But

But bolał mnie coraz bardziej.

Jeżeli pomyślicie "jak może boleć but?", to od razu przyznam, że but tylko skrzy­pi i nie jest to jego sposób porozumiewania się z otoczeniem.

Na tym można byłoby zakończyć sprawę i zająć się czymś ciekawym albo miłym.

Miałem jednak iść dalej.

But piszczał stale.

„To żaden dramat” - uznacie i trudno się nie zgodzić, ale czy szybko znalazłby się ktoś, dla kogo niezwracanie na to uwagi byłoby łatwe? Dopiero jakby ktoś je nałożył, jakby poczuł ich skrzypienie i nadal chciał chociażby spróbować udać się w jakąkolwiek drogę, to szczerze bym go zagrzewał, marząc by jak najszybciej odszedł.

But najpierw piszczał tak, jakby domagał się spokoju, a później jakby chciał wolności. I nie prosił o to. Był coraz głośniej.

Pomimo tego szedłem. "Może ty jakiś leniwy jesteś, może wystarczy cię trochę rozchodzić. Popiszczysz i przestaniesz. No już, nie żartuj. Proszę. Tak: robi to na mnie wrażenie. Tak: już wiem, że masz głos, ale nie przesadzaj. Wystarczy. Raz, no dziesięć razy i dość. Po co tak stale? Jak coś jest stale, to jest męczące. Na przykład ja. Taki chcesz być? Już spokój. Tyle krzyku o tak krótką drogę? Powinnyście się wstydzić. Gdybym przechodził obok kogokolwiek byłbym narażony na pełne niepokoju spojrzenia i komentarze."

Na szczęście byłem tylko ja i buty. A raczej ja i jeden but. Ten, który skrzypiał.

Może zawrócę? Nie. To one są dla mnie. One powinny się starać. Ja, wystarczy, że mam wgląd w dalszą drogę.

Gdy wychodziłem z domu, to narzeka­łem na świat, prosząc by był bardziej miły, a później już tylko na but. A może to on za­czął jęczeć na mnie? Świat zostawiłem w spokoju. Liczył się tylko but, a nawet nie on, a jego skrzypienie, tak donośne, że nie dochodził do mnie żaden inny dźwięk.

Coś czego właściwie nie ma, nie tylko stało się zauważalne, ale najważniejsze.

Drugi but najpierw był jak trzeba: wygodny i bezgłośny, ale w końcu pozazdrościł pierwszemu i jakby zaczęły gadać. O czym? To nie ważne, mogą sobie gadać w szafie. W drodze jest droga.

"Zaraz was obydwa zdejmę. Jeszcze chwila, a z wami skończę." - próbowałem pokazać im ich miejsce, przekonać że beze mnie, to ich nie ma. Nie było to prawdą.

Drugi but zareagował jednak od razu, zgodnie z życzeniem, ale pierwszemu to, co mówiłem było całkiem obojętne, a wszystkie próby zmian - na marne.

Aż wydawało się, że wpadłem na sposób: "pójdę trochę wolniej, uważając by go nie zginać (stopa wolno i zawsze równolegle do podłoża), dam mu trochę wytchnienia, a później będzie szedł jak nowy." W końcu był niemal nowy.

Znowu pomyłka. Jęk przypominał skowyt maltretowane­go psa. I nie wiedziałem czy to z powodu nieodpowiedniej pasty, czy zbyt wyso­kiego ciśnienia. Pisk był stale, obojętnie w jaki sposób szedłem. A gdy nie szedłem, to jęk rozsadzał mi czaszkę. I wydawało mi się, że to on wciąż gada, żebym to ja dał spokój dalszej drodze. Męczyłem się więc i modliłem: "Przestań, proszę".

Czy modlitwa do buta jest grzechem? Czasem modlę się ukradkiem również do innych martwych stworzeń. Czy to tylko moja sprawa?

Poluzowałem sznurowadła. Ławka, na którą patrzyłem znikła. Obejrzałem się, a droga, którą przebyłem skoncentrowała się w punkcie. Zamarłem. Obudził mnie but pociągając za nogę. "Zestarzałeś się stary"- powiedziałem mu na ucho. Nie zareagował.

- Dlaczego tak jak zwy­kle chcesz mnie oszukać - powiedział jakiś mężczyzna do jakiejś kobiety, gdy obok mnie przechodzili.

- Myślisz więc jestem. Ja naprawdę jestem - odpowiedziała kobieta

Jakoś mnie tym natchnęła. Zdjąłem but i poszedłem dalej. Pomyślałem, że kiedyś nastąpi ta kładka, którą będę rozumiał do ostatniej drzazgi.

- To całkiem możliwe - stwierdził mężczyzna i już ich nie widziałem.

Co więc mogłem poradzić? Wróciłem. Nie mogłem go tak zostawić: samego, na pastwę losu innych stóp. Bo przecież był nowy, wyczyszczony, z prawdziwej skóry. Stanąłem więc przed nim i wyszeptałem: "Zważ na to, że to ja do ciebie przyszedłem, a powinieneś ty do mnie. W jednym idzie się ciszej, ale gorzej. Jeśli nadal chcesz być moim butem, to będziesz nim, aż ci podeszwa odpadnie."

Nic nie odpowiedział albo nie usłyszałem. Z drugiej strony wypowiedziałem to bardzo cicho. Ktoś akurat przechodził i uznałem, że nie ma potrzeby podnoszenia głosu, bo sława takiej przemowy mogłaby moje życie nieco przeinaczyć.

Co najważniejsze dał się nałożyć łagodnie. Zziębnięta nieco stopa ogrzała się szybko. Ruszyłem dalej. Jeszcze przez jakiś czas jęczał, ale później było już dobrze. A może skrzypiał dalej po swojemu, a tylko ja, przyzwyczajony, tego nie słyszałem?

To w końcu kto był tu tym marnotrawnym?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania