Calineczka 2033

Gdzieś w Danii mieszkała kobieta bez dzieci. Łamało jej to serce. Próbowała już wszystkiego — nawet umawiała się z facetami — ale nic nie działało. W końcu umówiła się na wizytę u czarownicy. Czekała miesiąc.

— Strasznie pragnę dziecka — powiedziała kobieta. — Próbowałam wszystkiego. Gdzie mogę je zdobyć?

— Ach, to nie takie proste życzenie — odparła czarownica. — Ale masz szczęście, że przyszłaś do mnie. Masz tu zmodyfikowane genetycznie ziarenko jęczmienia. Posadź je w doniczce, podlewaj zgodnie z instrukcją i zobacz, co się stanie. Podpisz jeszcze ten formularz o zrzeczeniu się odpowiedzialności. A jak coś pójdzie nie tak, kontaktuj się z Monsanto pod tym numerem. To będzie tysiąc koron, płatne z góry w kasie.

Kobieta zapłaciła, wróciła do domu i posadziła ziarenko. Podlewała je — no, w sumie trochę, bo kto w ogóle trzyma się instrukcji co do joty? Zamiast jęczmienia — czy choćby marihuany — wyrósł ogromny kwiat podobny do tulipana, jeszcze ściśle zamknięty w płatkach.

— Jaki piękny kwiat! — zawołała, całując barwne płatki.

Coś trzasnęło. Kwiat rozchylił się, a w środku, na malutkim zielonym stołku z logo Umbrella Corporation, siedziała dziewczynka, ledwie parę centymetrów wzrostu. Oficjalnie zarejestrowana jako Daenerys Penny Sørensen, w domu wołano na nią po prostu Calineczka.

Czas mijał. Dziewczynka jadła i robiła kupki jak każde dziecko, ale nie rosła. Po roku przybyły jej zaledwie dwa milimetry. Podejrzliwa matka znów poszła do czarownicy.

— Dzięki za ziarenko, ale jest problem — powiedziała. — Dziewczynka jest zdrowa, ale nie rośnie.

— Podpisałaś formularz — warknęła czarownica. — Dzwoń do Monsanto. Może już wypuścili patcha.

Kobieta zadzwoniła. Po czterech godzinach muzyczki na czekanie i komunikatu „Twoje połączenie jest dla nas bardzo ważne, prosimy pozostań na linii…” w końcu dodzwoniła się do kogoś.

— For English, press 1, then 4, then 7. Wybierz język polski: naciśnij 1, potem 4, potem 7. For dansk, tast 1, derefter 4 og 7.

— Chciałam zapytać… — zaczęła kobieta.

— Animesh Otakumanga przy telefonie, jak mogę krrrshhh pomóc, pani? — odezwał się głos z ciężkim akcentem, przerywany jakby nadawał z Jowisza.

— Moja córka wykluła się z kwiatu i nie rośnie.

— Proszę odczytać kod nasienia krrrrkshh z opakowania, strona trzecia…

— Nie mam go.

— …Problem znany. Firma krrrrrkshh pracuje nad tym. Skontaktujemy się, jak zostanie rozwiązany.

— Ile to potrwa?

— Lata krrrshhh przy normalnym finansowaniu. Dziękujemy za telefon. Bip bip bip…

Życie toczyło się dalej. Kobieta czytała blogi o akceptacji ciała, chodziła na terapię i pogodziła się z losem. Calineczka spała w połyskującej kołysce z orzecha włoskiego z IKEA, na materacyku z fiołka, przykryta płatkiem róży. Bez syntetyków, wszystko naturalne. Śpiewała głosem tak delikatnym, że ludzie szeptali, iż powinna wystąpić w Junior Eurovision.

Ale pewnej nocy przez rozbite okno wpełzła ogromna, śluzowata, oczywiście GMO ropucha. Skoczyła na stół, porwała Calineczkę w łupinie orzecha i zakrakała:

— Idealna żona dla mojego syna!

Za ogrodem znajdował się staw, gdzie ropucha mieszkała z równie groteskowym, zmutowanym synem. Ceny nieruchomości były, jakie były, więc na lepsze lokum ich nie było stać. Ropucha położyła łupinę z Calineczką na odległym liściu lilii.

O świcie dziewczynka obudziła się, otoczona wodą, bez drogi ucieczki. Zapłakała.

Na szczęście małe, przyjazne piranie ulitowały się nad nią. Swymi ogromnymi zębami przegryzły łodygę lilii i liść odpłynął. Potem pojawił się motyl i pociągnął ją dalej wstążką. Do południa była już daleko od ropuchowego bagna.

Wtedy wypatrzył ją chrabąszcz, chwycił za talię i uniósł na drzewo. Zebrały się inne chrabąszcze, obrzucając ją spojrzeniami.

— Ma tylko dwie nogi. Żałosne.

— Nawet czułków brak.

— Co ty za dziwadło tu przyniosłeś?

Zawstydzony chrabąszcz odpuścił i zrzucił ją na ziemię. Wtedy Calineczka zrozumiała: wszystkie chrabąszcze to chu*ochrząszcze.

Całe lato spędziła samotnie w lesie, pijąc rosę, jedząc pyłek. Jej sukienka zdarła się, a gdy nadeszła zima, zmarzła niemal na śmierć.

Pewnego dnia natrafiła na drzwi norki polnej myszy. Drzwi były dziurą zamaskowaną suchymi źdźbłami. Mysza mieszkała w cieple i dostatku: spichrze pełne ziarna, puszki gulaszu, mleko skondensowane, tuńczyk.

— Biedne dziecko — powiedziała mysz. — Możesz zostać całą zimę. Będziesz tylko sprzątać i opowiadać mi historie. Uwielbiam Andersena. Kierkegaarda też.

Calineczka się zgodziła.

— Niedługo będziemy mieć gościa — powiedziała mysz. — Mój sąsiad, bogaty kret. Ogromne komnaty, włoski aksamitny płaszcz. Jeśli go poślubisz, dostaniesz rezydenturę, potem stały pobyt, a w końcu obywatelstwo. Nie widzi cię, bo jest ślepy, ale opowiadaj mu krwawe historie z wątkami miłosnymi — to jego klimat.

Kret rzeczywiście przyszedł. Wykształcony, zamożny, z dyplomem MBA ze Szwajcarii (tak twierdziła mysz). Ale nienawidził słońca i kwiatów. Calineczka zaśpiewała mu dwa utwory: „Deutschland” Rammsteina i „Hammer Smashed Face” Cannibal Corpse. Zakochał się od razu. Będąc nerdem, nie powiedział nic.

Wykopał tunel do nory myszy. Tam znaleźli martą jaskółkę, złożoną, zamarzniętą. Kret kopnął ją na bok. Calineczka nachyliła się i wyczuła słaby puls.

Całą zimę potajemnie karmiła ptaka kalorycznymi robakami z tuneli kreta. Wiosną jaskółka odżyła, podziękowała i odleciała.

Tymczasem kret, ośmielony wiosną, stał się natrętny.

— Nie, nie, nie — powtarzała Calineczka. — Najpierw ślub.

Złożyli więc papiery w urzędzie, ale kalendarz był pełny aż do jesieni. Czekali. Dzień przed ślubem Calineczka wyszła na zewnątrz.

— Ćwir-ćwir! — rozległ się znajomy głos. Jaskółka leciała, meldując kurs 180 na poziomie lotu 2.

Ptak sfrunął. — Lecę na południe. Leć ze mną!

— Oczywiście — odparła. — Całą zimę cię karmiłam nie bez powodu. To był plan.

— Boarding za minutę. Proszę zająć miejsce — powiedziała jaskółka.

Gdy Calineczka wspięła się na grzbiet, ptak odchrząknął i zaczął odprawę bezpieczeństwa:

„Proszę zapiąć pasy. Trzymać ręce i nogi wewnątrz jaskółki przez cały lot. W razie wodowania — mało prawdopodobnego, bo nie jestem kaczką — używać płatków kwiatów jako kamizelek ratunkowych. Najbliższe wyjścia mogą znajdować się za tobą. Proszę wyłączyć urządzenia elektroniczne albo przełączyć na tryb samolotowy, bo to kurewsko wkurzające.”

Jaskółka wzbiła się nad lasy, morza i zaśnieżone szczyty — pewnie Alpy.

Wylądowali w ciepłym kraju, z długą nazwą i zerowym podatkiem dochodowym. W ogromnym kwiecie siedział maleńki człowieczek, kryształowy i lśniący, ze złotą koroną i skrzydłami. Król elfów.

— Ach, dotarłaś, Calineczko. Jak lot?

— Płynny. Zgodnie z planem. Bierzemy ślub dziś czy jutro?

— Dziś. Wszyscy czekają.

Okazało się, że poznali się już zimą w internecie, używając komputera myszy. Ratunek jaskółki był tylko częścią operacji.

I tak żyli długo i szczęśliwie, budując razem majątek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania