Poprzednie częściChochliki
Pokaż listęUkryj listę

Chochliki. Wejście smoka.

Aula główna w Bajlandii w podziemiach szpitala w Tworkach wypełniona była aż po brzegi, a najbardziej przyczyniły się do tego darmowe szaszłyki ze złapanej kilka dni wcześniej małej myszki.

– Uroczyście otwieram comiesięczne zebranie skrzatów, chochlików, wróżek i wszelkich innych magicznych stworów. – Człowieczek w ogromnej zgniło-zielonej tiarze i równie zielonym kubraczku uderzył koralikiem w stół z pudełek po zapałkach z Czechowic, aż iskry poleciały, a potem wskazał na zastępcę po lewej. – Ważniaku, co w trawie piszczy?

Wywołany chochlik założył okulary w cienkich drucianych oprawkach i zaczął czytać zapiski zrobione atramentem z jeżyn na odwrocie starego paragonu fiskalnego:

– W całym kraju otworzono trzydzieści masztów komórkowych, spadły za to rejestracje elektryków, a koledzy z Brukseli wymogli, żeby normy spalin nie zabiły spalinowozów.

– Co z plątaniem grzywy koniom?

– Trzysta trzydzieści trzy przypadki.

– Wybite szambo?

– Nowy rekord. Siedemset.

– Dużo.

– I jeszcze dwa panie przewodniczący.

– Jak zagubione słuchawki?

– Coraz więcej. Brakuje dokładnych danych, ale co najmniej trzy tysiące.

– Zbite ekrany w laptopach?

– Pilnują się cholery i nie wkładają już ołówków. Ale za to dobrze radzimy sobie z tabletami.

– A telefony?

– Tu też jest co robić. Te są coraz bardziej śliskie, niech chwała będzie wielkiemu dostarczycielowi.

– Chwała niech będzie. – Wokół dało się słyszeć głosy setek stworzeń.

– Czy mamy jeszcze jakieś wnioski? – Przewodniczący spojrzał na salę i wskazał na młodego chochlika, który podniósł rękę. – Przedstaw się i powiedz, z czym przychodzisz synu.

– Wiercipiętek syn Bożysława. Na Ukrainie jest coraz mniej prądu. Tak sobie myślałem z kolegami, że… – stworek opuścił głowę. – że... można tam urządzić prawdziwy poligon, gdzie próbowalibyśmy różnych nowych psikusów.

– Ciekawy pomysł. Poddam go na głosowaniu dyrektoriatu. Coś jeszcze? Pracusiu? Czy chcesz coś dodać? – Przewodniczący wskazał na znanego społecznika.

– Człowieki zaczęły robić taką elektronikę, co się lubi grzać albo robić puf.

– I co z tego?

– W biuletynie napisałem, jak wyginać kabelki i zapychać wszystko kurzem.

– Wiesz, że nikt nie zrozumie tego bełkotu. Musisz mówić ludzkim językiem i zrobić jakieś warsztaty.

– Ale… ale… ale…

– Coś wymyślisz. Coś jeszcze? Nic? To zapraszam panów rajców na świeże skrzydełka muchy. Bez talonów.

 

Miesiąc później

– Gdy miłości mam za mało, mówię żonie swej makao, razem w miasto podążamy i człowiekom przeszkadzamy. Hej! Ho! Hej, ho, ha! Żadna psota nie jest zła! Gdy miłości mam za mało, pukam żonę twą w kakao, i za córką się szlajamy, bachorkami obdarzamy. Hej! Ho! Hej, ho, ha! Żadna psota nie jest zła! A gdy żony nam za mało, biorę się za twoją starą. I jej ziółka zamieniamy, potworami doprawiamy. Hej! Ho! Hej, ho, ha! Żadna psota nie jest zła! – Grupa małych stworzeń siedziała na pace ciężarówki i śpiewała jedną z wielu rubasznych piosenek.

– Oddział! Cisza! – Ich dowódca wzniósł rękę i pokazał na tabliczkę „granica państwa”, którą właśnie mijali. – Minuta ciszy! Wykonać!

– Już czuję to świeże powietrze. – Jeden z chochlików wciągnął je nosem, ale po chwili wykrzywił, czując specyficzny smrodek. – Cholera, nawóz wywożą?

– Głupiś, to Żartowniś puścił gazy! – Koledzy wokół zaczęli się śmiać, a jeden z nich podał zwinięty listek z kroplą wody w środku. – Napij się.

– A ja myślę, że Przygłupek ma rację – odezwał się milczący dotąd Pracuś, który całą drogę patrzył na jakieś pudełko. – Prądu tu nie ma i czuję matkę Gaję. Jak tak dalej pójdzie, to wypełni się przepowiednia.

– Na psa urok, ty to nie przywołuj wielkiego dostarczyciela. – Towarzystwo umilkło, mając w głowie słowa proroków, którzy mówili, że na polach urodzajnych zło walczyć będzie z dobrem i biada temu, kto opowie się po niewłaściwej stronie.

 

Dzień przed pierwszą bitwą

– Panowie, jest nas tu tak wielu. – Przewodniczący stojąc na ulicznej latarni rozejrzał się po tysiącach główek swoich kolegów. – Każdy wie, co robić. Człowieki bez elektroniki zabijają wszystko wokół. Jak nie ma życia, to spod ziemi wychodzą demony. Musimy ich powstrzymać. Przy okazji mamy możliwość wypróbowania różnych psot, psikusów, figli i wszelkich śmiesznych rzeczy. Na czas tej wojny mamy zapewnioną nietykalność ze strony psów, kotów, myszy i innych małych zwierzątek. Niektórzy mówią o wielkim dostarczycielu i przepowiedni, i niech mu chwała będzie. – Chochlik pochylił główkę. – Ja jednak nie chcę wybiegać tak daleko. Wiem, że sobie poradzicie. Bawcie się dobrze.

 

Gdzieś na Ukrainie

– Panowie, jesteśmy tutaj, bo los tak chciał. Przystępujemy do akcji Cygan. Ochotnicy wystąp.

Z szeregu wyszło dwóch legendarnych braci przygłupów, czyli Bolec i Kolec we własnej osobie.

– Ty masz zapychać filtry, a ty blokować dźwignie. Zrozumieliście?

Chochliki spojrzały po sobie spode łba, ale nic nie powiedziały, tylko się głęboko skłoniły.

– Wykonać!

Bracia wzięli na ramię swoje małe maczugi i niespiesznie ruszyli w kierunku najbliższej kolumny czołgów.

– Potrzebuję ochotników do blokowania gąsienic.

Tym razem zgłosiło się dziesięciu małych ludzi.

– Kto lubi zabawę z benzyną?

– I żywy stąd nie wyjdzie nikt… – Słowa znanej piosenki i błysk w oku Piromana jasno mówiły, że przygotował coś specjalnego.

– A ty Pracusiu?

– Elektroniki to oni nie mają, ale zwarcia w akumulatorach da się załatwić.

– Wykonać!

– Taaa jest! – Uradowany chochlik zaczął biec w podskokach w kierunku szeregu ciężarówek z napisem „Z”.

– Reszta bawić się według uznania!

Oddział rozbiegł się i już po chwili małe ludziki wprost obsiadły wrogich żołnierzy, którzy nie mogli dojść do ładu ze sprzętem, jedzeniem, wodą ani niczym innym.

 

Kilka dni później

Zadowolony Pracuś spojrzał na swojego dowódcę i powiedział krótko:

– Chyba wiem, gdzie skrzaty ukryły swój garniec złota.

– Oooo… jesteś pewien?

– Tak.

– Ale to może być pułapka?

– Może być. Nie ufam tym skunksom. Ale jak się uda, to byśmy im odpłacili za pogrom chochlików w Rosji.

– I doprowadzili do wiecznego szczęścia...

– ...jeśli to jest to złoto.

– ...jeśli to jest to złoto. Czego ci potrzeba?

– Kilku naszych z kompanii Worms. Będą wybuchy i inne rzeczy. Te małe bęcwały założyły pewnie niejedną pułapkę.

– Ale wiesz, że mamy z nimi rozejm?

– Dlatego wszystko trzeba zrobić po cichu. Andzia! - Chochlik założył sobie na czoło opaskę i zrobił kilka szybkich ruchów, niczym wojownicy ninja.

– Macie być jak byk! Jak bullterier! Jak Harrison Ford… w „Ściganym”!

– Taa! Jest! - Pracuś stanął na baczność.

 

Epilog

Małe zielone stworki były wszędzie, a kolejne oddziały najeźdźców sromotnie kapitulowały albo przegrywały wszystkie starcia. Każdego dnia odkrywano nowe sposoby na gnębienie wroga i rywalizowano w takich dyscyplinach, jak rzut wieżą czołgu do celu czy na odległość albo najkrótszy czas do uderzenia rakietą we własną wyrzutnię.

Krążą słuchy, że doszło do akcji specjalnych. Złośliwe chochliki czasem mówią o kolegach, którzy wyjechali potem na wakacje do ciepłych krajów. Podobno mieli oni odkryć bonanzę i uciec ze złotem, ale tego się nie dowiemy, bo dyrektoriat utajnił wszystko na tysiąc lat.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Domenico Perché dwa lata temu
    Pomysłowe. Bardzo na czasie. Nie wiem, czy się błyskawicznie nie zestarzeje (w sumie politycznie i gospodarczo bym sobie tego życzył), ale teraz jest OK

    5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania