Ciągłość cienia – dyptyk.
Targaniec
Koszona trawa kładła się zapisaną w niej wieczną pokorą.
Trudno spawalny odlew pękał. Z czasem człowiek przeżuwał
nigdy nie wygnieciony w świeżym sianie na strychu zapach miłości.
Po adaptacji przysłupowego domu, w miejscu krowich żłobów
stanęło dziecięce łóżeczko. Dziś ze starego adresu pozostała
tylko studnia z nieprzepaloną laktacją.
Chata
Jechaliśmy na biesiadę, wzdłuż drogi broniły się zarabiane pieniądze.
Czekały obłe iglaki. Ojcowizna, z zabliźnioną humusem raną po fundamentach,
poszła w lepsze ręce, jest gdzie wracać. Może to ostatnia przepustka
przed końcem świata. Nie wiadomo, czy później będą rozpuszczać
po domach, na dawne miejsca.
Przy czwartej, dokładanej porcji potrawki z odyńca
powiedziałem: dziki też człowiek. Prawie skruszony,
dowędzałem się przy oczku wodnym, gdzie żony wyglądały młodziej,
jak nigdy nieryczące czterdziestki, chociaż szło na topory.
Tym razem o wiśnie szklanki i płonące literatki.
Komentarze (7)
- bardzo.
I całość podoba się.
5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania