Ciągłość cienia – dyptyk.

Targaniec

 

Koszona trawa kładła się zapisaną w niej wieczną pokorą.

Trudno spawalny odlew pękał. Z czasem człowiek przeżuwał

nigdy nie wygnieciony w świeżym sianie na strychu zapach miłości.

Po adaptacji przysłupowego domu, w miejscu krowich żłobów

stanęło dziecięce łóżeczko. Dziś ze starego adresu pozostała

tylko studnia z nieprzepaloną laktacją.

 

Chata

 

Jechaliśmy na biesiadę, wzdłuż drogi broniły się zarabiane pieniądze.

Czekały obłe iglaki. Ojcowizna, z zabliźnioną humusem raną po fundamentach,

poszła w lepsze ręce, jest gdzie wracać. Może to ostatnia przepustka

przed końcem świata. Nie wiadomo, czy później będą rozpuszczać

po domach, na dawne miejsca.

Przy czwartej, dokładanej porcji potrawki z odyńca

powiedziałem: dziki też człowiek. Prawie skruszony,

dowędzałem się przy oczku wodnym, gdzie żony wyglądały młodziej,

jak nigdy nieryczące czterdziestki, chociaż szło na topory.

Tym razem o wiśnie szklanki i płonące literatki.

Średnia ocena: 3.4  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • IgaIga 13.09.2022
    Piękne.
  • Nuria 13.09.2022
    Jest co poczytać i powspominać.
  • Grain 13.09.2022
    Dzięki.
  • Trzy Cztery 14.09.2022
    Koszona trawa kładła się zapisaną w niej wieczną pokorą

    - bardzo.

    I całość podoba się.
  • ZielonoMi 14.09.2022
    Nie lubię Cię za bardzo, ale to "Koszona trawa kładła się zapisaną w niej wieczną pokorą" jest na medal. I za to 5
  • Grain 14.09.2022
    Dzięki - ZielonoMI - jaki ten medal. Sraczko-buraczkowy to mój ulubiony kolor.
  • Józef Kemilk 14.09.2022
    Nie wszystko rozumiem, co przyznaję, ale fajne nie które fragmenty
    5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania