Bo łzy to największy afrodyzjak
Jestem ptakiem – krzyczysz i zrywasz pióra,
rozerwana suknia ląduje na dnie oceanu, a ja
płaczę.
Odlatujesz oknem z naszej sypialni, cała ty;
zaplątana we własne słowa, znikasz w słońcu,
by zanurkować w dziewiątej fali na zawsze.
Czytałaś Platona? Co powiedział o języku?
Uwielbiasz głośno krzyczeć, gdy dochodzisz,
i smak ostrego słowa, i w nich nie przebierasz,
ja też nie – suka! Wiesz, że dla mnie to synonim
całkowitego oddania, klucz.
Powiedziałaś, że nią jesteś, obiecałaś, że zawsze.
Ale uciekasz. Dlaczego musimy w to grać?
Rozrywam poduszkę, bo nie ma prawa do ciepła,
które uleciało, do resztki wilgoci, odcisku ust.
Powroty są coraz boleśniejsze, wymagania rosną,
a ja już młodszy nie będę. Znowu poprosisz, nie mnie,
a niewidzialną ścianę o wybaczenie, zraniona duma
nie pozwoli ci błagać.
Wiesz, że nie przegryziemy pępowiny, która nas łączy,
ale wytoczymy tyle krwi, ile się da, by wanna stała się
domem, a prysznic ogrodem. Jęk uniesienia obudzi
sąsiadów, i znowu wrzaśniesz, że chcesz znów
– jeszcze i jeszcze.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania