Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Chłopaki ze Spalonego #2
Lokaczewo trwało w permanentnym stanie wojny. Chłopaki ze Spalonego lały się z chłopakami z Jagielonów. Żelazne miało kosę z Fabrycznym. Chwałocice i Śwódmieściem przez jakiś czas nienawidziły się jak psy. Pobliskie Baraniewo, lało się ze wszystkimi, jednak układy i sztamy zmieniały się co rusz i człowiek nigdy nie mógł być pewien, w której dzielnicy może się pokazać, tak by nie dostać po ryju jedynie za pochodzenie, więc siedział u siebie i dostawał bęcki na własnym osiedlu – za pietruszkę najczęściej, albo za to, że czapki nie nosi.
Gdyby tylko to wszystko było takie proste, jak podział na dzielnice, ale nie było. Subkultury wchodziły do podziału wpływając na całą dynamikę. Dresy łatały się z Metalami, którzy trzymali z Punkami, a ci z kolei non stop napierdalali się ze Skinami. Skini czasem mieli sztamę z Kibolami ale nie zawsze. Kibole i Dresy dogadywali się z reguły, ze względu na ilość wspólnych członków co było dopuszczalne w tym wypadku, raczej jednak ignorowali Skejtów, którzy z kolei nie lubili Dresów tylko trochę mniej niż Brudasów (czyli Pancurów i Metalowców). Subkultury dogadywały się mimo podziału dzielnicowego, ale też nie zawsze, bo ciężko mieć sztamę ze „swoim” jeśli jest on z zaprzysiężonej wrogiej dzielnicy, bo gdzie się spotkać? U niego? Wtedy chcą dojechać ciebie. U ciebie? Wtedy ktoś może dopierdolić ci kumpla? Na neutralnym gruncie? Dobre sobie, coś takiego w Lokaczewie nie istnieje, a jak spróbujecie poszukać, to najpewniej obu was stamtąd, wyniosą na butach.
Wszyscy jednak, absolutnie wszyscy, bez względu na osiedle czy subkulturę nienawidzili Cyganów. Ciawy były potrzebne, bo jednoczyły wszystkich ze sobą, przypominały, że nie możemy wybić się do nogi, bo wtedy zostaną tylko oni. Jaki krzepiący to widok, gdy Skin z Żelaznego, Skejt z Jagielonów, Pancur z Baraniewa i Dres ze Spalonego wszyscy razem, jak jedna rodzina łatają Ciawusów na Śródmieściu.
Nikt jednak nie nienawidził Cyganów tak jak Zielarz – ziomek ze Spalonego, który wyjechał na ładnych parę lat za granicę, do Holandii chyba, albo do Reichu, może po trochu do obydwu, nie ważne. Ważne jest to, że jak wrócił to, za zarobione pieniądze, otworzył Pizzerię na Jagielonów. Na Jagielonów, kurwa – chłopak ze Spalonego. To się nikomu nie mieściło w głowie, było jakimś złamaniem tabu, bo te dwa osiedla miały kosę od tak dawna, że nikt już nawet nie pamiętał o co poszło i kiedy się to zaczęło. Nawet najstarsza Recydywa, nawet ostatni żyjący w mieście Gitowiec.
Zielarz to nie obchodziło. Co go za to obchodziło to srebrne i złote medale jakie wygrał i wygrywał w konkursach kulturystyki. Czarne pasy w karate, judo i ninjutsu, albo innych kitajskich wygibasach. No i puchary, które dostał, za spuszczanie ludziom wpierdolu na macie, zamiast na ulicy jak Pan Bóg przykazał.
Na reakcję chłopaków z Jagielonów nie trzeba było czekać długo. Przyszli we trzech czy tam czterech i powiedzieli Zielarzowi, że ma zwijać budę i spierdalać. Zielarz uprzejmie odparł, że całe Jagielonów może się ustawić w kolejkę i jeden po drugim mu zmlaskać pytonga, a trójka czy tam czwórka ma wypierdalać jeśli nie chcą być pierwsi. Zrobiła się awantura, wszyscy darli ryje, aż ktoś zagroził, że pizzerię z dymem puści. Zielarz się wkurwił, złapał wałek do ciasta i najebał wszystkim, podobno się nawet jakiemuś klientowi dostało, bo stał tam gdzie nie trzeba było. Przy okazji pół lokalu zostało zdemolowane i przyjechały pały, ale z nimi, wiadomo, nikt nie gadał, nawet ci, których pakowali do karetki.
Niedługo później ktoś wyjebał Zielarzowi cegłą witrynę w lokalu. Raz a tydzień później drugi raz, więc gość zamieszkał w biurze na tyłach i czekał aż znowu spróbują. Minęło kilka dni i ich dorwał, oklepał jak należy, dla pewności i na przestrogę połamał im wszystkie palce. Potem miał już spokój, ale szybko zaczęło mu tych napierdalanek brakować. Dalej ciulał się na macie, ale to zupełnie inne uczucie niż boruta na ulicy w środku nocy, gdzie nigdy nie wiesz czy nie zbierzesz kosy pod żebra albo kostką brukową po łbie. Dopiero w takiej burdzie krew krąży szybciej, a kitajskie sparingi? Chuj z nimi.
Zielarz chciał się sprawdzić, zobaczyć ile naprawdę potrafi, na ile go stać. Nie chciał jednak zaczynać kolejnej wojny między Jagielonów a Spalonym, nie miał problemów z żadną inną dzielnicą i waliły go subkultury. Postanowił, że zacznie napierdalać Cyganów, bo wśród nich nie ma niewinnych, i którego by nie najebał to na pewno za coś mu się należało. Ubrał czarny dres, zabrał kominiarkę i pojechał na Handlową – ciawa town w Baraniewie. Byle daleko od domu, żeby nikt go z tym nie powiązał, nie był już w końcu szczylem ze Spalonego, tylko szanowanym biznesmenem, który nie mógł pozwolić sobie na przypał. Zaparkował auto parę ulic dalej, i resztę trasy poszedł z buta, na Handlowej założył na łeb komina i przyczaił się za żywopłotem czekając na okazję. Wkrótce później zobaczył pięciu Ciawusów i wpadł między nich jak jebane tornado, czy inny Czak Noris, oklepał wszystkich i się zwinął. Tak mu się to jednak spodobało że zaczął wracać co jakiś czas szukając Ciawtrackich band i spuszczając im wpierdol. Jak jakiś batman.
Policja go nie szukała, póki napierdalał tylko Cyganów, nic ich to nie obchodziło. Ciawy za to chciały się bronić, więc po zmroku zaczęli łazić tylko w dużych grupach, tak przynajmniej po pięciu i z różnym szpejem: bejsbolami, łańcuchami, nożami. Zielarz bardzo się z tego ucieszył. Załadował cały bagażnik swojego merola tonfami, nunczakami i innym chińskim gównem i jeździł dalej, spuszczać każdemu napotkanemu Ciawarowi sążny wpierdol i bawił się przy tym świetnie.
Wszystko skończyło się jak, któryś cygan skombinował klamkę i wypędzili Zielarza z Handlowej ogniem, raniąc go przy tym w łydkę, co jest dużym kłopotem, bo nie można pojawić się w szpitalu z raną postrzałową i liczyć, że nikt się tym nie zainteresuje, trzeba szukać lewego konowała, a o to ciężko. Po tej nocy Zielarz przestał jeździć do Baraniewskiego ciawa town, twierdząc, że Ciawusy nie potrafią grać fair play, ani uszanować dobrej napierdalanki, a zresztą on tam każdemu już spuścił łomot przynajmniej raz, więc odpuszcza. Wróci za jakieś pięć dziesięć lat jak im dzieciaki podrosną na tyle, żeby im można było wklepać bez wyrzutów sumienia.
Komentarze (20)
Tylko awek masz, kuźwa... Zarabiasz na tym?
Panie Buczybór - jakby było to bym teraz pił szampana zamiast piwa i siedział gdzie indziej.
Barw nadaje humorystyka - ,,Zielarz się wkurwił, złapał wałek do ciasta i najebał wszystkim, podobno się nawet jakiemuś klientowi dostało, bo stał tam gdzie nie trzeba było"
Za moich czasów to skejci się tłukli z kibolami, aż później hip - hop został domeną polskich klubów piłkarskich. Skejci więcej się udzielali dla dobra piłki jak sami kibole. Fajnie, że poruszasz te tematy. (Takie moje o tekście..)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania