CAFE MIŁOŚĆ

Nati stała za ladą i starannie składała serwetki. Tego dnia nie było klientów. Knajpkę wypełniał jedynie zapach kawy i świeżo upieczonych pierników. Za oknem padał letni, lipcowy deszcz. Pewnie dlatego ludzie woleli zostać w domu.

Dom... Tak często go wspominała... Kiedy znajdowała moment ciszy, przenosiła się myślami do chwil spędzonych z rodzicami.

Jej ojciec był treserem psów, z którymi Nati uwielbiała się bawić. Kochała galopować z nimi po łąkach, pływać w rzece i czesać ich kudłate, zmierzwione czupryny. To były pełne beztroski, piękne dni. Zastanawiała się, co w tej chwili robi jej matka.

Matka Nati, po odejściu na wcześniejszą emeryturę zrezygnowała ze swojej ukochanej pracy. Była pilotem helikoptera i pierwszą kobietą - kapitanem. Latanie było jej pasją od zawsze. Nati nigdy nie zapomni wiosennej powodzi i artykułów w gazetach. Miała wtedy siedem lat. „Tonąca młoda zakonnica z niemowlęciem na rękach, uratowana przez tajemniczy helikopter...". Nati była dumna. Opowiadała swoim ukochanym psom o odwadze dzielnej matki. Chciała być taka jak ona...

Tymczasem deszcz delikatnie stukał w aluminiowy parapet okna kafejki. Z dala dobiegały ciche grzmoty letniej burzy.

- Ciekawe, czy jutro też będzie padać...? - zastanawiała się na głos

Nati skończyła składać serwetki. Zostało już tylko posprzątać w toalecie i wyłożyć truciznę dla szczura pod zlewem w kuchni. Wtedy mogłaby wcześniej iść do domu. W taką pogodę na pewno już nikt nie przyjdzie...

Przetarła ladę kolorowym ręczniczkiem. Smarknęła cichutko w haftowaną, jedwabną chusteczkę. Dostała ją kiedyś od swojej ukochanej babci, byłej akrobatki cyrkowej. Było to zaraz po tragicznym wypadku z krokodylem wystrzelonym z armaty, który wydarzył się na arenie, ostatniego dnia jej kariery.

Babcię i jej krokodyla przyszły oglądać z zapartym tchem setki gapiów. Jednak zdarzyło się to, co nie powinno się wydarzyć. Po tysiącach występów przyszedł ten ostatni. Krokodyla zgubiła rutyna. Nie był już tak gibki jak przed laty. Czasy świetności miał za sobą. Nie potrafił się z tym pogodzić i często zaglądał do kieliszka. Na arenie, na oczach wiernych fanów oraz babci Nati, pofrunął wystrzelony jak zielona kometa do krainy wiecznego szczęścia...

Tymczasem Nati narzucała już na plecy swój niebieski płaszczyk przeciwdeszczowy i szykowała się do wyjścia, z kluczykiem w ręku. Schyliła się po swoją różową parasolkę z rączką zdobioną kwiatkami.

- Gdzieś tu musi być... Gdzie się podziała ta głupia parasolka... - wymamrotała Nati zaglądając pod ladę

Wtedy usłyszała dźwięk powoli otwierających się drzwi kafejki.

- Kogo może tu nieść w taką pogodę?

Przez chwilę zmartwiła się, że to szefowa. Kiedyś już nakryła Nati na wcześniejszym urwaniu się z pracy. Zakłopotana dziewczyna powoli wychyliła się spod lady.

Nati spotkała się wzrokiem z samotnie stojącym mężczyzną o zasępionej twarzy. Było coś dziwnego i tajemniczego w jego spojrzeniu, które natychmiast przed nią ukrył. Otrzepał mokre ubranie. Po twarzy spływały mu ostatnie krople letniego deszczu. Co tu robił sam, w taką pogodę? Był z kimś umówiony? Nie wyglądał na takiego, co ma wielu znajomych... Za dużo było w nim smutku, którym emanował już na pierwszy rzut oka.

Nieznajomy bez słowa zajął miejsce przy stoliku, z dala od lady. Mimo to, Nati widziała go dobrze w odbiciu szyby skropionej deszczem, niczym w zaczarowanym lustrze. Zdjęła swój płaszczyk i odwiesiła go na wieszak. Wsunęła pod ramię menu i ruszyła do stolika.

Knajpka słynęła z ekskluzywnego wyboru egzotycznych rodzajów kawy. „Kawa jest jak miłość", mawiała matka Nati. „Każda jest gorąca, a jeśli jest zimna, to przynajmniej pachnie, ale mrożona w ogóle nie pachnie..". Te słowa utkwiły małej Nati głęboko w sercu, i chociaż miała tylko dziewiętnaście lat, nie mogła się doczekać, by się przekonać jak to jest, trafić na ten jedyny, ulubiony rodzaj...

Podeszła nieśmiało do stolika, przy którym siedział tajemniczy mężczyzna. Przez chwilę miała wrażenie, że nieznajomy nie zdaje sobie sprawy z jej obecności. Spoglądał nieobecny i zasępiony... Jakby w dal... Jakby jego oczy wędrowały daleko... Błądziły... Leciały gdzieś w przestworzach, do nieznanych Nati krain...

Chrząknęła cichutko i próbowała ratować sytuację niezręcznym uśmiechem. Mężczyzna wyrwał się z transu swoich myśli.

- Americana z orzechami, podwójną brandy, cynamonem, kroplą cytryny i niefiltrowanym osadem kokosowym, zamieszana pałeczką kolumbijskiej trzciny cukrowej - rzucił nie odwracając się do Nati, zanim zdążyła mu podać menu

Idąc na zaplecze Nati zaczęła się martwić.

- O Boże... Skończyły się kolumbijskie pałeczki! Zostały tylko bułgarskie słomki kakaowe... - wyszeptała zmieszana.

Gorączkowo wertowała szafki kuchenne w poszukiwaniu brakujących składników. Czuła się, jakby miała zaparzyć kawę pierwszy raz w życiu... Jej nerwowe poczynania przerwał odgłos zatrzaskujących się drzwi... Kolejny klient?

Podbiegła do lady z policzkami umorusanymi cynamonem i skandynawskim cukrem pudrem. W kafejce nie było nikogo...

***

Przez następne dni Nati nie mogła się skupić na pracy. Była zamyślona i rozdrażniona. Sama nie wiedziała czemu. Chciała zrozumieć, co się stało tego deszczowego dnia, i kim mógł być ten tajemniczy mężczyzna, który zniknął bez słowa. Czy jego cierpienie również zniknęło...?

W końcu zdobyła się na odwagę, aby zapytać szefową o zagadkowego klienta.

- Pani Andżeliko... Kiedy wyjeżdżała Pani na rekolekcje do Częstochowy, był tu taki mężczyzna. Dojrzały, wysoki. Miał brązowe oczy i silne dłonie. Wydawał się smutny... Może wie Pani, kto to mógł być? - nieśmiało zagadnęła Nati

- Gdzie usiadł? - odpowiedziała pytaniem Pani Andżelika, i nagle spoważniała

- Na końcu... W rogu... Przy...

- „Jaśminowym Stoliku..." - wypowiedziały jednocześnie

Pani Andżelika chwilę milczała, jakby przypomniała sobie coś smutnego. Odłożyła okulary i instrukcję obsługi ekspresu do kawy. Popatrzyła Nati w oczy, czego zwykle nie robiła. Dziewczyna lekko się spłoszyła.

- To musiał być Witek... - powiedziała Pani Andżelika popadając w zamyślenie

- Witek...? - powtórzyła jak w transie Nati

- Stary znajomy... Chodziliśmy razem do podstawówki, do klasy integracyjnej. Witek był zawsze skryty, i cholernie zdolny. Nie trzymał się z grupą. Nie miał wykupionych obiadów w stołówce. Nie lubił grać z chłopakami w piłkę. Wolał samotnie spoglądać w niebo, siedząc po turecku na huśtawce...

- Zawsze był taki smutny? - ciągnęła za język zainteresowana Nati

- Nie... Nie zawsze... - znowu popadła w zamyślenie - Idzie klient... Bierz się do roboty Nati, a ja wyskrobię tę plastelinę z ekspresu... - ucięła

Od tej pory Nati nie mogła przestać myśleć o nieznajomym. Znała już jego imię, ale wciąż nie znała jego historii. Postanowiła za wszelką cenę zadość uczynić swojej ciekawości, ale póki co, nie wiedziała jeszcze jak ma to zrobić.

***

Przez kolejne dni Nati wyczekiwała z niecierpliwością na każde skrzypnięcie drzwi. Minął miesiąc od tamtej ulewy. Asfalt parował od palącego słońca, podobnie jak nadzieja Nati na ponowne spotkanie mężczyzny. Wstydziła się dopytywać szefową na temat jej dawnego kolegi. Pani Andżelika nie była chętna do wspominek. Zbywała Nati wykręcając się pracą i ponagleniami z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Nati z dnia na dzień traciła nadzieję.

Pewnego razu kończąc pracę, spocona po przetykaniu pisuaru, chciała jak najszybciej uciec do domu. Marzyła o gorącym prysznicu i koktajlu z hiszpańskich borówek, z odrobiną amaretto. Może jakiś romantyczny film na dobranoc...?

Wtedy zauważyła, że światło jest przygaszone, a Pani Andżelika siedząca przy ladzie obraca w palcach kieliszek urugwajskiego wermutu. Nati się zdziwiła. Przecież nigdy nie widziała, żeby Pani Andżelika piła...

- Czy wszystko w porządku Pani Andżeliko? - cichym głosem pisnęła dziewczyna

- Weź sobie pufę i usiądź ze mną, Nati... - zmienionym głosem odparła szefowa

- Pytałaś mnie o Witka... To nie był tylko kolega... Kochałam się w nim, aż do rozdania świadectw... Potem nasze drogi się rozeszły. Ja trafiłam do prestiżowej szkoły gastronomicznej, a on gdzieś przepadł, goniąc za swoimi dzikimi marzeniami...

- Jak to przepadł...? - zainteresowała się Nati

- Słyszałam, że poświęcił się swoim dwóch pasjom, hodowli kur ozdobnych i fotografii... - na ustach Pani Andżeliki pojawił się subtelny uśmiech - jako mały chłopiec, zawsze marzył o byciu słynnym fotografem. Chciał robić zdjęcia gwiazdom filmowym... Koledzy się z niego naśmiewali bo był inny... Wrażliwy... Przywiązywali go do trzepaka i wkładali mu ślimaki do uszu... Zawsze wtedy płakałam...

- Co się potem stało Pani Andżeliko...? Po szkole... - oblana rumieńcem dopytywała Nati

- Potem...? Nie wiem... Znam tylko plotki publikowane w prasie zagranicznej... Mam je wszystkie... Wycinałam je z gazet, które wujek przywoził mi z NRD...

- Co pisali w tych gazetach...?

- Witek nie miał lekkiego życia... Chociaż spełnił swoje marzenia o byciu fotografem, nie spełnił tego najważniejszego, którym podzielił się tylko ze mną, na wieczorku klasowym w sali katechetycznej...

- Jakie było jego największe marzenie Pani Andżeliko...? - zabłysnęła oczami Nati

- Marzenie o wielkiej, szczęśliwej miłości... Czyż nie każdy z Nas o tym marzy...? - przerwała nagle i skryła twarz w dłoniach, dławiąc się płaczem

- Pani Andżeliko... - zdążyła tylko wyszeptać Nati

***

Nazajutrz szefowa nie pojawiła się w pracy. Nati była sama w kawiarni. Nie miała nic specjalnego do roboty. Powoli zaczynała się nudzić. Rozmyślała o poruszającej rozmowie z Panią Andżeliką poprzedniego wieczoru. „Pewnie ma kaca i dlatego dziś nie przyszła... Urugwajski wermut skutecznie topi smutki, ale powoduje ból głowy następnego dnia..." - pomyślała Nati ziewając

- Ale nudy... Zaraz chyba zasnę z głową na ladzie... Chwileczkę! Przecież jestem w kawiarni! - wesoło, sama do siebie zagadnęła Nati

Dziewczyna pomknęła na zaplecze, aby przyrządzić sobie potrójne belgijskie espresso z liściem prażonego kardamonu i granulowanymi otrębami mniszka buddyjskiego.

Mieszając przecier miętowego bambusa z korą baobabu, słuchała kropel deszczu hipnotycznie dzwoniących o lufcik kuchenny. Jej ruchy stały się powolne i monotonne. Myśli odfrunęły daleko od ekspresu do kawy i kuchennej lady, a linoleum wyściełające podłogę stało się bezkresnym oceanem marzeń, którym mimowolnie dryfowała w nieznane...

- A co to...? - powiedziała do siebie Nati

Na stosie zgrzewek papieru toaletowego leżącego pod lufcikiem, zauważyła stylową torebkę Pani Andżeliki.

- Musiała jej wczoraj zapomnieć... Wszystko przez ten wermut... - mruczała pod nosem Nati - Ojej! Otwarta...! Przecież ona moknie...!

Nati podbiegła do lufcika. Deszcz zdążył się rozpadać na dobre. Kropelki wody, niesione letnim wiatrem wpadały do kawiarnianej kuchni, niczym zapowiedź łez... Dziewczyna przymknęła okienko stając na palcach. Już miała zabrać torebkę w bezpieczne miejsce, kiedy zauważyła coś dziwnego. Torebka była otwarta. Wystawała z niej pożółkła teczka z czerwoną literą „W".

Serce Nati uderzyło mocniej... Nie wahając się długo, chwyciła ją drżącymi rękami... Gorączkowo zaczęła rozsupływać wstążkę zawiązaną na teczce. Kiedy z trudem udało się jej pokonać supeł, z teczki wysypał się stos papierków różnej wielkości. Były to wycinki z gazet...

Nati zastygła bez ruchu. Patrzyła na porozrzucane kawałki papieru słuchając swego przyspieszonego oddechu. Jej serce biło w rytmie kropel deszczu uderzających w okienko lufcika. W końcu odważyła się podnieść jeden ze świstków papieru. Kartkę zapisaną drobnym drukiem zdobił tytuł: „Rozbitek o Złamanym Sercu..." Nati, która zdawała maturę z języka niemieckiego, nie miała problemu z odczytaniem tekstu.

„(...) ceniony fotograf wojenny - Witek Malinowski, który zaginął dwa lata temu podczas niebezpiecznej wyprawy rumuńskim kutrem szpiegowskim dookoła kubańskiej Zatoki Świń, śladem przodków Fidela Castro, został odnaleziony przez drużynę piłkarską Wisły Płock, powracającą z zaległego meczu Pucharu Intertoto, spędzającą na Kubie dzień wolny od treningu. Piłkarze rozpoznali fotografa, który jak się okazało, cierpi na amnezje pourazową, powstałą w wyniku licznych ugryzień kubańskich węgorzy nieopodal Hawany (...) Malinowski od dwóch lat wiódł spokojne życie u boku swojej pięknej małżonki Huanity Morales - pielęgniarki, którą poznał w szpitalu, gdzie dochodził do siebie po katastrofie kutra (...)".

„(...) liczne zabiegi przywracające pamięć, przyniosły skutek, dzięki eksperymentalnej metodzie akupunktury jąder. Po przywróceniu pamięci, Malinowski miał nie lada kłopot. Przypomniał sobie, że w Polsce czeka na niego jego pierwsza żona - Ewa (...)".

„(...) Witek Malinowski i Huanita wylądowali na Okęciu 2 czerwca bieżącego roku. Czekała na nich zapłakana Ewa, która w głośnym oświadczeniu dla Teleexpressu wspaniałomyślnie zgodziła się na poligamię, byle tylko odzyskać męża. Oświadczenie odbiło się szerokim echem, dlatego tłum paparazzi towarzyszył Ewie, oczekującej na pasie startowym (...)".

„(...) pech sprawił, że po pokonaniu ostatniego schodka, gdy Huanita Morales biegła, aby rzucić się w ramiona Ewy, blask fleszy paparazzich oślepił pędzące ku sobie kobiety. Nieszczęsne małżonki Malinowskiego zderzyły się głowami i żadnej z nich nie udało się uratować... (...)".

Nati w ciszy słuchała kropel deszczu. Bezwładnie opuściła dłonie ściskające skrawek papieru przesiąknięty jej łzami. Przez chwilę jej dusza unosiła się gdzieś nad Zatoką Świń i Okęciem, a przez zaciśnięte powieki przedzierały się słone krople łez...

Dziewczyna ujęła w dłonie kolejny skrawek papieru i zaczęła czytać wyrwany niechlujnie strzępek informacji prasowej bez tytułu. Był to fragment z magazynu „Foto-Achtung!"

„(...) ledwo pogodził się ze stratą dwóch małżonek, a już stanął przed kolejną próbą... Słynny fotograf, po przezwyciężeniu podwójnej żałoby, po tragicznych wydarzeniach na Okęciu, pojął za żonę Francuzkę Juliette Bonvivon (...) Nierozłączna para wyjechała z kraju by wspólnie śledzić przebieg zmagań wojennych w Azerbejdżanie, gdzie Malinowski miał udokumentować okrucieństwo nielegalnej partyzantki wobec zwierząt hodowlanych, a szczególnie drobiu, którego był pasjonatem. Niestety świeżo poślubiona małżonka fotografa została uprowadzona przez terrorystów żądających alkoholu i utopiona w ruchomych piaskach azerskiej pustyni, podczas próby ratowania osiemnaściorga armeńskich dzieci i trzech kur rasy bengalskiej... (...)"

Nati, wciąż szlochając, niemal bezwładnymi palcami wertowała kolejne artykuły dotyczące Witka.

„(...) zaledwie po roku od tragicznych wydarzeń w Azerbejdżanie, znany fotograf Witek Malinowski pożegnał dziś kolejną żonę. Błyskawiczna historia miłości, o jakiej każdy z nas może jedynie pomarzyć, miała swój kres na biwaku dla dzieci z kółka religijnego w Bydgoszczy. To właśnie tam, świeżo upieczona żona Malinowskiego, niewidoma katechetka Jadwiga P. próbując ocalić sto pięćdziesięcioro ubogich dzieci uprowadzonych przez niedźwiedzie, wpadła w przepaść i trafiła wprost do gniazda bobrów zarażonych wścieklizną... (...)"

-Witusiu... - ledwo słyszalnie szepnęła Nati

 

„DeutcheFoto - Magazine" podawał:

„(...) nie minęły echa strasznych przeżyć, które zburzyły kolorowy i nieprzenikniony świat Witka Malinowskiego, a już los zgotował mu kolejną przykrą niespodziankę...

Ten mistrz obiektywu i wirtuoz lampy błyskowej, który nigdy nie opierał się niebezpieczeństwu, był tym razem bezbronny wobec miłości od pierwszego wejrzenia... Jego wybranką była Katarska modelka Alichuja Al-Nazir (...) Jedna, jedyna sesja zdjęciowa, niczym pojedyncza iskra, wystarczyła do wybuchu płomiennego romansu artysty z Alichują (...)".

„(...) niestety świat ponownie zapłakał nad losem Malinowskiego, kiedy jego wymarzony miesiąc miodowy przerwała nieoczekiwana tragedia. Podczas heroicznej próby wyciągania sześciuset harcerek z rwącego potoku, na Alichuję spadł wrak prototypu radzieckiej satelity Sputnik 8, i bezlitośnie wbił ją w jądro ziemi (...)"

Nati leżała bez sił. Po linoleum kawiarnianej kuchni popłynęła stróżka jej niewinnych łez. Sączyła się niczym ból do serca Witka. Tygodniami, latami, wiecznością...

Berliński „Keine Szajze Fotograffen" informował:

„(...) utalentowany artysta sztuk wizualnych Witek Malinowski, po niespodziewanej stracie ukochanej małżonki dusił swój głęboki smutek w chińskich palarniach opium, na dalekiej prowincji „We-Phaj-Kij". Z gehenny narkotycznych omamów i utrapienia postanowiła go wyrwać Kalinka Dupàjewa, piękna córka radzieckiego spekulanta naftowego i poskramiacza bażantów. Miłość okazała się silniejsza niż nałóg oraz przepaść dzieląca prostego fotografa i zepsutą bogactwem kobietę (...)".

„(...) W dzień ślubu na prowincję „We-Phaj-Kij" padł cień haniebnych wydarzeń (...) Kula czeskiego sztucera przeznaczona Malinowskiemu, dosięgła niewinną Kalinkę, oswabadzającą akurat głuchoniemego chłopczyka z pułapki na lisa, odbierając jej życie. Za zamachem stał sam Wasylij Dupàjew, który nie mógł pogodzić się z mezaliansem swej jedynej córki (...)".

„(...) dręczony wyrzutami sumienia i rozpaczą Dupàjew, wystrzelił się w kosmos bombą atomową, zażywając wcześniej kilogram arszeniku w czopkach, i do dziś jego los pozostaje nieznany (...)"

- Witusiu...! Już rozumiem...! Już wszystko rozumiem... - powtarzała jak mantrę, tonąca we łzach Nati

Kolejna notatka pochodziła z regionalnego, bawarskiego tygodnika podróżniczego: „Turbo Grose Welt".

„(...) udręczony niepowodzeniami życiowymi fotograf - Witek Malinowski postanowił uciec od wszelkiej cywilizacji. Udał się na wyspy Św.Salomona i zamieszkał w dziupli. Opuściła go wszelka wola życia. Przez trzy lata żywił się jedynie tym, co wypluły żbiki i pił mocz węża. W takich warunkach poznał Elayę - wychowaną przez pawiany, zaginioną córkę Luxemburskich arystokratów, porwaną za młodu przez obłąkanego pastora przebywającego w dżungli na misji. Elaya posługiwała się jedynie krzykiem pawiana, jednak bariera językowa nie zapobiegła temu, co nieuniknione... (...)"

„(...) Ceremonia zaślubin odbyła się w małpiej jaskini, a jedynym świadkiem był karaibski księżyc. Małżonkowie poprzysięgli nie zdradzać światu swej tajemnicy. Niestety ich szczęście nie trwało długo... Elayę schwytali estońscy łowcy pawianów. Piękna dzikuska, podczas próby ucieczki, ocaliwszy przy tym grupę nieletnich koczkodanów, padła ofiarą szablo - zębnego lwa tybetańskiego, pozostającego na usługach estońskich kłusowników... (...) Zrozpaczony Malinowski udał się natychmiast dwieście metrów pod ziemię, gdzie związał się z Amandą, córką eksperymentalnego górnika głębinowego i poszukiwacza diamentów - Izaaka Szpicbauma. Idyllę nowożeńców przerwało tąpnięcie wywołane pokazem fajerwerków zorganizowanym na ich cześć przez dzieci z sierocińca, które Amanda wyniosła z płonącej stodoły tego ranka (...)".

Nati tkwiła w bezruchu. Odgłos jej spadających łez wtórował chłodnym kroplom wieczornego deszczu, stukającym w okienko lufcika... Już nic nie miało dla niej sensu. Bezkresny przestwór jej niewinnych marzeń zaszedł mgłą wyobrażeń o Witku - małym chłopcu, który stał się orędownikiem rozpaczy, na ołtarzu miłości...

Wtedy, z morza łez wyłowił ją dźwięk powoli otwierających się drzwi kafejki. Nati z trudem podniosła się z linoleum. Jej zapłakane oczy i zmierzwione, kruczoczarne włosy były teraz niczym symfonia smutku i piękna... Dziewczyna lekko uchyliła drzwi od kuchni.

Jej serce przyspieszyło niczym rozpędzony pociąg zmierzający w nieznane. Twarz zapłonęła jak wtedy, kiedy ojciec podarował jej pierwszego psa. W drzwiach kafejki stał przemoczony Witek...

Przez chwilę milczeli. Potem Nati, łamiącym się głosem zapytała:

- Co Panu podać...?

On widział jej piękne, spuchnięte od płaczu oczy, a jej wydawało się, że zna go od zawsze. Krople deszczu spływały po jego twarzy, niczym potok łez bijący prosto z udręczonego serca...

Postanowiła podać mu menu. Oboje sięgnęli po oprawioną w brązową skórę książeczkę. Ich dłonie się spotkały...

- Americana...? Latte...? A może espresso...? - próbowała zachować resztki profesjonalizmu Nati

- Nie... Już wybrałem... Tę jedyną... - odpowiedział Witek, spoglądając Nati w oczy

 

KONIEC

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania