Boso na kamieniach

Boso na kamieniach

 

 

Pamiętam lampy, tak mocno świeciły raziły w oczy. To pamiętam, więcej nic na tą chwilę. Co mi jest? Jestem taki lekki jak piórko. Widzę paski wąskie smugi i potworny ból głowy chyba mdleje. Jestem malusieńki jak mrówka gnieciony przez ogromne głazy. Ciśnienie mnie rozrywa.

Wielki huk powstał w mojej głowie,i jeden cieniutki pasek na czarnym tle jak w kineskopie.

Gdzie pilot?! Jak mam się uruchomić,jak wyjść z tej nicości tak czarnej jak smoła tylko że nie lepi się, a wszech obecna jest. Tam gdzieś daleko jak „bad piksel” mruga punkt raz zielony raz biały. Te migotanie przywołuje mnie więc idę. Nie mam poczucia czasu, idę. Ten punkcik w ogóle się nie zbliża ani oddala. Bardzo cicho w moich uszach słyszę dźwięk nie pamiętam czego ale brzmi to tak -pip..........tu kilka chyba chwil przerwy......pip i tak kilka razy, aż dźwięk był ciągły i się nasilał. Gdy osiągnął wręcz wrzask, stałem już pod murem z pomarańczowych cegieł. Kształtem to drzwi zamurowane niechlujnie, bo przez szparki czuć powietrze przesączone piaskiem. Czuję jakby ta nicość tak przytłaczająca zapadała się do jednego punktu po prostu to czuję! Duszę się ogromem czerni gęstniejącej za moimi plecami. Moje stopy lepią się. Między palcami coś się przeciska, a w uszach głos szepcący-pchaj na mur, pchaj ten mur rozwal go słyszysz rozwal nie bój się. Moja klatka się zaciska te głazy cisną siłą nie widoczną, a ja na ten zlepek cegieł. Czym gęściej się robi tym ja mocniej pcham na mur, gdy widzę że mur puszcza cegła po cegle mur się zawala, momentalnie się rozluźniłem lecz jestem ślepy od tych lamp szpitalnych. Znowu je widzę. Ktoś je zniżył tak nisko nad moje oczy że widzę chromowaną obręcz klosza. Chciałem zamknąć oczy, lecz jasno tak samo jak z roztwartymi. To trwało kilka chwil, aż mój wzrok dopasował się do pustynnego krajobrazu.

 

Pustynia

Stoję na boso, kamyki mnie delikatnie gniotą i łaskoczą. Co to za miejsce? Na pewno pustynia. Rozglądam się w każdą stronę wszędzie piasek jak okiem sięgam. Gdzie iść? Znowu głos. -Idź przed siebie. Ja tam będę.

Czyli kto?

-Idź nie pytaj.

Musiałem iść z dziwnym przeczuciem że wiem gdzie idę ale nie wiem skąd idę. Dziwne. Przeszłości też nie pamiętam jakby jej nie było.

Niema nic za mną ale jest przede mną. Czyli co? Tego nie wiem ale że jest ktoś to na pewno. Bo mówił do mnie że tam będzie. Więc idę na boso, a gdzie to on wie. W oddali ktoś do mnie macha rękoma na przemian. Ale jest bardzo daleko. Nie zbliża się nie oddala. Stoi w miejscu. Idę do niego,a on dalej tam stoi. Jak głaz.

-Witaj!

Słyszę przyjemny męski głos. Zatrzymałem się i poczułem dłoń na mym ramieniu. Raptownie odskoczyłem i automatycznie do niego odpowiedziałem :

Witaj”

A człowiek to normalny. Jego wygląd adekwatny do miejsca. Długa jasna szata, sandały na rzemyki i maska ze szmaty przeciw piaskowi, w sumie tak samo wygląda ubiorem jak ja. Jego aura tak bijąca dobrem aż się świeciła. Jak byłby Bogiem. Zaraz, zaraz a jeśli to jest Bóg i ja jestem w niebie. Tak chyba nie wygląda niebo-nie wiem. Usiadłem na piasku on też naprzeciw mnie. W głowie pytań natłok.

Dialog z Bogiem

 

Pierwsze pytanie moje.

Kim jesteś i gdzie ja jestem?

-Ja jestem Twoim Bogiem i jesteś u mnie.

Ale czemu pustynia?To niebo?

-A czy życie człowieka to zielona trawa i droga usłana płatkami róż?O tuż nie mój synu.

Dlaczego tu jestem?Co ja tu robię?

-Ty mój synu jesteś tu na chwilę. Nic nie pamiętasz co było za tobą bo tak nakazałem. Musisz się oczyścić. W brew wszystkiemu ta nicość, która cię dusiła to czyściec. Ty byłeś w czyśćcu. Musiałeś tam być. Każdy przez to przechodzi i nie każdemu szepczę i nie każdemu zapalam światełko. Nie wszystkim da się ten mur rozwalić. Dla ciebie wybrałem mur z wątłej zaprawy, żebyś mógł go rozwalić.

To znaczy że mam jeszcze przed sobą jakiś cel?

-Tak. Mam plan co do ciebie. Będziesz go wypełniał według słowa mego.

Jaki to plan?

Mój plan to Twoje dalsze życie. Ja daję życie i zabieram. Życie poprawione przez mą rękę którą położyłem na Twoim ramieniu. W tedy sprawiłem że ta nić na której wisi Twoje życie wzmocniła się. Jest mocniejsza, lecz kiedyś się zerwie, ale nie teraz. Za chwilę się rozstaniemy.

Kiedy?

-Teraz.

 

Witaj wśród żywych tato. Witaj kochanie. To moja rodzina czuwała przy mnie.

 

Nie żyłem siedem dni. Obudziłem się po śmierci klinicznej. Lekarze dali z siebie wszystko. Ale to ten co przemierza nie zmierzone piaski przywrócił mnie do żywych. Jego dłoń jak że może być ciężka i lekka jednocześnie.

Nikomu nie mówiłem o śnie. Dla mnie był to sen tak realny jak Bóg którego nie widzę a czuję Jego rękę na mym ramieniu.

Żyjmy tak abyśmy mieli tyle sił, aby móc rozwalić swój mur.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania