Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Buzdygan, cz. I
Buzdygan, cz. I
Dzień był osobliwy. Nad pustkowiem królowała zimowa zawierucha: wiatr skręcał anorektyczne zimowe leje, powyginane jak plecy chorego w dżumie. Od zachodu zaś wywlekały się chmury nieciekawe – zrudziałe, przerdzewiałe i przekrwione, zgoła odpychające jak te ścierwa przegniłe. W tym czerwono-białym gradiencie natury płaskowyż przemierzało trzech śmiałków, przepychając śnieg ciężkimi buciorami.
- Przydałoby się już ujrzeć choć strzępek budowli na horyzoncie. Tymczasem leziemy, leziemy i nie wiem nawet, czy dobrze leziemy, bo kompas zmarzł i popękał – powiedziała Leo Hirsch, jedyna kobieta w wyprawie.
- Za godzinę i ćwierć – odparł beznamiętnie Sapiro – gdyby nie zawierucha, to już byśmy widzieli miejsce docelowe.
- Mam nadzieję, palce pizgają od zimna. Nawet z kutasa zrobił mi się sopel lodu, bynajmniej nie od wdzięków panny Hirsch – powiedział Landa, trzeci w orszaku, po czym spotkał równie zimne spojrzenie towarzyszki. – Do rzyci ta wasza trasa. Choć i tak jesteście minimalnie mniej tępi niż Rada i ten stary dewot Kafka, który aż trzech Sędziów wysyła do standardowego zadania.
- A propos głupoty – o rękawicach słyszałeś kiedyś? – odpowiedział Sapiro z uśmiechem, wpatrując się w zlodowaciałe dłonie Landy. Hirsch zachichotała i dodała:
- Cśś, nie bądź dla niego taki surowy. W końcu zmarzło mu przyrodzenie – całe siedem centymetrów lodu – odrzekła, a Landa prychnął pogardliwie.
- Jako że mam was za istoty poślednie, to wybaczę wam te uwagi. Prawda jest taka, że ja jestem osią naszej wyprawy. Bo co ty umiesz, Leo? Machać młotem – prymitywne metody na prymitywne zagrożenia. No i jesteś babą. A Ty, Sapiro? Straganowe czary-mary i wąchanie psiej kupy, żeby trafić na trop. Małpa bonobo byłaby lepsza od was, bo podejmowałaby raz złe, a raz dobre decyzje. Wy zaś tylko złe.
Przez twarz Leo przeszedł grymas złości. Chwyciła za rękojeść młota. Landa cofnął się o krok. Pomiędzy nich szybko wepchnął się Sapiro.
- Skończ te perory, Landa. Nie pomagasz nimi nikomu. A ty Hirsch miej, na bogów, trochę samodyscypliny i spokoju. Przypominam, ze mamy na horyzoncie Koniec Świata – Wskazał palcem na rdzaworudy kłąb chmur na zachodzie.
Leo i Landa, jak z ich min wynikało, też nie chcieli teraz walczyć. Nastroszyli się tylko w obronie własnej dumy. Jednakoż, nim każde z nich wzięło oddech, przymierzając się do odpowiedzi, z nieba z huraganowym rykiem runęło olbrzymie cielsko. Jak piorun zapikował na nich ogromny szary smok. W tym ułamku sekundy, gdy odskoczyli na boki, tylko Sapiro miał dość refleksu, by rzucić okiem na coś, co na nań runęło. Smoczysko opadło, potężnymi skrzydłami rozrzucając śnieg, a potem w mgnieniu oka wzniosło się i w te pędy odleciało w kierunku wschodnim, przecinając niebo jak nożem.
- Co do chuja, co za licho ciężkie… - Wydukał Landa, wygrzebując się ze śniegu.
- Nie chybi smok – powiedział Sapiro, który jako jedyny nie wylądował twarzą w białym puchu. – I to smok szary w granatowym, stalowym hełmie – widok to nieczęsty.
- Jak w hełmie to Malanhir z Gór Wulkanicznych – powiedziała Hirsch, otrzepując płatki zimy z kirysu. – Ponoć w bitwie o Arat Gundur dostał pociskiem z balisty w łeb i stracił wszystkie górne zęby, ale król Maritz w podzięce za pomoc kazał wykuć dlań ogromny hełm, taki wielkości konnego zaprzęgu, w którym zawarła się i sztuczna szczęka ze stali. W każdym razie nie sądziłam, że mógłby smok nastawać na nas tutaj.
- Głupiaś – przerwał Landa – toć ułomny by zauważył, że to żaden atak. Ten smok spanikował i w wariackim szale strachu jeno rzucił się na nas. Skrewił, licho jedne, i ataku nie ponowił – symptomatyczne.
- Chyba móżdżek też ci zmroziło, Landa. Smok? Bać się? To zbyt dumne stworzenia na strach. Prędzej by w gorejące nieboskłony Końca Świata wleciał, niźli uciekł przed byle trójką Sędziów i mówię to przy całym szacunku dla naszej profesji.
- Oboje możecie mieć rację… częściowo – rzekł pojednawczo Sapiro. – Fakt, ten atak był dziwny, bo jednorazowy. Sądzę, że Malanhir Stalowy Hełm faktycznie uciekał przed Końcem Świata i nawinęliśmy mu się po drodze jako dobry prowiant do podróży. Uznał jednak, że nie zapikuje drugi raz i woli nie tracić czasu. Czemu? Czyżby sprawy na zachodzie miały się już tak źle?
Odpowiedziało mu milczenie, gdyż pozostała dwójka wpatrywała się w ślepy horyzont. Ruszyli w zamyśleniu i akompaniamencie ciszy.
***
Ruiny powitały Sędziów przykrym widokiem. Tu właśnie było miejsce ich rajzy z rozkazu Kolonela Kafki. Wokół mroczniły się mury, chałupy i stare wieżyce, wbite w to odludne miejsce jak bełty w ciało nieszczęśnika. Stare miasto upiorniało od zimowej kołdry, a opodal zbierało się kromię rudych chmur płynących tak nisko, że darły się o drzewa. Za nimi, hen dalej, niebo wzbierało swoją furię w żylaki piorunów, a gromy biły co i rusz częściej i mocniej. Trójka towarzyszy weszła na to zapomniane przez bogów miejsce niepewnie i leniwie.
- Miłość jak piorun w jego grzmi westchnieniach. Jak błyskawica w jego oczach świeci – zaintonował Landa.
- Że co? – pytała Leo.
- Nic. – Wzruszył ramionami. – Stara pieśń z jeszcze starszych czasów.
- Burza obudziła w tobie romantyka, Landa? – spytał Sapiro.
- Ja jestem romantykiem. Jak tam tropy? Bo żadnych śladów nie widzę.
- No właśnie. Ten śnieg pada równo jakby z milimetra cięty – to niebywałe. Przyroda nie lubi takich idealnych kształtów. Ziemia wygląda na wyrównaną jak podłoga z królewskiego pałacu. Czyżby ktoś chciał zatrzeć ślady? Zauważcie też, że od ponad godziny nie widzieliśmy ani jednego ptaka, jakby gdzieś wszystkie wybyły.
- Może boją się Końca Świata? Wszak to już nieopodal – rzekł Landa, zdejmując kaptur.
- Nie. Mało które zwierzę wyczuwa Koniec Świata. Fauna i flora nie zwęszy zagrożenia od tej apokaliptycznej burzy. No chyba, że jest mądra… Jak smoki, na przykład. Ale ptactwo? Za tępe.
- Sapiro ma rację. Coś jest tutaj… Nie czujecie jak kłębi się w powietrzu? Ta pierwotna nienawiść – powiedziała Hirsch.
- Ja nic nie… - powiedział Landa, ale Sapiro uciszył go ruchem ręki.
Coś podejrzanie blisko nich ryknęło potępieńczo. Odgłos potężnych kroków i ciężkie sapanie okryło całą okolicę. Pierwszy dojrzał go Sapiro – olbrzymie rogi wystające zza murów. Potem łeb – ni to kozi, ni to gadzi, jakaś potworna krzyżówka ich obydwu. Koścista klatka piersiowa wsparta na obdartym z mięsa rdzeniu kręgowym. Łapy jak kangurze, a gdzieniegdzie strzępy fioletowego futra. Landa jęknął z przestrachem po czym wyszeptał:
- Diabeł Urubu. Łatwo nie będzie…
- Formacja w trójkącie, mała falanga… - rzekł ze spokojem Sapiro. – Hirsch, przejmujesz przód. Ja środek. Landa, na razie nic nie rób. Może dźwigniemy to we dwójkę…
Urubu zbliżył się leniwie. Jego martwy wzrok zdawał się patrzeć wszędzie. W rachitycznych, bezmięsnych rękach trzymał sporego rozmiaru Cis, który wyrwał zapewne, by służył mu za broń.
- Nacierajmy – wyszeptała Leo, zaciskając dłonie na rękojeści młota.
- Nie, ktoś jeszcze tu jest…
Wtem tuż za diabłem Urubu wyłonił się Niedzbożek, a był to stwór co najmniej równie przerażający. Ptasi łeb na humanoidalnym ciele. Między nogami zwisały czarne genitalia. Odziany był w ciemny kirys z trupią czaszką, a do pasa przymocowany miał bębenek i pałeczki, jakby uciekł z orkiestry cyrkowej.
- Już wiem, czemu dewot Kafka wysłał nas we troje – rzekł Landa stojący za plecami Sapira.
Niedzbożek dobył zza pasa pałeczki i zaczął tłuc na bębnie jakieś potępieńcze melodie. Rzeczywistość zaczęła wibrować odeń jak od trzęsienia ziemi. Hymn Końca Światów niósł się po ruinach i pustkowiu. Potwór zaczął dziko skrzeczeć i wić się w rytm melodii, jakby grał pod zbiorowe oko widowni. Leo, Landa i Sapiro utrzymywali formację. Urubu zawył pogardliwie.
- Trzech na dwóch to dalej przewaga liczebna, co nie? – rzekła Leo.
- Hirsch, jak ty głupio pierdolisz… Umrzemy tu zaraz – powiedział Landa.
Wtem obok trójki Sędziów otworzył się portal – wywołany zapewne przez melodię Niedzbożka. Powietrze świsnęło, a w środku formacji towarzyszy pojawiła się wyrwa czasoprzestrzenna. „Zaraza!”, krzyknęła Leo, gdyż szczelina zaczęła ich wciągać. Nie mogli się oprzeć takiej sile. W tle słychać było jedynie „kurwa” odmieniane we wszystkich przypadkach przez Landę. Sapiro wbił miecz w ziemię i zaparł się na nim lecz i on nie mógł oprzeć się potędze, z jaką portal pochłaniał wszystko w pobliżu. Landa został wessany. Sapiro spojrzał tylko pogardliwie w stronę tańczącego jak szaleniec Niedzbożka i żałował, że nie zostało mu sił, by splunąć w jego stronę. Hirsch została wessana. Dojrzał stojącego spokojnie diabła Urubu, który już wiedział, że walka jest wygrana. Sapiro został wessany. Portal się zamknął, a w okolicy zagrała znów zimowa cisza.
Komentarze (7)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania