Chłopiec wiatru

Mroźny wiatr przemierzał wyspę, niosąc ze sobą płatki śniegu. Przeszywał osady, samotne chatki i port, aż dotarł do Vindheimr, gdzie zatrzasnął jedną z okiennic. Przy zamkniętym oknie stał młody mężczyzna w ciemnozielonej tunice zdobionej złotymi nićmi i wzorami przypominającymi podmuchy powietrza. Spodnie, które nosił, były idealnie gładkie – rzadki widok w tych stronach. Na ramionach miał płaszcz wyróżniający się spośród innych. Nie miał przy sobie żadnej broni. Przy pasie wisiały tylko sakwy. Na pierwszy rzut oka bawił się pogrzebaczem w kominku, lecz raz po raz zerkał na drzewo za oknem. Gdy znowu wracał do ognia, drzewo pozostawało nieruchome.

Przy długich ławach siedziała starszyzna. W sali rozbrzmiewały odgłosy kufli, przekleństw i śpiewów. Na lekkim podwyższeniu zasiadał jarl z synem u boku. Gdy wstał, cała sala zamilkła – z wyjątkiem młodzieńca, który dalej grzebał w palenisku. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.

– Rozpoczynam oficjalną część zebrania! – rozbrzmiał donośny, niski głos. – Jak wiecie, jarl Kveld szykuje armię. Wysłałem do niego list pełen troski.

Mówca rozejrzał się po sali. Jego wzrok spoczął na kominku. Odruchowo odchrząknął. Mężczyzna zostawił pogrzebacz.

– Odpowiedział, że nie mamy powodów do niepokoju. Twierdzi, że przygotowuje się do dalekiej ekspansji – dodał, wskazując ławy.

– Nie możemy być obojętni, gdy sąsiad zbroi się po zęby! – krzyknął brodaty mężczyzna w skórzanej opończy, zrywając się zza stołu. – Kto nie szykuje się do wojny, szykuje się do porażki!

– Uspokój się, Ragnvaldzie – odezwał się siwobrody starzec z laską, siedzący z boku. – Thorvald to chytry lis, ale dotrzymywał słowa. Myślisz, że po tylu latach sojuszu wbije nam nóż w plecy?

– Może i nie wbije – syknął ktoś z ciemniejszego kąta sali – ale jeśli pozwolimy mu rosnąć w siłę, to w końcu nas zaatakuje. Historia nie zna wdzięczności.

– Nie opierajmy decyzji na domysłach! – wtrącił młody mężczyzna, chyba syn jednego z radnych. – Lepiej dowiedzmy się, dokąd zmierza jego armia niż zaczynać niepotrzebną wojnę.

– Młodyś i naiwny – mruknął rosły wojownik z blizną na twarzy. – Czasem trzeba zadać cios pierwszy, zanim przeciwnik pomyśli o toporze.

Wtem stojący z boku człowiek roześmiał się głośno. Wszyscy spojrzeli w jego stronę.

– Co cię tak bawi? – zapytał gniewnie Ragnvald.

– Wasza dyskusja – odparł spokojnie.

– Bacz na słowa! – wtrącił się starzec.

– Przepraszam – odpowiedział i ruszył w stronę jarla. Stanął przed nim i skinął głową. – Panie Kaldøye – powiedział cicho, tak by tylko władca słyszał – niezależnie od tego, co zdecydujesz, służę ci pomocą. Ale proszę: nie daj się ponieść emocjom.

Odwrócił się do zebranych.

– Wiem, że nie dorównuję wam wiekiem ani mądrością – uśmiechnął się lekko – lecz nalegam, byśmy poczekali na kolejny ruch Thorvalda.

– Tchórz! – ktoś uderzył kuflem o stół.

– Musimy zaatakować pierwsi! – paru mężczyzn chwyciło za topory.

– Dobrze mówi! Nie możemy atakować sojusznika!

– Cisza! – jarl uniósł dłoń. – Loftin ma rację. Poczekamy na kolejny ruch, ale nie damy się zaskoczyć. Każdy z was dostanie topór. Niech Tyr prowadzi nasze ostrza. Nic z tych rozmów nie może wyjść poza nasz krąg.

Podniósł róg z miodem.

– Skál!

– Skál! – odpowiedzieli wszyscy, wznosząc kufle.

Loftin jeszcze raz zwrócił się do jarla.

– Dziękuję, panie – powiedział cicho, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.

Wrota otworzyły się przed nim. Śnieg sypał jeszcze gęściej niż wcześniej. Nie obejrzał się za siebie. Nie miał ochoty widzieć tych twarzy. Nie cierpiał zebrań – niemal tak bardzo, jak Odyn nie znosił Lokiego. Myślami był już przy bali i kuflu piwa.

Na drodze do domu nie spotkał żywej duszy. Stanął przed kamiennym budynkiem – pozostałością po dawnym klanie. Nad drzwiami wciąż wisiały niebiesko-białe barwy. Nie miał ani czasu, ani ochoty ich zmieniać. W progu przywitało go ciepło i zapach warzonego piwa.

– Bjornie! Nalej mi kufel! Idę się kąpać! – rzucił, odwieszając płaszcz.

Rozbierając się, ruszył do sypialni. Na kominku jak zwykle grzał się kocioł z wodą. Skupił się na naczyniu – wywróciło się i oparło o ściankę balii.

Po chwili do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna. Siwa broda sięgała mu piersi. Trzymał tacę z dwoma kuflami.

– Witaj, Loftinie. Jak zebranie?

– Jarl w końcu zmądrzał i postanowił mnie posłuchać – zawiesił się. – Nie do końca, ale zawsze coś. Z czym dzisiaj?

– Z imbirem i miodem. Twoje ulubione.

– Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? – zapytał, opróżniając kufel jednym haustem.

– Tak. Z Ramz wypłynęły statki pełne złota...

– ...dla Thorvalda – dokończył Loftin. – Nic dziwnego. Często z sobą handlują. Zresztą rząd pożyczył od niego złoto jakiś czas temu.

– Robiąc porządki – zmieszał się trochę – znalazłem dziennik. Wychodzi z niego, że wyspy były kiedyś połączone: lądem, władzą, religią. Może warto to zbadać?

– Skoro nalegasz. Nie gniewaj się, chcę pobyć sam.

– Zostawię ci dziennik.

– Jak chcesz – zamknął oczy.

Loftin siedział samotnie na skale, przyglądając się falom rozbijającym o brzeg. Podszedł do niego mężczyzna z toporem i usiadł obok.

– Co tu robisz sam? Nie kojarzę cię z naszego klanu.

– Nazywam się Loftin – zmarszczył brwi – i nic więcej nie pamiętam.

– Bjorn – podał mu rękę. – Chodź, zabiorę cię do naszego jarla.

– Dobrze.

Zza drzew wynurzył się niedźwiedź. Bjorn zasłonił chłopca ciałem, topór gotowy w rękach.

– Wioska jest na południu. Biegnij! – krzyknął. – Chodź miśku!

Zanim zdążył dobrze się zamachnąć, Loftin wyszedł zza jego pleców. Spojrzał na pobliskie drzewo – po chwili zostało wyrwane z korzeniami i runęło na zwierzę.

– Na bogów! To twoja sprawka? – zapytał, kucając przy nim.

– Chyba tak – odpowiedział zmieszany chłopiec.

– Tym bardziej muszę cię zabrać do Thorvalda.

Loftin otworzył oczy. Sięgnął po drugi kufel.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania