Chłopaki kodują. Przyjaciele rządzą

Po każdym treningu na boisku panował rozgardiasz - wszędzie stały kosze na piłki i pachołki. -

Weźmiemy, weźmiemy! - zawołała do mnie jedna z grających, razem z koleżanką podniosły przenośną bramkę treningową i skierowały się do magazynku na sprzęt. - Dzięki! - zawołałem. Zwykle zawodnicy sami odnosili sprzęt na miejsce, ale my z Sophią jako menadżerowie odpowiadaliśmy za porządek po treningu. Na początku sezonu członkowie drużyny kręcili nosami, że mają menadżera z szóstej klasy, więc wiedziałem, że muszę im pokazać, że jestem w porządku. Nie musiałem długo czekać, by mnie zaakceptowali. Traktowali mnie tak samo jak Sophię, a gdybym poczuł, że jest inaczej...cóż, od razu by się o tym dowiedzieli. W magazynku było gorąco. Pachniało plastikiem, skórą i potem - nie za pięknie, ale wszyscy już do tego przywykliśmy. - Gdzie to idzie, bo nie pamiętam? - spytała Sophia, machając flagą. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Na początku sezonu sporządziłem szczegółowy plan, gdzie co leży. To moja specjalność - w gronie kolegów uchodzę za króla porządku. Prawdę mówiąc, gdy się mieszka pod jednym dachem z trzema młodszymi braćmi, rodzicami i dziadkiem, inaczej nie da się przetrwać. - Tam, do kosza. - Pokazałem jej gestem głowy. Serio, ta dziewczyna potrafiła wyrecytować zagranie po zagraniu każdy mecz z ostatnich trzech sezonów, ale kiedy dostała do ręki przygotowaną przeze mnie kolorową tabelkę z rozpiską, co i jak, przypominała dziecko we mgle. - Piłki na półkę, pachołki do skrzyni.

Zerknąłem na telefon - mama oddała mi swój stary. Strasznie wolno działał, ale dawało się na nim odbierać mejle i esemesy. Jeżeli się pospieszę, zdążę jeszcze pogadać z tatą, zanim zejdzie się reszta rodziny. Bo kiedy oni się zjawią... to już nie mam na co liczyć.

- Tato! - zawołałem w progu. - Przyszedł twój ulubiony syn! - rzuciłem plecak, odwiesiłem kurtkę i zdjąłem buty. W domu pachniało limonką i kolendrą. Od razu zaburczało mi w brzuchu. - Hola, chico! - powiedział tata po hiszpańsku, gdy wszedłem do kuchni. Nadal miał na sobie dżinsy i t-shirt, czyli na razie jeszcze nie wychodził. Przytuliłem się do niego. - Cześć, tato. - tata odwzajemnił uścisk. - Włosy pachną ci boiskiem. - Zmarszczył nos i wrócił do krojenia awokado.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania