Ciało baronessy von Lidendorff czyli czarna komedia z pięknymi Kaszubami i słowiańskimi bogami w tle
część 1
Przedwczoraj nad ranem baronessa von Lidendorff po raz pierwszy poczuła się źle. Uznała, z całym swym majestatem i proweniencją, że w jej wieku i z absolutnie higienicznym trybem życia, jakie prowadzi, jest to tak niedorzeczne, że zlekceważyła objawy. Wczoraj wieczorem po ciepłej i aromatycznej kąpieli, mającej osłodzić pierwsze zimowe chwile i podmuchy wiatru wpadające tu i ówdzie, i buszujące po drewnianym, myśliwskim dworku, znowu poczuła nagły ucisk w klatce piersiowej, po czym zmarła, przewróciwszy się dostojnie na wysokie, zasłane miękką pierzyną, łoże. Baronessa liczyła sobie dopiero siedemdziesiąt cztery wiosny i biorąc pod uwagę, że ukochany tatko, jej matka a także obydwie babki dożyły sędziwego wieku, prawie stu lat każde z nich, miała prawo sądzić, że lata jakimi się cieszy, dalekie są od jakichkolwiek chorób i zasłabnięć. Widocznie odziedziczyła geny po słabowitym dziadku Leonardzie, który to zszedł z tego świata, licząc lat niespełna osiemdziesiąt bądź po lekkoduchu, bracie ojca, wuju Wilhelmie, który w prawdzie zginął na polowaniu, ale wiadomo było, że prowadzi się niezdrowo, nadużywając tytoniu, alkoholu i uroków kobiecego ciała. Należało więc spodziewać się, że jeśli nie zbłąkana kula, choroba płuc lub wątroby dosięgłaby go przedwcześnie. Baronessa von Lidenorff nigdy nie paliła, z alkoholi preferowała jedynie nalewki własnej roboty z czarnego bzu i aronii, które jak wiadomo dobre są na serce i ciśnienie a także chronią przed przeziębieniem, spacerowała każdego dnia co najmniej godzinę po tucholskich borach a także zwykła pływać kanadyjką po szerokich wodach Brdy i okolicznych jeziorach, trzymając się blisko brzegu i nie wypływając na nie przy silnym wietrze. Jej mąż, piękny duchem i szlachetny człowiek, z zawodu profesor weterynarii, zginął przed laty, kopnięty przez rodzącą klacz tak nieszczęśliwe, że umarł na rękach ulubionych studentów, którym asystował i udzielał rad na praktykach we własnej stadninie. W związku małżeńskim z baronessą żył lat ledwo kilkanaście, w zgodzie i harmonii a przedwczesna tragedia nie pozwoliła mu stetryczeć i zatruwać egzystencji małżonki. Podczas wspólnego życia baronessa i baron nie doczekali się potomstwa a rodzinne chwile umilały im nienachalne odwiedziny bratanka i siostrzeńców, doprawdy więc trudno stwierdzić, dlaczego nie mająca trosk jakiejkolwiek natury, baronessa von Lidendorff dostała nagłego ataku serca.
Następnego ranka, kiedy z sypialni baronessy wychodził lekarz sądowy doktor nauk medycznych Tadeusz Malecki, przybyły z pobliskich Chojnic, gosposia Karolinka, która znalazła swą chlebodawczynię martwą, niosąc jej wieczorną porcję nalewki łkała w kącie obok kanapy a komisarz policji Stefan Czapla, czekający na wynik oględzin właśnie podnosił się z miękkiego fotela, aby wypytać medyka, do dworku wpadł niczym huragan, piękny jak śródziemnomorskie lato, bratanek barona, Henryk von Lidendorff. Miał na sobie rozpiętą grubą żeglarską kurtkę, z pod której wyglądał miękki sweter z wysokim golfem, wiązane buty,
którymi naniósł błota pokonując pieszo krótki odcinek z podjazdu do domu, i granatowe, ciepłe spodnie. Oznajmił, że jechał z Gdańska najszybciej jak potrafił i podobnie jak komisarz Czapla, chciał dowiedzieć się, dlaczego baronessa von Lidendorff nie żyje.
Doktor Malecki poprosił wszystkich o spokój. Komisarz usiadł z powrotem w fotelu, na stojącej obok kanapie przysiadła Karolinka a młody Henryk von Lidendorff zrzucił jedynie kurtkę, która wylądowała obok Karolinki, i stał naprzeciw lekarza.
- Wygląda na to- odezwał się Malecki, że zgon nastąpił w przyczyn naturalnych. Na ciele brak śladów przemocy, znaków otrucia, wybroczyn. Prawdopodobnie baronessa zmarła na atak serca. Oczywiście, aby stwierdzić to z całą stanowczością, musiałbym zabrać ciało i przeprowadzić sekcję – Malecki spojrzał pytająco na komisarza i Henryka i dodał: - Pobrałem próbki na badania toksykologiczne.
- Przeprowadziłem już wstępne dochodzenie, rozpytałem pracowników, sprawdziłem ślady- tubalnym głosem odezwał się policjant, jeśli rodzina nie będzie żądała sekcji a toksykologia nie wykaże żadnej trucizny, uznam zgon baronessy za śmierć z przyczyn naturalnych.
- Sam nie mogę podjąć decyzji - Henryk niemalże wszedł w ostatnią sylabę wypowiedzi komisarza, strząsając z siebie brzemię jednoznacznej odpowiedzialności- baronessa ma jeszcze dwóch siostrzeńców.
- Którzy są już w drodze z Warszawy – tym razem komisarz dogonił wypowiedź Henryka a Tadeusza Malecki odczekawszy dla odmiany stosowną chwilę w celu uniknięcia słownej sztafety, ubierając w międzyczasie płaszcz, powiedział:
- Sugeruję zatem zadzwonić po zakład pogrzebowy, żegnam Państwa, proszę przyjąć moje kondolencje- rzekł jeszcze, po czym założył czapkę i wzdrygnąwszy się na widok padającego gęsto śniegu, opuścił dworek i pomaszerował w stronę swojego samochodu.
Nim Henryk von Lidendorff zdołał zebrać myśli po tym jak spoglądał przez chwil kilka na trupa swej ulubionej ciotki, do domu wtargnęli dwaj młodzieńcy, strzepując w progu śnieg z włosów i okryć a na widok Henryka zakrzyknęli nieomal równocześnie: mów bracie! Henryk spojrzał na kuzynostwo wzrokiem noszącym ślady głębokiego smutku, po czym podszedł i uściskał ich a oni po tych mocnych i długich objęciach doszli do wniosku, że jest mu ciężko na sercu i starali się odwzajemnić intensywność powitania. Marcel i Wiktor Zasłanieccy, potomkowie pokoleń pomorskich adwokatów, sami zajmujący się prawem handlowym i dzieci jedynej krewnej baronessy von Lidendorff, cenili wujostwo i uwielbiali, zwłaszcza jako dzieci, spędzać czas w rozległej tucholskiej posiadłości, nie byli, o dziwo, tak zżyci z ciotką jak de facto we krwi obcy jej Henryk. Śmierć ciotki zaskoczyła ich jednak niepomiernie i byli niepocieszeni, kiedy okazało się, że minęli się z lekarzem sądowym, który
na domiar wszystkiego w nagłej śmierci baronessy nie dopatrzył się przestępstwa. Zasłanieccy znając dobrze rodową predyspozycję do długowieczności woleliby zapewne, gdyby ciotkę baronessę otruto, niżby miało okazać się, że linia stulatków wygasa a im samym przyjdzie sczeznąć przedwcześnie. Po wzruszającym powitaniu wszyscy przeszli do jadalni, gdzie Karolinka zastawiła stół do niewielkiego posiłku, rozumując, że nikt nie będzie miał ochoty na obfity obiad. Wyciągnęła z kredensu także słynne nalewki baronessy, którym nie można było odmówić intensywności, zwłaszcza kilkuletniemu trunkowi z czarnego bzu, o czym doskonale wiedzieli przybyli do dworku młodzi żałobnicy. Henryk jako najstarszy odkorkował butelkę i napełnij kieliszki, wołając do pośmiertnego toastu także Karolinkę.
- Pokój duszy nieodżałowanej baronessy von Lidendorff! - powiedział donośnie a wtedy do drzwi wejściowych rozległ się dzwonek. Karolinka wychyliła nalewkę i pobiegła otworzyć. W progu stał powiadomiony przez Maleckiego mecenas Wojnicki, który od niepamiętnych czasów zajmował się interesami barona i baronessy, a teraz, w chwili śmierci ostatniej zleceniodawczyni, pojawił się w dworku gotowy do odczytania testamentu. Został zaproszony do stołu, na co nie ukrywał radości, kiedy jednak zobaczył stojące na półmiskach jedynie wędliny, sery i marynowane rydze, zrzedła mu mina, a widząca to Karolinka rzuciła się do kuchni podgrzewać zupę z gąsek, tak lubianą przez zgasłą baronessę. Gdy przyniosła do stołu dymiącą wazę, a maślany zapach grzybów rozległ się w całym domu, mecenas rozświetlił się na twarzy jakby zobaczył przed sobą ukochaną, a gdy wraz z młodzieńcami rzucił się do talerzy, Karolinka ponownie zniknęła w kuchni, aby nasmażyć 1ciszek. Jak widać śmierć śmiercią, ale jeść trzeba, zwłaszcza, że stres ma prawo zaburzyć kontrolę łaknienia, uprzednio pobudzonego w dodatku przez aromatyczny aperitif. Kiedy wszyscy skończyli i popili posiłek kwaterką wódki niepostrzeżenie położoną na stół przez Karolinkę, Henryk von Lidendorff zaprosił wszystkich do gabinetu wuja, będąc przekonanym, że nadal utrzymywany jest w należytym porządku, pamiętając, iż baronessa uwielbiała przysiadać tam na miękko wyściełanym siedzisku w wykuszu i czytać, spoglądając od czasu do czasu za okno. Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie a mecenas poprosił o udostępnienie mu miejsca za potężnym dębowym biurkiem barona von Lidendorff, w gabinecie pojawiła się Karolinka niosąc na srebrnej tacy szklanki do whisky z rżniętego szkła. Kiedy zostawiła je na stoliku a Henryk napełnił przednim alkoholem wuja i rozdał uczestnikom spotkania, mecenas zaczął odczytywać ostatnią wolę, do spisania, której nakłonił baronessę po nagłej i tragicznej śmierci barona. Baronessa, co było powszechnie wiadome podzieliła zgromadzony majątek i nieruchomości pomiędzy bratanka męża i siostrzeńców, czyniąc Henryka zarządcą wykonania testamentu, stadninę zgodnie z wolą małżonka przekazując całkowicie bratu barona- ojcu Henryka, Helumtowi von Lidendorff a całą imponującą kolekcję biżuterii oraz ukochany obraz Francisco Goi, uznany za zaginiony, na ręce swej siostry, Marceliny Zasłanieckiej. W przypadku sprzedaży dworku bądź zmian organizacyjnych, nakazała wypłacić zwalnianym pracownikom roczną pensję a Karolince dodatkowo zapisała komplet sreber, które tak bardzo jej się podobały, i o które dbała z lubością, resztę zastawy i podobnych drobiazgów poleciła zagospodarować zgodnie z uznaniem rodziny. Korzystając z okazji Henryk poprosił zgromadzonych o udzielenie mu zgody na przywłaszczenie bursztynowego pióra baronessy, którym to pisała od niepamiętnych czasów a powinni je znaleźć, co do tego był pewien, w maleńkiej szufladzie- schowku w eklektycznej sekretarze, stojącej przy oknie w sypialni ciotki, czemu siostrzeńcy nie mieli zamiaru się sprzeciwiać. Wśród zgromadzonych zapanował spokojny, można by powiedzieć wręcz pozytywny nastrój, który zmuszony był przerwać, uznając to za swój obowiązek i mając na uwadze własny profesjonalizm, mecenas Wojnicki, jedną wypowiedzią wpasowując się w rozległy ciąg wydarzeń.
- Panowie, pragnę zwrócić uwagę- rzekł mecenas- iż baronessa nie planując swej śmierci przez wiele następnych lat, na chwilę spisania testamentu, z przyczyn, które są Wam doskonale znane, nie zamieściła w nim żadnych wskazówek dotyczących swego pochówku.
Henryk von Lidendorff zbladł, Wiktor Zasłanieccki spojrzał na niego wojowniczo a młody Marcel wbił się głębiej w zielony, atłasowy fotel zastępując znudzenie z jakim przeglądał album o koniach wyścigowych wuja, głębokim zainteresowaniem, niczym znawca i pasjonat.
Tymczasem baronessa von Lidendorff była nieco poirytowana. Spacer poprzez leśne ostępy był przyjemny jak zawsze, można by pokusić się o stwierdzenie, że nadzwyczajnie przyjemny, lecz baronessa pod warstwą tej rozkoszy czuła obcy jej dotąd, wewnętrzny przymus, aby podążać konkretnym szlakiem. Szła niespiesznie, nie odmawiając sobie zachwytu nad pięknem zimowego krajobrazu, rozzłoconego iskrzącym się w bieli słońcem i umilonego dźwiękami przyrody- „dziwnie rozemocjonowanymi” – tak pomyślała baronessa. Wkrótce przy ziemi, w warstwie zielnej pośród świeżego śniegu baronessa von Lidendorff zauważyła owoce borówki brusznicy. Schyliła się, aby obejrzeć liście, pomyślała, że rośliny są wyjątkowo jędrne, i że przejdzie jeszcze kawałeczek a potem wracając nazbiera ich, ile zdoła. Wraz z upływem czasu i kilometrów pokonywanych niby to niespiesznym spacerem, baronessa von Lidendorff spostrzegła, że zmienił się otaczający ją drzewostan, przechodzący z borów w dąbrowy a pojedyncze dotąd pośród zielonych wieczną barwą sosen, ogołocone z liści dęby,
zwarły szyki i pojawiły się oczom baronessy w przewadze i posturze dopominającej się poważania. Baronessa von Lidendorff rozglądała się wokół jednocześnie zdziwiona i zaciekawiona, a co należy stwierdzić z całą pewnością- bez śladu niedawnego rozdrażnienia. Kątem oka uchwyciła szybującego po niebie jastrzębia i odnotowała, że słońce powinno być niżej, przysięgłaby w duszy, że z zgodnie z ogromną odległością jaką pokonała, sądząc, że znalazła się w miejscu, do którego nigdy wcześniej nie zaszła, powinien zapadać już zmierzch a ona jak najprędzej powinna wracać do dworku. Wewnętrzne przekonanie rozwiało się jednak niby mara senna, baronessa machnęła dłonią koło głowy jakby przegoniła owada, wciągnęła głęboko czyste, rześkie powietrze i z zadowoleniem ruszyła dalej, aby po krótkim i raźnym marszu dojść do ukrytej w gęstym lesie, zachwycającej polany.
- Nawet o tym nie myśl! -Henryk von Lidendorff wychylił do końca whisky, odzyskał kolory na twarzy i wskazując palcem na Wiktora Zasłanieckiego powtórzył sylabizując: na- wet- o- tym- nie- my-śl.
Wtem do drzwi rozległ się dzwonek. Karolinka poszła otworzyć a w drzwiach ukazała się postać Seweryna Jarmuszki, którzy skłonił głowę na widok młodych mężczyzn, gdy zobaczył ich w korytarzu, po czym rzekł: - ja po ciało wielmożnej hrabini. Młody Marcel z paniką w oczach spojrzał na grabarza, na brata i na Henryka, uświadomiwszy sobie, że nawet nie był jeszcze pożegnać się z ciotką i szybkim krokiem ruszył w stronę sypialni baronessy a za nim w tym samym kierunku udał się Wiktor Zasłaniecki. Naraz z prawego skrzydła dobiegł donośny głos Wiktora: - Gdzie jest ciało?!, na co Karolinka z obłędem w oczach trzasnęła trzymanymi dotąd na oścież otwartymi drzwiami wejściowymi przed nosem Seweryna Jarmuszki i pobiegła do sypialni baronessy von Lidendorff.
Henryk von Lidendorff, bracia Zasłanieccy oraz Karolinka patrzyli na idealnie zaścielone łóżko, na którym nie było, a które jak najbardziej powinno właśnie tam się znajdować, ciała baronessy von Lidendorff ułożonego przez Henryka, Karolinkę i komisarza Czaplę po wyjściu lekarza sądowego, na wznak, z dłońmi na klatce piersiowej.
- To Twoja sprawka! -wrzasnął Wiktor Zasłaniecki wskazując na Henryka.
Henryk von Lidendorff cofnął się o krok spod Wiktorowego palca i trzymając się pod boki zapytał, wykazując nadzwyczajny w tej sytuacji spokój: - Wiktor, Ty normalny jesteś?
A Wiktor Zasłaniecki choć na co dzień wykazywał ogromną sprawność intelektualną, najwyraźniej pod wpływem zupełnie niecodziennych zdarzeń i towarzyszącym im emocjom, nie przestawał krzyczeć do Henryka.
- Ty tu byłeś ostatni i Ty z całą pewnością ukryłeś jej ciało.
- Skąd wiesz, że byłem tu ostatni? Wychodziłem z sypialni ciotki, kiedy razem z Marcelem wchodziłeś do domu. I bądź łaskaw zauważyć, że od momentu przywitania się z Wami, przebywam w Waszym towarzystwie non stop. Poza Waszym wyjściem do toalety, tej tu ogólnej.
- Właśnie, my do toalety a Ty do dzieła! -Wiktor chodził po przestronnym pokoju z rękoma w kieszeni, wyciągając prawą i gestykulując nią podczas wrzasków, Henryk zaś stał z rękami założonymi na piersi, mając za plecami otwarte drzwi, wodząc za kuzynem wzrokiem i w dalszym ciągu nie podnosząc głosu.
- Czy Ty z bratem do łazienki chodzisz? Od Waszego przybycia, nie pozostawałem sam i sam nigdzie nie wychodziłem.
- W takim razie zrobiłeś to wcześniej Henryku. Karolinka! Niech nam proszę Karolinka powie, jak to wyglądało- Wiktor podszedł do gosposi a ta bliska płaczu, wydukała:
- Kie.. kiedy doktor wyszedł, razem z komisarzem i Panem Henrykiem ułożyliśmy martwą baronessę na tym tu łóżku- na co Karolinka mówiąc to, wskazała głową wspaniałe łoże chlebodawczyni, a potem wyszliśmy z komisarzem, by Pan Henryk mógł pobyć z Panią sam.
- A następnie ja, przerzuciłem ciotkę przez ramię i pozbyłem się ciała, wyrzucając je oknem, gdzie czekali na lecące truchło moi towarzysze zbrodni- dodał Henryk a Wiktor zbliżył się odruchowo do ogromnego okna, co Henryk skwitował:
- Ty to jednak idiota jesteś.
Wiktor był zły, ale pojmował absurdalność sytuacji.
– Wszyscy dobrze wiemy, że mogłeś mieć swoje motywy, aby ukryć ciało ciotki- rzekł i mijając Henryka w drzwiach, wyszedł z sypialni, natknąwszy się przy tym na mecenasa Wojnickiego, o którym zupełnie zapomniał. Wojcicki stał niepewnie w korytarzyku, do którego przyszedł zwabiony krzykami, nie wiedząc co właściwie ze sobą począć w obecnej sytuacji, na co Henryk von Lidendorff zauważywszy go, wziął mecenasa delikatnie pod ramię i zaprosił do pokoju stołowego a za nim ruszyła Karolinka, oferując deser i coś mocniejszego. Młody von Lidendorff przypomniał sobie także o czekającym być może w dalszym ciągu za drzwiami, grabarzu, a otworzywszy drzwi zobaczył rzeczywiście Seweryna Jarmuszkę stojącego na zewnątrz:
- Zadzwonimy do Pana, jak będziemy gotowi, proszę wybaczyć, ta śmierć to szok dla wszystkich, do widzenia- rzekł po czym zamknął drzwi a skołowany Jarmuszka, który sam nie był pewien co właściwie usłyszał, udał się do karawanu i nakazał kierowcy odjazd.
Wszyscy zgromadzili się ponownie w jednym pomieszczeniu: Henryk von Lidendorff, Zasłaniecy, mecenas i Karolinka, która chciała poczęstować zgormadzonych nalewką uszykowawszy kryształowe kieliszeczki i trunki na srebrnej tacy.
- Niechże Karolinka przestanie i zrobi herbaty- ofuknął ją Wiktor- przecież zaraz wszyscy będziemy pijani.
Gosposia poszła do kuchni a mecenas Wojnicki, którzy przy szarlotce zdążył uraczyć się jeszcze kieliszkiem nalewki, poprawił rzadkie włosy na lekko otumanionej głowie i powiedział: - Panowie, tego nie da się przeciągać w nieskończoność, musimy ustalić co wiemy i co być może się wydarzyło.
- I odnaleźć ciało- rzekł Henryk, siadając z ciężkim sercem na kanapie. Wiktor i Marcel także
usiedli, a gdy Karolinka przyszła z herbatą i ciasteczkami z marchwi z żurawiną , została
również poproszona o zajęcie miejsca.
- To może ja zacznę...- Karolinka prasowała dłońmi spódnicę, powtórzę, co powiedziałam policji.
- Tak, niech Pani mówi- mecenas zachęcił gosposię.
- A więc tak... o 19:30 przygotowałam dla baronessy kąpiel, taką jak lubi.
- Czyli jaką? - chciał doprecyzować Wojnicki.
- Gorącą, z pianą i aromatycznymi olejkami, wczoraj poprosiła o cytrusową nutę. Nalałam więc płyn z werbeny i limonki oraz olejek cytrusowy...kiedy wyszłam z łazienki i powiedziałam, że kąpiel gotowa, baronessa czytała przy biurku, podziękowała mi a ja wyszłam. Półtorej godziny później poszłam do niej znowu jak co wieczór i wtedy znalazłam ją przewróconą na łóżku, sprawdziłam jej puls, była martwa. Zadzwoniłam natychmiast na 112 i do Pana Henryka, może z dwie godziny trwało nim przyjechał komisarz Czapla i jeszcze dwie nim przybył lekarz sądowy. A później Pan Henryk i Panowie Zasłanieccy. Nic więcej nie było.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania