Chłopiec znikąd
Dogasający z wolna ogień okrywał nieprzeniknionym mrokiem dzieło ostatnich kilku godzin, jakby nawet on się zawstydził i chciał jak najszybciej zostawić je za sobą.
Zwęglone belki wraz z chylącym się ku ziemi żebrowaniem, podobne do szkieletów dawno już zapomnianych olbrzymów, znaczyły jego drogę, strasząc pustymi oczodołami okiennic i powykrzywianymi, niczym w upiornym uśmiechu, zębami strzech. Czasem trafione mdłym światłem księżyca jarzyły się w mroku porzucone radła, strzaskane stołki i zdeformowane kości obciągnięte strzępami ubrań dawnych mieszkańców Sevastii. Ich krew plamiąca ostrza katów, zmierzała w dal, ukazując dowody bezwzględnej władzy Imperatora i los każdego, kto zechce mu się sprzeciwić.
W przeciągu jednej nocy cała wieś zniknęła z powierzchni ziemi, zniszczona zachcianką zwykłego człowieka, pozostawiając po sobie jedynie złowróżbną ciszę i ulatujący ku niebu dym. Dym stanowiący znak i ostrzeżenie dla każdego człowieka i assisi w promieniu wielu mil. Znak Wielkiego Imperatora Pietrowa Pietrowicza unoszący się od ponad trzydziestu lat nad skutymi lodem bezkresnymi ziemiami Dominum - strach.
***
Wraz z pierwszymi promieniami słońca do wioski przybyły grasujące na równinach dzikie psy. Niewielka wataha prowadzona przez potężnego brytana o smolistej sierści zwabiona obietnicą obfitego posiłku, zatrzymała się wśród pogorzeliska na dawnym placu. Z rozmiękłą ziemią, pokryty grubą warstwą popiołu, w niczym nie przypominał tętniącego życiem serca wioski. Jedynym co jeszcze wskazywało na dawne przeznaczenie, była spękana studnia, smętnie górująca nad morzem ruin. Lecz ona nie interesowała przybyszów. Przywódca stada węsząc, głęboko wciągnął przesycone dymem powietrze, kręcąc obwisłym pyskiem. Uderzony wonią świeżego mięsa, wydał z siebie niekontrolowany warkot, tocząc pianą z pyska. Reszta zwierząt złapawszy podobny trop, na sygnał brytana rozbiegła się po wsi. W ich głosach pobrzmiewało podniecenie i niekontrolowana żądza, gdy nie bacząc na wciąż żarzące się węgle, rozgrzebywały popioły, usiłując przedostać się przez zwały gruzów do wnętrz domów. Wygrzebawszy poszarzałe kości, z głośnym trzaskiem miażdżyły je w potężnych szczękach. Nieliczne psy, którym udało się wyszukać wśród popiołów osmalone kawałki mięsa nadal trzymające się swoich właścicieli, rzucały się na nie z niemal opętańczym skowytem, szarpiąc je zajadle póki nie zniknęły w ich pyskach.
Nad całym pandemonium czuwał smolisty brytan, bez wahania zatapiając kły i pazury w nadgorliwych, skutecznie powstrzymując resztę od rzucenia się sobie do gardeł.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, wataha zdołała się nieco uspokoić, choć przekrwione oczy i spadające na ziemię płaty piany, świadczyły o wysiłku z jakim hamowały się od ponownego rzucenia w objęcia krwistego szaleństwa. Przywódca sfory wbił w nich dzikie oczy, jednocześnie wykrzywiając pysk i odsłaniając pożółkłe zęby, podniósł łeb ku niebu i zawył przeciągle. Reszta hordy dołączyła do niego i ciszę poranka zmąciła kakofonia upiornych ryków. Psy obwieszczały wszystkim swą władzę nad tym porzuconym kawałkiem ziemi. Przerażające wycie rozbrzmiewało echem, gdy brytan umilkłwszy, podniósł się i rozglądając czujnie na boki, począł nasłuchiwać. Zdawało mu się, że… Warknął z nieskrywaną wściekłością, nie mogąc niczego wychwycić w hałasie czynionym przez resztę zwierząt. Psy wyczuwając jego nastrój, położyły po sobie uszy i zamilkły, kuląc się ze strachu. Przywódca ponownie zastrzygł uszami. W ciszy dotarły do nich wyraźne, choć nieco przytłumione jęki. Kundle zerwały się z miejsc, tocząc wokół siebie szaleńczym wzrokiem i złowieszczo powarkując.
Znów to usłyszały i niczym na komendę spojrzały w tą samą stronę.
Studnia.
Studnia! Coś bądź ktoś musiał się tam przez cały czas przed nimi ukrywać, wykorzystując ich chwilowe zamroczenie! – przemknęło im przez głowy, wywołując nową falę wściekłości.
Z brytanem na czele ostrożnie okrążyły częściowo przysypaną cembrowinę, unikając walających się po ziemi ostrych odłamków i powyginanego od gorąca dawnego ogrodzenia. Zająwszy dogodne pozycje, zastygły w nerwowym oczekiwaniu przed ziejącą w ziemi dziurą, szczerząc zęby w niemym ostrzeżeniu. Były gotowe.
Jakby tylko na to czekając, spomiędzy kamieni z niemałym trudem wysunęła się drobna, podrapana i umorusana sadzą rączka. Nieświadoma uwagi jaką przyciągnęła, sapiąc i postękując, z wolna odsuwała blokujące ją kamienie, uwalniając swoją towarzyszkę. Wspólnymi siłami zdołały poszerzyć otwór przez który wydostały się nogi, a po chwili z ociąganiem, również reszta ciała. Na samym końcu ukazała się głowa z burzą ciemnych loków pełnych drzazg i żwiru.
Psy nawet nie drgnęły, w ciszy wpatrując się w człowieka i czekając na ruch przywódcy.
Chłopiec wydostawszy się na wolność, opadł na ziemię i z trudem wsparł się na ugiętych rękach. Cały drżał, ciężko wciągając powietrze potężnymi haustami. z czoła wąską strużką sączyła się krew, żłobiąc szkarłatną drogę po policzku. Otarł ją i powoli, niepewnie podpierając się rękoma, wyprostował się. Natychmiast pociemniało mu przed oczami i byłby upadł, gdyby nie napotkał morderczego spojrzenia brytana. Pies stał tuż przed nim, oddychając z głuchym dudnieniem, szczerząc się uśmiechem godnym samych Grigori. Bił od niego odór krwi i psującego się mięsa.
– Mamo… Maamoo… – odezwał się drżąc ze strachu, jednocześnie odsuwając się, czy raczej lecąc do tyłu, póki nie dotknął plecami szorstkich kamieni. Zaparł się o nie jakby mógł się przez nie przebić, byle tylko znaleźć się jak najdalej od dzikich bestii – Maamo?! Ktokolwiek?! – wychrypiał łamiącym się głosem, w którym coraz wyraźniej pobrzmiewała rozpacz – Pomocy. Proszę… proszę, zabierzcie je… – dalsze słowa utonęły w wyciu przywódcy, który poczuwszy świeżą krew, przestał zważać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo grożące mu ze strony człowieka i dawszy sygnał reszcie sfory, rzucił się na niego z impetem. Piętnaście psów o skundlonej sierści, tocząc pianę z pyska, ruszyło za nim bez wahania, otaczając chłopca szczelnym kręgiem.
Mikhail szybko zdał sobie sprawę, że nie ma dokąd uciec. W którą stronę się nie obejrzał, czekały tam na niego kły i szpony, gotowe zanurzyć się w jego ciele. Perspektywa rozszarpania żywcem i skończenia w psim żołądku niezbyt mu się podobała, oj nie, zdecydowanie mu się nie podobała, lecz… czy miał inne wyjście, stając sam przeciw zgrai wściekłych psów? Wielkich wściekłych psów?
Macając na oślep ręką, czystym zrządzeniem losu, natrafił na luźną kupę gruzów. Nie bacząc na raniące go potłuczone kawałki naczyń, szkła i odłamków kości, nabrał ile tylko zdołał do ręki i cisnął z całej siły w najbliższego psa. Trafione zwierzę zawyło wściekle nie zwalniając. Jednakże ułamek sekundy, który potrzebowało aby strząsnąć cisnące się do oczu kamyki, prawdopodobnie uratował chłopcu życie. Ostatkiem sił uchwycił się pochyłej krawędzi zadaszenia i niemal nadludzkim wysiłkiem podciągnął do góry, przywierając do rozpadających się dachówek. Bezpieczny zdążył jeszcze dostrzec jak rozpędzone zwierzę zdziwione brakiem ofiary, zaciska zżółknięte kły w powietrzu, znikając w głębi studni.
– Nie! Proszę, zostawcie mnie! Proszę… odejdźcie stąd! Sio, sio! – chłopiec podniósł się ostrożnie, z trudem utrzymując równowagę na szeroko rozstawionych nogach i zamachał niemrawo rękoma. Sfora powitała to gardłowym warkotem, nie zniechęcona uszczupleniem własnych szeregów - O bogowie, proszę! Nie dajcie mi umrzeć. Nie dajcie mi tak umrzeć! – drżący głosik przeszedł w chrypkę – O Zvezdnaya Zoryo! Moroznyy Ruyevitie! Ja nie chcę jeszcze umierać! Nie po tym co się stało. Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę!! – wychrypiał, spoglądając w niebo szarymi oczyma, które pomimo jego wysiłków były coraz bliższe płaczu.
Bogowie jak zwykle pozostali obojętni. Tego samego nie można było powiedzieć o psach…
Smolisty brytan znudził się czekaniem aż człowiek wpadnie w ich łapy. Unosząc obwisły pysk zawył i rzucił się całym ciężarem na i tak już nadwątloną studnię, która zatrzęsła się, posyłając chłopca na kolana. Pod skoordynowanymi wysiłkami zwierząt, konstrukcja trzęsła się coraz bardziej, sypiąc wokół fragmentami poczerniałych dachówek. Mikhail w desperacji również począł je odrywać i ciskać w rozjuszone zwierzęta.
– A masz! Ty też! I ty również! – wydzierał się, bombardując napastników nieprzerwanym gradem odłamków.
Zmasowany atak zdawał się odnosić pożądany skutek. Psy przestały atakować z tak wielkim entuzjazmem. Mikhail schylił się po kolejny pocisk i… zesztywniał. Amunicja była na wyczerpaniu. Zostało najwyżej z sześć dachówek. Przerażony kontynuował natarcie.
Pierwsza poleciała. Druga rozbiła się. Trzecia nie wyrządziła większych szkód. Czwarta gdzieś się zawieruszyła. Piąta… piąta trafił przywódcę prosto w pysk! Brytan cofnął się oszołomiony. Głęboka rana na nosie obficie broczyła krwią. Potrząsnął niepewnie głową, starając się pozbyć dokuczliwego bólu, co tylko pogorszyło jego stan. Z gardła wyrwało się ciche skomlenie. Niechętnie odwrócił się i ruszył jedną z bocznych uliczek, posyłając chłopcu ostatnie nienawistne spojrzenie. Reszta bestii ruszyła za nim, od czasu do czasu znikając w jednym ze spalonych domostw i pojawiając się ponownie z kawałkiem mięsa w pysku.
Chłopiec, cały podrapany i poobijany, zachwiał się, gdy opuściło go napięcie ostatnich minut. Nie do końca panując nad swoimi kończynami, zleciał na ziemię, szczęśliwie omijając wystające kawałki ogrodzenia. Nie zwracając uwagi na ból i sączącą się krew, spojrzał w niebo i… poczuł jak coś mokrego spływa mu po twarzy. Łzy. Pierwsze łzy odkąd widział jak żołnierze wywlekają z domu ojca. Pierwsze od śmierci matki. Pierwsze odkąd bezsilny oglądał jak życie gaśnie w oczach Katji, Alka i Pavloa. Pierwsze od… od…
Roześmiał się histerycznie, częściowo niezdolny do zaakceptowania nocnych wydarzeń, całego tego festiwalu śmierci i okrucieństwa, częściowo wdzięczy, że nadal żyje i jest w jednym kawałku, a częściowo dlatego, że… w sumie sam nawet nie wiedział dlaczego. Śmiech szybko został zdławiony przez kaszel i zgięty w pół, z trudem łapał powietrze. Chwilę potrwało nim przestał charczeć i znów mógł w miarę normalnie oddychać.
***
W południe Sevastię opuścił ostatni z jej mieszkańców. Mikhail utykając nieznacznie, podążał powoli w stronę majaczących na horyzoncie gór, z trudem wspierając się na nadpalonym kawałku drewna, niczym na prowizorycznej lasce. Przez plecy przerzucił niewielki tobołek napełniony skromnymi zapasami, jakie udało mu się wygrzebać w wiosce. Przez cały czas nasłuchiwał pobrzmiewającego w pobliżu wycia sfory.
Wspiąwszy się na szczyt wzgórza nie obejrzał się za siebie, niepewny czy zdoła znieść rozciągający się w dole widok. Cierpienie, smutek, śmierć.
Nie płakał. Jeszcze.
***
Kilkanaście dni po opuszczenia Sevastii, spadł pierwszy w tym roku śnieg, otulając zmarzniętą ziemię aż po horyzont grubą warstwą białego puchu. Drzewa skrzyły się w słońcu, pyszniąc się długimi soplami, a szum skutych lodem rzekł przycichł. Dominium wraz z resztą świata pogrążyło się w niecierpliwym oczekiwaniu na początek nowego roku i zmiany jakie ze sobą przyniesie.
Idący od wschodu słońca Mikhail, przysiadł na przydrożnym kamieniu, rozprostowując z westchnieniem obolałe stopy. Wbiwszy w ziemię kij, starannie rozwiązał tobołek, uważając aby nie uronić nawet jednego okruszka. Choć oszczędzał jedzenie jak tylko mógł, ta odrobina, ta nadająca się do zjedzenia odrobina, kończyła się w zastraszającym tempie. w obliczu majaczącego w oddali widma głodu, coraz częściej zaczynał się zastanawiać, czy nie powinien zatrzymać się i nie spróbować zapolować na kręcące się po okolicy drobne zwierzątka. Zastawić sidła. Wyciąć przerębel w lodzie.
Nawet gdyby niczego nie udało mu się złapać, czekając mógłby rozpalić ognisko i choć trochę się rozgrzać.
Na samą myśl o ciepłym, przyrządzonym nad ogniem posiłku pociekła mu ślinka. Lis, zając czy łasica. Ba, nawet wróbel! Nie miało różnicy czyje byłoby to mięso, póki byłoby świeżym mięsem.
– Mamo, tato, ileż bym dał żebyście znów mogli być razem ze mną. – samotna łza spłynęła po policzku, jednak szybko ją otarł, jakby nawet przed samym sobą nie chciał przyznać się do trawiącej go rozpaczy - Ileż bym dał żeby wszyscy znów mogli być razem. Przyjaciele. Alek, Pavlo, co ja bym dla was zrobił! Katjo. Och, Katjo! - głos lekko mu zadrżał – Dla ciebie mógłbym… mmm… – wziął kolejny kęs czerstwiejącego chleba - Nawet wy. Artyom, Sasha i stary Timofey. Tak mi was brakuje! – umilkł, nie będąc w stanie kontynuować. Smutek złapał go za gardło i z trudem zdołał przełknąć ostatni kawałek odkrojony z gomółki sera. Zapakowawszy nadgryzioną kiełbasę, podniósł się i mocno uchwyciwszy kij, z niepokojem spojrzał na północ. Stalowoszare chmury pędzone wiatrem zbliżały się w zastraszającym tempie, przysłaniając błękitne niebo. Nadchodząca śnieżyca stanowiła wyzwanie dla każdego mieszkańca Dominium, nie mówiąc już o samotnym podróżniku zagubionym pośród bezkresnych stepów i nie mogącym liczyć na jakąkolwiek osłonę.
Chłopiec głośno przełknął ślinę i szczelniej otuliwszy się lnianą kosovorotką, ruszył w dalszą drogę, ścigany wściekłym wyciem nawałnicy.
Wkrótce z nieba spadły pierwsze płaty śniegu.
Mikhail nie zdążył ujść nawet kilkuset kroków, gdy dogoniła go zamieć. Widoczność spadła do kilkunastu metrów, przesłaniając cały świat wirującą bielą. Szczęśliwym zrządzeniem losu wzdłuż traktu ciągnęło się niewielkie wzniesienie, choć trochę osłabiające furię śnieżycy i w niewielkim stopniu, ale lepszym niż nic, chroniące go przed zacinającą z każdej strony burzą. Wytężając wzrok, torował drogę laską, przedzierając się przez coraz szybciej tworzące się zaspy, sięgające mu już niemal do pasa. z każdym krokiem droga robiła się trudniejsza, zabierając i tak wątłe siły chłopca.
Czasem dostrzegał w zawiei niewyraźne kształty, podobne do ludzi, a jednak mające w sobie coś złowrogiego. Kształty większe niż góry, powykrzywiane, upiorne. Kształty na widok którym mieszały się zmysły. Zdawały się wołać do niego, zapraszać do siebie poza trakt prosto w białe piekło, lecz kiedy zbliżał się do nich, odkrywał, że nikogo tam nie ma. Że głosy starców, dzieci i kobiet prowadzą na manowce.
– Čorty, Pereplut, Spor tayty. Wszystko może tam się kryć… – zadrżał, sam nie wiedząc czy z zimna czy ze strachu. Dla otuchy dotknął czoła prostując dwa palce w geście mającym odpędzić złe duchy – Nie ma się czego bać. Nie ma się czego bać. Nie ma… – powtarzał usiłując przekonać sam siebie, jednocześnie z niepokojem wypatrując czyhających w pobliżu istot – One nie istnieją. To tylko bajki dla niegrzecznych dzieci, a ja jestem już dużym chłopcem. A duzi chłopcy nie… – obejrzał się zaniepokojony. Wydało mu się, że coś za nim podąża – One nie są prawdziwe, więc kompletnie nie mam się czego bać. Ich tam nie ma, nie ma i nie mogą mnie skrzywdzić. Nie…
Stuk…
Zamarł przerażony. Rzuciłby się do ucieczki, gdyby mięśnie nie odmówiły mu posłuszeństwa. Całe to przekonywanie samego siebie, wmawianie, i to całkiem udane, że to tylko zwidy i urojenia zdało się na nic. W pierwszym starciu z nieznanym cała odwaga i racjonalizm wyparowały, ustępując miejsca strachowi. Pierwotnemu strachowi dodatkowo wyolbrzymionemu przez dziecięcy umysł.
Stuk…
Dźwięk rozległ się ponownie i, czy to sprawiła śnieżyca czy jakiś Bukacz czy Bobak, zdawał się dochodząc z każdej strony. Przytłumiony stukot osaczał go, mamiąc i nie pozwalając uciec.
Jednakże nawet gdyby mógł, nie zrobiłby tego. w taką pogodę powrót oznaczał pewną śmierć… Odetchnął głęboko, usiłując choć trochę uspokoić kołaczące serce i ruszył z trudem przez wzbierający śnieg.
Minęła minuta, pięć, bądź godzina, nie sposób tego stwierdzić z całkowitą pewnością, gdy stukot nieznacznie przybliżył się i przybrał bardziej namacalną formę. Chłopiec z trudem dostrzegł podążającą przed sobą rozmazaną sylwetkę, która z grubsza przypominała człowieka. Jeszcze kilka kroków i to coś, a raczej ktoś, stał się zgarbionym mężczyzną wspartym o kostur. Z trudem znosił uderzenia wiatru, wściekle szarpiące połami postrzępionego płaszcza.
– Człowiek! – przebiegło mu przez głowę – Prawdziwy człowiek! o bogowie, o bogowie, jestem uratowany.
Jednak radość tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zgasła. Mając w pamięci wszystkie zasłyszane w dzieciństwie opowiadania o najróżniejszych upirach udających ludzi aby ich zwieść a następnie porywać samotne i zagubione dzieci, Mikhail nie mógł pozbyć się niepewności, która niczym żelazny łańcuch, zaciskała się wokół niego. Zwłaszcza, że sam był w tej chwili samotny i zagubiony, stanowiąc idealny kąsek dla każdego upira. Pod wpływem impulsu, sam nie do końca wiedząc dlaczego, rzucił się w bok pragnąc jak najszybciej się ukryć i… zapadł się aż po szyję w śniegu. Kompletnie unieruchomiony zdrętwiał.
– Już po mnie. – zimno wciskało się w każdy zakamarek jego ciała, wysysając resztki energii – Już po mnie! Już po mnie!! – ostatnie słowa mimowolnie wymknęły mu się z ust.
Mężczyzna przystanął i powoli odwrócił się, ukazując wymizerowaną twarz, pokrytą siecią gęstych zmarszczek. Długa, siwa broda powiewała na wietrze, zasłaniając, jak mu się przynajmniej zdawało, kły.
– Nooo… teraz to na pewno zginę. – chłopiec zwiesił głowę zrezygnowany.
– Czy ktoś tu jest? - zapytał słabym głosem z trudem przebijając się przez wycie wichury, z uwagą lustrując ciągnący się za sobą trakt. Powtórzywszy pytanie kilkakrotnie i nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, postąpił kilka kroków do przodu, wzdychając z rezygnacją - Wiem, że tam jesteś! Możesz przestać się ukrywać! – zawołał, wbijając wzrok w Mikhaila, choć chłopiec był przekonany, że starzec jeszcze go nie dostrzegł. Mimo to przeszedł go dreszcz – Podejdź, kimkolwiek jesteś! Nie skrzywdzę cię! - na potwierdzenie swych słów, puścił laskę i wyciągnął przed siebie ręce, pokazując, że nic w nich nie ukrywa – Widzisz? – mówił łagodnie, uspokajająco. Zwodniczo – Nie skrzywdzę cię. Nie… skrzywdzę… cię…
Głos to oddalał się, to przybliżał. Mikhail z coraz większym trudem zachowywał przytomność umysłu. Myśli stawały się ociężałe, powolne.
– Zimno, tak zimno, tak… przyjemnie. – spróbował się poruszyć. Bez skutku. Ból przeszył ręce i nogi – To koniec. Nareszcie. Koniec tej bezsensownej walki na tym bezsensownym świecie. – odpływał – Żegnajcie mamo, tato. Żegnaj Katjo… – zamarł – Katja! – powróciły do niego obrazy z ostatnich kilku dni. Śmierć, zniszczenie, okrucieństwo. Bestialstwo Czerwonych Płaszczy. a pośród tego wszystkiego Katja. Katja, którą… – oprzytomniał – Nie! To jeszcze nie może być koniec!
Czując wbijające się coraz głębiej ostre igły bólu, zebrał całą siłę jaka mu jeszcze pozostała i z wolna, centymetr po centymetrze, wygrzebał się z zaspy, prychając przy tym jak dziki kot. Otrzepał się, poprawiając tobołek. Złapał kij i trzymając go niczym broń, zbliżył się ostrożnie do wędrowca, czując jak zimny pot spływa mu po karku.
– Proszę, proszę, proszę. a kogo my tu mamy. – mężczyzna wysoko uniósł brwi. Choć w jego głosie pobrzmiewało szczere zdziwienie, chłopiec miał niejasne wrażenie, że… coś tu nie gra – Witaj chłopcze. Witaj! Co robisz sam w taką śnieżycę? I to w takim miejscu? – zasępił się i pochylił, by lepiej móc się mu przyjrzeć – Zgubiłeś się? Nie szkodzi, nie szkodzi. Podejdź bliżej, pomogę ci. – starzec spokojnie wyciągnął dłoń w stronę chłopca – Naprawdę. Chodź, nic ci nie zrobię – dodał, widząc niepewność malującą się na jego twarzy.
– Nie jesteś upirem? - zapytał Mikhail, jednocześnie ganiąc się w duchu. Co za głupie pytanie. Przecież żaden upir szykujący się aby cię porwać, zapytano o to czy jest upirem, nie odpowie twierdząco – Nie przyszedłeś aby mnie porwać i zjeść? Prawda? - postąpił kolejny krok do przodu. Dziecięca naiwność walczyła w nim z brutalną prawdą o świecie, jaką przyszło mu niedawno poznać.
Mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie.
– Upirem? Nie! Na bogów. Nie! Ze wszystkich istot zamieszkujących ziemię z całą pewnością nie jestem upirem. Chociaż… – spoważniał. Coś mrocznego przemknęło mu przez twarz – … niektórzy już mnie tak nazywali. I to przy wielu okazjach. Zbyt wielu. – otrząsnął się i rozchmurzył – Chodź, chłopcze. Odprowadzę cię do najbliższej wsi. Chyba, że… – udał, że rozgląda się w zamyśleniu – … wolisz tutaj zostać?
Chłopiec potrząsnął energicznie głową i nawet zdobył się na słaby uśmiech, podchodząc jeszcze bliżej. Już prawie zaczął mu ufać. Prawie. Jednakże… upiry były mistrzami kamuflażu. Każdy o tym wiedział. Wiedział o tym również Mikhail. Wiedział też, że posiadały jedną, podstawową słabość – nie można było ich dotknąć.
Znalazłszy się niemal na wyciągnięcie ręki od nieznajomego, zamachnął się trzymanym w ręku kijem i… w tym samym momencie wylądował na ziemi, pozostawiając głęboki ślad w miękkim puchu. Starzec stał nad nim, celując swym kosturem wprost w jego pierś i lustrując go badawczym wzrokiem. Po chwili, w milczeniu, wyciągnął do chłopca rękę, którą ten po krótkim wahaniu ujął.
– …nadal wątpisz, że nie jestem zjawą?
– N… nie. Nie. - odparł niepewnie, schylając się po kij. Wyprostowawszy się, zwrócił się do mężczyzny, nerwowo obracając w ręku kijek – Przepraszam. Przepraszam, że pana uderzyłem. Naprawdę nie chciałem tego zrobić, tylko…
– Nic się nie stało. - zapewnił wędrowiec, przyciągając go do siebie i otrzepując ze śniegu. Znalazłszy się w jego ramionach, zadrżał i z wdzięcznością spojrzał na niego, mocno wtulając się w postrzępiony płaszcz - Potrzeba czegoś więcej niż kawałek drewna żeby mnie zranić. - odparł, mierzwiąc mu włosy. Gdy chłopiec doszedł do siebie, wypuścił go z objęć i odwróciwszy się, ruszył przed siebie spokojnym krokiem.
– Chodź dziecko, chodź. Jeszcze trochę a zamarzniesz. – dodał nawet się nie odwracając.
Mikhail szybko podążył jego śladem, w skrytości ducha uradowany z szansy odbycia dalszej podróży w towarzystwie innej osoby, nawet jeśli miałby wkrótce zostać przez nią zabity i zjedzony. Upir czy nie, był mu wdzięczny za tę odrobinę ciepła i życzliwości, których w ostatnim czasie tak mu brakowało.
Zeszli z traktu i zagłębili się w rosnący z rzadka sosnowy las. Wysokie drzewa częściowo powstrzymywały napór nawałnicy, przepuszczając jedynie drobne płatki śniegu. Osłabiony wiatr leniwie poruszał zeschłymi gałązkami, szeleszcząc w opadłych liściach. Spokój na chwilę uśpił czujność chłopca. Lecz tyle wystarczyło. Tylko Mikhail oderwał oczy od swego towarzysza, aby wpatrzyć się w rozciągający się przed nimi widok, a nawiasem mówiąc, było co podziwiać, mężczyzna zniknął, nie wydając nawet jednego dźwięku. Normalnie jakby rozpłynął się w powietrzu.
Przystanął, rozglądając się wokół siebie z uwagą.
– Czy to już ten czas? – przemknęło mu przez głowę – Sprowadził mnie w ustronne miejsce, gdzie czuje się bezpiecznie i teraz, z dala od wścibskich oczu, zamierza rzucić się na mnie i…
– Staruszku!! Gdzie jesteś?! – drżąc, zaczerpnął powietrza i krzyknął z całych sił. Nie da mu tej satysfakcji. Nie pozwoli aby przed śmiercią posmakował jego strachu. Odejdzie jak prawdziwy mężczyzna, z podniesionym czołem i uśmiechem na ustach do samego końca stawiając czoła nieuniknionemu – Panie upirzee?! Paaniee…
– Uspokój się dziecko. Krzyczysz tak głośno, że pewnie słychać cię w całym Dominium. – rozległo się tuż za jego plecami. Chłopiec gwałtownie podskoczył ze strachu i byłby niechybnie wpadł prosto w stertę połamanych gałęzi, gdyby nie silna dłoń, która złapała go za ramię. Mimo woli zadrżał – I nie jestem żadnym upirem! Już ci to mówiłem. Wielokrotnie! – w jego głosie dało się dosłyszeć stalową nutę, która jednak szybko zniknęła. Westchnął – Co ja z tobą mam, mały uparciuchu. Co ja z tobą mam… Wystarczy choć na chwilę spuścić cię z oczu i już się gubisz. Nie można tak, oj, nie można.
– Co… a-ale to nie ja… nie j-ja… to p-pan… – jąkał się Mikhail, wiercąc się w żelaznym uścisku.
– Chodź. – mężczyzna odwrócił się i nie poświęcając mu dalszej uwagi, ruszył, klucząc wśród drzew – Znalazłem w pobliżu ciekawie wyglądające obozowisko. Może nie jest w idealnym stanie, lecz jeżeli szybko rozpalimy ogień, powinniśmy móc przeczekać burzę w komfortowych warunkach. A… – obejrzał się przez ramię – … i nie gub mi się więcej. Zrozumiałeś?
Mikhail głośno przełknął ślinę, ochoczo potakując głową.
***
Ogień znów wesoło trzaskał, rozpraszając zalegający mrok. Cienie stopniowo wydłużały się, zwiastując nadejście nocy, choć w szalejącej śnieżycy niczego nie można było być pewnym. Znaleziony przez domniemanego upira szałas okazał się niewielką, acz przytulną konstrukcją wykonaną z powiązanych ze sobą mocnym sznurem sosnowych pni. Całość została uszczelniona mchem i liśćmi, skutecznie odgradzając od lodowatych podmuchów wiatru. Dwaj wędrowcy siedzieli, w milczeniu wpatrując się w płomienie. Narastające już od dłuższego czasu napięcie zdawało się z wolna osiągać punkt krytyczny.
– Odkąd go spotkałem, wszystko zdaje się układać po jego myśli. – zerknął na swego towarzysza, lecz szybko spuścił wzrok – Najpierw na trakcie pomaga odegnać dręczące mnie złe duchy i oferuje zabrać ze sobą w dalszą drogę. Bezinteresownie! A teraz jeszcze to! Ledwo schodzimy z traktu i znajduje porządnie wybudowany szałas w którym możemy schronić się przed burzą. – zgarbił się – Zbyt dużo tego jak na zwykły zbieg okoliczności. Zdecydowanie zbyt dużo. Normalnie jakby… jakby…
– Skoro nie jest pan upirem… – zapytał, wiercąc się niespokojnie – … to kim pan tak naprawdę jest?
Odpowiedziała mu cisza. Mężczyzna poprawił jedno z dogasających polan, wzbudzając fontannę iskier. Zachowywał się, jakby w ogóle nie usłyszał jego pytania. Otwarcie go ignorował. Mimo to chłopiec spróbował ponownie.
– Ja jestem Mikhail. Mikhail Gor… – zaczął, mocniej ściskając tobołek dla dodania sobie odwagi.
– Mikhail. – przerwał mu, powtarzając imię, bawiąc się nim, jakby sycił się samym jego brzmieniem – Mii… khaa… iil… Ładne, bardzo ładne. A do tego pasuje niemal idealnie! Taak, pasuje ci, pasuje… – zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiając. Nieświadomie dotknął stojącego w pobliżu kostura, kreśląc na jego chropowatej powierzchni skomplikowane wzory.
Nieprzygotowany na taką odpowiedź, Mikhail poruszył się niespokojnie, z uwagą śledząc jego ruchy.
– iti nirNita, Mikhailu. Zdradziłeś swe imię nieznajomemu. Co więcej, nieznajomemu, któremu nie ufasz. Nie zaprzeczaj, dziecko, wiem, że tak jest. – jedno spojrzenie ciemnych oczu wystarczyło aby uciszyć wszelkie protesty. Chłopiec zagryzł usta zmieszany – Nie pozostawiasz mi wyboru mój mały sakhi. Imię za imię jak nakazuje zwyczaj. Możesz zwracać się do mnie… – zawahał się, gładząc brodę – … Sevastyan. – pokiwał głową zadowolony – Tak, mów mi Sevastyan.
Wypowiedziane miękkim głosem słowa sprawiły, że coś w nim drgnęło, jakaś głęboko ukryta, zapomniana struna. Nie czuł już wiszącego w powietrzu napięcia. Dręczące go wątpliwości przycichły. Nawet śnieżyca jakby się uspokoiła, przepuszczając pojedyncze gwiazdy, które zalały ich swym nieziemskim blaskiem. Skąpany nim chłopiec poczuł, że właśnie stało się coś niezwykle ważnego. Przekroczył niewidzialny punkt i podjął decyzję. Dokonał się przełom. Wybrał.
Coś zostało zniszczone…
Coś zostało stworzone…
Zaufał mu? Nie do końca, ale…
Gdy ponownie na niego spojrzał, nie widział istoty, która gotowa była kłamać i oszukiwać, byle tylko zdobyć jego duszę. Wśród zmarszczek, długiej, siwej brody i ciemnych oczu dostrzegł człowieka. Starca, który po wielu latach spędzonych na tym świecie był już znużony życiem, oglądając wiecznie powtarzające się zniszczenie i okrucieństwo. Starca skrywającego w sobie niezmierzone pokłady smutku. Smutku oraz nadziei. Nadziei, że człowiek może się zmienić, że może przezwyciężyć czające się w nim zło i sięgnąć po dobro. Uczynić różnicę. Zmienić otaczający go świat.
Mikhail zadrżał.
– Dlaczego moi rodzice musieli zginąć? Czy oni zrobili coś złego? – w jego głosie pobrzmiewała dziecięca naiwność, wiara jakby wszystko można było w prosty sposób wytłumaczyć. W oczach poczęły się zbierać łzy i choć otarł je zaciśniętymi piąstkami, nie chciały zniknąć – Dlaczego ktokolwiek musiał zginąć? Czy bogowie się nami nie interesują, pozwalając na to wszystko?
– Dziecko… – wzrok mu złagodniał. Podszedł do chłopca, obejmując go ręką. Malec chętnie wtulił się w wystrzępiony skraj okrycia, cicho pochlipując – Nie proś bogów, nie odpowiedzą ci. Usłyszą cię i zobaczą, lecz niczego nie zrobią. To nie leży w ich naturze.
– Więc dlaczego?!
– Bo tak! Twoi rodzice zginęli bo tak! Imperator zniszczył wioskę bo tak! Bo tak, bo tak… Bogowie nie mają z tym nic wspólnego. To człowiek decyduje o swoim losie. Pietrow Pietrowicz bawi się życiem maluczkich bo takie są jego zachcianki. Ma się za pana życia i śmierci w Dominium. – głos mu spotężniał. Pobrzmiewała w nim moc, echo czegoś odległego, nieujarzmionego – Lecz jego czas też nadejdzie. Nic nie jest wieczne. Zmiany. Zmiany! Kto im zaprzecza, zaprzecza samej istocie stworzenia! – chłopiec skulił się, mocniej wciskając w poły płaszcza.
– Wybacz… wybacz. Nie chciałem cię przestraszyć. Nie chciałem…
Niezdarnie wyprostował rękę, chcąc wypuścić Mikhaila z objęć, lecz ten nie ruszył się ze swojego miejsca.
– Od wielu lat podróżuję już po Dominium, odwiedzając miasta oraz wsie. Czasem natrafiałem nawet na samotne chaty zagubione wśród bezkresnych stepów. – zaczął, delikatnie gładząc go po włosach w nadziei, że opowieść uspokoi go i odgoni smutek – Na swej drodze spotkałem wielu ludzi. Jedni ugościli mnie, nakarmili, pozwolili ogrzać się przy ogniu. Inni… inni powiedzmy, że będą szczęśliwi, jeśli nie spotkamy się ponownie.
– Których Sevastyan spotkał więcej? – Mikhail otarł łzy i choć wciąż miał zaczerwienione oczy, skrzyło się w nich zaciekawienie.
– Jeżeli potrafisz patrzeć, wszędzie dostrzeżesz dobro, chłopcze. Pamiętaj – odparł enigmatycznie – to zło krzyczy, dobro zaś szepcze ci na ucho. Którego posłuchasz zależy od ciebie.
– Ludzie chętnie rozmawiają z wędrowcem. – kontynuował – Słuchałem ich a oni zdradzali swe najgłębsze pragnienia, strachy i słabości. Cieszyli się, mogąc podzielić się nimi z kimś, kto ich nie oceniał, kto nie komentował ich postępków. Z kimś bezstronnym. Każdy czasem potrzebuje takiej osoby.
Westchnął. Powróciły do niego wspomnienia niezliczonych lat spędzonych na samotnych wędrówkach, gdy za towarzysza miał jedynie obojętną tarczę księżyca. Blask ognia padający na jego twarz, zdawał się czynić ją o wiele starszą niż była w rzeczywistości, by po chwili ukazać młodzieńcze rysy, gdy pełen optymizmu, wierzył w czekającą na nich świetlaną przyszłość. Gdy jeszcze był przy nich shikSaka.
– Marzenia istot o czystym sercu są piękne, Mikhailu. Patrzenie jak spełniają się jest dla mnie wielką radością. Być może tylko to pozwala mi jeszcze przeć przed siebie, nie dając się pokonać zwątpieniu. – przerwał. Zwęglone polano trzasnęło, posyłając w górę kilka samotnych iskier, wyłaniając z mroku cienie pobliskich drzew. W ciszy dobiegło ich odległe wycie wiatru tańczącego wśród zawiei. Odchrząknął.
– Mikhailu… – spojrzał mu prosto w oczy – Jakie jest Twoje marzenie? Jakie pragnienie skrywasz w swym sercu?
Chłopiec niepewnie przygryzł wargę.
Jego marzenie? Zamyślił się.
Kule bocci, szczudła. Pięknie wykonane hacele sprowadzane aż ze Zolotogo Goroda. Chciał je dostać jak prawie każde dziecko w jego wieku. Do tego były jeszcze leśne owoce z miodem. I przepyszna zupa szczi, gdy wraz z mamą dodawali do niej pierożki! Takie malutkie, nadziewane śmietaną i twarogiem. Pychota! Mógłby jeść je przez cały czas. Były jeszcze…
Pot.
Duchota.
Stłumione krzyki.
I dziewczynka powieszona na szubienicy.
Widział jak jej drobne ciałko opada, następuje szarpnięcie i sznur zaciska się wokół szyi. Paluszki wędrują w górę, usiłując pochwycić szorstką linę. Chrapliwie łapie powietrze. Nie może wydusić z siebie ani słowa, pętla miażdży jej krtań. Łzy ciekną po policzkach. Opada z sił. Następują gwałtowne drgawki, nad którymi nie może zapanować. Rzuca się jak szmaciana lalka, coś spływa jej po nogach, szarzeje na twarzy. Podejmuje ostatni desperacki wysiłek i… koniec. Zawisa nieruchomo. Blask w oczach gaśnie. Nie żyje.
Jak się później dowiaduje z podsłuchanych rozmów, miała po prostu pecha. Biedactwo znalazło się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Pomagała rodzicom w karczmie – mówią, myśląc, że ich nie słyszy – i wpadła w oko podpitemu sierżantowi Czerwonych Płaszczy. Chwiejąc się, zaciągnął ja za włosy do swojej kwatery i usiłował brutalnie zniewolić. Dziewczynka wyrywając się i krzycząc, dotkliwie podrapała go po twarzy. Zapewne skończyłoby się na pobiciu i wypłaceniu przez rodziców wysokiej grzywny, gdyby świadkami całego zajścia nie byli jego kompani. Chcąc odzyskać nadwątloną dumę, a pewnie i z zemsty, oskarżył ją o atak na Serzhánta Czerwonych Płaszczy. Proces, w całości będący farsą, rozpoczął się szybko i równie szybko się zakończył. Skazali ją na śmierć, przypominając, że podniesienie ręki na Czerwone Płaszcze równoznaczne jest z podniesieniem ręki na samego Wielkiego Imperatora.
Wtedy też naszła go pierwsza myśl. Z początku mglista i nie do końca uformowana, stała się podstawą dalszych rozważań. Stała się podstawą przyszłego marzenia oraz…
– Buurrr, buurrr! – rozległo się niespodziewanie, sprowadzając go z powrotem na ziemię.
Ależ był głodny! w końcu ostatni raz jadł… kiedy? Wczoraj? Przedwczoraj?
Niezadowolony żołądek wydawał z siebie głośne dźwięki, dopominając się należytej uwagi.
Rozwinął tobołek, z nadzieją zaglądając do środka. Kawałek kiełbasy, nadgryziona gomółka sera, czerstwe resztki chleba. Cóż, uczty z tego nie będzie. Wyjąwszy wszystko i dokładnie wybrawszy okruszki, spod oka spojrzał na swego towarzysza, który, celowo czy nie, zdawał się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi, wpatrując się w gwiazdy. Jeszcze raz zerknął na swoje skromne zapasy i nie namyślając się więcej, wyciągnął do niego część z nich.
– Proszę.
– Dziękuję chłopcze, ale nie jestem głodny. – odparł szczerze Sevastyan – Ty za to nie krępuj się, zjedz wszystko. W twoim wieku musisz się dobrze odżywiać.
– Niech pan weźmie choć trochę. Proszę. – nie zważając na jego protesty, wsunął mu do ręki kawałek sera i resztę kiełbasy – Nie zacznę jeść póki Sevastyan się nie zgodzi. – zastrzegł, udając obrażonego i wydymając policzki.
– W porządku, w porządku. Niech ci już będzie. – westchnął teatralnie, biorąc jedzenie. Mikhail natychmiast rozpromienił się, łapczywie wgryzając w swoją kromkę chleba. Żując ją, odezwał się z lekkim ociąganiem.
– Pytał Sevastyan o moje marzenie… – mężczyzna powoli pokiwał głową – Pragnę różnych rzeczy, Sevastyanie. Chciałbym, żeby moi rodzice znów mogli być ze mną. I moi przyjaciele. Ale marzenie…. tak naprawdę mam tylko jedno… jedno prawdziwe marzenie… – nie popędzał go, mieli przed sobą całą noc - Może uznać je Sevastyan za nieco dziecinne, nie przeszkadza mi to, wiem, że takie jest, ale.. – niepewnie przełknął ślinę i nie mogąc w nieskończoność odwlekać tej chwili, wypalił, lekko się czerwieniąc - Chciałbym… chciałbym żeby nikt nie musiał umierać!
Zapadła niezręczna cisza. Starzec trawił w zadumie słowa chłopca. Zaskoczyły go. Naprawdę. Nie spodziewał się po nim aż tak… aż tak dojrzałego pragnienia
– Zaprawdę, powiadam ci Mikhailu, niezwykłe to i wspaniałe marzenie – wyprostował się powoli, wyswobadzając go z płaszcza. Ostrożnie dobierał słowa – lecz przecież jesteś już duży i musisz wiedzieć, że śmierć jest nieunikniona. Choć możesz ją zwodzić i ukrywać się przed nią, ona w końcu i tak dopadnie każdego, nieważne jak potężny i wspaniały by nie był. Tak działa świat, chłopcze. Musimy się z tym pogodzić, czy tego chcemy czy nie.
– Wiem! – odparł chłopiec, skrywając twarz w dłoniach – Wiem… wiem. Widziałem jej dość aby się o tym przekonać. Nie chcę z nią walczyć. Ja… ja tylko chcę żeby nikt nie musiał umierać tak jak tamta dziewczyna, jak Artyom i Sasha, jak… – głos mu się załamał - W wiosce widziałem wszystko… Widziałem jak Czerwone Płaszcze zabiły moją matkę. Widziałem jak mój ojciec zginął przebity włócznią. Widziałem jak Katja jest… jak Płaszcze ją… jak ją… - z piersi wyrwał mu się stłumiony jęk.
– Już dobrze, już dobrze. – z wahaniem położył dłoń na ramieniu chłopca - Wystarczy, Mikhailu. Wystarczy. Naprawdę. Nie musisz o tym więcej mówić. I tak usłyszałem od ciebie… dużo, bardzo dużo. Nawet więcej niż się spodziewałem. – zamyślił się – Przejdź się. Rozprostuj nogi, poukładaj myśli. Jestem pewien, że to trochę ci pomoże. A idąc – wskazał na ognisko, które niepilnowane zaczynało z wolna gasnąć - możesz nazbierać świeżych gałązek.
Mikhail podniósł się niechętnie. Nie uśmiechała mu się perspektywa wyjścia w zawieję i pozostawienia za sobą ciepła ogniska. I nie tylko jego. Ale siedzenie do rana obok zimnych popiołów, też nie było zachwycającym pomysłem.
– Tylko nie odchodź za daleko, nie będę cię szukać jeżeli znów się zgubisz! – doleciało wołanie starca, gdy znikał wśród drzew.
***
Śnieżyca szalała w najlepsze. Mikhail pochylony, słaniając się pod naporem wiatru, powoli posuwał się od drzewa do drzewa, zbierając połamane gałązki. Ostrożnie stawiał stopy, upewniając się, że pod grubą warstwą śniegu nie kryją się zdradzieckie wykroty. Wystarczyłoby żeby wpadł do jednego z nich i mógłby pożegnać się z nadzieją na powrót do obozowiska. Sevastyan z pewnością nie dosłyszałby jego wołań o pomoc. Ba, można by mówić o szczęściu gdyby ktokolwiek chociaż odkrył jego zwłoki w ciągu dziesięciu lat. Dołożyć jeszcze do tego niemal kompletny brak widoczności i złowieszcze dźwięki lasu, a wychodziła z tego atmosfera kompletnie nie napawająca optymizmem. Dręczące go demony najwyraźniej tylko czekały na taki moment. Opadły po cichu, znienacka wkradając się i wyciągając na wierzch najbardziej bolesne wspomnienia. Niczym fala przypływu zalały umysł, wypierając wszelkie myśli. Dziewczyna powieszona na rynku, upadek Valera z drabiny, zawał starej piwnicy. I, czego nie mogło zabraknąć, śmierć rodziców, Katji oraz Alka i Pavloa.
Próbował z nimi walczyć, lecz obrazy śmierci pochłaniały go kawałek po kawałku. Widział je wyraźnie. Niemal czuł zapach i dźwięk tamtych dni. Oparł się ciężko o pień sosny, niemal gubiąc gałązki.
– Moroznyy Ruyevitie. Zvezdnaya Zoryo. – wykrztusił. Słowa natychmiast porwała zawieja – Proszę, pomóżcie. Użyczcie mi swej siły.
Bardziej poczuł to, niż zobaczył. Czas zaczął się rozciągać, rozwlekać. Powietrze gęstniało, klejąc się niczym syrop. Opadające płatki zwalniały, aż zatrzymały się zawieszone nad ziemią. Świat zdawał się zamierać… a raczej zamarzać.
Przetarł oczy i…
Przed nim stał mężczyzna w bieli i złocie.
Mikhail podskoczył, rozsypując z trudem zebrane patyki. Mężczyzna miał pociągłą twarz otoczoną białymi niczym kość włosami, które swobodnie opadały na plecy. Skronie zdobił mu diadem, wykonany z lodu tak czystego, że światło przepływało przez niego ze swobodą mamiącą obserwatora. Powłóczysta szata opadała nieruchomo, jakby nie zauważała szalejącej wokół nich śnieżycy. Pokrywały ją wymyślne linie i koła, przecinające się w skomplikowanych wzorach. I te oczy! Oczy… były starożytne. Kryła się w nich dawno zapomniana wiedza, cuda upadłych cywilizacji, nieskończone żywota wykraczające daleko poza pojmowanie zwykłego śmiertelnika. I błysk radości, gdy mężczyzna uśmiechnął się do chłopca.
Mikhail czuł bijącą od niego moc. Przytłaczała go. Narzucała niezachwianą wolę. Wypalała wszelkie zło.
Padł na ziemię nieświadom swego otoczenia.
– Znam cię. – wyszeptał pobladły – Widziałem cię. Jesteś… jesteś Moroznyy Ruyevit. Pan Gwiazd.
– Tak.
– Dlaczego teraz? Dlaczego dopiero teraz się pojawiasz?
– Och. Tak działa świat, Mikhailu. – odparła nieziemska istota – Obserwowałem cię już od jakiegoś czasu, lecz to nie była jeszcze właściwa chwila. – odwrócił się i ruszył w stronę obozowiska, pozostawiając go zdezorientowanego. Jego słowa nie miały większego sensu.
Moroznyy Ruyevit.
Chłopiec podniósł się z trudem i podążył za nim, bojąc się czymkolwiek go urazić.
Bóg we własnej osobie. Stojący przed nim.
Choć Mikhail był jeszcze za mały by uczestniczyć w obrzędach, uczył się o nim od matki. Z ojcem podziwiał jego podobizny wykonane w drewnie i ustawione przed wrotami świątyni. Moroznyy Ruyevit i Zvezdnaya Zorya. Władcy Gwiazd, panujący nad światem, sprawiedliwie osądzający serca ludzi, karzący niegodziwych a nagradzający sprawiedliwych.
Ruyevit usiadł na zwalonym pniu, po czym wskazał miejsce obok.
Mikhail nie ruszył się.
– Czego ode mnie chcesz? I co zrobiłeś Sevastyanovi? – dopiero teraz zauważył brak starca. Opadły go złe przeczucia.
– Jam jest Sevastyan! Jam jest Ruyevit! Jestem jednym z Pięciu! Jestem Hansika! – przy każdym imieniu jego postać zmieniała się. Znany chłopcu starzec z siwa brodą. Stojący przed nim bóg. Młodzieniec o orlich oczach. I wielu innych, których wyglądu nie był w stanie zrozumieć – Jestem Grigori. Jestem Drugim. – zakończył, zniżając głos do szeptu.
Mikhail podniósł rękę do piersi. Oddech mu przyspieszył, serce biło jak szalone. O bogowie! Grigori! Władca upirów, Odstępca… i bóg? Bóg w którego wierzył? Którego wielokrotnie prosił o pomoc i szczęście? Bóg jego ojca, jego dziada i pradziada a jednocześnie Odstępca? Coś tu się nie zgadzało.
Z wahaniem podszedł do niego i usiadł sztywno. Musiał wysłuchać co miał do powiedzenia, nawet jeśli miałyby to być same kłamstwa.
– Sądząc po twojej reakcji, zapewne słyszałeś o mnie rozmaite historie. Te dobre i te złe. O, ciekawostka – dodał jakby od niechcenia – Zvezdnaya Zorya też jest prawdziwa. Zorya, Trzecia, Nitya. Nazywaj ją jak chcesz.
– Drugi, Trzecia. – chłopiec myślał na głos – Myślałem, że jesteście… że istnieje tylko dwóch Władców Gwiazd, Moroznyy Ruyevit i Zvezdnaya Zorya… – urwał, jakby przestraszył się, że powiedział coś niewłaściwego.
– A nawet więcej, ale resztą nie musisz się przejmować. W tej chwili liczę się tutaj tylko ja.
Grigori nieznacznie wyprostował rękę. Między palcami przeskoczyła jaskrawo błękitna błyskawica. Mikhail nieświadomie przysunął się do niego i z fascynacją obserwował jak w pustej dłoni z wolna począł formować się smukły kształt. Gwałtownie wciągnął powietrze. To była… legendarna Intertsiya, która wydźwignęła z niebytu pierwszą z gwiazd, Eę! Rosła niczym roślina, wypuszczając pędy, stworzone z nieskończonej wręcz liczby mniejszych okręgów, wielościanów i innych niezwykłych figur, które splatały się ze sobą, aż osiągnęły niemal trzy arszyny długości. Ukończona zdawała się tak delikatna, że nawet najlżejszy podmuch byłby w stanie ją zniszczyć, jednak promieniująca od niej moc była tak wielka, że nawet Mikhail czuł ją całym sobą, niczym nieprzyjemne dreszcze przenikające jego ciało i duszę. Niechętnie zmusił się aby oderwać od niej wzrok, w obawie, że mógłby zatracić się w wiecznie zmieniających się bryłach.
– Wraz z Zoryą, tak jak w opowiadanych o nas mitach, które przynajmniej w większości są prawdziwe, mogę cię o tym zapewnić, osądzamy ludzkie dusze. Karzemy niegodziwych oraz nagradzamy sprawiedliwych. I Mikhailu… – zawiesił znacząco głos – uznałem, iż spełnię również twoje pragnienie! – zakończył, obracając kostur tak, że znalazł się zaledwie kilka centymetrów od piersi chłopca.
Mikhail nie wierzył własnym uszom. Sam bóg postanowił spełnić jego życzenie? I to za darmo? Bez żadnych warunków, poświęceń czy wygórowanej ceny? Nie. To byłoby zbyt piękne. Tak działo się jedynie w baśniach i legendach, gdzie bohater zdobywał wszystko bez najmniejszego trudu. Prawdziwe życie… tu nic nie przychodziło tak łatwo. Bóg, Ruyevit, szybko to potwierdził.
– Jako jeden z Pięciu dysponuję mocą zdolną spełnić twe życzenie. Bez większego problemu mogę uchronić ludzi przed nagłą i niespodziewaną śmiercią, dać im błogi koniec, bez gwałtów, cierpienia i nienawiści. – ale” pomyślał chłopiec – Jednakże takie działania stoją w sprzeczności z fundamentalnymi prawami tego świata. Kto wie jakie konsekwencje mogłyby z tego wyniknąć. A nawet pomijając konsekwencje, coś takiego jest niezgodne z ustanowionymi i wyznawanymi przez nas zasadami.
– Istotnie, niektóre prawa można obejść – przytaknął, jakby odpowiadał na zadane przez kogoś pytanie – lecz z przykrością muszę stwierdzić, że nie mogę urzeczywistnić twego marzenia tak, jakbyś tego chciał. W zamian, gdyż nie chcę byś odszedł z pustymi rękoma, mogę sprawić byś był w stanie własnoręcznie uchwycić przyszłość której tak pragniesz. - zmarszczył brwi. Wydawał się… zmartwiony? – Jednak nie będzie to łatwe i przyjemne zadanie. Podążając tą drogą, staniesz naprzeciw ludzi, może nawet samego Wielkiego Imperatora Pietrowa Pietrowicza, którzy będą pragnęli twojej śmierci. Towarzyszyć ci będą cierpienie i ból. Mrok może wkraść się do twego serca.
– Mając to na uwadze Mikhailu, mój chłopcze. Jaka jest twoja odpowiedź. Zechcesz przyjąć ten Dar? Dar Hansiki, Drugiego spośród Pięciu?
Mikhail milczał. Przez głowę przelatywały mu setki pytań, w większości bez odpowiedzi. Czy powinien zgodzić się na jego propozycję? W końcu nie wiedział, nie na pewno, czy jest bogiem, Moroznyym Ruyevitiem, czy upirem, Grigorim. Zawierając z nim umowę, ryzykował skazaniem swej duszy na wieczne potępienie. Tylko czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Czy miało znaczenie w obliczu tego co mu oferował? A oferował… no cóż, wszystko czego mógł chcieć.
Ostatecznie zdołał wykrztusić z siebie zaledwie jedno słowo.
– Dlaczego? Dlaczego ja?
Ruyevit uśmiechnął się dobrodusznie. Podniósł się i wystudiowanym krokiem zaczął przemierzać obozowisko.
– Obserwowałem cię już od jakiegoś czasu, Mikhailu. Widziałem twe czyny i twą postawę. Widziałem twą duszę. Widziałem twe serce. Byłeś i jesteś dobrym chłopcem, dobrym człowiekiem. Czeka na ciebie świetlana przyszłość. – odwrócił się – Zapytałeś, dlaczego ty? Odpowiem ci tak – ponieważ zapytałeś. Ponieważ zastanawiasz się dlaczego wybrałem akurat ciebie. Nie twierdzisz, tak jak niektórzy, że jest w tobie coś wyjątkowego, coś co przykuło moją uwagę. Wątpisz, nie czujesz się wybrańcem. Poddając mój osąd w wątpliwość, udowadniasz, że po raz kolejny podejmuję właściwą decyzję, przekazując ludziom część własnej mocy. Część potęgi rozciągającej się nad światem. Mikhailu… – wyciągnął do chłopca ręce, puszczając Intertsiyię, która posłusznie zawisła w powietrzu – Zapytam ponownie. Zechcesz przyjąć ten dar?
– Przyjmując go, zyskam wielką moc. Moc i wynikające z niej nieograniczone możliwości. Mogę zdobyć chwałę i sławę. Sprowadzić pokój, bądź pogrążyć świat w ogniu. Nic nie będzie niemożliwe, nawet Strzaskany Tron Dominium. Sięgając po niego, mógłbym dokonać czynów wielkich… tak, przerażających, lecz z pewnością wielkich. – myśli chłopiec, szepcze വികസനം – Odrzucając go będę nikim. Cóż, prawie nikim. Mogę pomóc ludziom, przeciwstawić się tyrani, lecz w skali Dominium działania te będą niczym pyłek na wietrze. Choćbym poświęcił całe swe życie, wraz z moją śmiercią wszystko przepadnie. Status quo nawet nie drgnie.
– Igi saĝ. Więc wybierz… – szepcze വികസനം.
– Zdecydowałem się, boże. – Mikhail wstał i spojrzał mu prosto w oczy – Własnoręcznie sięgnę po swoje marzenie. Stworzę świat, w którym ludzie nie muszą bać się nagłej i niespodziewanej śmierci. Świat w którym nie ma gwałtów i morderstw. Świat którym nie rządzi przemoc, wyzysk i niesprawiedliwość. – uśmiechnął się. Promiennie. Szczerze – Tak, Moroznyy Ruyevitie Władco Gwiazd. Moja odpowiedź brzmi – tak! Przyjmę twój dar! Przyjmę go z radością! – jego drobna dłoń zniknęła w uściski Ruyevita.
– Mikhailu, synu Ilii, wnuku Maxima! – przemówił. Jego głos niósł w sobie moc i obietnicę. Zdawał się dochodzić zewsząd a jednocześnie znikąd. Z marmurkowej skóry poczęła unosić się czysta energia. Pełgała po niej podobna do niewielkich wyładowań. Trzaskała i syczała, niczym powietrze przed burzą. Wolną ręką nakreślił krąg, jednocześnie składając usta w nieme słowo. mukti. Poruszył nią znów i wypełniły go symbole utkane ze światła, przeplatając się na obrzeżach ze słowami spisanymi językiem starym jak sama ludzkość – Mocą powierzoną Pięciu, oto ofiarowuję ci nowe ciało. Przyrzekam na swe imię, iż będzie ci wiernie służyć. Nie zawiedzie cię, nie zestarzeje się, nie utraci swej siły i mocy. Tak długo jak będziesz podążał obraną przez siebie drogą i dążył do zrealizowania wypowiedzianego z głębi serca marzenia, nie umrzesz. Przynajmniej nie z przyczyn naturalnych. Chrobry nie będą ci straszne. Rany, śmiertelne dla zwykłego człowieka, dla ciebie będą chwilową niedogodnością. – chwycił kostur i zdecydowanie uderzył nim o ziemię, tworząc nowy krąg – Niniejszym ja, Hansika, Drugi z Pięciu, potwierdzam zawarcie kontraktu pomiędzy mną, synem Historii, a Mikhailem Ilianowem, synem człowieka. – Spojrzał w gwiazdy, przymykając oczy. Kręgi zaczęły emanować przytłumionym blaskiem.
– Przebudź się ma Historio! – zawołał. Intertsiya ożyła – Po raz kolejny objawił się godny słuchacz – figury pozostając w nieustannym ruchu, poczęły się rozplatać i dzielić – Odkryj przed nim swą opowieść! Opowieść o największym dobroczyńcy… – połyskujące nici oplotły ich dłonie i ruszyły po ramieniu Mikhaila. Choć nie sprawiały mu bólu, właściwie to były nawet przyjemne w dotyku, chłopiec poczuł ukłucie strachu. Spróbował wyrwać dłoń, lecz było już za późno aby się wycofać. Czas na wątpliwości minął. Intertsiya unieruchomiła mu ręce i nogi i z oszałamiającą szybkością rozlewała się na piersi – Niech świat raz jeszcze doświadczy jego potęgi! Ananta… Nirdesaa!!
– Boże! Co się dzie… mmm… – usiłował zawołać, lecz nie zdążył. Wzór oplótł mu twarz, odcinając światło i zagłuszając jakiekolwiek słowa. Zapanował mrok. Mrok i całkowity bezruch. Nie ważne jak bardzo wytężał siły, nie mógł zmusić nawet najmniejszego mięśnia aby choć drgnął. Pozostały mu jedynie myśli i szum krwi, niespokojnie krążącej w żyłach.
– Nie panikuj, chłopcze. – dotarł do niego głos Grigoriego, zniekształcony i napływający jakby z bardzo daleka – Wkrótce wszystko się zakończy, więc, proszę, nie opieraj się. Mikhailu, przecież zgodziłeś się przyjąć mój dar, więc, harSati, oto on. – mężczyzna powoli uwolnił swą rękę z uścisku. Przez ułamek sekundy znów mógł poruszyć palcami, lecz szczelina szybko się zamknęła.
– A teraz śpij. – wyszeptał, wodząc dłonią po jego znieruchomiałej twarzy – Śpij i niech przyśnią ci się wspaniałe sny.
Zasypiając, wyłowił jeszcze oddalające się kroki Ryuievita.
Zostawił go.
Posąg małego chłopca z uśmiechem zastygłym na ustach i przerażeniem malującym się w oczach.
Antrakt
വികസനം
Spodobał ci się najnowszy akt?
GŁOS II
…
വികസനം
Wciąż milczysz?
GŁOS II
…
വികസനം
Nic nie szkodzi. Sztuka i tak będzie nadal trwać. Wkrótce rozpocznie się kolejne przedstawienie.
GŁOS II
…
വികസനം
O! Kurtyna idzie w górę.
Obudził się. Słońce stało w zenicie, rozsiewając wokół łagodny blask. Drzewa szumiały cicho. Śnieżyca dawno zdążyła ucichnąć, pozostawiając po sobie jedynie drobniutki śnieg wzbijający się z ziemi przy każdym kroku. Rozejrzał się. Ognisko wygasło, zimne popioły zdążył rozrzucić wiatr. Nigdzie nie widział i nie słyszał Moroznyego Ruyevitia. Podobnie Sevastyana. Nie było też żadnych śladów, aby tej nocy był tu ktokolwiek poza nim.
– Czy to wszystko tylko mi się śniło? – pomyślał, przeciągając się – Jeśli tak, to był to napraaa… – ziewnął przeciągle – naprawdę dziwny sen. Bóg. Spotkałem boga. – pokręcił głową – Tak, to nie mogło wydarzyć się naprawdę.
Wstał. Chwycił swój wysłużony kij i… i to wszystko. Tobołek zniknął. Cóż, niewielka to strata. I tak nic w nim nie zostało. Wzruszył ramionami. Ruszył w kierunku, a przynajmniej taką miał nadzieję, traktu. Po drodze minął tobołek.
Chwila, chwila, co?
Cofnął się o kilka kroków i rzeczywiście, nie przewidział się. Na zwalonej kłodzie leżał jego tobołek. Wybrzuszony tobołek. Do starannie zawiązanych uszu doczepioną miał niewielką karteczkę. Chwycił ją i zbliżył do oczu. Pokryta była fantazyjnym, pochyłym pismem. Roiło się w nim od ozdobników, zawijasów i wymyślnych linii.
Mikhailu, mój mały sakhi.
W tym miejscu nasze drogi rozchodzą się. Muszę wyznać, iż wspólna podróż, choć niezwykle krótka, sprawiła mi wielką przyjemność. Nieczęsto spotykam osoby tak interesujące jak ty. Posiadłeś dar, a w niedalekiej przyszłości zdobędziesz również moc. Jak ją wykorzystasz zależy wyłącznie od ciebie. Czy sięgniesz po swe marzenie czy nie, to już nie moja sprawa. Choć mam nadzieję, że kiedyś ujrzę skutki twoich działań.
Niedaleko znajduje się spora wieś. Podążając dalej tym traktem, powinieneś dotrzeć do niej w przeciągu kilku dni. Mieszkańcy nie powinni sprawiać ci większych problemów, a o jedzenie nie musisz się martwić. Znajdziesz go sporo w swoim tobołku, który nawiasem mówiąc, pozwoliłem sobie na chwilę pożyczyć. Liczę, że nie będziesz miał mi tego za złe. Nie musisz go oszczędzać, powinien wystarczyć na kilka najbliższych tygodni.
Nie będę się rozwodził i napiszę wprost. Anandana Mikhailu. Żegnaj chłopcze z wielkim marzeniem. W skrytości ducha liczę, że nasze drogi kiedyś jeszcze się przetną, a póki to nie nastąpi… Niech słońce i księżyc oświetlają twą drogę, gdziekolwiek by cię ona nie zaprowadziła.
Karteczka wypadła mu z dłoni i powoli opadła na ziemię.
– Czyli spotkałem boga? – podniósł rękę do słońca. Pod skórą, choć z trudem, dostrzegł drobne złote żyłki podobne do tych, które wcześniej widział w Intertsiyii – Czyli spotkałem boga…
Uśmiechnął się. Z początku nieśmiało, potem coraz szerzej, aż na jego twarzy zakwitł radosny grymas.
– Mamo. Tato. Katjo. Przed nami długa droga…
Komentarze (1)
Pisanie schludne, gdzieś tam jakaś literówka czy zdublowane słowo, poza tym czysto.
Bardzo mi się podobało.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania