Cela

Siedział na łóżku. Znów rozejrzał się wokół. Cztery ściany i wciąż ta permanentna, przenikliwa cisza, do której powinien się przyzwyczaić, a która stawała się coraz większym przekleństwem. Znienawidził już dźwięk własnego oddechu, który zdawał się odmierzać czas niczym tykający zegar. Wstał i popatrzył w zakratowane okno. Ładny, słoneczny dzień. Ale właśnie w takie dni to bolało najbardziej. Choć teraz już wiedział, że to tylko złudzenie, wciąż wyobrażał sobie ich uśmiechnięte twarze, splecione dłonie, spojrzenia wreszcie wolne o samotności. To w takie dni chciał krzyczeć najgłośniej. Ale kto usłyszy? A nawet jeśli, nie zrozumieją, tak jak nie rozumieli wcześniej. A on nie mógł inaczej. Zawiodła go. Nawet ona. I to tak bardzo. Dlatego spróbował ją zabić. Teraz spojrzał na swoje pokryte tatuażami przedramiona. Czemu? Czym zawinił? Przecież tak naprawdę był dobrym człowiekiem. Choć może tylko tak uważał. Może wszyscy tak uważają - pomyślał. Może każdy, nawet najgorszy zbrodniarz, potrafi znaleźć usprawiedliwienie, z winnego stać się skrzywdzonym. Przecież gdziekolwiek nie był, na końcu zawsze w oczach widział tą dziecięcą niewinność. Taki gatunek, gatunek skrzywdzonych. Uśmiechnął się pogardliwie. Więc może jednak zasłużył. Może był winien. Popatrzył na swój cień, rzucony na ścianę. Jakby zgarbiony, pokonany, jakby już nie ten sam, co kiedyś. A kiedyś był marynarzem, na tankowcach opłynął prawie cały świat. Widział wiele, bardzo wiele. Miast, wschodów i zachodów słońca, kobiet. Tych nazw, widoków i imion było tyle, że spamiętał tylko garstkę. Ale i tak wszędzie byli tylko oni. Zawsze, poza tymi krótkimi, utęsknionymi chwilami zrozumienia, czuł się inny, jakby wciąż obcy. Aż w końcu spotkał ją. Pewnego ciepłego wieczora, gdzieś pośród powiewów letniego powietrza, nad wiślańskim brzegiem. To ona mu to uświadomiła. Uświadomiła, że szukał. Całe życie. Dlatego został marynarzem, dlatego wypłynął w pierwszy i ostatni rejs. Szukał. Właśnie jej. Prawdziwej miłości, która w końcu ukoi ból duszy zwany tęsknotą i niezrozumieniem. Ale ona też go zawiodła. Tak bardzo. Teraz spojrzał na zegarek. Niedługo przyjdzie. Powinien się już szykować.

Usiedli naprzeciwko siebie, po dwóch stronach stołu.

- Jak się czujesz? – zapytała.

- Dobrze. Nie musiałaś tu przychodzić.

- Wiesz, że musiałam. - Gdy nie odpowiadał, dodała – Możesz milczeć, ale najpierw powiedz, że mnie nie kochasz, że mnie nie kochałeś.

- Kochałem.

- Więc czym zawiniłam?

- To nie twoja wina.

Po raz kolejny na siebie popatrzyli.

- Znów uciekasz? – zapytała, a on opuścił wzrok. - Przecież widzę jak na mnie patrzysz. Możesz próbować, ale nie zabijesz w sobie tego uczucia. Wciąż mnie kochasz.

Znów usłyszał te śmiechy, dobiegające zza krat. Tak bardzo przecież chciał. Tak bardzo.

- Zasługujesz na coś więcej – powiedział nerwowo, jakby wbrew sobie.

Napił się wódki, a potem wstał i podszedł do okna. Popatrzył na podwórko, na parę rozbawionych nastolatków. Może chodzi o przynajmniej tyle - pomyślał. Bo przecież miała rację. Kto próbuje zabić miłość, a nie potrafi, kocha, kocha szczerze. On kochał.

- Wszyscy zasługujemy na więcej – usłyszał jej głos za plecami. – Ale to nie oni skazują cię na samotność, sam to robisz.

Zbliżyła się. Popatrzyła mu głęboko w oczy, a potem położyła rękę na jego piersi, jakby chcąc uspokoić dzikie, wzburzone serce.

- Przecież nic się nie zmieniło. Nienawidzisz tej celi, tak samo jak wtedy, gdy mi pierwszy raz o niej opowiedziałeś.

Złapała go za dłoń. Nie odtrącił jej. Tak bardzo przecież nie chciał być samotny. Tak bardzo. W końcu ich usta znów się spotkały.

Ciała zatańczyły. Jeszcze raz. Teraz nie było ich, tamtych. Była ona, spleciona z nim w jedno. Samotność ustąpiła zrozumieniu, a tęsknotę zagłuszyła praca rozgrzanych mięśni. Widział tylko jej spragnione oczy. Ale on czuł wreszcie to samo. Miał wrażenie, że teraz nawet ich oddechy były nie rozłączne, galopowały w tym samym rytmie. Złapał ją za dłonie. Mocno, wręcz ze złością, jakby nie chcąc zgodzić się na to co zaraz nastąpi. Ale zbyt dobrze znał ten taniec. Wiedział, że choć jeszcze teraz wydawało się to niemożliwe, w końcu puści jej dłonie. Tak, wkrótce naprężył się po raz ostatni, a po chwili, wciąż jeszcze dysząc, przetoczył się na bok. Leżeli, teraz już obok siebie. Leżeli i patrzyli w sufit, przez jakiś czas połączeni jeszcze przyśpieszonym oddechem. Ale potem jej oddech znów zaczął stawać się coraz bardziej obcy.

- Myślisz, że… - nie dokończył.

Spojrzał na nią, ale miała już zamknięte oczy. Znów został sam. Ale teraz już nie był zawiedziony. Po prostu wiedział. Wiedział, że miłość to tylko tych kilka pięknych chwil zrozumienia w tej wiecznej celi samotności.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • moi, l'histoire 06.12.2014
    Głębokie przemyślenia ubrane w piękne słowa.
  • Amy 06.12.2014
    Interpunkcja troszkę u Ciebie szfankuje, ale to nic. Dla mnie ważna jest treść opowiadania, a ta jest naprawdę świetna!
  • Eunika Sz 09.12.2014
    Bardzo ciekawy utwór. gratuluje. Moja ocena to 5 ! Pozdrawiam
  • Prue 14.12.2014
    Sentymentalne aż za bardzo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania