Błękitne królestwo #1
Czas to nić, która idzie tylko w jedną stronę - kiedy się ją naruszy, rozszczepia się na wiele pomniejszych nici powodując zanik pozostałych. Można tą definicje nazwać teorią chaosu. Zjawisko znane jako efekt motyla, wraz z badaniem czasu, było popularne w Błękitnym królestwie na zachodzie świata. A co chodzi w samym efekcie? Trzepot skrzydeł tego malutkiego stworzenia (czyt. motyla) może wywołać nawałnicę po drugiej stronie globu.
Błękitne królestwo było bardzo rozwinięte. Król Seol był rozsądnym i mądrym władcą, który chciał jak najlepiej dla swojego państwa. Rozwój dało się zauważyć nie tylko w gospodarce, poziomu życia obywateli, ale i religii. Wiara opierała się na Bogu o nazwie Troy-Sal. Nikt nie narzekał na nic. Jednak nadchodzące wydarzenia miały zmienić wszystko. Wszystko za sprawą młodego chłopaka o imieniu Johnny. Należał on do "zbuntowanej" młodzieży. Mieszkał w stolicy królestwa o nazwie Byrg-Seyn, w dzielnicy handlowej. Wychowywała go samotna matka, gdyż ojciec oddał się w ofierze miłosiernemu bóstwu. Pewnego razu, został zaproszony tam, gdzie nikt nie mógł wejść. Tak zaczęła się cała historia.
------
Johnny uwielbiał spacery. Zwłaszcza w dni nabożeństw, które przypadały co trzeci dzień tygodnia. Nie wierzył w Boga Troy-Sal. Od modlitw, które nic nie znaczyły, wolał podróże po rozmaitych dzielnicach stolnicy. Zawsze kończyły się na ławeczce niedaleko karczmy "Wichrowy grzmot". Chłopak, z osiemnastoletnim stażem, uwielbiał obserwować ludzi. Zwłaszcza szczęśliwe pary, które przechadzały się po mieście. W pewnym momencie, kiedy myśli krążyły po rozmaitych sprawach, ktoś się do niego dosiadł na ławce.
- Johnny, nie wiem jak ty, ale ja znam ciekawsze zajęcie od bezproduktywnego siedzenia na ławce. - Chrapliwy głos.
Nastolatek przekręcił głowę i ujrzał młodego mężczyznę z długim zarostem, kolczykiem w uchu i włosami, które mocno przypominały czarnoksięskie.
- Ooo... z kim mam przyjemność? Skąd pan zna moje imię? - Odezwał się po chwili Johnny, nie wyglądając na specjalnie zaskoczonego.
- Lincon Servey, rewolucjonista i zajadły przeciwnik wszystkiego co w tym królestwie. Znam Cię... no nieważne skąd. - Odpowiedział mężczyzna.
- Rewolucjonista? Ja mam takie niezobowiązujące pytanie... czemu pan się do mnie dosiadł?
- Widzisz młodzieńcze, dowiedzieliśmy się o twojej niewierze w Troy-Sal! Dostałem polecenie, aby Cię zabrać w pewne miejsce.
- A skąd pewność, że zechcę tam pójść? - Spytał z przekąsem.
- Skoro czas jest nicią i życie to wybory... masz więc wybór.
Nie wiedział co o tej sytuacji sądzić. Był zmieszany. Jednak chciał zobaczyć o co chodzi.
- No dobra... pójdę. - Odezwał się po chwili chłopak.
- Super! Chodź za mną. - Odpowiedział z uśmiechem Lincon Servey, rewolucjonista.
------
Droga nie była długa - tradycyjnie dla wszystkich, tajnych organizacji... sekretne miejsce było w miejskich kanałach. Smród był nie do wytrzymania. Jednak Lincon Servey nie widział w tym problemu - opowiadał rozmaite historie, jak to okradał kapłanów w największych akcjach "młodzieńczej rewolucji". Mówił o efekcie motyla. Można było wyczuć... rodzaj czci? Tak to przynajmniej rozumował Johnny, który nie miał pojęcia dlaczego jest w kanałach, idąc do jakiejś kryjówki. Wreszcie doszli do kraty z gobelinem w kształcie... krzyża.
- Lincon Servey się melduje, przyprowadziłem tego chłopaczka. - Odezwał się mężczyzna.
- Wejść! - Odpowiedział głos, który mroził krew w żyłach.
Krata lekko się odchyliła i weszli do środka. Mijali pełno pomieszczeń oświetlonych świecami. Wreszcie doszli do ogromnych wrót.
- Za tymi drzwiami, rozmówisz się z naszym przywódcą. Prosił, abyś sam tam wszedł. - Powiedział rewolucjonista.
- Dobrze...
Chłopak chwycił za kołatkę i stuknął we wrota. Te otworzyły się lekko. Johnny wsunął się do środka, a drzwi zamknęły się z hukiem. Pokój był oświetlony świecami. Na ścianach wysiały krzyżyki, obrazy jakiś postaci oraz szable. Na środku stało biurko.
- Witaj, Johnny! - Odezwał się głos.
- Eee... witam. - Odpowiedział zmieszany nastolatek, szukając źródła głosu.
- Nie zobaczysz mnie, gdyż mnie dostrzec nie można. Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Ponieważ sam się zgodziłem tu przybyć z Linconem Serveyem. Nie rozumiem jednak o co tu chodzi? Skąd mnie znacie?
- Zostałeś wybrany, aby być członkiem rewolucji. Widziałem Cię jak spacerujesz podczas dnia nabożeństw. Znam też twoje wypowiedzi odnośnie Troy-Sal.
- Jakiej rewolucji? Przecież ludziom żyje się dostatnie i spokojnie. Moja wiara nie ma tu nic do rzeczy. - Zagrzmiał chłopak.
- Wiara jest potężna. To bóstwo miesza ludziom w głowach. Dzień Ter'lay się zbliża, a ty będziesz tego częścią. Musisz zostać członkiem rewolucji! Dzięki temu ocalisz rodzinę! Twoja matka niedługo zginie przez tą chorą religie.
- A co mam zrobić? Nie chcę się mieszać w nic złego...
- Zaufaj mi! To nic złego! Lincon Ci powie wszystko co trzeba, to mój przyjaciel. Jednak pytam - chcesz dołączyć do rewolucji?
Po dłuższej chwili i zastanowieniach - bo wszystko działo się tak nagle, stwierdził krótko.
- Jeśli od tego ma zależeć życie mojej mamy... zgadzam się. Choć dalej nie rozumiem tego co się dzieję.
- Zrozumiesz w swoim czasie... a teraz idź do Lincona. - Odpowiedział głos i wrota otworzyły się, a świece zgasły. Johnny wyszedł z pomieszczenia.
Młody mężczyzna, który zwał się Linconem Serveyem oglądał swoje ostrze. Dostrzegł Johnnego i uśmiechnął się.
- Przyjąłeś jego ofertę? - Spytał.
- Tak... masz ponoć mi pomóc.
- Słuchaj... sprawa jest taka. Rewolucja zakłada pokazanie ludziom, że bóstwo w które wierzą jest fałszywe. Pierwsze zadanie to musisz rozmówić się z matką oraz odnaleźć w dzielnicy handlowej dziewczynę o imieniu Anna. Rozumiesz?
- Tak... - Odpowiedział zgaszonym głosem Johnny.
- Coś taki skwaszony? Pewno wszystko dzieję się dla ciebie za szybko... nie bój się, przyjdzie czas kiedy zrozumiesz. Można to nazwać ludzkim efektem motyla.
Nastolatek nie rozumiał, ale jednak coś kazało mu brnąć w to dalej.
Ciąg dalszy nastąpi!
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania