Cotarda
Wiele lat żyliśmy z żoną zgodnie, z czasem staliśmy się bardzo przewidywalni i nagle rytm naszego codziennego życia rodzinnego został zakłócony. Zastanawiające dla mnie było to, że zachowanie żony dalej ulegało zmianie, pomyślałem, że poczuła się zaniedbywana. Zacząłem się bardziej starać i próbowałem na wszystkie sprawdzone przeze mnie wcześniejsze sposoby poprawić jej samopoczucie. Niestety moje wysiłki nie przynosiły spodziewanego efektu. Prawie minął miesiąc jak do mnie powiedziała wcześniej u niej nigdy niesłyszanym tonem.
- Jestem martwa.
Początkowo myślałem, że żona tylko żartuje. Popatrzyłem na nią uważnie, czy przypadkiem jednak nie kpi ze mnie. Minę miała, jednak bardzo poważną i nie zauważyłem tych palących ogników w jej oczach, kiedy żartowała. Pierwsza myślą było, odbiło babie i zaraz się skarciłem za takie podejrzenie.
- Nie możesz być martwa, bo gdyby tak było nie rozmawialibyśmy ze sobą. Jestem tego pewny, ponieważ ja żyję – powiedziałem to spokojnie, starając się jej nie zdenerwować.
- Pozostaje mi tylko przekonać ciebie, że ty też nie żyjesz i wiedziemy życie pośmiertne – odpowiedziała, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
Pomyślałem, że tym razem bez dobrego specjalisty jednak się nie obędzie. Jeszcze tego samego dnia chciałem zapisać się do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Wizyta ta potrzebna mi była by otrzymać skierowanie do psychiatry. Ucieszyłem się bardzo, gdy mi powiedziano, że nie potrzeba w tym przypadku żadnego skierowania. Zapisałem, więc żonę oraz siebie do specjalisty. Gdy wróciłem do mieszkania zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem. Małżonka, jako zmarła zaczęła już rozdawać nasze rzeczy przypadkowym osobom.
Doczekaliśmy się dnia wizyty i zgodnie z wcześniejszymi uwagami z rejestracji zjawiliśmy się w gabinecie z wynikami przeprowadzonych badań. Lekarz po rozmowie i po przejrzeniu wyników dość sprawnie ustalił, co się dzieje z żoną.
- Pana żona cierpi na syndrom Cotarda. Dotknięci tą przypadłością są przekonani, że są martwi i ich istnienie to zwykły przypadek. Psychoza została wywołana nieleczoną boreliozą. Wypiszę antybiotyki i one zniszczą krętki boreliozy – taką postawił diagnozę.
Spora dawka leków doprowadziła żonę do zmartwychwstania, a ona nawet tego nie zauważyła. Jednak nasze wspólne życie toczyło się jak dawniej i cieszyłem się z każdego spędzonego razem dnia.
Często jednak jest tak, że po chwilach radości przychodzą dni smutku. Zawsze nas zaskakuje, odejście najbliższych i nigdy na taką chwilę nie jesteśmy przygotowani. Żona miała mieć prosty zabieg chirurgiczny, lecz nastąpiły komplikacje. Dowiedziałem się o tym, kiedy czekałem na korytarzu przed gabinetem, przez drzwi nie wyszła żona tylko lekarz, który powiedział.
- Nastąpiły komplikacje i pana żona nie żyje.
Medycy stwierdzili zgon żony, tylko ona nie poczuła, że umarła i zwyczajnie wyszła z gabinetu. Podeszła do mnie i powiedziała.
- Nasiedziałeś się tutaj tak długo, ale już po wszystkim, idziemy do domu.
Pierwsze, co mi przyszło na myśl to, że lekarz pomylił mnie z kimś innym. Byłem przekonany o pomyłce i uspokojony ta myślą, wróciliśmy razem do domu. Lecz po kilku dniach przekonałem się o śmierci żony. Ciało jej zaczynało ulegać rozkładowi, wydzielając przy tym nieprzyjemny zapach, nie oddychała i krew w żyłach jej nie krążyła. Zabrałem ponownie żonę do tego specjalisty, który ją przekonał, że żyje. To teraz nich przekona ją do jej zgonu.
Mam jak i inni Polacy szczęście powierzając swoje zdrowie Narodowemu Funduszowi Ochrony Zdrowia, który zatrudnia najlepszych lekarzy za minimalne stawki. Specjalista natychmiast przystąpił do wyjaśniania żonie jej problemów psychicznych.
- Wcześniej nie uświadomiła sobie, pani, chwili śmierci, później nie zauważyła, pani, momentu zmartwychwstania i teraz przy zabiegu po miejscowym znieczuleniu też nie zauważyła, pani zgonu.
Poświęcił wiele minut pracy, (aż całe pięć) i w końcu przekonał żonę do śmierci jej ciała. Pogrzeb wyprawiłem zgodnie z ostatnio panującą modą, w asyście księdza, grającego na trąbce i śpiewaczki operowej.
Codziennie po pracy przychodziłem na cmentarz i sprawdzałem czy przypadkiem ona nie ma ochoty na powrót do domu, lub w czasie mojej nieobecności już do domu nie wróciła.
Pewnego dnia, gdy tak stałem przy grobie, rozmyślając. Podeszła do mnie młoda wdowa, którą kilkakrotnie wcześniej widziałem przy pomniku jej męża i mówi.
- Chce się panu wracać do pustego mieszkania?
Zgodnie z prawdą odpowiedziałem.
- Nie chce mi się.
- Może pójdziemy do mnie, przynajmniej będziemy razem? – Zaproponowała.
Poszliśmy do jej mieszkania i tam już zostałem, ponieważ moja zmarła żona nie zna tego adresu, to tam za mną nie trafi.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania