Bizarro horror Maroka i Fanthomasa - część 4

Nastał świt. Mężczyzna znów siedział w aucie i masował obolały kark. Z powrotem te koszmarne sny. Jeśli od teraz ciągle będzie widział pokraczne warzywne istoty, to chyba wizyta u psychologa stanie się nieodzowna.

Do jego uszu dotarło ciche mruczenie, jakby gdzieś w samochodzie siedział kot. Nigdzie jednak nie znalazł śladów sierściucha. Wysiadł z auta i obszedł je dookoła. Śluzowata substancja zniknęła z szyby, natomiast pęknięcie pozostało. Co je spowodowało? Będzie musiał żyć w nieświadomości.

Czuł się nieswojo, jakby dostał gorączki połączonej z andropauzą. Był stanowczo za młody na takie rzeczy. Gdzieś w odmętach podświadomości wyszukał informację o chorobie kociego pazura, wywołującej objawy podobne do grypy. Skojarzyło mu się to z mruczeniem, które wciąż słyszał. W zasadzie coraz bardziej przybierało ono na sile. Poczuł silną potrzebę pójścia za tym kojącym odgłosem. Miasteczko było wyludnione, jakby on jedyny wstał tak wcześnie. Co w tym dziwnego? Inni mieli wygodne mięciutkie łóżka, a nie twarde i śmierdzące wnętrze auta jako sypialnię.

Podążył za mruczeniem. Zaprowadziło go ono na skraj lasu, nad niewielki stawek. Tam w ziemi rosła dorodna marchewka. To z niej wydobywał się tajemniczy dźwięk. Bardzo dziwne.

Wtedy zabolała go noga. Podniósł nogawkę i zauważył paskudną ranę. Duży był ten kotek, nie ma co — pomyślał. Przydałoby się to chociaż czymś odkazić.

Zamiast tego jednak poszedł dalej, zagłębił się w las. Zawsze był ciekawski i gotowy na przygody. Powtarzał, że dopóki ktoś nie ruszy się z domu, nigdy nie poczuje pożądanej dawki adrenaliny. Ciekawił go ogród, który widział, gdy jechał w kierunku miasteczka. Powinien być niedaleko. Cóż za dziwy musiały tam rosnąć.

Zaśmiał się ze swojej głupoty. Przecież na pewno nie było tam pięknych kwiatów, tylko zarośnięty zielskiem i chwastami skwer. Nie zaszkodziło jednak tam zajrzeć, zwłaszcza że dzień był taki piękny. Kolejna głupota. Argumentował przechadzkę do dziwnego ogrodu, otoczonego drutem kolczastym ciekawością i pięknym dniem. O ile tego pierwszego miał faktycznie w nadmiarze tak słoneczny dzień nie był dobrą wymówką. Chyba że byłby to żart skierowany no znienawidzonego profesora z podstawówki, który szczęśliwym zrządzeniem losu oślepł jeszcze, gdy uczył Marka. Przykro. Ale nie jemu. W końcu, przedzierając się prze kolejne połacie leśnej gęstwiny dotarł do obranego celu. Był pewien, że to jest ogród. Sam głos ciotki w słuchawce telefony poinformował go o nim. Miał być argumentem dobrze obranej trasy. Z daleka cały plac wyglądał wyjątkowo pusto. Było tam nieco zieleni, ale większość miejsca zajmowały zalane, betonowe alejki, porozrzucane w losowych kierunkach. Nigdzie nie było wejścia. Przynajmniej tak mu się wydawało. Podszedł bliżej pchany żądzą poznawania. Z odległości kilku kroków od ogrodzenia poczuł okropny smród zgnilizny z wyczuwalną warzywną nutą. Postanowił obejść cały ogród wokoło. To było jedyne racjonalne rozwiązanie, jeśli naprawdę chciał zwiedzić dziwny plac, choć w niewielkim stopniu. Ruszył powolnym krokiem ogrzewany piekącymi promieniami słońca.

Te dziwne spojrzenia. Pamiętał to uczucie dokładnie. A ten cień? Możliwe, że to dozorca, jednak nie był pewny. Sylwetka nie przypominała ludzkiej. Z drugiej strony ogrodzenia stały dwa sporej wielkości budynki podobne do garaży. Składziki na nawozy? Zapewne. Chociaż wątpił, żeby ogrodnicy pracujący tu pielęgnowali chwasty rosnące pomiędzy alejkami.

Idąc nieśpiesznie zauważył niewielką furtkę zamkniętą na cztery kłódki. Był nieco rozczarowany. Liczył, że zajrzy ukradkiem, co dokładnie znajduje się w stojących na terenie ogrodu budynkach. A może ciotka wie? Ta stara franca ukryła przed nim więcej, niż mógł sobie wyobrazić. Ile jeszcze tajemnic trzymała pod kluczem? Jej pomarszczona twarz niczym plastikowa maska ukazywała tylko obojętność. Chyba pora na małe przesłuchanie.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania