Bring Me To Life II
Dni mijały bardzo szybko. Dużo czasu spędziłam na wizytach u lekarza. Okazało się, że moje wyniki są o wiele lepsze . Wczoraj dowiedziałam się ,że jadę na koncert AC/DC. Byłam w niebiańskim nastroju. Kiedy rodzice mi, o tym powiedzieli zaczęłam skakać z radości. Następnego dnia wstałam o 12:00. Zeszłam po schodach i poszłam do kuchni. Byłam jeszcze w piżamie. Rodzice z siostrą pojechali do babci. Godzinę drogi stąd, więc niedługo powinni być. Całe dzisiejsze wydarzenie zaczyna się o 18:20. Zrobiłam sobie na śniadanie kanapki z herbatą. W radiu leciało Evanescence- My Immortal. Zawsze przy tej piosence zbierało mi się na płacz. Usłyszałam nagle z przedpokoju.
- Jesteśmy już.
Szybko wytarłam wierzchem dłoni nie proszone krople na policzkach.
-Hej - powiedziałam do wszystkich.
-Słońce, jak się czujesz? Jadłaś już coś, blado wyglądasz? -zmartwiona mama zadawała dużo pytań.
-Bardzo dobrze. Przed chwilą jadłam. -próbowałam wymusić mały uśmiech, ale widząc minę mojej rodzicielki zaniechałam tego.
-Lori, martwimy się o ciebie. - usłyszałam po dłuższej chwili głos taty.
-Nie musicie, wszystko jest jak w najlepszym porządku. -nie była to prawda, ale ale rodzice i tak wystarczająco muszą znieść. Nie chcę obarczać ich kolejnymi problemami.
-Skoro tak mówisz. Pora się szykować. Niedługo będziemy jechać.
-Czemu tak wcześnie? Koncert jest dopiero po 18? - zdziwiłam się trochę.
-Tak, ale spotkałam wczoraj moją przyjaciółkę z dzieciństwa, której nie widziałam ponad dziesięć lat. Ma córkę w twoim wieku. Może się polubicie.
-Wiecie dobrze, że nie lubię poznawać nowych osób! - Wyszeptałam z wyrzutem w głosie. Chcę, aby było tak jak jest. Bez nowych znajomości. Nie potrzebne jest mi to.
-Loraine, musisz mieć kontakt z rówieśnikami. Nie możesz zamykać się w sobie. Jesteś chora, ale to nie zmienia faktu, że masz żyć jak najlepiej możesz. -powiedziała pani Black, już mocno podenerwowana.
-Idę się przebrać. - nie miałam ochoty na prowadzenie dalszej konwersacji.
Oni tego nie zrozumieją. Nie wiedzą jak to jest żyć z przekonaniem, że śmierć zabierze mnie w tak młodym wieku. Mam tylko siedemnaście lat, a już się dowiaduję, że odejdę z tego świata. Za szybko, nie zrealizowałam jeszcze swoich marzeń.
-Dlaczego akurat mnie to spotkało?- wyszeptałam.
Moja rodzicielka ma trochę racji, ale boję się poznawać nowych ludzi., bo kiedy umrę zbyt dużo osób będzie cierpiało. W Los Angeles miałam przyjaciółkę od serca, ale nie wiedziała o białaczce. Poszłam wziąć prysznic, po którym zaczęłam suszyć włosy. Następnie wyciągnęłam z szafy szarą bluzkę z AC/DC i czarne rurki. Zastanawiałam się dłuższą chwilę jakie buty do tego założyć. Wypadło na moje cudne glany. Dobra, trochę się za bardzo rozmarzyłam. Zrobiłam lekki makijaż, nie lubiłam nakładać go zbyt wiele. Mam naturalnie proste włosy, więc nic z nimi nie robiłam. Myślałam o założeniu bandanki, ale zaniechałam ten pomysł. Cała ta czynność zajęła mi ponad dwie godziny. Wzięłam jeszcze z łóżka czarną, skórzaną kurtkę i wyszłam z pokoju. Wszyscy już na mnie czekali. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w umówione miejsce. Nie byłam z tego powodu ani trochę zadowolona. Przez całą drogę w ogóle się nie odzywałam. Mieliśmy się spotkać w małej kawiarence w centrum miasta. Kiedy jeździłam na badania do pobliskiego szpitala, to często tutaj przesiadywałam z rodzicami. Po dwudziestu minutach byliśmy u celu. Udaliśmy się do stolików, znajdujących się przed kawiarnią, gdzie czekali już na nas państwo Williams. W chwili gdy nas zobaczyli, to wszyscy jak na komendę wstali. Trochę śmiać mi się chciało, z tej sytuacji. Pierwsza odezwała się kobieta w średnim wieku, dawna przyjaciółka mojej mamy.
-Witaj Anabel, tak się cieszę ,że mogłyśmy się spotkać. -uśmiechnęła się promiennie. Jest bardzo ładną kobietą. Długie, lekko falowane blond włosy. Brązowe oczy, które dodawały jej uroku. Ubrana była w białą bluzkę z kołnierzykiem, do tego czarna spódnica sięgająca przed kolano.
- Również jestem z tego powodu zadowolona. Mojego męża znasz, a to są moje córki, Loraine i Ashley. Już nie takie małe, jak je zapamiętałaś.- zaśmiała się pani Black.
-Dzień Dobry. - powiedziałyśmy równocześnie z siostrą. - czasami nam się to zdarza, że odzywamy się, w tym samym momencie.
-Mój mąż Sebastian, ale już się znacie i moja córka Chloe. - Pan Williams był postawnym mężczyzną. O mocnych rysach twarzy, co dodawało mu urody. Był brunetem o niebieskich oczach. Miał na sobie bluzkę Skillet. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Była przecudna. Kiedy moje rozmyślenia dobiegły końca, przeniosłam wzrok na..C.... jak ona ma na imię! Mniejsza o to. Dziewczyna, ku mojemu zdziwieniu ubrana była podobnie do mnie. Czarna koszulka AC/DC do tego czarne rurki i glany. Może jednak chociaż trochę ją polubię.
Nagle z letargu wyrwał mnie dzwonek telefonu mojej mamy. Widząc po jej minie i gestykulacji wiedziałam, że coś się stało.
-Kochani, dostałam pilny telefon z pracy. Muszę jechać do kliniki. - moja mama była bardzo poruszona. Tata musiał z nią jechać, a siostra nie pójdzie ze mną na koncert. Poza tym przecież samej rodzice mnie nie puszczą. Co teraz?
- Lori, nie możemy z tobą jechać, może...- nagle przerwała jej Chloe. Pamiętam jej imię. Jestem taka mądra.
-Ja jadę na koncert, więc jak chcesz to możemy razem pójść. Moi rodzice nas podwiozą. - uśmiechnęła się.
-Hm...czemu nie. -powiedziałam beznamiętnie, ale w duchu skakałam z radości.
-Więc jedziemy. - powiedział Pan Williams. Pożegnałam się z rodzicami i siostrą, po czym wsiadłam do samochodu z nowo poznaną rodziną. Może będzie fajnie, z taką myślą minęła mi podróż.
Państwo Williams odstawiło nas na wyznaczone miejsce. Wszędzie widać było tłumy ludzi. Zaczęłyśmy z nową poznaną koleżanką kierować się w stronę areny. Muszę jej podziękować w końcu, gdyby nie ona, mnie zapewne tutaj by nie było. Najwidoczniej myliłam się co do niej. Jejku, ile osób jest w koszulkach AC/DC. Nie jest to dla mnie codzienny widok. Mogłabym, z tymi ludźmi stworzyć własny kraj. Okej, o czym ja myślę. Wracając do Chloe.
-Wiesz, jestem ci bardzo wdzięczna, że zabrałaś mnie ze sobą. - powiedziałam w stu procentach szczerze.
-Spoko, mi również jest miło. Z rodzicami też jest fajnie, nie narzekam, ale wolę osoby w moim wieku. Tak właściwie, gdzie wcześniej mieszkałaś? - zapytała z zaciekawieniem.
-Od urodzenia mieszkałam w Los Angeles, ale postanowiliśmy przeprowadzić się do New Yorku. - szybko odpowiedziałam.
- A wiesz już do jakiej szkoły chcesz iść? Niedługo koniec wakacji. - Długo rozmyślałam nad odpowiedzią.
- Chcę iść do liceum fallen angels . Prawdopodobnie na profil biologiczno-medyczny , o ile się dostanę. - To moje marzenie, aby realizować się , w tym kierunku. Chcę tak jak moja mama zostać weterynarzem. Jednak wiem, że muszę ciężko pracować, aby mi się to udało.
-O, ja również chcę iść do tego liceum i na ten sam kierunek. - uśmiechnęła się pokazując, przy tym szereg zębów.
- Jakie są twoje zainteresowania? - dodała po chwili.
- Hm...rysowanie, książki, filmy, muzyka, sport i pisanie, a ty?- ciekawiło mnie to.
- Wiesz, tak naprawdę to samo co ty. Może opowiedz coś więcej o swoich pasjach. - powiedziała.
- Uwielbiam grać w koszykówkę i siatkówkę. Byłam kapitanką drużyny w byłej szkole. Od dzieciństwa dużo czytam. Najbardziej fantasy i paranormal romance, te gatunki są dla mnie idealne. Pozwala mi to chociaż na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Rozmawiałyśmy ze sobą bardzo długo. Okazało się, że mamy wiele wspólnego, od muzyki po ulubione potrawy. Nie zdawałyśmy sobie sprawy, a już zaszłyśmy przed barierki. Dzięki Chloe jakimś cudem przepchałyśmy się na początek kolejki. Pozwoliło nam to wejść na arenę. Wiele osób przyszło tu z tego samego powodu co ja, by zobaczyć i posłuchać jednego z najlepszych zespołów. Dziewczyna złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy się przepychać . Więc tak, o to stoimy przy samej scenie. Nie mogę w to uwierzyć. Zobaczę ich z bliska. To będzie najlepszy dzień w moim życiu. Co ja mówię. Już jest! To będzie mój pierwszy koncert. Wcześniej nie miałam możliwości, zawsze coś wypadało, no i kiedy miałam już czas, to wszystkie bilety były zawsze wyprzedane. Taki tam mój mały pech, ale dzisiejszy dzień wszystko zmieni. Kiedy tak stałyśmy podszedł do nas jakiś chłopak. Było wysoki, miał może jakieś 190 cm. Blondyn, o niebieskich oczach. Ubrany w czarne spodnie, glany i do tego czarną koszulkę z napisem zespołu.
-Siemka! - zwrócił się do nas. Nie miałam ochoty odpowiadać, w sumie nawet nie musiałam, bo Chloe szybko mu odpowiedziała.
-Hejka- widać, że chyba jej się spodobał.
-Nazywam się Alex, nazwisko raczej zbędne , w końcu to nie rozmowa kwalifikacyjna. A wy jak macie na imię? - Powiedział takim oficjalnym tonem, że w trójkę zaczęliśmy się śmiać.
- Jestem Chloe. - dziewczyna podała mu rękę.
-Loraine, ale większość mówi do mnie Lori. - uśmiechnęłam się, nie wiem czemu, po prostu jak widzę ludzi cieszących się życiem, to mam nagły atak uśmiechania się.
-Widzę, że oddane fanki AC/DC. To mi się podoba. -zaśmiał się, ale tak przyjaźnie. Nagle zwrócił uwagę na moją koszulkę i wybuchł jeszcze większym śmiechem.
-Wiesz....fajna koszulka. - Na początku nie wiedziałam o co mu chodzi. Spojrzałam na niego, potem przeniosłam wzrok na jego bluzkę , nagle coś mi zaświtało. Przecież ja mam taką koszulkę. I dzisiaj ją założyłam!
-No ba, a co myślałeś. Znalazłam mojego brata bliźniaka. - kiedy wypowiadałam ostatnie słowo, niektórzy ludzie popatrzyli na mnie jak na kosmitę.
- Dobrze, że jesteś dziewczyną, bo byłabyś moim klonem. -rzucił z przejęciem robią teatralną minę.
-A skąd wiesz? Może jestem, ale w wersji damskiej.
-Haha....kto tam wie. Dobra, miło było was poznać. Muszę iść znaleźć znajomych, bo gdzieś ich wcięło. Do zobaczenia, na pewno się jeszcze spotkamy. -pomachał nam na pożegnanie.
-Przystojny jest. - dziewczyna westchnęła urzeczona jego urodą i charakterem.
-Trochę nie mój gust, ale charakter niesamowity. -musiałam to przyznać, świetnie mi się z nim rozmawiało.
Tak naprawdę kłamałam, że nie jest w moim typie, ale nie chcę mówić prawdy, bo widzę, że mojej towarzyszce się spodobał. Poza tym, nie mam czasu na związki. Koniec użalania się nad sobą. Wszędzie, ale nie teraz, nie kiedy mam możliwość zobaczyć moich idoli. Rozpoczęły się przygotowania. Jako suport zagrał Hunter. Świetnie zagrali, większość osób śpiewała razem z wokalistą. Trochę się zdziwiłam, że znają polski. A właśnie , zapomniałam wam powiedzieć o pewnej sprawie. Moja mama urodziła się w Polsce. Podczas studiów w Stanach Zjednoczonych poznała mojego tatę i razem zamieszkali w Los Angeles. Moja mama od dziecka uczyła mnie swojego języka. Często jeździłam do dziadków, więc nauczyłam się płynnie mówić. Czasami kiedy ktoś mnie wkurzy, to mówię po polsku. Prawie nikt i tak tego nie rozumie. Nagle ludzie zaczęli szaleć. I nadszedł ten moment kiedy AC/DC wyszło na scenę. To co czułam, było nie do opisania. Wszyscy zaczęli śpiewać, nawet pogo było. Skakałam, szalałam, nie obchodziło mnie jak, w tamtym momencie wyglądałam, ale pierwszy raz od tak dawna, dobrze się nie czułam. Nagle poczułam jakiś natrętny wzrok, wpatrujący się we mnie. Zaczęłam się rozglądać i zatonęłam w czarnych jak noc oczach.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania