ClayCar

Samochód jest bardzo plastycznym przedmiotem. Jak bardzo, zależy tylko i wyłącznie od prędkości danego samochodu i ilości innych przedmiotów jakie napotka na swojej drodze. Drzewo na przykład, lub betonowy słup. Staje się wtedy plasteliną, gniecioną przez palce losu. Nic się nie da wtedy zrobić. Można tylko czekać, aż wszystko przestanie się ruszać.

Czołowe zderzenie. Zderzak zostaje przecięty na dwoje. Silnik zwija się w industrialną harmonijkę. Karoseria nie stawia najmniejszego oporu. Nieżywe elementy sięgają nóg kierowcy, bo drzewo zatrzymało sobą lewą część przodu auta. Pierwszą myślą ratownika, który przybędzie za trzydzieści cztery minuty będzie to, że w Anglii czy Japonii, to pasażer by teraz cierpiał. Ty zaś jesteś tym właśnie pasażerem i nazywasz się Marzena. Wpierw nie czujesz nic. Organizm jest zbyt oszołomiony i przesyła zbyt dużo sprzecznych informacji do mózgu, by ów organ mógł zrozumieć, co się właściwie stało. Pierwsza rzecz, jaka do ciebie dochodzi to intensywny smród benzyny. Nie rozumiesz, że oznaczać to tylko może uszkodzenie baku, który rozlewa teraz całą swoją zawartość na jezdnię pod Twoim samochodem. Wystarczy mała iskra. Zapach ten jednak pomaga Ci, bo skupia na nim Twój mózg, który zaczyna przez to wreszcie normalnie funkcjonować. Dotykasz bolącej głowy. Czujesz pod palcami kleistą ciecz. Kiedy patrzysz na palce, są czerwone od Twojej krwi. Uderzyłaś głową o coś, może nawet własną rękę podczas uderzenia, masz jednak szczęście, bo bez pasów wyleciałabyś przez przednią szybę. Starasz się ruszyć, choć zawsze ratownicy w telewizji mówili jasno, że trzeba w takiej sytuacji ograniczać wszelkie ruchy. Po chwili wiesz czemu. Ostry ból z prawej strony na wysokości piątego i szóstego żebra zmusza Cię do stłumionego jęku. Pasy bezpieczeństwa złamały Ci te żebra. Poza paroma siniakami i lekkim wstrząsem mózgu, to wszystko co Ci się stało. Właśnie przeżyłaś wypadek. Ciesz się. Jednak zamiast docenić tego cudu patrzysz na swojego męża, Patryka. Panikujesz. Głos Ci więźnie w gardle. Ręce drżą. Coś wielkiego i zimnego wypełnia Twój żołądek. Chcesz, by to co widzisz, było jakimś chorym snem. Widzisz bowiem swojego męża naszpikowanego żelastwem, którego nigdy nie nauczyłaś się poprawnie nazywać, mimo posiadania prawa jazdy od prawię dekady. Nie widzisz jego nóg, przykrytych szczelnie szarymi i bardzo ostrymi kawałkami metalu. Kierownica jest za blisko twarzy. Na niej Patryk złamał sobie żuchwę i nos. W niej zostawił siekacze, które wystawały teraz z przycisku do klaksonu. Gdybyś zobaczyła je na ekranie telewizora uśmiechnęłabyś się, bo zabawnie wyglądały. Ty chcesz jednak krzyczeć. Nie wiesz czy masz dotknąć czarnych obiektów, wystających z brzucha Twojego męża, czy masz je zostawić. Ostrzeżenie tli się w Twoim mózgu. Mówi, że jeśli coś ruszysz, to tylko wzmożesz krwotok. Brzmi na tyle logicznie, że się go słuchasz. I tak widzisz już wystarczająco dużo krwi. Krwi Patryka. Dopiero teraz dochodzi do Ciebie, że on się nie rusza. Klatka piersiowa ani drgnie. Jedyne co wydostaje się z jego ust to krew. Nie, w tym obrazku nie ma niczego, co mogłoby Cię uspokoić. Panikujesz więc jeszcze bardziej. Zalewasz się łzami i łkasz. Resztki makijażu spływają z Twojej twarzy. Pierwszy raz w życiu nie przejmujesz się tym. Nigdy też nie wierzysz w Boga tak bardzo jak w tej chwili. Używasz ciągle w myślach jego imienia nadaremnie. Pragniesz z całych sił, by zdarzył się cud. By anioły zstąpiły z niebios i ocaliły Patryka. Rozglądasz się nerwowo. Chcesz, by palec boży cofnął czas. Zaczynasz wyć z rozpaczy, kiedy nic się nie dzieje i nagle uzyskana wiara znika, jak wczorajszy sen. Ty zaś zaczynasz obwiniać siebie o to wszystko. To Ty uparłaś się, by jechać z Patrykiem na ten obiad z szefem Patryka. To Ty narzekałaś, że ci ludzie są głupi i chamscy i że chcesz wracać do domu. To Ty sprawiłaś że Patryk był wściekły i zamiast patrzeć na drogę, krzyczał na Ciebie. Gdyby pojechał sam, to może by nawet pił. Wróciłby do domu taksówką i wciąż by żył. Zrobiłabyś mu awanturę na temat jego ciągle powtarzającego się pijaństwa, a rano ucałowałby Cię w policzek i zrobił w ramach przeprosin śniadanie. Zawsze przepraszał, gotując. W zamian siedział w tym wygiętym fotelu, a z jego rąk, którymi robił zawsze tak smaczne rzeczy, wystawały kości. Gdybyś tylko zgodziła się kupić wcześniej większy samochód. Był bezpieczniejszy w końcu. Łkasz więc i czekasz, bo tylko to może robić.

Stary samochód zatrzymuje się koło Waszego. Widziałaś identyczny na filmie z późnych lat czterdziestych, która oglądałaś wraz z mamą, mając osiem lat. Te same, już niespotykane kształty, jakby to był odwrócony nabój artyleryjski, a nie samochód. Czarny chrom lśnił w blasku latarni. Coś było w tym właśnie modelu pociągającego i niepokojącego. Ten niepokój właśnie nie pasuje tutaj. Sprawia wręcz, że coś z tyłu Twojej czaszki, na samych krańcach myśli zaczyna krzyczeć, że nie powinnaś tu być. Że zaraz zginiesz.

Słyszysz otwierane i po chwili zamykane drzwi. Stukot męskich obcasów na asfalcie. Patryk Ci zasłania, więc widzisz tylko lewitujący w powietrzu cylinder, który zbliża się. Nieznajomy staje przy Waszym rozbitym samochodzie od strony kierowcy. Nie podoba Ci się jego spokój. Ludzie się tak nie zachowują, kiedy widzą wypadek. Najczęściej zamierają w bezmyślności, lub nerwowo panikują. Nigdy nie zachowują spokoju jednak. Mężczyzna ma na sobie garnitur. Spod rozpiętej marynarki widać kamizelkę. Wszystko prócz czerwonego krawata jest czarne. Pamiętasz, że widziałaś kiedyś program o górnikach. Węgiel był właśnie tak samo czarny. Wreszcie nieznajomy schyla się do szyby i widzisz jego twarz. Głos z tyłu czaszki błyskawicznie przenosi się do samego jej środka. Jesteś pewna, że nie widziałaś nigdy tej twarzy. Tej bladej, pozbawionej brwi twarzy o kanciastych kościach policzkowych. Czarne włosy wylewały mu się spod czarnego cylindra i kończyły koło brody. Przypominały włosy Johnny’ego Deppa, kiedy grał właściciela fabryki czekoladek. Lubisz Johnny’ego Deppa. Nieznajomego panicznie się boisz. Wiesz bowiem kim on jest. Jego płonące czerwonym ogniem oczy wszystko Ci mówią.

-Wiesz kim jestem. –orzeka.

-Jesteś Szatanem. –szepczesz z trudem. Klatka piersiowa wciąż boli, a strach wysypał tonę wiórów do Twojego gardła. Uśmiecha się niewyraźnie, a Ty boisz się jeszcze bardziej.

-Szatanem? Dziecino, nie wiesz co mówisz. Szatan to przeciwnik. Ha-satan. Przeciwnikiem był Peniel, kiedy zastąpił drogę Jakubowi, koło Penuel. Ty nie jesteś jednak Jakubem, ja nie jestem aniołem pańskim, a to miejsce nie jest Penuel. Proste, nie? Zwłaszcza, że nie będziemy się siłować, jak to uczynili niegdyś wyżej wspomniani. Jesteśmy teraz i tutaj, bym mógł ci pomóc, Marzeno.

Te słowa brzmią tak dziwnie, że aż krzywisz się w niedowierzaniu. Pomóc?! Diabeł?! I o jakim cholernym Penuel on mówi?

Nagle, bez żadnej słownej zapowiedzi Diabeł wyrywa drzwi od samochodu. Nie widzisz, gdzie je rzuca. Patrzysz tylko przerażona, jak wbija swoją chudą, patykowatą rękę w brzuch Patryka tuż pod mostkiem. Mijają całe dwie sekundy, zanim zaczynasz krzyczeć.

-Cicho. –mówi spokojnie i milkniesz natychmiast.- Serce twojego męża nie żyje. Właśnie przeprowadzam bezpośredni masaż tego serca. Daj mi więc chociaż komfort pracy.

Ręka Diabła wierci się w wnętrznościach Twojego męża, a Ty możesz na to tylko patrzeć. Krew wypływa z rany, której wcześniej nie zauważyłaś. Po chwili nie wierzysz własnym oczom, kiedy Patryk wykonuje pierwszy samodzielny ruch od momentu uderzenia w drzewo. Diabeł wyciąga rękę z jego wnętrzności. Po ranie zostaje tylko czerwony pasek pod mostkiem Patryka.

-Ale... –mówisz cicho, jednak niepokój wciąż narasta. Krwi przybywa na siedzeniu Patryka. Diabeł też to widzi.

-Twój mąż znów zaraz umrze. Ty zresztą też.

-Co? –protestujesz.- Przecież nic mi nie jest!

Diabeł patrzy na Ciebie przez chwilę. Nie lubisz jego spojrzenia. Czujesz, jak żołądek w Twoim brzuchu kurczy się i zamarza.

-Właśnie wszystek benzyny, jaki mieliście w baku skończył się wylewać. Za sześć minut pęknie oś. Samochód uderzy podwoziem o asfalt. Tylko jedna iskra wystarczy. Spłoniesz żywcem, przeżywając wcześniej przez cztery minuty nieludzkie męczarnie, zanim zginiesz wreszcie. Patryk już dawno będzie martwy z powodu braku krwi.

W takich sytuacjach ludzie krzyczą i chcą uciec do łona matki, co też robisz. Nie ma nikogo, kto mógłby Cię osądzić, a Diabeł po prostu się nie liczy, więc pokazujesz jak bardzo słaba jesteś. Jak bardzo mało możesz teraz zrobić. Ręce drżą okrutnie, pokazując, że Twoje ciało jest równie mocno wybite z równowagi, jak wybity jest umysł. Starasz się odpiąć pas bezpieczeństwa. Nawet kiedy chcesz go wyrwać siłą, nie chce wyjść z zaczepu. Już płaczesz, kiedy dochodzi do Ciebie, że jesteś tu uwięziona. Smród benzyny, który Cię wybudził z powypadkowego otępienia tłumi teraz każdy inny zapach.

Zapierasz się o fotel. Musisz stąd uciec. Pasy trzymają mocno. Twoje żebra drą z bólu Twój mózg na kawałki, jednak zakodowany przy samym stworzeniu człowieka instynkt przetrwania zmusza Cię do kontynuowania starań. Musisz stąd uciec. Już nie pamiętasz o umierającym Patryku. Nie pamiętasz już jak zeszłej nocy wtulał się w Twoje ramiona przeżywając orgazm i szepcząc wciąż i wciąż „kocham cię” w Twoje ucho. Nie pamiętasz sześciu lat szczęśliwego małżeństwa. Pamiętasz tylko, że chcesz żyć.

-Nie wydostaniesz się. –mówi Diabeł spokojnie. Siedzi po turecku na resztce maski samochodu, oparty o drzewo w które wbiliście się parę minut wcześniej. Mięśnie twarzy ma rozluźnione w błogiej obojętności. Myślisz, że skoro nawet Diabeł się nie przejmuje Twoim losem, to naprawdę nie da się już nic zrobić. Ale zaraz... Przecież powiedział, że może pomóc.

-Masz jeszcze dwie minuty. –mówi dalej, swoim grobowym, nijakim głosem. Nie brzmi władczo, czy chociażby diabelsko. To nie jest ten straszna szelma z tych wszystkich filmów. Diabeł którego właśnie widzisz zdaje się być wręcz smutny. Ty zaś możesz tylko szlochać. Łzy torują sobie dzielnie drogę, ściągając ze sobą całą, Twoją godność. Beznadziejność sytuacji już w pełni do Ciebie doszła. Nie chcesz jednak umierać. Zakodowane jeszcze w łonie matki instynkty każą Ci przeżyć. Nie wspominając o strachu przed bólem. Widziałaś w telewizji spalone trupy. Czarna, łamliwa skóra. Wystające z wypalonych ust zęby. Żar ognia zmusił mięśnie do kurczenia. Pięści same się zaciskają. Ramiona zginają i podkurczają pod żebra. Mięśnie szyi ściągają czaszkę do tyłu. Kolana lekko zgięte. Wygląda się jak bokser walczący na deskach z własnym ciałem o zachowanie przytomności. Jedyna różnica to to, że on ma na sobie ubranie i żyje. Nie chcesz tak wyglądać. Nie chcesz mieć zamkniętej trumny na swoim pogrzebie, by goście nie zaczęli na sam Twój widok wyrzygiwać śniadań. Ofiary ognia nigdy nie wyglądają pięknie. Nawet Twoje ciało pozbawione choćby grama niepotrzebnego tłuszczu, o które tak od lat dbasz i wzbudzasz nim zazdrość, nie uniknie tego strasznego losu. Jeśli nie zdarzy się jakiś cud, to skończysz jako doszczętnie spalone gnaty, usłyszana tylko przez Diabła.

-Jak... –zaczynasz cicho.- Jak możesz mi pomóc?

-Czyż to nie oczywiste? Odepnę pasy. A ty wyjdziesz i uciekniesz.

Te słowa brzmią jak złoto wlane wprost do myśli. Są wszystkim, co chcesz teraz usłyszeć, nawet jeśli mówi je sam pan piekieł. Potrzebujesz całych siedmiu sekund, by zacząć przestać myśleć tylko o sobie.

-A Patryk? –pytasz.

-Co z nim?

-Jego tez musisz uratować.

-On już nie żyje. –jego głos brzmi, jakby czytał na głos ogłoszenie ze ściany. Nawet mięsień na twarzy mu nie drgnie. Ty zaś cała wiotczejesz. Ręce opadają na kolana. Krew zaczyna nieznośnie pulsować w skroniach. Czujesz się, jakby cała rzeczywistość wokół Ciebie, napierała teraz na Twoją głowę. Boisz się spojrzeć na swojego męża. Zmuszasz się do tego. Twarz Patryka jest biała. Usta szare wręcz. Jego fotel ocieka krwią.

-Przecież mu pomogłeś... –mówisz tak cicho, że sama się ledwo słyszysz.

-Tylko go reanimowałem. Rany wciąż zostały. Jak już powiedziałem, on zdążył się wykrwawić, nim zacznie się pożar. A zacznie się za chwilę, więc co dalej? Zostajesz, czy wychodzisz?

Patrzysz z powrotem na Diabła. Zastanawiasz się, czy to naprawdę ważne? Zaczynasz znowu szlochać. Zaczynasz wyć. Przyciskasz ręce do twarzy, aż palce bieleją. Właśnie Twój mózg przestał karmić się endorfiną i przeżywasz atak depresji. Czy może być jeszcze gorzej?

Metal krzyczy. Świat chwieje się w drgawkach. Cały samochód opada gwałtownie. Krzyczysz. Diabeł patrzy na Ciebie. Ogień pojawia się znikąd i jest od razu wszędzie. Czujesz jak podłoga nagrzewa się. Jak parzy. Zapominasz o wszystkim i znów wyrywasz się, jak zwierze w klatce, jednak pasy wciąż trzymają, a Ty jesteś zbyt słaba. Wyczerpane mięśnie wiotczeją z bólu. Cała spływasz potem, który zlepia Twoją skórę z ubraniem. Dym zaczyna wypełniać wnętrze auta. Krztusisz się.

Wreszcie patrzysz błagalnie na Diabła, który wciąż siedzi na masce samochodu. Już chcesz błagać o życie, ale dym sprawia, że możesz już tylko kaszleć. On wstaje spokojnie. Kroczy między ogniem i podchodzi do drzwi. Nie stawiają żadnego oporu, kiedy je wyrywa. Od tak rozszarpuje pasy. Czujesz jego żelazny uścisk na ramionach. Czujesz jak płomienie muskają Twoje stopy. Ciało Patryka już śmierdzi palonymi włosami. Zimne, czyste powietrze wypełnia płuca. Łakniesz go. Oddychasz szybko. Nagle przedawkowany tlen sprawia, że mózg wpada w euforię. Chcesz krzyczeć ze szczęścia, że żyjesz. Wtedy właśnie żar z płonącego samochodu biczuje Twoje plecy. Patrzysz, by ujrzeć wielką kulę ognia. Patrzysz, by ujrzeć płonącą osobę na siedzeniu kierowcy. Patrzysz, by mieć powód do łez.

-Czemu? –pytasz na glos.- Czemu mnie uratowałaś?

Patrzysz na Diabła, który stoi obok i też patrzy na ogień. Jego oczy zdają się być teraz lustrem tej tragedii.

-Naprawdę chcesz wiedzieć?

Wahasz się.

-Chcę.

Diabeł patrzy na Ciebie. Jego obojętna twarz sprawia, że już nawet się go nie boisz.

-Bo twoje przeżycie nie jest częścią Jego planu.

Mrugasz oczami i jego już nie ma. Ani jego samochodu. Zostałaś sama z dopalającym się Patrykiem w samochodzie.

-Nie jest...?

I dopiero teraz. Pierwszy raz w życiu. Z głębi serca.

Szlochasz.

Diabeł zabrał Ci wszystko.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania