Cienie i Płomienie

Rdz 1 Światło w środku nocy

 

Ulica wydawała się pusta. Słychać było tylko brzęczenie ulicznych latarni i delikatny szum wiatru. Tuje rosnące na uboczu rzucały długie cienie budzące na myśl napięte struny. Stadko kruków przechadzało się po trawniku, szukając resztek jedzenia wyrzucanych przez okna. Szare bloki zdawały się zasypiać razem z mieszkańcami, gdy po kolei gasły światła w oknach. Wszystko to skąpane było w mdłym świetle księżyca. W tej typowej Warszawskiej dzielnicy nikt nie miał w zwyczaju czuwać podczas nocy. Wszyscy byli wdzięczni losowi za to ,że przeżyli kolejny pracowity dzień i mogą wreszcie położyć się do łóżka, nie przejmując sprawami, na które i tak nie mają wpływu. Dlatego nikt też nie zauważył, że w oknie jednego z bloków wciąż pali się światło. Było to na trzecim piętrze ósmego bloku. Gdyby ktoś to spostrzegł, na pewno poczułby niepokój, gdyż ta noc zdawała się emanować jakąś tajemniczą energią. Każdy kto odrzuca sen podczas takiej nocy, z pewnością stara się coś ukryć. Zaś każda tajemnica niesie ze sobą kłamstwa, za które kiedyś trzeba będzie zapłacić. Wtem. Od lewej strony po ścianach budynków zaczął sunąć cień podobny do mrocznego ducha. Człowiek, który go rzucał, szedł powoli wzdłuż bloków wpatrzony w jeden punkt przed sobą. Ubrany był w czarne jeansy i ciemnoszarą kurtkę z założonym na twarz kapturem. Był dość wysoki i barczysty. Krok miał pewny lecz nieregularny, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien iść czy biec. Osobnik ten był nienaturalnie wyprostowany ,trzymał ręce w kieszeniach, coś w nich kurczowo ściskając. Posiadał on długą kościstą twarz, orli nos oraz przenikliwe, piwne oczy. Na głowie miał krótko przycięte, oprószone siwizną, ciemne włosy. Wydawał się nie zwracać uwagi na nic prócz owego oświetlonego okna. Uśmiechnął się przy tym jak szachista, który przyłapał na błędzie swojego rywala. Na jego widok, dotychczas spokojne ptaki poderwały się do lotu. Gdy tylko to się stało, mężczyzna szybko przykucnął za jednym z krzaków. Po chwili okno się otworzyło. Postać w nim stojąca, uważnie rozglądała się po alejce. Jej wzrok zatrzymał się na moment na rozkołysanym krzaku. Potem szybko chwyciła za okiennice, zamknęła okno i zasunęła rolety. Tajemniczy przechodzień wyszedł zza tui. Ponownie zaczął iść do owego mieszkania. Jednak tym razem trzymał się linii między roślinami a ścianą. W ten sposób najtrudniej było go wypatrzyć z dowolnego okna. W końcu dotarł pod odpowiedni budynek. Pogrzebał chwilę w kieszeni kurtki i wyjął z niego mały śrubokręt wraz z nożyczkami. Kilkoma sprawnymi ruchami odkręcił obudowę domofonu. Przeciął nożyczkami trzy kable i połączył ich końcówki. Rozległo się ciche klik i drzwi się otworzyły. Nim jednak mężczyzna przekroczył próg, rozległo się bicie dzwonów z pobliskiego kościoła. Wybiła północ. We włamywacza jakby piorun strzelił. Obrócił się za siebie, przyjmując postawę jak do walki. Przywarł plecami do ściany. Upuścił narzędzia i włożył rękę do drugiej kieszeni, rozglądając się na boki. Na jego twarzy malowało się prawdziwe przerażenie. Pot spływał mu z czoła a oczy krążyły po otoczeniu, wypatrując najmniejszego ruchu. Starał się stłumić nieregularny oddech. Nic się jednak nie wydarzyło. Po minucie wyczekiwania sięgnął drugą ręką do kieszeni jeansów. Wyjął z niej najzwyklejszy w świecie telefon. Nie tracąc czujności ,sprawdził ostatniego SMS-a:

„Od: A.P

Mamy sygnał o L.S. ul Nowa. Blok 8. Cień. Zbiórka przy skwerze.

Przesyłam nagranie potrzebne do wejścia. O północy przybywa mrok. Nie rób tego".

 

Powoli jego oddech się wyrównał, a serce zaczęło normalnie bić. Wymamrotał coś pod nosem, pisząc na klawiaturze odpowiedź.

„Żegnajcie. Liczy się szansa".

Po wysłaniu odpowiedzi, wyraźnie się rozluźnił, jak ktoś, kto jest pewien porażki, ale wie ,że zrobił wszystko, co mógł zrobić.Wszedł do środka. Klatka schodowa była ciemna i pusta. Zaczął wchodzić po schodach. Echo jego kroków wypełniało przestrzeń, gdy wchodził na górę. Pierwsze, drugie, trzecie piętro. Teraz stał przed starymi, dębowymi drzwiami. To musiało być to mieszkanie. Wyjął z kurtki to, co tak zawzięcie ściskał na zewnątrz. Był to mały pistolet model P-64 wyposażony w tłumik. Następnie włączył dyktafon, który działał jako funkcja w telefonie. Ostrożnie zapukał do drzwi.

– Raki nie zimują w Dunaju. – Odpowiedział mu głos po drugiej stronie. Był to bardzo miły kobiecy głos przywodzący na myśl szum lasu. Zakapturzony mężczyzna nacisnął coś na komórce.

– Racja. Bo wolą spać w Amazonce – odrzekło nagranie.

– Cieszę się, że w końcu przyszłaś. Co cię zatrzymało? – odpowiedziała kobieta za drzwiami. Dał się słyszeć dźwięk zdejmowanego łańcucha i drzwi stanęły otworem. Teraz tych dwoje ludzi stanęło oko w oko. Kobieta była młoda, zaledwie dwudziestoletnia. Miała długie, czarne włosy, opadające falami na ramiona. Jej opalona cera świetnie pasowała do orzechowych oczu. Ubrana była w długą czarną suknie, miejscami artystyczne postrzępioną. Na widok gościa upuściła gruszkę, którą akurat trzymała w ręku. Cofnęła się do tyłu. Chciała krzyczeć, ale nieznajomy pociągnął za spust. Kula przeszyła jej bok. Suknia zaczerwieniła się od krwi. Zanim upadła, zabójca złapał ją i ucisnął ranę.

– Gadaj. Gdzie ON jest – syknął jej w ucho.

– Kto? – Spytała rozpaczliwie. Włamywacz nic nie odpowiedział. Po prostu strzelił jeszcze raz tym razem w kolano, zatykając jej na chwilę usta, by powstrzymać okrzyk bólu.

– Gdzie on jest? Co z nim zrobiliście? – Ofiara coraz bardziej bladła. Śmierć zbliżała się wielkimi krokami. Oprawca przyłożył lufę pistoletu do jej ramienia. Nie miała już siły mówić, więc powoli uniosła rękę, wskazując na torebkę leżącą na łóżku. To był jej ostatni gest. Ręka opadła, a oczy stały się puste. Odeszła. Zabójca delikatnie położył ją na podłodze i zamknął powieki, mówiąc coś pod nosem w dziwnym języku. Wstał. Nie sprawiał wrażenia, jakby zabicie tej kobiety było dla niego czymś złym lub haniebnym. Jedyne, co się w nim zmieniło, to jego krótka, która stała się czerwona od krwi. Teraz miał okazje dokładniej przyjrzeć się temu mieszkaniu. Były to w zasadzie trzy pomieszczenia. Te, w którym teraz się znajdował, to pokój dzienny połączony z sypialnią. Tapety wraz z dywanem były koloru lekkiego błękitu. Umeblowany raczej skromnie, raptem łóżko z komodą, szafa, stół i dwa krzesła. Dalej była kuchnia. Wyglądała na nieużywaną. Prawdopodobnie była lokatorka nie jadała w domu. Drzwi do łazienki były zamknięte. Z początku włamywacz ruszył ku łóżku, na którym spoczywała torebka, ale zatrzymał się w pół kroku. Zauważył, że zostawił otwarte drzwi do mieszkania. Dopadł do nich dwoma susami i czym prędzej zamknął je na zamek i łańcuch. Przeładował broń. Sprawdził czy nic nie przeszkadza w szybkim wyjęciu noża z lewej kieszeni. Następnie przysunął sobie krzesło. Usiadł i czekał. Nie poruszył się nawet o centymetr, mimo iż siedział tak pół godziny. W tamtej chwili bardziej przypominał posąg niż żywego człowieka. Wreszcie ktoś zapukał do drzwi.

– Raki nie zimują w Dunaju – powiedział telefon zabójcy, głosem zamordowanej kobiety.

– Racja. Bo wolą spać w Amazonce – odezwał się kobiecy głos zza drzwi.

Mężczyzna wstał z krzesła i zdjął łańcuch.

– Przepraszam za spóźnienie Hortensjo, ale coś mi wypadło… –Nie dokończyła. gdyż Mężczyzna nagle otworzył drzwi i wycelował broń prosto w jej serce. Pomimo adrenaliny wypełniającej mu żyły, nie mógł nie docenić urody nieznajomej. Zbliżała się do trzydziestki. Miała krótko ścięte do ramion, blond włosy i szlachetne rysy twarzy oraz zgrabną figurę. Jej niebieskie oczy patrzyły na zabójcę z mieszaniną zaskoczenia, złości i politowania. Kobieta ta roztaczała wokół siebie dziwną, odurzającą aurę. Wymuszała poświęcenie jej całej swej uwagi. Ubrana była w podobną suknię jak Hortensja. Spojrzała swemu wrogowi głęboko w oczy. Ten chciał nacisnąć spust, ale nie mógł. Nie był w stanie zgiąć tego jednego palca, na którym spoczywało życie tej kobiety. Złapała go za przegub ręki dzierżącej pistolet. Bardzo powoli zaczęła odwracać lufę od siebie w kierunku piersi przeciwnika. Nie używała do tego siły, bo jak mogła siłować się z tym mężczyzną? Jednak jej wola skłaniała go do posłuszeństwa. Morderca próbował walczyć. Chciał z powrotem odwrócić zabójczą broń od siebie. Zacisnął zęby, a jego twarz zaczerwieniła się z wysiłku. Na nic jednak zdała się ta walka. Pistolet był teraz wycelowany w jego serce, a na twarzy nieznajomej nie było widać ani krzty zmęczenia. Za to w jej oczach można było dojrzeć czyste pragnienie zemsty. Jej oczy płonęły za każdym razem, gdy zerkała mu przez ramię, patrząc na ciało zamordowanej przyjaciółki. Jeszcze mocniej ścisnęła mu nadgarstek i mężczyzna poczuł, jak drga mu palec spoczywający na spuście. Włożył całą swoją wolę w to, by go powstrzymać. Ona również zwiększyła wysiłki, by to w końcu zakończyć. Nie patrzyła już na nic innego prócz broni i dołączyła drugą rękę do chwytu. Cała jej uwaga skupiona była tylko na tym, by ten człowiek palnął sobie w serce. Właśnie na tę chwilę czekał zabójca. Z zaskakującą szybkością wyszarpnął z kieszeni nóż i wbił go po rękojeść w brzuch kobiety. Otworzyła usta w głębokim zdumieniu. Opuściła wzrok na ranę. Wykorzystał to zabójca. Gwałtownym ruchem odwrócił broń o sto osiemdziesiąt stopni i strzelił prosto między oczy. Kobieta padła martwa na podłogę. Morderca wziął kilka oddechów, ciesząc się z odzyskanej wolności. Następnie powtórzył swój rytuał nad drugą ofiarą. Musiał działać szybko. Zamordowana leżała na klatce schodowej od pasa w górę. Trzeba ją szybko wciągnąć do mieszkania, nim jakiś sąsiad zainteresuje się skąd te dźwięki. Ale było już za późno. Rozległ się odgłos kroków biegnących po schodach. Około osiem osób zaraz zobaczy go nad tym ciałem i ma opcji by się z tego jakoś wykaraskać. Pomimo to morderca wcale nie miał zamiaru uciekać. Zdawał się nawet na nich czekać. Na piętro wkroczyło ośmiu ludzi. Większość ubrana w ciemne stroje i kominiarki. Tylko jeden odziany był w granatowy płaszcz i nie zasłaniał twarzy. Był niski i raczej wątły. Posiadał gęste wąsy i czarną bródkę. W pewnym sensie był dość komiczny, ale jego sposób bycia świadczył o wielkiej sile i charyzmie. Na jego widok zabójca zdjął kaptur. Przez chwilę stali w milczeniu. Potem nagle rzucili się sobie w ramiona.

– Ty skurczybyku – powiedział ten mały. – Sam ją ukatrupiłeś? – Wskazał głową na zwłoki.

– Andrzeju znasz mnie tyle lat i śmiesz we mnie wątpić?

– No nie, ale Piotrze, to i tak nie do pomyślenia.

– Nie uważasz ,że lepiej zająć się robotą, a pogawętki przełożyć na później?

– Ach tak. Oczywiście. Ej wy – Zwrócił się do reszty grupy. – Zrobić porządek zanim zlecą się ludzie i pozbierać wszystko, co się kwalifikuje.

– Rozkaz – odpowiedzieli chórem podwładni. Większość stanowili mężczyźni, ale dwa głosy były zdecydowanie kobiece. Zaczęli po kolei wchodzić do pokoju. Piotr zatrzymał jednego z nich.

– Torebka do mnie. Nic z niej nie ruszać. Jasne? – szepnął mu do ucha.

– Tak jest – odrzekł tamten, po czym dołączył do reszty. Andrzej rzucił jeszcze kilka komend, po czym zwrócił się do Piotra.

– Wyjdźmy na zewnątrz. Musimy porozmawiać. – Zeszli na dół i wyszli przed blok. Ulica prawie się nie zmieniła. Tylko teraz na drodze stał zaparkowany land-rower. Oparli się o niego tak, że widzieli wejście do budynku i górujący nad nim księżyc.

– Właściwie to powinieneś dostać karę za niewykonanie rozkazów. Napisałem wyraźnie „Zbiórka przy skwerze" i ,,Nie rób tego". – Zaczął Andrzej, surowym acz sztucznym tonem.

Piotr spojrzał na niego z wyrzutem.

– Wiesz dobrze, że byśmy nie zdążyli. Nie bez powodu wysłałeś mi ich hasło. Chciałeś, bym to załatwił, bo byłem najbliżej.

– Ciii. To wersja nieoficjalna. – Skarcił go Andrzej. – Trochę szacunku dla przełożonego. I dla zasad- Dodał. – Więc co teraz? – Uniósł brwi.

– No cóż. Obiecuję. Albo nie. PONOWNIE obiecuję zachować szacunek do rozkazów swojego przełożonego i zasad zakonu. Zadowolony? – rzekł lekceważącym tonem.

– Ej Piotrek. Gdybyś miał innego przełożonego, to nie byłbyś takim lekkoduchem. –Pokręcił głową.

– Możliwe. A tak przy okazji. Jak ty zdobyłeś to hasło? Nie mówiąc już o lokalizacji spotkania.

– Te dane podał mi Wielki Mistrz ze swojego własnego i TAJNEGO źródła.

– Musi mieć u nich szpiega. – Stwierdził bez wahania Piotr. – Nie ma innej opcji.

Andrzej skrzywił się na tę uwagę i zaczął nerwowo gładzić brodę.

– Jeśli Wielki Mistrz nie ujawnia swoich źródeł, to ma swoje powody i lepiej abyś się nie mieszał. – Było to wyraźne ostrzeżenie. – Przed wielkim mistrzem nawet ja cię nie obronię.

Piotr wymownie spojrzał w górę. Widać ,że wolał zmienić temat rozmowy. Przełożony to zrozumiał. Znali się na tyle długo by rozumieć swoje milczenie. – Bałem się, że nie zdążysz przed północą. Nie wszedłbyś. Chyba, że same by cię wpuściły, a taki głupi to nie jesteś. – Uśmiechnął się jakby opowiedział jakiś wyjątkowo dobry żart.

– Właściwie to. – Odchrząknął – Właściwie to nie zdążyłem. – Odwrócił wzrok od swego rozmówcy.

– Jak to. Niby jak… – Wąsacz nie mógł znaleźć właściwych słów.

– Ruszyłem na żywioł – odpowiedział skromnie Piotr.

– Że jak? – Andrzejowi opadła szczęka. – Człowieku, ty masz skłonności samobójcze! – Dotychczas opanowany, teraz zaczął tak gwałtownie gestykulować, że Piotr musiał się co raz uchylać, by nie stracić oka. – Co ty sobie myślałeś? Z tą młodą to nie problem, ale tamta druga to przecież Mrok. Powinna cię rozwalić na wstępie, a jak miała tamtą do pomocy, to cud, że żyjesz.

Nim Piotr odpowiedział, odsunął się na bezpieczną odległość.

– Miałem szczęście. Mrok się spóźnił i mogłem je załatwić po kolei.

Widać, że szef chciał mu jeszcze coś powiedzieć, ale byli zmuszeni przerwać rozmowę. Z bloku właśnie wyszła ekipa w kominiarkach. Czterech niosło dwa długie worki, które uginały się w środku. Nietrudno zgadnąć, co w nich było. Reszta wzięła z mieszkania różne rupiecie. Był tam stary łańcuch, którym zamykała drzwi, mała skrzynka z butelkami w środku oraz komplet wysłużonej biżuterii. Jeden niósł torebkę, trzymając ją jak najdalej od siebie. Prawdopodobnie chciał pokazać Piotrowi, że nie śmiał tam zajrzeć. Wręcz wepchnął mu ją do ręki i poszedł pomóc reszcie. Działali sprawnie. Każdy znał swoje zadanie. Raz dwa wrzucili ciała do bagażnika. Wszyscy wsiedli do auta. Oprócz kierowcy, z przodu usiedli jeszcze Piotr z Andrzejem. Silnik odpalił bardzo cicho. Z pewnością był specjalnie tuningowany. Odjechali z tej ponurej uliczki najszybciej, jak tylko mogli. Teraz mknęli przez warszawskie szosy. Nikt ich nie zobaczył. Ulice były puste.

– Ktoś się zorientował? – Zapytał Andrzej kierowcy.

– Nie Panie Pustułka. – Odpowiedziała kierowczyni.

Twarz jej szefa wykrzywił grymas na dźwięk własnego nazwiska. Nie dał się jednak zbić z tropu.

– Policja wie?

– Osobiście telefonowałam do naszego człowieka. Wyślę im jutro wyniki śledztwa. Oni zajmą się resztą. Spis artefaktów z jej mieszkania dostanie pan, jak wrócimy.

– Dobrze. Na razie wystarczy. Wiesz gdzie jechać. – Na tym zakończył rozmowę z kierowczynią i ponownie zwrócił się do przyjaciela.

– Znalazłeś to czego szukałeś? – Spytał, siląc się na obojętność.

– Właśnie sprawdzam.– odrzekł Piotr, szperając w torebce. – Przesłuchiwana wskazała na te torbę. – Zaczął wyciągać z niej różne przedmioty. Niektóre wyglądały normalnie jak na przykład tusz do rzęs, jakiś krem, lokówka. Inne były zdecydowanie bardziej osobliwe, jak choćby pęk starych kluczy, flakon ze świecącym płynem albo zdobiony sztylet. Jednak niezależnie od tego, co wyciągnął, traktował to, jak tykającą bombę. Dłuższą chwilę zajęło mu sprawdzanie danych w komórce ofiary. Z każdą chwilą jego ruchu stawały się gwałtowniejsze i mniej czasu poświęcał na oglądanie wyciąganych przedmiotów. W końcu znalazł to czego szukał. Mały notesik oprawiony w złuszczoną skórę. Zaczął od ostatniego wpisu:

„Muszę zniknąć na kilka tygodni. Miej oko na niego.

Słonczów w Warmińsko-Mazurskim. Znajdziesz go bez trudu.

Możliwe ,że będą cię wypytywać. Błagam . Nie mów ani słowa.

Zadbałam o wszystko. Nie ma niebezpieczeństwa. Wiem ,że to dużo ale proszę o tę jedną przysługę.

A.J".

– Zdaje mi się, że go znalazłem. –Pokiwał głową. – Musisz przyznać, że zachowała się uczciwie.

– Ale nieodpowiedzialnie – odpowiedział Andrzej. – Koniec końców osoba, której zaufała, zdradziła tajemnice. Tobie. Im również udało by się ją zdobyć. Prędzej czy później. Poza tym. – Zmarszczył brwi. – Nie zapominaj, kto jest naszym wrogiem.

Piotr już otworzył usta, ale zdecydował się milczeć. Widząc jego wahanie, Andrzej kontynuował.

– Trwa wojna i nie czas na załatwianie spraw osobistych.

Jego rozmówca nie odpowiedział. Wolał udać nagłe zainteresowanie widokami za oknem. Właśnie wyjechali z miasta. Im dalej od metropolii tym mniej mogli ujrzeć domostw i gospodarstw ludzkich. Zapuścili się w ciemny bór sosnowy. Każdemu człowiekowi który patrzył na ten bór, wydawał on się dziwny, ale nieliczni zdawali sobie sprawę, dlaczego. Każde drzewo, krzew czy nawet kamień miało tu swoje miejsce. Roślinność była tu ułożona w proste, geometryczne wzory. Odległości między sosnami były regularne. Natura nie stworzyłaby takiego lasu. Wszystko tutaj było dziełem ludzkim. Land-rower jechał coraz dalej i dalej. Na drodze przybywało dziur tak, że od tego miejsca tylko samochód terenowy mógł tędy przejechać. Wkrótce oczom kierowcy ukazało ogrodzenie z drutu kolczastego wraz z zamkniętą bramą. Pilnowało jej dwóch uzbrojonych po zęby strażników. Zatrzymali oni pojazd i zażądali przepustek. Po ich sprawdzeniu, podeszli do Andrzeja. Słońce właśnie wschodziło i można było zauważyć, że strażnicy wyglądają troszkę dziwnie. Każdy z nich oprócz karabinu posiadał także najprawdziwszy kord przyczepiony do pasa. A spod wojskowego płaszcza wystawała dziwna koszula. Wyglądała bardzo solidnie. Ich nakrycia głowy były typowymi hełmami wojskowymi, ale na obu widniał ten sam znak. Miecz skierowany ostrzem w dół w środku płomienia. Po bokach ostrza widniały dwie litery „A" i „R".

– Pan tu dowodzi – zapytał strażnik Andrzeja.

– Można tak to nazwać. – odpowiedział, patrząc wymownie na Piotra.

Ten zdawał się być całkowicie pogrążony we własnych myślach.

– W takim razie poproszę o hasło na dziś. – Andrzej odchrząknął i wyrecytował na jednym oddechu piętnastocyfrowy ciąg liczb. Strażnik popatrzył na niego podejrzliwie, kładąc dyskretnie dłoń na kolbie karabinu.

– Jest Pan pewien? – Zapytał.

Andrzej spojrzał mu głęboko w oczy. W tej chwili wydawał się większy od wszystkich tu obecnych.

– Tak. Jako żywo. Odpowiedział pomału. – Wartownik momentalnie się wyprostował. Następnie uderzył się w pierś skłonił głowę i powiedział:

– Adwersus Regnum!

– Adwersus Regnum – ddrzekł Andrzej. –To wpuścisz nas czy nie?

– Tak Tak. Oczywiście. – Rozumie pan, ostatnie zaostrzenie środków bezpieczeństwa i w ogóle…

– Rozumiem doskonale. –Wartownicy szybko otworzyli bramę i drużyna mogła jechać dalej. Za ogrodzeniem las był zdecydowanie rzadszy. Można było bez trudu dostrzec oddalone o kilkaset metrów bunkry. Nie były to stare relikty z przeszłości, lecz nowoczesne placówki obronne. Było ich siedem. Trzy z nich tworzyło coś w rodzaju placu, na którym wznosił się drewniany posterunek obserwacyjny. Jeden z nich był zdecydowanie szerszy i wyższy. Był to jedyny bunkier, który posiadał drzwi. Po jego bokach, nieco dalej od placu, stały kolejne dwa bloki ze zbrojonego betonu. A daleko za nim stał największy budynek. Przypominał bardziej małą fortecę niż bunkier. Wyglądał jak romb z obciętymi rogami. On również nie posiadał otworu, który można by uznać za wejście. Jest oczywiste, że każdy budynek łączy się z innymi podziemnymi tunelami, a jedyne wejście znajduje się w bunkrze centralnym. Wszystkie są także starannie zakamuflowane. Po całym kompleksie przechadzali się wartownicy, ziewając przeciągle. Ekipa Piotra nie pojechała jednak w tę stronę, lecz skręciła w prawo. W tej części las wydawał się wyjątkowo ponury. Smętne wrażenie robiły rozsiane tu i ówdzie kamienie wielkości walizek podróżnych. Było w nich coś smutnego i niepokojącego zarazem. Samochód się zatrzymał.

– Do roboty. Miejmy to z głowy i idziemy na śniadanie. – Zarządził Andrzej. Obietnica posiłku podziałała na ludzi bardzo ożywczo pomimo, że przecież mieli zakopać zwłoki. Najwidoczniej nie robiło to na nich większego wrażenia. Od czasu wjazdu na ten teren stali się o wiele bardziej rozluźnieni. Nie rozglądali się po okolicy i nie chowali rąk do kieszeni płaszcza. Teraz czuli się bezpiecznie. Szybko wyskoczyli z samochodu. Dowódca wraz z Piotrem stanęli przy pobliskim drzewie, a reszta zajęła się grzebaniem ciał. Jedni wyciągnęli worki z bagażnika, a drudzy chwycili za saperki i zaczęli kopać doły.

– I co masz teraz zamiar zrobić? - zapytał Andrzej.

– Wezmę sprzęt i ruszam go odbić – odrzekł beznamiętnie Piotr.

– A co z Wielkim Mistrzem?

– Poproszę o pozwolenie i pojadę.

– A jak odmówi.

– I tak pojadę.

– Jesteś naprawdę bezczelnym człowiekiem. – Pokręcił głową. – Gdyby nie twoja skuteczność, już dawno zapłaciłbyś najwyższą cenę. – Dodał.

Piotr ponownie wybrał milczenie. Przyjaciel to uszanował i nie powrócił do tego tematu.

– Wiesz ,że nie wiadomo w jakim stanie go znajdziesz.

– Jestem zawodowcem. Widziałem wszystko i wiem jak może być. Jeśli istnieje szansa, to zrobię wszystko aby go uratować.

– I to właśnie absolutnie nie jest profesjonalne. Za bardzo zależy ci na tym chłopcu. – Orzekł wskazując na niego palcem.

– „Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś". – Wyrecytował zabójca, wzruszając ramionami.

– Tylko nie rzucaj mi tu teraz tymi swoimi mądrościami z bajek dla dzieci.-Wziął głęboki oddech.-Piotrze Koniecpolski. Mówię ci, że ten chłopak wpakuje cię kiedyś w takie bagno, że się już z tego nie wywiniesz. Pożałujesz, że go wziąłeś pod opiekę – powiedział to tak, jak informuje się kogoś, że nie jest taki wspaniały, za jakiego się uważa. Piotr czekał chwilę z odpowiedzią.

– Zobaczymy – wypowiedział to tonem, jakim zwykł kończyć każdą nieprzyjemną rozmowę. Czyli wyzwaniem, które można rozstrzygnąć tylko czynami. Aby zabić nieznośną ciszę, Pustułka powydzierał się trochę na kopiących doły. Potem obaj szefowie zaczęli w milczeniu przyglądać się ich pracy. W zasadzie to groby były już gotowe. Ciało Hortensji spoczęło pod karłowatą sosną. Dwoje „grabarzy" właśnie wtaczało kamień na miejsce jej pochówku. Trójka innych niosła ciało drugiej kobiety do dołu usytuowanego dwa kroki dalej. Widząc, że kadra dowodzenia już się uspokoiła, podwładni zaczęli po cichu prowadzić rozmowę.

– Zawsze to samo. Oni mają najciekawszą robotę, a my tylko sprzątamy. – powiedział jeden z tych, co nieśli denatkę.

– Mi tam to pasuje. Wolę kopać, niż być zakopany. – odpowiedział drugi, oparty o łopatę. – Tamten zdawał się tego niedosłyszeć.

– Wolałbym w końcu sam dopaść jedno z nich ż y w e i sam móc je wykończyć.

Na to wtrącił się Piotr.

– Jak się nazywasz młody? – Grabarzem jakby wstrząsnęło. Chciał stanąć na baczność, ale musiał pamiętać o trzymaniu worka. Nie spodziewał się, że zostanie przez niego usłyszany.

– Nazywam się Czesław, Panie komandorze.

– Tak więc Czesławie, uwierz mi, że ona – Wskazał na worek. – Jest o wiele lepsza, gdy jest m a r t w a. Ci co tak rwą się do przodu, zazwyczaj giną pierwsi. – Czesław wolał nie odpowiadać. Skłonił się tylko i razem z towarzyszami wrzucili ciało do grobu. Następnie porwali za łopaty i zaczęli przysypywać zwłoki ziemią. Czesław co jakiś czas zerkał na Piotra w obawie, czy aby ten nie zamierza dorzucić jeszcze jednego komentarza. Komandor zdawał się ponownie pogrążony w myślach, ale Czesław był pewien, że bacznie obserwuje wszystko dookoła. Tak się przejął naganą od dowódcy, że przestał patrzeć na to co robi. W rezultacie stanął na krawędzi grobu i grząska ziemia osunęła mu się spod nóg. Czesław runął jak długi. Grób nie był głęboki, ale świadomość, że od trupa dzieli cię pięć centymetrów, potrafi przyprawić o mdłości.

– Nic mi nie jest. – Krzyknął. Ledwo to zrobił, a ziemia pod nim zadrżała. W ciągu jednej sekundy spod ziemi wyłoniły się trupioblade ramiona i oplotły mu się wokół szyi, przyciągając do podłoża. Reszta drużyny rzuciła się mu na ratunek. Kto był bliżej, ten chwytał za upiorne ręce i próbował je odciągnąć. Inni sięgali po broń, by je przestrzelić. Bezskutecznie. Ramiona zacisnęły się jeszcze mocniej, a Czesław zaczął omdlewać. Jakby tego było mało, do rąk dołączyła twarz denatki, która wyłoniła się tuż obok głowy swej ofiary. Nie była to już ta sama kobieta, która zginęła na tamtym blokowisku. Jej skóra stała się biała jak papier i była wszędzie popękana. Włosy były białe i przerzedzone. Nos się wydłużył, a policzki się zapadły. Usta były wykrzywione w grymasie złości, a oczy szeroko otwarte, lecz puste i martwe. Widok był tak przerażający ,że część ludzi czym prędzej odskoczyła od tego monstra. Inni w desperacji ciągnęli jeszcze mocniej za ramiona, chcąc wyrwać przyjaciela z objęć śmierci. Na nic jednak zdały się te próby. Ożywiona denatka zdawała się dysponować nieograniczoną siłą. Czesław przestał się wyrywać. Jego powieki pomału opadały. Świadomość go opuszczała.

– Odsunąć się! – Krzyknął ktoś z tyłu. To był Piotr. Podbiegł do miejsca zamieszania najszybciej, jak mógł. Zdecydowanym ruchem odciągnął panikarza tarasującego przejście. Gdy stanął nad Czesławem, w mgnieniu oka dobył miecza. Był to mały kord ze zdobioną rękojeścią. Jego klinga lśniła od padających nań promieni słońca. Zrobił to tak szybko, że nikt nie spostrzegł skąd wziął tę wspaniałą broń, ale to było w tej chwili nieważne. Komandor uniósł ostrze nad twarzą umarłej. Z jej ust wydobył się chrapliwy skrzek nim głowę przebił jej lśniący kord. Miotała się jeszcze przez chwilę, a później znieruchomiała. Czesław uwolnił się z morderczego uścisku. Odpełzł na bok i długo starał się złapać oddech.

– Miałeś rację – powiedział, rozmasowując gardło. – Lepsze są martwe.

– Co to ma być do jasnej! – Zawołał Andrzej. – Nie powinna tak się zachować. – Zabrzmiało to, jakby wypominał jakąś nieuprzejmość z jej strony.

– Widocznie była na wyższym stopniu wtajemniczenia niż sądziliśmy. – Odrzekł Piotr. Dowódca rozejrzał się po swoich ludziach. Wszyscy wpatrywali się w nich z uwagą.

– Zabrać to i spalić. – Rozkazał w końcu. – A ty. – Zwrócił się do Czesława. – Natychmiast do szpitala. Piotr wyciągnął z ciała swoją broń. Reszta drużyny wzięła się za ponowne pakowanie ciała. Lecz tym razem zachowali najwyższą ostrożność. Długo debatowali, kto będzie niósł worek. Kilku z niepokojem patrzyło na drugi grób.

– Gdyby coś miało się stać, to już by się stało. – Uspokoił ich Komandor. Gdy robotnicy poszli, dwóch dowódców wznowiło rozmowę.

– To dziwne. Wszystkie dane się zgadzały. Ona nie powinna jeszcze tego umieć. –Zaczął Andrzej.

– Myślę, że nie obchodziło ją, co w twoim mniemaniu powinna a czego nie – skomentował Piotr.

– Wielki Mistrz zapewniał mnie, że ta informacja jest najpewniejsza.

– Wielki Mistrz mówi ostatnio dużo rzeczy. Nie wszystkie sprawiają wrażenie wiarygodnych. – Andrzej zmarszczył brwi i spojrzał się za siebie.

– Takie uwagi wygłaszaj, gdy mnie nie ma w pobliżu. Wolę nie pakować się w kłopoty.

– Nie mam teraz do tego głowy – odpowiedział Piotr, wycierając miecz o trawę. – O mistrza będę się martwić, gdy go już znajdę i zakończę tę sprawę.

– Kiedyś wszystko było bardziej proste. – Westchnął Andrzej.

– I nadal jest proste, ale z pewnością nie łatwiejsze

I ruszyli marszowym krokiem w stronę bunkrów. Krew na trawie migotała od promieni wschodzącego słońca.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • elenawest 23.02.2016
    "Rdz((Rozdział-nie stosuj skrótów) 1 Światło w środku nocy

    Ulica wydawała się pusta. Słychać było tylko brzęczenie ulicznych latarni i delikatny szum wiatru. Tuje(bez spacji) , rosnące na uboczu(,) rzucały długie cienie budzące(przywodzące) na myśl napięte struny. Stadko kruków przechadzało się po trawniku(,) szukając resztek jedzenia wyrzucanych przez okna. Szare bloki zdawały się zasypiać razem z mieszkańcami(,) gdy po kolei gasły światła w oknach. Wszystko to skąpane było w mdłym świetle(powtórzenie-zastąp synonimem) księżyca(Księżyca). W tej typowej Warszawskiej(warszawskiej) dzielnicy nikt nie miał w zwyczaju czuwać podczas nocy. Wszyscy byli wdzięczni losowi za to(bez spacji) ,(spacja)że przeżyli kolejny pracowity dzień i mogą wreszcie położyć się do łóżka(,) nie przejmując(się) sprawami(bez spacji) ,(spacja)na które i tak nie mają wpływu. Dlatego nikt też nie zauważył(bez spacji) ,(spacja)że w oknie jednego z bloków wciąż ,(bez przecinka)pali się światło. Było to na trzecim piętrze ósmego bloku. Gdyby ktoś to spostrzegł(,) to na pewno poczułby niepokuj(niepokój,) gdyż ta noc zdawała się emanować jakąś tajemniczą energią. Każdy kto odrzuca sen podczas takiej nocy z pewnością stara się coś ukryć. A każda tajemnica niesie ze sobą kłamstwa(,) za które kiedyś trzeba będzie zapłacić. Wtem.(, od) Od lewej strony(bez przecinka) ,po ścianach budynków zaczął sunąć cień podobny do mrocznego ducha. Człowiek(,) który go rzucał szedł powoli wzdłuż bloków(,) wpatrzony w jeden punkt przed sobą. Ubrany był w czarne dzinsy(dżinsy) i ciemnoszarą kurtkę z założonym na twarz kapturem. Był dość wysoki i barczysty. Krok miał pewny(,) lecz nieregularny(,) jakby nie mógł się zdecydować czy powinien iść(,) czy biec. Osobnik ten był nienaturalnie wyprostowany(bez spacji) ,(spacja)trzymał ręce w kieszeniach(,) coś w nich kurczowo ściskając. Posiadał on długą kościstą twarz(bez spacji) ,(spacja)orli nos oraz przenikliwe piwne oczy. Na głowie miał krótko przycięte(bez spacji) ,(spacja)oprószone siwizną(bez spacji) ,(spacja)ciemne włosy. Wydawał się nie zwracać uwagi na nic(,) prócz owego oświetlonego okna. Uśmiechnął się przy tym jak szachista(,) który przyłapał na błędzie swojego rywala. Na jego widok(bez spacji) ,(spacja)dotychczas spokojne ptaki(bez spacji) ,(spacja)poderwały się do lotu."

    Poprawiłam tylko do tego momentu, bo inaczej praktycznie musiałabym przeredagować ci tekst, a ten jest długi a ja dzisiaj nie mam zbyt dużo czasu.
    Niemniej jednak z tego co zauważyłam, to źle stawiasz spacje, stosujesz caps lock, który jest tu zupełnie niepotrzebny i wdajesz się czasami w zbyt długie opisy. Tekst ma potencjał, więc uwzględniając błędy, które wyłapałam, zostawiam ci za niego 3,5, czyli 4.
    Witamy na opowi :-D
  • Mr. Nobody 23.02.2016
    Zapowiada się rewelacyjnie :D
  • Negativerose 23.02.2016
    Wciągające!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania