CBC 1.7. [METEORYT] Rewelacje.

Chorobliwy Brak Chłopaka

1.7. [METEORYT] Rewelacje.

 

Dokładnie o godzinie dziewiętnastej, pod mieszkaniem Poniatowskich stawił się Darek. Pomimo późnej godziny na dworze było nadal 26 stopni. Rower musiał zostawić w piwnicy, bo doczepił się do niego jakiś wymuskany cieć. Prawdę mówiąc, trochę się obawiał, że nie odróżni kocich chrupek od żwiru, o ile oczywiście je w ogóle znajdzie, więc zabrał z domu, z lodówki paczkę parówek.

W progu przywitały go głośnym wyciem dwa głodne, zabiedzone wręcz koty, ale on najpierw skierował swoje kroki do kuchni, gdzie na stole nadal leżał mały srebrny kamień i schował go do kieszeni.

— Dawaj żryć. DAAAAAJ.... — miauczał czarny kocur.

— Głodne koty, głodne, biedne koty. Jeść, daj jeść.... — płakała biała kotka. — Od śniadania nic w pyszczkach nie miałyśmy.

— Jak mi pokażecie, gdzie jest wasze jedzenie, to dam.

Koty bezbłędnie trafiły do szuflady w szafce pod oknem, gdzie zwykle leżała ich karma, ale była tam tylko jedna, samotna saszetka. Czarnuszek aż pobladł ze strachu.

— Umrzeć nam rychło z głodu przyjdzie.

Darek zlokalizował kubki i talerze, ale gdzie były kocie miski, nie wiedział. Nalał więc wody do filiżanek, a do spodków rozłożył saszetę i pokroił parówkę. Zadowolony z siebie patrzył, jak koty ochoczo rzuciły się na posiłek.

— Wyborne! Pyszne paróweczki — mruczał czarny kot.

— Rozkosz dla podniebienia! — mlaskała biała kotka.

Darek znał je doskonale, od wczesnego kocieństwa. Był nawet ojcem chrzestnym Śnieżynki. Wtem kotka nastroszyła ogon i wygięła grzbiet w pałąk.

— Intruz — syknęła i dała susa pod drzwi wejściowe, gdzie ktoś majstrował przy zamku. To nie była Jolka.

— Grzegorz? Co ty tu robisz?! — zdziwił się Darek, który był częstym gościem u Poniatowskich.

— Darek? Mógłbym spytać o to samo — powiedział wąsacz, chowając uniwersalny zestaw wytrychów do kieszeni.

— Ja karmię koty. A ty przyszedłeś w odwiedziny? — spytał zdziwiony chłopak.

— Przyszedłem odebrać przesyłkę od Joli — skłamał Grzegorz. — Koty? Nie mały kota, a co dopiero dwóch.

— Poszukamy twojej przesyłki — zdecydował Darek. — Przy okazji pomożesz mi znaleźć żwirek. Twoje zdolności detektywistyczne się przydadzą.

Grzesiek wyraźnie zadowolony z łatwowierności młodszego kolegi zaczął rozglądać się po mieszkaniu, kiedy jego uwagę przyciągnął stary termos, stojący na stole kuchennym. Dokładnie ten, który widział na zdjęciach satelitarnych z opuszczonego poligonu. Niestety był pusty.

— Tam już szukałem, zobacz w szafce pod zlewem.

Koty nerwowo kręciły się koło kuwety, a jak powszechnie wiadomo, żaden porządny kot w brudny żwirek łapki nie postawi. Darek sapnął, wziął głęboki wdech, ale sprzątnął kuwetę.

— Jest! — zawołał Grzegorz — pod zlewem koło ziemniaków.

— A Twoja przesyłka? — zapytała Darek.

Grzegorz bez zastanowienia chwycił w rękę stary termos.

— Mam, termos! Taki vintage gadżet. Zawsze chciałem taki mieć i Marta mi go obiecała. To znaczy Jolka, nie Marta.

Zadowoleni z dobrze wykonanego zadania, zjedli pozostałe zimne parówki i już mieli wychodzić, każdy do swoich obowiązków.

Koło lustra wisiały rodzinne zdjęcia Poniatowskich. Ślub rodziców, urodziny dziewczynek, nawet ich jamnik Bulion. Na jednej fotografii szczerzyła się dumna drugoklasistka — ośmioletnia Marta i jej rówieśnik Darek, była wtedy najładniejszą i najmądrzejszą dziewczyną w klasie, a on po prostu kolegą. Chłopak postanowił rozwiać swoje wątpliwości, przynajmniej po części.

— Grzegorz, a jak randka z Martą? — Nie rozmawiali o dziewczynach, bo zawsze były ciekawsze rzeczy do obgadania. Za dawnych czasów Michał, brat Darka siadał z przyjacielem w garażu, grzebali przy motorze, albo naprawiali rowery, a młody podpijał im piwo i kręcił się pod nogami.

— Marta jest dowcipna i bystra, ale to dzieciak tak jak ty. Ale to nie była przecież randka — odparł Grzegorz. — Chyba nie jesteś zazdrosny? — dodał.

— Co ty, Marta jest dla mnie jak rodzina. Po prostu się o nią martwię, przy obiedzie zemdlała i pojechały z Jolką do szpitala. Myślałem, że wiesz.

— Jak to do szpitala?! Czemu dopiero teraz mówisz? Natychmiast tam jedziemy. — Grzegorz zbladł, co przy jego jasnej karnacji było bardzo widoczne.

Darek chwycił jeszcze śmieci, żeby nie waliło w domu, wywalił po drodze do śmietnika i wsiedli ze Stelmaszczykiem do zaparkowanego pod blokiem, miętowego Renault Megan. Chłopak pierwszy raz w życiu widział taki samochód. Z zewnątrz całkowity szrot, a w środku wyposażenie jak w śmigłowcu. Nigdy też tak szybko nie jechał. W pięć minut byli pod głównym wejściem do szpitala.

Grzegorz wycelował odznaką prosto w twarz strażnika.

— B.O.G. Agent Stelmaszczyk. Młody jest ze mną. Pacjentka Marta Poniatowska, natychmiast muszę się z nią zobaczyć.

Darek starał się zrobić najpoważniejszą minę, jaką tylko umiał, ale w jego brązowych oczach nadal pląsały wesołe ogniki, ale został na krzesełku w korytarzu i nerwowo rozglądał się w poszukiwaniu maseczki.

— Mieliście mnie niezwłocznie informować, jeśli będą przypadki z Sektora Zero — mówił stanowczym głosem, teraz dobrze kryjąc zdenerwowanie. — Prowadźcie mnie.

Dołączyła do niego Dyrektorka Szpitala.

— Panna Poniatowska leży w oddziale zakaźnym, razem z córką Naczelnika i innymi. Mamy tam dwadzieścia dziewcząt, wszystkie z Sektora Zero. Wszystkie z takimi samymi objawami. Nikogo tam nie wpuszczamy.

Agent Stelmaszczyk zatrzymał się pod przeszklonymi drzwiami i ogarniał wzrokiem pacjentki, usiłując dojrzeć jasne włosy Marty.

— Muszę wiedzieć, co jej się stało. Natychmiast podajcie mi jej kartę z wynikami.

— Agencie Stelmaszczyk — powiedziała Dyrektorka — rozumiem, że to dla Pana bardzo bliska osoba, ale wszystkich traktujemy tak samo. Nie można tam wchodzić.

— Nic Pani nie rozumie, ona jest pod moją osobistą opieką!

— Pacjentki są w bardzo niestabilnym stanie. Proszę spojrzeć na dokumenty — podała mu żółtą teczkę.

Przeszli do ciemnego gabinetu obok sali pełnej pacjentek. Dyrektorka wskazała na duży monitor zawieszony na ścianie, gdzie wyświetlała poszczególne pliki.

— Proszę zobaczyć. To są pliki dwudziestu pacjentek z Sektora Zero. Pierwsze próbki na miejscu pobrała doktor Wiśniewska w ciągu pierwszej doby. Wskazują na lekką anemię.

— Tu są zestawione wyniki morfologii z dzisiaj. Pobieraliśmy krew trzy razy. Nic się nie zgadza. Parametry skaczą jak szalone. Nazwaliśmy to Complete Blood Count Disorder, w skrócie CBC.

— Wszystkie doświadczyły omdlenia na skutek silnego stresu, może ataku paniki. EKG jest w porządku. Czekam na wyniki badań hormonalnych.

Do gabinetu weszła średniego wzrostu kobieta w różowym kitlu i wsunęła na nos okulary. Wskazującym palcem z telefonu przerzuciła dane na duży ekran.

— Wyniki tej dwudziestki są zdecydowanie najgorsze. CBC w bardzo wysokiej amplitudzie.

— A tu mamy zestawienie wyników poziomu hormonów, które udało się ustalić z krwi. Wszystkie w normie, poza katecholaminami. Adrenalina i kortyzol poza skalą, serotonina, i endorfiny bliskie zeru.

— To musi być jakiś nowy wirus, bo w życiu takich wyników nie widziałam — dokończyła lekarka.

— Wirus? Taki jak komputerowy — dopytał Agent Stelmaszyk. Lekarki wymieniły porozumiewawczo spojrzenia.

— Chodzi mi o to, że pierwsze wyniki były w normie, dopiero w szpitalu się rozregulowały. Może to wina sprzętu? Może ten wasz Wirus po prostu zmienia odczyty programu komputerowego?

Lekarka natychmiast wybrała numer na telefonie.

— Morfologia z ręcznym rozmazem. NATYCHMIAST. Tak, u wszystkich, zacząć od dwudziestki.

— Ale co z pozostałymi objawami? — zastanawiał się dalej Stelmaszczyk.

— Widać nie spał pan na lekcjach — zaśmiała się Dyrektorka Szpitala. — Gdyby włączyli w końcu prąd i internet w pozostałych sektorach, połowa pacjentów by poszła do domu. Ale poczekamy na wyniki.

Darek siedział przy wejściu na oddział zakaźny, gdy wrócił Grzegorz. Podrzucał jedną ręką mały srebrny kamyk, który miał wcześniej w kieszeni.

— Jak Marta? — spytał. — Wiedzą coś?!

— Marta, chyba lepiej, nie widziałem jej, ale musimy poczekać na nowe badania.

Jego uwagę przykuł mały okrągły przedmiot w ręku Darka.

— Co to takiego? Skąd to masz?! — Stelmaszczykowi aż wyszły na wierzch oczy.

— To kawałek meteorytu. Jolka go znalazła dziś rano.

— Jolka? Daj mi go natychmiast! — Grzegorz wyrwał mu kamyk z dłoni i wrzucił do termosu, który cały czas miał przy sobie.

Podniósł palec do lewego ucha.

— Agentko Zamiejski, muszę niezwłocznie rozmawiać z Naczelnikiem. T.U.M.A. N.S.K, tak z Nowakiem. Mamy TO!

Do strażnika szpitalnego zaś dodał:

— Młodego natychmiast do izolatki, zamknąć go razem z siostrą pacjentki Jolantą Poniatowską, jest wolontariuszką. Trzymać w odosobnieniu, zanim wrócę.

— Właściwie, to mi też niech zrobią badania — stwierdził Grzegorz, zdjął marynarkę i zaczął podwijać mankiety białej koszuli.

^^

W tym samym czasie gdzieś daleko, za górami za lasami, na małej prywatnej plaży otoczonej skalistym wybrzeżem, opalała się para, kobieta i mężczyzna.

— Nie masz wyrzutów sumienia, że siedzimy tu nad lazurowym morzem, a nasze córki muszą ukrywać się w piwnicy? — mężczyzna w ciemnych okularach wyciągnął się na leżaku.

Kobieta upiła kolorowego drinka z parasolką i posmarowała nogi grubą warstwą kremu z filtrem.

— A czy ktoś się o mnie martwił, kiedy musiałam im szyć stroje na przedstawienia szkolne. Albo jak ty wbijałeś sobie drzazgi, szlifując deski na ten cholerny domek na drzewie?

— Albo jak musiałem z nimi chodzić do kina na te wszystkie bajki o pieskach.

— Kochanie, dopiero wczoraj wieczorem wypuścili nas z laboratorium. Daj mi przynajmniej chwilę odpocząć. — Kobieta przykryła twarz kapeluszem, żeby ukryć przypadkiem uronioną łezkę. — Jeśli wrócimy, znowu zaczną się kłótnie, wrzaski, marudzenie przy obiedzie, porozwalane ciuchy. Ale z drugiej strony, czy to nie jest lepsze niż programowanie osłon ratujących ludzkość?

Mężczyzna odebrał natrętnie brzęczący telefon.

— Mówiłam Ci, żadnych rozmów, miałeś wyciszyć dźwięk — kobieta zbeształa męża.

— Czerwona linia. Dziewczyny są w szpitalu. Marta zakażona z objawami, Jolka nie wiadomo, obydwie są w szpitalu.

— Jak to zakażona, czym? Musiał być jeszcze jakiś odłamek, którego nie namierzyliśmy.

— Te cholerne meteoryty nie dadzą nam nigdy spokoju.

— Kiedy mamy samolot?

— Grzegorz załatwia bilety. Będziemy w Gdańsku o dwudziestej drugiej.

— Dopiero? — skwitowała kobieta, po czym wstała, otrzepała tunikę z niewidocznego pyłku, poprawiła kapelusz i dodała — ja już jestem gotowa.

— W takim razie wsiadaj do motorówki — żachnął się mężczyzna. — Mówiłem, żeby nie zostawiać ich samych!

— Kochanie, gdybym miała, choć cień wątpliwości, nigdy bym ich nie zostawiła, mają najlepszą opiekę, jaką można sobie wymarzyć.

^^

Wieczorem, tego samego dnia, w gabinecie za hebanowymi drzwiami siedział strapiony Tymczasowy Naczelnik. Na tabliczce widniało nazwisko Jan Nowak, ale równie dobrze mogłoby być inne. To nie on decydował. On tylko składał podpisy. Zawsze był dobrym mężem i ojcem, poczciwym facetem, takim co to nadaje się do tańca i do różańca. Podwładni w Urzędzie Gminy go lubili, Proboszcz zapraszał na remika, z wszystkimi potrafił się dogadać. Awans nadszedł nagle i nie wiadomo skąd i w ciągu kilku dni zmienił go w bezradnego, przybitego biurokratę. Córka była w szpitalu, a lekarze nie wiedzieli, co się z nią dzieje i choć Szpital był po drugiej stronie ulicy, nie mógł przy niej być. Ciężko być jednocześnie dobrym rodzicem i oddanym Naczelnikiem, tym bardziej, jeśli się tak naprawdę ma związane ręce. Jan Nowak obwiniał o wszystko całą tę przeprowadzkę do miasta i marzył o powrocie do łąk, lasów i świeżego powietrza, a Tymczasowy Naczelnik musiał niestety wypełniać obowiązki na miejscu.

— Nawet nie mogę sobie buta zawiązać, bez pozwolenia z Góry! — zasępił się, po czym poprosił swoją nową sekretarkę o kawę i whisky z lodem.

Agentka Zamiejski, wspomniana nowa sekretarka, jak wiecie, nie była zbyt zadowolona z posady, ale wypełniała rozkazy. O osiemnastej zdrzemnęła się na chwilkę, bo pracowała bez przerwy 12 godzin, anonsując co raz to nowych gości, przygotowując dokumenty i odbierając telefony. Spała na fotelu w sekretariacie, przykryta starym płaszczem, gdy usłyszała szybkie zdecydowane kroki i stukanie podeszew Agenta Stelmaszczyka. I tak właśnie, potrafiła rozpoznać jego kroki o każdej porze dnia i nocy, na każdej powierzchni.

— Przyda się panu cała butelka whisky, bo Stelmaszczyk do pana idzie i jest bardzo zdenerwowany — przekazała Naczelnikowi.

Agent Grzegorz Stelmaszczyk, z niezwykle strapionym wyrazem twarzy, przegarnął opadającą na czoło grzywkę, rzucił przelotny uśmiech w stronę Agentki Zamiejski. Serce Alicji załopotało, bo jego najmniejszy grymas mógł stopić lodowiec. Patrzyła się na niego z uwielbieniem jak Moneypenny na Jamesa Bonda. Był idealny w każdym calu jak perfekcyjne dzieło sztuki. Wiedziała, że jego serce nie należy do niej, ale wcale jej to nie przeszkadzało.

— To podaj dwie kawy. I dwie szklanki. I butelkę — dodał Naczelnik. Po czym zamknął wielkie i ciężkie drzwi.

— Panie Naczelniku, nie będę owijał w bawełnę — powiedział Agent Stelmaszczyk lodowatym tonem. — Musimy działać szybko. Nie możemy trzymać społeczeństwa bez prądu, telefonów i informacji, przez kolejny dzień. To, co się dzieje, to koszmar.

— Spokojnie, już kilka razy mówiłem, że Góra nie autoryzowała wniosków.

— Góra? Panie Naczelniku, jestem u Pana, a nie u jakiejś Góry. Jestem przedstawicielem Agencji B.O.G. i moje zalecenie jest takie, aby uruchomić wszystkie sektory elektrowni oraz telefonię i odsunąć w czasie większy problem, jaki zaraz będziemy mieli.

— Agencie Stelmaszczyk, jaki problem, o czym Pan mówi?! — dopytywał Naczelnik nerwowo, popijając whisky kawą.

— Był Pan w Szpitalu i sam Pan widział. Połowa tych ludzi ma ataki paniki, zaraz będą padać na ulicach jak muchy. Kończy im się jedzenie, leki, połowa sklepów jest zamknięta, karty płatnicze nie działają. Jest środek lata, siedzą pozamykani w mieszkaniach i dostają fisia. Proszę się spodziewać, że zaraz wybuchną zamieszki. Może się Pan wtedy modlić do swojego Boga, bo Agencja B.O.G. wam nie pomoże.

— Część miasta jeszcze nie ma bieżącej wody — dodał po krótkim namyśle.

Naczelnik dolał sobie whisky, bo lód jeszcze się nie rozpuścił.

— A pan nie pije na służbie? — spytał twardo.

— Dziś bym się napił, ale prowadzę. Panie Naczelniku, nie możemy tych ludzi w nieskończoność izolować w tak niehumanitarnych warunkach, bo nam podatnicy po prostu poumierają ze strachu!

— Wiecie Stelmaszczyk, że nie mogę nic zrobić. Druga połowa tych wspomnianych ludzi ma prawdopodobnie jakiegoś cholernego pozaziemskiego wirusa. Dyrektorka Szpitala mi już zgłosiła. Agencie Stelmaszczyk, jeśli zrobię to, o co mnie Pan prosi, wyjdą z domów i wrócą do normalnego życia, pozarażają się i znowu będziemy mieli pandemię. A mnie wtedy chyba zabiją.

Grzegorz zacisnął szczęki i zmarszczył brwi. Nie chciał tego robić, ale mogło się okazać, że to jedyne rozwiązanie. Zza marynarki wyciągnął termos, a z niego mały okrągły srebrny kamień. Na wyciągniętej ręce podsunął go pod nos Naczelnikowi.

— Nie boi się Pan, Panie Naczelniku? — kamyk zaczął się delikatnie świecić na różowo i unosić, jakby wyczuwając napiętą atmosferę.

— Proszę to natychmiast zabrać do Laboratorium — rozkazał Naczelnik i poczuł, że trzęsą mu się ręce.

— Zabiorę, jeśli ... — Agent Stelmaszczyk zawiesił głos. — Woda, prąd, telefony! – Nawet jeśli nie był do końca przekonany, czy sztuczka zadziała, nie dał po sobie poznać.

— Jak to się skończy, obiecuję, że będziesz siedział — warknął rozzłoszczony Naczelnik.

Spojrzał na starszego od siebie mężczyznę wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu i postawił mu na biurku filiżankę z kawą.

— W razie czego mamy w Laboratorium jeszcze sześć takich kamyków. A właśnie — coś mu się przypomniało. — Potrzebuję tam dodatkowej obsługi badawczej.

— Rób, co chcesz, Stelmaszczyk — machnął ręką Naczelnik. — Sekretariat, proszę połączyć mnie z elektrownią.

Agentka Zamiejski nie wytrzymała i zaczęła bić brawo, po czym oczywiście wykręciła długi numer i połączyła z Kierownikiem Zmiany.

Tymczasem, na telefonie Agenta Stelmaszczyka pojawił się SMS z informacją: morfologia prawidłowa, brak wirusa we krwi. Odetchnął z ulgą, chociaż wiedział, że to o niczym jeszcze nie świadczy.

Raport CBC: „Może i brak wirusa nic nie znaczy, ale osobista ochrona Marty to już COŚ znaczy! No i co na to Darek?”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania