Chata bronowicka
Stoi na polanie chata bronowicka.
Wokół trawy i zborze na wietrze się kołyszą.
Jakże elizjum widzę przed oczami.
Słońce wysoko, łaskocze mnie ciepłymi promieniami.
Kwiaty przy chacie, wabią pszczoły kolorami.
Lekki wietrzyk po wsi się niesie.
W trawach koniki polne i cykady pochowane.
Letnie południe nad lasem wisi.
Nagle w oddali chata, jakby zniszczona, pod lasem stoi.
Widzę wyraźnie, to stodoła zniszczona.
Wicher zerwał strzechę z dachu.
Drewniane deski rozrzucił po podwórku.
Słyszę z oddali, koni rżenie spłoszone.
To te wiatry niespokojne, moją utopijną wieś zmąciły.
Idę dalej drogą do odległej, lecz bliskiej chaty.
Na mej drodze koń, spłoszony dęba staje.
Biały, niczym śnieg zimową nocą.
Uzdę ma porwaną, lejce ciągnie za sobą.
Może omen zły? Niespokojny duch przeszłości mej?
Wyciągam dłoń i spokojnym krokiem się zbliżam.
Kładę dłoń na chrapy i za uzdę chwytam biały cień.
Grzywa potargana i nerwowy wzrok.
Widzę, spokój nawiedził cię.
Spoglądasz na mnie, czuję twój wzrok.
Przenikasz nim duszę, ale nie lękam się.
Stoimy na polanie przed chatą bronowicką.
Spokojny i cichy jest dzień.
Lekki wiatr wieje, na sosnach rytmicznie za chałupą gra.
Stodoła rzuca na nas miły, ciepły cień.
Bronowicka chata, koń i letni dzień.
Taki obraz maluje mi się we śnie.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania