Bylebyśmy zdążyli na kolację

,,Bylebyśmy zdążyli na kolację”

Czyli:

Sztuka o Śmierci i pewnym Mężczyźnie, którzy nie mają za wiele czasu na rozmowę, w jednym akcie i dwóch scenach.

 

SCENA 1

Mieszkanie komunalne z wystrojem z lat osiemdziesiątych. Stare meble oklejone sklejką imitującą ciemne drewno. Dywan czerwony w niebieskie wzory. Ramy okien drewniane, odrapane z białej farby. Po jedną ze ścian złożona kanapa nakryta brązowym kocem. Obok niej stolik nocny, na którym leży budzik, Na środku pokoju dwupoziomowy drewniany stolik nakryty białym koronkowym obrusem. Naprzeciwko kanapy meblościanka ze starym, grubym telewizorem.

Na kanapie siedzi ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę z podwiniętymi rękawami mężczyzna w średnim wieku. Najwyższy guzik koszuli jest rozpięty. Krawat poluzowany. Marynarka obok na kanapie.

W drzwiach do pokoju staje Śmierć. Czarna szata, kosa zahacza o framugę, czym zwraca na siebie uwagę Mężczyzny.

 

M(ężczyzna): Dzień dobry.

S(mierć): Dzień dobry. Czy mogę wejść?

M: Proszę. Proszę usiąść. (Mężczyzna zdejmuje marynarkę z kanapy i kładzie ją sobie na kolanach).

S: Dziękuję.

M: Czy zrobić panu kawę? Herbaty chyba już nie mam…

S: Nie, dziękuję. Już dzisiaj piłem. Jak rano jednej nie wypiję, to później przez cały dzień jestem senny.

M: Tak, wiem, co ma pan na myśli. (Na kilka chwil zapada cisza). Przepraszam, ale pan tutaj przyszedł w jakimś konkretnym celu?

S: Cóż, tak. Przyszedłem cię stąd zabrać.

M: Mnie zabrać? Ale gdzie?

S: No… na drugą stronę.

M: Na drugą stronę? Przepraszam, mógłby pan powtórzyć swoją godność?

S: Mówią na mnie Śmierć.

M: A jak naprawdę ma pan na imię?

S: Nie wiem. Zawsze mówili na mnie Śmierć…

M: Czyli… jest pan t y m Śmiercią?

S: Tak.

M: W takim razie, panie Śmierć, ja już chyba wszystko rozumiem. Ale… czy to nie oznacza, że umarłem?

S: Tak, umarłeś.

M: A… jak, jeśli mogę zapytać? Bo nie przypominam sobie, żebym umierał…

S: To było tak. Jakąś godzinę temu wróciłeś z rozprawy. Sąd przyznał opiekę nad twoim synem, Jankiem (którego odwiedzę za pięćdziesiąt trzy lata, dwa miesiące, osiem dni i szesnaście godzin), twojej byłej żonie. Usiadłeś na kanapie i z chwilą, kiedy ostatnie ziarenko piasku z twojej osobistej Klepsydry Życia przecisnęło się przez szparę, dostałeś wylewu. Znajdzie cię listonosz, za dwa dni. A na tę chwilę znalazłem cię ja.

M: Rozumiem, rozumiem…

S: Czy w takim razie możemy już iść?

M: Przepraszam, ale czy bardzo się pan spieszy?

S: Chciałbym wrócić do domu na kolację…

M: Czyli… moglibyśmy jeszcze przez chwilę posiedzieć?

S: Tak. Pójdziemy jak będzie pan gotowy, żeby iść.

M: Dziękuję. Czy myśli pan, że powinienem się przebrać, zanim ruszymy?

S: Nie, myślę, że wygląda pan całkiem dobrze.

M: Dobrze. Dziękuję. (Przez chwilę milczą. Śmierć znudzony zaczyna bawić się kosą). Przepraszam, ale zawsze mnie to ciekawiło… Czy pan używa tego w jakimś celu?

S: Czego? Ach, kosy? Szczerze powiedziawszy nie. Ale zawsze mi się podobała. Chyba dodaje mi majestatu.

M: Dodaje?

S: A nie?

M: Może rzeczywiście trochę…

S: No i można się nią podpierać albo dosięgać rzeczy, które leżą za daleko.

M: Wydaje się być rzeczywiście użyteczna.

S: Mhmm…

M: Przepraszam, ale muszę to panu powiedzieć. Ja wiem, że pan jest tutaj zaledwie kilka minut, ale wydaje mi się, że… że znamy się już całe życie.

S: W istocie, poznaliśmy się już kiedyś.

M: Naprawdę?

S: Tak. Kiedy się rodziłeś. Odprowadziłem twoją duszę tą samą drogą, którą zaraz pójdziemy. No i byłem przy twoich narodzinach, w szpitalu. Mogło mi się wydawać, ale chyba uśmiechnąłeś się do mnie, kiedy mnie zobaczyłeś.

M: Uśmiechnąłem się?

S: To mógł być zwykły grymas nowo narodzonego bachora, który został wyrwany z bardzo przyjemnego miejsca w brzuchu mamy.

M: Aha.

S: Byłeś ładnym dzieckiem.

M: Dziękuję. Dokąd mnie zaprowadzisz?

S: Nie wiem. Zaprowadzę cię do wielkich drzwi, które niektórzy nazywają ,,Bramą”. A szli będziemy przez ścieżkę, którą od zawsze nazywałem Traktem. Nie pytaj dlaczego.

M: Ale… co jest po drugiej stronie? Niebo? Piekło? Nicość?

S: A skąd mam wiedzieć? Ja tu tylko pracuję, jestem przewodnikiem. Nie zarządzam tym całym bajzlem.

M: A kto zarządza?

S: Nie wiem, jeszcze go nie spotkałem. Odkąd pamiętam wykonuję po prostu moją pracę… Ale ktoś mi kiedyś powiedział, że poznam go, jak skończą się na ziemi ludzie. No to uznałem, że skoro tyle już czekałem, to mogę jeszcze chwilkę.

M: Aha. Denerwuję się.

S: Wiem, wy ludzie zawsze się denerwujecie kiedy do was przychodzę.

M: Dziwisz się nam?

S: Nie wiem co to znaczy się denerwować… nigdy tego nie odczuwałem.

M: Nie masz uczuć?

S: Mam, ale… nigdy się nie denerwowałem. Potrafię odczuwać smutek i współczucie, kiedy zmarły opowie mi historię, że nie zdążył pożegnać się z rodziną… albo że osierocił dzieci… Jest mi wtedy strasznie przykro, ale nie mogę nic na to poradzić. Każda dusza musi przejść przez Trakt tylko dwa razy. Na początku i na końcu życia. Potrafię odczuwać też rozbawienie, albo zażenowanie, kiedy widzę, jak ludzie próbują przede mną uciec. Jak starają się przedłużyć sobie życie. Albo jak dusze chcą za wszelką cenę zejść z Traktu. Odczuwam też radość, kiedy po ciężkim dniu pracy kładę się do łóżka. Najczęściej jednak odczuwam znudzenie. Od mileniów robię dokładnie to samo. Zero urozmaiceń w mojej pracy… Czasem tylko trafi się jakaś błyskotliwa dusza. Jakiś Da Vinci, albo Einstein. Z nimi to można sobie porozmawiać chociaż te kilka chwil… Powiedz mi, jak to jest się denerwować?

M: No… czuje się takie dziwne ssanie w brzuchu. Jakby… jakby ciężar na żołądku. Zaczynasz się pocić, serce bije szybciej. Ono pojawia się, jak stajemy przed czymś czego nie znamy. Albo jak bardzo na czymś nam zależy i nie chcemy tego zaprzepaścić.

S: Chciałbym się kiedyś denerwować.

M: Myślę, że możesz mieć okazję. Przecież jak zabraknie ludzi stanie się coś, co jeszcze nigdy się nie stało, prawda? Zabraknie ci pracy.

S: Tak. Może masz rację. Wtedy mogę odczuwać zdenerwowanie. A jak to jest… odczuwać rozkosz?

M: Rozkosz?

S: Tak. Pamiętam, jak przeprowadzałem kiedyś markiza de Sade. Powiedział mi, że najlepszą rzeczą, jaka spotyka żywych jest rozkosz. Opisz mi rozkosz.

M: Rozkosz jest wtedy, jak jest ci bardzo, naprawdę bardzo przyjemnie.

S: Na przykład jak pijesz kawę rano?

M: Nie… Rozkosz… to jest tak, jakbyś czuł wszystkie uczucia naraz. Tego… tego chyba nie da się tak opisać.

S: Chciałbym kiedyś poczuć rozkosz.

M: Może kiedyś…

S: Wątpię. Czy jesteś już gotowy?

M: Myślę, że tak.

S: Odwagi, mój drogi. (Śmierć podaje rękę Mężczyźnie. Idą razem).

 

SCENA 2

 

Cała rzeczywistość jest nieprzeniknioną ciemnością. Przez środek sceny przebiega biała ścieżka, która prowadzi do niepozornych, drewnianych drzwi. Na ścieżce przed drzwiami staje Śmierć i Mężczyzna.

 

S: No to jesteśmy.

M: To te drzwi?

S: Tak.

M: A one nie miały być przypadkiem… ,,Bramą”?

S: To raczej… taka przenośnia była. Czy zanim tam pójdziesz, mogę zadać ci jedno pytanie?

M: Jasne. Nie spieszy mi się, żeby tam wejść. To ty chciałeś zdążyć na kolację.

S: Nie zajmę ci dużo czasu. Powiedz mi, proszę… czy jesteś zadowolony z życia, które przeżyłeś?

M: Skąd takie pytanie?

S: Po prostu…

M: Ciężko powiedzieć… Kiedyś wydawało mi się, że założyłem całkiem dobrą rodzinę, że mam niezłą pracę, że ludzie mnie poważają… Myślałem, że jestem całkiem niezłym człowiekiem, starałem się być uczynny, dawałem pieniądze na organizacje charytatywne… Ale później wszystko się posypało… Przestałem nawet wierzyć w Boga… i trochę się boję, co jest za tymi cholernymi drzwiami… Bo jeśli się okaże, że On tam jednak jest…

S: Ja nie wiem, czy ktokolwiek tam jest, ale wydaje mi się, tak przynajmniej mówił mi Augustyn, że Bóg, o ile istnieje, znajdzie te pięć minut, żeby porozmawiać z każdym, kto przekroczy próg tych drzwi… Inaczej chyba nie byłby Bogiem, co nie?

M: Może… Niedługo się przekonam pewnie…

S: Więc ogólnie nie jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś w życiu?

M: Wydawało mi się, że… że mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby poprawić to, co było dla mnie niedoskonałe. Myślałem sobie, że nie jest tak źle i że na stare lata będzie lepiej… Ale teraz, z perspektywy tego wszystkiego myślę, że mogłem zrobić wiele rzeczy inaczej… lepiej.

S: Był tutaj kiedyś Stanisław Lem. Wiesz, co mi powiedział, kiedy zadałem mu to samo pytanie?

M: Co takiego?

S: Nigdy nie żałuj, że coś mogłeś zrobić, a tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś, bo nie mogłeś.

M: Może coś w tym jest… Myślisz, że już czas?

S: Myślę, że tak.

M: No to… do widzenia. Bylebyśmy zdążyli na kolację. (Wyciąga prawą rękę. Śmierć ją uściskuje).

S: Tak. Bylebyśmy zdążyli. Odwagi, mój przyjacielu. To przecież tylko drzwi.

 

Mężczyzna naciska klamkę, otwiera drzwi i przechodzi przez nie. Zamyka za sobą. Śmierć odchodzi w ciemność, która panuje wszędzie, poza białą ścieżką tak, że zlewa się w tłem.

Kurtyna.

Koniec.

Rozejdźmy się na kolację.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (24)

  • KarolaKorman 12.02.2017
    ,,i białą koszulę z podwiniętymi ramionami '' - rękawami
  • Lotta 12.02.2017
    Ooo, dzień dobry :) Czy tam dobry wieczór.
  • Całkiem niezły, Lotto. Ale bywały lepsze. :D
  • KarolaKorman 12.02.2017
    Smacznego :) Ja tak długo czytałam, bo gotuję bigos i musiałam pomieszać :)
    Bardzo fajnie się czytało, ciekawie te pytania sformułowałeś, tylko ja zawsze myślę o Śmierci jak o kobiecie i to mnie wybijało z rytmu, 5 :)
  • Bigos, powiadasz? Co, jak co, ale zjadłbym miskę ciepłego bigosu ze świeżą bułką z masłem...
    Ach, no i bardzo dziękuję za komentarz. Błąd oczywiście poprawiony! :)
  • KarolaKorman 12.02.2017
    Szymon, jeszcze nie gotowy, ale zapraszam :)
  • SisterofBlood 12.02.2017
    Trochę mi się kojarzy z "Rozmową Mistrza Polikarpa ze Śmiercią", choć u ciebie oczywiście jest to w trochę innym klimacie, tam Mistrz nie wybierał się jeszcze na drugą stronę. Bardzo fajny pomysł, przyjemnie się czytało :) 5
  • Bardzo dziękuję za komentarz, opinię i ocenę. No i cieszę się, że Ci się podobało. :)
  • Nazareth 12.02.2017
    Krótko a jednak treściwie. Zawsze podobało mi się to jak potrafisz wybrać zwykłe sytuacje i nadać im wagę, ciężar znaczeń poprzez nienachalne sugestie i odniesienia do życia. Nie zabrakło tutaj tego. Wspaniale jest móc znowu czytać twój tekst :)
  • Naz, pamiętam tylko lekcję Mistrza Jarmuscha :) Dziękuję bardzo!
  • Truta 12.02.2017
    Uff wrócił :') jak zawsze na wysokimi poziomie. 5
  • Wrócił to za dużo powiedziane. Raczej... daje znać, że nie umarł do końca. Dziękuję bardzo! :D
  • Truta 12.02.2017
    Szymon Szczechowicz ten co trwa w pamięci innych nie umiera nigdy? :D czy cos..
  • Pasja 13.02.2017
    Świetny i ciekawy dialog o smierci, pomiędzy mężczyzną, a sprawcą ( mnie osobiście lepiej by było ze sprawczynią ) Trakt, droga do bramy, za którą ? A jednak zdarza się zejść z tej drogi...śmierć kliniczna i zawrócić do świata żywych. Za filozoficzne spojrzenie 5. Ciekawi mnie co Śmierć jada na kolacje, bo ma świetną figurę ? Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia.
  • pasjo, wydaje mi się, że śmierć kliniczna odbywa się w istocie bez obecności samej postaci Śmierci. Człowiek błądzi po trakcie sam, ale bez przewodnika nie może dotrzeć do bramy i zawraca.
    I z tego, co wiem, Śmierć uwielbia zjeść na kolację jajecznicę na kielbasie, pomidorze i cebuli :)
    Dziękuję i pozdrawiam!
  • Okropny 13.02.2017
    A któż to jednak wrócił?
  • Nie wrócił. Przynajmniej nie na stałe :D
  • Lotta 13.02.2017
    Opowi nie zachęca do powrotu ;D
  • Lotta Z tego, co wiem, z każdym miesiącem coraz mniej. :D
  • Lotta 13.02.2017
    To prawda...
  • Lotta A mimo to, jak widzę, wciąż nie odeszłaś.
  • Lotta 13.02.2017
    Ano, zaglądam. Wciąż. Za często.
  • Beznadzieja 13.02.2017
    Oho, miło cię tu znowu zobaczyć. Zwłaszcza jeśli pojawiasz się ze sztuką, wciąż dobrze wspominam Jamesa Stona :) Nie wiem czemu okropnie mi się podoba motyw ze śmiercią śpieszącą się na kolację. I to o Lemie <3 Bardzo przyjemnie się czytało. 5
  • Cieszę się, że przypadło Ci do gustu. I dziękuję bardzo! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania