Co by było gdybyś...

Leżę na gruzie. Za poduszkę służą mi metalowe rury z konstrukcji które spadły razem z nami. Obok mnie mój towarzysz cierpli tak samo jak ja, nie mogąc jeszcze odejść, ale będąc bez szans przeżycia.

- Kim chciałbyś być jakbyś mógł się narodzić jeszcze raz? - słyszę jego myśli, choć to niemożliwe.

- Jak to, kim? - Uśmiecham się słabo i wracam myślami do ostatnich wydarzeń.

..........................................................................................................................................................................................................

 

Idąc na miejsce spotkania razem z moimi dwoma towarzyszami zauważam że śledzą nas podejrzani ludzie chcący zapewne nas wyeliminować. Jeden z nich celuje do nas z broni. Zatrzymujemy się.

- Po co za nami idziecie? - Pytam cicho, ale w ciemnych uliczkach w szumie deszczu i tak by nikt nieproszony tego nie usłyszał. Przeciwnicy powoli się zbliżają, jednak wciąż pozostają pod bezpieczną peleryną cienia.

- Dostaliście od przełożonych rozkaz misji samobójczej. - Odzywa się jeden z nich. Drgam zaskoczony. Przecież nie zdradziliśmy republiki, więc dlaczego...?

- Jaki jest powód?- wyręcza mnie pytaniem mój towarzysz.

- Zdrada naszej szanowanej Republiki. - Te słowa ranią jak niejeden trzask bicza. Zaciskam pięści, lecz drugi towarzysz występuje przed nasz szereg.

- Jak to możliwe?! Byliśmy wam wierni całe życie!

- Decyzja zapadła. Do jutra macie ją wypełnić, inaczej inni agenci ją dokończą. - Tajemnicze postaci znikają z deszczu. Opieram się o ścianę najbliższego budynku.

- Zostaliśmy porzuceni. - me słowa rozbrzmiewają nikłym echem. - Porzuceni przez nasz bezlitosny naród. Teraz jesteśmy tylko psami spuszczonymi ze smyczy na pewną śmierć.

- Musimy szybko się dostać do tego twojego przyjaciela- mój towarzysz szarpie mnie za mój garnitur. Dostrzegam w jego oczach paraliżującą chęć życia pomieszaną ze wzgardą do swego istnienia. Zgadzam się w wszyscy trzej jedziemy wcześniej skradzionym samochodem do budynku przeznaczonego do rozbiórki. Biegiem pokonujemy schody prowadzące na 6, ostatnie piętro. Na miejscu zastajemy starego człowieka. Chwytając go za ramiona, prawie z paniką w głosie pytam

- Gdzie broń? - przerażony mężczyzna ręką wskazuje na dużą czarną torbę leżącą pod ścianą. Mój towarzysz od razu otwiera ją i parska śmiechem.

- Co to ma być? Tylko tym mamy się bronić? - Wyciąga ze środka cegły. Mężczyzna zaciska pięści wyszarpując się z mojego uścisku

- Od początku wiedziałem że będą z was idealni zdrajcy... - cedzi uśmiechając się z triumfem. Wpatruję się w niego w skupieniu.

- To... co to ma znaczyć? - pytam drżącym głosem.

- Jeszcze pytasz !? To miejsce stanie się waszym grobem!

W tej samej chwili na piętro wdarły się wojsko z policją. Wycelowali w nas broń. Mój towarzysz trzymający cegłę, patrzy na nią, po czym z ogromną siłą rzuca w mężczyznę. Jego jednak zasłania jeden z policjantów.

-No co? - pyta widząc przerażony wzrok jego ofiary - Sam mówiłeś że to do obrony. To masz - Ponowił atak, tym razem ze skutkiem. Mężczyzna pada na ziemię.

- Ręce do góry! - Wojsko zbliża się pomału, trzymając tarczę przed sobą. Cofam się, starając obmyślić jakiś plan ucieczki

- ......... , może to zły pomysł... - mój towarzysz krzywi się w lekko psychicznym uśmiechu - Ale nie sądzisz, że powinniśmy walczyć? Nie chcę odejść przez takie głupie okoliczności.

- To.. dobre wyjście - odpowiadam i razem wskakujemy pomiędzy zgraję wilków.

Wszystkich nas postrzelono. Żaden się nie poddał. Zabiliśmy wszystkich którzy polowali na stado psów. Jednak zaraz po tym pojawia się nasz generał. Oddycham z trudem, walczę o każdy oddech, każdą maleńką cząstkę powietrza. Mój towarzysz zaczyna do niego strzelać.Ale jego ochrania już nowy oddział wojska. Zaczynają strzelać. Mój towarzysz jest trafiany raz po raz. Nie potrafię na to patrzeć. Nagle generał wyciąga bombę. Drugi towarzysz, ten który chciał walczyć, rzucił się na niego walcząc by nie odpalił bomby. Nagle krzyknął

- Zobacz ......... , więc jednak odejdę z hukiem! - po tych słowach rzucił się z budynku, ciągnąc za sobą generała z bombą. Bomba wybuchła, a jego zwęglone zwłoki znalazły oparcie w przemoczonej deszczem ziemi. Zamknąłem oczy i rzuciłem się by zakryć rozstrzeliwane ciało mojego towarzysza. Bolało. Znosiłem to dla niego. Po czym poszedłem w ślady tamtego. Rzuciłem się z towarzyszem w dół wiedząc, że nie ma innego wyjścia.

 

I tak teraz leżę patrząc w niebo niewidzącym wzrokiem

- Jak to kim chciałbym być? Sobą w szczęśliwej, wolnej rodzinie której nic nie zagraża.

-Naprawdę? - mój towarzysz się zaśmiał - Bardzo śmiałe marzenie.

- Co? Dlaczego?

- Bo ja chciałem być tylko twoim sąsiadem.

- Heh, ignoranci.-odezwał się spalony towarzysz- Ja chce mieszkać naprzeciwko was, by móc zawsze być przy was...

W odległym czasie nasza trójka rozmawiała dalej, ciesząc się chmurną pogodą, i siedząc na dachu zajadając się naszymi ulubionymi potrawami. W tamtym odległym czasie gdy byliśmy normalnymi ludźmi bez trosk...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • deus ex machina 17.08.2016
    To tak:
    Idąc na miejsce spotkania razem z moimi dwoma towarzyszami zauważam( przecinek) że[...]
    [...]- Po (co) za nami idziecie?
    [...]po tych słowach rzucił się trzymając(?) generała z budynku. (tego zdania nie rozumiem)
    Rzuciłem się z towarzyszem w dół wiedząc(przecinek) że
    I pamiętaj! Na końcu zdania stawia się kropkę! :)

    Jeśli chodzi o całokształt, ciekawie, fajnie napisane. Takie zasłużone 4. :)
  • Hwayi 17.08.2016
    Dzięki, nigdy nie mogę zrozumieć tych przecinków :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania