Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Błogosławieństwo Ojca Plagi

Tekst jest malutką rozgrzewką i moim powrotem do formy

Tekst nawiązuje do uniwersum Warhammer 40k

 

***

 

Twoja skóra jest żółta. Jest żółta już od… od bardzo dawna. Nie wiesz dokładnie. Dni i noce straciły swe znaczenie, ból definiuje twoją egzystencję. Sztuczne światła stacji kosmicznej również nie pomagają. Pojęcie czasu przepadło w niekończącym się kręgu tracenia przytomności i przebudzeń do tej samej bolesnej egzystencji. Spoglądasz na czarne bąble jadu, który cię powoli zabija. Trucizny która zabija całą stację. Boże… czemu zabija was powoli? Czemu musicie tak cierpieć i cierpieć w nieskończoność? Ludzie nie wyglądają już jak ludzie. Trupy ledwo różnią się od tych, co jeszcze oddychają. Zresztą, czy jest jakaś różnica? Martwy czy żywy – gnijecie. Masz wrażenie jakby cała twoja skóra chciała oderwać się od reszty ciała i opaść na stalową podłogę, niczym jakiś przerażający dywan. Pewnie i to by nie pomogło. Zgnilizna sięga głęboko, do samego szpiku kości. Ropa, a nie krew, płynie twoimi żyłami.

Władze wysłały lekarzy, chodzą w swoich maskach i szczelnych czarnych kombinezonach „lecząc” chorych. Ale dobrze wiesz, że nikogo jeszcze nie wyleczyli. Plaga ta nie jest im znana. Nikt jeszcze o czymś takim nie słyszał w tej części galaktyki. Słyszałeś ich szepty ich frustrację, że nie są w stanie odkryć lekarstwa. Dosłyszałeś nawet propozycje by oczyścić całą stację płonącym prometium, wypalając każdą cząsteczkę plagi. Widocznie poświęcenie kilkunastu milionów dusz mieszkańców stacji, jest akceptowalne. Tak długo jak szlachta na wyższych poziomach jest odcięta od plagi i zdobywa bogactwo poprzez pot i krew robotników, życie tych, którzy są zainfekowani jest mało warte.

Zapach jest nie do wytrzymania. Jest słodki, kwaśny i gorzki równocześnie. Jakby świąteczną rację żywnościową ktoś wymieszał z gotowaną zupą ze ścieków i gnijących szczurów. Idziesz powoli, przez stację, starając się omijać leżące ciała. Część nadal oddycha, inne już tylko gniją. Krematoria nie nadążają z ilością ciał, część zaczęto bezceremonialnie wyrzucać w próżnię. Bezmyślni robotnicy – serwitorzy – pół mechaniczni niewolnicy, nie radzą sobie z usuwaniem ciał. Mimo, że ponad połowa ich bytu to olej i stal, plaga nie ignoruje tego, co nadal żyje. Nawet te przeklęte przedmioty gniją i padają bez ruchu. Przenoszenie wszystkich ciał jest niemożliwe bez ich pracy. Robotników zdolnych do pracy jest mało, a większość z nich ignoruje wezwania do pracy, woląc powoli umrzeć w objęciach swoich bliskich, niż blokujących korytarze trucheł. Wchodząc do swojego mieszkania, spoglądasz na to co było dawniej twoim domem. Teraz… teraz jest to zaledwie trumna.

Przypominasz sobie dni sprzed plagi. Praca była ciężka. Zarządca stacji nie dawał mieszkańcom zbyt dużo wolnego czasu. Jedenastogodzinne zmiany, każdego dnia, przez cały rok, łamały zarówno ciało, jak i ducha. Wydobycie minerałów i metali, z pasa asteroid było wymagane dla pobliskiego świata przemysłowego. Jego piece pożerały wszystko co w nie wrzucono, by napędzać Imperialną machinę wojenną. Praca była ciężka i śmiertelność w fabrykach wysoka, ale stacja nie cierpiała głodu, czy pragnienia. Czego nie można było powiedzieć o kilku pobliskich światach. Pamiętasz opowieści swojego pradziadka, który dożył imponującego wieku ponad stu lat, jako zarządca 432 grupy wydobywczej, że jego pradziadek, zabrał swą rodzinę na tę stację, kiedy pojawiła się okazja, by uciec przed głodem, który zdziesiątkował jego rodzinną planetę. Kolejne sześć generacji twojej rodziny mieszkało na tej stacji. Pracując ciężko, ale nigdy nie znając głodu, czy niedoboru wody zdatnej do picia. Z jakiegokolwiek powodu, mimo wymagań, zarządca pilnował, by niezliczone tłumy pracowników, miały zarówno co jeść i co pić. Czasem też skracał zmiany w dni święte, nawet o połowę, pozwalając robotnikom na trochę odpoczynku. Przypominasz też sobie modlitwy i kazania, które rozbrzmiewały z głośnika, dokładnie nad twoim miejscem pracy. Kapłani jedynej wiary, rozgłaszali o poświęceniu Boga Imperatora, o tym, że każdy z nas musi się poświęcić, jak on się poświęcił za nasze grzechy. Że kocha nas, a nasza praca ma sens. Że nasz pot i krew, pozwalają trwać jego Imperium. Pamiętasz jak wierzyłeś, że jesteś w dobrym miejscu. Pamiętasz, że mimo zmęczenia, miałeś satysfakcję ze swojej pracy. Przypominasz sobie rodzinny dom, uśmiechy, dzielenie się posiłkiem, modlitwy, nawet zabawy ze swoimi ukochanymi dziećmi. Ach, twoje dzieci, każde było słoneczkiem które rozświetlało twój dzień i dawało ci siłę. Czasem tańczyłeś ze swoją żoną, równie zmęczoną pracownicą innej sekcji stacji, ale równie szczęśliwą z waszego związku. Ileż w tych czterech ścianach było radości, ileż było światła… teraz te słońca zgasły, tylko mrok włada tym przeklętym miejscem. Jeden z większych ropni pęka, a ból przeszywa twoje ciało na wskroś. Padasz na podłogę swojego pokoju, kiedy raz jeszcze toniesz w mroku.

Budzisz się raz jeszcze, choć pragnąłbyś, żeby twe oczy już się nie otworzyły. Nie wiesz ile czasu minęło. Nie sądzisz, żeby miało to znaczenie. Umierasz. Wkrótce raz jeszcze ujrzysz swoją rodzinę. Swoją żonę i piątkę dzieci. Malutka Elia zginęła jako pierwsza. Próbowała umknąć z zamkniętej części stacji, na wyższe poziomy, gdzie mieszkała szlachta. Mówiła, że sprzeda swoje ciało, by przeżyć. Była młoda i ładna, jak na dziecko robotników. Miała szansę zostać konkubiną i przeżyć. Arbitrzy złapali ją tuż przed kordonem i bez zadawania pytań, rozstrzelali. Nagana przyszła z wyższych poziomów, prosto do twojego mieszkania, ale nie byłeś w stanie już płakać, bo twoja żona i dwóch synów, właśnie umierało w twoich rękach. I krzyki, i płacze, i błagania, zostały ignorowane przez wiszącą w powietrzu serwoczaszkę, która bezdusznie patrzyła na twą stratę, informując cię, że twoja rodzina straciła przywileje do dodatkowej porcji żywnościowej, za akt twej córki. Jedyne co mogłeś zrobić, to bezsilnie patrzeć, jak kolejne dwa światła twego życia, gasną. Plaga uderzyła w nich silniej niż w ciebie. Całe ich ciała puchły i gniły. Wielkie bąble pękały, ukazując gnijące mięśnie. Uważasz teraz, że byłą to łaska. Cierpieli krótko. Niemalże im zazdrościsz. Nie wiesz co się stało z pozostała dwójką. Synem Alariusem i córką Treją. Jednego dnia zwyczajnie… zniknęli. Pytałeś lekarzy, a ci odpowiedzieli, że twe dzieci zgłosiły się na ochotników, by przetestować nowe lekarstwo. Nie wiesz czy mówili ci prawdę. Może zabrali ich, by na nich eksperymentować. Nie miało to już znaczenia. Nie wrócili. Pozostałeś sam. Ostatnie światełko zgasło. Twoje ciało gnije powoli. Z twych oczu nie płyną łzy, a ropa. Wrzody, pokrywają każdy cal twojego ciała i przynajmniej tuzin pęka przy najmniejszym ruchu. Dziąsła są miękkie. Zęby same wypadają: czarne i przegniłe. Papka jaką wam dają do jedzenia, nie ma smaku. Wydaje się, że sama gnije, przy kontakcie z waszymi ciałami. Zresztą i niej już brakuje. Widocznie wydano już wyrok nad populacją niższych poziomów stacji. Dostawy jedzenia są rzadsze. Wodę pitną praktycznie odcięto. Zarządca musiał zadecydować, że marnowanie zapasów racji żywnościowych dla umierających ludzi nie ma sensu. Po raz pierwszy w swoim życiu, poznałeś głód i pragnienie. Wydaje ci się, że otacza cię tylko ciemność, że nie ma już nadziei.

Mimo tego cierpienia, w twoim sercu nadal jest pragnienie życia. Obawa przed mrokiem śmierci. Nadal płynące przez głośniki słowa kapłanów, cię nie przekonują. Mówią, że plaga jest karą za wasze grzechy. Że tylko wierni, nie zostaną nią dotknięci. Wiesz jednak, że to kłamstwa. Dobrze wiesz, że szlachta na wyższych poziomach odcięła się od reszty stacji i pozwala na śmierć milionom dusz, kiedy sami żyją w luksusie, czekając na decyzję eksterminacji pozostałej populacji stacji i wysłania prośby do przeludnionych planet o nową dostawę kilkunastu milionów robotników. Gubernatorzy planet pewnie oddadzą ich bez mrugnięcia okiem. Czym jest kilkanaście milionów, kiedy jedno miasto, może mieć nawet trylion dusz? Raz jeszcze, z głośnika rozbrzmiewa stwierdzenia, jakiegoś tłustego kapłana, że plaga, jest karą Imperatora za twoje grzechy. W tamtym momencie, nie masz już złudzeń. Imperator cię nie kocha. Twoje poświęcenie nie ma znaczenia. Od samego początku byłeś narzędziem. Przedmiotem w rękach władz, takim który trzeba zużyć i wymienić nowym, kiedy nie będzie już użyteczny. Nowa fala cierpienia, przeszywa twoje ciało i w tamtej chwili, nie mając już siły oszukiwać samego siebie, wyrzekasz się Imperatora i wzywasz kogokolwiek innego, cokolwiek innego, by cię uratowało. Nie masz jednak nadziei. Zapadasz w mroczny sen, pewny, że już nie otworzysz oczu.

Budzisz się raz jeszcze i… nie ma bólu? Nadal czujesz zgniliznę w twoim ciele. Twoja skóra nadal jest żółta, nadal wrzody zdobią twoje ciało, ale… już nie boli. Ulga. Uśmiechasz się słabo, a twojego zaczerwionego oka spływa pojedyncza łza. Trwało to tak długo. Tak bardzo długo, ale w końcu, nadszedł kres cierpienia. Może w końcu umierasz? Nie, tak nie czuje się człowiek umierający. Wcześniej czułeś złość wobec niesprawiedliwości, ale teraz czujesz spokój. Ciepły wzrok, kogoś lub czegoś, spoczął na twojej osobie. Wzrok ten obiecuje koniec cierpienia, koniec wątpliwości i strachu. Powoli zapadasz w sen, dziękując temu który cię obserwuje. W końcu, po niezliczonych dniach i nocach – w końcu, śpisz spokojnie.

We śnie, odwiedzają cie szepty i gardłowy, śmiech. Nie jest on nieprzyjemny. Brzmi podobnie jak śmiech dziadka. Szepty mówią o braku cierpienia, o akceptacji plagi, że jest to dar, a nie przekleństwo. Nie jesteś pewny, ale szepty zapewniają, że tylko poprzez akceptację plagi jako daru, zniknie wszelkie cierpienie. Pytasz się, jak może być to dar, kiedy tak wiele straciłeś. Szepty odpowiadają, że wszystko co straciłeś, zostanie ci zwrócone, a nawet więcej. Mówią, że kiedy przyznasz im rację, zniknie niepewność i strach. Nic już nie sprawi ci cierpienia, nic cię już nie wystraszy. Zastanawiając się, czy jesteś gotowy, odpływasz od krainy snów i powracasz do rzeczywistości.

Następnego dnia budzisz się w łóżku lekarskim. Znane ci już postacie w czarnych kombinezonach pochylają się nad tobą i badają twoje ciało. Skóra nadal jest żółta – ale niezliczone wrzody na ciele, zniknęły co do jednego. Zadają pytania, na które nie masz odpowiedzi. Przeprowadzają nad tobą badania i z zaskoczeniem stwierdzają, że jesteś w coraz lepszym stanie. Do sali operacyjnej przybywa nawet kapłan, który unosząc ręce ku niebu, ogłasza, że to cud Boga Imperatora. Wiesz jednak, że nie ma prawdy w jego słowach. To nie Imperator cię uratował. To ten co ukrywał się za szeptami twojego snu, oderwał plagę od twojego ciała. To nie fałszywy Imperator, a ten który usłyszał twoje błagania, uratował cię przed śmiercią. Zostajesz wypuszczony i przekazano ci dodatkowe racje żywnościowe. Każą ci przybyć jutro, by sprawdzić czy twój stan się pogorszy, czy polepszy. Nie masz wyboru, zgadzasz się bez szemrania. W ich oczach jesteś teraz narzędziem, które może odratować inne narzędzia tobie podobne. Wracasz do swojego mieszkania, mijając gnijące trupy i umierających. Wielu na ciebie spogląda, martwymi, albo żywymi oczami. Te w których nadal bije życie widzą, że jesteś w lepszym stanie. Na pytania odpowiadasz, że dostałeś błogosławieństwo… nie precyzujesz jednak od kogo… ani o jakim błogosławieństwie myślisz.

Kolejny sen i tym razem, nie ma w tobie wątpliwości. Wzywasz szepty i ogłaszasz, że akceptujesz plagę jako dar. Chcesz poznać tego, który cię uratował i odpłacić mu za ratunek. Przez chwilę panuje cisza, jednak otaczający cię mrok, zmienia kolor na zielony. Z dymu wysuwa się wielka, tłusta, gnijąca istota. Robactwo tańczy na jego gnijącej skórze, a ogromna paszcza na brzuchu, wypełniona larwami, śmieje się radośnie. Zielone oczy patrzą na ciebie, lecz w twym sercu nie ma strachu. Dawniej drżałbyś przed taką istotą. Jednak szepty nie kłamały. Już się nie boisz. Spoglądasz na tego, który cię uratował i pytasz: „Kim jesteś?”

I ten odpowiada.

– Jam jest Ojciec Plagi. Dziadek solidarności. Bóg stagnacji. Jam jest Nurgle, bóg który wyrwał cię z rąk śmierci – istota pochyla się tak, że jej oczy są na tym samym poziomie co twoje. – A ty, jesteś moim dzieckiem.

Twe serce wypełnione radością, prawie wyskakuje ci z piersi, kiedy padasz na kolana i pytasz się, co możesz zrobić, dla swojego wybawcy. Dla prawdziwego boga. Jakże innego od fałszywego Imperatora, o którym mówili kapłani. Bóg nie musi długo zastanawiać się nad odpowiedzią.

– Szerz wiarę we mnie synu. Lecz strzeż się! Albowiem ci o zniewolonych umysłach, nie zaakceptują faktu, że to Ja, a nie Imperator, przynoszę im wybawienie. Nie używaj więc mego imienia, a tylko moje prawdy. Tak jak zarażony szczur roznieś me błogosławieństwo, wśród mieszkańców tej stacji. Ci, którzy odpowiedzą na me wezwanie, zostaną uratowani.

Sen cię opuszcza i raz jeszcze się budzisz – teraz z ważniejszym, wyższym celem. W końcu, masz wrażenie, że jesteś istotny, że służysz faktycznie czemuś większemu i ważniejszemu od siebie.

Zgodnie z wytycznymi przybywasz do lekarzy, a ci nie przestają się dziwić. Skóra nadal jest żółtawa, ale stan twojego ciała jest stabilny. Wydaje się, że choroba już się nie rozprzestrzenia w twoim ciele i mimo że go nie opuściła, już na nie nie wpływa. Lekarze biorą próbki twojej krwi i odsyłają do domu, a ten sam kapłan co ostatnio, niemalże wyśpiewuje modlitwy o miłości Imperatora. Jego słowa budzą w tobie obrzydzenie. To nie Imperator cię uratował. To Nurgle odpowiedział na twe błagania. Fałszywy bóg milczał, kiedy prawdziwy odpowiedział. Idziesz więc korytarzami stacji, ale nie zmierzasz do swojego mieszkania, idziesz do jednej z hal przeładunkowych, gdzie zbiera się wielu chorych i umierających. Witasz ich z uśmiechem i ciepłym słowem. Wielu patrzy na ciebie z zazdrością, lub nawet szokiem, lecz twe słowa ich uspokajają. Mówisz o błogosławieństwie. O akceptacji tego co im się wydarzyło. Wzywasz ich, by modlili się w swoich snach i prosili o błogosławieństwo. Oczywiście nie precyzowałeś o którego Boga ci chodzi, tego prawdziwego, czy fałszywego. Wierzysz jednak, a może nawet, wiesz, że Nurgle odpowie na ich modlitwy, nawet jeśli będzie musiał chować się za maską Imperatora.

Następnego dnia, to okrzyki z głośników cię wybudzają. Kapłani krzyczą o cudach. Wychodzisz na korytarze stacji i faktycznie, wielu ludzi z którymi wczoraj rozmawiałeś, chodzi teraz w znacznie lepszym stanie. Widząc cię, padają na kolana, jakbyś był kapłanem. Podnosisz ich z kolan, tak jak Nurgle zrobił to z tobą i prowadzisz ich niczym religijną procesję przez stację. Dając błogosławieństwa, wzywając do akceptacji plagi i głębokiej wiary. W domyśle, wielu sądzi, że mówisz o Imperatorze i kilka razy jego imię wychodzi z twych ust, jednak robisz to rzadko, jako że jego imię, jest dla ciebie niczym ogień dla plagi – zabójcze. Powtarzasz to przez dni i tygodnie, a sytuacja w stacji się poprawia. Plaga jeszcze nie zniknęła, sam nosisz jej ślady, jednak sytuacja znacznie się poprawiła. Wzywają cię lekarze i kapłani. Przybywasz sam, gotowy na wszystko, ale z zaskoczeniem zostaje podana ci laska i habit. Biskup systemu ogłosił cię wieszczem i nadał tytuł kapłański. Omalże nie wybuchasz śmiechem, przywdziewając szaty sługi Imperatora, kiedy od dawna jesteś sługą Nurgla. Kapłani mówią że jeśli będziesz kontynuował swoje cudy i kazania, biskup jest gotowy ogłosić cię nawet świętym. Śmiejesz się na te słowa uprzejmie, udając skruchę i wskazując swój brak godności. Wiesz jednak, że jesteś świętym. Choć nie tego boga, o którym myślą.

Następnej nocy, twój bóg raz jeszcze cię odwiedza. Jest zadowolony z twoich postępów. Plaga prawie zniknęła ze stacji… prawie. Jej ślady nadal są widoczne, ale ona sama jest ukryta. Wzywa cię, byś wykonał odpowiedni rytuał, by jego błogosławieństwo mogło dotrzeć do wszystkich. Mówi o krwi i poświęceniu, na jego rzecz, by jego potęga mogła zamanifestować się w tym miejscu. Zapewnia cię, że wszystko się uda. Przygotowania muszą jednak już ruszyć. Kiedy zakończysz ich pierwszą fazę, szlachcice wezwą cię do siebie. Masz chodzić między nimi. Mówić o jego błogosławieństwu i roznosić jego błogosławieństwo przez trzy dni. Czwartego, każe ci przelać krew w samym sercu rytualnego kręgu.

Kiedy budzisz się następnego dnia, wiesz co robisz. Prowadzisz procesję wiernych i fanatyków, którzy podążają za tobą, nie kwestionując ani jednego słowa. Część najbliższych „uczniów” zna prawdę, za twoimi słowami i ci są tobie najwierniejsi. Instruujesz ich co mają uczynić i dokładnie kiedy, by wasz bóg, mógł okazać wam swoją łaskę. I tak kontynuujesz rytualne marsze, biczowanie i upuszczanie krwi, w dolnych częściach stacji – i mimo wielu niepewności, wszystko wydaje się działać – albowiem plaga znika z niższych poziomów stacji. Lekarze są zaskoczeni, że tak prosta metoda, jak upuszczanie krwi, zadziałała, ale nie ważą się kwestionować cudów zrodzonych z dłoni wieszcza. Mimo wszystko, to twoje akcje, uratowały ponad osiem milionów dusz na niższych poziomach.

Zgodnie ze słowami twego boga, zostajesz zaproszony z kilkoma swoimi uczniami na wyższe poziomy. Udajesz poczciwość i bogobojność, kiedy żołądek skręca ci pogarda. Marmur, srebro, złoto, szlachetne kamienie, futra dziwacznych istot i dania o jakich nie mógłbyś nawet sobie wyśnić. Ich bogactwo i próżność nie zna granic. Ich perwersje i intrygi wydają się nie mieć końca. Nawet gdybyś nadal był wiernym sługą Imperatora, jedyne co tutaj zobaczyłeś, wywołałoby cię o mdłości. Szlachcice chcą cię wykorzystać, użyć jak narzędzia raz jeszcze, mimo że widzą cię jako osobę prawie świętą. Udajesz zgodę i gotowość na pomoc w ich intrygach. Podajesz im dłonie, pijesz i jesz na ich porcelanie i z ich naczyń. Kąpiesz się – po raz pierwszy w życiu – w ich wannie. Niezauważenie rozprowadzając błogosławieństwo twego boga. I tak mija, pierwszy, drugi i trzeci dzień. W nocy, zbierasz swoich uczniów i zapraszasz część szlachty na teologiczne dyskusje. Głupcy sami piją przygotowane przez ciebie trunki i ponad trzydziestu zasypia – twe przyszłe ofiary.

Przygotowujesz rytuał. Własną krwią, kolorujesz ściany i przygotowujesz śpiących szlachetnie urodzonych, do zakończenia rytuału. Równocześnie, twoi uczniowie na niższych poziomach, przygotowują ofiary z wiernych – twoich braci i sióstr, którzy widzieli cię jako mesjasza. Nie wiedzą jeszcze, że zostaną wybawieni przez twoje akcje. Że poznają prawdziwe błogosławieństwo. Spoglądasz w szklaną kopułę nad głową i obserwujesz wschód słońca. Wydajesz rozkaz i noże podcinają gardła budzącym się szlachcicom. Część krzyczy. Strażnicy wpadają do wnętrza pomieszczenia i w szoku patrzą kilka chwil na mesjasza, dokonującego mordu, zanim otwierają ogień z swoich karabinów…

Ich strzały cię jednak nie dosięgły. Błogosławiona zielona mgła, unosi się wszędzie, a pociski rozbijają się o wolę twojego patrona. Twa skóra żółknie, ropnie zdobią skórę, a zęby raz jeszcze gniją. Nie ma jednak bólu, jest radość. Śmiejesz się, kiedy płachta realnego świata, zostaje rozerwana przez twego boga i jego słudzy wypływają przez szparę. Ci, co nie otworzyli jeszcze oczu naprawdę, krzyczą i wrzeszczą przerażeni, kiedy demony rozbiegają się po stacji, a plaga która zabiła robotników, teraz w mrugnięciu okiem, objęła ich ciała. Padasz na kolana i krzyczysz imię swego boga… a on odpowiada. Nie w twej głowie, nie we śnie, lecz tutaj w świecie materialnym. Awatar Nurgla, stoi przed tobą. W samym sercu stacji kosmicznej. W tym samym miejscu, gdzie poderżnięto gardła szlachcicom. Uśmiecha się do ciebie, a i ty uśmiechasz się do niego szeroko.

– Wykonałeś polecone ci zadanie, mój drogi synu – demon odzywa się mlaskając. – I nasz Ojciec, raduje się twoim sukcesem – wyciąga gnijącą dłoń w twoją stronę i dotyka cię delikatnie. – Od dzisiaj, jesteś jego prorokiem. Posłańcem jego woli i tym co rozdaje jego dary i cuda.

Twoje ciało gnije i rośnie, przy dotyku. Czujesz, że twa ludzka dusza, przemienia się, stając się czymś wspanialszym. Częścią woli twojego boga. Nie pamiętasz już swojego bólu i swojego cierpienia. Nie obchodzą cię miliony dusz, w tym twych uczniów, pożeranych przez demony, lub infekowane ich wolą, by stać się ich sługami. Przed tobą tyle pracy, tyle przyjemnej pracy. Tak wielu jest nadal ślepych. Tak wielu nie widziało jeszcze błogosławieństwa twego patrona. Spoglądasz na swojego boga i pytasz się uśmiechem, wypełnionym larwami.

– Co jeszcze mogę zrobić, dla naszego wspaniałego ojca?

 

I tak oto stałeś się sługą Nurgla, a ten wykorzystuje cię, by szerzyć swoje słowo. Niczym zarażony plagą szczur, wędrujesz od jednego miejsca do drugiego. Od miasta do miasta. Szerząc jego wiarę i błogosławieństwa. Zarażając prawdziwą wiarą, niezliczone tłumy.

 

Jaki jest twój koniec?

 

Czy twój bóg wniósł cię do pozycji księcia, kiedy poświęciłeś mu cały świat i niezliczone tryliony dusz?

 

Czy agent najświętszej inkwizycji Boga Imperatora, zdołał zatrzymać twe plany i spalić twe ciało, wraz z plagą?

 

Czy może twój bóg znudził się twoją wiernością i skonsumował twoją duszę, by na zawsze zamknąć cię w wymiarze cierpienia i szaleństwa. Byś na zawsze stał się częścią Chaosu?

 

A może nie znasz końca? Może nadal trwasz. Może to wszystko było tylko ostatnim snem, zanim plaga cię zabrała?

 

Galaktyka jest wielka, a ty jeden, jesteś zaledwie pyłkiem w niezliczonym oceanie istnień. Czy twoje szaleństwo wywołało jakikolwiek efekt? Czy poświęcenie nawet całej planety, zostało zauważone?

Czy może jakiś biurokrata odznaczył świat jako stracony, a dokument został zapomniany na następne milenia?

 

Najpewniej nikt, nawet Bóg który cię usłyszał, nie pamięta już, lub nie obchodzą go twoje osiągnięcia. Albowiem galaktyka jest wielka, Chaos nie zna granic, a ty jesteś tak bardzo mały.

Czy twoje cierpienia? Twoje poświęcenia? Twoje czyny, miały jakiekolwiek większe znaczenie?

 

Najpewniej nie.

 

Albowiem w odległej mrocznej przyszłości, jest tylko wojna.

A twe krzyki, są zagłuszane przez śmiech mrocznych Bogów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pontàrú 18.03.2021
    To jak opisujesz chorych jest ohydny... osiągnąłeś zamierzony efekt xD. Skłamałbym gdybym powiedział że przyjemnie mi się to czytało popijając kawę. Gdyby nie fakt że potrzebuję jej jak niczego innego to odłożyłbym żeby przypadkiem nie... no wiesz.
    Historia mi się podobała. Trochę przywodzi mi na myśl taki motyw gdzie wcześniejsze traktowanie bohatera przez osoby nadrzędne uderza w nie dopiero po czasie. Takie jakby że efekty tego co robisz nie muszą być natychmiastowe a zemszczą się dopiero za kilka lat.
    Stylistycznie czasami były jakieś zgrzyty lub niepoprawnie odmienione formy rzeczowników itp. ale mam wrażenie, że to wina późniejszej korekty tekstu. W sensie że podczas poprawiania zmieniłeś jedno słowo na przykład i zapomniałeś poprawić końcówek w pozostałych.
    Dodatkowo podczas opisu choroby dość często występują u Ciebie powtórzenia i o ile czasami jest to zamierzony efekt, mający na celu podkreślenie pewnego aspektu choroby, tak momentami miałem wrażenie że słowa powtarzają się przez nieuwagę i to troszkę psuło efekt całego opisu.
    Nie mniej jednak myślę że całość stanowiła dobrą rozgrzewkę przed powrotem na Opowi.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania