Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Błazenada
Byłem błaznem na zamku króla,
teksty sypałem jak magik z rękawa.
Czasem w króla też celowałem,
lecz znałem granice — żelazna zasada.
Żartując z niego, czułem napięcie,
stryczek widziałem już na swej szyi.
Wiem, że miał błaznów wiecznie smutnych,
moich żartów w ogóle nie kminili.
Bo gdybym powiedział coś chujowego,
to w tym żarcie dawno bym zginął.
Ci, co stali w kolejce po mnie,
źle skończyli — z królem, z pustą miną.
Zostałby co trzeci albo nikt,
króla chłopcem do bicia.
Lecz wtedy już ich nie było,
król bił dalej — zmienił przyzwyczajenia życia.
Był u niego rycerz w lichej zbroi,
chyba wziął go król za karę.
Z niego się śmiałem, tamtych się bałem,
zrobiłem z niego ofiarę — wiarę.
Nazwałem go Zawisza Rudy,
nie wiedziałem jeszcze wtedy tego,
że rudy przyprawiał królowi rogi —
prawda boli, wyjdzie, panie kolego.
Urodził się królowi syn,
następca tronu, dziedzic fortuny.
A ja w tym czasie rzuciłem żart,
ostatni — ponury, bez nuty dumy.
Gdy ujrzałem dzieciaka króla,
najpierw był śmiech, a potem tortury.
Mały był jak Zawisza,
król był wielki — nie rudy, nie tej postury.
Zanim królowa padła od miecza króla,
pluła na niego i głośno się śmiała.
Wiedziała, że kara będzie sroga,
nie przepraszała, litości nie wołała.
Źle wybrała, źle skończyła,
mi też skończyła się błazenada cała.
Z kurwy nie zrobisz nigdy księżniczki —
królowa dawno go zdradzała.
Król poczuł wstyd i wielką hańbę,
przestał się cieszyć — raz na zawsze.
Zabił syna, nie kochał go wcale,
umarli królowie — poszedł się powiesić.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania