Biuro bez papieru

Moja praca jest niełatwa. Chodzi mi nie o to, że jest uciążliwa i przyziemna jak Murraya, który cały dzień męczy się wprowadzaniem nieskończonych rzędów liczb do komputera. Patrząc perspektywicznie jest jeszcze gorsza, bo pozbawiona sensu. Wdrażam pomysły, których nie jestem autorem. Muszę orać to, co zasiali inni, co nigdy nie wyrośnie, bo ich nasiona są bezpłodne.

 

Wygląda to tak — pomysłodawcą jest osoba dużego kalibru: facet, minimum sześć stóp, pewien siebie, wyraz błogości nie schodzi mu z twarzy. Liczy się tylko on, nie zauważa niczego dookoła. Pensja ćwierć miliona, w przedpokoju beczka z botoksem. Żyje na pułapie ponaddźwiękowym, bzyka na co tylko ma ochotę. Nic dziwnego, że nie ma rzeczy w świecie, której nie potrafiłby dokonać. Przynajmniej tak mu się wydaje. Otóż ktoś taki wraca z podróży służbowej i spotyka w swoim biurze kolegę równie wielkiego formatu. Bierze go na stronę i wykonuje zamaszysty ruch rękami, jakby trzymał w nich kij golfowy.

— Słuchaj, Hans… — mówi dramatycznym głosem. — Wyobraź sobie, jednego dnia, to wszystko… — w tym miejscu zatacza znowu szeroki krąg — bez papieru…

Tamten wytrzeszcza oczy jakby mu objawiono, że jest kobietą i za chwilę urodzi, ale znosi ból w milczeniu, nie będzie przerywać koledze, który pochłonięty swoją wizją, ciągnie dalej:

— Pomyśl tylko… Te same ściany, te same przemacane dupy, ale ani skrawka papieru…

Hans wytęża wyobraźnię i już widzi jak z podłogi znikają sterty teczek wypasionych na papierze: konosamentach, listach przewozowych, deklaracjach celnych… Ich miejsce wypełnia dziewicza przestrzeń, dotąd nikomu nieznana, jakby jakimś cudem odkryto w środku biura oazę, nietkniętą przez człowieka. Otwiera usta i wyszeptuje z podziwem:

— Ron, jesteś geniuszem.

Tak powstają najambitniejsze projekty. W kilka minut. Trzeba wprawdzie dograć jeszcze detale, lecz od tego są takie muły jak ja. Ron nie lubi się bawić w drobiazgi. Woli bujać w obłokach, bo tam wszystko jest poukładane perfekcyjnie, zgodnie z jego planem. Normalny człowiek musiałby nad czymś takim łamać sobie głowę okrągły rok, ale Ron jest wszystkim tylko nie normą, dlatego tyle zarabia. Wieczorem pójdzie do knajpy opijać kolejny sukces, a imprezę zakończy w łóżku ze swoją kobietą, nie posiadającą się ze szczęścia z jak wielkim człowiekiem przyszło jej żyć.

 

Siedziałem za biurkiem w atmosferze bezczynności i wyczekiwania. Laptop od rana w kwarantannie. W szufladzie wśród szpargałów znalazłem książeczkę o niezbyt zachęcającym tytule: 'The Communication Quotient Manifesto'. Jej autorzy próbowali wyjaśnić, czemu po tylu latach ludzie wciąż nie potrafią pisać maila. Odpowiedź była na samym końcu, lecz nim zdążyłem przeczytać, przyniesiono mi laptopa. Podłączyłem go do sieci, otworzyłem wiadomość zaznaczoną wykrzyknikiem, zacząłem przeglądać tekst… Było to zaproszenie na zebranie w sprawie mojego nowego projektu. Jego tytuł brzmiał: Paperless Office.

— No i co o tym myślisz?

Nisha uważnie obserwowała moją reakcję, a ja równie uważnie się zastanawiałem nad odpowiedzią, gdyż była moją bezpośrednią przełożoną, choć dopiero co skończyła studia. Moim zdaniem biuro bez papieru to pomysł równie udany, co pub bez piwa, lecz udawałem, że rozsadza mnie entuzjazm. Musiałem wywrzeć dobre wrażenie, bo od razu wysłano mnie na szkolenie — dwa tygodnie w centrum miasta, niedaleko ogrodu botanicznego, gdzie codziennie jadłem lunch, patrząc na kwiaty lotosu, wchłaniające łapczywie promienie słońca znad powierzchni stawu.

 

Następny tydzień spędziłem w miejscu zupełnie obcym: peron kolejki kursującej raz na godzinę, pole przerośniętego rumianku jak okiem sięgnąć, dalej asfaltowa droga bez chodnika, na jej końcu gigantyczny magazyn Samsunga, skąd rozprowadzano towar po pięciomilionowej aglomeracji. Dowożono nam pizzę, sandwicze, torciki, bo w promieniu trzech mil nie było żadnego sklepu. Naszym konsultantem był jakiś Holender zamieszkały na stałe w Auckland. Włączał macbooka, opowiadał kawały, czytał coś z kartek wydrukowanych poprzedniego dnia, a kiedy wreszcie udało mu się zalogować, trzeba było wracać do domu. Wszelkie pytania należało kierować na e-mail, a on odpowiadał bezzwłocznie i z życzliwością, aż do momentu gdy odkrył, że nasza firma jeszcze mu nie zapłaciła i kontakt się urwał.

 

Po powrocie do biura brałem udział w meetingach ciągnących się tygodniami. Ton nadawały kobiety, co było dla mnie nowością, bo dotychczas ich rola ograniczała się do podawania kanapek i zbierania pustych szklanek. Sądziłem, że jest to jeden z przywilejów równouprawnienia, ale w istocie chodziło o obniżenie kosztów produkcji: kobiety były gotowe pracować za połowę tego co płacono facetom, a jeśli się sprzedawały za podobną cenę, robiły to dwa razy lepiej.

 

Kristi szczerzyła zęby na mężczyzn z daleka. Pierwszy raz gdy ją zobaczyłem pomyślałem, że jest lesbijką: mięśnie wyrobione jak u konia, jedna noga to ja cały. Taszczyła ze sobą plecak, wyciągała z niego tuzin kolorowych butelek, w każdej coś innego na wzmocnienie. Wypijała tego kilka litrów dziennie i wyglądała na jeszcze bardziej umięśnioną. Z kolei Klarysa, nasza menedżerka, zagładzała się przez cały dzień, a mimo to nie miała odwagi stanąć nago przed lustrem. Tylko Megan zachowała młodzieńczą figurę, lecz pod grubym makijażem widać było efekty pracy w nadgodziny, za które nie płacą, a wyblakłe, niegdyś błękitne oczy, na próżno starały się ukryć rezultat dzikich awantur urządzanych przez męża zazdrośnika o to, że cały dzień nie ma jej w domu. Pomimo różnych niedostatków, każda miała w sobie coś pociągającego i razem stanowiły kobietę doskonałą. Wyobrażałem sobie, że są służącymi w pałacu Kirke: Megan rozplata włosy z nenufarów — długie i gęste, Kristi zadziera kusą spódniczkę koloru dębowej kory, a Klarysa rozpina stanik z morskiej piany, ledwie zakrywający duże, okrągłe piersi. Ich widok motywował mnie do pracy, inaczej chyba usnąłbym z nudów.

— Czekam na wnioski — tymi słowami Megan zakończyła prezentację wymogów interesariuszy.

Powiedzieć jej prawdę? Lepiej nie, lepiej siedzieć cicho, uśmiechać się głupkowato, wszystkiemu przytakiwać, żeby jak najprędzej opuścić to miejsce, resztę dnia spędzić za swoim biurkiem czytając mrożące krew w żyłach artykuły o Jeżowie, a do domu wrócić z pustą głową i mieć to wszystko gdzieś.

 

Pola w moim kalendarzu wypełniały się na żółto, a zebrania pochłaniały więcej czasu niż rozwiązywanie problemów, którym zebrania były poświęcone, bo nie każdy problem da się rozwiązać, za to o wszystkim można gadać bez końca. Megan stawała na głowie, żeby zarezerwować pokoje, jakby biuro było popularnym ośrodkiem wczasowym w szczycie sezonu. Każdy pokój miał swoją nazwę i można było do niego trafić idąc przed siebie bądź zawracając, ponieważ biuro miało kształt kuli ziemskiej: New York — to ten obok sali, w której pracowały Niemki na tymczasowych kontraktach, z dużym stołem, wygodnymi fotelami, uspokajającym oczy widokiem na żywopłot olbrzymich fikusów rosnących za oknami; London — niewielki i nijaki, po drodze do kafeterii, z wiecznie się psującym projektorem; Hamburg — tuż obok recepcji, w którym zaledwie miesiąc temu miałem interview; Alexandria — klaustrofobiczny, cztery gołe ściany, jak w celi egzekucyjnej na Łubiance. Megan celowo ściemniała harmonogram, żebym w tym pokoju spędzał jak najwięcej czasu.

 

Klarysa sprawdzała kiedy Ron wyjeżdża w teren i wtedy organizowano zebranie w jego gabinecie, najlepiej urządzonej sali w całym biurze. Podziwiałem imponującą kolekcję modeli odrzutowców w szklanej gablocie pod ścianą. Za biurkiem stał fotel z wysokim oparciem i solidnymi podłokietnikami — wielkością dorównywał tronowi, na którym zasiadał Henryk VIII, autor największego projektu w nowożytnej historii: państwa bez kościoła. Klarysa pilnowała, żeby nikt na tym fotelu nie siadał, jakby to jej głowa miała pójść pod topór. W młodości musiała być piękną dziewczyną, a ja się zastanawiałem, ile z tego piękna wciąż tkwi w jej wnętrzu: gdybym spojrzał jej głęboko w oczy jak chłopak, z którym się kochała pierwszy raz, czy udałoby się cofnąć czas?

 

Piątek był dniem nieformalnym. Do pracy zakładano wygodne ciuchy, dlatego ubrałem się w koszulę o ciemniejszym kolorze, ale te same, eleganckie spodnie, bo w wycieruchach wyglądałem jak hobo. Megan udało się zabukować najlepszy pokój na cały dzień. Klarysa postawiła na stole truskawki w plastikowych pudełeczkach: duże, soczyste, słodkie. Gdzie je uprawiają w środku zimy? Temat dnia: burza mózgów. Kristi wręczyła nam kolorowe karteczki: „piszcie śmiało, co tylko przyjdzie wam do głowy”. Starałem się skupić ze wszystkich sił, ale moje myśli uporczywie uciekały daleko stąd: do biwaku w buszu i mnie wędrującego po lesie deszczowym, plaż o śnieżnobiałym piasku i raf koralowych ukrytych w lazurowej wodzie…

— Rusz głową — warknęła Kristi w moją stronę — nie bądź leniem, jak mój mąż.

Wyrwałem karteczkę i udałem, że coś na niej zapisuję. Kristi przykleiła ją do tablicy. Klarysa sortowała karteczki według kategorii i priorytetu. Megan przepisywała treść do arkusza kalkulacyjnego, wizualizowała dane przy pomocy wykresów: kolumnowych, słupkowych, warstwowych… Miała do dyspozycji pięćdziesiąt sześć kolorów, a jeśli nie wystarczy stworzy własny, mieszając dowolną ilość pikseli w podstawowych kolorach, jak to robią sprzedawcy farby w sklepach gospodarstwa domowego. Po raz pierwszy od wielu dni wyglądała na szczęśliwą i taką wolałem ją widzieć — żyjącą bez przeszkód w świecie, gdzie nie ma miejsca na opinię drugiego człowieka. Zerkałem w dolny pasek na ekranie, aby ponaglić czas, skończyć ten absurd. Dlaczego ludzie nie umieją pisać maila? Z tej samej przyczyny, dla której nie chcą się angażować w projekty nie przynoszące żadnych korzyści: nic z tego nie mają. Kiedy Klarysa poukładała wszystkie karteczki, tablica wyglądała jak ściana w pośredniaku. Została jej tylko jedna. Niepewnym ruchem podała ją Megan, a ta zaznaczyła ją kolorem mojej koszuli. Tekst zlewał się z tłem i zabrało chwilę zanim przeczytałem: „jeszcze jeden kawałek papieru”.

 

W przerwie wysłałem wiadomość do Murraya: niech czeka na mnie przy kręciołku w bramce wyjściowej. Była to jednocześnie bramka wejściowa, ale żeby wejść nią do środka należało przysunąć noszony na szyi identyfikator do czytnika. Przeszliśmy na drugą stronę jezdni i usiedli przy stoliku obok barierki zbitej z metalowych paneli. Każdy panel był ozdobiony twarzą gwiazdy kina z zamierzchłej przeszłości. Popijaliśmy kawę przy pomoście do ważenia ciężarówek przerobionym na kawiarnię, bo na drinkach i hamburgerach właściciel mógł więcej zarobić. Kawiarnia była ohydna, lecz po kilku wizytach przestałem to zauważać. Do każdego miejsca można się przyzwyczaić, najbrzydszą nawet kobietę da się polubić.

— Kiedy skończycie projekt? — spytał Murray.

— Nieprędko. A nawet jeśli skończymy, papieru wcale nie ubędzie.

— Szkoda — westchnął Murray.

— Nie żałuj — pocieszałem go. — Dzięki temu nadal możemy tu pracować.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • Agrafka ponad rok temu
    Przypomniała mi się historyczna chwila, gdy w ramach oszczędzania papieru (niedługo po przejściu na drukowanie wszystkiego z drukarek w formacieA4), zaczęły powstawać przeróżne prezentacje szkoleniowe, tak aby łatwiej nam się przyswajało nowe zarządzenia i odejść od papieru. W efekcie wszyscy cichaczem drukowali te płachty i wynosili do domów całe "książki".
    Niekoniecznie przyjmuję optykę narratora opowiadania, niezbyt pocieszający morał. Opis zwierząt obarczonych intelektem, przesiadujących w klatce. Daję 5 gwiazdek, których nie mam :-) Musi wystarczyć na początek :-))
  • Narrator ponad rok temu
    Agrafka

    >>>> Opis zwierząt obarczonych intelektem, przesiadujących w klatce.

    No, nie miało być aż tak pesymistycznie: raczej chodziło o zwierzęta obdarzone wolną wolą, bo dopóki ona istnieje nigdy się nie uda wybudować Wieży Babel ?, co byłoby ostateczną katastrofą.

    Dziękuję za ciekawy komentarz i pozdrawiam. ?
  • rozwiazanie ponad rok temu
    Narratorze, dobrze uchwycony klimat bezsensu biurokracji. A przyrośnięte rumianki są urocze. 5. Pozdrawiam.
  • Narrator ponad rok temu
    rozwiazanie

    Rumianek lubi opuszczone, zaniedbane miejsca, gdyż jest sprzymierzeńcem człowieka w walce z bezdusznymi korporacjami. ??
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Szczegóły często zabijają obraz ogólny. A tak na marginesie wszystko można udowodnić, że jest uzasadnione ekonomiczne (byle za to zapłacono), czy to łączenie firm, czy to podział. A kwestionować zdanie ważniejszych od siebie nie można. Te czasy już minęły
    Pozdr
  • Narrator ponad rok temu
    Józef Kemilk

    >>>> Szczegóły często zabijają obraz ogólny.

    Dlatego szczegółami zajmują się eksperci, a od wyższych celów są ministrowie. ?

    Pozdrawiam. ?
  • Szpilka ponad rok temu
    'Kristi szczerzyła zęby na mężczyzn z daleka. Pierwszy raz gdy ją zobaczyłem pomyślałem, że jest lesbijką: mięśnie wyrobione jak u konia, jedna noga to ja cały.'

    Fajna, usportowiona laska, był czas, że Madonna też tak wyglądała, przedobrzyła z siłownią ??

    Przelewanie z pustego w próżne bywa bardzo frustrujące, nie ma rady, trzeba się przystosować ?

    Przeczytałam z zaciekawieniem ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Cherlawemu facetowi, umięśniona gąska się podoba: Czyż nie szukamy tego, czego nam brakuje❓ ?

    >>>> Przelewanie z pustego w próżne bywa bardzo frustrujące
    Zależy za ile… ? Jak dobrze zapłacić, to nawet śmieci pachną. ??

    Dziękuję za ciekawość w czytaniu. ?
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Chyba nie, bo mnie pociąga np. męski intelekt, a nie mięśnie /mam własne/, z Twojego dictum wynika, że głupia jestem, dlatego mądrzejszych szukam ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Głupia niczego nie szuka, gdyż wie, że jest najmądrzejsza. ?

    Scio me nihil scire… ✝️
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Par excellence, ich weiß, dass ich nichts weiß ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Ja, ich weiß nichts ?: schau hier…

    https://www.youtube.com/watch?v=SEEhbRxL54k
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Hahahahha, ale cyrki, nie oglądałam tego filmu, buuuuuu, ale nadrobię zaległości ?
  • Szpilka ponad rok temu
    Za to 'Pułkownika Kwiatkowskiego' oglądałam, bardzo lubię Dancewicz, super kobitka ?
  • Narrator ponad rok temu
    Szpilka

    Żartujesz… Nie oglądałaś CK Dezerterów? Chyba jesteś w wieku maturalnym… 1️8️?
  • Szpilka ponad rok temu
    Narrator

    Hihihihih, maniakalnym prędzej ?
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    Właśnie skończyłem oglądać „Pułkownika Kwiatkowskiego”.

    Kondrat renomowana firma, a Dancewicz w mundurze do twarzy. 19 lat młodsza, a mimo to wiedział jak do niej zagadać. ?
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    To super, a ja jeszcze nie obejrzałam 'CK Dezerterów', kacza zupa, ostatnio tyle mam na głowie, że wieczorem padam jak mucha i nie mam sił na nic, ale niebawem koniec z harówą ?
  • Marek Adam Grabowski ponad rok temu
    Miałeś lepiej (piszę o moim subiektywnym guście) napisane opowiadania, ale i to docenia. Dobrze oddałeś koszmar pracy w korporacji. Wątek o równouprawnieniu super. Pozdrawiam bez oceny Ps. Dałbym 4, ale nie chce zaniżać średniej. Ps.2 Henryk VIII nie stworzył państwa bez kościoła, stworzył kościół państwowy, co teraz próbuje stworzyć w Polsce Kaczyński.
  • Narrator ponad rok temu
    Marek

    Jestem zadowolony z tego opowiadania i nie sądzę, żebym chciał cokolwiek zmienić, ale krytyczny komentarz bez zaniżania średniej zawsze cieszy. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania