Chcieć, móc - dlaczego tak trudno uwierzyć

I znowu moje drobne rozmyślania. Trochę chaotyczne, zresztą jak wszystko u mnie.

 

***

 

Ostatnio wzięło mnie na rozmyślania. Tym razem pochodzące z głębi mnie, choć zapewne otoczenie miało w tym jakiś udział, może nawet całkiem duży.

Wiele razy przeczyłam swoim słowom, może aż za dużo. Mimo jednak wiedzy, że tak nie powinno się robić, nie potrafiłam inaczej. A może nie chciałam?

Chcieć, a móc. Móc, a chcieć. Oczywiście nie wszystko jest w naszym zasięgu, jest multum rzeczy, których nigdy nie uda nam się osiągnąć, ale też nawet o nich nie myślimy. Nasze głowy zaprząta rozmyślanie o teraźniejszości i przyziemnych celach, które nie się niemożliwe do osiągnięcia. Nie są, tylko tego nie widzimy.

I tak myślałam przez chwilę o niej. O jej słowach, czy były szczere? Nie potrafię uwierzyć, tak do końca zaufać, bo ją znam. Ale może moje myślenie jest błędne i postrzeganie świata również. Tak, chcę się łudzić, że może ten świat nie jest zupełnie zepsuty, że ludzie są nimi... są ludźmi.

Spotkałam w swoim życiu wiele osób, choć może adekwatnym określeniem byłoby kilka. Bo przecież przechodzień na ulicy, osoba w szkole, z którą nigdy nie rozmawiałam, mąż dawno niewidzianej przyjaciółki, którego nie poznałam, czy ktokolwiek inny, z kim nie miałam bliskich relacji, nie ma dla mnie większego znaczenia. Nie rozważam, co zrobić bacząc na niego. Co innego, jeśli chodzi o ludzi wokół mnie, bo tak naprawdę, to chyba nie jestem egoistką.

Chociaż może i jestem. Wątpiłam w jej słowa, nie mogłam uwierzyć w szczere chęci. To było dla mnie za dużo, wolałam nie dopuszczać do siebie myśli, że jej może jednak zależeć. Że również cieszy się z mojego szczęścia. I wtedy do mojej głowy przyszła myśl "ja bym się nie cieszyła na jej miejscu" i czuję się coraz gorzej. Może to ja jestem tą złą? Ale przecież nie... chociaż - przecież nie mogę w wiarygodny sposób siebie ocenić, nikt nie może. I określenie, że najlepiej znamy tylko samych siebie traci znaczenie. Traci, na rzecz czego? Wiecznych wątpliwości zaprzątających głowę w poszukiwaniu czegoś, czego i tak nie będziemy w stanie znaleźć? Ach, no tak - taki jest cel naszego życia.

Zauważyłam u siebie pewne schorzenie. Nie było to niedawno, a nawet trochę dawno, jeśli się nad tym głębiej zastanowić. Znieczulica dopadła mnie gdzieś na rozstaju walki o siebie, a poświęcenia się dla innych. Wybrałam swoją drogę i nie mogę zawrócić. Mimo to, czasem dostrzegam w sobie zmiany, te które wkradają się nieproszone i pomalutku zagarniają całych nas dla siebie. I czuję, że nie potrafię się już zmienić, zawrócić. Nie chcę? Nie mogę? Sama w sumie tak do końca nie wiem. I na końcu szukam, choć może tylko zapominam i cofam się ten krok do tyłu, ale to nie pomaga, bo znajduję się już na innej drodze. Wtedy tym bardziej wszystko się miesza, nie dopełnia. Powstają sprzeczności w człowieku, wieczne niezadowolenie z siebie, no i z innych. Z innych w sumie częściej, choć to zapewne jest jedynie odskocznią od nas samych.

Kiedyś z kimś rozmawiałam na temat doskonalenia się, talentu. Rozmowa dotyczyła butelki wody, choć chyba odnosiła się raczej do ludzi, niżeli do przeciętnej wody mineralnej, czy źródlanej. Ludzie są więc jak te butelki. Niektórzy wypełnieni talentem, wodą, która przy najmniejszych nacisku na butelkę, zaczyna się wylewać. Inni zaś muszą sporo poświęcić, by woda, której jest o wiele mniej, zaczęła się wylewać. A gdy w końcu po ciężkim treningu w końcu się udaje, jak wtedy wygląda butelka? No właśnie, nie wygląda. Cała powyginana jest świadectwem na to, co może zrobić z człowiekiem życie. Jest również świadectwem na to, że to życie nijak można nazwać sprawiedliwym. Jednak ludzie nie chcą się z tym pogodzić i po protu żyć własnym życiem, powstaje zazdrość, zawiść, żądza zemsty.

I wtedy napotykam się na sympatię z jej strony. Na to, że cieszy się moim szczęściem i tak właściwie nie wiem, jak powinnam na to zareagować. Czy w tamtym momencie dała przejaw człowieczeństwa, którego w dzisiejszych czasach tak mało, czy może to wręcz przeciwieństwo cech człowieczych. Różnice poglądowe. Ja jednak myślę, że to cecha jej indywidualna. Jednak nadal nie wiem, czy słowa, których użyła, były szczere. Bo przecież, jeśli z kimś się przegra, to niby podchodzi się z gratulacjami, a tak naprawdę, co innego się myśli: "To powinnam być ja".

Ale ona nie przeczyła swoim słowom, w ogóle. Radość zdawała się być nierealnie autentyczna, i wtedy pomyślałam, że może jednak uwierzę ten jeden raz. Kiedyś powiedziała, że się zmieni. Może rzeczywiście nastąpiły w niej jakieś zmiany? A może to po prostu ja byłam ślepa. A może dopiero teraz taka jestem.

Chcieć, a móc. Chcę uwierzyć, ale stawiam przed sobą coraz to nowe argumenty, dlaczego nie powinnam tego zrobić. Ale przecież mogę, co mi szkodzi? Nawet jeśli się zawiodę, rany kiedyś się zabliźniają, prawda?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania