Bursztynowa Komnata Prolog

PROLOG

 

Życie jest pełne niespodzianek, tak jak język potoczny jest pełny frazesów. Istnieje nawet żart określający nieprzewidywalność zdarzeń, otóż: jeśli chcesz usłyszeć śmiech Boga, po prostu coś sobie zaplanuj.

Dlatego od razu wiedziałem, że padnie na mnie i nie. Nie jestem jasnowidzem.

Nazywam się Tomasz P. Na chrzcie otrzymałem najpopularniejsze imię lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, chociaż matka uparcie powtarzała, że to po świętym apostole: sceptyku, co akurat, by się zgadzało, tylko nie wiem, czy to tak działa?

Od małego byłem psotny, krnąbrny i rozkopywałem sąsiadom ogródki, moje niecne uczynki mogą poświadczyć rodzice, sąsiedzi, a nawet pani woźna, której ostro dawałem się we znaki, ale lepiej spuśćmy zasłonę milczenia na dzieciństwo i szkołę, bo nie są istotne dla tej opowieści.

Tamtego dnia, gdy zaczęły się moje przygody, piłem poranną kawę i miałem ochotę podrzeć, pognieść i podeptać czytaną akurat gazetę, ponieważ z każdym kolejnym zdaniem mój jakże starannie zaplanowany miesiąc nurkowania na Karaibach, właśnie trafiał szlag!

Potem zadzwonił telefon i owszem, przez myśl mi przemknęło, żeby wyrzucić to ustrojstwo za okno, ale jak przekonacie się później, tak naprawdę od samego początku nie miałem żadnego wyjścia.

Wcisnąłem przycisk.

– Dzień dobry, Tomaszu – usłyszałem. – Czytałeś dzisiejszą gazetę?

– Dzień dobry, panie dyrektorze. Miałem okazję.

– W takim razie proszę przyjechać do biura. Widzimy się za godzinę.

Rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź. Znając skrupulatność dyrektora, czas wyliczył mi co do minuty, zresztą nie usiedziałbym w miejscu. Chciałem jak najszybciej się przekonać, czy bardzo jestem umoczony?

Zbiegłem po schodach. Wsiadając do samochodu, znowu zobaczyłem prześladujący mnie tytuł napisany wielką czcionką na pierwszej stronie najpoczytniejszego brukowca w kraju.

BURSZTYNOWA KOMNATA ODNALEZIONA!

Bezchmurny poranek zapowiadał upalną pogodę. Na drogach panowała wakacyjna sielanka. Klimatyzacja w służbowym wozie działała cicho i wydajnie. Warunki w sam raz na odprężenie i czerpanie radości z jazdy.

Odpaliłem papierosa i myślami wróciłem do czytanego wcześniej artykułu. Z treści wynikało, że wczoraj rano podczas łowienia ryb, Waldemar Pazurek, rolnik z Warmińskiej miejscowości Trąbki wyciągnął z jeziora Pierzchalskiego kawałek bursztynowej płyty z wyraźnymi zdobieniami.

Oczywiście nagłówek nie mógł być inny, bo w sezonie ogórkowym mediom wystarczy większy, noszący ślady obróbki kawałek bursztynu, żeby mamić wyobraźnie odbiorców marzeniami o odnalezieniu Bursztynowej komnaty, ale niestety dla wszystkich poszukiwaczy skarbów, to wszystko mrzonki.

Znane losy eksponatu kończą się pod koniec drugiej wojny światowej, gdy została spakowana do skrzyń i złożona w podziemiach zamku Krzyżackiego w Królewcu, jednak jak powszechnie wiadomo, natura nie znosi próżni, a ludzka fantazja nie posiada granic, dlatego do dziś powstała masa spekulacji dotyczących ewentualnych powojennych losów komnaty.

Na liście potencjalnych miejsc ukrycia zabytku pojawia się Kraków, Neringa, Pasłęk, Zamek w Człuchowie, Bolków, Góry Sowie, Olecko, Mamerki, Nysa. Skrzyń z bursztynem poszukiwano na niemieckim statku MS „Wilhelm Gustloff”, zatopionym na Bałtyku pod koniec drugiej wojny światowej.

Wśród wszystkich domniemań przewija się również jezioro Pierzchalskie, teoria niezbyt popularna, aczkolwiek autor artykułu do niej dotarł.

Istnieją zapisy relacji mówiących o ciężarówkach zmierzających z Królewca na zachód, które nigdy nie dotarły do celu i których nigdy nie odnaleziono. Jedna z przypuszczalnych tras prowadziła przez jezioro Pierzchalskie. Nietrudno sobie wyobrazić kierowców, którzy nocą chcąc skrócić sobie drogę lub uciec przed bombardowaniem, wybierają niepewną przeprawę. Pod ciężarówkami załamuje się lód, grzebiąc na zawsze w odmętach ludzi i skarby.

Brzmi wiarygodnie. Prawda?

Tylko z racji wykonywanego zawodu, w dziedzinie poszukiwań zabytków posiadam znacznie większe rozeznanie niż autor artykułu, dlatego od razu wiedziałem, że to zwykła kaczka dziennikarska.

W latach siedemdziesiątych zorganizowano szeroko zakrojoną akcję przeszukiwania jeziora pod kątem komnaty, co w gruncie rzeczy nie okazało się trudne, ponieważ samo jezioro jest niewielkie i płytkie. Przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem, a informacja o poszukiwaniach została utajniona i do dziś spoczywa głęboko w państwowych archiwach, do których nie każdy ma dostęp.

W zasadzie miałem pewność co do wyciąganych wniosków i tylko jedna rzecz nie dawała mi spokoju, mianowicie samo znalezisko. Ozdoby z bursztynu są w dzisiejszych czasach ogólnodostępne i niezbyt drogie, ale płyty spotyka się sporadycznie, głównie dlatego, że do wykonania takowej potrzeba wielkiej bryły bursztynu, a te są niezmiernie rzadkie i najczęściej osiągają astronomiczne ceny. Niestety w artykule brakowało zdjęcia przedmiotu, zamiast niego umieszczono wątpliwej jakości rysunek naszkicowany zapewne ręką Pazurka, który nie zdążył zrobić zdjęcia, zanim płytę zarekwirowano, a Rzecznik Prasowy Policji jeszcze nie wystosował w sprawie żadnego oświadczenia.

Mimo wszystko postanowiłem zaufać intuicji, która podpowiadała, że moje pilne wezwanie z biura ma swoją przyczynę w nacisku jakiegoś polityka, który chciałby ugrać kilka punktów procentowych kosztem cudzego czasu.

Na rozmyślaniach minęła mi cała droga i po upływie zaledwie trzech kwadransów, których nie zauważyłem, tak samo, jak kilku czerwonych świateł, skręciłem w Podchorążych na Warszawskim Śródmieściu i zaparkowałem na rogu pod przeszklonym apartamentowcem Departamentu Ochrony Zabytków.

Posada analityka w Departamencie miała być spełnieniem dziecięcych marzeń wywołanych serią filmów z Indianą Jonesem. Nigdy nie zapomnę chwil, gdy z wypiekami na twarzy oglądałem przygody najsłynniejszego archeologa w historii kina. Od razu po obejrzeniu "Poszukiwaczy zaginionej Arki" wiedziałem, co chcę robić w życiu i nie zamierzałem czekać, aż dorosnę. Uzbrojony w saperkę dobrałem się do pelargonii pani Heleny. Sąsiadka dobiegała osiemdziesiątki, co w mniemaniu dziesięcioletniego odkrywcy ewidentnie świadczyło o posiadanych tajemnicach albo i mapach skarbów, a gdzież indziej człowiek może zakopać cenne rzeczy, jeśli nie w miejscu, o które dba szczególnie?

Od matki zebrałem straszną burę, ale ojciec był szczerze ubawiony, później zawsze wspierał mnie, na tyle ile mógł, gdy rozwijałem w sobie pasję do historii. Przynosił książki, filmy, organizował spotkania z historykami. Pierwsze wykopaliska zaliczyłem w wieku trzynastu lat i potem już jeździłem regularnie, aż z czasem fascynującą czynność odkopywania śladów historii zredukowałem do prozaicznego zamiatania piasku. W liceum wybrałem profil historyczny, a po maturze studiowałem Kulturę Sztuki i tam zwerbował mnie Departament.

Na piątym roku.

Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie profesor Tomasz. Przyszedł osobiście, żeby zachęcić mnie do pracy. Na pierwszy rzut oka nieco ekscentryczny staruszek. Poszliśmy na kawę, gdzie szybko przeobraził się w chodzącą skarbnicę historii. Opowiadał rzeczy, w które nie do końca wierzyłem, bo niebezpieczne przygody, źli ludzie i odnalezione cuda świata, zdarzają się tylko w książkach i filmach, aczkolwiek to wystarczyło.

Kupił mnie jak paczkę żelków.

Oczywiście na miejscu okazało się, że zajęcie analityka ogranicza się do systematycznego niszczenia własnego wzroku przy ekranie komputera. Z drugiej strony przez pierwsze dwa lata siedziałem przy biurku głównie przez brak odpowiednich uprawnień i certyfikatów. Na szczęście tu przychodził na pomoc szczególny system świadczeń socjalnych, który oferował finansowanie nawet najdziwniejszych kursów, ze skokiem spadochronowym włącznie.

Dzięki socjalowi trzy lata temu w wakacje ukończyłem szkolenie nurka trzeciej klasy, a później pomyślnie przeszedłem egzamin i zdobyłem dyplom. Uprawnienie pozwalało mi na zejście pod wodę do głębokości dwudziestu metrów. Nabyte w ten sposób umiejętności już kilka razy wykorzystałem w pracy. Nurkowałem w Mazurskich jeziorach, poszukując zatopionej broni z pierwszych wieków naszej ery, przeczesywałem Wisłę, wypatrując śladów zabytków zaginionych podczas Szwedzkiego Potopu, a nawet penetrowałem jeden z zalanych bunkrów w kompleksie Riese ku zgrozie urzędnika nadzoru budowlanego.

Zawsze lubiłem wodę i nieskromnie zaznaczę, że z wzajemnością, dlatego postanowiłem dalej się rozwijać w tym kierunku i najbliższy miesiąc miałem spędzić na Karaibach w celu uzyskania dyplomu nurka drugiej klasy, który pozwoliłby mi na zejścia do pięćdziesięciu metrów.

Poza tym ciepłe morze, kolorowe ryby, pozostałości wraków zatopionych hiszpańskich galeonów, chyba każdy rozumie, jak musiałem się czuć, gdy ta kusząca perspektywa z każdą chwilą oddalała się coraz bardziej i już właściwie pogodziłem się z losem, że z powodu polityka czerpiącego wiedzę z brukowców, zamiast nurkowania w błękitnej, przejrzystej wodzie, popluskam się w Mazurskim błocie.

Wdrapałem się po schodkach, szklane drzwi się otworzyły, zanim zdążyłem nacisnąć przycisk domofonu.

Przy portierni stał pan Ambroży, dozorca, ochroniarz i złota rączka w jednym. Rozmawiał z elegancko ubraną blondynką, której nigdy wcześniej nie widziałem w biurze. Przyznam, że poczułem się zaintrygowany. Należała do kobiet o typie urody emanującym nieuchwytną boskością antycznych posagów. Jej ostre rysy twarzy i zimne spojrzenie przyjemnie kontrastowały z czerwienią zmysłowych ust. Zapewne nie jeden facet mógłby poczuć się onieśmielony w jej towarzystwie, natomiast nie robiła najmniejszego wrażenia na panu Ambrożym. Stary, łysy portier nie tylko posturą przypominał skałę.

– Dzień dobry! – powiedziałem.

– Witaj, Tomaszu – odparł Ambroży. – Pani wybaczy.

Blondynka zmierzyła mnie od stóp do głów, ale nic nie powiedziała. Ambroży zaczął grzebać w szufladzie, po czym podał mi kopertę. W tym samym momencie kobieta wyciągnęła dłoń.

– Małgorzata Dunin – przedstawiła się.

– Tomasz P. – odparłem.

Z bliska poczułem słodki zapach perfum. Pachniała jak noc na tropikalnej plaży. W starych marynistycznych legendach syreny potrafią omamić żeglarzy śpiewem i myślę, że Małgorzata potrafiła odurzać zapachem.

Kobieta przyglądała mi się badawczo, ale nic nie mówiła. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał dopiero dźwięk rozrywanej koperty.

Odczytałem treść listu.

"Jestem w parku pod pomnikiem. Albert N."

Nie musiałem ukrywać zaskoczenia zachowaniem dyrektora, bo nie byłem zaskoczony. To nie pierwszy raz, kiedy pozwalał sobie skorzystać z bliskiego sąsiedztwa Łazienek Królewskich. W wakacje biuro świeciło pustkami, większość kilkunastoosobowej kadry była na urlopach bądź poszukiwaniach. W zasadzie, gdybym nie był zajęty kreśleniem w głowie czarnych scenariuszy, powinienem to przewidzieć.

Pożegnałem się grzecznie i skierowałem do parku.

Stary profesor siedział na rogu ławeczki w cieniu drzew. Jego zwichrzone siwe włosy sprawiały wrażenie, jakby chciały uciec spod kapelusza. Przypominał genialnych naukowców, których umysł wiecznie błądzi wśród spraw niedostępnych zwykłym śmiertelnikom, zresztą podobnie jak oni był kompletnie niezaradny życiowo. Mimo sześćdziesięciu kilku lat ciągle trwał w kawalerskim stanie i gdyby nie troska pani Florentyny, jego osobistej sekretarki, chodziłby codziennie w tym samym garniturze.

Siedział wyraźnie zadowolony, wpatrując się w trzymaną w dłoniach butelkę mineralnej wody.

– Dzień dobry, panie Albercie – powiedziałem.

– Ach witam, witam, Tomaszu. Proszę siadać. – Dyrektor uprzejmym gestem wskazał mi miejsce na ławce, po czym powrócił do studiowania etykiety.

Z doświadczenia wiedziałem, że profesora nie warto poganiać, był niczym Gandalf, który wszystko robi tylko we właściwym czasie.

– Zastanawiam się, czy mój świętej pamięci dziadek zrozumiałby, gdybym mu powiedział, że dziś w sklepach kupuje się szklankę wody? – spytał profesor.

– Dzisiejszy świat niezupełnie zgadza się z oczekiwaniami naszych przodków. – Wzruszyłem ramionami.

– To za mało powiedziane, ale jest w tym pewna logika. – Profesor kiwnął głową na znak aprobaty, wyprostował się i odstawił wodę. Wyciągnął fajkę z kieszeni. Nabił, później zapałkami skrzesał ogień, po czym przytknął go do tytoniu w główce i zaczął pykać.

Wydawało się, że rozpalenie fajki trwa całe wieki.

– Rozumiesz, dlaczego cię wezwałem? – Profesor spojrzał mi prosto w oczy.

– Ministerstwo...

– No tak w końcu jesteś świetnym analitykiem – stwierdził. – Na podstawie wstępnych oględzin nie da się jednoznacznie ustalić autentyczności znaleziska. Będziemy mądrzejsi za tydzień, gdy otrzymamy wyniki z laboratorium, ale jak słusznie zauważyłeś, góra chce wyników już dziś, więc musisz tam pojechać.

– Chyba nie mam wyjścia?

– Nawet nie spytałeś, co o tym sądzę – odparł z uśmiechem. – Cieszy mnie drogi Tomaszu, że zdajesz sobie sprawę, że to i tak tylko gra pozorów. Nie ma co się śpieszyć, pojedziesz jutro. To zajmie dzień, góra dwa, spokojnie zdążysz przed własnym wyjazdem, ale to już nie zależy ode mnie. Po resztę instrukcji proszę się zgłosić do pani Florentyny.

Dyrektor uznał rozmowę za zakończoną, oparł się wygodnie i zamknął oczy, kierując głowę w stronę promieni słońca prześwitujących przez korony drzew i już miałem odejść, gdy przypomniałem sobie spotkaną przy portierni blondynkę.

– Szefie? Jakaś kobieta czeka na pana w holu – powiedziałem.

– Pewnie znowu dziennikarze. – Dyrektor machnął ręka, odganiając mnie niczym natrętną muchę.

– Nazywa się Małgorzata Dunin.

Profesor nagle wyprostował się i poklepał po kieszeniach z miną człowieka, który się zastanawia, czy nie zgubił portfela.

– Byłbym zapomniał. – Wyciągnął kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Przecież to najważniejsze. Proszę to przekazać Franciszkowi.

– Kim jest Franciszek?

– Wszystko jest u Florentyny – zakończył i tym razem już nic nie było do dodania, więc ruszyłem z powrotem do biura, gdzie pani Florentyna, wiekowa sekretarka z nieśmiertelną ondulacją na głowie kazała mi podpisać stertę papierów.

Później wręczyła kopertę z upoważnieniem, adresem kwatery, założeniami zadania i kartą płatniczą.

– Jeśli przekroczysz limit, potrącę ci z wypłaty – zagroziła, spoglądając na mnie zza okularów.

Na szczęście pan Ambroży był bardziej uprzejmy, wręczając mi kluczyki.

– Bak jest pełny – powiedział.

Wróciłem do domu, ale do wieczora nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, zjadłem obiadokolacje, a później tępo się wpatrywałem w ekran monitora. W nocy nie mogłem zasnąć. Chyba podświadomie czułem nadchodzące zmiany. Zdumiewające jak w życiu łatwo popłynąć z prądem. Człowiek budzi się rano bez żadnych specjalnych planów, a później niegroźna z pozoru fala porywa go na nieznane wody.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Patriota 11.07.2021
    To mi bardziej przypomina bardziej fascynację Panem Samochodzikiem i Nienackim, niż Indiana Jonsem. Przyjemnie napisane, to taka jakby kontynuacja, którejś z części, nie pamiętam już której. Po śmierci Nienackiego podjęto próbę dalszego eksploatowania pomysłu ekscentrycznego historyka - detektywa (i niestety też ormowca), ale chyba się nie przyjęło.
    Pisz, może Tobie wyjdzie lepiej.
    Pozdrawiam
  • Alienator 12.07.2021
    Faktycznie, jako autor inspirowałem się serią o Panu Samochodziku, aczkolwiek nie chciałem przerzucać tego na bohatera, stąd Indiana Jones.
    Pozdrawiam.
    M.
  • Tjeri 11.07.2021
    Jest troszkę drobiazgów do poprawy, wynotowałam tylko kilka.
    "Pamiętam, jak wielkie zrobił na mnie profesor Tomasz."
    - wypadło Ci "wrażenie"
    "a nawet penetrowałem jeden z zalanych bunkrów w kompleksie Riese ku zgrozie urzędnika nadzoru budowlanego,"
    Na końcu zdania przecinek zastąpił kropkę.
    "Nazywam się Tomasz." - wrrrrrrrrrrr ja wiem, że to narracja pierwszoosobowa i że bohater ma prawo popełniać irytujące błędu. Ale jeśli nie jest to celowe, to zmień. W polskim "nazywać się" odnosi się tylko do nazwiska ewentualnie imienia i nazwiska. "Mam na imię Tomasz" – jest poprawnie. Albo ewentualnie lekko irytująca (tylko lekko) kalka z angielskiego "jestem Tomasz".

    A poza tym...
    Masz we mnie czytelnika tej serii i mam nadzieję, że szybko wstawisz następne części. Zapowiada się smakowicie. To zaledwie prolog, a już udało Ci się stworzyć klimat tajemnicy i przygody czekającej za rogiem. Bardzo fajna narracja! Dawaj kolejną część! ?
  • Tjeri 12.07.2021
    Jeszcze wróciłam, coby z tym "nazywam się" dodać słowo. Bo napisałam o błędzie itp. I widzę, że się zagalopowałam. Bo nie jest to błąd (poczytałam i dokształciłam się). Polonistki niemiłosiernie za to wyrażenie tępiły, ale to widać bardziej kwestia stylu niż poprawności. Także, wybacz Alinatorze, wycofuje się z tego "zarzutu". Choć nie cierpię go i skóra mi cierpnie i w ogóle uczulenie... :))
  • Alienator 12.07.2021
    Poprawiłem już wszystkie niedociągnięcia powstałe podczas edycji. Zmodyfikowałem również zdanie w którym bohater się przedstawia, może będzie razić mniej ;)
    Co do następnych części to wrzucę, ale raczej nie będę tego robić regularnie, bo mam rozgrzebane jeszcze inne projekty, a dzień ma tylko 24 godziny. Niemniej cieszę się, że się podobało i będzie więcej ;)
    Pozdrawiam.
    M.
  • Tjeri 12.07.2021
    Alienator to szkoda, że nieregularnie. Ale w sumie i ja raz jestem a raz nie. Może kiedyś tam trafię na całość ?.
  • Alienator 12.07.2021
    Tjeri Kiedyś, coś, gdzieś, jakoś, ale będzie ;)
  • Trzy Cztery 11.07.2021
    Twoje pisanie można nazwać "powściągliwym" i "eleganckim". Przyjemnie się czyta. Takie zdania mógłby wypowiadać Sherlock Holmes, który miał włąnie taka maniere wypowiedzi. Np. takie zdanie mógłby powtórzyć za Tomaszem, swoim spokojnym tonem: "Nie musiałem ukrywać zaskoczenia zachowaniem dyrektora, bo nie byłem zaskoczony". :)

    A tutaj, to nie rozumiem: "...zapałkami skrzesał ogień". Zapałkami? Dwiema zapałkami można skrzesać ogień, czy jak? znam tylko zwykłe zapałki, których główki pociera się o potarki. No to nie wiem...

    (Opowieść jest wciągająca).
  • Trzy Cztery 11.07.2021
    *właśnie taką manierę (piszę tylko przy świetle monitora, ze względu na komary, żeby nie przylatywały, bo mam otwarte szeroko okno, i przez to m.in. te braki w słowach, sorry)
  • Alienator 12.07.2021
    Co do zapałek, to faktycznie może nieco wprowadzać w błąd, ale za wszelką cenę chciałem uniknąć powtórzenia "wyciągnął zapałki", zastanowię się jak to poprawić, żeby było przejrzyście ;)
    Miło mi, że moje pisanie sprawiło Ci odrobinę przyjemności i zapraszam do kolejnych części.
    Pozdrawiam.
    M.
  • Pan Buczybór 12.07.2021
    Dobry tekst. Czytało się przyjemnie, nawet jeśli narracja wydała mi się być nieco sztywna (subiektywne odczucie, które być może minie przy lekturze następnych rozdziałów). Akcja wciąga i choć informacji jest bardzo mało, fabuła zarysowuje się w ciekawy sposób.
    Niczego nie obiecuję, ale zapewne wrócę, gdy tylko pojawi się następna część.
    Pozdrawiam
  • Alienator 12.07.2021
    Ekspozycja ma to do siebie, że usztywnia narrację, aczkolwiek wolałem pewne rzeczy wyjaśnić na początku, czy to dobry pomysł? Tego nie wiem, ale na razie nie mam pomysłu jak to zmienić. Myślę, że w dalszych częściach będzie łatwiej i bardziej płynnie, bo skupiam sie głównie na chwili obecnej, a nie na wspomnieniach bohatera.
    Pozdrawiam.
    M,

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania