Cmentarne noce - Cz.1

Siedział i pił kawę w swoim biurze. O ile można by to nazwać biurem. Domek dozorcy na cmentarzu trudno nazwać nawet kanciapą, ale lubił to miejsce i tak je właśnie nazywał. Było dwadzieścia po osiemnastej. Zaczynał pracę. Na zewnątrz panowała paskudna pogoda. Temperatura była bliska zeru, a na dodatek wiał silny wiatr. Chris Grades upił kolejny łyk gorącej kawy. W tych warunkach była cudowna. Świeżo parzona gorąca kawa prawie zawsze jest pyszna. Nawet jeśli nie jest z najwyższej półki.

Usłyszał pohukiwanie sowy i uśmiechnął się. Brzozy na zewnątrz uginały się od porywistych podmuchów. Od zawsze uwielbiał dreszczyk emocji i świat grozy. Gdy był mało rozumiejącym dzieciakiem najpierw książki Stephena Kinga i Deana Koontza podsycały jego i tak już bujną wyobraźnię. Następnie przerzucił się na filmy, horrory. Teraz już był dorosły, miał dwadzieścia dziewięć lat. Także gdy rok temu w porannej gazecie natrafił na ogłoszenie z urzędu miasta okręgu Hillcake że potrzebują dozorcy na miejskim cmentarzu, nie zastanawiał się nawet.

I oto on, od ponad dwunastu miesięcy zarządca miejsca wiecznego spoczynku wielu ludzi. Rodzice i znajomi nie mogli się nadziwić jego wyborem, ale nie dbał o to. Jak na razie nie miał dziewczyny więc też jedna opinia mniej. Wszystko do tej pory szło gładko i Chris był bardzo zadowolony ze swej pracy. Aż do początku października, gdzie przy standardowym obchodzie o północy na obrzeżach cmentarza, natrafił na pusty dół. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, grabarze mogli przygotować dół na następny dzień. Tylko że zeszłego popołudnia w tym dole spoczęła trumna, która na jego i żałobników oczach została starannie zasypana ziemią.

Nieboszczką była wielce szanowana w okolicy Annie Milkes. Działaczka i założycielka fundacji pomocy dla kobiet z rakiem piersi. Kobieta ta była tęgiej budowy. Sama zwykła żartować „że ma grube kości”. Chris znał ją przelotnie. Ilekroć gdzieś się mijali, zawsze pozdrawiał ją słowami: - Dzień dobry! Na co ona odpowiadała: - Każdy dzień jest dobry i uśmiechała się radośnie. Może dlatego ją lubił. Robiła dobre wrażenie tą pogodą ducha. Tamtego dnia przypomniało mu się to wszystko i stał tak wmurowany, nie wiedząc czy to czasem nie jest tylko sen. Jednak gdy zimny wiatr smagnął go po karku i dostał gęsiej skórki uzmysłowił sobie ze to jednak prawda. Ktoś wykradł ciało pani Milkes.

Natychmiast powiadomił swoich przełożonych oraz policję. W liczącym sobie sześćdziesiąt tysięcy miasteczku było to dużym szokiem i pożywką dla wszystkich. Plotki mnożyły się każdego dnia. A to że grasuje seryjny morderca (jaki morderca skoro ofiara i tak była już martwa?), a to że jakiś zboczeniec, były skazaniec itp.

Chris został dokładnie przesłuchany i kilkukrotnie wzywany ponownie w tej sprawie na komendę. Powtarzał jak mantrę że zwyczajowo przychodzi na osiemnastą. W nocy robi pięć obchodów po cmentarzu. Co trzy godziny każdy. Tamtej nocy pierwszy obchód rozpoczął o osiemnastej, następny po dwudziestej pierwszej a po północy trzeci gdy odkrył ze Pani Milkes gdzieś wyparowała. Nic nie słyszał ani nikogo nie widział.

Policjantom nie podobały się te odpowiedzi więc maglowali go ciągle tymi samymi pytaniami, tylko trochę różniącymi się od pozostałych. Ostatecznie gdy wykluczyli go z kręgu podejrzanych a także świadków, przestali dzwonić. Tylko że poza nim nie mieli żadnego punktu zaczepienia. Dodatkowo miał nieprzyjemności z przełożonymi którzy mieli wątpliwości co do liczby przeprowadzonych obchodów. Myśleli ze najzwyczajniej w świecie spał gdy ktoś wykopał zwłoki i je zabrał. Jednak nie mieli na to dowodów i skończyło się na pogrożeniu palcem. To że ich przywożą trupy to jedno, ale pierwszy raz się spotkał z sytuacją odwrotną – Pomyślał Chris.

Teraz ma trochę więcej pracy, bo robi obchód co dwie godziny więc z pięciu zrobiło się siedem.

-No cóż, nikt nie powiedział że będzie lekko – powiedział upijając kolejny łyk już nie tak gorącej kawy.

Drugim dozorcą był Billy Morton. Tak naprawdę Bill, ale sam przedstawiał się i wolał żeby zwracać się do niego Billy. Trzydziestojednoletni mężczyzna który wydawał się wiecznie zamyślony. Powoli i starannie cedził słowa. Czasami trzeba było się namęczyć żeby czegoś się dowiedzieć. Z pewnością jego znajomi i rodzina nie dziwią się specyfiką pracy jaką się zajmuje. Billy przychodzi na dzienną zmianę od szóstej do osiemnastej. Gdy to się wydarzyło był delikatnie mówiąc zdziwiony, ale dałoby się wyczuć u niego nutkę strachu.

Chris i Billy nie przyjaźnili się. Jeden drugiego akceptował i to wszystko. Ot kolega z pracy, powiedziałby jeden i drugi. Billy'ego również przesłuchano kilkukrotnie. Tylko ze był w o tyle lepszej sytuacji, że to nie wydarzyło się na jego zmianie. – Jakby ktoś w biały dzień radośnie kopał sobie na cmentarzu w poszukiwaniu towarzystwa. – pomyślał Chris.

Tak czy siak przed dwoma tygodniami wydarzyło się to. Teraz był wyczulony na każdy dźwięk. Czy to z terenu cmentarza, czy w okolicy gdy przejeżdżało jakieś auto. Musiał, nie mógł pozwolić żeby to się znowu wydarzyło.

Dopił resztki zimnej już kawy, po czym założył swój pas który zawierał latarkę oraz gaz pieprzowy. To drugie było zaleceniem policji, ochoczo zatwierdzonym przez przełożonych. Gdy natknie się na gościa z łopatą, ma go obficie potraktować specyfikiem o nazwie „Peppers Wham". A następnie zadzwonić do nich.

Wyszedł ze swojego „biura". Od razu w twarz uderzył mu silny, zimny podmuch wiatru. Rozpoczął swój patrol. Jego oczy szybko przystosowały się do mroku. Latarka była w pogotowiu, gaz pieprzowy również. Pod stopami chrzęścił mu żwir którym wysypane były alejki miedzy mogiłami. Niebo na szczęście było prawie bezchmurne. Lekka poświata księżyca spowijała teren dookoła.

- Tylko deszczu by tu brakowało – mruknął pod nosem. Skierował swoje kroki w południową część swojego obiektu ponieważ był to martwy punkt gdy siedział w swoim biurze. Okna wychodziły na północ co znaczyło że poza obchodem nie widział dokładnie czy coś się tam dzieje i musiał polegać wyłącznie na zmyśle słuchu.

Mijał kolejne groby zaczynając od najstarszej części cmentarza gdzie spoczywały szczątki osób zmarłych nawet przed pięćdziesięciu laty. Im dalej się zapuszczał tym „młodsze” były. Na końcu gdzie jeszcze znajdował się kawał pola, były najnowsze groby. Podobnie było na północy. Alejki rozwidlały się od najstarszych do najnowszych niczym promienie słońca. Dochodząc do końca, gdzie na ostatnim miejscu pogrzeb był zaledwie przed trzema dniami, zauważył ze kopiec z kwiatami jest dziwnie wyższy. Doszedł do tego miejsca i stanął jak wryty. To nie były kwiaty. Bo te były rozrzucone dookoła. To była sama ziemia. Cała góra ziemi.

Chris zaczął się modlić żeby to nie była prawda. Nachylił się wykopanego dołu.

- Ja pierdolę, to niemożliwe ! – Wysapał do siebie.

Jego oczom ukazał się pusty dół. Czarna dziura ziejąca pustką. Rozejrzał się szybko, po czym wyjął latarkę i oświetlił teren dookoła. Drzewa i krzewy utrudniały mu zadanie. Puścił się biegiem do ogrodzenia i wzdłuż niego do bramy. Kłódki nie było.

- Cholera, cholera, cholera – powtarzał jak mantrę.

Wyciągnął telefon wybierając 911.

Następne co nastąpiło stanowiło dla Chrisa istne Deja Vu. W przeciągu trzydziestu minut było już pełno ludzi. Tym razem oprócz policji pojawiło się również FBI. Sprawa zaczęła się robić poważna ponieważ telewizja podchwyciła temat. Razem z nią ogólnokrajowe serwisy informacyjne. Burmistrz był wściekły i żądał wyników. Niezwłocznie ściągnięto Billy'ego. Tym razem oczywiste było że następne ciało które zostało wykradzione, zostało na jego zmianie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania