Co przygnało dzieci w knieje o tej porze...
Zakrzyknął kruk i w czarne niebo się wzbił,
Nocną ciszę przed burzą przerwał i sobie drwił
Z dzieci pary, co przez las stąpała niepewnie,
Z pary, co z każdym krokiem wyraźnie blednie.
A każde drzewo niczym wykrzywiony stwór,
Wyciąga gałęziaste ręce ten potworny bór.
Co przygnało dzieci w knieje o tej porze,
Gdy wszystko, co straszliwe zdarzyć się może?
Zahuczał puchacz nagle ze swej gałęzi spłoszony,
Ruchem drzewa, czy widokiem dzieci zdziwiony?
Podnosi dziatwa oczy przerażone, szukając sowy,
A blade oko księżyca sprawia, że spuszczają głowy.
Pełnia spowija las w srebrnej kąpieli, a mgła, co go otula
Mlecznobiała i gęsta, skrywa w sobie tego lasu króla.
Co przygnało dzieci w knieje o tej porze,
Gdy wszystko, co straszliwe zdarzyć się może?
Zawył wilk do księżyca, a z nim jego wataha,
Straszliwą w nocy każda rzecz, która za dnia błaha.
Chrzęst gałęzi, szum wiatru i zwierzęce odgłosy,
Na głowach dzieci nie przestają się jeżyć włosy.
Władca boru patrzy zza drewnianej armii rzędów,
Czeka, aż same przyjdą, nie chce popełnić starych błędów.
Co przygnało dzieci w knieje o tej porze,
Gdy wszystko, co straszliwe zdarzyć się może?
Huknął wtem grzmot jak uderzenie Bożej pięści,
A wielka błyskawica rozryła niebo na setki części.
Lunął deszcz zimny, choć letni z czarnych chmur,
Co niebo ukryły, jakby kto pociągnął za kurtyny sznur.
Drzewa rozpoczęły ponury taniec i miejsca zmieniały.
Dzieci szybko zgubiły drogę i na rozstaju skamieniały.
Co przygnało dzieci w knieje o tej porze,
Gdy wszystko, co straszliwe zdarzyć się może?
Ryknął wreszcie król lasu, ciągłym czekaniem znużony.
Nadszedł czas by pokazać wszystkim, że wart swej korony.
Dał znak szeregom armii z drzew i krzewów złożonym,
Z lubością przyglądał się dzieci minom strwożonym.
Już sięgał w ich stronę swoje długie sękate ramiona
Już trzymał je w uścisku, wśród piorunów jego korona.
Co przygnało dzieci w knieje o tej porze,
Gdy wszystko, co straszliwe zdarzyć się może?
Ogłuszające grzmienie znów się w lesie rozległo,
Wszelkie zwierzę w popłochu się rozbiegło.
Zbyt wysoko uniósł król swoją szlachecką głowę
A Peruna zemsta dosięgła go i przecięła w połowę.
Dzieci z rąk drewnianych tylko cudem uwolnione
Powróciły do domu żywe, choć mokre i zlęknione.
Co je przygnało w knieje o tej porze,
Gdy wszystko co straszliwe zdarzyć się może?
Komentarze (2)
Z dzieci pary, co przez las stąpała niepewnie,
Z pary, co z każdym krokiem wyraźnie blednie.
Zawył wilk do księżyca, a z nim jego wataha,
Straszliwą w nocy każda rzecz, która za dnia błaha.
to ostatnie jest moim zdaniem w ogóle najlepsze z całego tego wiersza.
Ciekawe, że sięgasz po mitologię słowiańską. Szkoda, że tylko raz, w ten sposób wiersz byłby bardziej interesujący i zmusił trochę czytelnika do szperania. Póki co, jest cztery, ale myślę, że spokojnie może być jeszcze lepiej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania