Ciało baronessy von Lidendorff cz.3

Baronessa cierpliwie czekała na boga, choć tak naprawdę nie umiała powiedzieć jak długo czeka i czy powinno jej się już dłużyć czy nie, gdy nagle pojawiła się przed nią Velevitka.

- O, tu jesteś Różo- zaszczebiotała przyjaźnie- i jak, podoba Ci się? Zostaniesz u nas? Taki żarcik.

- Pewnie zostanę czy mi się tu podoba czy nie. W każdym razie wolałabym jednak być niezależna, jak przez całe życie. To byłby nonsens, gdybym po tym jak żyłam, zawsze na swoich zasadach, była na wieczność na łasce Welesa.

- Nie rozumiem...- Velevitka z zaciekawieniem przysiadła się do baronessy- dlaczego na jego łasce?

- Jeśli nie znajdzie mojego ciała i nikt mnie nie pochowa, zaprowadzi mnie do Drzewa Życia, ale moja dusza nigdy nie będzie mogła go opuścić, nawet na Dziady.

- Ale będziesz tu mogła z nim być, tak?

- Tak, na całą wieczność.

- Mhm, to tego nie wiedziałam, myślałam, że będziesz się błąkała biedulinko pod Nawią lub z braku spokoju dla swej duszy pójdziesz w końcu w chrześcijańskie zaświaty, jeśli urządzą Ci spóźniony katolicki pochówek.

- Nie pójdę do innych Zaświatów, bo...- baronessa urwała, gdyż dotarło do niej kto i dlaczego ukrył jej ciało. „Stara magia” tak powiedział Weles. Velevitka jest starą boginią, ale widocznie nie zna wszystkich tajemnic Nawii – a może pójdę...nie wiem sama...- baronessa próbowała się wyplątać, obawiając się, że Velevitka wiedząc, że jej tajny plan został rozszyfrowany, sprawi, że baronessa zniknie na zawsze- ... w sumie jak bym poszła, to nawet dobrze, bo spotkam się z mężem, zresztą powiem Ci, że niespecjalnie rozumiem całą tą sytuację, całkiem niedawno zorientowałam się, że nie żyję, ale tu jeszcze dodatkowe problemy i komplikacje, ciężko tak na nowy początek, czyż nie?

Velevitka patrzyła na baronessę zza przymrużonych oczu: - O tak, ciężko, ciężko. Oczywiście. Na całe szczęcie, jestem tu po to, żeby Ci pomóc, chodź ze mną Różo- bogini wstała, oczekując, że baronessa zrobi to samo, ale ona nie zamierzała nigdzie odchodzić, pamiętając, co powiedział jej Weles.

- No o co Ci chodzi, Różo? – bogini wyciągnęła do niej rękę- przecież jestem Opiekunką Dusz, pomogę Ci. Wrócimy do Twojego świata, dusza sama je odnajdzie. Będę mogła doprowadzić do niego Twoich bliskich a potem zabrać Cię z powrotem do Nawii.

- Nie mogę. Weles zabronił mi się stąd ruszać.

- Och, a nie przyszło Ci do głowy, że to jego sprawka? Spojrzałam w Twoją przeszłość Różo, kiedy zrozumiałam, że znasz się z bogiem bardzo dobrze. Nie pomyślałaś, że Weles ukrył ciało, zrobił to, aby mieć nad Tobą władzę na wieczność? Żebyś nigdy już go nie odtrąciła jak kiedyś?

Baronessa von Lidendorff zaniemówiła. Było tak jak powiedziała Velevitka. Do przyszłej baronessy dotarło jednego dnia, że Weles coraz bardziej wpływa na nią i na jej życie, podejrzewała, że coraz częściej używał swojej mocy i sprawił, że stawał się jedyną radością jej życia, której ona wyczekuje i podporządkowuje wszystko. Ze strachem, ale zdeterminowana, żeby o siebie walczyć, zażądała, aby więcej do niej nie przychodził, wydawało jej się, że przyjął to spokojnie i po prostu odszedł, w końcu mógł mieć każdą inną kobietę, za chwilę sam by się znudził.

- Przypomniałaś sobie, tak? – odezwała się bogini- przepraszam, nie chciałam drwić. A pamiętasz swoich mężczyzn? Tych których kochałaś? Ilu ich było? Zginęli lub „wyjechali nagle” zanim zdążyli poprosić Cię o rękę, prawda? Pamiętasz? A baron von Lidendorff, jak długo byliście małżeństwem?

- Barona nie kochałam zbyt mocno, lubiłam go i szanowałam, byłam już dość stara na bycie panną, kiedy się oświadczył.

- Dlatego Weles pozwolił mu pożyć trochę dużej.

- Ale po co to całe przedstawienie?

- Och, bogowie uwielbiają przedstawienia! Wiesz jakie nudne jest nasze życie!?

- Jeżeli Weles ukrył moje ciało, jak niby mamy je odnaleźć? Nie masz takich mocny jak on! Nikt nie ma! Jest starszy niż świat, też to mówiłaś! - baronessa von Lidendorff była bliska paniki.

- To prawda, jest początkiem wszystkiego. Ale ziemskie ciało musiał zostawić na ziemi, nie mógł zabrać go w zaświaty, jeśli chciał zrealizować swój plan. i pamiętaj, że to zarozumialec, nie przyszło mu do głowy, że się połapiesz, na pewno też zakładał, że uznasz mnie za zazdrosną o jego względy i nie pójdziesz ze mną.

- Jesteś zazdrosna, w to nie wątpię- baronessa pożałowała zaraz własnych słów, widząc minę bogini, nie odbiegającą zupełnie od wyrazu twarzy ziemskich kobiet, które przekonują się wzajemnie, że w ogóle nie interesują się omawianym mężczyzną, wewnętrznie trawi je pożądanie i strach przed porzuceniem, jednocześnie odpowiadają rywalce z wyniosłą miną: „nie bądź śmieszna”.

- Nie bądź śmieszna Różo- żachnęła się bogini, idziesz ze mną czy nie?

- A jeśli ukrył moją powłokę gdzieś pomiędzy światami, nie na ziemi i nie tutaj, a w zupełnie innym wymiarze?

- Weles może zrobić wszystko. Trochę zabawy Twoim kosztem nie zaszkodzi, ale jego celem jest przywłaszczenie Ciebie na zawsze a nie długodystansowa gra w chowanie Twojego ciała.

Baronessa von Lidendorff wolała nie zastanawiać się co się z nią stanie, jeśli nie znajdą ciała lub jeśli Velevitka kłamie, nie mówiąc już o tym, że Weles nie zastanie jej tutaj, jeśli się wkrótce pojawi, zawahała się przez moment złudzona pragnieniem oglądania siebie młodszej o ponad pół wieku, w końcu jednak podała Velevitce rękę i wyruszyła z nią na ziemię.

- I co? Czujesz coś Róziu? - zapytała bogini, kiedy znalazły się w lesie, niedaleko domu baronessy. Właśnie budził się dzień, słońce pomarańczową poświatą przenikało przez drzewa, urządzając subtelną grę na zamarzniętym śniegu, porowatych pniach i zmarzniętych gałęziach, przechodząc w żółtą barwę i ukazując coraz więcej szczegółów zimowego krajobrazu, zamieniając niebieski odcień śniegu z w nietkniętą niczym biel.

- Czuję, że mogłabym umrzeć z tęsknoty za tym jeszcze jeden raz, Velevitko - głos baronessy drżał, a w myślach nachodził ją pośmiertny kryzys egzystencjalny, aczkolwiek doceniła fakt, że oprócz nie bolących kolan, nie dostała z nadmiaru wrażeń migreny, której zwalczenie było zawsze wyzwaniem zarówno dla farmakologii jak i medycyny ludowej.

- Będę wdzięczna, jeśli skupisz się na tropieniu swojej powłoki moja droga- Velevitka wzięła ją ponownie za rękę- chyba jesteśmy niedaleko, chciałaś, abyśmy znalazły się właśnie tutaj, mam nadzieję, że nie dla wschodu słońca.

- Nie. Wiem, gdzie jest moje ciało, chodź.

Baronessa von Lidendorff zaprowadziła boginię w las starożytnych kurhanów popielnicowych. Największe z nich były usypane na trzy metry, w olbrzymie kręgi.

- Musi być gdzieś tutaj, wie, że lubię tu przychodzić, on też. To prawdziwe miejsce mocy. Naraz między drzewami mignęła czerwona suknia, za chwilę bogini i baronessa zobaczyły ją jeszcze raz i ponownie, w końcu podążyły śladem szkarłatnego materiału, nie znikającego łatwo na tle białego śniegu. Nie minęło wiele czasu jak z pomiędzy drzew wyłoniła się cała postać kobiety, zatrzymała się nad jednym z kurhanów, ukłoniła się Velevitce, spojrzała ciepło na baronessę i zniknęła.

- Widywałam ją nie raz, kiedy byłam dzieckiem, to Kaszubska Pani Lasów, dawała mi orzechy albo prowadziła na polany jagód a teraz przyprowadziła mnie do własnego grobu, niebywałe. Baronessa von Lidendorff stanęła przed kurhanem, gdyby wędrowała tędy jako żywa kobieta, nie przypuszczałaby, że może leżeć tu świeże ciało, ponieważ grób nie wyglądał na naruszony; porastała go stara roślinność i nie znać było przy nim żadnych śladów, ale Velevitka wyszeptała: - Masz rację Róziu, to tutaj. Pozostaje mi przyprowadzić Twoich krewnych, a Ty zaczekaj, nie mam mocy, aby dać Ci ziemską powłokę, w której mogliby Cię zobaczyć i z Tobą rozmawiać.

Baronessa von Lidendorff chciała najpierw koniecznie dołączyć do bogini, lecz rozważyła inne warianty mogące się wydarzyć, łącznie z pojawieniem się Welesa a wtedy, w tej jakże skomplikowanej sytuacji, lepiej było pozostać, do takiego wniosku doszła, w pobliżu swojego ciała, spojrzała więc za Velevitką, która zmaterializowała się jako rudowłosa kobieta podążająca pewnym krokiem, i postanowiła czekać na rozwój wydarzeń.

Kiedy Velevitka doszła do dworku, słońce rozświetlało już całą okolicę, bogini skierowała się do drzwi wejściowych i zapukała. Pomyślała, że pora wyszła nietęga, tak wcześnie mogli jeszcze wszyscy spać, z drugiej jednak strony, być może zapobiegnie dalszym komplikacjom związanym z brakiem ciała baronessy, którego niedostatek musieli zauważyć bliscy, a że wywołało to panikę, nie miała co do tego wątpliwości. Po niedługim czasie drzwi otworzyła dziewczyna koło trzydziestki, ubrana i gotowa do pracy, nie nosząca na sobie oznak zmęczenia jedynie ogromny smutek.

- Dzień dobry- przywitała się Velevitka- jestem znajomą baronessy, chciałabym rozmawiać z Henrykiem von Lidendorff.

- Młody pan Lidendorff jeszcze śpi- odpowiedziała Karolinka, ale widząc, że gościni nie ma zamiaru wycofać się spod drzwi, otworzyła je szerzej i zaprosiła ją do środka- Niech Pani wejdzie, zaparzę kawę lub herbatę i pójdę obudzić pana Henryka.

- Dziękuję, to pilna sprawa- Velevitka weszła do środka – za kawę i herbatę podziękuję, ale poczekam w salonie. Karolinka skinęła głową, zaprowadziła Velevitkę do pokoju dziennego i poszła po Henryka, który, gdy tylko zapukała, zawołał, aby weszła. Młody von Lidendorff golił się i wyjrzał z otwartych drzwi łazienki.

- Przyszła jakaś Pani, mówi, że jest znajomą baronessy, i że sprawa jest pilna. Chce rozmawiać z Panem.

Henryk powiedział, że potrzebuje 5 minut i zaraz zejdzie. O czasie pojawił się na dole, pachnący, w czystych ubraniach, starając się zachować spokój, choć w głowie założył, że być może w domu pojawiła się ta sama kobieta, która odwiedziła kancelarię Zasłanieckich, co nie sprzyjało bezproblemowemu rozwojowi rozmowy, w dodatku Wiktor nie zająknął się, a on ani Marcel nie dopytali, jak kobieta wyglądała. Henryk von Lidendorff przywitał się, przedstawiając się z imienia i nazwiska, poprosił Karolinkę o filiżankę kawy i rzekł do kobiety: - zamieniam się w słuch.

Bogini była oczarowana powierzchownością Henryka. W orzeźwiającym zapachu jego wody toaletowej wyczuła zielone mandarynki, ambrę i bursztyn, który był dla niego niczym skóra; bogini słyszała morskie fale, które obijały się o komory jego serca i wiatr targający włosy, patrzyła w oczy Henryka w kolorze burzowego oceanu i zaczynała rozumieć, dlaczego Weles

chciał zamknąć na wieczność ukochaną. Henryk von Lidendorff odłożył kawę na stół i czekając, jak kobieta przestanie się w niego wgapiać, poruszył się na krześle i odchrząknął: - Wydaję mi się, że przyszła mi Pani coś powiedzieć... Velevitka ocknęła się i zażenowana samą sobą, przybierając oficjalny wyraz twarzy, powiedziała: - Wiem, gdzie jest ciało Róży von Lidendorff, chciałabym, żeby Pan ze mną poszedł.

Henryk drgną.

- To Pani była w kancelarii Zasłanieckich?

- Nie byłam w żadnej kancelarii od bardzo dawna, chciałabym, żebyśmy już wyszli- Velevitka została nieco zbita z tropu.

- To Pani Wiktor Zasłaniecki wydał zgodę na zabranie ciała baronessy? - Henryk nie ustępował a bogini zganiła siebie, że nie przejrzała wczorajszego dnia, a zamiast tego podglądała jak w brukowej prasie kilka lat młodości baronessy, żałosne.

- Uzgodnijmy, że zostałam wplątana w tę aferę z ciałem przez czysty przypadek a moje zamiłowanie do plotek i kobieca solidarność spowodowały, że wetknęłam nos w nie całkiem swoje sprawy- bogini właściwie mówiła prawdę, pomijając, jedynie, że głównym motywem, który nią kierował była zazdrość, lecz któż na jej miejscu nie chciał by ująć zgrabniej swoich pobudek.

- Gdzie jest ciało?

- W lesie, nie zbyt daleko, ale beze mnie nie da rady Pan go odnaleźć, nawet jeśli podam Panu współrzędne geograficzne.

- A kiedy już tam dojdziemy, Pani szajka zażąda okupu nie tylko za korpus denatki, ale i za mnie?

Bogini prychnęła: - Czy Pan oszalał?

- Całkiem możliwe, przyzna Pani, że maiłbym do tego uzasadnione przesłanki.

Bogini pomyślała, że ostatni raz bierze udział w podobnej awanturze: - Nie umiem powiedzieć, co dokładnie się Panu przydarzyło w ciągu ostatniej doby, ale jak już mówiłam, całkowitym zbiegiem okoliczności, wiem, że szuka Pan ciała swojej ciotki i mogę Panu wskazać miejsce, w którym się znajduje.

- Dobrze, pójdę z Panią- rzekł Henryk- nie przeciągajmy tego- Karolinko! Proszę powiedzieć, siostrzeńcom baronessy, że poszedłem do pobliskiego lasu w sprawie, o której wczoraj rozmawialiśmy późnym wieczorem, w towarzystwie Pani...-poczekał, aby gościni przedstawiła się.

- ... Ve... Weronika Duszyńska – bogini naprędce zmyśliła nazwisko i imię.

Karolinka przyjęła instrukcje, Henryk ubrał się i wyszedł za Velevitką, która poruszała się szybko, gnana uczuciem, że otwiera się kolejny rozdział tej absurdalnej historii i dobrze byłoby, gdyby na czas dotarła do miejsca, w którym pozostawiła, osobno, dusze i ziemską powłokę baronessy von Lidendorff.

Po ucieczce, de facto, z Zaświatów, baronessa dryfowała bezcieleśnie nad okolicą, analizując raz po raz swoją sytuację i próbując rozeznać się w pośmiertnych systemach i obyczajach, doceniając na nowo pogrzebowy rytuał przejścia, skoro bowiem ukrycie jej ciała w ziemi, lecz bez pożegnania, powoduje, że nie może być bez reszty wolna.

- Proszę. Moja sprytna dziewczynka znalazła swoje ciało- przed baronessą znikąd, jak niegdyś pojawił się bóg Zaświatów a baronessa von Lidendorff, unosząca się nad brzegiem jeziora, ujrzała w jego tafli nie tylko sylwetkę Welesa, ale także swoją, którą Weles obdarzył taką formą, w jakiej chciał widzieć Różę von Lidendorff. Baronessa patrzyła na swoje młode ciało, dłońmi dotykała twarzy, czując pod palcami miękką i gładką skórę, balansowała na granicy euforii i przerażenia, kiedy Weles ponownie się odezwał:

- Dlaczego mnie nie posłuchałaś? Kazałem Ci zostać w Nawii.

- Chciałeś przejąć nade mną kontrolę, po raz drugi zresztą. Zupełnie niepotrzebnie Welesie, pragnęłam z Tobą zostać w Nawii, jako samodzielna dusza, jak mi mówiłeś.

- Tak jak pół wieku temu! Brałaś tylko, nie dając nic w zamian, a kiedy chciałem Cię do siebie przywiązać, kazałaś mi odejść jak śmiertelnikowi. Zemściłem się za to na nich wszystkich, ale kiedy umarłaś, naprawdę mogłem się odegrać, jednocześnie ukarać Cię i mieć na własność.

- Długo nad tym myślałeś?!- baronessa wpadła we wściekłość, nienawidziła, kiedy narzucano jej swoją wolą, a świadomość tego jak znowu jest piękna i pociągająca, pozbawiła ją wszelkiego strachu.

- Milcz! – Weles wrzasnął a po drugiej stornie jeziora dał się słyszeć grzmot tak potężny, że zadrżała ziemia. Bóg był wściekły, ale niesprawiedliwie osądzona baronessa także kipiała złością, choć nie umiejąc władać gromem, postanowiła zachować spokój.

- Wiele lat temu czułam, że zabierasz mi wolność wyboru a tego nie chciałam. Nigdy nie obwiniałam Cię o śmierć mężczyzn, których kochałam. Nigdy o nic podłego Cię nie posądziłam. I do mojej martwej głowy też by mi nie przyszło, że robisz coś przeciwko mnie. Zaufałam Ci, znałeś moje myśli. Już ich nie słyszysz?

- Nie chcę już słyszeć tego co myślisz! I tego co mówisz. Nie chcę Cię widzieć ani czuć, że jesteś gdzieś blisko. Przywracam Cię do życia Różo von Lidendorff! I radzę Ci, dbaj o siebie, bo jeśli umrzesz w najbliższym czasie, to nie licz na spacery po lesie, przyrodnicze fajerwerki i piękną powłokę! Żyj jak najdłużej, aby mogła mi minąć złość na Ciebie!

Pełen gniewu Weles spojrzał ostatni raz na baronessę zanim rozwiał się w powietrzu, baronessa zdążyła jeszcze pomyśleć, że bardzo mu do twarzy z furią a potem poczuła, że kręci jej się w głowie, że słabnie i zemdlała, przewróciwszy się w miękką, śnieżną poduszkę.

Kiedy Velevitka i Henryk von Lidendorff wywędrowali już dość głęboko w las, do jadalni, w dworku baronessy zeszli bracia Zasłanieccy a Karolinka przekazała im to, o co prosił młody von Lidendorff, powodując tym zdenerwowanie u obu mężczyzn.

- Jak wyglądała ta kobieta? - zapytał Wiktor- miała rude włosy i trudny do określenia wiek? - A kiedy gosposia potwierdziła, krzyknął do Marcela, aby ubierał się natychmiast i rzucił się do drzwi, zakładając szalik i płaszcz. Po kilkuset metrach śnieg wsypał się do jego wyższych wprawdzie, ale w dalszym ciągu eleganckich, garniturowych butów, na co zaklął siarczyście, ale nie miał zamiaru rezygnować z marszu, starał się jedynie iść po śladach, jak mniemał Henryka, zdeterminowany przyłapać sprawczynię zamętu na gorącym uczynku. Marcel natomiast podążał za nim całkowicie zrelaksowany, zapięty po szyję w ciepłej, myśliwskiej kurtce wuja, którą wypatrzył już wczoraj wieczorem, delektując się zimowym krajobrazem i migdałowym rogalikiem, który zdołał w pośpiechu zabrać z jadalni. Tak oto ten dziwaczny pochód dotarł na miejsce niedługo po Henryku i nieznajomej, których dostrzegli z daleka, klęczących przy brzegu jeziora, widzieli, że Henryk ściąga żeglarską kurtkę i otula nią kogoś, kogo wolno wraz z rudowłosą podnieśli chwilę wcześniej ze śniegu. Kiedy puściwszy się biegiem dotarli do Henryka, zobaczyli, że ten trzyma w ramionach przemarzniętą i zupełnie zdezorientowaną, aczkolwiek żywą baronessę. Po rudowłosej kobiecie nie było śladu.

Jakieś dziesięć dni później baronessa von Lidendorff całkowicie już doszła do siebie i choć odstawiła nalewki, zdawała się cieszyć życiem jak uprzedno. Od ukochanego Henryka i siostrzeńców dowiedziała się rzeczy niesłychanych, spisała z mecenasem Wojnickim, który zupełnie nie pamiętał, że w ostatnim czasie był w dworku, aneks do testamentu opisujący miejsce i sposób własnego pochówku a Karolinkę, która cierpiała na bezsenność od czasu koszmaru o śmierci baronessy i zniknięciu jej ciała, odesłała na zimowy turnus do sanatorium nad morze. Ani komisarz Czapla ani lekarz sądowy nie wspominali o jakimkolwiek zdarzeniu w domu baronessy, więc ta, wraz z Henrykiem i młodymi Zasłanieckimi zaczęli się zastanawiać czy nie ulegli jakiejś zbiorowej psychozie lub nie śnili jednej makabry. Faktem było jednak, że młodzi krewni znaleźli przemarzniętą baronessę nad brzegiem jeziora, w głębi lasu.

Pewnego dnia baronessa von Lidendorff wybrała się na spacer i będąc spory kawałek od domu, usłyszała znajomy głos i szczebiotanie:

- Róziu, jak się czujesz?

Velevitka, a więc to nie był upiorny sen albo... psychoza trwa- pomyślała baronessa.

- Dobrze, zrobiłam różne badania, nie wygląda to najgorzej. A Weles? Nadal wściekły?

- Mhm, przeważnie złoty tron stoi pusty, nie może ze złości wytrzymać w miejscu, ale nie martw się, za jakieś ćwierć wieku mu przejdzie.

- Świetnie, co to dla mnie- baronessa zakpiła. Zakładając, że mogłaby umrzeć jednak znacznie wcześniej, postanowiła mimo jowialnego tonu Velevitki w kwestii tak ważkiej, pogawędzić z boginią i wykorzystać okazję do uzyskania odpowiedzi na męczące ją pytania:

- Velevitko, skoro nie byłaś w kancelarii, to Weles pod Twoją postacią rozmawiał z Wiktorem? - Mhm.

- Dlaczego wystrzelił z tym kościelnym pochówkiem?

- Wiedział, że jak podpuści Wiktora, wyniknie z tego awantura i zajmie sporo czasu nim wszyscy uzgodnią, jak opuścisz ziemię.

- Ale przecież zdołał ukryć ciało.

- Najpierw podstępem uzyskał zgodę, aby nim dysponować.

- Naprawdę nie może rozporządzać ciałem zmarłych?

- Weles może wszystko, ale czego się nie robi dla odrobiny frajdy, już mówiłam. Niemniej jednak jakieś zasady też trzeba mieć. Żegnaj Róziu, do zobaczenia. Kiedyś ...- Velevitka posłała baronessie całusa w zimowym wietrze i zniknęła.

A chwilę później na bladoniebieskim niebie Róża von Lidendorff zobaczyła ołowianoszarego jastrzębia.

- Kùńda jeden...

(w kaszubskim oszust, psotnik, cwaniak)

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Kometa gigant w Układzie Słonecznym. Pojawiła się teza, że to statek obcych. Jak jest naprawdę?
  • Renia Turi 5 miesięcy temu
    hmm, czy to do mojego opowiadania ten komentarz?
  • Kuzcwas Jeicam 5 miesięcy temu
    Po przeczytaniu wszystkich części muszę przyznać, że jest dużo potencjału. Czekam na kolejne prace!
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Hehe, ego większe niż własna moc to rzecz częstą u facetów, jak widać u tych z boską naturą również.
    Fajna, lekko pisana historia. Przeczytałam z przyjemnością :).
  • Tjeri 4 miesiące temu
    *częsta
  • Renia Turi 3 miesiące temu
    dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania