C'est soir

Wychylam swoją szklankę jednym chlustem

Jest już pusta i zaraz pewnie usnę

Zazwyczaj właśnie w takiej jak ta chwili

Przypomina mi się detektyw Willy

 

Bardzo dużo palił, pił mocne trunki

Zalegał z czynszem, nie miał na sprawunki

Beżowy prochowiec, czarny kapelusz

I bez rewolweru nigdzie ani rusz

 

Willy miał do kobiet wielkiego pecha

Cynizm to była jego główna cecha

Czasem, kiedy życie dawało mu w kość

Wpadał do baru, jak każdy zwykły gość

 

Pamiętam, jak Willy westchnął markotnie

Zaśmiał się wrednie, wyglądał okropnie

Podszedł do niewielu znajomych twarzy

Prychnął i tak powoli sobie gwarzy.

 

Strasznie podłe rzeczy dzieją się w świecie

Więc cieszcie się, że nic o nich nie wiecie

Jedna historia chodzi mi po głowie

O Lucy i przyjaciółce, się zowie

 

Cisza, bo jak mówię, chcę być słuchany

Postawcie mi co, bo jestem spłukany

Bo miałem dziś okropne przesłuchanie

W sprawie tego, co zrobili ci dranie...

 

Oj, naprawdę to był ciężki dzień w biurze

Siada dziewczyna, ledwo po maturze,

Ja po drugiej stronie stołu z plikiem zdjęć

Patrzę na nie i odchodzi wszelka chęć...

 

Już się nie lękaj, jesteś już bezpieczna

Mów, gdzie twoja przyjaciółka serdeczna?

Powiedz, Lucy, co naprawdę się stało

Powiedz, Lucy, bo wciąż mówisz za mało

 

Droga Lucy, masz tyle przyjaciółek

Tyle znajomości i tyle spółek

A wśród nich ta najbliższa, Marry, złota

Skąd w twym sercu wzięła się dziś ta słota?

 

Kochana, Lucy, opowiedz nam wszystko

Widziałaś to, stałaś przecież tak blisko

Czy wasze szkło rozbite na chodniku?

Czy to torebka Marry jest w śmietniku?

 

Więc umówiłyście się na dziewiątą?

Nie, spotkałyście się tuż przed dziesiątą

Pieszo poszłyście w miasto na zabawę

Alkohol, tańce, paliłyście trawę?

 

W grupie rówieśników miło leciał czas

Było świetnie, wszyscy patrzyli na was

Dałyście czadu i wyszłyście z budy

Co robiłyście dla zabicia nudy?

 

Potłuczone butelki, wasza sprawka

Nocne hałasy, połamana ławka

To wiemy, mamy już zeznania świadka

Powiedziała nam to twoja sąsiadka

 

Nagle zabawy ci się odechciało

Nie masz pojęcia co się dalej działo?

Twierdzisz, że wróciłaś do domu sama

Kiedy wchodziłaś, spała już twa mama?

 

Nie płacz Lucy, nie roń krokodylich łez

Już za chwilę położymy sprawie kres

Nie uciekaj wzrokiem, patrz na mnie, proszę

I nie kłam, nie kłam, bo kłamstwa nie znoszę

 

Czy to nie was słyszał starszy pan w nocy

Gdy krzyczałyście „ktokolwiek, pomocy!”?

Miał być zwykły kolejny niewinny raut

Jak to się stało, że był brutalny gwałt?

 

Nie zapamiętałaś, byłaś pijana?

Widziałaś, jak Marry była kopana?

Jak sześciu po kolei ją gwałciło?

Ciebie to w ogóle nie obchodziło?

 

Lucy, nie płacz, Lucy, nie becz mi tutaj

Lucy, nie kłam, Lucy, dziecko, posłuchaj

Są świadkowie, są zdjęcia i nagrania

Znam przyczynę twojego zachowania.

 

Brzydka nie jesteś, ładna z ciebie sztuka

Ale Marry ładniejsza, do kaduka.

Miałaś już dosyć tego życia w cieniu

Za to teraz możesz skończyć w więzieniu.

 

Po prostu zwykła zazdrość cię zżerała

Chciałaś tylko, żeby Marry się bała

Lecz alkohol uderzył do męskich głów

Kiedy na znak rozpoczęli dziki łów.

 

Stałaś, Lucy, stałaś i patrzyłaś w mrok

Nerwowo kręcąc palcem swój złoty lok

A kiedy sukienkę z Marry zdzierali

Ty już chowałaś się w bezpiecznej dali.

 

Pierwsza myśl, szczęście, że to ona, nie ty

Druga myśl, przyjdzie zapłacić za to ci

Nie chcesz, by chodził za tobą list gończy

Czekasz więc w cieniu aż szósty z nią skończy.

 

Przychodzisz, by posprzątać wszystkie ślady

Napotykasz wzrok Marry, szklisty, blady

Fingujesz napad na wszelki wypadek

Twym nieszczęściem widział to pewien dziadek.

 

W ten sposób wszystko się już wyjaśniło

Udowodniono, co się wydarzyło.

Płacze Lucy, tym razem pewnie szczerze,

Nie ma szans, na litość mnie nie nabierze.

 

Wychodzę na duszne i gwarne miasto

Ofiar gwałtu podobno jedna na sto

Nie mnie oceniać, więc nie będę wnikał

Patrzę, pod moje nogi pies się zsikał.

 

Mam to gdzieś i nie rusza mnie to wcale

Ale zawsze musi być jakieś ale

Nagle ścina mnie z nóg wiadomość świeża

Coś jak pięść pesymizmu mnie uderza.

 

Drży spłoszone kamienne serce moje

Klnę głośno, głośniej, ci cholerni gnoje

Czytam wiadomość jeszcze raz starannie

Marry podcięła sobie żyły w wannie.

 

Willy schlany do cna wychodzi z baru

Jakże ja zazdroszczę mu tego daru!

Jutro wytrzeźwieje, będzie jak nowy

Ja jednak nigdy nie będę gotowy.

 

I dlatego właśnie dziś, w takiej chwili

Przypomina mi się detektyw Willy

Historia o przyjaciółce i Lucy

I zaraz widzę w swoim życiu plusy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania