Bzdurny Stek - rozdział 1.2
Wieczorem Marcin wybierał się na siłownię. Przywołał ojca spod balkonu i zażądał podwiezienia na miejsce. Co prawda siłownia mieściła się w tym samym bloku, w którym mieszkali, cztery klatki dalej, na rogu, ale kogo to obchodziło? Janusz musiał się na coś przydać.
– Rusz się stary! Zawieziesz mnie! – Wydał polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Janusz natychmiast pobiegł do samochodu, ośmioletniego Passata w TDI i włączył silnik. Po chwili Marcin zszedł na dół, wsiadł do auta, wygodnie rozkładając się na tylnym siedzeniu. Gdy ruszyli, mocno szturchnął ojca, aby jechał szybciej. Janusz przyspieszył, lecz zaraz musiał hamować przed ułożonym na jezdni spowalniaczem. Marcinowi bardzo się to nie spodobało, więc trzepnął kierowcę w ucho. W tym momencie, porażony beznadziejnością swego położenia, Janusz postanowił popełnić samobójstwo. Cel ten zamierzał zrealizować poprzez wyskoczenie z jadącego pojazdu. Puścił kierownicę, odpiął pasy i otworzył drzwi. Marcin jednak zareagował błyskawicznie. Chwycił ojca i cały czas bijąc wciągnął do środka, jednocześnie nie szczędząc wyzwisk i obelg. Janusz spokorniał. Dowiózł syna na siłownię zaniechawszy już oporu.
– Zaczekaj tu na mnie! – rozkazał Marcin i wysiadł.
Januszowi nie pozostało nic innego, jak zastosować się do polecenia. Po cichu liczył, że syn doceni jego poświęcenie. Tym razem miał nieco szczęścia. Na siłowni Marcin musiał walczyć z jakimś panem o sztangę, w efekcie czego był zbyt zmęczony, aby szczególnie mocno dokuczać ojcu. Przez całą drogę powrotną uderzył Janusza zaledwie cztery(!) razy. Co więcej, w nagrodę za szybkie podwiezienie, pozwolił spać w kuchni. Mężczyzna zasnął z nadzieją na lepsze jutro.
Marcin wykąpał się po forsownym treningu i zasiadł przed telewizorem. Przerzucając kolejne kanały, starał się obmyślić skuteczny plan przejęcia władzy nad całym mieszkaniem. Wiedział, że słaby Janusz jest teraz niegroźny. Liczyła się tylko Halina, która władała dużym pokojem i Paulina, roszcząca sobie prawa do łazienki. Pokonanie siostry nie sprawiłoby chłopakowi większego problemu, ale wolałby przekabacić ją na swoją stronę i wykorzystać w walce z matką. Znając zamiłowanie Pauliny do papierosów, brat często dawał jej paczkę lub dwie, zyskując w ten sposób przychylność dziewczynki. Sam palił niewiele, ale bez trudu zdobywał fajki na szkolnych kolegach.
Przejęcie całkowitej władzy nad mieszkaniem nie było jednak tak zupełnie proste, a ostateczne starcie z Haliną, mogło przynieść więcej szkód niż pożytku. Cóż by przyszło ze zwycięstwa, jeśli nie zapewniłby sobie nieograniczonego dostępu do konta bankowego matki, na które wpływała też pensja Janusza. Póki wszyscy żyli w jako takiej równowadze, mógł liczyć na kieszonkowe od Haliny i wymuszać dodatkowe pieniądze na ojcu. Dlatego Marcin kombinował, jak pokonać rodzinę jedną, szybką akcją, tak brutalnie spektakularną, by od razu uzyskać też login i hasło do bankowości internetowej.
Dodatkowo musiał uważać na pewną dziwną przypadłość Janusza. Ojciec bowiem miewał, co jakiś czas, krótkie, piętnastominutowe, przypływy siły. Brały się one stąd, że gdy ktoś okazał mu choćby odrobinę szacunku, albo spełnił prośbę, Janusz odzyskiwał wiarę w siebie i odbudowywał zrujnowany autorytet. Wystarczyłoby, na przykład, aby jakiś nieodpowiedzialny sąsiad, powiedział ojcu Marcina „Dzień dobry”, a w skrajnym przypadku Janusz miałby szansę nawet pokonać rodzinę i odzyskać władzę absolutną nad mieszkaniem. Syn nauczył się rozpoznawać symptomy wzrostu energii ojca i przeciwdziałać im – zwykle upijał rodzica, lub gdzieś zamykał. Po kwadransie wszystko wracało do normy.
Znużony knuciem przeciw rodzinie Marcin, przestał zmieniać kanały telewizyjne, zatrzymując wzrok na programie jednej z mniej popularnych stacji. Zaciekawiła go wpadająca w ucho tytułowa piosenka. Sprawdził szybko w "Tele Tygodniu", że jest to nowy serial o perypetiach pewnego profesora i pewnego piłkarza. Marcin obejrzał pierwszy odcinek i z miejsca stał się największym fanem serii noszącej tytuł "Ballada o Dziekanie i Krysiaku".
Odcinek 1 "Ballada"
Każdy odcinek poprzedza odśpiewanie krótkiej piosenki:
O Dziekanie to piosenka;
I o Krysiaku, i o Krysiaku;
Bo o Dziekanie to... i o Krysiaku pieśń;
A zwłaszcza o tym drugim.
Krysiak, trzydziestosześcioletni, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z wypielęgnowanym, zawadiackim, czarnym wąsem i łobuzerskimi iskierkami w oczach, wsiadł do drugiego wagonu tramwaju linii "69". Nie kasując biletu ciężko opadł na pierwsze siedzenie, tuż przy przednich drzwiach. Wracał do domu po spotkaniu przy piwie z kolegami z drużyny, był bowiem piłkarzem i to nawet mistrzem Polski. Wczoraj grali mecz ligowy, a teraz czekała ich przerwa od zmagań ze względu na mecz reprezentacji, więc zawodnicy dostali wolne. Spotkanie nie trwało długo, ale upłynęło w bardzo przyjemnej atmosferze, dzięki czemu Krysiak znajdował się w znakomitym humorze. Wesołego nastroju nie psuł mu nawet fakt, że był wtorek, dość zimny wieczór, padał deszcz i dął mocny wiatr. Zapiąwszy pod szyją ostatni guzik swej modnej, skórzanej kurtki, włożył dłonie do kieszeni jasnoniebieskich dżinsów i wyglądał przez okno. Nagle do jego uszu dobiegł szloch. Krysiak, niepomiernie zdziwiony, rozejrzał się dookoła. Wcześniej bowiem wydawało mu się, że tramwaj jest pusty. Dopiero po chwili, na końcu wagonu, dostrzegł skuloną w rogu postać tęgawego mężczyzny w średnim wieku. Człowiek ten, cały przemoknięty, zziębnięty, zmęczony, płakał i wyglądał nieco na poturbowanego. Zdradzał też pewne objawy paniki.
KRYSIAK (dobrotliwie)
Ej, co ci się stało? Czego płaczesz?
MĘŻCZYZNA (płacze)
Wyszedłem z domu i chyba zabłądziłem. Nic nie pamiętam, oprócz tego, że jestem profesorem i Dziekanem Uniwersytetu. Nic nie jadłem od dawna.
Krysiakowi żal się zrobiło człowieka, więc zabrał go sobie do domu. Po drodze kupił rozdygotanemu profesorowi kocyk i zielony breloczek, a gdy dotarli na miejsce poczęstował sucharkiem oraz kubkiem kakaa. Posłał łóżko, dał Dziekanowi ręcznik, szlafrok i życzył dobrej nocy.
Obudziwszy się następnego dnia rano, Krysiak zajrzał do pokoju swego gościa. Dziekan już nie spał. W nocy wróciła mu pamięć, dzięki czemu poczuł się dużo pewniej. Siedział na łóżku i z podziwem oglądał zawieszone na ścianie dyplomy, medale i nagrody gospodarza, zgromadzone podczas pełnej sukcesów kariery sportowej. Gdy zobaczył wchodzącego Krysiaka wstał i chciał podziękować dobroczyńcy. W tym momencie jednak sprawy przyjęły niespodziewany obrót. Krysiak nie dopuścił profesora do słowa, tylko oznajmił.
KRYSIAK (jasno i prosto)
Słuchaj no. Są trzy zasady:
1. Dziekan to Krysiak, to jedna i ta sama osoba.
2. Dziekan to Krysiak, tyle że Dziekan.
3. Bez Dziekana nie byłoby Krysiaka.
Objawiwszy te prawdy, Krysiak przyciągnął skądś mały, dziecięcy, niebieski samochodzik na pedały. Następnie na siłę wepchnął do środka Dziekana i przykuł łańcuchem do kierownicy, aby ten nigdzie nie uciekł. Sam zaś usiadł na tylnej klapie i kazał się wieźć do dziekanatu. Przerażony profesor bez słowa sprzeciwu wykonywał polecenia. Po dotarciu na miejsce Krysiak zażądał posłania do stołówki po obiad dla siebie. Dziekan tłumaczył, że tam wydają posiłki tylko dla pracowników, co jednak nie przekonało piłkarza.
KRYSIAK (nic go to nie obchodzi)
To dziś zjem twój obiad. Przynieś mi go i załatw żebym od jutra już wszystko normalnie dostawał. Zrób też, żebym jeszcze dziś skończył studia prawnicze, może być z tytułem doktora.
Profesor pojechał więc, aby załatwić wszystko jak mu nakazano. Tymczasem Krysiak mianował się p.o. dziekana i zaczął dokazywać. Na początek przyjął studentki czekające w kolejce do dziekanatu. Z każdą przyjaźnie gaworzył, a gdy profesor wrócił z obiadem wysłał go po kolejne. Następnie wszystkie dziewczęta częstował przynoszonymi daniami i przyznawał im stypendium z pensji Dziekana. Pozostałym, męskim interesantom, z którymi gadać nie chciał, powiedział, aby powpisywali sobie do indeksu "5" i podpisali "Z upoważnienia Krysiaka". Wezwał następnie ekipę remontową i zlecił demontaż wszystkich dyplomów oraz odznaczeń Dziekana wiszących w gablotach. W zamian, na najdłuższej ścianie, kazał powiesić wielki poster, przedstawiający jak w pełnym biegu wpada w pole karne. Mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku, zabrał Dziekanowi klucze od mieszkania i zapowiedział, że wieczorem będzie czekał z niespodzianką.
A Marcin wprost nie mógł doczekać się drugiego odcinka.
Komentarze (11)
Pozdrawiam ;)
A ballada o profesorze tak samo pokręcona… demontaż wszystkich dyplomów? Ciekawe jakby to zastosował w realnym świecie.
Pozdrawiam
Ballada ma wiele odcinków, jak prawdziwy tasiemiec. Ale spoko, tu będzie tylko kilkanaście.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania