By być
Na skraju dnia gdzie blednie światło
Stałem w ciemności tam życie gasło
Myśli splątane w wątpliwości sieci
Nadzieja bledła jak wypalona świeca
W sercu głos, ledwo słyszalny szept
Przebija mrok rozprasza cień
Próbuję się wznieść ostatkiem sił
Znajduję powód by jeszcze trochę być
Wieczny towarzysz - przeklęty strach
Przy mnie trwa, wciąż każe się bać
Próbuje odwieść mnie od mojej drogi
Pomimo niego rozpoczynam proces
Bo życie nie czeka, płynie jak rzeka
Ja nie chcę się bać, nie chcę ciągle uciekać
Zbyt dużo życia poszło na marne
Stało się to nagle prawie niezauważanie
Ciskam więc przeszłość jak kamień w wodę
Wbrew rzeczywistości krzyczę, że mogę
Wkraczam w jutro niepewnym krokiem
To chyba lepsze niż tkwić w agonii
Zabieram blizny, niech będą moim znakiem
Dotarcie celu to nie będzie przypadek
Serce kompasem na nowej drodze
Ono mnie prowadzi, nie daje się rozproszyć
Wiatr niech niesie wolności nuty
Słońce rozprasza skłębione chmury
Więc idę naprzód sam z sobą walcząc
Pośród kropli deszczu starając się tańczyć
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania