Brzydkie kaczątko 2037

W małej wiosce gdzieś w Jutlandii, na farmie, samotna kaczka wysiadywała jaja. Siedziała na nich już wieki, wychodząc tylko czasem, by odebrać zasiłek. Naturalnie była zachwycona, gdy pewnego dnia wykluło się sześć pięknych kaczątek. Pomogła im wydostać się ze skorupek — i dopiero wtedy zauważyła siódme, znacznie większe jajo w gnieździe.

— Dziwne — mruknęła. — Przysięgam, że zniosłam tylko sześć… Naprawdę muszę rzucić spice’a, mózg mi się od tego smaży.

Siódme jajo pękło. Wyszedł z niego wysoki, nieporadny kaczątko, zupełnie niepodobny do rodzeństwa.

— Kto, do cholery, jest ojcem tego czegoś? — zdziwiła się kaczka. — Szare pióra, ciemne nogi, długa szyja… To nie Albert, nie Hassan… Wstyd temu, kto wykorzystał pijaną kaczkę.

Istotnie, szare kaczątko nie było urodziwe. Jadło więcej niż inne i rosło szybciej, ale nikt nie chciał się z nim bawić. Nawet kwakanie miało z dziwnym akcentem. Wszyscy je wyśmiewali. Pewien kogut nawet dziobnął go i wrzasnął:

— Jylland dla jøder! Ku*wa, znaczy… dla jyder, oczywiście!

Tylko matka czasem go pocieszała:

— Mój biedny chłopcze! Dlaczego nie jesteś jak inni? Ale nie martw się — skończ szkołę, znajdź robotę w McDonald’s, a wszystko się ułoży. Będziesz mógł podrzucać mamusi trochę grosza na następną działkę.

Ale to współczucie tylko pogarszało sprawę. Kaczątko chowało się w krzakach i płakało, słuchając w słuchawkach System of a Down:

„Nikt mnie nie kocha, nikomu nie zależy. Chcą tylko, żebym zniknął. Disorder! Disorder! Disorder! Disooooordeeeer!”

O świcie, gdy wszyscy spali, brzydkie kaczątko uciekło.

— Na pewno gdzieś istnieją inni tacy jak ja — myślało. — Epistemologia i/lub gnozeologia tego wymagają!

Wkrótce dotarło do jeziora, gdzie pływały kaczki. Zapytało, czy widziały kogoś podobnego. Potrząsnęły głowami z pogardą.

— Nigdy nie widziałyśmy takiego paskudztwa. Nawet w ladzie chłodniczej w delikatesach.

Więc powędrowało dalej. Doszło do stawu, gdzie spotkało dwie gęsi, Mevluta i Abdullaha, zbierających butelki i puszki.

— Uciekaj, zanim Somalijczycy cię odstrzelą — ostrzegli. — Chyba że się nie boisz, to zostań. Plastikowe butelki są po trzy korony, puszki po piwie po jednej. Ludzie tu tak śmiecą, że w lato można na iPhone’a zarobić. Ale szkło? Szkła już nie biorą.

Kaczątko już żałowało, że wyszło z domu. Po długiej wędrówce trafiło do chatki starej chłopki. Półślepa wzięła go za zagubioną gęś.

— Musi to być mała gąska — uznała. — Kiedyś zniesie mi jajka eko. Sprzedam w sklepie bio, odłożę na futro z norek albo na Ibizę. Na razie do klatki.

Ale kaczątko, ile by się nie wytężało, jaj nie produkowało. Tylko odchody.

— To tutaj nie przejdzie — zganiła kura. — U nas gospodarka jajeczna. Nie znosisz — kończą z tobą w rosole.

— Albo w pieczeni — zamruczał kot, przeżuwając grzyba. — A wtedy ja dostanę twoje kości.

Tymczasem stara kobieta tuczyła go coraz bardziej.

— Jeśli to nie gęś, a gąsior, to lepiej go podtuczyć na święta — mruczała.

Biedne kaczątko ze strachu straciło apetyt. Pewnego dnia kobieta zapomniała zamknąć klatkę. Uciekło, biegło aż do trzcin nad brzegiem stawu — już po drugiej stronie granicy, w Niemczech.

— Nikt mnie nie kocha — westchnęło. — Trudno, zostanę tu sam. Jedzenia dla freegana nie brakuje, a Frau Merkel da mi nowy paszport.

Jedzenia faktycznie było pod dostatkiem. Codziennie o 21:00 lokalny supermarket wyrzucał całe sterty pieczywa. Ale samotność bolała — nawet nie było z kim obgadać najnowszych statystyk COVID.

Pewnego ranka zobaczyło na niebie klucz wspaniałych białych ptaków — długie szyje, żółte dzioby, szerokie skrzydła, pióra jak z Versace.

— Och, jakie są piękne! — jęknęło kaczątko. — Gdybym mógł być jak one! Choćby jeden dzień!

Nadeszła zima. Staw zamarzł. Supermarket zamknięto na restrukturyzację. Zmuszone szukać pożywienia kaczątko wkrótce padło w śniegu. Umierałoby, gdyby nie niemiecki rolnik imieniem Nureddin.

— Biedactwo, ledwo dyszy. Zabiorę do dzieci, odchowają — powiedział mężczyzna. W Iraku prowadził oddział intensywnej terapii, ale w Niemczech było spokojniej, skręcając kaczkom ogony.

Na halalowej diecie kaczątko odzyskało siły i urosło.

— Teraz jesteś gotowe na wolność — powiedział Nureddin, wypuszczając je na staw. Tam kaczątko spojrzało w taflę wody — i zamarło.

— To… ja?!

Z wody patrzył nie szary wyrzutek, lecz olśniewający biały łabędź.

W pobliżu pływało stado łabędzi, które wróciły z południa. Otoczyły go.

— Ej, z jakiej jesteś dzielni? Nigdy cię tu nie widzieliśmy!

— Z jakiej dzielni? Co za ton? A poza tym mówi się from, nie out of! — odburknął młody łabędź, ale zbyt szczęśliwy, by się kłócić. Pochylił dumnie głowę i popłynął po lustrze wody.

Na brzegu dzieci klaskały i wołały z zachwytem:

— Patrzcie! Kolejny łabędź! Najpiękniejszy ze wszystkich!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Aisak 2 miesiące temu
    I tu też fajnie😇

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania