Chłopak z antykwariatu - Rozdział 1

Macie czasem wrażenie że czas jest pojęciem względnym ? 19-letni Marco od kiedy zaczął pracę w antykwariacie ma wrażenie że czas w tym pełnym kurzu i zwojów starych map miejscu, płynie dwa razy wolniej niż na zewnątrz. Często zastanawiał się jak mógłby sprawdzić swoje twierdzenie, ale przez ostatnie dwa tygodnie nie wpadło mu nic do głowy. Brunet mimo godzin spędzonych nad naukowymi pismami , książkami od fizyki, przeszukując nadaremnie wszystkie dostępne strony internetowe, nie znalazł odpowiedzi na nurtujące go pytanie. ,,Jeśli czas byłby jednym z wymiarów który graniczy z naszą teraźniejszością, przeszłością i przyszłością to czy, kiedyś przy większym rozwoju technologicznym będziemy mieli możliwość zaginania jego struktur wedle własnych życzeń?’’. To na pewno byłyby wyczyn godny nagrody Nobla. Antykwariat mieścił się na rogu ulic których nazwy zawsze wylatywały chłopakowi z głowy. Te 20 metrów kwadratowych miało swój charakter.19-latek lubił tu pracować mimo alergii na kurz i natrętnych staruszek które targowały się z nim o każdą książkę. Czasem było to całkiem zabawne. Właśnie miał się brać do układania książek o historii XIV- wiecznej Francji, kiedy do sklepu zajrzał starszy mężczyzna niosący w rękach wielkie pudło. Dobre pięć minut kręcił się przed wejściem jakby bał się że pomyli się co do tego miejsca. Jego przyprószone siwizną włosy wystawały spod beretu koloru zgniłego avocado, który kontrastował się z resztą jego stroju. Krótko mówiąc wyglądał niedbale. Poplamiona koszula, zlana potem idealnie pasowała do dziurawych spodni i uszkodzonych sandałów. Chłopakowi to nie przeszkadzało. Zdążył już się napatrzeć na ,,gorsze przypadki” To miejsce przyciągało różnych ludzi. Zdarzały się oczywiście przypadki kiedy Marco musiał wyprosić jedną kobietę z lokalu. Na szczęście taka sytuacja zdarzyła się tylko raz. Mężczyzna mimo swojego wyglądu miał powalający, szczery uśmiech i ciepłe brązowe oczy. Zdyszany podszedł do lady . Bardzo chciał coś powiedzieć ale nie mogąc złapać oddechu poprosił Marco o wodę. Była to dość nietypowa prośba, ale mężczyzna wyglądał tak nieporadnie e chłopak dał się namówić. Zajrzał na zaplecze i do kubka który stał najbliżej czajnika, nalał przegotowanej wody. Przybysz pił łapczywie jakby to miała być jego ostatnia szklanka wody dzisiaj. Chłopak odegrał kubek i schował go pod ladą i zaczął rozmowę:

- Co mogę dla Pana zrobić ?

- Chłopcze… och chłopcze mógłbyś przechować dla mnie to – powiedział stawiając pudło na ladzie. Musiało być dość ciężkie bo sama czynność sprawiała mężczyźnie spory wysiłek. Marco spojrzał nie ufnie na tajemniczą paczkę. Ni stąd ni z owąd starzec chwycił go mocno za prawą rękę i zmusił do spojrzenia mu w oczy.

-Zrobisz to czy to ci się podoba czy nie- słowa spłynęły mu po karku zimnym dreszczem. Wyrwał rękę z zimnej dłoni i wyprostował plecy. Starał się mówić stanowczo, mimo tego że sytuacja była już wystarczająco nie typowa. – Proszę pana ... to nie jest bank. Nie mogę tego wziąć nie widząc co jest w środku. W ogóle nie mogę przyjmować jakichkolwiek paczek bez wcześniejszego powiadomienia mojego szefa. Jeśli pan pozwoli skontaktuję się z nim, dobrze ?

Marco starał się wyglądać poważnie, choć nie mógł pozbyć się wrażenia że ten mężczyzna jest ciężko chory. Poszedł na zaplecze i wykręcił numer do szefowej – Pani Moniki. Zapytał się czy miał odebrać jakąś paczkę dzisiaj. Kobieta odpowiedziała że nie i spytała kto ją przyniósł. Chłopak ruszył z zaplecza, powrotem do lady z kasą by zapytać o imię i nazwisko przybyłego mężczyznę. Niestety staruszek się ulotnił, ale nie tylko on. Opróżnił kasę, porozrzucał książki i czasopisma naukowe starych roczników. Szefowa była wściekła. Kiedy tylko się rozłączyła Marco wybrał numer na policję.

-Tak słucham?

-Dzień dobry. Nazywam się Marco Dolores. Chciałbym zgłosić kradzież.

-Halo? Mógłby Pan powtórzyć? Jak się Pan nazywa?- prosiła kobieta po drugiej stronie słuchawki

-Oczywiście. Nazywam się……- zaczął ponownie Marco, ale kobieta przerwała mu

-Słabo pana słyszę, to chyba jakieś zakłócenia…. Halo?

-Halo? HALO? – cisza. Połączenie zostało przerwane. Marco jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ekran telefonu kiedy postanowił ponownie zadzwonić. Drugi raz, trzeci, czwarty. Kompletna cisza. Może sieć padła? Chłopak nie zamierzał marnować czasu na czekanie aż ktoś odbierze. Równie dobrze może zadzwonić za 5,10 minut. Najpierw musi posprzątać ten chaos. Zaczął od pism naukowych, a kiedy na ułożenie czekały również egzemplarze anatomii gadów, zauważył pozostawione pudło.

-Dziwny facet. – pomyślał Marco. Mimo próby zignorowania paczki Chłopaka zżerała ciekawość. Kiedy tylko uprzątnął antykwariat, zmył podłogi i wyczyścił sklepowe witryny, położył pudło na ladzie.

-Trafisz prosto do śmieci – powiedział do kawałka kartonu i chwycił je obiema rękoma idąc w stronę wyjścia. – Pora zamykać.- uśmiechnął się do siebie. Chciał być już w domu. Staruszkowi udało się wytrącić go z równowagi. Pudło było rzeczywiście ciężkie. Do przystanku autobusowego dzieliło go jakieś pięć minut drogi. – Ciekawe co jest w środku- przeszło mu przez myśl. – Może chcesz mnie odwiedzić co ? – znów zwrócił się do pudła. Postanowione. Chłopak naprawdę chciał wiedzieć co tam jest. Jazda autobusem była długa i znów nasunęło się pytanie: ,, Czy możliwe jest to że czas jest tylko pojęciem względnym?”. Tak bardzo chciał znać odpowiedź. W autobusie usiadła koło Niego jakaś młoda kobieta. Starsza od niego, blondynka, wgapiona w swój telefon. Ach ta cudna technologia XXI wieku. Powoli dochodziła 20 kiedy blond włosa odezwała się do Marco:

-Co tam masz młody?

-Nie wiem – odpowiedział szczerze. Nie miał ochoty z nią rozmawiać mimo tego że wyglądała na ,,przyjazną”.

-Jak to nie wiesz? To bez sensu- prychnęła

-To…. tak jakby prezent. Mam to przechować dla…. Kumpla

-Acha – odpowiedziała i znów zapatrzyła się w swoją komórkę. Dwa przystanki dalej wysiadła a w autobusie został tylko 19-latek i kierowca. -Jeszcze tylko ul. Fabryczna, Jerzego VI i Fryderyka Chopina i będę mógł być wreszcie sam.

Mieszkanie wynajmowane przez Marco znajdowało się na parterze starej kamiennicy na obrzeżach miasta. O tej porze na ulicy nie było zbyt wielu ludzi. Pojedyncze jednostki ,,spacerowały’’ zataczając się. Szmery i chichoty miejscowych unosiły się razem z zapachem pieczonego kurczaka. Sezon grillowy jeszcze oficjalnie się nie zaczął ale był już marzec, co było równoznaczne z przyzwoleniem na nocne harce przy piwie i tłustym jedzeniu. Brunet był w domu równo o 20:30. ,,Cóż za precyzja”- uśmiechnął się sam do siebie i nastawił wodę na herbatę.

-Chodź tu do mnie – ponowna wypowiedź nie kierowana do konkretnej osoby rozpływająca się w niebycie. Marco zżerała ciekawość ale nie był pewien czy powinien je otwierać. A co jeśli w środku jest bomba? Albo ludzkie kości? Wtedy dopiero miałby kłopoty. Trzeba było to zanieść na komisariat, zaraz po kradzieży i wszystko zgłosić. ,,I tak już są na nim moje odciski palców, to czemu miałbym nie otwierać?”. Chwycił za nóż ze stojaka przy zlewie i ostrożnie otworzył paczkę. Ręce drżały mu jak przy pierwszej jeździe na rowerze. Zapamiętał ten dzień jako szczególny. Ojciec nie musiał iść wtedy do pracy, a mama wzięła urlop. Razem poszli do parku. Była ciepła czerwcowa niedziela. Tata bardzo go wspierał nawet jeśli jazda nie wychodziła mu na początku tak dobrze jakby sam tego chciał. Pamięta że bardzo chciał zaimponować rodzicom. Niestety nie wyszło mu to za dobrze bo spadł z roweru i złamał rękę.

Zajrzał do środka, spodziewając się najgorszego. Zepsutego żarcia, gazet, skarpet, podartych zdjęć… Przekonał się jednak że w środku nie było małego kosmity, ani jaja smoka tylko książki. Sporo książek.

-No jasne.- zaśmiał się z samego siebie- Czego ja się spodziewałem? – zakpił z własnej wyobraźni. Odłożył pudełko do sosnowej szafy ukrytej w głębi korytarza kawalerki. Nie miał siły dzisiaj przeglądać o czym one są. Wypił zieloną herbatę i utkwił wzrok w brudnym suficie. W tej samej chwili po drugiej stronie okna przyglądał mu się dziwny staruszek z antykwariatu. Siwe już włosy muskał chłodny wiatr. Uśmiechał się pod nosem a jego brązowe oczy o kształcie migdałów błyszczały z zadowolenia. „W końcu się jej pozbyłem”- pomyślała i zaśmiał się mimowolnie. Po chwili obserwacji odszedł od okna i ruszył w stronę przystanku metra. Zza pazuchy wyciągnął paczkę czerwonych Malboro i zapalił. Ogarnęło go niesamowite uczucie ulgi i dziecięca beztroska. Czuł się w końcu wolny. Dym papierosowy mieszał się z zapachem kolendry i tymianku z pobliskich ogródków. Mężczyźnie przypomniały się wakacje które spędzał na wsi jako dziecko. Ciepłe promienie słońca, zapach siana, smak świeżego ciepłego mleka. Marzył by znów móc poczuć się jak 10-latek, przytulić się do swojej matki, zagrać z ojcem w karty i biegać po polu łapiąc świetliki. Wspomnienia ożywając wywołały wzruszenie. Jedna samotna łza spłynęła po policzku i zawierała w sobie tyle słów. Tyle cudownych wspomnień i o drobinę samotności. W oddali zaczynało padać. Ciemne chmury ciągnęły się leniwie łącząc swoje krople i łzą starca który czekał na przyjazd metra.

Średnia ocena: 1.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania