Cykada (książka)

5 sierpnia 1978

Droga koło Wyszewa pod Koszalinem

Polska Rzeczpospolita Ludowa

Niebieski Fiat 132 szybko połykał kolejne kilometry czarnego asfaltu, który prowadził wprost do Warszawy, stolicy niezwykle dumnego kraju, lata wcześniej przekazanemu w dzierżawę władzom podupadającego reżimu komunistycznego.

W środku auta słychać było szum powietrza, warkot wentylatora nawiewu i równy odgłos pracy rzędowego silnika, zaś kierowca i pasażerka nie odzywali się ani słowem, tylko leniwie obserwowali drogę i okolicę po lewej i prawej stronie szosy.

Zrelaksowani małżonkowie czuli się wprost znakomicie. Mieli za sobą udany urlop w luksusowej rządowej daczy i wspaniały postój nad przepięknym jeziorem, do tego pogoda wręcz zachęcała do szybkiej jazdy. Było ciepło, ale bez prażącego słońca i deszczu, na dodatek doświadczony kierowca nie musiał się przejmować nielicznymi pojazdami, które wymijał sprawnie i wręcz od niechcenia.

Wiedział, że jego wóz przyspieszeniem i mocą przewyższa Żuki, Nyski, Syrenki, Wartburgi, Skody i inne wynalazki z demoludów bloku wschodniego, i nie spodziewał się problemów również wtedy, gdy zobaczył przed sobą kolejnego zawalidrogę. Byli od niego oddaleni o jakieś kilkaset metrów, gdy ten nagle i bez wyraźnego powodu zaczął zwalniać. Kierowca Fiata nie widział wprawdzie zapalonego światła stopu, ale jego wprawne oko od razu wychwyciło, że hamowanie Nyski było dosyć gwałtowne.

– Cholera jasna – rzucił przez lekko zaciśnięte zęby i ścisnął mocniej czarne koło cienkiej kierownicy.

Nie widział problemu. Z lewej strony nic nie jechało, a daleko na poboczu stała wprawdzie grupka kilku osób, ale wyglądali oni na typowych zbieraczy grzybów, jagód czy malin, którzy rozmawiają czekając na klientów.

Milicja powinna się nimi zająć, nieroby jedne – pomyślał kierowca, i równocześnie spojrzał w lusterko, zredukował bieg, wcisnął gaz w podłogę i z gracją skierował auto na przeciwległy pas.

Miriafori zbliżał się coraz szybciej z lewej strony Nyski i prawie się z nią zrównał, gdy ludzie z pobocza niespodziewanie wtargnęli na jezdnię.

Nie było czasu nawet na trąbienie. Kierowca Fiata odruchowo wdepnął hamulec i gwałtownie skręcił kierownicę, po chwili kontrując, żeby utrzymać w ryzach uciekającą na boki maszynę.

Pojazd przejechał w poślizgu na pobocze z prawej, gdzie do pisku hamulców dołączyło staccato małych kamyczków, z pasją masakrujących całe podwozie.

Sto trzydziestka dwójka już zwalniała, gdy nagle z prawej strony dało się słyszeć huk pękającej opony.

Auto skręciło w stronę rowu. Rozpaczliwa kontra kierownicą nic nie dała i przepiękny wóz projektu Marcello Gandiniego przeleciał nad płytkim rowem, ściął bokiem drewniany słup telefoniczny, młodą brzózkę i zatrzymał się dopiero na kolejnym drzewie.

Uszkodzenia były dosyć poważne. Rozbity przód i lewy bok, zaklinowane drzwi, pobite szyby, do tego wbity w kabinę silnik i kierownica, która uderzyła starszego pana w głowę i klatkę piersiową.

Generał siedział uwięziony w śmiertelnej pułapce, rozpaczliwie łapał powietrze przez przebite płuco i patrzył gasnącym wzrokiem na fotel pasażera, gdzie bezwładnie leżała jego ukochana kobieta.

Zielono–niebieska Nyska nie zatrzymała się, tylko przyspieszyła i odjechała w siną dal.

Minęły długie minuty, zanim przerażeni ludzie z pobocza byli w stanie znaleźć działający telefon i zawiadomić Pogotowie Ratunkowe i najbliższy posterunek Milicji Obywatelskiej.

 

2000

Rzeczpospolita Polska

„Sąd Apelacyjny w Warszawie uniewinnił Krzysztofa R. (pseudonim Faszysta), Wacława K. (pseudonim Niuniek), Jana K. (pseudonim Krzaczek) i Jana S. (pseudonim Sztywny). Mężczyźni oskarżeni byli o brutalne zabójstwo byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Sokolskiej–Jaroszewicz.

Głośnej zbrodni dokonano w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku w willi w Aninie. Były premier PRL był przez wiele godzin torturowany i później uduszony, natomiast jego żona została zastrzelona. Z willi Jaroszewiczów skradziono wyroby ze złota, zegarek oraz pieniądze.

Sąd ustalił, że w początkowej fazie śledztwa organa ścigania dopuściły do zniszczenia wielu kluczowych śladów, jak również pozwoliły na zagubienie tak podstawowych dowodów jak kopie odcisków palców.

W toku postępowania nie dopuszczono do uznania również noża fińskiego, który wyglądał identycznie jak ten, który premier otrzymał od premiera Finlandii. Obalono tez zeznania konkubiny Krzysztofa R., która twierdziła, że on i Wacław K. planowali napad na willę Jaroszewiczów.

Wyrok jest prawomocny”.

 

11 września 2001

Nowy York

– O–o my God! O! MY! GOD! – Gruba Murzynka z zabawnie podskakującymi nieobwisłymi cyckami zaczęła niespodziewanie spazmować, gdy mijała o włos znanego i utytułowanego fotografa.

Mężczyzna instynktownie drgnął, a potem wtulił się w ścianę budynku i skierował aparat z długim obiektywem w stronę północnej wieży.

Wokół działo się naprawdę dużo.

Nieprzewidywalne masy ludzkie, nieubłaganie prące całą szerokością przecznic, nieustępliwie wypełniające każdy skrawek wolnej przestrzeni, powoli rozpływające się po mieście niczym czarna gęsta lawa.

Przedziwna mieszanka śmiertelnie wystraszonych ludzi, wrzący tygiel biednych istot wszelkich narodowości, ras i płci, przedziwny miks zagubionych młodych i starych dusz, kuśtykających, biegnących albo idących, krwawiących, plujących i całkiem zdrowych, w pięknych czystych ubraniach, porwanych garniturach i drogich zakurzonych żakietach, z teczkami lub bez, gestykulujących w stresie, szoku i panice albo nerwowo próbujących dodzwonić się do swoich najbliższych.

Dziesiątki krwiście czerwonych bojowych wozów straży pożarnej, wielkich biało–czerwonych karetek, przerośniętych pickupów wszelakich służb i potężnych niebieskich radiowozów ze wzmocnionymi widlastymi dwunastkami, stojących w pełnej gotowości albo mozolnie przebijających się w przeciwną stronę, wprost pod bliźniacze wieże.

Posterunkowi, którzy nie mogli zapanować nad rozgardiaszem, i rozpaczliwie próbowali nie dopuścić do zbyt wielu kolizji.

Wszechobecni strażacy w okrągłych hełmach, grubych kurtkach i spodniach z szelkami, z toporkami, maskami i butlami, czekający na rozkazy albo będący w samym środku akcji.

Sanitariusze i lekarze, opatrujący rany i podający tlen.

Agenci stanowi i federalni, w obowiązkowych garniturach i okularach, jak zawsze gdzieś się spieszący i szukający nieistniejących spisków.

Chrapliwe basowe ryki syren, budzące respekt sygnały uprzywilejowania, komunikaty z megafonów, ledwo zrozumiałe trzeszczące dialogi z krótkofalówek i wyjące piskliwe alarmy w biurach, sklepach i bankach.

Chaos, klaksony, przekleństwa, narzekania, i drgające szyby i ściany w okolicznych wieżowcach.

Nie ułatwiało to skupienia i dlatego mężczyzna jednym okiem musiał śledzić swoje otoczenie, a drugim szukać co smakowitszych elementów dramatu, który dział się na górze.

Był zły jak diabli, bo stracił masę czasu na wielokrotne wyjaśnianie funkcjonariuszom, że jest reporterem i ma prawo nagrywać i rejestrować, na własne ryzyko i odpowiedzialność oczywiście.

Czuł, że mimo wszystko była to bardzo dobra decyzja, że się tu zjawił. Nie był pewien, co się stanie nawet w kolejnych minutach, i chociaż wszystko wyglądało jak w strefie wojny, to wytrwał na posterunku i był w stanie sumiennie wypełniać dziennikarską misję. Wybitnie pomagało mu w tym doświadczenie i zebrane na całym świecie nawyki, które wróciły niczym jazda na rowerze, gdy tylko się tu znalazł.

Wziął głęboki oddech, usztywnił rękę i nacisnął przycisk, tym samym robiąc zdjęcie z maksymalnym powiększeniem.

Pstryk.

Ponowił czynność i przesunął aparat na lewo, delikatnie pokręcił obiektywem i zmienił plan na szerszy.

Pstryk. Pstryk.

Świat zmienił się trzydzieści minut wcześniej, gdy był w pubie na piętnastej. Siedział tam zaspany przy kawie, rozważał malejące szanse na Pulitzera i przyglądał, jak jeden z nowych orłów palestry, niejaki Aberdy, wcina ze smakiem jajka na bekonie.

Dokładnie wtedy, jak na zawołanie, górna część wieży północnej zamieniła się w słup ognia. Nie dotarło to do niego w pierwszej chwili. Gapił się kątem oka w telewizor nad barem, ale jego podświadomość nie zarejestrowała, że to CNN i relacja na żywo.

– Oh my God! Oh my God!1

– Shut up and listen, you bitch!2

Zrozumiał, że coś się dzieje, gdy ludzie wokół zaczęli rozpaczliwie krzyczeć, a barman zwiększył głośność w telewizorze. W jednej sekundzie zniknęły dzielące ich sprawy i problemy dnia codziennego. Zamilkli jak jeden mąż, zaczęli płakać albo wzywać Boga, choć tym razem zdecydowanie ciszej i w znacznie większym skupieniu. Wszyscy razem patrzyli w przerażeniu, jak ogromny odrzutowiec po wielokroć wbija się w najwyższy budynek w mieście, który wybucha kulą ognia i zasnuwa cały świat gęstym dymem.

To był szok.

Pierwsze doniesienia mówiły o nieszczęśliwym wypadku, on jednak nie czekał na komentarze ekspertów, tylko rzucił piątaka na ladę, złapał torbę ze sprzętem i pobiegł jak oparzony w kierunku WTC.

Nie jest tak źle! – pomyślał, robiąc kolejne zdjęcie.

Nie zazdrościł straży pożarnej ani innym służbom, ale równocześnie wiedział, że zrobią wszystko i na pewno sobie poradzą. To były zuch chłopaki, z których wielu znał osobiście.

Jego plan był prosty aż do bólu. Chciał robić zdjęcia coraz bliżej wież, a na koniec pokazać wszystkich bohaterów, którzy będą zmęczeni po tak forsownym i historycznym dniu.

Czekają nas miesiące dochodzenia. Okaże się, że za sterami siedział żółtodziób albo jakiś idiota oszczędził kilka centów ma serwisie. Poleci wiele głów. – Był przekonany, że nieszczęśliwy splot okoliczności zostanie zbadany z amerykańską jakością i precyzją, a odpowiedzialni za to przykładnie ukarani.

Oby nie było dużo ofiar – pstryknął widok dołu rozdarcia poszycia wieży, i przesunął aparat jeszcze wyżej.

Maszt na szczycie prawie w całości został przykryty dymem, który unosił się leniwie, przesłaniając co większe fragmenty konstrukcji.

Nagle jeden z elementów jakby się poruszył.

Cholera jasna. – Fotograf zdążył pomyśleć, że pewnie drgnęła mu ręka, ale wtedy zobaczył małe obłoczki dymu, które wystrzeliły w bok... wpierw powoli, potem szybko i gwałtownie.

Cała konstrukcja zaczęła spadać w dół…

SZZZZZZZ...

Zesztywniał z przerażenia.

W kilka sekund na dole znalazły się tysiące ton betonu, metalu, plastiku i szkła, a szara chmura pyłu nieubłaganie ruszyła w jego stronę, łapczywie połykając kolejne metry przestrzeni.

Świat jakby stanął w miejscu, gdy otoczył go gęsty, szorstki, cuchnący spalenizną kurz. Miał wrażenie, że po huku zapadła nienaturalnie przeraźliwa cisza, tak mocna, aż rozdzwoniło mu w uszach. Odruchowo przytulił cenny aparat i wstrzymał oddech, potem zaczął się krztusić i mrugać oczami, próbując coś dostrzec.

To sen. To nie dzieje się naprawdę.

Wróciły bolesne wspomnienia, drobne okruchy tego, co kiedyś przeżył.

Bezsilność.

Dezorientacja.

Ucisk w piersiach.

Walka o każdy haust życiodajnego tlenu.

Znowu był przykryty błotem, które porwało go znienacka, grzebiąc żywcem aż po szyję.

Krzyczał.

Krztusił się.

Panikował.

Choć każda sekunda w tym więzieniu wydawała się przeraźliwie długa, to na szczęście miał silną wolę życia i nie poddał się. Uspokoił się i zaczął walczyć, mimo że był bez szans i musiał czekać na pomoc ratowników.

Ci zdążyli go uratować w ostatniej chwili. Pokazali odwagę, dzielność i poświęcenie, a on, choć wstyd przyznać, wiele razy tego żałował.

Miesiącami dochodził do siebie, budząc się co noc z głośnym krzykiem. Po wielokroć widział wszystko w głowie... a teraz koszmar wrócił... przyszedł, gdy najmniej się tego spodziewał.

Fuck, fuck, fuck. To Ameryka. To nie dzieje się naprawdę.

Świat przyspieszył. Znowu wrócił do normalnego tempa. Coś się poruszało w chmurze pyłu. Dostrzegał zarysy przedmiotów. Słyszał wycie alarmów, jęki syren i krzyki ludzi.

Miał dosyć. Nie czekał już na nic. Odwrócił się i ruszył po omacku, niczym ślepiec we mgle. Nikt ani nic nie mogło go powstrzymać. Chciał żyć. Chciał być człowiekiem. Chciał być najdalej od tego przeklętego miejsca.

 

***

 

Jedenasty września przeszedł do historii, zaś wokół wydarzeń związanych z wieżami, WTC7 i Pentagonem narosła masa sprzecznych teorii spiskowych.

Wiele z nich mówiło, że Twin Towers wyburzono, a cała historia była zamachem stanu, jedną z wielu operacji fałszywej flagi.

Zwolennicy tej wersji na jednym ze zdjęć fotografa dopatrywali się kobiety, która miała stać w otwartej dziurze i machać kilka metrów od miejsca, gdzie podobno szalał pożar o temperaturze około tysiąca stopni.

 

15 kwietnia 2019

Paryż

Tysiące ludzi patrzyło na rozpaczliwą walkę strażaków, którzy za wszelką cenę usiłowali spowolnić niepowstrzymany pochód nienasyconego żywiołu.

Doświadczeni fachowcy i bohaterscy herosi nie zważali na ołów i setki toksycznych substancji, a mieszkańcy stolicy stali w milczeniu i zadumie, płakali i modlili się albo tak mocno grozili bliżej nieokreślonym winnym, że po chwili tracili siły i popadali w całkowite odrętwienie.

Te samo widać było na wszystkich okolicznych mostach, ulicach i skwerach. Francuzi nie kryli wzruszenia i emocji, i chociaż widok był niesamowity, to o wiele bardziej niesamowite było to, jak ludzie na całym świecie jednoczyli się z nimi i potępiali nielicznych szaleńców, którzy śmiali się z całej tragedii.

W tym wszystkim było wiele czegoś dzikiego i pierwotnego, wręcz demonicznego, niemniej jednak „Nasza pani” walczyła i wyraźnie nie chciała poddać się zniszczeniu. Zdjęcia z dronów jasno pokazywały, że to niestety za mało. Cały dach w kształcie krzyża objęty był dziełem zniszczenia, a zwęglone szczątki lasu i sklepienia cały czas spadały do środka wiekowej świątyni.

Nikt nie wiedział, czy ocalały bezcenne relikwie i czy przetrwają chociaż mury, a przygnębienie było jeszcze większe, gdyż bezpowrotnie stracono prawie stumetrową iglicę i w każdej sekundzie znikał kolejny fragment ponad osiemsetletniej historii.

„Upada kultura europejska. To koniec. Bóg nie chce już mieszkać we Francji”. – Pojawiały się setki nieśmiałych tweetów o dosyć podobnej do siebie treści.

„Odbudujemy ją w pięć lat”. – Deklarował Emmanuel Macron, któremu marzyło się odzyskanie zaufania społecznego.

Wielu ludzi nie wierzyło w te słowa, widząc nieszczery uśmieszek i słysząc opinie fachowców, jednym zgodnym głosem mówiących, że podobna operacja musi potrwać dziesiątki lat.

Prezydent nie wspomniał, że w dwa tysiące dziewiętnastym to był jedenasty pożar kościoła we Francji, a miesiąc wcześniej celowo podpalono drugi co do wielkości w Paryżu kościół Saint–Sulprice.

Zapewnienia głowy państwa były wiarygodne tyle co profesjonalizm Donalda Trumpa. Przez lata republika nie znajdowała pieniędzy na ratowanie swojego najcenniejszego skarbu. Ludzie pamiętali, jak politycy debatowali, mury kruszyły się i odpadały, a ogromne środki z prywatnych zbiórek z drobnymi sumami z budżetu ledwo starczały na bieżące wydatki i doraźne zabezpieczenia.

„Francja umiera. To wymowne widzieć tak straszną tragedię w Wielkim Tygodniu”. – Tak widziały to niektóre zagraniczne dzienniki, przytaczając statystyki z ostatnich lat, gdzie dochodziło do setek przypadków zbezczeszczania albo zburzenia świątyń katolickich.

„Zamach. Na dachu było dwóch mężczyzn. Z boku chodził ktoś w turbanie”. – Inni szukali wszystkich możliwych wskazówek i wspominali, że w dwa tysiące szesnastym w pobliżu katedry planowano wysadzić samochód pułapkę i że było wiele innych prób zniszczenia najbardziej znanego symbolu Paryża, Francji i chrześcijańskich korzeni kultury europejskiej.

Ludzie byli zagubieni i nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć.

Wskazywano na zbieżność dnia z datą zatonięcia Titanica i przytaczano przepowiednie Nostradamusa. Wspominano film Illuminati i mówiono o takiji. Wymieniano operacje fałszywej flagi i wszystkie dzieła, gdzie można było dopatrzeć się podobieństwa z tym, co się działo.

Oficjalna narracja od pierwszych minut tragedii mówiła o nieszczęśliwym zaprószeniu podczas remontu, niemniej jednak dziwnym trafem niezawodne algorytmy Google od razu połączyły te wydarzenia z wypadkami komunikacyjnymi jedenastego września.

Nikt tego dnia nie zwrócił uwagi na pożar na terenie meczetu Al–Aksa w Jerozolimie i przegłosowanie cenzury prewencyjnej w całej Unii Europejskiej, przycichła również dyskusja na temat żółtych kamizelek.

Tragedia tysięcy dopiero się rozpoczynała, podobnie jak wcześniej w Nowym Yorku.

 

2022

Orbita okołoziemska

– Śruba wkręcona. Kabel na miejscu. – Guan Suo zameldował krótko i zwięźle, równocześnie odsuwając końcówkę klucza od czarnego błyszczącego panelu.

Elektryczne narzędzie wielkości małej ręcznej wiertarki znajdowało się na końcu teleskopowego uchwytu, który przymocowany został do ogromnego plecaka chińskiego tajkonauty.

Uchwyt mógł obracać się praktycznie w każdym kierunku. Mężczyzna powoli pchnął go w prawą stronę, energicznie wcisnął przycisk blokady na ramieniu sterującym, i dopiero wtedy spojrzał na panel, który w końcu powinien działać jak należy, uzupełniając nadwyrężony główny reaktor stacji.

Choć Suo był niesamowicie zmęczony, to nie okazywał tego w najmniejszym stopniu. Skupiał się na misji i tylko na misji, bo wiedział, że piętnaście procent wypadków wydarzało się w ostatnich minutach spacerów kosmicznych i nieuwaga groziła uszkodzeniem nie tylko osobistego sprzętu, ale również jedynego w okolicy schronienia. Miał niezwykle otwarty umysł. Przepełniało go poczucie dobrze wypełnionego obowiązku, duma i zadowolenie, bez uprzedzenia do czegokolwiek ani kogokolwiek.

– Poczekaj… tak. Potwierdzam. Doskonała robota – odpowiedział jego kolega Jiang Wei, który kilka ostatnich godzin kilkanaście metrów dalej wpatrywał się w ekrany z obrazami z hełmu Suo i zewnętrznych kamer stacji, a teraz puścił drążek joysticka, pozwalający manipulować ich położeniem, i zaczął ćwiczyć bolącą od ściskania szorstkiego plastiku dłoń.

– Wycofuję się… – Mężczyzna zwolnił blokadę napędu na opuszczonym do poziomu ramieniu przy lewej dłoni, ścisnął manipulator i pchnął go delikatnie do tyłu na dwie sekundy.

Dysze z boku jego plecaka z ledwie wyczuwalnym sykiem wypuściły trochę gazu w przód, a po chwili inne dysze zrobiły to samo, ale w przeciwnym kierunku.

Mężczyzna przesunął się około pięć metrów do tyłu i zatrzymał w miejscu, następnie wypił łyk wody ze słomki w hełmie i dodał przez radio:

– Jestem bezpieczny, można włączyć.

– Diagnostyka za trzy, dwa, jeden… – Wei powoli odepchnął się od ściany, przesunął do panelu zasilania, wcisnął kilka guzików i potwierdził pełnym zadowolenia tonem, widząc start martwego od tygodni systemu. – Już.

Sekundy dłużyły się, gdy drobiazgowy komputer wykonywał setki tysięcy testów, w końcu jednak po kilku tygodniach pracy, wielu nieudanych próbach napraw i jednym niegroźnym pożarze dowódca misji mógł odetchnąć i podsumować:

– Wszystko działa. Potwierdzam pełną moc. Gratulacje towarzyszu.

Suo uśmiechnął się i odpowiedział skromnie:

– Na chwałę partii. Wracam do śluzy.

– Zrozumiałem.

„Tlen: sześćdziesiąt jeden procent, czas: cztery godziny piętnaście minut, pozostało: sześć godzin trzydzieści pięć minut”. – Mężczyzna nie bez cienia satysfakcji przeczytał wskazania przyrządów z wizjera w hełmie. To był ponadprzeciętnie dobry wynik, nawet jak na tak prostą misję. Niewątpliwie pomogło tu ogromne doświadczenie Suo. Miał on za sobą wiele podobnych spacerów i od dawna za każdym razem skupiał się na pracy, nie rozpraszając na myślenie o cudach, które właśnie przeżywa. Przyjmował bez głębszej refleksji, że nie ma wokół powietrza, a mimo to żyje i ma tak wspaniałe możliwości. Przyzwyczaił się, że wszystko tu na zewnątrz jest tak blisko, bo prawie na wyciągnięcie ręki, i tak daleko, bo każdy ruch musi być dokładnie przemyślany i wymaga tlenu, paliwa, wody i sprawnego sprzętu.

Życie w kosmosie wymagało wielu wyrzeczeń i zmiany absolutnie wszystkich znanych z ziemi przyzwyczajeń. Ciągłe planowanie, życie w strachu i uzależnienie od innych były koszmarem dla każdego, kto znalazł się tu po raz pierwszy. Wiele prostych czynności stawało się śmiertelną pułapką albo komplikowało na tyle, że ludzie potrzebowali długich procedur i miesięcy szkoleń. Tajkonautom pomagała oczywiście świadomość bliskości doświadczonych kolegów, ale tylko trochę, bo nawet oni nie gwarantowali bezpieczeństwa.

W środku stacji Tiangong 2 nie było wcale łatwiej. Wszechobecna ciasnota, wydzielanie zasobów, wstrętne ohydne przetworzone jedzenie i filtrowana woda bez smaku, utrudniona higiena, a przede wszystkim nieustanna walka z ograniczeniami słabych ludzkich organizmów, takimi jak brak naturalnej pracy mięśni czy sprzeczne informacje z różnych zmysłów.

Suo dawno temu przeszedł etapy niewiedzy, fascynacji i lęku. Jego światopogląd po latach był prosty aż do bólu. Mężczyzna bezgranicznie ufał partii i robił swoje, całkowicie odrzucając kapitalistyczną propagandę ze strony państw, które popadły w chaos. Nie wierzył również w plotki wichrzycieli mające na celu osłabienie potęgi państwa środka, takie jak bzdury słyszane w centrum kosmicznego imienia Jung Jan, w którym miał trzy lata treningów.

Plotki krążyły tam od lat. Według nich w magazynach służby bezpieczeństwa znajdowały się setki godzin nagrań z więźniami, których zamykano w komorze próżniowej w celowo uszkadzanych skafandrach. Według wersji przekazywanej po kryjomu, z ust do ust, ludzie ginęli w męczarniach, a ich śmierć służyła wyższym celom. Miało to być tańsze niż testy sprzętu z użyciem automatów, do tego podobno eliminowało potrzebę bezproduktywnego utrzymywania wrogów systemu, wzmacniało dyscyplinę i pozwalało na tak szybki rozwój jak niegdyś przełomowe badania w niemieckich i japońskich placówkach.

Suo wiedział, że to tylko złośliwe pomówienia, plotki mające służyć celom znanym tylko najbardziej zaufanym członkom partii. Choć komora istniała i trenowano w niej tajkonautów, to równocześnie niezwykle rygorystycznie podchodzono do kwestii bezpieczeństwa. Partia okiem dobrego troskliwego gospodarza szukała nawet najmniejszych niedopatrzeń i problemów ze sprzętem, których przy odrobinie dobrej woli można było uniknąć. Za rzetelną pracę sowicie nagradzano, za niedbalstwo karano surowo wszystkich wokół, a czasem wręcz urządzano pokazowe samokrytyki, na których winni karali siebie nawzajem.

Pieniędzy nigdy nie brakowało. Już w dwa tysiące siedemnastym wydatki Chin na badania wyniosły dwieście dziewięćdziesiąt siedem miliardów dolarów, a od tamtego czasu kwota ta rosła z roku na rok i pozwalała na robienie eksperymentów z humanitaryzmem niedostępnym w trakcie drugiej wojny światowej.

Suo podejrzewał, że cała historia powstała, bo jacyś mało zdolni robotnicy mieli zbyt bujną wyobraźnię. To musiało stać się przed epoką komputerów i elektronicznych asystentów, była jednak w tym tylko i wyłącznie wina oficerów prowadzących. Uświadomieni politycznie funkcjonariusze powinni monitorować sytuację i zapobiegać podobnym incydentom, w razie jej wystąpienia we właściwym czasie pokazać biedakom odpowiednią drogę, a przy braku posłuszeństwa wymierzyć surową karę i dać wspaniałomyślną szansę na rehabilitację.

Niefortunne było to, że w komorze musiał przebywać element niskiego szczebla. Przynajmniej dwa razy w roku trenowali tam wszyscy pracownicy obsługi naziemnej. Robili oni różne ćwiczenia po to, aby poczuć na własnej skórze, jak niegościnne jest to środowisko i z jakimi problemami borykają się ludzie w górze.

Decyzję o tym podjęto wiele lat wcześniej. Była bardzo trafna. Jak dotąd to dzięki tym ćwiczeniom pracownicy byli w stanie wymyślać różne sprytne ulepszenia, dające Chinom tak potrzebną przewagę w kosmosie.

Dzięki ich wysiłkom Suo ubrany był w bardzo wygodny kombinezon piątej generacji, miał również znakomity plecak z napędem, przewyższający znacznie rozwiązania amerykańskie, i mógł bez najmniejszych przeszkód bezpiecznie wrócić do śluzy powietrznej stacji Tiangong 2. Była ona kolejnym osiągnięciem zaplanowanego na wiele lat chińskiego programu kosmicznego i wielkim marzeniem partii, które zostało zrealizowane w wyniku ciężkiej pracy i wyrzeczeń dziesiątek tysięcy bezimiennych inżynierów ogromnego programu kosmicznego. Sześćdziesięciotonowa konstrukcja składała się z trzech elementów, czyli mieszkalnego i technicznego modułu Tianhe i specjalistycznych laboratoriów Wentian i Mengtian. Od początku do końca projektowano ją z myślą o ciągłym zamieszkaniu i na kartach historii dołączyła do MIRa i Europejskiej Stacji Kosmicznej jako pierwsze miejsce do wieloletnich badań, stworzone całkowicie przez państwo środka.

Nie był to oczywiście jedyny sukces partii. Przepowiadaną i pokazaną w „Grawitacji” konstrukcję wysłano w kosmos cztery lata po sondzie Chang'e 4, która poleciała na ciemną stronę Księżyca i wylądowała, będąc pierwszym obiektem stworzonym przez człowieka.

To budziło podziw, taki jak sam jak hodowanie jedwabników i organizmów na martwej od wieków skale. Nikt na świecie od dawna nie śmiał się już z niskiej jakości chińskiej elektroniki, w niepamięć odeszła walka z wróblami czy rewolucja kulturowa, całkowicie zaczęto ignorować wichrzycieli mówiących o łamaniu praw człowieka, wydarzeniach na placu Tienanmen czy Ministerstwie Bezpieczeństwa Chińskiej Republiki Ludowej.

Azjatycki tygrys po raz kolejny uderzył i po raz kolejny odniósł pełen sukces…

 

2032

Czwarta RP

– Załogi do maszyn! Załogi do maszyn! – Zabrzmiało w dyżurnej sali modlińskiego lotniska.

– Kiego chuja… – Zaczął litanię pułkownik Skalski, nerwowo gasząc peta w szklance z fusami, ale zagłuszył go dyżurny, który wbiegł do sali i wrzeszczał, jakby go ze skóry obdzierali:

– Co do kurwy? Szlachta nie pracuje? Wyższa szkoła opierdalania? Zaproszenie dla jaśniepaństwa? Bamboszki na nóżki? Kawusia do jasnej cholery? Wy–pier–da–lać, miguniem i w podskokach. Ruchy, koty, ruchy… – Tu gwałtownie przestał gestykulować i obrócił głową. – wrrrróć… obrońcy ładu, porządku i całego wolnego świata.

– Taaa jest, panie chorąży! – Skalski krzyknął energicznie z innymi, gdy tamten głosił kazanie, i nie czekając na koniec złapał hełm i ruszył biegiem ku maszynie, przy której czekali już mechanicy.

– Wszystko gotowe, paliwo w całości. – Szef zmiany składał mu raport, gdy wskakiwał do kabiny.

– Odpalam. – Zrobił młynka palcami, równocześnie pstrykając na przyciskach tablicy przyrządów, niczym wirtuoz na klawiaturze dobrze nastrojowego fortepianu.

Drobiazgowo przygotowana polska wersja F–16 po wielokrotnych modernizacjach zawierała w sobie masę drobnych ulepszeń specjalistów z WAT i wciąż dawała cień szansy na wygranie potyczki z agresorami, gdy ci nie używali dronów najnowszej generacji.

Przyrządy i silnik błyskawicznie budziły się do życia. Mężczyzna zapiął maskę, zasalutował szefowi i zaczął zamykać owiewkę, równocześnie kierując samolot na pas startowy. Skupił się na zadaniu. Mieli przechwycić intruzów, a on był drugi. Mrugał oczami, żeby przyzwyczaić się do mroku, gdy jego kolega już rozpędzał swoją maszynę i zaraz po starcie włączył dopalacz.

– Orzeł jeden, na awaryjnej, kurs trzy pięć siedem. – Głos z radia był tak czysty i wyraźny, że Skalski aż się wzdrygnął.

Odczekał kilka sekund i ruszył w ślady kolegi. Leciał za skrzydłowym, a tymczasem w komputerze widać było, że mają przechwycić nieznane maszyny lecące od strony niemieckiej.

– Siedem dziewięć siedem po lewej na tysiącu i się zniża, Airbus na wprost dziesięć tysięcy. – Kontrola lotów wychodziła z siebie, żeby niezależnie od odczytów przyrządów mieli pełen komplet informacji o wszystkich cywilach w okolicy.

– Dziesięć kilometrów, trzy sekundy – zameldował, a potem uzbroił działka i zaczął rozgrzewać rakiety. – Pięć kilometrów.

– Kontakt – wrzeszczał kolega Skalskiego z pierwszego myśliwca. – To myśliwce. Z prawej, bierz z prawej.

– Orzeł jeden, orzeł jeden, potwierdź. – Głos kontrolera z lotniska nie zdradzał emocji, chociaż na pewno go znali i na pewno wychodził z siebie.

Przelecieli obok intruzów i zawrócili. Maszyny były widoczne w noktowizorach i również wyglądały na F–16.

– Myśliwce. Kurwy mają barwy ruskich. F–35, dajcie F–35 – krzyczał prowadzący przez radio.

– Nie otwieraj ognia. – Odpowiedź z lotniska była błyskawiczna. – Nie otwieraj ognia. Mają zacząć.

Wieczorne niebo nagle rozświetliły wybuchy, na lewo, na prawo, z przodu i tyłu, on zaś usłyszał serię krytycznych alarmów i maszyna zaczęła zwalniać.

– Co jest? Mayday, mayday, mayday. – Chwycił mocniej drążek, gdy po chwili wysiadł mu silnik.

Lotnisko milczało, a on zaczął spadać w korkociągu płaskim. Próbował chwycić uchwyt katapulty między nogami, ale początkowe przeciążenie nie pozwalało mu tam sięgnąć. W końcu złapał za rączkę i pociągnął, ale to nic nie dało. Strach sparaliżował go od stóp do głów, a jego umysł nie zarejestrował nawet spadającego obok Dreamlinera, w którym dwustu trzydziestu pięciu pasażerów krzyczało z przerażenia.

Boże wybacz mi, że zgrzeszyłem. – Tylko tyle zdążył pomyśleć, zanim myśliwiec uderzył w ziemię, błyskawicznie zamieniając się w kulę ognia.

Eksplozja była przez chwilę jedynym jasnym punktem w okolicy, potem dołączyły do niej eksplozje kolejnych samolotów, aut, autobusów i pociągów, które prawie równocześnie miały wypadki na ziemi. Wokół nich gasły światła dróg i szlaków podróżnych, i całe oświetlenie miast i wiosek. Planeta pogrążała się w ciemnościach i w końcu wyglądała jak tysiące lat wcześniej.

 

Niedaleka przyszłość

Kraków

– Serce moje ledwo żyje, czuję firmę z nóg po szyję, dziś dostałam objawienie, teraz czeka mnie spełnienie. – Zjawiskowa dwudziestopięcioletnia blond piękność wypowiedziała znane słowa przysięgi w obecności przynajmniej kilkudziesięciu świadków.

Zrobiła to z niezwykłą powagą i namaszczeniem, potem spojrzała z czułością na swojego managera i rozpięła z przodu biały koronkowy stanik Triumpha.

Była kształtna niczym Monica Bellucci, Jessica Alba czy Jennifer Connelly. Miała twarz niewinnego anioła, cherubinka niesplamionego kłamstwem, oszustwem i zazdrością, nie dotkniętego przez narkotyki, dopalacze i używki. Zawsze dbała o swój wygląd i przez to sprawiała wrażenie młodszej co najmniej o dziesięć lat. Teraz była ubrana tylko w skąpe majtki i pasy od pończoch, a wiele pań patrzyło z wyraźną zazdrością na nią i na jej pełne kształtne piersi, które grzechem byłoby zakrywać.

Na tym oczywiście się nie skończyło. Wszyscy w salce wstali i zaczęli klaskać, potem złożyli plastikowe krzesełka i otoczyli małżeńskie łoże wielkości king–size, na którym miała się dokonać ceremonia spłodzenia nowego członka ich elitarnej wspólnoty.

Szklana miłość – pomyślał Karol patrząc na nich, i w końcu przyznał się przed samym sobą, że normalnie byłby podniecony. Tak by było normalnie, teraz poczucie obowiązku nie pozwalało mu się cieszyć, i chociaż jego drugie ja zaczęło budzić się do życia, to on próbował patrzeć na wszystko chłodnym okiem profesjonalisty.

Awans koleżanki był niespodziewany. Nikt nie domyślał się, że to ją spotka korporacyjny zaszczyt i że za partnera dostanie przystojnego szefa działu. Wszyscy obstawiali młodsze i jeszcze piękniejsze kandydatki, które poza pracą cały czas spędzały w klinikach urody i miały znacznie większe szanse na zrobienie czegoś wielkiego w swoim uporządkowanym, acz ekscytującym korporacyjnym życiu.

Karol czuł się niezręcznie. Cała sytuacja była komiczna, wierszyk kiepski, musiał jednak wkupić się w łaski tych dziwaków i robić to, co oni, bo tylko tak mógł się dowiedzieć, co zamierzają zniszczyć w Warszawie. Mężczyzna nie miał wyboru, i dlatego stał i klaskał ze wszystkimi na dwudziestym piętrze szkieletora.

Szkło weneckie od podłogi do sufitu przepuszczało do środka wiosenne słońce. Było jasno, zaś para na łóżku przeszła w końcu do namiętnej i ostrej gry wstępnej.

Kobieta przypieczętowała swój los, on zaś poczuł na plecach niepokojący chłód metalu.

– Idziesz z nami kochasiu – szepnął mu do ucha lizus Kazański. – Tylko powoli, bo się zaraz coś spierdoli.

Jezu, jaki z ciebie idiota – pomyślał, odwracając się posłusznie z rękami w górze.

Przed nim oczywiście stał jego ulubieniec. Zaskoczeniem była obecność drugiego mężczyzny, którego nie znał, i który celował do niego z paskudnie wyglądającego plastikowego pistoletu. Napastnik pokazał jednoznacznym ruchem, żeby szedł pierwszy, i warknął:

– Do gabinetu szefa. Już.

No tak. Wypadłem z łask i korporacyjne szmaty mają mnie w dupie. Co ma być, to będzie. – Karol zrezygnował z oporu widząc, że wszyscy wokół odwrócili głowy i ostentacyjnie pokazali, że nie obchodzi ich nic oprócz pary na łóżku, która przeszła do właściwego akcji kopulacyjnej.

Cała trójka wyszła z salki, minęła plakat z angielską sentencją „Talent does not exist, we are all equals as human beings. You could be anyone if you put in the time. You will reach the top, and that's that. I am not talented. I am obsessed”3 i kilku zaskoczonych pracowników, i przeszła do pokoju, gdzie Karol zobaczył na stole pas z modułami swojego multi–telefonu i siedzącą za stołem nieznaną kobietę.

Niedobrze. – Zdążył pomyśleć, zanim lekko się zatoczył, gdy któryś z drabów pchnął go do środka.

Poczuł, że drzwi do gabinetu zostały za nim zamknięte. Lizus szefa stanął teraz z tyłu, zaś nieznajomy naprzeciwko.

– O ile nie masz lewych interesów na boku, to tego nie powinno tu być – przemówiła zachrypniętym przepitym basem niewiasta. – Sprawdziliśmy, nie masz. Wygląda na to, że jesteś pieprzonym szpiegiem. Dla kogo pracujesz? Dla Niemców? Ruskich? Angoli?

Twarz anioła, serce diablicy. – Urosła mu gula w gardle, ale przemógł się i spojrzał bez zainteresowania na kilkanaście połączonych modułów telefonicznych, z których składał co kilka dni raport. Było ich tyle, że nikt nie mógł wychwycić właściwej wiadomości wśród szumu generowanego na różnych kanałach radiowych. Urządzenia te były ulubionym narzędziem co sprytniejszych biznesmenów, wielu polityków czy służb, ich obecność działała teraz jednak na jego niekorzyść. Moduły były wszyte w kurtkę i nikt nie miał szansy ich wykryć ani zobaczyć. Z prostej dedukcji wynikało, że musieli mieć jakiś specjalistyczny skaner w rodzaju Pegasusa, a skoro mieli skaner, to wiedzieli, czego szukać, i nie było sensu wciskać im żadnej łzawej bajeczki.

Pierwszy cios był niespodziewany.

Nawet nie jęknął, gdy dostał od nieznajomego w twarz. Poczuł słony smak krwi, którą powoli oblizał w milczeniu. Spojrzał hardo, co tylko rozjuszyło mężczyznę. Ciosy pięścią zaczęły spadały z lewej i prawej, ale stał dalej, niewzruszony niczym posąg i dumny, że to jego skierowano do tej misji. W końcu poczuł uderzenie w plecy, zupełnie jakby Kazański przyłożył mu młotkiem.

Zamknął oczy.

Żebym zginął, żebym...

Dostał po nogach.

Upadł na kolana.

Wtedy przyszedł decydujący cios w potylicę i nastała błogosławiona ciemność…

 

Niebieski

 

> Odlot <

Orbita okołoziemska, rok później

– Dziesięć metrów, dziewięć metrów, osiem, siedem, sześć… – Komputer na stacji Tiangong 2 beznamiętnym mechanicznym głosem odczytywał odległość do ogromnej rakiety, a dwóch mężczyzn czuło coraz większe zmęczenie i ciążącą na nich odpowiedzialność.

Obserwowani przez kamery, rejestrowani przez mikrofony i zespoły czujników, nie pozwalali sobie nawet na moment wytchnienia, nie był to bowiem rutynowy spacer ani kolejne nudne doświadczenie naukowe, tylko „być albo nie być” dużej części chińskiego programu kosmicznego.

Pomimo przeciążenia psychicznego nie narzekali, wiedzieli bowiem, że mogłoby to odebrać punkty praworządności w systemie Sesame Credit, a to byłaby prawdziwa katastrofa dla nich, ich bliskich i znajomych.

Jak dotąd nie mieli większych powodów do niepokoju. Rakieta Chang Zheng 6 po starcie z Wenchang przez dwie godziny kierowała się idealnie po wyliczonej trajektorii i zmierzała prosto do stacji. Wszystkie parametry mieściły się w normie. Nie zepsuł tego nawet środkowy silnik, który dał trochę większy ciąg i który na wszelki wypadek wyłączono. W locie użyto prostej automatyki, która tyle razy doskonale się sprawdziła, ta miała jednak swoje ograniczenia i dlatego na końcu operacji dokowania kontrolę zawsze przejmował żywy człowiek.

Tak w ogóle sprzęt używany przez Chińczyków był przedziwną mieszanką nowoczesności i starodawnych, ale sprawdzonych, rozwiązań amerykańskich i rosyjskich. Tajkonauci używali nie tylko odpowiedników Apollo Guidance Computer z pamięciami ferrytowymi, ale również autorskich Loongson 3, Zhaoxin, kopii Elbrus 2K i kultowych Intel 80386, laptopów Shenyang z chipami ARM i innych cywilnych maszyn, gdy chodziło o niekluczowe dane.

Tiangong 2 miała wiele szram i śladów po starych, czasem brutalnych albo prymitywnych, eksperymentach naukowych. Różne elementy nie wyglądały zbyt dobrze i nie były idealnie do siebie dopasowane. Wszystko przypominało ogromną ciężarówkę, do której ktoś na kacu dokładał klepane młotkiem elementy, łącząc je tym, co akurat było pod ręką. Wszędzie dawało zauważyć się płaty gołego metalu, i brak ładu, i składu, ale na szczęście od strony technicznej cała konstrukcja po latach została dopracowana na tyle, że nie stanowiła zagrożenia dla zdrowia i życia ludzkiego.

Stacja korzystała przede wszystkim z doświadczeń MIRa, Tianzhou pełniły w niej rolę podobną jak Sojuzy, a Shenzhou dowoziły ludzi. Krążyła ona na orbicie kilka lat i początkowo miała służyć przez dziesięć lat, a potem ulec spaleniu w wyższych warstwach atmosfery.

Plany te uległy zmianie po locie kolejnej sondy kosmicznej, która okrążyła księżyc i dostarczyła wielu sensacyjnych materiałów. Zdecydowano się wtedy na przyspieszenie programu Tiangong 3 i przeniesienie starej konstrukcji na orbitę naturalnego satelity ziemskiego po całkowitym uruchomieniu jej następcy.

Plan był niesamowicie ambitny. Został zatwierdzony na najwyższych szczeblach władzy i pomimo wypadków jak dotąd realizowano go bez większych opóźnień. Zawierał w sobie wiele niewiadomych związanych ze złożeniem ogniw słonecznych, dołączeniem silnika i lądownika, i zmianą konfiguracji modułów badawczych. W jego trakcie wielokrotnie wystawiano konstrukcję na inne obciążenia niż te założone w oryginalnym projekcie, co dodatkowo dostarczało wielu danych o zachowaniu się konstrukcji człowieka w kosmosie.

Chińska Narodowa Agencja Kosmiczna przedstawiała całość jako eksperymenty związane z budową przyszłego statku na Marsa. Nie budziło to żadnych obaw ze stron innych państw, które chcąc zyskać dostęp do technologii chińskiej regularnie oferowały współpracę w projekcie i równie regularnie były ignorowane.

Zhang Fei i Guan Yu z zadowoleniem obserwowali, jak środek krzyża celownika widoczny jest w środku pierścienia mocującego.

– Ucieka, pół stopnia w prawo.

– Pół stopnia w prawo.

Oprócz losu bliskich mężczyźni ryzykowali jeszcze uszkodzenie stacji i nieuchronny wybuch. Ta misja nie była taka jak poprzednie i kończyła okres przygotowań do ostatecznego lotu. Ostatni człon rakiety Chang Zheng 6 nie został tym razem odrzucony, a moduł na jej górze nie był ani statkiem Tianzhou ani Shenzhou, tylko wielkim zbiornikiem paliwa ze sterówką, który wraz z elementami rakiety nośnej miał zostać głównym napędem całej konstrukcji.

– Hamowanie do pół metra na sekundę.

– Hamowanie.

– Stop.

– Stop.

Nowy moduł zgodnie z opracowanym wiele miesięcy wcześniej planem należało dołączyć do wnętrza stacji, następnie podłączyć do jej systemów i dopiero wtedy przeprowadzić procedurę startu.

– Sprawdzić blokadę.

– Blokada sprawdzona.

– Sprawdzić ciśnienie w module.

– Jedna atmosfera.

– Rozpocząć łączenie włazów.

– Procedura rozpoczęta.

Tajkonauci poczuli lekki wstrząs, gdy kontrolka na panelu wejściowym zmieniła się z czerwonej na pomarańczową.

– Otworzyć właz w module.

– Zdalne otwarcie.

Mężczyźni usłyszeli lekki syk i światełko przy śluzie zmieniło barwę z pomarańczowej na zieloną.

– Otworzyć właz. – Fei wydał kolejny rozkaz.

Yu posłusznie sięgnął do uchwytów ryglujących, i po chwili stacja powiększyła się o obszar dziesięciu metrów sześciennych. Dało się poczuć przepływ powietrza, woń świeżych smarów, lutów i spawów, farb i kwiatu azalii, który najwyraźniej ktoś przemycił na szczęście.

Mężczyzna powoli wpłynął do wnętrza modułu. Trzymał w ręku latarkę, która oświetliła dwa fotele. Zbliżył się do panelu kontrolnego na przeciwnej ścianie, i zaczął przyglądać kolejnym kontrolkom, meldując po kolei:

– Moduły paliwowe w normie. Paliwo w normie. Reaktor szczelny.

– Uruchomić komputer i włączyć oświetlenie. – Starszy kolega przesunął się do najwyraźniej sprawnego modułu i wydał kolejny rozkaz.

Młodszy tajkonauta bez słowa podniósł odpowiednie klapki zabezpieczające i wcisnął przełączniki.

„1, 2, 3…” – na wyświetlaczu alfanumerycznym obok nich pokazały się numery kolejnych testów, które w końcu zostały zastąpione testem samego wyświetlacza i cyframi „1111”.

– Komputer uruchomiony.

– Podłączyć moduł do stacji.

Yu podniósł kolejną klapkę i wcisnął przycisk, dzięki któremu cyfry zmieniły się z „1111” na „2222”.

– Komputer podłączony.

– Wykonać stąd test systemu całej stacji.

Tajkonauta wpisał „2225” z małej klawiatury alfanumerycznej i zatwierdził klawiszem Enter. Ten sposób programowania, jak również projekt tej części sprzętu pochodziły sprzed lat. Mężczyźni znali kody na pamięć, mieli również ściągawki określające to, czego należy oczekiwać.

– Lądownik OK, Tianhe OK, Wentian OK, Mengtian OK. – Yu odczytywał status na podstawie kodów na wyświetlaczu, a jego słowa były potwierdzane przez niezależny system komputerowy, który pokazywał opisy na małym ekranie LCD.

Atmosfera ulegała wyraźnemu odprężeniu.

– Jeszcze tylko wykonam spacer i jesteśmy gotowi. – Zgodnie z procedurą do zadania zgłosił się młodszy tajkonauta.

– Tak. – Dowódca misji pozwolił sobie na uśmiech wiedząc, że maszyny w różnej technologii podają te same wyniki testów.

Powłokę stacji sprawdzano regularnie kamerami na wysięgniku, tym razem jednak zgodnie z planem misji potrzebna była pomoc człowieka. Yu miał założyć kombinezon i zrobić to samo, co automat. To właściwie była formalność, ale wymagana ze względu na to, że stacja miała się znaleźć w miejscu, gdzie trudno byłoby dokonać ewentualnych napraw.

Mężczyzna zajął się tym z prawdziwym entuzjazmem. Wiedział, co może ich czekać, i dlatego pozwolił sobie tylko na krótką chwilę refleksji, odwracając się niby przypadkiem w stronę matki ziemi. Powoli płynął w pustej przestrzeni, podczas gdy pod nim przesuwał się cały świat.

Tam gdzieś są. Ciekawe, czy tam jeszcze wrócę. – Uśmiechnął się, widząc słabiej oświetlone obszary państwa środka.

Nie był to bynajmniej przejaw zacofania, tylko kolejny powód do dumy. Partia i w tym postawiła na swoim, i w ramach planu pięcioletniego wyeliminowała niepotrzebne oświetlenie nocne na ulicach, skwerach i w budynkach. Według oficjalnych danych noszenie światła osobistego przez mężczyzn spowodowało, że zużycie energii spadło o całe dwadzieścia procent. Było to ważne, gdyż projekt sztucznego słońca wciąż nie dawał wystarczających rezultatów, i rozwijający się kraj potrzebował energii jak nigdy dotąd.

Tajkonauta widział również miejsce, które zostało oświetlone z przestrzeni kosmicznej. Metropolia Chengdu, na której wypróbowano projekt z rosyjskiego eksperymentu Znamya, jaśniała niczym gwiazda, i według oficjalnej wersji ludzie wysyłali do komitetu centralnego listy pochwalne, że mogą pracować w pełnym komforcie na cztery zmiany.

Podobnie jaśniało Greater Bay Area, gdzie całą dobę wymyślano kolejne przełomowe projekty z różnych dziedzin IT, nanotechnologii i genetyki.

Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy – wspomniał z rozrzewnieniem roczne praktyki, które tam odbywał.

Przypomniały mu się zajęcia ze sztucznej inteligencji znanej na całym świecie profesor Chang Xin i liczne wycieczki do fabryk, gdzie dopracowywano chiński proces 7 nm +++. Przed oczami przesuwały mu się prezentacje Chang Weisi, który pokazywał mu następców popularnej aplikacji TikTok i wiele prototypów, które zmieniły życie milionów. Myślał o wszystkich poprawkach i uwagach, które przyczyniły się do tego sukcesu, i cieszył się, że przyszło mu żyć w tak wspaniałym czasie i miejscach.

– Guan Yu, twój puls wzrósł o dziesięć procent. – Wrócił do rzeczywistości, gdy usłyszał karcący głos komputera.

Reszta świata nie interesowała go już tak bardzo, i dlatego obrócił się, i tylko zerkał w ekran wsteczny, gdy znajdował się nad połączonymi Koreami, podzielonymi Amerykami i terenem dawnej Rosji.

Wielka szkoda, że zmarnowali swój potencjał. – Yu żałował przede wszystkim tego, że dawni sojusznicy stanęli po dwóch stronach barykady i następcy Putina, zamiast współpracować, regularnie grozili użyciem nuklearnych rakiet Buriewiestnik i torped Posejdon.

Cały obchód trwał trzy godziny i nie wykazał żadnych problemów. Po spacerze obaj tajkonauci zjedli posiłek, spojrzeli po sobie, bez słów ubrali w kombinezony i udali do modułu z silnikiem, gdzie dokładnie przypięli się pasami do swoich siedzeń.

– Włazy? – Fei zaczął odczytywać kolejne punkty listy kontrolnej.

– Zamknięte. – Yu potwierdził.

– Panele?

– Złożone.

– Napięcie na szynie A?

– 48V

– Szyna B?

– 48.1V

– Nawigacja?

– Skalibrowana.

– Komputer?

– Bez błędów.

– Telemetria?

– Bez błędów.

– Radar?

– Nic.

– Centrum kontroli, prosimy o zgodę na wykonanie planu alfa.

– Tiangong 2, u nas wszystko na zielono. Jest zgoda. Odpalenie według uznania. Niech partia będzie z wami.

– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Odpalić silnik.

Młodszy kolega wprowadził na klawiaturze numerycznej kod „7777” i nacisnął Enter, w odpowiedzi dostał kod „1234”, który potwierdził ciągiem cyferek „4321”. Kody oznaczały odpowiednio „odpalić” i „bezwzględnie potwierdzam”, i zaraz po ich wpisaniu tajkonauci usłyszeli stuk. Za ścianą przed nimi otworzyły się zawory i dwa gazy zaczęły płynąć do komór spalania, gdzie połączyły się, dając efekt wybuchu. Statek zaczął drżeć i przyspieszać, realizując lot po zaprogramowanej tygodnie wcześniej trajektorii.

– 1 g, 2 g, 3 g – meldował młodszy mężczyzna, podczas gdy starszy obserwował wskazania związane z kursem.

Pasy bezpieczeństwa zaczęły wrzynać się w ich klatki piersiowe. Znowu czuli wzrastający poziom adrenaliny i byli w ciągłej gotowości, żeby wprowadzać drobne zmiany. Procedura zakładała przyspieszanie na orbicie okołoziemskiej, okrążenie planety trzy razy i wystrzelenie statku w kierunku księżyca w sposób podobny jak przy lotach Apollo. Jedyna różnica w stosunku do historycznych misji była związana z masą pojazdu, która wynosiła około pięćdziesiąt ton. Zdecydowano, że paliwo zostanie wykorzystane do przeniesienia stacji na połowę odległości między księżycem i ziemią, a druga część drogi ma być pokonana z użyciem sił grawitacji.

To był bilet w jedną stronę, i mężczyźni nie mogli pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd.

 

>> Obrazek <<

Warszawa

„Na gurze rurze Na dole kszaki Mam horom curke Daj mi świerzaki”

Widziałem głupawy wierszyk, a nad nim obrazek całej szczupłej nagiej kobiety w kapeluszu ze śmiesznym piórkiem, która klęczy bokiem i patrzy w stronę fotografa. To była Lena Söderberg z Playboya, ale nie taka normalna, tylko jakaś inna, z drobnym niedostrzegalnym szczegółem, który najwyraźniej alarmował moją podświadomość i nie dawał mi spokoju.

Pewnie bym się dzisiaj nie zajął tym obrazkiem, gdyby nie porządki na dysku dwa tygodnie temu.

Zacząłem od rzutu okiem na zawartość pliku w Far Managerze pod klawiszem F3.

Któryś ze starych formatów Googla, do tego trochę metadanych.

Nic szczególnego.

Odpaliłem aplikację do scenografii.

Nic.

Sprawdziłem tą samą aplikacją, szukając tym razem od tyłu do przodu. Sam bełkot. Jedynie dwie litery układały się w słowo, ale to akurat o niczym nie świadczyło.

DO

Spróbowałem innego rozrzutu.

NOT

To nie może być przypadek.

Sprawdziłem kolejny rozrzut.

STOP

Przy kolejnych nie znalazłem żadnego tekstu, jedynie kilka liczb.

20170809, 20190906, 287804

Uderzyłem ze złością w klawiaturę i upiłem trochę wody z butelki.

Najśmieszniejsze, że wszystko wiązało się z hajsem, mamoną, szmalem, czy jak go tam zwać, a dokładniej z metalowymi środkami pieniężnymi, zwanymi potocznie monetami. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale od małego zawsze dostrzegałem je, gdy leżały pod nogami, takie małe, biedne i samotne. Mogłem iść z kimś i rozmawiać, mogłem patrzyć kątem oka, mogłem nawet gapić się w chmury i tylko od czasu do czasu się rozglądać. To wystarczało. Nowe, stare, czyste, zaśniedziałe, odkryte albo lekko zakopane. Wszystkie te cudowne piękności krągłości przyciągały mnie jak magnes i były moje i tylko moje.

Nieraz śmiałem się z mojego daru, a już najbardziej po spacerze na wakacjach w Szwajcarii. Był wieczór, chodziłem sobie po placu pod operą i nagle zobaczyłem piątaka.

Szedłem dalej.

Kolejny. I kolejny. I kolejny.

Zorientowałem się, że może wcześniej był tam jakiś ślub czy inna imprezka. Zacząłem sobie zbierać te drobne pieniążki, i wtedy kątem oka zauważyłem jakąś babcię, która popatrzyła na mnie i zaczęła śmigać obok nie gorzej niż niejeden dwudziestolatek.

Chciwa starucha. – Zaśmiałem się sam do swoich myśli.

Nie wiem, czy chciała tylko zarobić, czy chodziło o zdrowe współzawodnictwo, odzyskanie własności czy zabicie nudy. Tego nigdy się już nie dowiem, natomiast na pewno tamtego dnia miałem niesamowitą satysfakcję, bo ona nic nie zebrała, a ja zgarnąłem całą pulę.

Moi znajomi od zawsze śmiali się, że mam niesamowite oko. Nie sądzę, żeby to było przez błysk takich monet. Gdyby to była prawda, to reagowałbym też na kapsle po piwie. Nie myślę, żeby to była kwestia samego kształtu. Moja prywatna teoria, którą wypracowywałem przez wiele lat, mówiła, że to wszystko przez kombinację kształtu i faktury. Widziałem te monety w kałużach, widziałem pod automatami z biletami i innych miejscach. Możliwe, że ludziom nie chciało się po nie schylać, ale jeszcze bardziej możliwe, że ich nie widzieli. Albo to, że dla nich nie były ważne, a dla mnie już tak. W kilku krajach zauważyłem nawet, że najczęściej można znaleźć miedziaki i wszystko co je przypomina, srebrne dziesiątki i dwudziestki już rzadziej, a połówki i większe nominały zazwyczaj są podnoszone, i tych od zawsze udawało znaleźć mi się najmniej.

Tak w ogóle to chciwość starszych dystyngowanych dam to chyba wbudowana jest w nie z automatu. Pamiętam, jak stałem kiedyś w kolejce w sklepie. Zobaczyłem, że leży tam moneta, do której nikt się nie przyznawał, a w każdym razie nikt jej podnosił. Wszyscy mówili „Jestem taki bogaty, że drobniaki mnie nie interesują”, więc zrobiłem to, co było dla mnie najbardziej naturalne.

Podniosłem monetę, a jakaś starsza pani obróciła się spod kasy i przyleciała oburzona z krzykiem, że co ja sobie myślę, jak śmiem robić takie bezeceństwa, i że to jej święta niepodważalna własność.

Wzruszyłem ramionami, popatrzyłem z wielkim zażenowaniem, oddałem monetę i po raz kolejny w swoim życiu pomyślałem, że te wszystkie historie o starych schorowanych ludziach to muszą być wymyślane na pokaz. Nieraz widziałem, jak wyostrza im się wzrok i dostają nadludzkich sił, gdy trzeba walczyć o miejsce w kościele. Nieraz słyszałem, jak chwalą się, jacy to są rześcy i mocni, i nieraz czułem, że zahartowani w ciężkich czasach skutecznie powaliliby niejednego komputerowego cherlaka.

Ten konkretny obrazek też nie dał mi spokoju, podobnie jak monety. Słynna Lena z Playboya, którą widziałem kilkanaście razy wcześniej, była niby taka sama jak zawsze, ale równocześnie coś w niej się nie zgadzało.

To pewnie dlatego pewnego gorącego dnia kilka tygodni wcześniej kliknąłem na niej prawym klawiszem myszy i użyłem opcji „zapisz jako…”, a następnie wybrałem roboczy folder na dysku C. Pamiętam, że miałem ulotne wrażenie, że dokładnie to samo zrobiłem już wcześniej. Wrażenie trwało sekundę, ale pomyślałem sobie, że to wynik nieprzespanej nocy.

Na tym to się wtedy skończyło, a dziś poczułem, że mam jakieś przecudowne zdolności magiczne i na pewno zobaczę to, co niewidoczne dla oczu. Wszystko przez przebłyski z ostatniej nocy. Śniła mi się jakaś dziewczyna, która coś do mnie mówiła, a właściwie chciała coś powiedzieć… wyciągała rękę i już otwierała usta… ale dokładnie wtedy się obudziłem.

Siedziałem i dumałem nad przypadkami, kobietami i monetami, i dosłownie w tym samym momencie zadzwonił mój telefon, a ja aż podskoczyłem i niewiele myśląc automatycznie odebrałem go na głośnomówiącym.

– Pan Adam Gniazdowski? Dzwonię z firmy ubezpieczeniowej…

– Dziękuję, nie jestem zainteresowany. Do widzenia. – odpowiedziałem grzecznie i równie kulturalnie odłożyłem słuchawkę.

Po chwili telefon zadzwonił znowu, a ja znowu odebrałem.

– Dzień dobry, przed chwilą…

– Nie jest zainteresowany – rzekłem trochę zniecierpliwionym tonem i znów się rozłączyłem.

Telefon zadzwonił znowu. Pomyślałem, że nawtykam temu komuś i po prostu wyłączę dzwonek i wibracje.

– Wypadek, chodzi o wypadek…

– Nie jes…eeee, słucham.

– Chodzi o pana wypadek i odszkodowanie, które chcemy wypłacić.

– Ale ja nie miałem żadnego wypadku.

Pip, pip, pip – Usłyszałem w słuchawce.

Spojrzałem na listę ostatnich połączeń. Numeru nie było. Nie wiadomo, dlaczego wzruszyłem sam do siebie ramionami. Uznałem, że to pewnie jakiś naciągacz albo głupia pomyłka, i jeżeli ktoś coś rzeczywiście chce, to zadzwoni jeszcze raz.

Zachciało mi się znowu pić. Ponieważ butelka była już pusta, to poszedłem do kuchni, wziąłem z wodopoju kolejną i wróciłem do pokoju. Tutaj zobaczyłem, że mruga dioda w moim telefonie. Odstawiłem butelkę i dotknąłem delikatnie wyświetlacza.

Wiadomość.

Odblokowałem urządzenie, kliknąłem na kopercie i zobaczyłem, że zaliczono mi kolejne pół roku doświadczenia.

Jeszcze tylko sześć miesięcy. – Ucieszyłem się jak małe dziecko, bo czekałem na to z taką niecierpliwością. To chyba przez dragi. Rok temu byłem w Londynie na kurwo–konferencji i wiedziałem, że za darmo dają tam nawet ekstazy. Oczywiście nieoficjalnie, ale sam widziałem to na własne oczy.

Musiałem przeprocesować przeniesienie ze swoim managerem, jego managerem i managerem jego managera. Kosztowało mnie to masę nerwów, ale od początku byłem pewien, że się opłaci.

Zamyśliłem się głęboko i rozejrzałem wokół.

Mały niewielki pokój w wieży husarskiej z mieszkaniami socjalnymi dla pracowników IT, którymi regularnie poniewierano, bo na papierze byli tylko kosztem. Ledwo trochę żałosnego sprzętu, który z takim mozołem zbierałem przez całe życie. Biurko mojego projektu zrobione przez niezawodnego pana Henia. Zniszczony żółty fotel ze sztucznej skóry przywodzący na myśl fotel kapitana gwiezdnego statku USS Callister, od którego zależą losy całych systemów planetarnych.

Szkoda to będzie opuścić, ale czego to nie robi się dla kariery.

Wiedziałem, że poradzę sobie śpiewająco. Moi przodkowie byli Słowianami. Pełną gębą korzystałem z ich niesamowitych genów ciesząc się, że nie urodziłem się w jakimś zapyziałym miejscu w Azji, gdzie składają tylko elektronikę. Tu mogłem być kreatywny. W mojej korporacji wyspecjalizowałem się w bardzo sprytnym, wręcz magicznym, łączeniu programowania z testowaniem, i dzięki temu od zawsze miałem sensowne i dobrze płatne zajęcie.

Usiadłem w przewygodnym fotelu, pobujałem się chwilkę, potem zacząłem gryźć kromkę chleba i otworzyłem następnego maila. Dotyczył ostatniej instalacji artystycznej, którą sponsorowała firma, i w jasny sposób przedstawiał, jak należy o niej mówić:

„Niekonwencjonalny wizerunek Syrenki jest wysublimowaną wizją plastenyczną. Jakkolwiek abstrahuje on od altruistycznego pietyzmu i metafizycznych sofizmatów, to w przenośnej i realnej konkluzji pokazuje, jak artysta był niezwykle kreatywnie sugestywny. Można to udowodnić empirycznie, a mówiąc w prostszych słowach propedegeneracja deglometywna wyłamuje się w najwyższym punkcie adekwatnej symbiozy wizji twórcy z realną potrzebą przedstawienia postaci. Ostatnim ogniwem łańcucha myśli artystycznej jest częściowe zamalowanie znajdującej się obok pamiątkowej tablicy, by ostatnim elementem pozostał nacechowany finezyjnie artyzmem paradoks i dysonans poznawczy”4

Proste i klarowne. – Wzruszyłem ramionami i zabrałem za kolejny nudny challenge na poprawę relatywnej i obiektywnej wydajności funkcji w jednym z tysięcy arkuszy Excela, którego namiętnie używaliśmy do pokazywania wzrostu zaangażowania pracowników. Target został ustawiony za cztery godziny, za wykonanie miałem dostać sto punktów, a do tego wiedziałem, że uwinę się w godzinę i resztę czasu będę miał dla siebie.

Dzień jak co dzień, robota jak każda inna. Ciepła posadka, w której miałem wszystko, czyli Internet, dach nad głową, karnet na siłownię i opiekę medyczną w nocy o północy. Cieszyłem się, bo udało mi się dzisiaj zdobyć kanapki z tym prostym chlebkiem, który najbardziej lubiłem. Jadłem pomidorka i serek z ciemnozarnistym razowcem z ziarnami kakaowca i niewielką ilością tłuszczu i miałem ubaw niczym dziecko, które dostało cukierka. Nic tak nie poprawiało humoru jak dobre śniadanie, a najważniejsze było to, że takie jedzenie nie miało nic wspólnego z wymyślnymi wegańskimi wypiekami, którymi raczyła się większość ludzi wokół mnie.

Ważne dla mnie było również to, że panował tu miły chłodek i można było siedzieć dosłownie w samych gaciach. Uroki pracy z domu.

Kliknąłem na kolejny artykuł.

„W Warszawie w wieku siedemdziesięciu pięciu lat zmarł profesor Polskiej Akademii Nauk doktor Aleksander Miłosz, który przez lata badał problemy jądrowe, takie jak stan splątania kwantowego”.

Coś mi to nazwisko mówiło, więc zajrzałem do Wielkiej Encyklopedii, gdzie przeczytałem o fenomenie dwóch fotonów, które miały dowolne parametry, a po przesłaniu na ogromne odległości w trakcie pomiaru zawsze miały przeciwny polaryzacje.

Pomyślałem, że to takiej porcji nauki czas na rozrywkę. Na chybił trafił wybrałem jedną z piosenek.

„Fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, żeby bawić się, żeby bawić się, żeby bawić się na całego...”5

Wróciłem do Excela.

 

>>> Codzienność <<<

Wiedeń

Izolda spojrzała ponownie na chłopaka naprzeciwko, potem umoczyła croissanta w gorzkiej, czarnej jak smoła, kawie i delikatnie go ugryzła.

Był taki chrupki. Croissant niestety, bo na chłopaka nie miała szansy. Patrzył na nią z wyższością i politowaniem. Wyraźnie oceniał ją po sportowej opasce na ręku i nie dawał nadziei, że się do niej odezwie, nawet gdyby podeszła.

Ciekawe, bo elegancki styl, zgodnie z najnowszą modą, złamała wyłącznie jednym jedynym elementem, czyli sportową opaską na ręce.

Wiedziała, że jej bluzka była przepiękna, niesymetryczne wydatne piersi układały się idealnie równo, szklane serce na szyi komponowało z chokerem, a fryzura przypominała klasyczne fryzury francuskich dam z osiemnastego wieku z ulubionego serialu "Outlander".

Do niczego nie można było się przyczepić, i była tego pewna, bo chwilę wcześniej przeglądała się w telefonie.

Pomimo jej walorów chłopak nie zwrócił na nią w ogóle uwagi…

Trzeba to zaakceptować.

Zjadła mokrego croissanta, potem delikatnie podniosła ze stolika papierową chusteczkę i przytknęła ją dwa razy do ust, czekając cierpliwie, aż nasiąknie wilgocią.

To był nawyk, który wypracowała przez lata. Nauczyła się go od znajomego Francuza i jak dotąd sprawdzał się znakomicie, pozwalając na niebrudzenie kieliszków.

„Dhę mordę” byli może strachliwi i w trakcie wojen zawsze udawali się na z góry upatrzone pozycje, ale na szyku, modzie i elegancji znali się jak nikt… no może poza Polakami.

Tak w ogóle to można mówić, że Wiedeń to wioska, ale co jak co, maniery zawsze były tam bardzo ważne. Nie uważała się wprawdzie za damę, ale zawsze próbowała zachowywać się jak człowiek na pewnym poziomie, i dbała o różne takie szczegóły.

Powoli podniosła filiżankę i dopiła kawę, a następnie spojrzała w stronę jeziora i fontanny.

Kochała ten raj, gdzie ludzie byli zawsze mili i uśmiechnięci, gdzie zawsze było ciepło i gdzie każdy wiódł beztroskie życie bogacza, a jak nie bogacza, to przynajmniej szczęśliwego człowieka.

Tego dnia była w podwójnie dobrym humorze. W przedszkolu zakończyła pierwszy etap przygotowań do przedstawienia na koniec roku, a do tego dzisiaj udało się jej wyspać.

Mężczyzna dalej nie zwracał na nią żadnej uwagi, w końcu zapłacił pokazując swój natryskowy tatuaż i wyszedł.

Wzruszyła ramionami, a potem zamówiła lody waniliowe. Dzień zapowiadał się niezwykle interesująco. Obiecała sobie, że absolutnie nic nie zepsuje jej dobrego humoru.

 

> Przylot <

Księżyc

– Przepiękny – powiedział Fei.

– Tak – odrzekł cicho Yu.

Obaj tajkonauci patrzyli przez małe okrągłe okienko na ogromną szarą kulę, która była jakby na wyciągnięcie ręki. Księżyc wypełniał całą przestrzeń iluminatora i mężczyźni gołym okiem dostrzegali nawet mniejsze kratery i wzniesienia, i różne ślady pozostawione przez człowieka.

– To nie to samo, co na symulatorze – skomentował Fei.

Jasne. A dlaczego miałoby być? Jesteśmy tak daleko od domu. Nie można przejść do kapsuły ratowniczej i tak po prostu wrócić – pomyślał Yu i machinalnie dodał: – Co prawda, to prawda.

Tu nie było drugiej szansy.

Owszem, kapsuła wciąż tkwiła na swoim miejscu i była całkowicie sprawna, nie miała jednak wyposażenia do trzydniowego lotu, a najbliższa rakieta zdolna ich zabrać do domu znajdowała się w częściach setki tysięcy kilometrów od nich.

Na orbicie ich ojczystej planety wszystko było prostsze i tam ryzykowali wiele, ale równocześnie mieli pewność, że haniebna ucieczka ze stacji przy odrobinie szczęścia może zakończyć się lądowaniem w przyjaznym środowisku z normalną grawitacją i nieograniczoną ilością tlenu.

Tutaj było gorzej. Ich życie mogło się skończyć bez ostrzeżenia w każdym momencie. Doskonale znana stacja nagle stała się tak nieznana, a każdy krok tak niebezpieczny, że musiał być kilka razy przemyślany.

Czy wychodząc na zewnątrz nie wypuszczamy za dużo powietrza? Czy uszczelki w pompach zostały dokładnie sprawdzone? Czy filtry nie były za wcześnie ani za późno wymienione?

Takich pytań pojawiało się bardzo wiele i były całkowicie uzasadnione. Od lodowatej przestrzeni oddzielała ich tylko cienka blacha, zaś kruche życie zawdzięczali poprawnemu działaniu dziesiątek tysięcy układów.

Fei niespodziewanie zaczął się bać jak nigdy przedtem w swoim życiu, ale próbował nie dać tego po sobie poznać, i dodał z zapałem:

– Warto było podjąć to ryzyko.

– Tak. Wypijmy za to.

Obaj jak na komendę sięgnęli do kieszeni, wzięli do rąk plastikowe tubki z wodą, stuknęli się nimi i po otwarciu korków zaczęli powoli sączyć życiodajny płyn. Nie mieli na pokładzie alkoholu, ale to im zupełnie nie przeszkadzało, gdyż w ich sytuacji woda była cenniejsza i smakowała bardziej niż najlepszy burbon czy sake.

– Oni są tak daleko – powiedział starszy z nich po dłuższej chwili i niby przypadkowym wyłączeniu systemu śledzenia.

Nie uszło to uwadze młodszego koledzy, ale tego nie skomentował, mówiąc tylko:

– Tak.

Obaj byli przyzwyczajeni do obserwacji przez bezlitosne oczy kamer i zespoły innych czujników. Nie znosili tego, ale też do perfekcji opanowali ich chwilowe blokowanie. Nikt nie robił z tego powodu wielkiego problemu, bo zdarzało się, że mikrofony szwankowały same z siebie, a że nie były elementem niezbędnym do przeżycia, ich wymianę zawsze odkładano na później.

Obecnie mieli chwilę dla siebie, zanim centrum na Ziemi odezwie się w tej sprawie. Oddali się rozmyślaniom.

– Kiedyś pływałem o północy przy świetle księżyca, ale to nie to samo. – Przerwał ciszę Fei.

– Robisz się miękki jak trzcina.

– Nie, szanowny Yu. Myślę tylko o tym, że nasi bliscy są na planecie, która jest małą niebieską kropką w kosmosie. Co my tu właściwie robimy?

– Żeby ich obronić? Żeby sprawdzić, czy coś nam grozi?

– Wierzysz w to? Ale tak naprawdę?

– Oczywiście towarzyszu.

– Dobrze towarzyszu, a teraz włączmy system.

– Rozkaz.

– Jak stoimy z zapasami?

– Tlen na dwa miesiące, woda i żywność na półtora, paliwo na pięć przelotów sondy i trzy lądowania.

– Łączność?

– Radio i laser działają, wszystko w normie.

– Gdzie jest Aitken?

– Tam. 52°13′N 21°00′E.

– To wiem, ale gdzie jest to tam? – Fei wskazał na okno.

– W lewej górnej ćwiartce. – Odpowiedz młodszego kolegi była udzielona natychmiast, z obowiązkowym skinięciem głowy wyrażającym szacunek i służalczość.

– Doskonale. Zrobimy trzy obroty wokół Księżyca. Za każdym razem będziemy fotografować powierzchnię.

– Rozkaz.

– A teraz trzeba posprzątać. I… – Tu dowódca misji wymownie wskazał wzrokiem panel instrumentów i włącznik mikrofonów.

Nie trzeba było dalszych słów co do porządków. W podróży oszczędzano każdą kroplę paliwa pilnując, żeby nie zaszła potrzeba korekty kursu z tak błahego powodu jak wyrzut śmieci z pokładu. Była to bardziej niż przesadna ostrożność, ale zgodnie z tym planem wszystkie nieczystości zostały spakowane w szczelne worki, które składowano na pokładzie i które miały zostać wyrzucone na orbicie w trakcie pierwszego spaceru kosmicznego.

Do tej roli wyznaczono młodszego Yu, który zaczął otwierać różne schowki i wrzucać zgromadzone pamiątki do wielkiego plastikowego worka.

Trwało to dziesięć minut, potem tajkonauta przeszedł do laboratorium Wentian i zaczął zakładać pierwszą warstwę odzieży, która zawierała setki metrów mikroskopijnych rurek z płynem chłodzącym. Mężczyzna był bardzo skupiony z uwagi na niewielki zapas części zamiennych do zewnętrznych kombinezonów. Czynność ta nie wymagała pomocy i była prosta, ale musiała być zrobiona powoli i starannie, inaczej rurki mogłyby ulec uszkodzeniu i nie spełniałyby swojej roli.

Po odzieży nadszedł czas na włożenie sztywnych spodni i sztywnej górnej skorupy, która była przypięta do ściany modułu. To ostatnie było najprostsze i wystarczyło stanąć pod skorupą, unieść ręce do góry, włożyć je w rękawy, a potem powoli odbić się od podłogi modułu i wpłynąć do środka.

Kolejnym krokiem było odczepienie skorupy ze ściany przez wciśnięcie odpowiednich przycisków w rękawicach, następnie założenie hełmu, sprawdzenie szczelności i przypięcie się do ściany śluzy, a na końcu aktywacja procesu usuwania powietrza.

Śluza została zbudowana tak, żeby marnować jak najmniej powietrza, które było wypierane przez specjalne nadmuchiwane balony, dostosowujące się do kształtu kombinezonu i plecaka. Zarówno Yu jak i Fei nie mieli lęku przed zamknięciem w małej przestrzeni, wiedzieli jednak, że sama procedura budziła różne reakcje i wielu ich kolegów musiało przejść specjalistyczne psychologiczne szkolenia, żeby móc ją wykonać. Było to o tyle dziwne, że ci sami ludzie najczęściej nie mieli obaw przed samym noszeniem skafandra, ale niektórzy naukowcy tłumaczyli to podobieństwem do mumifikacji czy deprawacji sensorycznej.

W tym spacerze chodziło nie tylko o wyrzucenie odpadków, ale również o ponowną inspekcję całej konstrukcji. Podobnie jak na orbicie ziemi tajkonauta po wyjściu ze śluzy miał przypiąć się linką do listwy przy niej i poruszać po powierzchni, podciągając się ręcznie. To zajęło godzinę, a inspekcja nie wykazała na szczęście większych uszkodzeń.

To było tylko jedno z wielu zajęć tego dnia, którym oddawali się lewitując i przeciskając w ciasnej przestrzeni stacji.

– Kontrola, przesyłamy zdjęcia księżyca. Wszystkie urządzenia sprawne. Prosimy zgodę na plan beta. – Wysłali w końcu komunikat głosowy z załączonym raportem.

Odpowiedź nadeszła w niespodziewanej formie i w pewnym momencie na ekranie monitorów znienacka pojawił się obraz, a oni zobaczyli twarz, którą znali z tak wielu bilbordów i reklam.

– Panie prezydencie – powiedzieli równocześnie, podpływając do pulpitu i nie kryjąc zaskoczenia.

– Panowie, gratuluję w imieniu partii i zatwierdzam plan beta.

– Rozkaz. – Obaj zasalutowali.

– Powodzenia. – Prezydent przekazał mikrofon kierownikowi misji, który dodał:

– Macie osiem godzin na sen. Systemy mają monitorować okolicę. Jeżeli nic się nie stanie, to zrobicie rekonesans. Wykonać.

– Rozkaz.

Połączenie zostało przerwane.

– Zostaliśmy zaszczyceni – powiedział Yu.

– Tak, czy wszystkie czynności serwisowe są zrobione?

– Tak. Brak przecieków, jest moc w reaktorze, nie ma przecieków, radar zbliżeniowy działa, łączność alarmowa aktywna, nie jesteśmy też na kursie kolizyjnym.

– Dobrze, czas spać. Obejmę pierwszą wachtę i obudzę ciebie za cztery godziny – zadecydował Fei.

– Nie będę mógł zasnąć.

– Musisz. Weź tylko laptop.

Yu skinął głową, potem wziął ze schowka nowoczesną maszynę, podłączył do niej zabezpieczony przed wylaniem akumulator, i włączył. Powoli przepłynął tunelem do modułu mieszkalnego, na ścianach którego czekały materiałowe łóżka, a właściwie bardziej zasuwane z boku śpiwory. Obok nich znajdowały się gniazda i uchwyty. Podłączył tam laptopa kablem, poczekał aż na ekranie pojawią się wszystkie informacje statusowe, i dopiero wtedy bez zdejmowania ubrania wsunął się do swojego śpiwora i zamknął oczy.

Tak jak przewidział, ciężko było mu zasnąć. Słyszał szum silników klimatyzacji, delikatne trzaski pracującego poszycia stacji, kurczącego się i rozszerzającego w palących promieniach słońca, irytujące bulgotanie przelewającej się wody w zbiornikach, a nawet odległe słowa starszego kolegi, który wciąż komunikował się z centrum misji i składał różnego rodzaju raporty.

Leżąc w śpiworze kilka razy zamykał oczy, ale wciąż wszystko go rozpraszało. Wiedział, że mogły dzielić ich godziny od największego odkrycia w dziejach ludzkości. Przepełniała go duma. Obawiał się o to, co go czeka, ale czuł, że niezależnie od wyniku misji już znalazł się na kartach historii.

Jak inaczej wygląda to w książkach. I jak niezbadana jest mądrość partii.

Odczyty, które im wcześniej przedstawiono, były rzeczywiście dziwne. Na Księżycu mogli znaleźć wszystko, od tajnego pojazdu Rosjan, reliktu z zimnej wojny z przeciekającym reaktorem, poprzez supernowoczesny eksperymentalny pojazd Amerykanów, po niezrozumiały artefakt obcej cywilizacji. Jeszcze kilka dni temu nie mógł zrozumieć tego, że dla kilku odczytów jednej sondy przesunięto całą stację i dwóch doświadczonych mężczyzn, teraz jednak czuł niezwykle podniecenie, bo wiedział, że misja i tak osiągnęła niemożliwe i Chiny stały się pierwszym mocarstwem, które wykorzystało swoją szansę na założenie bazy na Księżycu.

Najgorsze było jednak chyba to, że pewnych rzeczy nie dało się przyspieszyć.

Nie jest tak prosto, jak w książkach.

Był wykształcony i przeczytał setki publikacji ze wschodu i zachodu, a tam wszystko działo się na pstryknięcie palca. Budowa kolejnych pojazdów kosmicznych w „Odyssey One” zajmowała po kilka stron, podobnie walka z dławiącą nas cywilizacją w „Ciemnym Lesie”, wynalezienie pompy w „Równych Bogom”, uruchomienie źródła mocy w „Torusach” czy podróże w najbardziej kapitalistycznym „Star Trek”. Przypomniały mu się nawet słowa wielkiego pisarza, który był niezwykle mądrym wizjonerem, ale na obecne standardy jakże naiwnym człowiekiem:

„Niezwyciężony”, krążownik drugiej klasy, największa jednostka, jaką dysponowała baza w konstelacji Liry, szedł fotonowym ciągiem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru”6

Czy my kiedyś będziemy umieli zbudować coś równie wielkiego? Skąd wziąć na to materiały czy energię? – Leniwie rozważał problem z inżynierskiego punktu widzenia. Jakie będą jej straty przy przesyłaniu laserem?

Chiny miały potencjał, który znacznie wzrósł po zakupie wysokowydajnych procesorów Dhyana. Dzięki nim dokonano ogromnego skoku w projektach wewnętrznych i przejęto kapitalistyczne kontrakty na obliczenia, którym nie mogły podołać zachodnie centra z układami Intela.

Yu wiedział, że z pomocą komputerów eksperymentowano z plazmą i prowadzono próby z windami kosmicznymi i żaglami słonecznymi. Jako inżynier dostrzegał również, że w książkach wystarczyło napisać „naukowcy dokonali przełomu” albo „rząd sfinansował badania”, a w rzeczywistości trzeba było tysięcy pozwoleń, wielu błędów, setek godzin poświęconych na przekonywanie partyjnego betonu i uczenie biedaków, których rodzice stali u pługa i nie odróżniali całki od różniczki.

Nikt nam nie pomoże. Jest nas tylko dwóch. Wystarczy drobny wirus czy mały meteor, i już po nas. Dobrze, że nie mamy komputera zdolnego do buntu – pomyślał mimowolnie, ale po chwili zaczął sobie wypominać, że traci wiarę.

Przypomniał sobie ukochaną Ling Yan i czwórkę dzieci, którym nie mógł powiedzieć, że może nie wrócić. Bolało go serce, gdy się rozstawali. Najstarszy syn miał zaledwie siedem lat i mógł dowiedzieć się tylko, że jego tata jest bohaterem, a partia dała im najlepsze warunki na świecie.

Chłopak wysoko zajdzie – myślał o synu, wiedząc, że ten dużo będzie zawdzięczał ojcu.

Yu sam urodził się w Pekinie, dobrze się uczył, szybko awansował i został zauważony poprzez doskonałą punktację w systemie Sesam Credit. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – słodka brzoskwinka żony, małżeństwo i lata ciężkich treningów uwieńczone udziałem w najważniejszej misji chińskiego programu kosmicznego. Jego sukces stał się doskonałym wstępem do sukcesu dzieci, które od początku zostały otoczone troskliwą opieką najlepszych nauczycieli w kraju.

Jeżeli można osiągnąć wszystko, to chyba już wszystko osiągnąłem. – Doszedł do wniosku, zasypiając.

 

***

 

Unosił się w tunelu i obracał przed sobą dłoń, piękne i wspaniałe połączenie kości, ścięgien i chrząstek, krwi, limfy, wody i ciała, atomów i różnych innych pierwiastków. Widział każdą komórkę swojego ciała, i było to i piękne, i przerażające zarazem.

Daleko przed nim powoli otwierała się szczelina, przez którą prześwitywały promienie oślepiającego jasnego światła.

– Drzwi otwarte. Łóżka pościelone. Witajcie w domu.7 – Głos był władczy, ale przywoływał na myśl sympatyczną młodą kobietę, która kiedyś mieszkała w jego sąsiedztwie.

Poruszał się w stronę światła. Czuł się i spokojnie, i dobrze. I wtedy znalazł się w wielkiej sali, i nie wiadomo jak, ale nagle klęczał. Podniósł głowę i zobaczył tron, a na nim starszego pana o długich siwych włosach i siwej brodzie.

– Powstań. – Starzec wyciągnął do niego dłoń. – Yu! Yu!

 

***

 

– Yu! Yu! – Poczuł lekki ból w prawym ramieniu.

Otworzył oczy i zobaczył, że nie ma czego się obawiać i znajduje się w przyjaznym środowisku stacji Tiangong 2, a dokładniej mówiąc jest przypięty do łóżka na ścianie modułu Tianhe, który został uwięziony w polu grawitacyjnym martwej od wieków skały.

– Co się stało? – zapytał, chociaż widział badawczy wzrok Fei, czuł na czole kropelki potu i znał odpowiedź.

– Krzyczałeś coś przez sen.

– Ile? Ile czasu spałem? – zapytał patrząc badawczo, czy kolega zdradzi się z tym, czy złożył raport.

– Cztery godziny i ani minuty dłużej. Teraz moja kolej. – Fei delikatnie się uśmiechnął. Mogło to oczywiście oznaczać, że wykorzystał okazję, ale pracującemu z nim od miesięcy mężczyźnie wskazało, że zachował się jak prawdziwy profesjonalista, który wie, że tylko razem mają szansę przeżyć.

Yu otarł twarz i wydostał się z łóżka:

– Co jest do zrobienia?

– Same standardowe rzeczy. Mieszanie zbiorników, kontrola środowiska, obserwacja obszaru.

Yu nic nie odpowiedział, tylko doprowadził się do porządku – umył twarz, ubrał, napił wody – i potem usiadł w swoim fotelu w module napędowym, i przypiął się pasami.

Obserwował przyrządy na ścianie przed sobą, patrzył na obraz z kamer i przez okienka po lewej i prawej. Kontrolki wszystkich systemów błyszczały zielenią, a on znajdował się kilkadziesiąt centymetrów od wielkiego zbiornika paliwa, który okrążał Księżyc w ciągu sześćdziesięciu minut. W pewnym momencie był właśnie po stronie, z której widać było Ziemię. Chwycił joystick i przybliżył obraz.

Mała niebieska kropka. Jaka ona krucha – dumał przez chwilę, potem skierował obiektyw na księżyc i wyszukał miejsce lądowania Apollo 11, w którym wciąż tkwiła podstawa modułu lądownika.

Kapitaliści niedaleko zaszli. – Był rozbawiony. Gdyby nie partia, nie byłoby rozwoju.

Wiedział, że ich lądownik niewiele się różnił od Orła z sześćdziesiątego dziewiątego, ale równocześnie został zbudowany od postaw w państwie środka, które stworzyło program kosmiczny dosłownie w kilka lat i nieustannie parło do przodu, wyprzedzając wszystkie inne narody.

Kiedyś miał zajęcia z szeroko–pojętej kultury światowej. Pamiętał, jak przedstawiono tam coś, co nazywano „Wojną gwiazd”. Zobaczył tam imperium, republikę i rebelię, a największe wrażenie zrobiło na nim, jak rebelianci bez problemu obsługiwali systemy przeciwników, które w gruncie rzeczy okazały się takie same.

Był wdzięczny i dumny, że partia mu zaufała i dopuściła do tych zajęć. Nauczył się wtedy, że tak naprawdę większość rzeczy jest do bólu identyczna i obce napisy na przyciskach czy ekranach to jedynie drobiazg, drobny problem, z którym każdy szanujący się fachowiec bez problemu sobie poradzi. Niesamowicie go to zmotywowało i spowodowało, że od tamtego momentu zaczął się jeszcze mocniej uczyć i starać, co bardzo przydało mu się w późniejszych latach.

Jaki ja byłem wtedy młody i głupi.

Odwrócił obiektywy kamer i w zamyśleniu zaczął oglądać szczątki lądowników i sond, ślady stop ludzi i pamiątki kolejnych uderzeń instrumentów badawczych o powierzchnię.

Niedługo tam stanę i zatknę flagę Chińskiej Republiki Ludowej. – Wierzył w to niezwykle mocno.

– O czym myślałeś? – Nagle usłyszał za sobą głos swojego kolegi.

– Jak tam jest – odpowiedział machinalnie i dodał: – Cztery godziny już minęły?

– Tak, zaczynamy całą operację. Przypnę się tylko. – Fei usiadł obok i zapiął pasy w fotelu. – Przejmuję dowodzenie. Wysyłamy sondę. Procedura startowa. Ja odpalam.

– Wysyłamy sondę. Procedura startowa. Ty odpalasz.

Fei przysunął do siebie wysięgnik z klawiaturą, wpisał serię komend i z ekscytacją i skupieniem obserwował, jak ekran przed nim pokazuje stan uruchamiania kolejnych elementów systemu i tankowania. Po pięciu minutach komputer informował o sukcesie, a tajkonauta ostatecznie potwierdził chęć odpalenia. Naciśnięcie guzika startu spowodowało, że mechaniczne ramię zaczęło odsunąć od kadłuba pająkowaty kształt. Sonda była mniej więcej wielkości czterech zgrzewek z sześcioma butelkami po półtora litra każda, miała paliwa na dwie godziny lotu i zestaw różnych czujników. To był ich mniej wyspecjalizowany model, ale zgodnie z procedurą misji to on startował jako pierwszy na wypadek, gdyby został zniszczony.

– Ponowna diagnostyka. Przejmujesz.

Yu bez słowa uaktywnił swoją konsolę, uruchomił pełny program diagnostyczny, który sprawdzał nawet działanie silników, i po około piętnastu minutach potwierdził:

– Wszystko sprawne.

– Jedna trzecia ciągu na pięć sekund. Odpalam.

Sonda zaczęła zbliżać się do miejsca lądowania na powierzchni. Na ekranach widać było zarówno telemetrię, jak i obraz z kamer w paśmie widzialnym i podczerwieni.

– Pole magnetyczne jak poprzednio. – Yu przełączył widok. – Odległość trzydzieści kilometrów, dwadzieścia, dziesięć.

– Zatrzymać.

– Tak jest.

Impuls silnikami manewrowymi spowodował, że sonda zawisła nad powierzchnią.

– Pole się nie zmienia.

– Podczerwień?

– Brak aktywności.

– Fale radiowe?

– Nic.

– Jedna czwarta impulsu, podejdźmy na siedem kilometrów i znowu się zatrzymajmy.

– Jedna czwarta, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, stop… Jest siedem.

– Parametry?

– Brak zmiany pola, brak innej aktywności.

– Pięć kilometrów.

– To samo.

– Kilometr.

– Bez zmian. Lądujemy?

– Nie, ściągamy sondę na statek. Powoli.

– Trzy, dwa, jeden. Odpalam. Ćwierć impulsu.

– Jakieś zmiany?

– Żadnych.

– Trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć, kilometr.

– Silniki stop.

– Stop.

– Ramię.

– Ramię.

– Diagnostyka systemów.

– Wszystko w porządku. – Yu zameldował i pomyślał Jeszcze nam brakowało, żeby księżyc ostrzelał nas z zaskoczenia.

 

***

 

„Chińska Narodowa Agencja Kosmiczna informuje o udanym założeniu stałej bazy na orbicie Księżyca. Zhang Fei i Guan Yu dołączyli do Louisa Armstronga i załóg statków Apollo, wykonując mały krok dla człowieka, a tak wielki dla całej ludzkości”. – Notatkę tej treści wraz z kilkoma zdjęciami księżyca rozesłano do wszystkich liczących się dzienników na świecie.

„Indie gratulują sukcesu chińskim kolegom, równocześnie informując, że celem indyjskiego programu kosmicznego jest ponowne wysłanie kosmonautów na orbitę za siedem lat”. – Oficjalna wiadomość została złożona w Pekinie z rąk ambasadora kraju, który wolałby zapomnieć o niedawno zmarłych bohaterach narodowych. Biedacy zginęli w źle przygotowanym locie rakiety, którą niezbyt niedokładnie skopiowano z dawnego projektu Google, gdy u jego sterów stał Sundar Pichai.

– To niedopuszczalne! Zapędy Chin są zagrożeniem dla całej ludzkości – grzmiał trzeci nieślubny syn Donalda Trumpa. – Trzeba położyć temu odpór.

– Really? And where is Moooonnn? Bon ton! – piszczały gwiazdki MTV. – Supperrr! Coooll!

– Ummmc, ummmc, moon, Beeeeiii, Feeeeiii, czajna braderz aaarr OK, giiifff me fei, ju es ej… – rapowali czarni bracia, a słowo fei weszło do słownika jako coś dobrego i młodzieżowego.

Komentarzy było oczywiście o wiele więcej, w dużej mierze wskazywały one jednak, jak bardzo sukces Chin stał się policzkiem dla dawnych potęg, które utraciły ostatnie pozory swojej przewagi. Wyczyn Chińczyków równał się właściwie samobójstwu. Dwóch tajkonautów krążyło wokół srebrnego globu i nie miało właściwie możliwości ratunku, gdyby stacja zaczęła szwankować. Posiadali oni co prawda szalupę ratunkową, ale bez możliwości powrotu. Musieli racjonować jedzenie i wodę, a chińska agencja kosmiczna potwierdziła, że statki towarowe będą im dostarczały niezbędnych rzeczy raz na dwa miesiące.

Bolało to zwłaszcza upokorzonych Amerykanów, którzy znowu zaczęli informować o przygotowywaniu pierwszej misji na Marsa. Świat znowu usłyszał o programie Artemis, stacji Gateway z modułami HALO i PPE i nowej wersji statków Cygnus, jedyną różnicą było odsunięcie od całości firmy Northrop Grumman.

„Chińczycy dewastują planetę w imię podboju gołej skały” – pisał nowy New York Times równocześnie informując, że energia jednego lotu wystarczyłaby do wykarmienia pięciuset tysięcy ludzi przez miesiąc.

„Nie mają miejsca u siebie, świat dla nich za mało, to uciekają” – śmiały się różne satyryczne pisma.

Drwiny trwały dokładnie dwa miesiące.

Kolejna rakieta wyniosła na orbitę statek Shenzhou zamiast Tienzhu, ten skierował się w stronę księżyca i dołączył z boku do Tiangong 2, gdzie stał się kolejnym modułem mieszkalnym.

Nie był to jednak koniec zaskoczeń.

Okazało się, że Chińczycy wykorzystali rozwiązania z misji Apollo i stacja była połączona z modułem do lądowania na Księżycu. Komunikaty chińskiej agencji kosmicznej tym razem pozostały mniej lakoniczne. Przedstawiono w nich dokładnie całą konstrukcję, lądowniki i wizję programu, którego celem było przetestowanie sprzętu niezbędnego do założenia stałej bazy i zbudowania statku do lotu na Marsa.

Rozmach przedsięwzięcia zaskoczył dosłownie wszystkich.

>> Praca z biura <<

Warszawa

„Na potęgę posępnego czerepu... Bum bum bum bum ruchają się bez gum biegają po chałupie… i klepią się po dupie”

Na ściennych ekranach reklamowych wokół siebie widziałem He–Mana. Całość animacji zrobiona była w stylu lat osiemdziesiątych, miała celowe artefakty i szumy, i idealnie naśladowała klimaty, którymi wszyscy zachwycali się na archaicznych kasetach VHS. Wyglądało na to, że ktoś się włamał do systemu wideo albo zrobił wyjątkowo głupi dowcip.

Może to pracownik, który właśnie odszedł? Albo ktoś załamał się nerwowo?

Tego nie wiedziałem, ale kabaret był nieprzeciętny. Managerowie biegali z przerażeniem w oczach, podczas gdy ludzie nie kryli ironicznych uśmieszków.

Siedziałem właśnie w biurze w Warszawie, a disco polo słychać było dosłownie wszędzie. Znajdowałem się w szklanym domu, miałem na sobie znienawidzony garnitur i patrzyłem na lewo i prawo, mając pod sobą szklaną podłogę. Gdy otwierano ten budynek, to właśnie ta podłoga stała się źródłem niekończących się sporów, gdyż pozwalała na patrzenie z dołu do góry i z góry do dołu.

Czy ludzie powinni być oglądani z tych stron? Czy powinni mieć świadomość, że ktoś ciągle patrzy na to, co robią?

Niektórzy rozpatrywali to filozoficznie, inni patrzyli pod kątem wycieku informacji, a kolejni mieli głęboko w czterech literach. Każda strona miała swoje oczywiste racje, ostatecznie jednak ustalono, że normalne podłogi będą tylko w toaletach.

Przyzwyczajenie do wszechobecnych kamer powodowało, że temat szybko spowszedniał. Ktoś zrobił nawet statystyki i wielu zaskoczył wynik, że najwięcej obiekcji miały dystyngowane paniusie, które nagle musiały zacząć nosić porządne majtki i ukrywać co bardziej odważne zabawki erotyczne.

Sam nie lubiłem takich biur, bo nie można było siedzieć w nich z koleżanką kolano w kolano i słuchać muzyki z jednego zestawu słuchawek. Niewątpliwy minus.

Żeromski miałby używanie opisując to wszystko. Szklane, nowoczesne budynki, wykorzystujące wszystkie zdobycze najnowszej techniki nie potrzebowały klasycznej klimatyzacji i często miały własną elektrownię i pełen recycling wody.

Samowystarczalność i wygoda w bryle prostokąta. Nawiązanie do kloców stawianych na polskich wsiach. Piękno i funkcjonalność, i na dodatek kicz w jednym.

Takie klocki powstawały masowo w Warszawie i okolicach. W większości pracowali tam fachowcy od IT, w wielu uprawiano warzywa i owoce, a kolejne bez szklanych podłóg były mieszkaniami. Sprawdzało się to znacznie lepiej niż Mega City One, a ja byłem dumny, że wymyślono to właśnie w Polsce.

Moi rodzice patrzyli z przerażeniem na upadek World Trade Center. Na pewno nie myśleli, że ich syn będzie w czymś takim mieszkał.

Najlepsze w tym wszystkim było jednak jedzenie. Każdy posiłek w systemie bufetów kosztował jedyne trzy złote warszawskie, ale był urozmaicony i całkiem zdrowy.

Nie miałem ze swojej wieży daleko do domu, bo tylko dwadzieścia minut kolejką średnicową. Wygodne rozwiązanie, a na pewno lepsze niż przestarzałe metro. Wielka tuba została poprowadzona na poziomie drugim między kolejnymi wieżami i działała praktycznie tak samo jak przereklamowany Hyperloop. Nie było w niej zbyt dużo powietrza, więc wagoniki mogły poruszać się bardzo szybko. Było cicho i ekologicznie, nikt nie martwił się również o korki.

Ile razy w weekend odwiedzałem Stare Miasto i Śródmieście, to nie mogłem się nadziwić, jak też ludzie w dawnych mogli korzystać z tak nieoptymalnych rozwiązań. Kamienice. Też mi coś. Małe, ciasne, śmierdzące, umieszczone przy uliczkach, gdzie wylewano całe gówno świata. Albo te całe wielkie arterie komunikacyjne w Śródmieściu, gdzie dzień w dzień stało morze smrodliwych aut, ciężarówek i autobusów, które bezsensownie emitowały masę energii w powietrze.

Nieraz się cieszyłem, że Warszawa pozostała łącznikiem między Azją i korporacjami na zachodzie. Znaleźliśmy swoją niszę. Księgowość. Programowanie. Security. Testowanie. Ciekawe, że udało się to nawet w epoce po globalizacji. Jedna wieża zazwyczaj pracowała dla jednego dużego korpo, którego nie było stać na własnych ludzi, i nikt nie robił z tego wielkiego halo. Po epidemiach byliśmy wyspecjalizowani jak cholera, i inne korporacje biły się o naszych informatyków, z kolei nasi managerowie wręcz wychodzili z siebie, żeby przestrzegać ustaleń berlińskich z trzydziestego i niewielkiej ilości transferów.

W tym roku padło właśnie na mnie. Entliczek, pentliczek, bęc. Małpa chciała, to dostała. Strzelczyk znów pokazał, że jest dzieckiem szczęścia.

Tutaj takie wieści rozchodziły się dosyć szybko. Moi koledzy już zaczęli bezwzględną wojnę o projekty po mnie. Widziałem to chociażby rano, gdy kilka osób próbowało mi się podlizać. Wyścig szczurów, który mnie już nie interesował. Celowały w nim zwłaszcza panny, które kiedyś mnie nie zauważały, a teraz wychodziły z siebie, żeby zwrócić moją uwagę.

Mój humor najbardziej jednak poprawił manager, który wezwał mnie na dywanik i śmiertelnie poważnym tonem wygłosił umoralniającą mowę tronową:

– „Masz problem z autorytetami. Uważasz, że jesteś wyjątkowy, że w jakiś sposób zasady nie dotyczą ciebie. Oczywiście jesteś w błędzie. Ta firma jest jedną z najlepszych firm programistycznych na świecie, ponieważ każdy pracownik rozumie, że jest częścią całości. Tak więc, jeśli pracownik ma problem, firma ma problem. Nadszedł czas, aby dokonać wyboru. Albo zdecydujesz się być przy biurku na czas od tego dnia, albo zdecydujesz się znaleźć samodzielnie inną pracę. Czy wyraziłem się jasno?”8

– Tak, perfekcyjnie jasno9 – odpowiedziałem, bo z leśnym dziadkiem nie było sensu się spierać.

Czułem, że czekają mnie trzy ciekawe miesiące, tymczasem szyfrowane połączenia sieciowe na piętrze szlag trafił, i dlatego wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać apki.

Ładne kolorki. – Kliknąłem bez zastanowienia na „Pięć”.

Dobre opinie. – Znów „Pięć”.

Nieaktualne dane. Popatrzmy. Koleś najwyraźniej nie ma czasu na aktualizacje i pewnie dlatego pisze, że zrobi to za tydzień. Kiepska wymówka. Niech się nie opierdala. Co z tego, że się stara i przeprasza. – Nie miałem oporów przez postawieniem pały.

Znudziło mi się to i przeszedłem na JoeMonsteraMax, gdzie poczytałem masę śmiesznych obrazków… i artykuł, jak znani ludzie są wcieleniami dusz sprzed wieków.

Idiotami są ci, którzy wierzą w coś takiego – pomyślałem patrząc na Nikolasa Cage i przeszedłem do newsów.

„Katedra będzie miała szklane wstawki”.

Mowa była oczywiście o pożarze sprzed wielu lat, przed którym przestrzegano już trzy lata wcześniej. Przy okazji rozważań o Notre Dam wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co to właściwie znaczy stworzyć dobre dzieło.

Jeśli autor napisze książkę, to która wersja jest tą właściwą? Czy ta przed poprawkami korektora? Konkretne wydanie? A inne wydania stają się już nowym dziełem? A czy dodanie komentarza od jakiegoś redaktora to już zmienia wszystko?

Od zawsze uważałem, że ludzie na ogół nielogicznie traktują wiele rzeczy. Dla mnie było dziwne, jak kucharze są nagradzani za coś, co po chwili ulega zniszczeniu. Dziwniejsze było jeszcze to, że w restauracjach oczekuje się pełnej powtarzalności przepisu, a to przecież oznaka ordynarnego rzemieślnika, a nie artysty, którego każde dzieło powinno być inne i niepowtarzalne. Śmiać mi się bardzo chciało z tego, że mężowie chwalą żony za obiad, a żony się cieszą. Podobny ubaw miałem z baristów, którzy robią zawody i oceniają wygląd kaw o absurdalnie krótkim żywocie.

Ale nie tylko to. Ludzie cieszą się, gdy w muzeum zobaczą samochód czy samolot. Nikt nie chce nawet myśleć, że większość z nich wykastrowana jest z silnika albo przykryta grubą warstwą szpachli. Wszyscy zapominają, że każdy z tych pojazdów w trakcie eksploatacji miał wielokrotnie zmieniane części i kolejne egzemplarze dzięki temu są unikalne i niepowtarzalne i nie mogą równać się z innymi.

Tak samo z kościołami. Wielokrotnie odnawiane i przerabiane przez lata traciły oryginalne elementy, ale od zawsze traktowano je tak, jakby od wieków były zamrożone w czasie.

Czy to nie dziwne?

 

>>> Praca, praca i po pracy <<<

Wiedeń

Izolda jak zawsze wstała o szóstej rano, potem szybko przygotowała ulubioną poranną kawę i równie szybko ją wypiła, zamknęła balkon swojego kameralnego studio i pięknym zielonym parkiem przemaszerowała do ulubionego bistro.

– Guten Morgen, poproszę cafe americano z podwójną śmietaną.

– Poproszę kubek – odpowiedziała pani z obsługi.

Izolda zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu ulubionego naczynia z pandą, po chwili jednak doszła do wniosku, że nie wzięła go z domu. Zrobiła się smutna. Nie mogła poprosić o kawę na wynos w papierowym kubku, bo te zlikwidowano, więc spuściła głowę i powiedziała przepraszającym tonem:

– Przepraszam, nie wzięłam, muszę zrezygnować.

Nie chciała kupować kolejnej filiżanki za absurdalne pieniądze, ale kobieta na szczęście nie próbowała jej wcisnąć i zapytała tylko:

– To może wypije pani na miejscu?

– Nie mam czasu. Pracuję z dziećmi i muszę być na czas. Przepraszam.

– Miłego dnia.

– Miłego dnia.

Zła na siebie udała się do pracy. Była tam przed ósmą. Rozebrała się, otworzyła drzwi do przedszkola i z uśmiechem czekała na rodziców, przyprowadzających swoje pociechy, które od razu instruowała:

– Johan, wyrzuciłeś czapkę.

– Ekatherina, poczekaj.

– Jasmina, przyniosłaś dzisiaj misia?

– Mohammed, jak się dzisiaj czujesz?

To było piękne. Kochała to robić, a maluchy kochały ją.

– Izolda przyjdź do mnie, jak skończysz. – To powiedziała pani dyrektor, wchodząc w pewnym momencie do swojego gabinetu obok.

Dziewczyna nie odpowiedziała, choć zanotowała polecenie w głowie. Zajmowała się dziećmi, a dziesięć minut później przekazała opiekę swojej pomocy i zapukała do drzwi gabinetu.

– Proszę wejść. – Usłyszała.

Weszła zamykając dokładnie za sobą drzwi. Dyrektor siedziała za biurkiem i rozmawiała przez komórkę, i patrząc na nią pokazała, żeby usiadła na fotelu i poczekała.

– Tak, Tak, Tak, Dziękuję. – Rozmowa była krótka i kobieta dosyć szybko odłożyła telefon.

Zapadła cisza.

– Napijesz się czegoś? – To było skierowane do niej.

– Nie, dziękuję bardzo.

– A ja się napiję. – Mówiąc to pani dyrektor wstała, podeszła do szafki, odwróciła stojącą tam szklankę, nalała wódki i wody mineralnej z butelki, i usiadła na drugim fotelu.

No tak, klina trzeba wbijać klinem. Nieźle się zapowiada. – Izolda była pewna, że patrzy na nałogową alkoholiczkę.

– Aaaa, jeszcze dokumenty. – Dyrektorka postawiła szklankę na stoliku między nimi, wstała i wzięła kilka kartek ze swojego biurka, a następnie położyła je na stoliku czystą stroną do góry i znowu usiadła.

– Co myślisz o naszej placówce? – To pytanie było wypowiedziane z widocznym, acz fałszywym, entuzjazmem.

– Dzieci nie sprawiają problemów. Grupa maluchów robi postępy, ze skrzatami też wszystko w porządku.

– Prawda, jest jednak coś, co muszę zrobić. To nic osobistego. Twój kontrakt nie może być przedłużony na kolejny rok. Oto nowa umowa, tym razem na pół etatu. – Mówiąc to dyrektorka opuściła wzrok. – Przeczytaj proszę.

Dziewczyna zaniemówiła. Wmawiała sobie od dawna, że jej tymczasowy kontrakt zostanie zamieniony na stały, a teraz spotkało ją tak wielkie rozczarowanie, że aż odebrało jej mowę. Wzięła drżącą ręką kartki ze stolika i zaczęła czytać tekst.

Pół etatu. Praca w każdy piątek. Nieuwzględniony czas rad nauczycielskich i innych rzeczy.

Coś się w niej zagotowało. Chciała wyjść, ale równocześnie dobre wychowanie nie pozwalało jej pokazać swoich uczuć.

– Zastanów się nad tym na spokojnie. – Dyrektorka dodała tonem kata: – To wszystko.

Izolda wstała niepewnie i wyszła z gabinetu. Poszła do obskurnej toalety mieszczącej dokładnie jedną osobę, tam położyła plik kartek na umywalce, zamknęła się od środka i usiadła na sedesie. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, tym bardziej, że miejsce na pewno było częściowo finansowane przez państwo i miało pieniądze na jej zatrudnienie.

A to suka, znowu potrzebuje kasy na jakieś zbytki – pomyślała, gdyż nie wiedziała, co robić.

Rozpłakała się, i pewnie siedziałaby tak w nieskończoność, ale do rzeczywistości przywołało ją walenie w drzwi.

– Wszystko w porządku? – dopytywała jej dobra koleżanka.

– Tak. – Izolda wstała, wytarła twarz ręcznikiem, wzięła głęboki oddech i wyszła z dokumentami machając ręką, gdy tamta spytała o powód płaczu.

Zajmowała się wszystkimi dziećmi jak każdego innego dnia. Chociaż wszystko w niej płakało, to ubierała je, czesała, pilnowała i pracowała z nimi, jak gdyby nigdy nic. Tak jak zawsze i zupełnie inaczej, gdyż coś w niej pękło.

Emocje wyszły na wierzch dopiero wieczorem. Po przyjściu do domu wypiła bardzo duży kieliszek dobrego czerwonego wina, potem przyszedł drugi i trzeci, w końcu popłakała się i położyła spać. Chciała o wszystkim zapomnieć i odpocząć, tym bardziej, że to był czwartek, a piątek miała wolny.

Zasnęła.

Obudziła się w nocy kilka godzin później.

Była śmiertelnie spokojna, gdy liczyła czas nieuwzględniony w nowym kontrakcie – na osiemdziesiąt godzin dochodziło jeszcze czterdzieści cztery, i co gorsza miała oddawać to całkiem za darmo.

Pani sprzątaczka zarabia tyle, co ja. – Kalkulator pokazał wszystko czarno na białym i nie miała już w ogóle żadnych złudzeń. Czas z tym wreszcie skończyć.

Podjęła decyzję.

Był już piątek. Przygotowała sobie eleganckie ubranie na ten dzień, a rano udała się do urzędu pracy. Na oko zobaczyła sto ludzi w kolejce. Po trzech godzinach przyjęto jedynie pierwszą dwudziestkę, potem na szczęście poszło trochę szybciej. Zdążyła przeczytać zaległą książkę i udało się jej zarejestrować dopiero po długich ośmiu godzinach oczekiwania.

I tak nie załatwiła wszystkiego, bo pomimo potwierdzenia blockchainem z systemu ID 2020 z opaski kazali jej pokazać klasyczny dowód osobisty. Nie miała go przy sobie, więc powiedzieli, że rejestracja będzie ważna, o ile następnego dnia go doniesie. Była wściekła, bo blockchainy stosowano na całym świecie, i pomimo wszystkich wojen służyły rewelacyjnie.

Doradca z Arbeitsmarktservice wyznaczył jej termin spotkania za dwa miesiące i w trakcie rozmowy zasugerował szukanie szkoleń z tego, jak należy aplikować.

Posłuchała jego rady i zaczęła przeglądać oferty firm prywatnych, z których wybrała najlepiej wyglądającą.

Poszła, a tam bieda z nędzą.

Na początku wszyscy się przedstawili. Od razu zakazano im mówić, że są bezrobotni. Byli w przerwie pomiędzy pracą czy też podjęciem obowiązków. Niektórzy trwali w tym stanie pół roku, niektórzy miesiąc, a jedna dziewczyna była jeszcze w szoku po zwolnieniu i rozpłakała się mówiąc, że tego wszystkiego totalnie nie rozumie.

Po przedstawieniu przyszedł pierwszy szok:

– Wasze CV jest tylko po to, żeby być zaproszonym na rozmowę. Sprawdza je albo komputer, albo pani Müller z HR, której radość sprawia odrzucenie jak najwięcej kandydatów, bo ma wtedy jak najmniej pracy. Pani Müller pracuje najczęściej na pół etatu i marzy tylko o tym, żeby wyjść o siedemnastej, napić się wina i dać porządnie się zerżnąć, najlepiej w każdy możliwy sposób. I teraz pytanie za sto punktów: czy pani Müller albo komputer potrafią was ocenić?

Zapadła martwa cisza.

– Nie, nie i jeszcze raz nie. Maszyna i pani Müller mają głęboko w dupie, w przenośni i dosłownie, czy jesteście dobrzy czy nie, i czy macie doświadczenie czy nie. Oni widzą pewne fakty i mają na to sekundy. Macie się sprzedać i zrobić wszystko, żeby przyciągnąć ich uwagę. Dlatego datę urodzenia umieszczajcie na końcu, kopiujcie pod zdjęciem białą czcionką treść ogłoszeń czy zmniejszajcie swoje kompetencje, gdzie to tylko możliwe, żeby oni mogli wychwycić właściwe słowa kluczowe.

– To tak jak z czekoladą w sklepie. Wasz potencjalny pracodawca chce jej, tylko jej i niczego więcej. Jeśli będzie musiał za dużo szukać, to pójdzie dalej. Jeśli nie znajdzie kilku kluczowych słów w waszym dossier, odrzuci was bez cienia wahania. Pamiętajcie: firmy uważają, że jak płacą za BMW lub Fiata, to Ferrari im niepotrzebne, nawet jeśli kosztuje tyle samo.

Większość ludzi jest zwyczajnie głupia. – Izolda pojęła to dopiero w tym momencie. Debilis pospolitis.

– Arbeitsmarktservice wymaga iluś aplikacji na miesiąc. Pomyślcie, ile razy już tak mieliście, że jak na złość nie mogliście nic znaleźć. Normalne, że wtedy wysyła się cokolwiek gdziekolwiek. I dlatego w firmach pojawiają się tysiące CV, a firmy bronią się przed nimi, jak tylko mogą.

– Kolejna sprawa są oferty. Wystawia je jeden dział i to trwa, w tym samym czasie inny dział szuka budżetu i pracowników. Zanim ogłoszenie znajdzie się na stronach, to stanowisko może być już dawno obsadzone. Nie przejmujcie się tym.

– Najważniejsze są znajomości. Gdzie tylko możecie, to dzwońcie. Tylko wtedy pani Müller zmieni zdanie. Ona lubi pogadać, a ma tylko te wasze nieszczęsne CV. Dajcie jej możliwość odbycia rozmowy i wygadania się, wyrzucenia żalów na cały świat.

Po całym dniu takiego szkolenia wszystko jawiło się jej jak koszmar. To naprawdę był szok. Dotąd uważała, że jako obywatel jest częścią jednej wielkiej rodziny, najwyraźniej jednak się myliła.

Następnego dnia nie było lepiej, szkolenie prowadził za to jakiś pan:

– Czy mieliście sytuację, że powiedziano wam wprost, że gdzieś nie pasujecie?

Podniosła się jedna ręka.

– Nie aplikujcie tam więcej. Może szukają tylko starych albo tylko młodych, może wolą kobiety. I nieważne, co na to przepisy. Jest unia i inne instytucje, ale przez dwadzieścia lat nie spotkałem się, żeby ktoś zyskał coś w sporze z firmą. Firmy mogą wszystko, co najwyżej wypłacą jakieś niewielkie odszkodowanie, które potraktują jako normalny koszt prowadzenia biznesu.

– W CV ma być stała czcionka i spójność. Macie pisać tak samo nawet myślniki, i na Boga, zawsze podawajcie adres, datę urodzenia czy stan cywilny. To zaszłość kulturowa, a ten kraj w wielu miejscach trzyma się tradycji.

– Wiecie, jak zaczyna się typowa rozmowa? Ludzie się przedstawiają. A dlaczego? Bo jeżeli coś jest nie tak, to wiadomo na kogo zrzucić winę.

– Wiecie, gdzie firmy was mają? Mają wielu chętnych i mogą przebierać w kandydatach.

– Pamiętajcie, że ważne jest mieć ciągłość zatrudnienia, a posiadanie dwóch posad to coś, dzięki czemu wielu pracodawców was z pewnością odrzuci. Oni nie lubią spadochroniarzy. W tym kraju często pracuje się lata na jednym miejscu.

To było dla niej podwójnie przykre, bo już teraz widziała sporo sprzeczności. Jej matka i ojciec nie byli wprawdzie z Austrii, ale ona się uważała za przedstawicielkę tego kraju. Jak się zastanowić, to facet miał rację, jedyne co bolało, że mówił otwarcie o tym, o czym kulturalni dobrze wychowani ludzie woleli milczeć.

Teoretycznie nigdy nie myślała, jak to jest, gdy traci się pracę. Naganiacze bili się o nich na studiach, i większość kontraktów została zaklepana już wtedy. Potem też nieczęsto słyszało się, żeby ktoś zmieniał pracę. Wybór toku nauczania był poprzedzony wielotygodniowymi testami, a firmy najczęściej sprawdzały również wyniki i nie wybierały dzięki temu w ciemno.

Austria.

Kraj marzeń dla tak wielu i kraj sukcesu dla tak niewielu.

Szkolenie trwało kilka dni. Przeżyła w jego trakcie wiele małych szoków i miała ostre wzloty i upadki swojego chwiejnego nastroju.

Była zaskoczona zwłaszcza tym, co robią niektóre firmy. Usłyszała na przykład historię o tym, jak firma zwalniała pracownika, a po kilku miesiącach wysyłała mu niezamawiany newsletter z propozycją wykupienia swoich usług w obszarze, w którym on pracował. Albo to, jak odpowiadała na aplikację po ponad roku. Albo wreszcie to, jak rekruter powiedział komuś z udokumentowanym wieloletnim doświadczeniem w pisaniu znanych aplikacji, że nic nie umie, bo nie ma papierka.

Nie myślała, że proces rekrutacji może być tak nieprofesjonalny. Nie myślała, że ludzie są tak wredni i biją się o każde możliwe pieniądze. Zaskoczyło ją również zachowanie pewnej Amerykanki, która była niesamowicie otwarta na wszystkich wokół i tchnęła w nich bardzo pozytywną energię.

Była za to pozytywnie zaskoczona historiami z różnych biur pracy. Urzędnicy widzieli problemy i chociaż nie mogli zbyt dużo mówić, to często sympatyzowali z nieszczęśnikami takimi jak ona i wychodzili z siebie, żeby im pomóc.

Przeżyła szok, bo nie była to nawet tylko kwestia ich pracy, ale zwykła normalna chęć niesienia ludzkiej pomocy.

Zawsze myślała, że należy być chłodnym, profesjonalnym, robić karierę i nie mówić o swoich problemach. „Żona doskonała”, „Dynastia” czy nawet „Moda na sukces” przez lata pokazywały jej coś, na czym się wzorowała, a teraz zdała sobie sprawę, jak małostkowe i niedobre było to wszystko. Niczym Alicja znalazła się z drugiej strony lustra, bez dawnych przyjaciół, którzy teraz traktowali ją jak trędowatą. Żal jej było, bo z pełną jasnością zrozumiała, jak działają ludzie w szponach systemu i jak sami niszczą to, co w życiu najważniejsze.

Może ludzie poza Austrią też mają rację?

 

> Kryzys <

Houston

„Czarny alarm. Księżyc” – Zgodnie z procedurą dokładnie taka wiadomość trafiła na telefon szefa dyżurnej sekcji komórki do monitorowania zagrożeń NASA, doktora z dyplomem fizyki uniwersytetu Columbia, niedawno rozwiedzionego doświadczonego managera Remiego Dantona, który jej nie usłyszał, gdyż w najlepsze spał i chrapał.

Po chwili jego telefon zaczął dzwonić, a on leżąc z twarzą w poduszce wyciągnął rękę, wymacał go, wziął i przyłożył sobie do ucha.

– Haaalo – powiedział do słuchawki zaspanym głosem.

– Czołem szefie, trzęsienie na Księżycu. – To dzwonił Corey Russo, który od dłuższego czasu nadzorował praktycznie każdą nocną zmianę.

– Proszę zadzwonić rano. – Remi wysyczał i odłożył telefon, co samo w sobie zakończyło połączenie.

Po chwili komórka zaczęła znowu dzwonić. Remi odwrócił się, spojrzał kątem oka na zegarek przy łóżku, znowu odebrał i poskarżył się jeszcze bardziej zaspanym głosem:

– Na litość boską, jest trzecia rano.

– Szefie, coś niedobrego dzieje się na księżycu. – Spokojnie dodał Corey, który znał dziwactwa przełożonego.

– Gdzie? Co? Jak? – Remi od razu się rozbudził.

W końcu dotarło do niego, kto dzwoni i co mówi. Nieważny był ton, liczyła się treść. Wiedział, że Corey wszystko ogłaszał tak samo, nudno i beznamiętnie, i nawet koniec świata byłby dla niego niczym wybór Goldiego Wilsona II na burmistrza jego ukochanego rodzinnego miasta.

Tutaj liczyły się słówka "dzieje" i "niedobrze", które razem oznaczały prawie panikę. Jego kolega po fachu był doskonałym fachowcem. Skoro mówił, że coś się dzieje, to na pewno wszystko zważył, zmierzył i prześwietlił i musiało być to coś poważnego, co przedstawi, gdy będzie pewny, że Remi już nie śpi.

– Albo coś uderzyło, albo ktoś coś tam robi. Prywatnie obstawiam Chińczyków. Sejsmograf wskazuje sześć stopni. Spotkanie z wojskowymi za dwie godziny. – Corey po raz kolejny potwierdził, że zna się na rzeczy.

– Już jadę. – Nie było sensu dyskutować na odległość.

To było najkrótsze pół godziny w jego życiu. Remi z wrażenia nie mógł włożyć spodni, a koszulkę wybrał na chybił trafił ze sterty rzeczy brudnych, bacząc tylko, czy wystarczająco wywietrzała.

Do Mustanga rocznik dziewięć dziewięć prawie biegł. Była na szczęście noc, więc mógł dociskać pedał gazu do samej podłogi. Parking przed instytutem wypełniały po brzegi samochody, więc jeździł i szukał miejsca z dziesięć minut, podczas gdy jego irytacja sięgała zenitu.

Przy wejściu zauważył wojskowych, w tym generała Williama Stampera.

– Generale. – Kiwnął mu z szacunkiem głową.

– Doktorze, czy coś już wiadomo? – Zasłużony wojskowy skrzywił się na jego niechlujny wygląd, ale od razu przeszedł do konkretów, a równie doświadczony manager stwierdził z ogromnym przekonaniem:

– Ustalamy fakty, ale wygląda to na problem po ciemnej stronie. Wstępnie obstawiamy Chińczyków.

– Czy mamy jakieś kamery w pobliżu?

– Na pewno sondy z dwa tysiące piętnastego i dziewiętnastego – Remi zaczął sobie przypominać. – Jedną mają również Rosjanie i Chińczycy, ale w tej sytuacji…

– Rozumiem.

– Też mam pytanie. Na orbicie jest X87, czy nie można by go wysłać wokół księżyca?

– Doktorze. – To zostało wypowiedziane z naganą w głosie. – Nie wiem, o czym pan mówi.

– Oczywiście. – Remi kiwnął głową, zadowolony, że Stamperowi delikatnie zadrżały ze złości usta.

Ta runda należała do niego, ale generał był co najmniej tak samo wytrawnym graczem i od razu odbił piłeczkę:

– A dlaczego nazywacie to wszystko czarnym alarmem?

– Żółty to ostrzeżenie, czerwony to zagrożenie, które widzieliśmy, czarny to coś, co spadło jak grom z jasnego nieba.

– Sami to wymyśliliście?

– Mieliśmy jakiegoś fana „Star Trek”, a tam były statki, które miały ten ten… – Remi pstryknął palcami. – …jak mu tam, napęd pleśniowy czy jakoś tak, i mogły podróżować momentalnie do dowolnego miejsca. I przy włączeniu tego cuda właśnie był czarny alarm.

Rozmawiając weszli do gmachu, gdzie pokazali przepustki, i przeszli do sekcji zwanej UAS, będącej skrótem od Unified Artifical Search.

– Generale, muszę spotkać się ze swoimi ludźmi. – Remi zmrużył oczy, wiedząc, że skoro wojskowi się pospieszyli, to nie dadzą wepchnąć sobie byle czego.

– Doskonale, proszę informować mnie na bieżąco. – Stamper nie czekał na odpowiedź i udał się do części, gdzie zazwyczaj dyżurował oficer łącznikowy, a Remi wszedł do sali nadzoru lotów pamiętającej jeszcze Apollo. Znajdowały się tu, umieszczone w lekkim półkręgu, setki stanowisk z monitorami.

Jezu, są chyba wszyscy!

Cieszył się, gdyż wszędzie, jak okiem sięgnąć, widać było inżynierów, którzy zawzięcie o czymś dyskutowali. Niektórzy z nich oczywiście stanowili zwykłą nocną zmianę, niektórzy normalnie spali w pokojach obok, ale przynajmniej połowa z nich musiała przyjechać z domu.

Chwilę zajęło mu odszukanie wzrokiem stojącego przy stanowisku sond Petera, który jakimś cudem również go zauważył i podniósł rękę. Remi podszedł i zapytał wprost:

– Co jest?

– Wciąż próbujemy nawiązać połączenie z sondami po ciemnej stronie.

– Pokaż.

– Gordon, przejdziesz? – Peter poprosił kolegę.

Obaj pochylili się nad ekranem i zaczęli analizować trajektorie.

– Artemis 5?

– Nie ma mowy. Kontakt za czterdzieści pięć minut i za mało czasu, żeby wyłączyć eksperyment dwieście trzy.

– To no Leto 7.

– Kamera.

– A może Niobe 3?

– Nie mamy pośrednika.

– Leonow?

– Chyba żartujesz.

– Nic z tego nie rozumiem – wtrącił generał, który po kilku minutach niespodziewanie stanął za ich plecami.

– Panie generale. – Peter wyprostował się i odwrócił na obrotowym fotelu. – Wyobrazi pan sobie kulę, taką zwykłą, jak ta do kręgli. Żeby móc porozumieć się między dwoma punktami na przeciwnych krańcach, trzeba wstawić przekaźnik pomiędzy.

– Że co?

– Dobrze. Proszę przypomnieć sobie tarczę zegara. – Inżynier nie okazał zniecierpliwienia, tylko nadal próbował wyjaśniać, rysując okrąg i punkty na kartce papieru. – Trzecia i dziewiąta godzina. Żeby między nimi się połączyć, trzeba umieścić coś na szóstej albo na szóstej.

– Dokładnie, a do tego i tak nie zobaczymy nic przez dwie godziny – dodał kolejny z naukowców z konsoli obok.

– Dlaczego?

– Nasze przekaźniki najczęściej mają za małe reaktory i wzbudzają się jedynie raz dziennie.

– No ale mamy system obrony anty–planetarnej.

– Monitorujemy tylko wycinek nieba, a urządzenia zazwyczaj sprawdzają tylko zagrożenia z głębokiego kosmosu.

– Jakieś inne opcje?

– Sejsmografy wyślą kolejne dane za godzinę. Teraz próbujemy zrobić diagnostykę sprzętu po jasnej stronie.

– Co dostaniemy na początek?

– Dane z sieci czujników zostawianych przez kolejne misje. Na razie wygląda to na okolice krateru Aitken.

– Czyli Chińczycy?

– Potwierdzimy za dwie godziny.

– Informujcie mnie na bieżąco. – Generał był wyraźnie zadowolony i w tej sytuacji odszedł, żeby zadzwonić.

– Coś kombinują. – Remi powiedział do Douga.

– Też tak myślę. Albo coś wysłali i się nie udało, albo coś jest mocno na rzeczy.

– Dobra, idę zapalić. – Wiedział, że może odejść, gdyż mimo cięć budżetowych NASA wciąż miała najlepszych naukowców i poganianie ich bywało najgorszą możliwą opcją.

Kolejne minuty spędził na obserwowaniu rozwoju sytuacji z oszklonej galerii nad salą, przeglądaniu danych i zjedzeniu kanapki z automatu z korytarza.

Czas minął szybko. Dwie godziny później oczy wszystkich były wpatrzone w dane na monitorach.

– 52°13′N 21°00′E. – Szef inżynierów powiedział w końcu z przekonaniem. – Plus minus jeden stopień.

– Tak, Aitken – potwierdził Peter. – Ale… to trwa cały czas.

– Wiercenie? – Remi drążył temat.

– Za małe wstrząsy. Bardziej jakieś eksperymenty, takie jak przy Apollo.

– Zdjęcia?

– Będą spływać przez pięć minut. Te sondy miały wolne łącza. Sprzęt będzie je robił co godzinę, bo go przestawiliśmy w odpowiedni tryb.

– Co możecie jeszcze zrobić?

– Tylko czekać.

Pięć minut trwało w nieskończoność. Generał w tym czasie telefonował do prezydenta, doradców i różnych ekspertów, i widać było, że jest niezwykle mocno zdenerwowany.

– Mamy ich. – Zabrzmiało w końcu w historycznej sali. – To Chińczycy, robią coś.

– Panie prezydencie, potwierdziły się nasze najczarniejsze scenariusze. Czegoś szukają. Tak. Tak, Żadnych działań. Rozumiem. – Generał zaczął się pocić, gdy dwie minuty później trzymał przy uchu bakelitową słuchawkę.

 

Waszyngton

– Na co patrzę? – zapytał krótko i konkretnie prezydent Wschodniego Wybrzeża John Tyler, patrząc badawczo na generała Stampera, który kilka wcześniejszych godzin spędził w ośrodku NASA.

– Jeden większy moduł odłączył się od stacji i osiadł w miejscu wstrząsów, sir. Na zdjęciu numer dwa widać, że od modułu oddzieliło się kilka części. To samobieżne roboty i próbniki.

– Wybaczcie. Jestem może laikiem, ale takie rzeczy trzeba zaprojektować, wynieść w kosmos i połączyć. Ciężko to ukryć. Jest przy tym wiele problemów, a wy mi mówicie dopiero po fakcie. To nie stary dobry „Armaggedon” z Bruce, gdzie można schować promy i wyciągnąć je jak królika z kapelusza.

Generał lekko się uśmiechnął, a potem zaczął cierpliwie wyjaśniać:

– Panie prezydencie, oni rozwijają swój program od lat i mają większy budżet niż my. Stację przebudowali na orbicie w trzy miesiące. Oryginalnie miała moduły dwa badawcze z boków, które przenieśli jeden za drugim. Potem dodali moduł ze sprzętem i lądownikiem z przodu, a z tyłu silnik. Mamy wiadomości, że zginęło przy tym kilku kosmonautów.

– To ile tam jest teraz modułów? – Prezydent zrobił zaskoczoną minę.

– Trzy z oryginalnej stacji, do tego silnik, moduł techniczny z lądownikami, i mieszkalny z kolejnym silnikiem.

– I nie mieliście wiadomości, co tam wysłali?

– Panie prezydencie…

– Dlaczego nie ma tu nikogo z NASA?

– Panie prezydencie...

– Wiem, że się nie lubicie, ale jajogłowi w hawajskich koszulkach to ciągle jajogłowi. No dobrze, skoro chce pan spić śmietankę, to żądam teraz odpowiedzi. Jak mogli przenieść te moduły z miejsca na miejsce?

– One mają złącza z przodu i tyłu. Tak się buduje wiele urządzeń w kosmosie, żeby były uniwersalne.

– Czyli Chińczycy wystawili wszystkich do wiatru. Badania naukowe i lot na Marsa to była ściema. – Prezydent nawet nie krył oburzenia. – I to wszystko zrobili pod naszym nosem. Wprost niewiarygodne.

– Panie prezydencie, ale oni naprawdę wybudowali bazę na pustyni Gobi i trenują.

– A za pół roku pan mi powie, że mają pięć innych gdzieś w podziemiach? Źle oceniliście sytuację.

– Tak. – Niechętnie wtrącił się szef wywiadu, który podniósł wyprostowaną dłoń. – Ale mieli pomoc dawnych Rosjan, którzy dostarczyli silniki i technologie.

– Rosjanie, Rosjanie, od dawna się nie liczą.

– Sami nie, ale...

– Dobrze już, dobrze. I zaraz mi pan powie, że Chińczycy i promy już testują?

– Tak naprawdę… tak naprawdę to ze dwa lata temu kupili nawet szczątki starego Burana.

– Jakoś nie przypominam sobie raportu. – Zapadła niezręczna cisza, którą znów przerwał prezydent. – Czy ta stacja nam jakoś zagraża?

– Nie chcemy spekulować, ale na zdjęciach nie widać laserów ani dział.

– Tyle dobrego – mruknął Tyler. – Wiemy chociaż, co tam robią?

– Nasze sondy nie wykryły nic nadzwyczajnego. Na razie pobierają próbki, doradzam jednak ostrożność i mobilizację sił zbrojnych. Chińczycy chcą uzyskać dominację, której nie powstrzymamy. Trzeba... doradzam, żeby zatrzymać to za wszelką cenę.

– Doradza pan po tych wszystkich wpadkach? Nie popisaliście się, a po tym wszystkim pan nie mógłby doradzać nawet mojej dziewięćdziesięcioletniej teściowej.

– Panie prezydencie… – Zaczął generał, ale Tyler uciszył go gestem ręki:

– Jakie mamy szanse?

– Ich jest więcej, ale my mamy wciąż nasze pociski hipersoniczne. Można nimi zaatakować Pekin i wiele innych głównych miast. Jesteśmy gotowi, potrzebny jest tylko pański rozkaz.

– Generale, to jestem zwierzchnikiem sił zbrojnych i to ja podejmuję decyzję o strategii.

– Oczywiście panie prezydencie, nie ma jednak czasu do stracenia.

Prezydent spojrzał się badawczo:

– Generale. Czy mamy tam coś do ukrycia? Jakiś czarny projekt?

– Panie prezydencie, oczywiście, że nie.

 

>> Początki <<

Londyn

Góra. Dół. Lewo. Prawo.

Północ. Południe. Wschód. Zachód.

Jak wtedy, gdy matula uczyła mnie znaku krzyża. Tak rzucało mną teraz. Szczerze mówiąc miałem dosyć całego tego przeklętego lotu i Londynu. Koszmar zaczął się jakieś dziesięć minut temu. Na początku było nawet znośnie, ale teraz trzymałem rękę przy ustach i modliłem się w duchu, żeby tylko wytrzymać.

Dół. Góra. I znów to samo.

To miało być niezapomniane przeżycie i pewnym sensie na pewno będzie. Tego bylem pewien. Żołądek podchodził mi do gardła. Okropnie bolał mnie brzuch w miejscu, gdzie co chwila wpijały się pasy. Było mi wszystko jedno, i myślałem, że z boku wyglądam pewnie jak manekin Bob w trakcie testów zderzeniowych.

Góra, dół, czasem gdzieś uderzył piorun. Za oknem cały czas widać było tylko chmury. I całe ściany deszczu. I nagle… nagle rozjaśniło się.

Piękne.10

Bzzzzz.

Podwozie wysunęło się, samolot dalej schodził powoli w dół, znowu się zachmurzyło, a potem… potem silniki zaczęły wyć i poszliśmy ostro w górę.

Bzzzzz.

Wszyscy na pokładzie mieli dosyć. Zrobiliśmy kółko. Drugie podejście było znowu w tej okropnej burzy. Ponownie zaczęliśmy przeklęty taniec z nagłym opadaniem o kilkanaście metrów. Tym razem było trochę bardziej spokojnie, ale ja nie wytrzymałem i po raz drugi w życiu zacząłem oddawać to, co wcześniej zjadłem. Średnia przyjemność. Wszystko wokół zaczęło nieprzyjemnie śmierdzieć, a ludzie zaczęli oddawać mi swoje torebki.

Udało się w końcu przyziemić, a piękne stewardesy dopiero wtedy odpięły zapinki awaryjne od foteli i wstały z podłogi, a następnie z profesjonalną miną zaczęły sprawdzać, czy ktoś nie potrzebuje pomocy.

Kołowanie zajęło jakieś dziesięć minut. W tym czasie wszyscy powoli się uspokajali.

Mieliśmy wyjść przez rękaw, nikt jednak nie czekał, aż ten zostanie podłączony. Każdy próbował wstać i wziąć swoje rzeczy od razu, gdy tylko zatrzymaliśmy się.

Uciekają jak szczury z tonącego statku.

Próbowałem wstać również ja, nie miałem jednak na to sil. Podniosłem się i od razu opadłem na fotel, a jakaś dziewczyna z drugiej strony przejścia spojrzała na to z nieukrywaną dezaprobatą.

Ładnie się zaczyna.

W dzisiejszych czasach loty były niezwykłą rzadkością, gdyż linie lotnicze płaciły ogromne opłaty za przelot i jeszcze większe za drogie paliwo. Na latanie stać było nielicznych i wyglądało na to, że mnie na zawsze będzie się kojarzyć wyłącznie z czymś niemiłym.

Wszystko dla trzydziestu kilo bagażu i wygody. – Zauważyłem to z ogromną goryczą, pamiętając, że reszta gratów pojechała inną dłuższą drogą i miała zostać dokładnie sprawdzona przez celników.

Nie miałem nawet siły na wściekłość. Moje wątpliwości co do nowego przydziału rosły z minutę na minutę, ale jakoś się przemogłem i ruszyłem za strzałką na tabliczce „Baggage claim”.

Pani w korytarzu kierowała rękami ludzi do odprawy paszportowej, dyrygując niczym policjant na skrzyżowaniu.

Lewo, prawo, stop, szybciej, prawo, prawo.

Brakuje tylko gwizdka i białych rękawiczek. – Patrzyłem z fascynacją na jej płynne ruchy, które przypominały balet w wykonaniu policjantów z Japonii.

Mnie pokazała, żebym poszedł do kolejki biznes. Spojrzałem pytająco, a ona tylko się uśmiechnęła, i przysiągłbym, że mrugnęła zawadiacko okiem.

Stałem w kolejce, która posuwała się nad wyraz szybko, i w końcu podszedłem do urzędnika siedzącego w czerwonej budce z szybami.

– Passport pliiiis – powiedział do mnie z flegmą, a ja podałem mu wiśniową książeczkę, którą oczywiście otworzyłem wcześniej na odpowiedniej stronie.

Mężczyzna spojrzał na zdjęcie i na mnie, a potem z flegmą powtórzył ten sam proces, zupełnie jakbym mógł zmienić się przez kilka sekund. Wszystko się we mnie zagotowało. Widać było, że mu się nie spieszy i nie obchodzi go, ile osób przepuści. Dokładnie obejrzał wizę, pieczątkę przeniesienia, uśmiechnął się, sprawdził moją twarz po raz trzeci, wbił swój stempelek, złożył zamaszysty podpis i dopiero wtedy oddał mi dokument:

– Thaaaank yoooou.

Zaraz za linią budek znajdowały się szklane drzwi z symbolem mówiącym, że jest to droga w jedną stronę.

Spojrzałem na wyświetlacz obok.

„Warsaw Belt 1”.

Przeszedłem i udałem się do odpowiedniego pasa, gdzie moja walizka pojawiła się po około dziesięciu minutach.

„Adam Gniazdowski” – Potwierdziłem na przywieszce.

Przy celnikach, jak gdyby nigdy nic, przeszedłem przy zielone wyjście.

„Mr. Dale Pollock, Mr. Wang, Mr. Barry Sonnenfeld, Cola Awdanow” – patrzyłem po kolejnych tabliczkach, aż w końcu mój wzrok trafił na szofera w pełnej liberii ze zwykłą kartką „SZ. P. GNIAZDOWSKI”. Pan uśmiechnął się przyjaźnie na mój widok, więc podszedłem. Chciałem o coś zapytać, ale tamten tylko włożył kartkę do kieszeni i przyłożył palec do ust, potem delikatnie skłonił głową z widocznym szacunkiem, wziął moje walizki i pokazał, żeby iść za nim.

Przeszliśmy na parking dla VIP–ów.

Zastanawiałem się, czym będziemy jechać, tymczasem stanęliśmy przed limuzyną Rolls–Royce rocznik pięćdziesiąt dziewięć, która wyglądała jakby wyjechała z fabryki. Błyszcząca czerń podkreślała jej elegancję, natomiast klasyczne linie przywodziły na myśl czasy prawdziwych lordów i dam, ogromnych silników benzynowych i królowej matki.

Kierowca otworzył mi tylne drzwi z prawej strony, a ja wsiadłem.

Wnętrze było niezwykle luksusowe i wykończone żółtą skórą, a na barku czekał przygotowany kieliszek z napojem. Wziąłem go i skosztowałem, a następnie podniosłem kieliszek i dokładnie przyjrzałem zawartości.

Cydr. Doskonały. Klarowny. Jeden z mocniejszych. Dokładnie taki, jak lubiłem.

Uśmiechnąłem się do kierowcy, który cały czas patrzył w lusterku wstecznym.

Zacząłem powoli pić doskonały napój, podczas gdy on włączył klasyczną muzykę, która dodawała nastroju. To był Wagner, którego wręcz uwielbiałem od czasu do czasu posłuchać.

Potwierdziłem słuszność jego wyborów, on odwzajemnił uśmiech i zamknął szybę oddzielającą przednie siedzenia od przedziału pasażerskiego.

Ruszyliśmy.

Auto wręcz płynęło nad jezdnią. Nie słychać było motoru, muzyka uspokajała, a ja patrzyłem na przesuwające się powoli za oknem budynki. Robiłem się coraz bardziej senny, aż w końcu odstawiłam kieliszek i zasnąłem.

Obudziła mnie cisza, a dokładniej mówiąc brak muzyki. Podniosłem głowę ze skórzanej kanapy i rozejrzałem z ciekawością. Lało jak z cebra i deszcz uderzał w szyby i dach. Staliśmy na podjeździe przed dwupiętrowym kamiennym dworkiem, który otoczony był pięknymi rozłożystymi dębami i całkiem imponującym parkiem.

Zupełnie jak w wiktoriańskiej Anglii. Jeszcze brakuje, żeby skądś wyjechała dorożka z lokajem w peruce albo oddział wojskowych na koniach. – Niewiadomo dlaczego pomyślałem o czerwonych kurtkach z XIX wieku, chociaż kilkaset metrów dalej widziałem kolejne budynki, jak również nowoczesne lampy oświetlenia i drogę prowadzącą na niewielki parking.

Kierowca wyraźnie czekał na to, aż wstanę, bo kiedy zacząłem się rozglądać, to praktycznie od razu otworzył moje drzwi i rozpostarł nade mną wielki czarny parasol.

Wyszedłem i przeciągnąłem się, a on gestem zaprosił mnie do recepcji.

– Good afternoon Sir. Here you have keys to your apartment.11 – przywitała mnie tam sympatyczna kobieta w średnim wieku, wskazując ręką. – This way please, floor two, number forty two.12

Kierowca dalej nic się nie odzywał, tylko przyniósł walizki, i dreptał za mną, ciągnąc je z widoczną energią.

Winda była wielka, a sam lokal był rzeczywiście apartamentem i miał na oko ze sto metrów.

– Good luck Sir. Have a nice day Sir.13 – Usłyszałem w końcu zachrypnięty głos mojego kierowcy, który ukłonił się i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Czułem się jak VIP. Widok z okien roztaczał się na park i niewielkie jeziorko, i nawet pomimo okropnej pogody wszystko wyglądało jak w bajce.

W środku było podejrzanie cicho i komfortowo, a ja aż się zdziwiłem, że dałem się nabrać na wiekowość fasady. Moje nowe mieszkanie najwyraźniej znajdowało się w jednym z tych nowych miejsc, które miały za zadanie wywoływać przyspieszone bicie serca u miłośników klasyki i dawać maksimum wygody i przyjemności mieszkańcom. Byłem pewien, że stworzyli je specjaliści z zagranicy, którzy nie mieli nic wspólnego z projektowaniem Grenfell Tower. Do swojej dyspozycji dostałem łazienkę z wanną, taras, dwa pokoje i salon, i wspaniale zaopatrzoną kuchnię z nowoczesną lodówką, w której znalazłem ogromny wybór jedzenia i trunków. Wszystko tam było europejskie, nie znalazłem nawet podwójnych kranów.

W jaką kabałę żeś się znowu wpakował?

Rzuciłem się z radością na kanapę w salonie, i wtedy dotarło do mnie, że na ścianie powieszono ogromny telewizor.

Zacząłem rozglądać się za pilotem.

Jest. – Znajdował się obok jakiejś grubej koperty na stoliku, który stał zaraz obok kanapy.

Sięgnąłem ręką po kopertę, na której napisano wielkimi literami „Welcome to your new dream job”.14

Rozdarłem ją, zajrzałem i lekko zdziwiłem.

W środku był telefon, kartka z kodami i informacja, jak z tego korzystać.

Uruchomiłem urządzenie. Android AOSP, 4G, a do tego aktualne poprawki bezpieczeństwa.

Jak słodko! Już ich lubię. – Jako informatyk wiedziałem, że 5G to ślepa uliczka, w oczach wielu zdyskredytowana przez teorie spiskowe, do tego będąca doskonałą okazją do pisania kiepskich aplikacji, wymieniających ogromne ilości niepotrzebnych danych.

Przeszedłem na stronę startową. Okazało się, że mam również sprzęt grający, a dostęp do sieci jest włączony do specjalnego korporacyjnego programu i dzięki temu zupełnie za darmo mogę mieć minimum ochrony. Najlepsze było jednak to, że sypialnia była wyciszona. Nie czytałem dalej, tylko poszedłem tam, uwaliłem się w wielkie łoże i zacząłem szukać w filmotece tego, czego mi od dawna brakowało. Po chwili na ekranie widać było Daytonę, zewsząd rozbrzmiewała muzyka Zinnermana, a ja w ekscytacji biegłem jak na skrzydłach po puszkę pepsi, która jak na zamówienie chłodziła się w piętrowej lodówce. Padało, więc tego dnia nie chciało mi się nigdzie iść.

Oglądałem filmy i skorzystałem z nowej zabawki, żeby zamówić pizzę.

Strona startowa. Klik. Italian food. Klik. Klik. Regina z szynką prosciutto San Daniela i grzybkami „bolets”. Klik, klik, klik.

Wszystko wyglądało podobnie jak w domu, a moja kolacja pojawiła się już po jakichś dwudziestu minutach. Dobra pizza wymagała dobrego napitku i dlatego ponownie zrobiłem dokładną inspekcję lodówki, która wykazała obecność białego słodkiego wina.

Jakby czytali w moich myślach – pomyślałem, siedząc na podłodze oparty o łóżko. Piłem szlachetny trunek z gwintu i jadłem pierwotnie zarezerwowany dla biedoty placek, i nawet nie wiem, kiedy poszedłem do łóżka i jak zasnąłem…

 

***

 

Otworzyłem jedno oko.

O! Telewizor! O! Jaki duży!

Nowoczesny ekran wisiał na ścianie, a mnie było wręcz gorąco. Szumiało mi w głowie. Leżałem na brzuchu i powoli przekręciłem się na plecy, notując w głowie obecność wielkiego łoża z brudną pościelą i drzew za panoramicznym oknem.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś hotel i spotkanie integracyjne z firmy.

Cholera, nawet żadnej panienki nie przygruchałem. – Leżałem, a potem wróciły wspomnienia lotu i limuzyny. Miałem kaca, ale wyglądało na to, że wyspałem się jak należy. Humor mi dopisywał, bo telewizor się wyłączył i w pokoju wokół mnie na szczęście nie było większych zniszczeń.

Wstałem, poszedłem wziąć kąpiel, potem zaś sprawdziłem, z jakichś opcji mogę jeszcze korzystać. Zaintrygowało mnie najbardziej to, że mam własnego concierge. Złożyłem odpowiedni request i dokładnie po dwóch godzinach usłyszałem pukanie do drzwi. Poszedłem otworzyć. Za drzwiami zobaczyłem starszego pana z phabletem w ręku, który na mój widok uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę:

– Dzień dobry, nazywam się Krzysztof.

Zdębiałem.

– Proszę się nie dziwić. Tutaj jest wielu Polaków, również z drugiego i trzeciego pokolenia. Z przyjemnością pomogę panu załatwić wszystko, co może się przydać w najbliższych dniach. Czy mogę wejść?

– Naturalnie, proszę. – Wpuściłem go.

– Czy ma pan jakieś uwagi co do apartamentu? – Udał, że nie widzi pewnego bałaganu. – Za mały? Za duży? Może trzeba zmienić meble albo wystrój wnętrza?

– Eee, nie zdecydowałem jeszcze, może później – odpowiedziałem zaskoczony.

– Rozumiem. Śmieci wyrzucamy na poziomie minus dwa, a wszystkie numery alarmowe znajdzie pan w recepcji… a jeżeli chodzi o sklepy…

– Tutaj mam chyba wszystko – przerwałem mu bezceremonialnie, pokazując ręką apartament wokół nas.

– Zaiste, można też zamawiać online i wszystko będzie dostarczone na miejsce, kiedy będzie pan w pracy.

– A właśnie praca… Czy może mi pan powiedzieć coś więcej?

– Biurowiec jest na Westminster Bridge. Z tamtej strony budynku jest autobus, a właściwie trolejbus, który dowiezie pana pod same drzwi… za darmo rzecz jasna. Identyfikacja robiona jest z telefonu.

– A pranie?

– Poziom minus jeden. Pralka jest bezpłatna, wpisuje się pan w kajet i to wszystko. Ale to są drobiazgi. – Machnął ręką. – Raz z miesiącu może pan skorzystać z usług fryzjera i manicurzysty.

– A gdybym jednak chciał zmienić meble? Na przykład fotel przy biurku, na taki skórzany dyrektorski w żółtym kolorze

Mężczyzna coś sobie zanotował, a ja szybko dodałem:

– Może nie teraz, zadomowię się i zobaczymy.

– Rozumiem, wymieńmy się wobec tego wizytówkami – powiedział i wysłał mi maila z danymi. – Gdyby coś trzeba było, proszę dzwonić.

– Dziękuję. – Uścisnąłem mu po męsku prawicę, i rozstaliśmy się jak prawdziwi faceci, bez całej tej politycznej poprawności i pompatycznego nadęcia.

Reszta dnia upłynęła mi na wszystkim i na niczym. Przeglądałem dokumenty i szkolenia BHP, wyjmowałem swoje rzeczy, dłubałem w nosie i zastanawiałem, co mnie tak naprawdę czeka.

Na końcu z nudów zacząłem przeglądać newsy.

„Chińczycy założyli na Księżycu stałą bazę kosmiczną”.

Dobre są te małe pokurcze.

Wiedziałem, że Chińczycy byli bardziej wyczuleni na różnice kulturowe niż kiedyś i nie sprzedawali już pamiątkowych bombek z Auschwitz. Nie śledziłem ich kosmicznych osiągnięć, ale na pewno budziły one podziw. Z tego, co pamiętałem, dziesiątki lat temu zniszczyli inteligencję, a potem budowali wszystko od nowa. I chociaż zajęło im to więcej czasu niż Japończykom, to przechodzili do coraz trudniejszych technologii i osiągnęli sukces. Wyśmiewani przez cały świat kopiowali rozwiązania, skupowali patenty, eksperymentowali i nie przejmowali się środowiskiem naturalnym, aż w końcu wygrali wojnę ekonomiczną z USA, gdzie załamał się cały łańcuch dostaw.

Wiodą prym – zauważyłem z uznaniem, choć według obrońców praw człowieka największym i najgorszym osiągnięciem był Sezam Credit, który całą dobę oceniał każdego obywatela.

Nie miałem na ten temat większych przemyśleń, a mówiąc dosadniej miałem to centralnie w dupie. Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal. Milion zadowolonych Chińczyków mniej czy więcej, kogo to obchodzi?

Sam przez lata byłem pod wpływem wielkiej piątki, i choć ich działania bywały bardziej subtelne, to w sumie niczym się nie różniły.

Czułem się trochę dziwnie, bo wciąż buzowała we mnie adrenalina. W takich momentach zazwyczaj siedziałem do późnej nocy, przygotowując się w ostatniej chwili na kolejny dzień. Nie mogłem potem zasnąć. Chcąc nie chcąc odwlekałem pójście spać, i w końcu położyłem się, gdy było grubo po północy.

Moja podświadomość najwyraźniej chciała mi pomóc, bo rano obudziłem się kilka minut przed budzikiem. Śniadanie, toaleta, ubieranie i droga do pracy. Byłem ledwo żywy i na pewno potrzebowałem kilku kaw, ale cieszyłem się jak dziecko. To było coś niewiarygodnego. Czułem się jak we śnie, jak dziecko, które właśnie dostało ogromnego cukierka. Nie wierzyłem chyba w to, że jestem już w Londynie i że skończyły się te wszystkie długie żmudne procedury, które przechodziłem miesiącami.

Gdy meldowałem się w biurze w recepcji, moje ręce aż drżały ze zdenerwowania. Byłem ciekaw nowych kolegów i chciałem wypaść dobrze, a pani w recepcji najwyraźniej miała ogromną frajdę, gdy zobaczyła moją minę.

– Tutaj ma pan informacje, jak dotrzeć do biurka. – Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. – A tu jest pakiet startowy.

No to tyle z niańczenia. – westchnąłem.

Na szczęście dokument na komórce jasno przedstawiał, którą windą wjechać na trzecie piętro, które drzwi przejść i jak dojść do odpowiedniego boksu.

– Dzień dobry – powiedziałem tam głośno i usiadłem, nie czekając na odpowiedź.

Siedziałem i pochłaniałem oczami nowe biuro, które odtąd miał stać się moim domem. Byłem niezwykle podniecony. Wszystko wyglądało nowocześnie i przestronnie. Nie dostrzegłem na szczęście szklanych sufitów i podłóg, największym jednak zaskoczeniem okazało się to, że wszystko na moim biurku stało tak, że sam bym lepiej tego nie wymyślił.

Zupełnie tak, jakby znali mnie osobiście.

Ludzie nie byli jakiś specjalnie wylewni. Wymieniłem kilka uścisków dłoni i wizytówek i usłyszałem kilka imion, z których żadnego nie zapamiętałem. Nie widziałem w okolicy żadnego ciacha, ale ogólnie dzień był nawet dosyć przyjemny. Dzięki pakietowi startowemu bez problemu odnalazłem się w nowym otoczeniu, i nie było dla mnie szokiem nawet to, jak mądrze wykorzystywano tutaj moc obliczeniową.

Firma zadbała o wszystko, włączając w to rozrywkę. Na oficjalnej stronie udało mi się znaleźć link do jakiegoś lokalnego show o nazwie „Ochotnicy”. Widział to jeden ze starych, który tylko pokiwał smutno głową. Nie wiedziałem, dlaczego, ale w sumie miałem to w dupie, bo byłem na krzywej wznoszącej.

Program był niesamowicie wciągający. Przejrzałem skrót z ostatniego odcinka, ale nawet to dało mi pewien ogląd. Kilkunastu ochotników umieszczano w jakimś małym środowisku, najczęściej wybudowanym w studio pod sztuczną kopułą. Kilku z nich w tajemnicy zarażano specjalnym wirusem, który był dla nosicieli niegroźny, ale innych z czasem zabijał. Wygrywał ten, kto przetrwał.

Ciekawa okazała się również przerwa na lunch. Z przyzwyczajenia zajrzałem wtedy na Kernel.org i zobaczyłem poprawkę 0170809, której opis zaczynał się od „Do not stop USB device”.

Ten numer i napis coś mi przypomniał. Zajrzałem do swoich notatek i potwierdziłem, że to samo znalazłem w Laurze. Skojarzyłem to od razu, bo to przekleństwo ludzi inteligentnych, że w każdej sytuacji potrafią zobaczyć różne zależności.

Spojrzałem na adres autora.

Otto.Nopdst@Nopdstoo.com

Wszedłem na stronę nopdstoo.com, gdzie zobaczyłem standardową stronę startową serwera Apache.

Z ciekawości spojrzałem w kod. Wszystko wyglądało jak zawsze z wyjątkiem dodanego tekstu „do not stop” i takiego adresu mailowego jak w patchu.

Wysłałem tam maila z tytułem „Hallo”, a stamtąd przyszedł bełkot i jakiś plik w załączniku.

Przejrzałem ten ostatni hexeditorem... i nic.

Może trzeba zacząć od bełkotu?

Zastanowiły mnie szczególnie dwa słowa.

Dudek. Vernam.

Intensywnie szukałem w Internecie i znalazłem informację, że w PRL była taka maszyna szyfrowa o nazwie Dudek.

Przyjrzałem się na powrót załącznikowi. Plik Worda z powtórzonym tekstem maila. Zapisałem go jako ZIP i przejrzałem strukturę. Zobaczyłem, że jest tam jeden plik, którego nie powinno być. Zapisałem go jako zbiór binarny, podobnie zrobiłem z tekstem maila.

Potem zastosowałem XOR obu i nic…

Wziąłem kombinacje od tyłu i od przodu.

I nic…

Pobudziło to trochę moją ciekawość, ale nie na tyle, żeby nie odłożyć sprawy na później.

W domu czekał na mnie z ofertą kolejny concierge, a w skrzynce miałem kontakt do trzydziestu mężczyzn i kobiet, którzy również zachwalali mi swoje usługi.

Jak to możliwe, że jest taka konkurencja, skoro i tak płaci jedna firma?

 

>>> Podróż <<<

Londyn

Nie wynajmowała już kawalerki w Wiedniu. Część swoich mebli sprzedała, a część odesłała do rodziny.

Miała tego wszystkiego serdecznie dosyć.

Szukała stałej pracy przez sześć miesięcy, ale nie udało się. Musiała chodzić tam, gdzie wymagano od niej uśmiechów i wyrabiania nieszczęsnych pięćdziesięciu procent. Najciekawsze było to, że dwa tygodnie po wręczeniu umowy dyrektorka chciała zwiększyć ilość godzin do siedemdziesięciu pięciu procent, ale za cenę tego, że miała być dostępna każdego dnia, i to w każdym tygodniu inaczej. To oznaczało w praktyce, że nie mogła nigdzie indziej pracować, na dodatek proponowano jej po raz kolejny okres próbny z okresem wypowiedzenia równym jeden tydzień.

Uzyskała zgodę od Arbeitsmarktservice na to, żeby nie podpisywać takiego kontraktu, natomiast od każdego doradcy słyszała inne porady, gdy chodziło o sposób szukania pracy. Jedni mówili, że CV na być w miarę nowoczesne, inni pokazywali, że nawet dane adresowe mają być w odpowiedniej kolejności. Według jednych doświadczenie było niezwykle ważne, inni z kolei wskazywali, że nawet drobne dodatkowe zajęcia podczas sprawowania funkcji na etacie jest podejrzane. Jedni mówili, że adres domowy ma być dokładny i jego brak może być odczytany jako chęć ukrycia czegoś przed firmą, inni wskazywali, że to przeżytek.

Zawsze myślała, że ludzie w Austrii są przyjaźni i mili, teraz jednak dotarło do niej, jak bardzo się pomyliła. To wszystko niesamowicie ją zmęczyło, i w końcu dała o sobie znać jej mocna słowiańska natura, która zmusiła ją do zmiany otoczenia.

To była chyba jakaś tradycja rodzinna.

Jej matka Polka opowiadała, że jej ojciec też był Polakiem. Matka wyrażała się o nim dobrze, ale faktem było to, że opuścił ja niedługo po tym, gdy zaszła w ciążę. Był porywczy. Pokłócili się o coś, i on wyszedł z domu, i już nie wrócił.

Matka kochała go nawet po latach. Syndrom sztokholmski, który różnie można nazywać, ale na pewno nie miłością.

Chciała kiedyś zobaczyć kochanego tatusia i wykrzyczeć mu w twarz, jakim jest skurwysynem, bo sobie poszedł, a ona dzięki niemu musiała znosić wiele upokorzeń od innych dzieci:

– Gdzie jest twój tatuś? Uciekł, bo jeśteś taka bzytka.

– A twoja mamusia to daje kaz–demu.

– Benkalt! Benkalt!

Dzieci są najokrutniejsze, z drugiej strony właśnie dzięki nim nauczyła się, jak zdobywać pozycję alfa w grupie i jak sterować innymi. Ta wiedza była jak znalazł na studia i pozwalała jej eliminować co piękniejsze konkurentki, jak na złość mające ochotę na tych samych facetów w okolicy.

Teraz trzymała przy sobie najpotrzebniejsze rzeczy. Miała dwie duże walizki i wrażenie, że podobnie jak ona czuli się wszyscy emigranci, którzy lata wcześniej płynęli do Ameryki na wielkich transatlantykach, a po zobaczeniu ziemi obiecanej i statuy wolności musieli przejść kontrolę sanitarną.

Na świecie nie było zbyt dużo miejsc do wyboru. Dla takich jak ona otwarte pozostawały obszary starej Unii, ale te niszczone były przez problemy z przybyszami. Można było myśleć o księstwach bloku wschodniego Europy, które znowu podwyższyły wymagania, city albo niektórych miejscach w Azji. Na podróż do Japonii nie było jej stać, w Afryce to podobno panowała totalna dzicz, a dawna Ameryka... no cóż, dla wielu pozostawała totalnie zamknięta.

Stała w długiej kolejce w terminalu lotniska w Heathrow. Widziała przed sobą setki podobnych do siebie, zmęczonych i zamyślonych ludzi, zapewne w większości z jakimś kontraktem w kieszeni. Była jedną z nich, jedna z członkiń wielkiej rodziny biednych ludzi, którzy chcą godnie żyć i nie wdawać się w polityczne awantury. Znajdowała się na dole drabiny społecznej, ale miała wielkie nadzieje na przyszłość.

Życie bywa przewrotne.

Jej matka po kiepskim starcie w Warszawie spakowała cały swój skromny dobytek, postawiła wszystko na jedną kartę i udała do Anglii, gdzie służyła u jaśnie państwa, którzy wywodzili się z lordostwa. Gdy osiągnęła już wszystko, to poleciała do Austrii, która w tamtych czasach przyciągała spokojem i wysokimi zarobkami.

Ona zdecydowała się odbyć drogę w przeciwną stronę. Nie miała wielkiego wyboru. Dostała jedną jedyną ofertę pracy jako opiekunka, co prawda tylko na pół roku, ale z możliwością przedłużenia. Po rodzicach była niezwykle ciekawa świata, a city mogło być znakomitym przystankiem w drodze do Ameryki, czy tego, co z niej pozostało.

 

> Wielka gra <

Waszyngton

– Czy możemy im przeszkodzić? – Generał Sherman spytał wprost szefa wywiadu Matthew Whitakera na jednym z cotygodniowych nieoficjalnych spotkań.

– Ich rakieta jest trzystopniowa i jest wiele opcji. Na pewno musielibyśmy przekupić Chińczyków z poziomem dostępu Delta trzy.

– Obudzimy któregoś ze śpiochów?

– Musiałby to być ktoś z drugiego pokolenia.

– Ale mamy kogoś takiego?

– To nie film, gdzie pstryka się palcami, panie generale. Nasza agencja nie ma zbyt dużego budżetu, a oni wiedzą, że ryzykują rozstrzelaniem siebie i znajomych.

– Przestańcie mi gadać głupoty. Takie kontakty buduje się latami. Na pewno je macie, a pan na pewno przygotował już listę kandydatów.

Szef uśmiechnął się i odpowiedział krótko:

– Generale, do tej operacji potrzebuję autoryzacji Alfa.

– Dostarczę ją jutro. A teraz poproszę o ochotników.

– Doskonale. – Szef wywiadu podłączył projektor i zaczął pokazywać na ekranie kolejnych Chińczyków. – Na razie tych trzech. Kandydat numer jeden. Specjalista od chipów elektronicznych. Kandydat numer dwa. Paliwo. Kandydat numer trzy. Software.

– Plan alfa ma obejmować wszystkich trzech.

– Za duże ryzyko.

– Co proponujecie?

– Każdy element jest monitorowany, ale pomimo zabezpieczeń najlepszy jest atak na software.

– A czy te systemy nie są oddzielone?

– Zapewne tak. Dlatego specjalista musi wgrać kod, który zrobi co trzeba, i sam się skasuje…

– Szczegóły nieważne, i tak niewiele zrozumiem z tego techno–bełkotu. Wiecie co robić?

– Tak jest.

– Co z pozostałymi?

– Będę mógł zorganizować prawdopodobnie około stu, ale potrzebuję do tego miesiąc.

 

Wenchang

Doświadczony inżynier Wenliang Li przyjeżdżał każdego dnia do pracy autobusem zakładowym, który od lat miał ustalone te same przystanki i gdzie wszyscy siedzieli dokładnie na tych samych miejscach.

Tego dnia na szybie zauważył ptasie odchody, o kształcie lekko przypominającym symbol szczęścia. Przypuszczał, że znak zostawił jakiś miniaturowy dron. Dla niewtajemniczonych wyglądało to jak brud, on jednak zapoznał się z nim trzy lata wcześniej i wiedział, co oznacza.

Przeklinał dzień, w których jego rodzice inteligenci musieli uciekać z Chin i osiedlili się w USA. Z opowieści ojca wynikało, że wywiad państwa środka pojawił się u nich pięć lat później i kategorycznie zażądał, żeby oboje równocześnie pracowali dla firm kapitalistycznych i pomagali w przenoszeniu technologii do dawnej ojczyzny. Rodzice nie mogli odmówić z uwagi na krewnych, których pozostawili w ojczyźnie, a on uczył się pilnie w atmosferze strachu.

Wiedział, że jego życie jest już z góry zaplanowane. Pewnego upalnego dnia zaproszono go do siedziby Intela, żeby porozmawiać z nim o potencjalnym zatrudnieniu. Firma rozpaczliwie potrzebowała fachowców po dziesiątkach afer, on zgłosił to przez rodziców prawdziwym zwierzchnikom, a ci zasugerowali, że powinien się zgodzić i uczyć szczegółów projektów, wynosząc je w głowie i spisując później z pamięci. Byli sprytni, ale nie przewidzieli, że w tej grze chodziło o zrobienie z niego podwójnego agenta, i że na rozmowie dostał od Amerykanów propozycję nie od odrzucenia.

Tak rozpoczęła się jego nowa droga życia. Miał obiecaną dożywotnią dyskretną opiekę dla wszystkich krewnych, którzy mieszkali za granicą. Nie była zbyt nachalna i najwyraźniej nie wzbudziła uwagi chińskiego wywiadu, bo ten nie zakłócał zbytnio ich uporządkowanego życia.

Amerykanie wywiązali się z umowy. Zrobili z niego śpiocha, który miał uaktywnić się na umówiony sygnał, i który przyszedł, gdy pracował nad układami naprowadzania dla rakiet trzeciej generacji.

On sam wierzył w prawa człowieka nawet po powrocie do Chin po epidemii w dwa tysiące dwudziestym. Potajemnie należał do Falum Guong, i choć od czasu, gdy podpisał swoje zobowiązanie, upłynęło wiele lat, to kwity pozostały i musiał się z nich rozliczyć.

Wiedział, że tego dnia znajdzie w swoim mieszkaniu pod łóżkiem przyklejoną kartkę z zaszyfrowanymi instrukcjami. Nigdy się nie zastanawiał, jak coś takiego jest możliwe przy tylu kontrolach i kamerach, ale miał fotograficzną pamięć i całość po przeczytaniu powinien spalić.

Teraz czekało go inne wyzwanie, czyli przejście przez tygodniową rozmowę z oficerem politycznym.

 

***

 

– Szanowny Li, jest pan dzisiaj bardziej zdenerwowany niż zwykle. – Nadzorca Dong Bai spojrzał badawczo na jednego z lepszych inżynierów w zespole, który nie mógł wiedzieć, że Sezame Credit po ostatnich poprawkach monitorował tętno, temperaturę i reakcje źrenic.

– To wynik tego, że nie może być problemu z nową wersją programu sterującego rakiety. Testy pokazują pewne problemy. Cały czas próbujemy ustalić, czy przyczyną jest zmiana paliwa.

– A co sądzicie towarzyszu o nowym członku zespołu? – Nadzorca zmienił temat.

– Ding Sao jest oddany partii, ale mierny technicznie.

– Dalej się pocicie towarzyszu. – Kolejna pozornie niewinna uwaga miała najwyraźniej spowodować, że inżynier pęknie, ale on tylko schylił pokornie głowę i powiedział:

– Chcę jeszcze lepiej służyć partii, a to jest teraz bardzo trudne.

– Wymówki.

– Na kiedy macie oddać program?

– Dokładnie za tydzień.

– To nie traćcie czasu.

– Tak jest! – Inżynier skłonił się głęboko. – Dziękuję.

 

***

 

Li po wyjściu z gabinetu nadzorcy odszedł na poziom niżej, gdzie przygotował sobie kawę. Ciężko usiadł na sofie w jednej z darmowych kafejek. Patrzył przez szklaną ścianę na korytarz, którym przechodziły setki pracowników.

Wrócił myślami do momentu, gdy znalazł się tu po raz pierwszy. Czuł wtedy dumę z tego, co osiągnęli jego rodacy, ale również swoją małość. Cały kompleks wpuszczony został w ziemię. W środku wyglądał niczym nowoczesne centrum handlowe, w którym zabrakło jedynie światła słonecznego. Całość zajmowała pięć poziomów i miała około kilometra na pięćset metrów szerokości. Gabinety i sale konferencyjne z obu stron wielkiej hali umieszczone były za szklanymi ścianami i miały możliwość oddzielenia się od ogółu, pośrodku na poziomie zero znajdowały się fontanny, drzewa i miejsca zielone. Uzyskano tutaj bliskość i zapewniono niezbędną ochronę informacji, wprowadzając chociażby ciągłą kontrolę polityki czystego biurka. Wszystko szokowało rozmachem, i nie wyglądało na kompleks rządowy, dając pracownikom poczucie przebywania w jednym z wielu miejsc relaksu.

Li kiedyś oglądał biura słynnej korporacji Google. Tutaj nie było tamtej swobody stylu i wszystko podporządkowane zostało funkcjonalności, nikt jednak nie narzekał – restauracje i kafejki na każdym poziomie dawały wystarczający relaks i niezbędną energię, pracownicy mieli do swojej dyspozycji również pralnię, basen, saunę i lekarzy wszystkich nauk, wliczając w to specjalistę od aborcji.

Dalej przeklinał dzień, w którym zgodził się na współpracę. Dawniej życie w Chinach było udręką, teraz jednak złagodzenie polityki jednego dziecka i profity dla wykształconych inżynierów powodowały, że wszyscy mieli wymarzone warunki do pracy. Nikt nie chciał z tego rezygnować. Samowystarczalność kraju środka dawała niezachwianą pewność, że nie jest to stan tymczasowy, a środki bezpieczeństwa upewniały, iż kraj poradzi sobie z takimi zagrożeniami jak w dwa tysiące dwudziestym.

Opaska na ręku mężczyzny zaczęła wibrować, dając mu znak, że czas ruszać do swoich zajęć.

 

***

 

– Jak myślicie, czy coś odbiega od normy? – Po wyjściu Li Bai usłyszał pytanie od swojego nadzorcy, gdy połączył się z nim w wideo–konferencji.

– Trzech z nich zabiera pracę do domu. Wszyscy to robią.

– I wy przymykacie na to oko?

– Między nami mówiąc, to terminy są nierealne, a ludzie przepracowani. Dziewięć dziewięć sześć15 nie działa.

– Zapominacie się.

– Przepraszam, to więcej się nie powtórzy. – Nadzorca skłonił głowę.

– Ja myślę. Który z nich jest najmniej poprawny?

– Chyba… chyba Lung Yu.

– Dlaczego?

– Podobno ma krewnych za granicą.

– Dobrze, będą z was jeszcze ludzie. – Oficer polityczny uśmiechnął się, bo wiedział, że SI wskazała tego samego człowieka.

– Obserwować go.

– Rozkaz.

– I meldować o wszystkim.

– Tak jest! – Bai wykrzyczał to z podwójnym zaangażowaniem.

 

Księżyc

– Yu! Odezwij się!

Mężczyznę wzdrygnął się mimowolnie i otarł pot z czoła.

Chyba jestem chory.

– Wszystko w porządku?

– Tak dowódco.

– Nie jesteś przypadkiem chory? – Fei spojrzał badawczo.

– Jestem gotowy do pełnienia swoich obowiązków.

Stara się, chociaż czuje zmęczenie. Ciekawe, czy ma to uczucie, że ktoś jest z nami. – Fei nie dał się zwieść, ale nie chciał się przyznać, że on również ma dziwne myśli i dlatego zapytał, a właściwie rzucił: – Raport.

– Rakieta dokuje za trzy godziny. Telemetria w porządku. Żadnych zagrożeń.

– Doskonale.

– Czy sprawdziłeś cumy i właz w module Wientian?

– Wszystko na zielono.

– Po dokowaniu wyjdziesz w przestrzeń i obejrzysz całą stację, teraz rozpoczniemy procedurę wiercenia. Przyszło pozwolenie z Pekinu.

– Rozkaz.

– Odłączyć moduł pancernika.

– Rozkaz. – Yu podniósł klapkę zabezpieczającą i nacisnął odpowiedni przycisk zwalniający blokady, potem wziął w rękę joystick i delikatnie przesunął go do przodu.

Na ekranie przed nim widać było oddalający się moduł, podobnie wyglądał obraz ze środka modułu, na którym widać było stację.

– Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści. – Młodszy tajkonauta odczytywał odległość.

– Włącz główny silnik i autopilota, gdy przekroczymy pięćdziesiąt.

– Rozkaz.

– Trzydzieści pięć, czterdzieści, pięćdziesiąt. Wyłączam blokadę i włączam komputer.

Yu przekazał sterowanie maszynie, a wskaźniki pokazywały, że oddalający się moduł opadał na powierzchnię dokładnie po wyliczonej tygodnie wcześniej trajektorii.

– Sto. Dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt… – Komputer kobiecym głosem oznajmiał zbliżanie się do powierzchni Księżyca. – Vi–One. Vi–One. Vi–One. Terraine ahead.

To był sygnał dla człowieka, który w tym momencie musiał potwierdzić decyzję, od której nie było już odwrotu. Zadanie to należało do dowódcy misji i Fei zrobił to wpisując komendę z klawiaturę. Od tej chwili obaj mężczyźni mogli tylko już czekać na rezultat.

– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć… – Ostatnie kilkanaście sekund oczekiwania było najtrudniejsze, w końcu jednak cel misji został osiągnięty i tajkonauci mogli podać sobie rękę.

– Tylko dziesięć metrów od celu.

– Doskonale. Wypuścić roboty i wykonać diagnostykę.

– Wypuszczam.

Od tej chwili rozpoczął się trudniejszy etap drugi, który wymagał nadzoru. Według oficjalnych danych nikt jak dotąd nie wiercił głęboko i nie wiadomo było, co tak naprawdę się stanie. Roboty wiertnicze przygotowano oczywiście na każdą znaną górnikom trudność, ale mimo to istniał cień ryzyka, że coś się nie powiedzie.

– Reaktor działa na dziewięćdziesiąt procent. Ramiona sprawne.

– Doskonale. Rozpocząć etap drugi.

– Dziesięć centymetrów, dwadzieścia, trzydzieści. Metr głębokości.

– Potwierdzam.

– Metr dwadzieścia. Doszliśmy do twardej przestrzeni.

– Potwierdzam. Włącz drugą przekładnię.

– Włączona.

 

***

 

„Chińczycy wiercą”

„Jak donoszą nasze źródła, Chińczycy niespodziewanie rozpoczęli dziesiątki odwiertów na Księżycu. Rakieta, która wystartowała trzy dni temu, zawierała sprzęt górniczy. Stało się to zaledwie dwa miesiące po stworzeniu stałej stacji kosmicznej na orbicie największego naturalnego ziemskiego satelity i sensacyjnych wiadomościach, że w przyszłości planowane są testy sprzętu do założenia stałej bazy. Odwierty wywołały niezadowolenie Departamentu Stanu Wschodniego Wybrzeża”

 

Waszyngton

– Czy ktoś mi może powiedzieć, jak to się kurwa stało? Gdzie mamy jebany przeciek? – Dziesiąty prezydent Wschodniego Wybrzeża nie przebierał w słowach i na końcu uderzył trzymaną gazetą w stół.

– Sprawdzamy wszystko i próbujemy zminimalizować straty. – Szef wywiadu był czerwony, ale jakoś próbował opanować ten niespodziewany kryzys. – Dobra wiadomość jest taka, że informator miał nieprecyzyjne informacje. Ten moduł został dodany już na orbicie ziemi.

– Musimy wydać oświadczenie – dodał szef gabinetu PR.

– I przyznać się, że Chińczycy mieli ten sprzęt już wcześniej? To byłaby klapa na całej linii. Prześcignęli nas, na całej linii. Wysłali stację, a teraz wiercą. To klęska taka jak z kaputnikiem, pierwszym kosmonautą i kosmonautkami. – Prezydent zaczął krzyczeć.

– Panie prezydencie, to my wylądowaliśmy pierwsi na księżycu…

– Gówno prawda! To USA wylądowało, a nie my. Mamy ich promy, mamy wszystko, ale jak dotąd nawet tam nie dolecieliśmy. A do tego wszyscy mówią, że tamto to była tylko jakaś horrendalna mistyfikacja. Czy możemy coś na szybko zrobić?

– Przygotowanie potrwa latami.

– Proszę przestać gadać głupoty. Czy mamy prom zdolny do lotu?

– Panie prezydencie, pozbawimy się przewagi…

– Której nie mamy. Rozkazuję przygotować lot jak najszybciej, niezależnie od tego, ile programów trzeba odtajnić. A pana proszę o przygotowanie oświadczenia.

 

***

 

„Szanowni rodacy”

„Chińczycy wylądowali na Księżycu. Rząd Wschodniego Wybrzeża monitoruje sytuację. Gdyby bezpieczeństwo naszych obywateli albo ludzi na ziemi zostało zagrożone, podejmiemy odpowiednie kroki. Będziemy państwa informować o przebiegu sytuacji”

 

***

 

„Suwerenne państwo chińskie nie będzie pozwalać na niczym nieuzasadnione kroki zbrojne ze strony Wschodniego Wybrzeża. Nasza flota w najbliższym czasie rozpocznie manewry na morzu chińskim tak żeby być gotowymi na odparcie imperialistycznego ataku. Nie oznacza to stanu wojny, ale jest niezbędne do ochrony terytorium i obywateli niezależnego państwa. Każde przekroczenie granicy może skutkować natychmiastową odpowiedzią zbrojną”

 

***

 

– Czyli nie udało się go zatrzymać? – Generał Stamper nie przebierał w słowach na spotkaniu w kręgu zaufanych ludzi.

– Nie udało. Nota została wysłana bezpośrednio z Białego Domu. Prezydent to idiota, a tacy są najgorsi. Co teraz?

– Kontynuujemy plan beta. Jesteśmy patriotami, a ten kraj potrzebuje silnej ręki.

– Rozkaz generale. Jesteśmy z panem.

>> Zwiedzanie <<

Londyn

„Chińska Akademia Nauk donosi o udanym lądowaniu na księżycu modułu naukowego i pobraniu próbek gruntu księżycowego”.

Wiadomości z kosmosu gościły ostatnio dosyć regularne we wszystkich serwisach i miałem ich serdecznie dosyć. Siedziałem w swoim łóżku. Była sobota, a ja myślałem o tym, co mam teraz zrobić ze swoim życiem. Odpocząłem już trochę po pierwszych ekscytacjach pracą i nowym miejscem. Obejrzałem już wszystkie odcinki „Doctor Who”, „Primeval”, „Sherlock” i „Top Gear” z jego klasycznym Particularly Enigmatic New Invisibility System, które tu dostępne były bez ograniczeń i żadnej cenzury. Wiedziałem, że przyszedł właściwy czas na zwiedzanie. Zawsze chciałem zobaczyć city, jak również przejechać się do Blackpool. Dawno temu pojechał tam mój świętej pamięci ojciec i potem opowiadał, że przez miesiąc mógł żreć za firmowe pieniądze, chodzić na panienki i oglądać najpiękniejsze zachody słońca w starym luksusowym hotelu.

Dwie godziny pociągiem. – Sprawdziłem rozkłady jazdy. Trzeba wstać rano i zdobyć wcześniej przepustkę.

O ile podróż do Blackpool wymagała pozwolenia, to zwiedzanie miasta było w moim zasięgu. Zjadłem śniadanie i około południa rozpocząłem nową przygodę. Wpierw przeszedłem do muzeum programu „Ochotnicy”. W pierwszej edycji uczestniczyło dwunastu ochotniczek. Jak wyjaśniała to kartka, było to na cześć magicznej liczby dwanaście: „Jak dwunastu apostołów, dwunastu graczy Endgame, dwanaście kolonii Kobolu czy dwanaście dystryktów od Suzan Collins”.

Wybrano same kobiety ze względu na to, że były bardziej przebiegłe i odporne na ból. Miały one do dyspozycji różne urządzenia wspomagające i nie potrzebowały ogromnej siły. Nikt wtedy nie liczył na to, że długo przetrwają. Wirus skracał drastycznie ich życie, a one się na to zgodziły. Patogen przenosił się drogą oddechową i jedynym sposobem eliminacji było zabicie nosiciela.

Po pierwszej edycji przeżyły trzy kobiety. Podniosły się wtedy nieśmiałe głosy sprzeciwu, że dyskryminuje się panów. Nic nie dały i formuła programu zmieniła się dopiero pięć lat później. Mężczyzn dopuszczono po serii morderczych testów, w których musieli udowodnić swoją odwagę, tężyznę i przede wszystkim odporność psychiczną. W pierwszym męskim sezonie przeżył tylko jeden, który zaczął jeździć i propagować ideę równości płci.

Przez lata w formule programu zachodziły kolejne zmiany. Widzowie dostawali wszystko, od typowego survivalu przez show z proponowaniem zadań uczestnikom aż po grę, gdzie za słone pieniądze można było wykupić określone zachowania.

Dziwne to wszystko było, ale obejrzałem i nie komentowałem.

Potem poszedłem do muzeum botanicznego, gdzie obejrzałem równie kontrowersyjną wystawę „hodują nas”. Jej idea skupiała się na udowodnieniu, że rośliny doskonale radzą sobie bez zwierząt, ale dają im tlen po to, żeby te mogły się nimi opiekować.

Idiotyzm, ale z drugiej strony, to dlaczego dobro lubimy i hołubimy, a zło nienawidzimy? Może naturalny porządek rzeczy jest odwrotny?

Głupich nie sieją, sami się rodzą. – Zaśmiałem się sam do własnych myśli.

Pełno było takich idiotyzmów na świecie. Płaskoziemiowcy, antysamochodziarze czy wielopłciowcy. Szczególnie ci ostatni mnie denerwowali, gdy wystawali na rogach i na siłę próbowali wmówić każdemu, że potrzebuje operacji i ma mieć i cipkę, i kutasa na raz.

Kiedyś się z nimi nawet kłóciłem, ale jak któryś mi powiedział „No żeby pan mógł współżyć z kobietą i mężczyzną”, to mu się w twarz zaśmiałem.

A mało to dziur, w które można coś włożyć?

Często się zastanawiałem nad tym, że ludzkość chyba doszła do granic swoich możliwości. Wynaleźliśmy loty kosmiczne, ale tłukliśmy się w imię tego, że ktoś z długą brodą podobno coś napisał albo powiedział. Mieliśmy leki, ale wierzyliśmy w voodoo. Wiedzieliśmy, że się zabijamy, ale co chwila kupowaliśmy kolejne niepotrzebne rzeczy i jedliśmy coraz gorsze śmieci. I co najważniejsze, promowaliśmy bylejakość.

Najgorsze w tym wszystko było to, że duża część społeczeństwa była jedynie w stanie używać tego, co stworzyli inni. I to niby miało być takie cool…

 

>>> Opieka nad bachorami <<<

Londyn

Jej kontrakt czy też projekt z obecną rodziną był przewidziany na pół roku. Londyńczycy nie mogli pozbyć się swoich wielowiekowej naleciałości i ciągle uważali, że są pępkiem świata i do wychowania swoich dzieci potrzebują guwernantki. Uważali to za oznakę luksusu. Stać na niego było tylko bardziej zamożnych, które wzorem przodków oszczędzały na tym, ile się dało.

Oficjalnie miała wpisane czterdzieści godzin tygodniowo, ale w praktyce kończyło się na pracowaniu siedem dni w tygodniu i usługiwaniu wszystkim w rodzinie. Do tego dochodziły takie atrakcje jak lodowata woda, podwójne krany czy niewygodne ciasne mieszkanie z cienkimi, wręcz tekturowymi, ścianami.

Z deszczu pod rynnę.

Żałowała, że wyjechała z Austrii, z drugiej strony już kilka razy robiła w swoim życiu duży krok do tyłu, po którym mogła pobiec już tylko do przodu.

Weszła do sklepu i zaczęła przeglądać składniki produktów.

Znacznie mniej trujące niż w Austrii – zauważyła pamiętając, że większość rzeczy w sklepach dla zwyczajnych ludzi miała olej palmowy czy inne rakotwórcze świństwo.

 

> Rekonesans <

Księżyc

Na ekranie widać było otwór, który został wywiercony przez pancernika Ling Lang 2.

– Przeprowadź sondę bliżej. Zbliż na trzy metry.

– Tak jest dowódco. – Yu odpowiedział pewnie, chociaż ręką mu lekko zadrżała i na czole pojawiły się krople potu.

Pająkowaty lądownik podjechał do otworu i teraz widać było wyraźnie jego nieregularne krawędzie.

– Uruchomić drona.

– Tak jest.

Z górnej części wysunęło się długie ramię z robotem, który wyglądał jak mniejsza kopia lądownika. Robot przesuwał się bardzo powoli i chwilę trwało, zanim znalazł się nad otworem.

– Zrzut.

Linka zaczęła się odwijać i „mały”, jak go wszyscy pieszczotliwie nazywali, zaczął zjeżdżać w dół.

– Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści…

Obraz z kamery porażał ostrością i szczegółowością. Na ekranie w środku stacji wyraźnie widać było delikatną strukturę plastra miodu metalowo–węglowych ścian wzmacniających.

– Zmiana.

Urządzenie stanęło automatycznie po tym, gdy wykryło nagłą zmianę otoczenia.

Mężczyźni patrzyli teraz z zainteresowaniem na ekran radaru, który zaczął mapować całe otoczenie.

– Niesamowite – powiedział Fei.

Według wskazań radaru jaskinia była szeroka na pięćset metrów, długa na sto i łączyła się z kolejną.

– Żadnego ruchu i żadnej atmosfery – dodał.

– Potwierdzam. – Yu skomentował: – Właśnie wywierciliśmy dziurę, więc nie może być atmosfery.

– Jedziemy w dół.

– Tak jest.

Mały zaczął jechać w dół, a w module stacji czuć było wzrastające podniecenie.

– Stop.

– Jest stop.

– Mapowanie wizualne.

Kamera zaczęła powoli obracać się w każdą stronę.

– Przybliż górę – powiedział nagle dowódca, wpatrując się intensywnie w ekran.

– Tak jest.

– Spójrz tylko na to. – Dowódca misji powiedział to do młodszego kolegi, wskazując na lekko połyskujące w świetle reflektorów linie. – Wygląda to jak metal.

– Najwyraźniej.

– Te struktury podtrzymują strop.

– Tak.

– To trochę jak hangar.

– Fascynujące.

– A wiesz, że istnieje taka teoria, że Księżyc jest kawałkiem Ziemi? I że kiedyś razem tworzyły coś, co się nazywało Terraluna?

– To nie ma sensu.

– Może ma, może nie, a może właśnie odkryliśmy zaginioną Atlantydę?

– Towarzyszu dowódco, to są teorie imperialistyczne.

– Może. Obróć kamerę w drugą stronę w stronę przejścia.

– Tak jest.

– Stop i przybliż.

– Znowu metal.

– Może być, choć z tej odległości trudno powiedzieć. Czy wyniki są dalej przesyłane?

– Bez zakłóceń. Wientian potwierdza otrzymanie w czasie rzeczywistym. – Yu potwierdził, że procedura działa i wyniki badań są przekazywane drogą szerokopasmową co minutę, a odbiór potwierdzany generowaniem unikalnego kodu.

– Promieniowanie?

– W normie.

 

>> Kochajmy się <<

Londyn

Obudziłem się, kiedy było już jasno.

Miałem przebłyski snu, w którym chyba kogoś zabiłem. Pamiętałem tam karabinek snajperski, z którego celowałem z trawnika do jednego z bloków.

Sen był niepokojący, ale nieistotny. Teraz leżałem w pokoju w hotelu. Zauważyłem skotłowaną pościel, krew i ubranie na podłodze. Krwi na szczęście było tyle, co kot napłakał, co wyglądało na kobiecą miesięczną przypadłość albo lekkie skaleczenie na przykład od paznokcia.

Jej już nie było. Zostawiła ledwo ulotną woń perfum i potu, skąpe porwane majtki i złudną nadzieję na więcej. Zawróciła mi w głowie. Przyciągnąłem do siebie poduszkę, która najmocniej pachniała jej perfumami, potem pomyślałem, że kobiety to jednak mają najebane w głowach. I to mnie chyba najbardziej zdenerwowało. Myślałem o niej przez każdą chwilę w pokoju, potem wspominałem podczas śniadania i wkładania do ust każdego kęsa boczku i fasolki, i myślałem nawet wtedy, gdy po zapłaceniu rachunku wlokłem się jak zbity pies piechotą do swojego mieszkania.

Kim była i dlaczego uciekła?

Przez chwilę próbowałem analizować to, co właściwie wydarzyło się w nocy. Byłem wtedy w muzeum komputerów, gdzie oglądałem takie eksponaty jak „Super Wozniak Incredible Machine”. Ją zobaczyłem przy ENIAC–u, a właściwie jego szczątkach. Dziewczyna, ale nie taka zwykła, tylko piękne dzieło sztuki, które zaszczyciło akurat mnie powłóczystym prowokującym spojrzeniem.

Jak to możliwe, że interesowała się tak antyczną techniką? Dlaczego wybrała akurat moją skromną osobę? Czy chodziło dokładnie o mnie czy to było przypadkowe spotkanie?

Ubrana była w małą czarną sukienkę, stała wyprostowana na pięknych czerwonych szpilkach i kusiła delikatną czerwienią na ustach. Patrzyła na mnie, a ja na nią. Coś między nimi zaiskrzyło, więc powoli podszedłem, utrzymując oczywiście ciągły kontakt wzrokowy. Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem klasycznym wyświechtanym tekstem:

– Cześć.

– No cześć – odpowiedziała melodyjnym głosem, poprawiając włosy. – Masz młoteczek?

To było tak urocze, ale udałem, że nie znam zakończenia, i zapytałem tylko:

– Czy myślałaś, jak ciężką pracę mieli programiści tego cuda? – To chyba najbardziej idiotyczny tekst, jaki mogłem wymyślić, ale jak na złość nic innego nie przyszło mi do głowy.

– To oni nie mieli tutaj nawet kart? – Spróbowała podjąć grę, zupełnie jakby była tym zainteresowana.

– Mieli stoły i przełączniki. Ciężka praca, a tak w ogóle, to nazywam się Adam. – Podałem jej rękę.

– Adam, jak ładnie – powiedziała to, poprawiając włosy.

– Przejdziemy się?

Przytaknęła głową. Od słowa do słowa okazało się, że interesuje nas fantastyka, mamy podobne gusta i tak samo uwielbiamy ostrą kuchnię. Rozmawialiśmy o tematach mniej lub bardziej istotnych, aż w końcu złapała mnie za koszulkę, przyciągnęła i lekko pocałowała w usta.

– Skończmy z tym pieprzeniem. – Przeszła do sedna, szepcąc mi do ucha, które równocześnie delikatnie nadgryzła. – Czas na deser.

Tak właśnie zaczęła się nasza gra wstępna i namiętna noc. Nie pamiętałem wszystkiego, ale i tak to wystarczyło, żebym się zakochał.

W domu nic mi się nie chciało i postanowiłem się przespać, ale nawet to nie pomogło. Po obudzeniu wiedziałem, że śniłem o tym, jak zakwaterowano mnie w małym pokoju z jakimś panem żółtkiem. W pokoju znalazł się regał, dokładnie taki, jak miałem w domu rodzinnym, gdy byłem bardzo młody. Lśniąca lakierowana sklejka, kilka półek za szkłem, pod nimi zamykane przestrzenie z szufladami, a z lewej strony jedne drzwi skrywające półki na ubrania. Znajdowało się tam wiele moich czasopism i książek. Nie wszystkie zmieściły się w tym regale. Duża część leżała na trzecim łóżku, które przykryliśmy kołdrą. Tyle tego było, że Azjata aż policzył ze zdziwienia, a później zapytał:

– Masz ochotę na kawę? Jaką lubisz?

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, ale po wyjściu z tego pokoju zobaczyłem wejście do malutkiego prostokątnego prysznica i koleżanki śmiejące się niczym panienki z mangi. W tym momencie przyszło mi na myśl, że to zdecydowanie doskonałe koedukacyjne miejsce. Poczułem się niezwykle młodo i byłem zadowolony, że ktoś w końcu mnie docenił za to, co robiłem. Nie wiem jak, ale po chwili znalazłem się na hali z wieloma podobnymi do siebie młodymi ludźmi…

Ten sen był dziwny i niepokojący. Kawa w trakcie dnia niewiele pomogła i nie mogłem się skupić na niczym sensownym. Uznałem, że dobrze mi zrobi obejrzenie jakichś głupotek w Internecie. I wtedy przypomniał się tajemniczy plik z maila...

A może przepuścić go przez algorytmy pakowania?

Skrypt napisałem w jakieś dwie minuty.

Rachu, ciachu i po strachu.

Po użyciu LZ4 na odwróconej zawartości dostałem link.

To mnie lekko rozbudziło, ale i wzmogło czujność. Otworzyłem link w przeglądarce w maszynie wirtualnej. Pokazała się jakaś dziwna strona, na której mieli psychodeliczne obrazki do ułożenia.

Nawet specjalnie nie myślałem, gdy przechodziłem bez problemu przez kolejne poziomy i rozwiązywałem przy tym typowe problemy programistyczne. Zaczęło mnie to już wciągać, gdy nagle zobaczyłem baner z wielce obiecującym tekstem „mówisz naszym językiem”.

Strona zaczęła się zmieniać, a ja śledziłem z zainteresowaniem prawdziwy popis sztuki programistycznej.

„Praca od zaraz. 344 800 2400”

Poczułem się doceniony. Zaciekawiło mnie to, a w każdym razie napełniło dumą i nastroiło jakimś takim optymizmem. Na wszelki wypadek zapisałem numer w kilku miejscach, potem zaś zacząłem patrzeć na nowy kod, w którym nie było nic ponad to, co powinno tam być.

A chuj z nią – pomyślałem nagle o dziewczynie. Jestem młody i nie będzie mnie jakaś gówniara wodziła za nos.

W następnych dniach trzymałem się tej zasady i oddawałem przyjemnościom w ramionach kolejnych dam. Można powiedzieć, że wypracowałem sobie nawet pewien system. Chodziłem normalnie do pracy, a wieczorem co drugi dzień na przemian bawiłem się do upadłego w jednym z tysięcy barów albo odsypiałem dzień poprzedni.

Niektóre z dam dostawały albo wyciągały ode mnie numer specjalnie przygotowanego na tę okazję telefonu. To działo się mniej więcej przez miesiąc aż do momentu, który wstrząsnął całym moim życiem. Dziwkotron, jak go nazywałem, zadzwonił, gdy byłem w drodze do pracy. Ledwo żyłem po weekendzie i zapewne dlatego machinalnie odebrałem, nie patrząc nawet na numer linii. W słuchawce usłyszałem głos, który od razu skojarzyłem z jedną ze swoich dam.

– Corina, uspokój się. Coś się stało? – Słuchałem jej łkania, robiąc w głowie listę rzeczy, o które może chodzić. Nie zgwałciłem. Nie stłukłem. Dopieściłem. Guma nie pękła. Kurwa, co jest?

– Jestem w ciąży. Z tobą.

Zrobiło mi się słabo i pociemniało mi przed oczami, ale natychmiast otrzeźwiałem. Ledwo ją pamiętałem. Wpadłem na nią w deszczu, gdy przestały działać światła na ulicy. Od słowa do słowa udaliśmy się do najbliższej knajpy, wypiliśmy drinka, a potem długo ją kreatywnie pocieszałem. To była jedna z tych cnotek niewydymek, do których trzeba mieć niesamowitą cierpliwość i które otwierają się wyłącznie przed nielicznymi. Spotykaliśmy się kilka razy, ale absolutnie za każdym wszystko wydawało się w porządku.

Szuka na oślep albo przelała strzykawką z gumy. Ale kurwa jak? Przecież pilnowałem. – Czułem gorzki smak urażonej męskiej dumy, że miała śmiałość wkręcać mnie w prostacki sposób. Trzeba zrobić test.

Uspokoiłem trochę oddech i powiedziałem pełnym mocy autorytatywnym tonem:

– Spotkajmy się.

– Jestem w ciąży. Co ja teraz zrobię? – Dalej histeryzowała przez telefon.

– Zamknij się i słuchaj. Spotkamy się wieczorem, tak gdzie zawsze – dodałem, a ona łkała, ale przynajmniej przestała gadać głupoty i wydawała się słuchać. – Porozmawiamy i ustalimy, co dalej.

– Dobrze – wyszeptała umęczonym drżącym głosem.

Rozłączyłem się i zamyślony popatrzyłem na ludzi, którzy jechali ze mną w autobusie. Zaczęli się dziwnie patrzeć i odsuwać ode mnie, więc mruknąłem niby do siebie:

– Baba. Problem z samochodem.

Mężczyźni uśmiechnęli się znacząco, zaś panie puściły focha. Wszyscy się trochę uspokoili, a to najważniejsze.

W pracy byłem dalej zamyślony i nie cieszyło mnie nawet to, jak nowy telefon przyspieszył kompilację kodu.

– Widziałeś? Widziałeś? Połowa czasu jak nic. – Część moich kolegów była podekscytowana nowymi zabawkami, a ja ziewałem. Wiedziałem, że od zawsze były tylko dwie możliwości, czyli produkcja na żądanie albo według ustalonego wcześniej harmonogramu. W księstwach wybierano najczęściej to drugie, bo pozwalało na zachowanie mocy produkcyjnych i utrzymanie nawet średnio rentownych projektów, i wbrew pozorom zmniejszało obciążenie środowiska.

W trakcie lunchu zacząłem szukać informacji o testach na ojcostwo. Nie były tanie, ale do ogarnięcia, i dlatego postanowiłem, że zmuszę babę do zrobienia i najwyżej będę bulił alimenty.

To się musiało stać za drugim razem. – Wracałem myślami do naszych spotkań. Wtedy, gdy zakładała gumę ustami. Ja pierdolę!

Siedziałem i zastanawiałem się, co ta ciąża zmieni albo jak utrudni mi życie. Z jednej strony przekazanie genów to wspaniała sprawa, z drugiej... jakoś nie cieszyło mnie to za bardzo.

W trakcie przerwy dwa razy zauważyłem, że ludzie odnoszą się z lekką pogardą do Hindusów. U nas pracowali na niższych stanowiskach, i na oko sprawowali się tam całkiem nieźle, niemniej jednak duża część Anglików nie traktowała ich nawet jako ludzi, tylko bardziej jako niewolników z gorszej części imperium.

Wieczorem po pracy poszedłem do knajpy, w której poznaliśmy się z Coriną. Byłem tam piętnaście minut przed czasem. Zobaczyłem wolny stolik, przy którym usiadłem bez pytania.

Jak zwykle pojawiła się szybko kelnerka:

– Co podać?

– Małe piwo.

– Coś do jedzenia?

– Nie, na razie dziękuję.

Dziewczyna przyniosła piwo i malutki rachunek w niewielkim kieliszku, a do tego słone orzeszki. Miały wywołać pragnienie, a ja je uwielbiałem.

Dzisiaj nie było tu zbyt dużo klientów, a ja cieszyłem się, że siedziałem plecami do ściany i mogłem wszystkich obserwować.

Moja znajoma przyszła punktualnie. Poznałem ją od razu, gdy stała w wejściu. Rozglądała się niepewnie, ale w końcu mnie zauważyła. Uśmiechnąłem się przyjaźnie, a jej wyraźnie spadł kamień z serca.

– Cześć. – Była spokojna.

– Cześć.

Miała na sobie czarny płaszcz, który pomogłem jej zdjąć. Odwróciła się wtedy na chwilę, akurat na tyle, żebym mógł podziwiać małą czarną sukienkę, którą założyła.

Płaszcz odwiesiłem na wieszak przy wejściu, a potem wróciłem do stolika.

Obcisła i doskonale podkreśla figurę. – Byłem pełen uznania. Wyglądała nieźle, a w każdym razie na tyle dobrze, że mój kolega miał na nią ochotę. Było to o tyle dziwne, bo pamiętałem, jak męczyło mnie jej gadanie tylko i wyłącznie o pieniądzach:

– Kupiłam ci dezodorant, wiesz, taki na stacji benzynowej, bo najtańszy był.

– Te pomarańcze są droższe o pół funta niż tydzień temu. To naprawdę niedopuszczalne.

Często zachowywała się, jakby życie zależało przede wszystkim od żarcia, kasy i drobnych przyziemnych rzeczy. Zawsze mnie to fascynowało, bo jeść i pić trzeba, i różne rzeczy są niezbędne do egzystencji, ale nie na tyle, żeby się nad nimi rozwlekać i stawiać na piedestale Podobnie uważałem, że nie ma co narzekać na takie drobiazgi jak ceny i zawsze, ale to zawsze, trzeba przede wszystkim cieszyć się życiem.

– Widzę, że zamówiłeś szczęście w płynie. – Pokazała na mój kufel. – Cieszysz się?

– Dokładnie.

Poszukała kontaktu wzrokowego z kelnerką, która po chwili do nas podeszła:

– Co pani podać?

– Wodę gazowaną z sokiem jabłkowym, pół na pół.

Dziewczyna odeszła, a między nami zapadła niezręczna cisza.

– Test robiłam trzy razy. – Zaczęła niepewnie, patrząc się w stół. – Nie spałam z nikim ostatnio.

Analizowałem jej mowę ciała i to co właśnie powiedziała. Wyglądała na przekonaną do swojej racji, ale wiedziałem, że to nie wystarcza i sprawa jest zbyt poważna, żeby tak ją zostawić.

– Musimy zrobić test na ojcostwo – powiedziałem cicho, patrząc na nią z jeszcze większą uwagą.

– Nie wierzysz mi? Misiu? Jak mi możesz kurwa nie wierzyć? – Z małej zahukanej myszki od razu zmieniła się w ryczącego lwa, który poczuł świeżą krew.

Nie odpowiedziałem, tylko wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się groźnie po to, żeby nikomu nie przyszło do głowy się wtrącać.

– Sprawdzić zawsze trzeba, żeby było czarno na białym. Miałaś jakieś operacje albo usypianie u dentysty?

– No miałam.

– No to widzisz.

– Czy myślisz, że…

– Nic nie myślę, a za test zapłacę. Pójdziemy razem i zrobimy.

Uśmiechnęła się.

No nic, podniosłem swoje ręce i delikatnie wziąłem ją za dłonie, potem spojrzałem głęboko w oczy i powiedziałem:

– Nie zostawię cię samej. Jeżeli dziecko jest moje, to mogę się nawet ożenić, ale z rozdzielnością.

Wiedziała, że to dla mnie ważne, więc nie oponowała, tylko kiwnęła głową.

– Zadzwonię do centrum i nas umówię. Czy ma to być jakiś konkretny dzień?

– Nie, każdy jest dobry.

– Jak w ogóle się czujesz?

Zbliżyła swoją twarz do mojej i powiedziała cicho:

– Jak gówno. Mam ciągle wahania nastroju, nudności i inne problemy.

– Powiedz „Nigdy nie przejmuję się małymi rzeczami”.16

Spojrzała za mnie bez wyrazu i nie wykrztusiła ani słowa. Wkurzyła mnie tym drobnym, z góry skazanym na niepowodzenie, buntem i po kilku sekundach nie wytrzymałem. Moje rysy twarzy się wyostrzyły, opuściłem trochę głowę i patrząc groźnym wzrokiem, powtórzyłem szorstkim podniesionym głosem:

– Powiedz to. – Chciała wstać, ale złapałem ją lekko za ramię i warknąłem to jak pies, na co opadła na krzesło.

Zmieniłem swój ton na łagodniejszy i dodałem:

– Proszę kochanie.

– Nigdy nie przejmuję się małymi rzeczami. Zaraz powiesz, że czeka nas jasny tunel i światło na końcu?

Głęboko westchnąłem, ale tego nie skomentowałem. Zrobiło mi się lekko na duszy. Tej nocy nie mogłem spać i przewracałem się z boku na bok. Znowu myślałem, jak to jest być tatusiem. Przez wiele lat wmawiałem sobie, że tego chcę, ale tak naprawdę zawsze odkładałem na później. Bałem się tego, jak diabeł święconej wody. A jak to się stało… to ziemia jakoś się nie zawaliła.

Jak to będzie wyglądać? Chłopiec czy dziewczynka? Czy będę bał się wziąć maleństwo w ręce? Czy będę myślał o tym, żeby nie miało złego dotyku z mojej strony? Czy będę się cieszył, jak usłyszę mama albo tata?

Nie wiedziałem nawet, kiedy zasnąłem. Śniła mi się moja szkoła i historyczka, wyluzowana jak zawsze do granic niemożliwości. Zdawałem egzamin z życia i przegrywałem.

Następnego dnia po tym koszmarze zamiast autobusu wybrałem piechotę. Zauważyłem, że salon Seata obok mojego budynku zamieniony został na salon Nissana. Wszedłem i zapytałem się obsługi, od kiedy ta zmiana, a oni popatrzyli zdziwionym wzrokiem i powiedzieli, że byli tu od zawsze.

Zwidy jakieś mam czy coś?

Wychodząc od nich o mało nie potknąłem się o staruszkę, która siedziała na chodniku żebrząc. Kobieta patrzyła smutno, a ja podchwyciłem jej spojrzenie. Było w nim coś takiego, że zatrzymałem się, wyciągnąłem pierwszą lepszą monetę z kieszeni i wrzuciłem do jej pudełka.

– Zrobisz to – powiedziała po polsku, a mnie przeszedł dreszcz. – Tomaszu G., zrobisz to.

Wariatka. No po prostu wariatka. – Na przekór sobie zapytałem jej w tym samym języku. – Słucham? Zrobię co? I nie nazywam się tak. Myli mnie pani z kimś.

– Przyjdzie czas, to wszystkiego się dowiesz. Widzę to. Też byłam wilkiem. Swój swego zawsze pozna. Nazywaj się jak chcesz, ale mnie nie zmylisz. Stara dusza zawsze pozna bliźniaczy płomień.

Zaciekawiła mnie i pomyślałem, że przez jedną godzinę życia mogę mieć wszystko centralnie w dupie i korona mi z głowy nie spadnie, gdy z nią posiedzę. Coś mnie w niej intrygowało, chyba to, że nie śmierdziała i pomimo starych znoszonych ciuchów nie wygląda na zaniedbaną.

– Ma pani ochotę na kawę? Ja stawiam.

Chyba się tego spodziewała, bo uśmiechnęła się od ucha do ucha i wstała. Nie miała nic i po prostu, niczym para starych dobrych znajomych, podeszliśmy do okienka na rogu i pokazałem jej ręką, mówiąc bardzo cicho:

– Proszę wybrać.

– Double americano poproszę, bez cukru i śmietanki – zamówiła.

Nie jest zachłanna. – Zdecydowanie zdobyła moja sympatię, gdy nie rzuciła się na cukier, który w niektórych miejscach potrafił nawet podwoić cenę kawy.

– A dla mnie latte, też bez cukru. – Zapłaciłem i przeszedłem z ta dziwną kobietą do pobliskiego parku, gdzie usiedliśmy na ławce, patrząc na fontannę przed nami. Zaczęliśmy popijać kawę, a ona delikatnie odwróciła się do mnie i zaczęła zwierzać się sama z siebie:

– Dziękuję, że potraktowałeś mnie jak kobietę. Też byłam wilkiem i też mieszkałam w Warszawie. Pamiętam jak dziś, jak chodziłam do pracy, której nienawidziłam. Wszystko działo się w przerwach pomiędzy imprezami, wódą i prochami. Byłam wściekła na wszystko i wszystkich. Biuro nazywaliśmy z niemiecka Bäuler, bo na koksie gotowaliśmy emocje idiotów. Chcieliśmy, żeby wydawali kasę na różne finansowe wydmuszki. – Przerwała i upiła łyk kawy. – Chciwość to najgorsza rzecz pod słońcem. Dziwka dopadła i mnie. Siedziałam na kacu przy biurku, gdy nasz menadżer wysłał maila, że pierwsza chętna dostanie dziesięć koła za to, żeby przejść się nago po biurze. Byłam młoda i najebana. Kliknęłam, zrzuciłam ciuchy i wzięłam szmal. Proste jak drut. Miałam na koks i obojętne mi było, że wszyscy łapali mnie za dupę i wyzywali od kurew i szmat. Gorzej było, jak kasa się skończyła. Wtedy dotarło do mnie, co się stało i co może mnie czekać.

W tym momencie zamilkła i zaczęła robić kółka palcem po krawędzi papierowego kubeczka:

– Zapłacili mi połowę. Musiałam odejść i wszystko się sypnęło. Fama poszła za mną niczym cień. Nikt mnie nie chciał. Miałam wszystko i nic. Ty jesteś wilkiem i dokonasz wkrótce wyboru. Wóz albo przewóz. I wiesz co?

Tutaj się na mnie spojrzała:

– Zrobisz to, co słuszne. Będzie ciężko, ale się uda. Widzę to.

Otworzyłem usta, a ona lekko się uśmiechnęła:

– Nie wiem skąd, ale ja to widzę. Możesz sobie mówić, że to słowa starej pijaczki. Mam to gdzieś, bo wiem, że mam rację.

Mimowolnie zacząłem się od niej odsuwać, a ona dodała:

– Gdyby ktoś mi ktoś coś takiego powiedziała, to bym go nawyzywała od czubków. No idź już dziecko, przeznaczenie czeka. Bądź sobą i rób to, co właściwe, mordeczko ty moja…

Nie była już nieśmiała. Miała coś władczego w głosie, wręcz demonicznego, więc wstałem i poszedłem, nie oglądając się nawet na centymetr.

I może bym o tym zapomniał, ale tego dnia media zaczęły trąbić, co zrobiono na dawnym Bliskim Wschodzie. Żydzi obwiniali Arabów, Arabowie Żydów i nie było jasne, kto dopuścił się największej zbrodni w dziejach. Stało się. Bomba atomowa zniszczyła Jerozolimę dokładnie w południe. Wielu cytowało Jana twierdząc, że nastąpiło oczyszczenie tego miejsca. Według nich zburzenie miało być początkiem jakiegoś nowego cyklu:

„I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża”17

To był ładunek naziemny. Z miasta nie został kamień na kamieniu, a okolica w promieniu dwudziestu kilometrów przestała nadawać się do zamieszkania. Jerozolima dołączyła do Hiroszimy, Nagasaki, Czarnobyla, Fukushimy, Czelabińska i kilku innych mniej znanych miejsc.

Niektórzy zaczęli robić jakieś wyliczenia i wyliczać czas od zbudowania Jerozolimy do jej zburzenia i porównywać go do opisów z Biblii, a kolejni wyrywali sobie włosy z głowy. Wspominano plany przeniesienia tam stolicy kraju żydowskiego, przeniesienie ambasady z Tel Awiw w dwa tysiące osiemnastym i to, że tak wiele razy była celem ataków.

Byli nawet tacy, którzy mówili o trzeciej świątyni jerozolimskiej. Ci sugerowali, że w tym miejscu będą dokonywane szatańskie obrzędy:

„Od chwili, kiedy wypowiedziano słowo, że nastąpi powrót i zostanie odbudowana Jerozolima, do Władcy–Pomazańca – siedem tygodni i sześćdziesiąt dwa tygodnie; zostaną odbudowane dziedziniec i wał, w czasach jednak pełnych ucisku. A po sześćdziesięciu dwóch tygodniach Pomazaniec zostanie zgładzony i nie będzie dla niego... Miasto zaś i świątynia zginie wraz z wodzem, który nadejdzie. Koniec jego nastąpi wśród powodzi, i do końca wojny potrwają zamierzone spustoszenia. Utrwali on przymierze dla wielu przez jeden tydzień. A około połowy tygodnia ustanie ofiara krwawa i ofiara z pokarmów. Na skrzydle zaś świątyni będzie ohyda ziejąca pustką i przetrwa aż do końca, do czasu ustalonego na spustoszenie”18

Ludzie spekulowali, że ostatnia czerwona jałówka była tylko i wyłącznie produktem laboratorium genetycznego. Wspominano też los państwa palestyńskiego, ale niezbyt często i niezbyt chętnie, gdyż w wielu miejscach mówienie o tamtych wydarzeniach pozostawało przestępstwem.

Najciekawsze, że nikt nie zastanawiał się, skąd był ładunek. Wiele z nich zginęło po rozpadzie Związku Radzieckiego, trochę bomb zgubili Amerykanie. Może oni maczali w tym paluchy? Już kiedyś ich prezydent mówił, że to stolica Izraela…

Pomyślałem, że na szczęście tamto miejsce jest dosyć daleko i że każdy z nas kiedyś umrze. Nie chciałem się mieszać do polityki i sam miałem mocne wątpliwości, co jest dobre i co jest złe, ale pracowałem i próbowałem zmieniać świat na lepsze.

Widziałem, jak młodzi dokonują głupot i próbowałem je skorygować, zanim trafią na produkcję. Byli młodsi i nazywali nas staruchami. Mieli lepsze garnitury, okulary i nienaganny uśmiech od ucha do ucha, od któremu miękły kobietom kolana. Potrafili je czarować, ale równocześnie ich kod często padał pod obciążeniem. To były te sądne dni w projektach i jazda bez trzymanki, bo najczęściej nie wiedzieli, jak to naprawić, tylko od razu zaczynali przerzucać się oskarżeniami.

Problemy miałem też z Hindusami, którzy twierdzili, że pooling jest lepszy niż procesowanie sterowane zdarzeniami i z Serbami, którzy mieli niesamowity talent do wrzucania w kod każdej technologii, którą tylko znaleźli.

Z moim doświadczeniem widziałem, jak chcieli być lepsi i uczyli się, ale też jak wiele im brakowało. Nie miałem im tego za złe i cały czas próbowałem ich naprowadzać na właściwą drogę.

„What you pay is what you get”.

Zauważyłem jak wielu ludzi nakręcają nowe odcinki „Pregnant with a stranger”19. Panny dawały sobie zasłonić oczy i związać się jak baleron, potem szły do łóżka z facetem, którego wybrały na podstawie kilku minut rozmowy, on robił swoje i odchodził. Wyglądało to trochę jak portale, na których proponowano naturalne metody zapłodnień, ale tu dochodziły jeszcze wszędobylskie kamery.

Wróciły też moje stare demony. Byłem na spędzie w pracy i tam zobaczyłem wyścig szczurów, ten przedziwny mityczny twór, którym, odkąd pamiętam, straszono nawet najmniejsze dzieci. Stało się to podczas ogólnej wideo konferencji, gdy szefowie przedstawiali swoje wyniki. Okazało się wtedy, że dział związany ze stołówkami zaliczył brak wzrostu. Na prezentacji napisane było jasno, że stało się to drugi kwartał z rzędu. Głos Pana Smitha, który to przedstawiał, załamywał się i facet wyraźnie o mało nie dostał zawału, gdy dostał naganę.

Nie rozumiałem tego. Takie rzeczy się zdarzają i nikt nie powinien brać tego śmiertelnie poważnie, a reprymenda nie była przecież końcem świata. Wyjaśnienie przyszło w tym samym tygodniu na ogólnodostępnym przyjęciu, jednym z wielu, na których wypada być. Dostrzegłem tam na swojego managera, który topił skutki w alkoholu. Podszedłem do niego, próbowałem go pocieszyć, ale bez skutku.

– Co się stało, ale tak naprawdę? – zapytałem niespodziewanie w pewnym momencie.

– Moja menadżerka została wybrana do „Ochotników”. Dobra kobieta. Osieroci dwójkę dzieci.

– Jak to wybrana? Przecież to dobrowolne.

– W jakim świecie ty żyjesz? – Spojrzał na mnie jak na idiotę. – Powyżej pewnego szczebla jesteś zmuszany do udziału w programie, gdy nie wyrabiasz normy. Widziałeś Smitha. Biorą ich na siłę, robią tanie niewielkie korekty u chirurga, żeby nie można było ich poznać, a na koniec rodzina dostaje drobne odszkodowanie.

– No ale jak to? Są sądy i tak dalej.

– Ty naprawdę jesteś taki naiwny? Nasi się nie wyrabiali. Ciebie przyjęli, a całą rodzinę Hindusów wyrzucili na śmietnik. Widziałeś chyba, jak oni wszyscy się kłócą o każdy detal. Ci ludzie nie mają po prostu wyboru. Życie jest tu gówno warte i cała ta cywilizacja zdycha. Nawet Brexit nie pomógł. Znosi się kary za zarażanie HIV–em, pozwala się na eutanazję i mówi o nieinwazyjnych sposobach przywrócenia miesiączki. Im mniej nas żyje, tym mniej ryjów do koryta.

Uderzyło mnie to jak obuchem. Powtarzałem sobie jak mantrę, że mam misję i gospodarze są tak naiwni, że dają specjalistom z zagranicy doskonałe warunki. Owszem, podejrzewałem, że Hindusi się nie wyrabiali. W sumie nie było w tym nic dziwnego po porażkach Microsoftu i Google, po wpadkach WHO i wielu innych sytuacjach, ale nie myślałem, że tak naprawdę to kwestia życia i śmierci.

Ale żeby było aż tak źle?

Tego wieczoru nie mogłem patrzeć na nikogo ani na nic, w nocy przewracałem się w łóżku, a rano mijałem wszystkich na mocnym kacu, fizycznym i moralnym. Miałem bardzo dziwne myśli.

Jak oni mogą siedzieć i robić całe życie to samo? Jak mogą być sprzedawcami i stać miesiącami w jednej budce czy za jedną ladą? Jak potrafią pilnować w muzeum tych samych obrazów? Czego nic ich obchodzi? Lepiej udać, że się nie widzi? Mniej boli? – Od tego wszystkiego pękała mi głowa.

Zacząłem dostrzegać coraz więcej drobnych dziwnych szczegółów, tak jak na przykład ludzi w dziwnych maskach z rurką w ustach. Zapytałem o to jednego z zaufanych znajomych, Lachima, na co ten odpowiedział lekceważąco:

– Jeśli fikasz i nie trzeba ciebie wrzucać do pierdla, to dostajesz taką ryjcowiznę. Nie zdejmiesz tego cholerstwa, bo jest odporne niczym kamizelka kuloodporna i ma na sobie czujniki, które informują odpowiednie służby. Pozwala tylko przyjmować płyny i nie możesz nic mówić. Ludzie wariują już po kilku dniach. Rekordziści wytrzymywali podobno pół roku. Nie muszę mówić, że w wielu zawodach nie pozwala to pracować i skazani spadają na margines. Wieść niesie, że opornym każą niedługo nosić metalowe obroże. Kiedyś mieliśmy Hydepark, a teraz… szkoda gadać…

– I to tak można?

– Ty nie zadawaj głupich pytań. Ciesz się, że nie masz takiej maski, co ci może zdalnie odciąć oddychanie.

– Słuchaj mnie. A nie lepiej byłoby takim ludziom wstrzyknąć jakieś nanoboty albo zdalnie sterowane ładunki wybuchowe?

Spojrzał się na mnie dziwnie, bo właśnie przytoczyłem dwie z głównych teorii spiskowych, ale tylko mruknął:

– A skąd wiesz, że tego też się nie robi?

Zacząłem być bardziej ostrożny w pracy. Z tyłu głowy miałem myśli, że dzieciak w drodze, że muszę być odpowiedzialny, że jak mnie wyrzucą, to będzie problem.

Pewnego dnia byłem podwójnie zamyślony, gdy wsiadłem do autobusu. I nagle… nagle ze zdziwieniem zobaczyłem, że nie wiem, gdzie jestem.

Jakbym przeniósł się w czasie. – Wstałem jak oparzony i wyskoczyłem przez zamykające się drzwi. Uff, tylko jeden przystanek za daleko. Jak to się stało? Czy nie było zapowiedzi? Czy byłem skupiony na myśleniu? A może coś mi zrobili w tej pracy?

Czarę goryczy powiększył mail od mojego szefa, w którym prosił mnie o podpisanie nowej wersji załącznika do umowy o pracę. Wczytywałem się w ten dokument i z niedowierzaniem zauważałem tam kolejne kwiatki:

„Firma zastrzega sobie prawo do użycia wszystkich utworów użytkownika stworzonych poza godzinami pracy”.

Wy wszyscy jesteście po–je–ba–ni!20

„Pracownikowi nie wolno kontynuować rozwoju własnych produktów, które zostały rozpoczęte przed zatrudnieniem i które są w obszarze rozwijanym przez firmę”.

A skoro firma robi wszystko, to nie można robić niczego...

„Każdy utwór stworzony przez rok po ustaniu zatrudnienia zostanie przeanalizowany pod kątem obecności elementów, które pracownik mógł poznać w trakcie zatrudnienia”

Czyli pracuj na kogoś, ty głupi chuju, do końca świata albo i jeden dzień dłużej.

Dokument oczywiście powstał przez laty w czasie, gdy państwa jeszcze istniały, ale nawet teraz był przerażający w swej bezduszności, bo w praktyce zabraniał jakiejkolwiek własnej działalności. Pracowałem w obszarze IT i dzięki niemu nie mogłem nawet pisać książek kucharskich ani wierszyków dla dzieci, bo te były domeną działu zajmującego się edukacją.

Kurwa, kurwa, kurwa, w jakie gówno ja wdepnąłem – myślałem, podpisując to cudo. Arbeit macht free. Praca to jednak nowoczesny obóz koncentracyjny.

 

>>> Beznadzieja <<<

Londyn

Zaczęła dochodzić do wniosku, że słusznie kiedyś nie znosiła pracy w Wiedniu i że system londyński jest lepszy, a na pewno ciekawszy. Udało się jej zakończyć kontrakt z jedną rodziną i przejść do czegoś bardziej normalnego, czyli indywidualnej pracy prywatnej na godziny z dziećmi różnych ludzi. W całej okolicy było trzysta pięćdziesiąt takich prywatnych „przedszkoli” i jeżeli któreś nie potrzebowało pracownika, to po prostu wystawiało go na wewnętrzny portal i przejmował go ktoś inny albo szedł on na urlop. Firma płaciła, był na to odpowiedni budżet i wszyscy byli szczęśliwi.

Podobały się jej te wyzwania, które tu miała.

Dzisiaj pracowała drugi dzień z autystycznym dzieckiem pewnego managera. Mały terrorysta nie chciał wpierw się ubrać. Siedziała z nim na wykładzinie w małym mieszkaniu jakieś piętnaście minut, potem w końcu udało się go przekonać i założył buty. To był dopiero początek mordęgi. Na małej osiedlowej ulicy po przejściu kilkuset metrów chłopiec po prostu usiadł na ziemi i nie chciał się nigdzie ruszyć. Próbowała mu przemówić do rozsądku, ten jednak rzucił swojego misia, założył ręce na uszy i zaczął się drzeć.

– Pani, co jest temu dziecku? – zapytał jej jakiś mężczyzna, który wychylił się z auta. – Weź go stąd, nie ma jak przejechać.

– Nic, to autystyk. – odpowiedziała niespeszona.

– Auty... Że co?

– Widzi rzeczywistość inaczej niż my.

– Idiota?

– Raczej nie, z takich jak on są najlepsi naukowcy czy artyści. Pięć minut. Proszę.

Kiwnął jej głową.

Usiadła na środku ulicy obok dziecka i zaczęła na niego patrzyć z bezgraniczną miłością.

Nie był chyba do tego przyzwyczajony, bo po kilku minutach znudziło mu się i wyciągnął do niej dłoń.

Podniosła się i złapała go delikatnie za rękę.

I wtedy poczuła motyle w brzuchu. Ale nie takie normalne, tylko coś więcej, coś co można mieć tylko raz w życiu.

To był wzrok chłopaka, który przechodził obok nich. Nie mógł oderwać od niej oczu, a ona od niego.

Nie była może najbardziej urodziwa i chłopak wyglądał na dziwaka, ale równocześnie miał w sobie coś, co pozwalało sądzić, że jest niezwykle inteligentny. Wyczuła szóstym zmysłem, że jest introwertykiem, i już chciała się odezwać, ale tamten tylko przyspieszył kroku i wsiadł do autobusu, który odjeżdżał z przystanku na rogu obok.

Chciała za nim biec, ale miała ze sobą dziecko. Chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Sparaliżował ją strach, a właściwie bardziej instynkt macierzyński, który zaktywował się mimo tego, że dziecko było wyłącznie pod jej opieką.

Autobus odjechał, a jej zrobiło się słabo. Podeszła na przystanek, usiadła na ławce, a mały szkrab ciągle stojąc podał jej swojego misia. Powiedział „Maś”, a potem położył głowę na jej kolanach i zaczął cicho mruczeć.

Właśnie dla takich chwil od zawsze chciała pracować z dziećmi, małymi istotkami, które potrafiły niezwykle precyzyjnie odczytać wszelkie emocje.

Wieczorem opowiadała o całym dniu przyjaciółce, pomijając oczywiście pikantne szczegóły, a tamta niespodziewanie powiedziała:

– Trzeba go było połaskotać.

Uśmiechnęła się mimowolnie to słysząc, choć tamta mówiła o dziecku, a nie o mężczyźnie. Nie chciała wchodzić w ten temat, więc go szybko zmieniła:

– A słyszałaś o Chińczykach?

– A co niby miałam słyszeć?

– No że na księżycu są.

– No tak. – Jej koleżanka wzruszyła ramionami i wyciągnęła swój telefon. – Wszystko dla nas produkowali, to i polecieli. Zobacz. Tu napisali „Designed in China” zamiast „Made in China”. Jak mieli projekt jakiejś tam rakiety, to i mogli skopiować, i zrobić lepszy.

 

> Miasto <

Tialung

– Dlaczego ktoś miałby umieszczać takie cuda na księżycu? – To pytanie zostało zadane na jednym z wielu spotkań naukowców analizujących setki godzin nagrań i gigabajty danych ze wszystkich modułów stacji.

– Wiele rzeczy mogą zrozumieć tylko istoty na odpowiednim poziomie. Kropka.

– Sugeruje pan, że jesteśmy za głupi?

– Skoro zadajemy takie pytania, to pewnie tak. Jest wiele możliwości. Czytał pan kiedyś „Odyseję kosmiczną”?

– Nie.

– Zakopano na Księżycu napędzane energią słoneczną urządzenie, żeby wiedzieć, kiedy zostanie odkopane. To jedna z tych możliwości.

– Bajki. Jak byłem mały, to czytałem serie książek o apokalipsie. I były tam takie potwory, które pożerały ludzi żywcem, ale tak, że ci byli totalnie znieczuleni. Pan spojrzy na muszki owocówki, które żyją kilkanaście dni. My dla nich jestem kolosami, czymś czego w ogóle nie pojmują. I my żyjemy wieczność w porównaniu do nich. Może my jesteśmy takimi muszkami owocówkami dla kogoś innego? I może dlatego żyjemy tyle ile żyjemy, bo ktoś nas hoduje i wysysa z nas całą energię?

– Bzdury. Popatrzmy na coś innego. Mamy jedną jedyną stację, którą udało się przetransportować za pierwszym razem na orbitę. Potem za pierwszym razem udało wykonać się taki odwiert…

– Czy sugeruje pan, że świat nie jest realny i to nie miało miejsca?

– Zastanawiam się tylko, jakie jest prawdopodobieństwo, że w skomplikowanym locie dokonujemy takiego odkrycia.

– Ktoś nam pomaga?

– Ktoś albo coś. To jedyny logiczny wniosek. A jeżeli uznamy to za prawdę, to…

– … to co będzie następne?

– Właśnie. I czy działamy na szkodę czy na korzyść ludzkości?

Naukowcy w centrum kosmicznym imienia Xing Xang prowadzili setki takich dysput na tematy różnych odkryć praktycznie całą dobę, równocześnie decyzje na temat przyszłości misji zapadały w pewnym gabinecie w zupełnie innej części kraju.

 

Pekin

– Zniszczyć, wycofać naszych ludzi i zniszczyć – grzmiał generał Dong Yi na nadzwyczajnym spotkaniu, na którym znajdowały się tylko trzy osoby.

– Czy to coś stanowi zagrożenie? – spytał prezydent Xi Jinjang.

– Na razie nie wiemy. Nic się nie zmieniło w odczytach. Proszę zauważyć, że to tkwiło tam tysiące lat. Chińska akademia nauk doradza, żeby spróbować większej eksploracji. Potrzebne będą fundusze. – Profesor Ding Su zająknął się, widząc karcący wzrok prezydenta. – …albo i nie. Zoptymalizujemy wydatki.

– Doskonale profesorze. Czyli z jednej strony mamy wielką niewiadomą, a z drugiej ogromne korzyści. – Zadowolony prezydent wstał zza biurka i zamyślony podszedł do okna, za którym widać było zachmurzoną metropolię. Trwał w skupieniu z założonymi z tyłu rękami przez jakieś pięć minut, po czym odwrócił się i zapytał: – Czy można tam założyć miasto?

– Miasto?

– Tak, miasto. Miałem nadzieję, że wyrażam się jasno. Czy możemy umieścić ludzi w środku obiektu i zbudować stałą bazę na powierzchni?

– Rozważaliśmy ten plan, na pewno wpierw trzeba…

Prezydent wyciągnął rękę i uciszył profesora:

– Tak czy nie?

– Tak. – Ten odpowiedział po chwili wahania.

– Doskonale. Dziękuję doktorze. Będzie pan poinformowany o naszych decyzjach. A pan panie generale zostanie.

Doktor skłonił się i wyszedł bez słowa, a prezydent przemówił do wiernego sługi systemu:

– Doszliśmy w wielu dziedzinach do tego, co osiągnęli nasi liczni wrogowie. Potrzebujemy skoku na miarę osiągnięć naszych wielkich przodków. To ogromne ryzyko, ale mam nadzieję, że oni nam wybaczą, gdyby się nie udało.

– Panie prezydencie, nie ma innej opcji niż zwycięstwo. – Z zapałem i entuzjazmem potwierdził wojskowy, ale prezydent uciszył go gestem dłoni jak wcześniej profesora:

– Nie pozostawię oczywiście naszych interesów bez ochrony. Chciałbym, żeby z zachowaniem wszystkich środków ostrożności dostarczyć tam automatyczne systemy obronne i przeszkolonych żołnierzy. Musimy wzmocnić opcję autodestrukcji i zadbać, żeby w razie ataku wrogowie musieli wszystko budować od nowa.

Generał rozpromienił się i zapytał:

– Rakiety? Lasery?

– Wszystko. I jeszcze jedno. Chcę tam dopuścić każdego, kto może tam polecieć. Na początek Wschodnie Wybrzeże.

– To zdrada! – Generał gwałtownie wstał, podnosząc przy tym głos. – Oni nic nie mogą nam dać. I pewnie wiedzieli, co tam jest, od lat. Chcą nas zniszczyć. Trzeba wykonać uderzenie poprzedzające.

– Proszę pamiętać, do kogo pan mówi.

– Ale to zdrada! Ktoś może próbować sabotować nasz program. – Tu generał zamilkł, zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo.

– To ciekawe, dlaczego mnie nie poinformowano?

– Sprawa jest badana. Nie wiemy jeszcze, kto to dokładnie. Na wszelki wypadek odsuniemy ludzi, którzy kiedykolwiek mieli związek z USA.

– Dobrze. Czy to oznacza, że mamy nie dopuszczać Wschodniego Wybrzeża?

– Tego nie powiedziałem. – Doświadczony przywódca zmrużył oczy, gdyż wiedział, że każde oskarżenie powinno być poparte dowodami.

– Dobrze. Rozumiem. Generale, każde imperium z czasem ma problem, że jego terytorium staje się zbyt duże. Proszę nie zaprzeczać. Hitler pod Stalingradem, Rzym, Unia Europejska. To tylko kwestia czasu, gdy wszystko zaczyna się rozpadać.

– Ale dlaczego teraz? – Generał znowu podniósł głos i nawet nie krył oburzenia ani goryczy.

– Społeczeństwo się starzeje. Nie możemy prowadzić wojen w nieskończoność. To raz. Kraj potrzebuje zasobów bardziej niż kiedykolwiek i nie chcę ich marnować. To dwa. Po trzecie lepiej trzymać wrogów blisko. I wreszcie po czwarte na Księżycu możemy znaleźć ruiny tysiąc razy starsze niż Troja, a moja matka, szacowna Gang Tun, zawsze powtarzała, żeby nie gryźć za dużo, bo może utknąć w gardle.

– Ale sami możemy to wszystko zbadać, tylko dłużej.

– Czy pamięta pan ostatnią epidemię? Wtedy się udało. Co, jeśli następnym razem będziemy potrzebować czyjejś pomocy? Lepiej robić drobne ustępstwa niż być otoczonym samymi wrogami. To nie jest jakaś tam wojenka, to może „być albo nie być” dla wszystkich ludzi. Rozumiem pana obawy, ale tym razem muszę się słuchać naukowców, psychologów i specjalistów z wielu innych zawodów, o których nie miałem nawet pojęcia. Proszę tylko wykonywać rozkazy i nic więcej. I proszę o to jako człowiek, a nie główny dowódca.

Generał umilkł. Nie wiedział, co czynić. Całe życie przyzwyczajony był do wymyślania optymalnych strategii, ale tutaj sytuacja różniła się diametralnie od tego co znał.

– Generale. Wiem, co pan myśli. Nie jestem samobójcą i dobro naszego kraju jest na pierwszym miejscu. Odkąd potwierdziliśmy, że są tam ślady obcej cywilizacji, należy działać ostrożnie. Chciałbym, żeby obserwować przez dłuższy czas, czy coś albo ktoś zainteresuje się naszym odwiertem. Nie mówię tutaj o ludziach. Chciałbym, żeby nasza kolejna rakieta wzmocniła obronę i żeby dalsza eksploracja była międzynarodowa. Dajmy im minimum, ale zyskajmy szacunek na arenie międzynarodowej. To tyle.

– Tak panie prezydencie. – Yi skłonił się i wyszedł.

 

***

 

– Wszystko słyszałaś? – Jinjang zapytał Dong Wenjie, która dwie minuty później weszła z sąsiedniego pokoju do tego samego gabinetu.

– Tak.

– Co o tym myślisz?

– Jeśli za bardzo przyprzeć tygrysa do muru, to będzie się bronił. Mówisz o wojsku?

– Też. To dobra taktyka, żeby zaprosić Amerykanów. Potrzebujemy ich surowców.

– Usprawiedliwiasz się.

– Oni napromieniują je w razie ataku… albo wyślą nam jakiegoś wirusa, który będzie gorszy niż w dwudziestym.

– Dalej wierzysz w raporty wywiadu? Przecież nic nie udowodniono, a teorii o wirusie było sześć.

– Trzeba mieć jakieś pewnik, a z dokumentów jasno wynika, że Amerykanie nie oprą się przed niczym.

– Czyli nie wierzysz, że tamten wirus to ich robota.

– Gdyby laboratorium w Wuhan nie uległo sterylizacji, mielibyśmy pewność – powiedział ostrożnie dobierając słowa. – Nieważne, kto to wtedy zrobił. Kraj stał się silniejszy. Zmobilizowaliśmy społeczeństwo, rozwinęliśmy systemy, wprowadziliśmy lepsze procedury szybkiej reakcji, ograniczyliśmy przepływ informacji. To my wygraliśmy tę rundę.

– Myślisz, że tamci ciągle coś mogą?

– Wygraliśmy kilka ważnych bitew i wojnę, ale to nie koniec. Wschodnie Wybrzeże wygrało wojnę z Illuminati, ale Zachodnie ciągle jest nieprzewidywalne. Zło zawsze będzie walczyć z jasnością. Oni nie cofną się przed niczym. Nawet bomby trzymają w swoich własnych miastach, bo nie dbają o swoich ludzi.

– To ciekawe. Nigdy mi nie mówiłeś.

– Gdy budowano większe budynki, to tworzono plany, jak je wyburzać. I robiono infrastrukturę pod ładunki atomowe. Wywiad mówi, że umieszczono je tam w trakcie ostatniej wojny i nigdy nie usunięto.

– I dlatego twój poprzednik się wstrzymał.

– Tak. Ciągle podejrzewał, że zrobią to samo, co w Nowym Yorku.

– Wierzysz w to?

– Historię piszą zwycięzcy. Oficjalna wersja niekoniecznie musi być prawdziwa. Mnie nie obchodzi, czy chodziło o ropę, odszkodowanie za budynki czy coś innego. Nieważne czy istniał, czy istnieje chronowizor, ważne, że stanęliśmy w miejscu. Ludzi nie będzie można krótko trzymać w nieskończoność. W końcu zbuntują się przeciw dziewięć dziewięć sześć.21

– Usprawiedliwiasz się jak małe dziecko. – Skrzywiła się.

– Może i tak, ale badania genetyczne są niewiadomą, a grupa cieni ma ochotę na jeszcze więcej władzy.

– Grupa cieni to sobie może – prychnęła niczym wygłodniała kotka. – Znowu chcą podzielić kraj?

– Tak. Jak wtedy, gdy założyliśmy kwarantannę.

– A ty chcesz zaprosić wroga. Niedobrze to wygląda.

– Nie można zabijać żywicieli. Co pozostanie, jeśli podbijemy wszystkich i wszystko? Amerykanie są nam potrzebni. Dobrze o tym wiesz. Oni coś wymyślają, my mamy motywację, my coś wymyślamy, oni mają motywację.

– Tak, czytałam „1984” i widzę, że chcesz być wielki na miarę naszych przodków.

– A pamiętasz „Koniec śmierci”? Cywilizacja, która promuje eutanazję, sama zginie – powiedział cicho, patrząc umęczonym wzrokiem w jej niebieskie oczy. – Konsorcja spiskują. Ziemia jest zatruta. Noc przed wiadomością o sukcesie naszej sondy miałem wizję. Obym się nie mylił kontynuując to, co robię.

– Obyś się nie mylił – powtórzyła za nim w zamyśleniu.

 

>> Nowy lepszy świat <<

Londyn

Miałem coraz większe wątpliwości na temat mojej obecnej pozycji. To było straszne, bo za bardzo nie miałem się z kim nimi dzielić. Tak naprawdę najbardziej wystraszyła mnie dopiero wizyta władzy. Siedziałem i spokojnie pracowałem nad nowym kodem w biurze, gdy nagle zostałem wylogowany.

– Co! Ej! – niosło się ze wszystkich biurek wokół.

– Policja, odejść od komputerów!

– Policja, ręce za głowę!

Krzyki słychać było od strony wind. Zbliżały się wraz z grupą zamaskowanych ludzi w kamizelkach i kominiarkach.

Jak w grach. – Patrzyłem z fascynacją na mrowie czerwonych szybko poruszających się punktów.

Nie chciałem kłopotów, więc tylko odstawiłem powoli kubek z kawą i ze stoickim spokojem obserwowałem, jak inni wstają i jak na open space wbiega coraz więcej policjantów.

Kolega kawalarz z sąsiedniej zagrody nie miał takich oporów, tylko zaczął wrzeszczeć:

– Ta–ta–ta–ta–ta!

– Na ziemię! Gleba! – Policjanci się z nim nie patyczkowali, traktując go taserem.

– Panie i panowie, proszę odejść od komputerów – wołał ktoś przez megafon.

– Koniec pracy – oświadczył manager, który zjawił się chwilę później na piętrze.

Patrzyłem na to wszystko coraz bardziej zbaraniałym wzrokiem, a jeden z kolegów wyjaśnił mi szeptem na boku:

– To Ripley22. W każdym biurze jest osoba pod przykrywką, która w razie zagrożenia naciska guzik. Delikwent dostaje za to kupę szmalu, wszyscy tracą dostęp, a policja może nagwizdać.

– Eeeee, to legenda – rzucił ktoś z lewej strony.

Od razu rozgorzała dyskusja wśród pracowników, którzy zaczęli pakować swoje rzeczy:

– Zalewasz. Takich osób jest więcej. Nikt ich nie widział, ale są.

– A ja myślę, że to program od kamer. Sztuczna inteligencja.

– Wszyscy jesteście durni. Szefowie działów i tak się dogadają.

– Może i dogadają, ale tu chodzi o to, żeby nie stało się to od razu. Rozgrywki o władzę.

Wieczorem zadzwoniłem na numer z ogłoszenia i umówiłem się na spotkanie na następny dzień po pracy. Wybrałem knajpę, którą tak doskonale znałem. Tak było łatwiej i znajome otoczenie mogło pomóc mi zaakceptować to, co potencjalnie mogłem usłyszeć. Przyszedłem, zamówiłem Aperol Szpryca i argentyński stek, i siedziałem sobie spokojnie, gdy nagle usłyszałem zza pleców:

– Dzień dobry Adamie.

Odwróciłem się.

Facet miał na sobie czarny, dopasowany garnitur i błyszczące lakierki.

Elegancik z koziej dupy.

Otrzeźwiło mnie to jak cholera. Poczułem lodowaty chłód na kręgosłupie i od razu przyszło mi na myśl, że brakowało mu tylko przepisowych lustrzanek, żeby wyglądał na pracownika którejś z rządowych organizacji z trzyliterową nazwą.

– Przejdźmy na ty, tak będzie łatwiej. Mów mi Jamie. – Podał mi rękę.

Nie znałem go, ale wstałem i odwzajemniłem jego niedźwiedzi uścisk. Usiedliśmy, a on wtedy delikatnie pstryknął palcami na kelnera.

– Jabłkowe Schörli i zestaw z frytkami poproszę. Ja płacę za wszystko. – Zamówił i niespodziewanie wyciągnął ostatniego Pixela, zrobił nim zdjęcie, położył go na stole i odpalił jakąś apkę. Na ekranie widać widziałem obraz z kamery i zielone i czerwone ikony na każdym człowieku.

– To przecież jedna z aplikacji korporacji Moma – wyrwało mi się bezwiednie.

– Nieważne skąd, o nich też nie myśl. To tylko ćpuny z kiepskim kodem. – Machnął ręką i zachęcił: – No dalej. Wybierz kogoś.

Kliknąłem na chybił trafił.

– Doktor Ilena Palawais. Trzydzieści pięć lat. Wkładka domaciczna i jajeczko na łechtaczce. Seks przedwczoraj. Trzy orgazmy. Za dwa dni pozna Markusa, z którym rozbiją się w wypadku samochodowym. IQ sto dwadzieścia siedem. Chcesz, żeby zaraz doszła?

Pomyślałem sobie, że to tania sztuczka. Informacje podane przez niego można było zapewne znaleźć w Internecie albo kobietka była wspólniczką i miała zareagować na jakiś sygnał.

Nie zdradziłem się ze swoimi podejrzeniami, tylko kiwnąłem głową, on coś tam naciskał, a kobieta wyciągnęła telefon, przeczytała coś, odpisała i znów coś przeczytała. Rzeczywiście była rozanielona. Patrzyłem na charakterystycznie rozchylone nogi i rumieńce na twarzy, podczas gdy on powiedział z triumfującym uśmieszkiem:

– Przemyśl to. I jeszcze jedno. Pamiętasz, jak dziewczyna, z którą kiedyś się spotkałeś, dała ci zły numer i wydymała uciekając z hotelu?

Moja męska duma została zgwałcona, więc odruchowo uderzyłem w stół i wysyczałem:

– Gówno ci do tego.

Wkurwił mnie tym bardziej, że głupia baba już dawno wyleciała mi z głowy. Jeśli chciał mnie zainteresować, to zupełnie mu się nie udało. Nie chciałem nawet się pytać, czy wie coś więcej. Zbierałem się do wstania, ale ten powiedział cicho nie znoszącym sprzeciwu diabolicznym głosem:

– Siadaj.

Patrzyliśmy na siebie twardym wzrokiem, niczym dwóch kogutów przed walką na śmierć i życie.

– Proszę. Smacznego. – To pasjonujące zajęcie przerwała nam młoda kelnerka, stawiając przed nami smakowicie pachnące dania.

– Czy myślałeś o tym, jakie to wszystkie nietrwałe i nieoptymalne na tym świecie? – Jamie najwyraźniej chciał rozładować napięcie. – Kucharz robił te arcydzieła wiedząc, że kilka minut później zostaną zniszczone. Czy to nie przejaw masochizmu? Albo to, jak dzieci pisały przez wieki swoje prace domowe. Ktoś je oceniał, a potem ulegały zapomnieniu. Czy to nie było marnotrawstwo ich młodych umysłów?

Kiwnąłem głową na „tak”, a on powiedział cicho:

– Spójrz na tamtego mężczyznę. Za dziesięć sekund dostanie epilepsji.

Mimowolnie zacząłem odliczać w myślach. Przy zerze wskazany człowiek rzeczywiście zaczął się rzucać. To już budziło pewne wątpliwości, gdyż nawet stąd wyglądało niezwykle realistycznie.

– Skąd...? – Zacząłem mówić, zmęczony tą ciągłą zmianą tematów, ale on przerwał mi niezwykle znudzonym głosem:

– Zaszył się. Jego wszczep ma pewien szczególny błąd i po milionie minut od uruchomienia wyrzuca do krwi dwa razy więcej związków niż powinien, o ile się go nie zresetuje. Tym razem facet pominął trzy wizyty kontrolne. Jego strata.

To nie robiło się fajne. Nie wiedziałem, czy to tania sztuczka czy nie, ale zadałem najbardziej naturalne w tym momencie pytanie:

– Dlaczego nie informujecie ludzi?

Skończył w spokoju swojego sznycla, a w odpowiedzi usłyszałem jedynie lekceważące:

– Synku, nie zastanawiało cię kiedyś, dlaczego mówi się o szukaniu swojej połówki? Albo czym naprawdę jest ten stek, który teraz z takim smakiem spożywasz? My znamy na to, i wiele innych pytań, odpowiedź, i to naukową odpowiedź, a nie jakieś pierdoły.

Jakoś nie zabrzmiało to przekonywająco.

– Przyjdź za tydzień o dziesiątej pod ten adres. – Dał mi jakąś wizytówkę.

– Ale ja zacząłem pracę na stanowisku programisty i nie powinienem brać na początku urlopu.

– Będziecie mieć spięcie w sieci i całe piętro dostanie dzień wolnego. – Znów machnął lekceważąco ręką, potem wstał i wyszedł.

Zostałem sam ze swoimi myślami. Wyglądał na nadętego bufona, ale zasiał u mnie pewne ziarno niepewności. Poczułem się niesamowicie samotny. Chciałem uciec od demonów i dlatego wyjechałem z Warszawy, a tymczasem wyglądało, że wpakowałem się w nową kabałę.

A miało być tak pięknie… ordery miały być...

W wyjazd włożyłem tyle energii i pracy. Zgoda szefów była tylko początkiem, trzeba było jeszcze załatwić paszport, wizę i zrobić tysiąc innych rzeczy.

Musiałem przede wszystkim uzyskać pozwolenie na wywóz własnego sprzętu komputerowego. To był tylko Dell Precision 5570 z dwoma pamięciami Optane NVME i dyski na kopie zapasowe, ale system traktował je jako sprzęt strategiczny, który trzeba było przenieść z rejestru do rejestru i zadeklarować.

Potrzebowałem również zgody na wywóz waluty. Wprawdzie transfer do Bitcoin był bezproblemowy, ale duże nierejestrowane kwoty zawsze bywały w końcu sprawdzane. Wtedy zazwyczaj zabierano dużą ich część pod byle pretekstem, jak w tym starym dowcipie, że urzędowi skarbowemu na rękę są wszystkie opóźnienia podatników.

Chciałem sobie oszczędzić tej całej pracy, ale tu w Warszawie znałem wszystkie procedury, a tam w Londynie musiałbym się przy tym napracować kilka razy więcej.

Problemem było też to, że w moim sprzęcie musiałem wymienić firmware na niekorporacyjny, a ten w zasadzie pozwalał na pełen zdalny dostęp odpowiednim służbom, z odpowiednim nakazem rzecz jasna. I właśnie dlatego część plików wcześniej ukryłem, portfele podzieliłem na kilkanaście tokenów, a dane zduplikowałem.

Najgorsze było jednak załatwienie wizy, a właściwie nie tyle najgorsze, tylko najbardziej pracochłonne. Tysiące pytań o cel przenosin, zdrowie, a nawet to, czy planuję pracować jako męska dziwka. Dużo formularzy, a każdy sprzeczny z innymi. Wyglądało, że system chciał złapać mnie na kłamstwie czy udzielaniu innej odpowiedzi na powtórzone wiele razy pytanie.

Części rzeczy musiałem się oczywiście pozbyć. Przykładem były moje drony, które miały wprawdzie transpondery, ale według oficjalnych norm traktowano je jako broń.

Najsmutniejsze jednak było pożegnanie z moim lekarzem. Zamówiłem u niego wizytę, on zrobił masaż i powiedział to, co zawsze:

– Ale masz komputer, wspaniały, niesamowity. Daleko zajdziesz.

Wiedziałem, że się z nim długo nie spotkam. Było mi niezwykle przykro. Nie chciałem nawet myśleć, co byłoby ze mną, gdyby kiedyś nie znalazł się na mojej drodze. Darzyłem go sympatią z tego powodu, jak również dlatego, bo wypisz wymaluj przypominał Scottiego i czasami wręcz myślałem, że powie:

– Aj, aj, captain.

Kochany człowiek.

 

>>> Noc cudów <<<

Londyn

Noc muzeów to okazja do świętowania i jedyny czas w roku, kiedy można obejrzeć cale muzeum figur woskowych i wszystkie sale tortur w Tower. Ten wieczór miał być niezapomniany również dla niej. Chciała odpocząć od bachorów i poczuć się znowu kobietą, a nie kocmołuchem, którego wszyscy popędzają i wyśmiewają.

Była na siebie wściekła, bo tej soboty z rana musiała pracować, a gdy przyszła do domu, to wbrew sobie padła jak nieżywa na łóżko.

Obudziła się koło szesnastej.

Nie było już czasu na porządne przygotowania, więc wzięła szybki prysznic i ubrała pierwszą lepszą kieckę.

Nie mój styl. – Patrzyła z politowaniem na swoje odbicie w lustrze, dostrzegając tu i ówdzie fałdkę źle ułożonego materiału. Dobra, trudno, nikt z tego nie będzie strzelać.

Maznęła usta, lekko podkręciła brwi i tyle.

Teraz buty.

Wychodząc z łazienki, nie chciała nawet myśleć o stercie brudnych ubrań i majtek. Czas na bezpłatne pranie przypadało w kolejną sobotę, poza nim mogła jeszcze pójść na róg i zapłacić, ale wtedy trzeba było liczyć się z tym, że wszystko nie będzie tak ładnie pachnieć.

W pokoju otworzyła szafę.

Trzeba kupić nowe. Zdecydowanie. – Kozaki nie pasowały, trampki tym bardziej, a czółenka miały odbarwienia. Niech będą szpilki.

Była już dziewiętnasta, gdy wyszła. Czuła się nieswojo i na rozgrzewkę postanowiła zacząć od muzeum komputerów. Chciała sobie tylko poprawić humor. Nie rozumiała tych maszyn, ale mogła przynajmniej nieźle ponabijać się z tych wszystkich młodzieńców, którzy nie wiedzieli, co się robi z prawdziwą kobietą.

ENIAC.

Tak się nazywało pierwsze pudło, na które ledwo rzuciła okiem. Wielkie i śmierdzące starością. Odrażające, dobre na pluskwy. Nie interesowało jej specjalnie, ale to właśnie przy nim poczuła pierdolnięcie. Nie motylki w brzuchu, nie gorąco, ale atomowe uderzenie, które zdarza się tylko kilka razy w życiu.

Stało się tak, gdy spojrzała na chłopaka, którego kiedyś zobaczyła na ulicy. Był dosyć przystojny i zadbany. Patrzył przyjaźnie i nawet ładnie pachniał.

Nie mogli oderwać od siebie oczu, a jak powiedział „cześć”, to jakby wszystkie dzwony zabiły w niebiosach.

Ugięły się pod nią nogi. Była gotowa, mokra i miała na niego ochotę.

Coś zaczęli rozmawiać, ale tak naprawdę było jej obojętne, bo czuła, że tego wieczora muszą skończyć w łóżku. Nie było żadnej innej opcji. Chciała, żeby ją rżnął. Nie wiedziała jeszcze, czy tylko jedną noc czy do końca życia, ale to było najmniej ważne. Potrzebowała chłopa, bolca i porządnego pieprzenia. Każda komórka jej ciała wręcz krzyczała, że chce być pieszczona… tu i teraz.

Jeszcze bardziej gorąco się zrobiło, gdy chwycił ją za rękę. Nie mogła się powstrzymać i złapała go za głowę i pocałowała. A potem… wszystko zadziało się samo i błyskawicznie.

Ulica.

Hotel.

Wspólna kąpiel.

Gorące pieszczoty.

Zrobił dokładną inspekcję jej ciasnego tyłka, głodnej spragnionej łechtaczki, nienasyconej cipki, twardych jak skała sutków, nabrzmiałych cycków i wszystkiego, co tylko możliwe. Był dobry w te klocki. Tryskała na lewo i prawo. Wyginała się i dyszała. Doprowadzał ją prawie na skraj orgazmu, potem oziębiał i zaczynał od nowa, a rozkosz trwała i trwała… aż zemdlała.

Obudziła się w nocy, i wtedy przyszło otrzeźwienie.

Nie znam go, mogłam się czymś zarazić, a do tego chrapie.

Argumenty dobre jak inne.

Czas się ewakuować. Samców na tej planecie połowa, więc na pewno inny sprawdzi się równie dobrze.

Obejmował ją ręką. Przesuwała ją delikatnie, aż wreszcie była wolna.

Majtki… Gdzie są majtki? Porwane. Cholera, nie będę ich zabierać. Niech o mnie pamięta.

Założyła sukienkę i buty, złapała torebkę i cicho wyszła.

Spojrzała na zegarek.

4:37

 

> Współpraca <

Pekin

– Panie ambasadorze, nie rozumiem, dlaczego zostałem zaproszony i dlaczego poproszono, żebym zjawił się w trybie pilnym. Jeżeli chodzi o niszczyciel…

– Nie chodzi o morze chińskie, a w szczególności o zatopiony okręt. Okrętów mamy wiele, czy jak mówicie pod dostatkiem. Sprawa jest poważniejsza. Proszę obejrzeć te zdjęcia. – Zhune Liang delikatnie się skłonił i z nieodgadnionym wzrokiem wręczył elegancką teczkę, która roztoczyła przyjemny zapach świeżo garbowanej skóry.

– Dalej nie rozumiem. – Jego amerykański odpowiednik Thomas Kirkman uniósł ze zdziwienia brwi.

– Proszę je obejrzeć i wtedy porozmawiamy. – Liang uśmiechnął się przyjaźnie i dodał: – Życzy pan sobie herbaty?

Obaj panowie znali się od wielu lat i do pewnego stopnia sobie ufali, z drugiej strony protokół w sytuacjach kryzysowych zabraniał przyjmowania płynów, które mogły zawierać truciznę czy inny środek chemiczny.

– Domyślam się, że zastanawia się pan, czy chcemy pana otruć. Zacytuję tutaj pańskie słowa. Załóżmy, że teoretycznie byłaby to prawda i wypijając poczęstunek jest pan, jak to ładnie pan rok temu ujął, frajerem. – Chiński ambasador ucieszył się, bo właśnie zrobił delikatny przytyk do luźnego stylu bycia Kirkmana, nie obrażając go przy tym więcej, niż należy. – Czy podobna operacja byłaby zrobiona tak otwarcie? Czy nie byłaby to oznaka barbarzyństwa i braku szacunku i honoru? I czy nie jest większym frajerstwem odrzucenie naszej przyjaźni?

W tym momencie jego amerykański kolega wyraźnie się odprężył i również uśmiechnął ze zrozumieniem. Wiedział, że istnieją miliony sposobów na zarażenie. Można to zrobić przez powietrze, światło czy dotyk, a napoje są po prostu zbyt oczywiste. Protokołowi stało się zadość, a takie zapewnienia Liang były więcej niż wystarczające i oznaczały, że Chińczycy czegoś mocno chcą.

– Nie podejrzewałbym przedstawicieli tak wspaniałego narodu o tak niecne czyny. – Amerykanin podjął rękawicę. Musiał grać, choć tak naprawdę nie miał się czego bać. Nie była to jego pierwsza wizyta w tym miejscu. Wiedział, że kryzysy i rządy przychodziły i odchodziły, a oni we dwóch trwali na posterunku, i prawdę mówiąc obu im zależało na tym, żeby podobne spotkania odbywały się w spokoju. Nie obawiał się o swoje życie, gdyż funkcje jego organizmu były właściwie cały czas monitorowane, a po powrocie czekała go wizyta w specjalnej komorze odkażającej, gdzie spokojnie mógł się zrelaksować z dala od zgiełku i problemów.

Chińczyk uśmiechnął się po tych słowach, a Amerykanin dodał:

– Co do herbaty, to poproszę zieloną z nutą cynamonu.

– Doskonały wybór. Teraz proszę przejrzeć to, co jest w tej teczce.

W pokoju zapadła cisza. Nie trzeba było mówić nic więcej, gdyż pomieszczenie znajdowało się na ciągłym podsłuchu.

Amerykański ambasador zaczął przeglądać kolejno ponumerowane zdjęcia, które wyraźnie przedstawiały jakąś metalową konstrukcję w grocie. Zdjęć było piętnaście i nie grzeszyły ilością szczegółów, zupełnie jakby w miejscu ich zrobienia nie było dosyć światła. On je przeglądał, gdy weszła sekretarka, która wniosła na srebrnej tacy dzbaneczek z parującym płynem i dwie misternie rzeźbione porcelanowe filiżanki. Dziewczyna uśmiechała się serdecznie, ale Amerykanin widział również puste lustrujące go badawczo oczy.

Ładna. – Skłonił w jej kierunku życzliwie głowę, patrząc na elegancki czarny kostium i upięte w kok włosy. Pewnie wywiad. Szkoda, że Liang nie mógł mnie nigdy zaprosić do prywatnej rezydencji.

Wiedział, że Chińczyk ma do swojej dyspozycji mały kilkuosobowy harem, łaźnię i saunę. Czasami odbywały się tam przyjęcia, ale te zarezerwowane były wyłącznie dla członków rządu chińskiego, i to tylko tych mocno wybranych.

Sekretarka podstawiła filiżanki na stoliku, nalała do nich powoli herbaty, ukłoniła się z głębokim szacunkiem i wyszła bez słowa.

Chiński ambasador popatrzył badawczo na swojego kolegę po fachu i zaprosił go gestem do wyboru naczynia, a potem wypił łyk z drugiej filiżanki. Nie spieszył się i nie popędzał człowieka zachodu, o którym miał dosyć dobre zdanie. Kirkman w tym czasie zastanawiał się nad treścią teczki, zaś po obejrzeniu zdjęć pod różnymi kątami zamknął i odłożył teczkę i wziął filiżankę z herbatą, którą zaczął popijać z wielkim smakiem.

– Wyborna herbata. Dalej jednak nie rozumiem, o co chodzi. – W końcu stwierdził spokojnie. – Zdjęcia są ciekawe, ale daleko im do filmów wideo w 4K.

– Przechodzi pan jak zawsze do rzeczy, więc ja zrobię to samo. Te zdjęcia zrobiono na Księżycu i pokazują statek obcych.

– Obcych? Jakich obcych? Rosjan?

– Proszę sobie nie żartować. Mówię o gatunku spoza Ziemi.

– Dlaczego mi o tym mówicie?

– Proszę wybaczyć to, co zaraz powiem. – Chińczyk ukłonił się. – Proszę też pozwolić mi dokończyć. Chiny są wielkim narodem, a Wschodnie Wybrzeże w tym wyścigu pozostały zaraz za nami.

Kirkman w tym momencie zmienił minę na mocno zdegustowaną i chciał wstać, ale usłyszał:

– Proszę poczekać. Nie chciałem obrażać ani pana, ani pana wielkiego narodu. Chodziło tylko o wskazanie, że to my dokonaliśmy pewnego odkrycia. Ten wysiłek to sporo, nawet jak na nasze siły. Do eksploracji znaleziska potrzeba energii i zasobów, które teraz marnujemy na zbrojenia. Nasza oferta jest w tej sytuacji prosta i w zamian za odstąpienie od działań zbrojnych w rejonie morza chińskiego chcemy dopuścić do statku jednego Amerykanina.

Zapadła cisza.

– To ciekawa propozycja, ale dlaczego tylko jednego i dlaczego uważacie, że sami nie możemy tam polecieć?

– Proponujemy ułatwienie całego procesu. Mamy na orbicie Księżyca stację, która znacząco ułatwi przygotowywanie wypraw na powierzchnię. Oddajemy ją w imię współpracy. Można do niej zacumować kolejne statki i wykorzystać ją jako bazę.

– Potrzebuję odpowiedzi Pentagonu.

– Oczywiście.

– I na pewno będziemy chcieli tam umieścić więcej naukowców.

– Nie mamy jeszcze takich środków. Tiangong 2 była projektowana do czegoś innego, a kolejni ludzie wymagają i żywności, i miejsca. Nie widzimy przeszkód tylko wtedy, gdy użyjecie swoich pojazdów.

– Czy mogę wziąć zdjęcia ze sobą?

– Tak, oczywiście.

– Proszę mi jeszcze powiedzieć jedno: jak to się stało, że przez lata nikt nic nie wykrył?

– Nie wiem. Nasi naukowcy również nie widzieli żadnych śladów, a przy kolejnym przelocie naszej sondy te nagle się pojawiły. Przekażemy oczywiście całą dokumentację.

– Porozumiem się ze swoimi zwierzchnikami i postaram się dać odpowiedź jak najszybciej, już teraz jednak dziękuję w imieniu rządu za zaufanie i złożenie tej hojnej oferty.

– Cała przyjemność po naszej stronie. My poczekamy na odpowiedź, zanim skontaktujemy się z innymi.

– Dziękuję, swoją drogą herbata jest naprawdę znakomita.

– Z liści zbieranych ręcznie na Cejlonie. Wspaniała szczypta luksusu w dzisiejszym brutalnym i zwariowanym świecie. – Liang odpowiedział cicho i z zadumą, wpatrując się intensywnie w filiżankę, którą coraz bardziej ściskał oburącz…

 

***

 

– Doszły nas niepokojące plotki o tym, że zamierzamy dopuścić Amerykanów na księżyc. – Jeden z młodych przywódców biznesu wygłaszał wątpliwości i patrzył prowokacyjnie w stronę prezydenta, bawiąc się kluczami od drogiego auta.

– Widzę, że przechodzicie od razu do rzeczy. Zrobię tak samo. Mamy niedobór kobiet i zanieczyszczenie. Podobnie jak wy uważam, że eksploracja poza planetą jest nam niezbędna. Dzięki patentom korporacja smoka zyskała miliardy… – Jinjang odpowiedział cicho, ale konkretnie.

– Które zainwestowaliśmy i których nie mamy… Szkoda, że teraz okazuje się, że nie możemy sobie ufać.

– Jesteśmy w Azji, kupiliśmy część Europy i Afryki, doprowadziliśmy do secesji w Ameryce. Panowie, decyzja, która podjąłem jest może kontrowersyjna, ale tylko chroni również wasze interesy. Czcigodny Long Sang, co pan o tym sądzi? – Prezydent odwrócił się do znanego emerytowanego przywódcy jednej z największych organizacji w kraju.

– Do secesji to bardziej doprowadził Trump, a potem Google i Tesla, które traciły użytkowników. Amerykanie sami przypieczętowali swój los, gdy zaczęli nas odcinać od technologii. – Starzec zaczął w zamyśleniu obracać w ręku telefon firmy Huawei, która najbardziej się rozwinęła po restrykcjach. – Zgadzam się z tym, że młodzi są gwałtowni. Taki jest urok młodości i tego nie zmienimy. Pamiętam miesiąc strachu i nie chciałbym, żeby się powtórzył. Jeśli kogoś za bardzo zniszczyć, ten się odradza i mści. Tak było, jest i będzie. Dlatego najlepiej trzymać nieprzyjaciół jak najbliżej i czasami iść na pewne drobne ustępstwa.

W sali zapadła cisza.

– Cieszę się, że skorzystał pan z sugestii mojej piątej córki i zdecydował się wyjść z propozycją współpracy. Myślę, że do niej nie dojdzie. I myślę, że samo wyrażenie dobrej woli niesamowicie pomoże nam w polityce międzynarodowej. – Starzec przerwał ją po dłuższej chwili i ukłonił się z szacunkiem, patrząc na niego z tajemniczym uśmiechem.

 

>> A miało być tak pięknie <<

Londyn

Śniło mi się, że znowu byłem w biurze, do którego kilka razy próbowałem głupio wrócić. I śniło mi się, że wszyscy byli dla mnie tacy mili. I wreszcie to, że stałem w wielkiej sali otoczony ludźmi i trzymałem wokół pasa ręcznik z zawiązanymi końcami z przodu, pod którym próbowałem zmienić kąpielówki. Zmieniałem je, ale nie zauważyłem, że było tam widać więcej niż powinno.

I dokładnie wtedy jedna z koleżanek znacząco chrząknęła i delikatnie pokazała palcem, żebym się przykrył…

Zaczerwieniłem się jak burak… Ale nawet to nie wywołało skandalu… I nie wyleciałem z tej pracy, co było dla mnie wielkim szokiem i zaskoczeniem…

Pamiętałem też drugi sen, w którym pożyczyłem od kogoś Audi, dla wielu nieosiągalny symbol luksusu. Gdy jechałem, żeby zwrócić to dzieło sztuki, to zatrzymałem się przed pobliskim sklepie. Chciałem tylko kupić coś do picia, a próbowano mnie tam skasować za butelkę napoju, wartą może pięć złotych, równo trzysta osiemdziesiąt jeden złotych i dziesięć groszy. Doliczyli sobie chyba za każdą sekundę, gdy wniosłem drugą butelkę tego samego napoju. Według nich to była ryczałtowa opłata za przechowanie. Mała półlitrówka stała tam może pięć minut i w tym czasie stała się cenniejsza niż niejeden luksusowy szampan.

– Pierdzielcie się. Wolę zostawić własną butelkę i zapłacić dziesięć zeta w supermarkecie. Gdyby to wszystko kosztowało dwadzieścia, a nawet pięćdziesiąt złotych, to bym jeszcze zrozumiał. Ale trzysta osiemdziesiąt procent zysku to lekka przesada. Janusze biznesu, kurwa wasza mać. – Wyszedłem, trzaskając drzwiami.

Tego samego dnia oddałem Audi żonie właściciela. Sprawdziłem jej dowód, chociaż nie miałem do tego żadnego prawa. I najlepsze, że auto było w porządku, mimo że zjeżdżałem nim wcześniej po schodach.

To wszystko śniło mi dwie noce po tym, gdy poszedłem do dobrej restauracji, wypiłem tonę piwa i zjadłem porządną pizzę zrobioną z prawdziwych składników. Wierzyłem, że sny są dobre i prorocze. Ufałem, że pokazują to, o czym myśli podświadomość, tutaj jednak zupełnie nie wiedziałem, skąd je mam. Przeklinanie ze snu było przeżytkiem. Złotych nie używało się od lat, a Audi było jedną z najbardziej luksusowych, ale również dawno temu zapomnianych marek. Nie wiedziałem, skąd mi to wszystko przyszło, i czy był to skutek oglądania filmów w starym kinie, wędrówek w goglach po muzeum czy może czytania setek książek.

Teraz też mogłem oczywiście dalej śnić. Chciałem to robić, niestety było to niemożliwe…

W tygodniu poszedłem na imprezę po pracy, gdzie wyhaczyłem dziewczynę. I nie była to byle jaka dziewczyna, ale panna, która miała nogi do ziemi, równe sterczące cycki, niewinną dziewczęcą buzię, długie włosy spięte z tyłu i przykrywające twarz, i wspaniałe obcisłe spodnie z przezroczystymi wstawkami.

Przeżyłem z nią upojną godzinę. Nie mogłem przestać o niej myśleć, gdy wystawiła mnie za drzwi. Zawiodłem się, bo okazała się tanią dziwką, którą zatrudniono do tego, żeby była miła. Chciałem mieć pozory złudzeń, że ktoś mnie kocha. Spieprzyłem to koncertowo, bo chciałem za dużo wiedzieć. Zaczęło się od tatuażu z kodem kreskowym na jej stopie, a gdy się o niego spytałem, to mnie wyśmiała, a potem zwyzywała i wyrzuciła.

Nie pamiętałem, jak znalazłem się w tym pubie, ale próbowałem skupić się na tym, co mówiły do mnie jakieś dwie kurwy.

– Jesteś głupi czy tylko idiota? – To wysyczała chudsza panna, ta z nieziemskimi nogami w rajstopach, która założyła nogę na nogę i paliła papierosa przez lufkę.

– To ty głupia picza jesteś. Silikon padł ci na pusty łeb – podpowiedziała jej druga, której zrobione na bogato cycki szukały z każdej strony drogi na wolność. – Głupi i idiota to to samo, zostaw go.

Gupi i gupszy.

Beknąłem i zaśmiałem się do swoich myśli i szklanki. Wszystko falowało. Było mi równie dobrze, co i źle. Najebałem się jak stodoła i miałem dość lachonów, koksu i całego świata. Siedziałem przy barze. Druga czy trzecia w nocy, o ile dobrze widziałem na zegarze na ścianie, czyli chłodno, głodno, i do domu daleko. To było jakieś gówniane miejsce, jeden z tych wielu klubów, w których można stracić pensję, zęby, a czasem i nerkę i oko. Ciemno tu było, śmierdziało tanimi papierochami i marychą, a ja miałem ochotę haftować.

Kurwa, co ja tu jeszcze robię? – Położyłem ręce na blacie, oparłem na nich głowę i zacząłem się śmiać niczym głupi do sera. Nieźle się stoczyłem. Żeby mnie teraz mamusia mogła zobaczyć. Dobre sobie. Laureat olimpiad i wielu konkursów, kurwa jego mać.

– Zostaw go. Nic z tego nie będzie. To pedał czy zbok. Nie staje mu. – Dziwki w końcu dały sobie spokój i kołysząc biodrami odeszły namierzać kolejny łatwy cel. Zacząłem szukać telefonu, żeby zadzwonić po taksówkę. Znowu beknąłem, spojrzałem na barmankę z bandanką i wstałem.

Mocna suka i niejedno widziała. – Zatoczyłem się i ruszyłem przez parkiet.

– Uważaj.

– Palant.

– Odpieprz się zboku.

Przekleństwa leciały na lewo i prawo, a jakiś koks chciał mi nawet wpieprzyć, bo chyba się krzywo spojrzałem.

– Zostaw cwela Strachu. – Klepnęła go po ramieniu tleniona blondyna.

Widziałem, że koks się zawiesił, ale posłuchał i po dłuższej chwili w końcu mnie tylko popchnął. Dla niego to był prztyczek, a dla mnie uderzenie młota.

Upadłem.

Miałem cholerną wizję, że leżę w łóżku, a obok siedzi dziewczyna, która mówi do kogoś:

– Dziękuję pani za Adama.

Znowu ta suka – pomyślałem o dziewczynie, bo jej twarz prześladowała mnie w snach od kilku dni, a jej ciepły głos doprowadzał mnie do szału.

Miałem dreszcze i chyba temperaturę, po chwili jednak wizja minęła, a ja byłem na podłodze w tym cholernym przeklętym barze. Na szczęście do drzwi było niedaleko, więc przeszedłem tam na czworaka, złapałem się ściany i jakoś podniosłem.

Tak wyglądał każdy weekend. Nie chciałem się wdawać w politykę, nie chciałem żadnych problemów, tylko próbowałem znaleźć smak życia i oddawać się kolejnym rozrywkom. Umawiałem się z wieloma kobietami, które miały chcicę jedynie na zabawę. Stałem się ich sługą, a całość była niezwykle przyjemna dla mnie i dla nich. Przyjemna, choć płytka. I często kończyła się kacem…

Pchnąłem cholerne drzwi i wyszedłem na chłód nocy. Kątem oka zobaczyłem kolesia, który wyszedłem za mną.

Pieprzony anioł stróż. – Upadłem na ulicę. Nic nie było takie proste jak w styczniu. Stanęło mi przed oczami kilka ostatnich tygodni. Wygrali. I oni i ona.

Dzień później zadzwoniłem do Coriny, mówiąc jej krótko:

– Zgadzam się. Nie będziemy mieszkać razem, ale dziecko będzie miało ojca w metryce.

Miesiąc później wzięliśmy cichy kameralny ślub... pomimo, że jej nie znosiłem. Po pozytywnym wyniku testu na ojcostwo poczuła się pewnie i zaczęła przekręcać wszystkie moje słowa, tak jak w starym dowcipie:

– Kochanie, jesteś moją gołąbeczką.

– GOŁĄ BECZKĄ?

 

>>> Wpadka <<<

Londyn

Tej nocy nie mogła spać. Czuła się źle cały cholerny ranek. Miała zawroty głowy i mdłości i w końcu zwróciła całą kolację. Paskudne uczucie, ale nie to było najgorsze. Nie krwawiła. Okres opóźniał się już tydzień i nie miała żadnych objawów. Postanowiła zrobić test… ale wpierw postanowiła wybić niesłodzoną herbatę i zjeść plasterek żółtego sera.

Test kupiła w trakcie drogi do pracy. Wrzuciła go do przeogromnej torebki i na śmierć o nim zapomniała.

A cio to? – Wyciągnęła go dopiero wieczorem, gdy szukała portmonetki.

Obracała małe opakowanie w rękach, wpatrywała się w opisy i nie wiedziała, czy chce wiedzieć.

Lepiej późno niż wcale to chyba nie tutaj.

Poszła do łazienki, ściągnęła stringi, usiadła na sedesie, nasiusiała i wpatrywała w cholerny test, a serce biło jej coraz szybciej i szybciej. Nagle pojawiły się dwie kreski. Nie musiała nawet sprawdzać opakowania, żeby wiedzieć, co się stało.

Wiedziałam! WIEDZIAŁAM! WIE–DZIA–ŁAM!

Rzuciła cholernym testem o ścianę. Nie zrobił żadnej dziury, nic nie uszkodził ani nie zbił, ale poniekąd na sekundę poprawił jej humor.

Cholera, nawet to mi nie wychodzi. – Schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać, siedząc z opuszczonym spodniami w zimnej obskurnej toalecie w Londynie.

Teraz jasne były dla niej wszystkie wahania nastroju i złe samopoczucie.

I jak teraz znajdę szczęśliwego tatusia?

Nie miała jego zdjęcia, nie miała numeru ani praktycznie nic innego. Zaczęła sobie wyrzucać, że dała mu zły numer i że uciekła z cholernego hotelu.

Nie miała nawet po co tam iść. Budynek z czerwonej cegły był częścią większej sieci, w której pokoje wynajmowano na godziny. Sieć ta szczyciła się zachowaniem prywatności i była dla korporacji wentylem bezpieczeństwa, dzięki któremu pracownicy mogli dosyć bezpiecznie spełniać swoje marzenia. Płacono w niej wyłącznie gotówką, a zawyżona cena gwarantowała dyskrecję. Zasady łamano wyłącznie wtedy, gdy chodziło o zabójstwa. W każdym innym przypadku pokazywano regulamin, który jasno stwierdzał, że nagrania z kamer czy inne dane są niedostępne.

Nie mogła się udać do korporacji, bo tam by ją wyśmiali.

Ciężkie jest życie kobiet. – Niczym automat poszła zrobić sobie kawę, z którą usiadła w ulubionym fotelu.

Zaczęła się zastanawiać, co robić dalej. Kobiety miały tu źle, były poniżanie i wyszydzane. Jeśli chciała przeżyć i wychować to dziecko, to albo powinna siedzieć cicho jako guwernantka albo musiała znaleźć sobie jakiegoś kochanka o specyficznym guście. To ostatnio było o tyle ciężkie, że każdy wybierał młodszy model i zdawała sobie doskonale z tego rację.

Dopiła kawę.

Coś wymyślę. Pomyślę jutro, jutro też jest dzień. – Wstała i zaczęła nakładać maseczkę z nanitami, patrząc równocześnie na lustro z wiadomościami. Może znajdę se frajera, co mnie przy tym sponiewiera.

Lubiła rymować i chociaż pisała tylko do szuflady, ciągle to robiła. Drgnęła jej ręka, gdy na jej ulubionym portalu zobaczyła informację o kolejnych postępach Chińczyków na księżycu.

No tak. Amerykanie i ruscy używali wiedzy nazistów, ale polegli. Udało się dopiero pełnemu totalitaryzmowi. Świat schodzi na psy – pomyślała markotnie i wróciła do poprawiania maseczki.

 

> USS Ascention <

Wenchang

– Li, potrzebuję raport. – Zhang Ziyi weszła do gabinetu Li Wenliang, gdy ten zastanawiał się nad tym, w jakich warunkach jedna ze zmiennych programu rakiety może ulec przepełnieniu.

– Już. Tak. Zaraz – odparł machinalnie.

– Nie zrobiłeś?

– Pracuję nad zmianami. Nowe paliwo ma trochę inną charakterystykę.

– Na kiedy raport będzie gotowy?

– Daj mi jeszcze dwa dni.

– Ale nie więcej niż dzień po starcie.

– Widzimy się wieczorem?

– Tak.

– Dziękuję towarzyszko.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Gdy prędkość wzrośnie do osiemset i równocześnie... – Wrócił do rozmyślań, które po chwili przerwał. Muszę mieć dostęp do procedury autodestrukcji.

Mężczyzna otworzył program wsparcia technicznego i zaczął pisać nowe zgłoszenie:

„Szanowny Lung Yu, potrzebuję zmiany w procedurze autodestrukcji. Potrzebuję sprawdzić, czy istnieje możliwość…”

 

***

 

– Jak badania zachowań? – Dong Bai usłyszał kilka godzin później pytanie od swojego nadzorcy.

– Li Wenliang poprosił Lung Yu o dostęp do fragmentu kodu, który może być powiązany z czujnikiem ciśnienia.

– Czy to coś nietypowego?

– Nie, ale... nie robił tego przez ostatnie pięć miesięcy.

– Przyznajcie, ale dokładnie kontrolujcie każdą zmianę.

– Tak jest.

– I niech zespół zapasowy sprawdza cały jego kod.

– Tak jest.

– Ilu naukowców mogło być powiązanych z USA?

– U nas tysiąc osób.

– Po starcie mają być odsunięci.

– Co z nimi zrobić?

– Odizolować. Ich i ich rodziny.

– Tak jest.

 

***

 

– COM

– Jazda.

– Kontrola

– Jazda.

– Procedury.

– Jazda.

– FAO.

– Jazda.

– Odzyskiwanie.

– Jazda.

– Panie prezydencie, jesteśmy gotowi. – Kierownik lotu ukłonił się prezydentowi, którego było widać na wielkim ekranie z przodu sali.

– Proszę kontynuować.

– Rozkaz. – Kierownik jeszcze raz się ukłonił i krzyknął do jednego z podwładnych. – Odliczanie.

– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć… start.

Szef programu kosmicznego skłonił się lekko i nacisnął przycisk, a wszyscy w sali kontrolnej wstrzymali oddech, patrząc z dumą na monitory. Obłoczki pary na białej jak śnieg rakiecie zniknęły, po chwili dół ekranów wypełnił się strugami ognia, a wieża startowa zaczęła się oddalać od rakiety, która drgnęła i zaczęła unosić się do góry. Centrum kontroli znajdowało się prawie kilometr od stanowiska startowego, ale huk silników dotarł po krótkiej chwili i nawet stąd był niezwykle przeraźliwy.

„CHINA” – Na ekranach widać było wielkie litery na boku unoszącej się rakiety, które miały pokazywać całemu światu, kto teraz rządzi.

„1, 2, 3, ...” – Zegary odliczały czas misji, a odczyty wysokości wskazywały, że rakieta unosi się coraz szybciej..

Wszyscy w sali wstali i zaczęli klaskać. Li znajdował się przy swojej konsoli i obserwował z kamienną twarzą wskazania. Wiedział, że rakieta na wysokości pięćdziesięciu tysięcy metrów powinna wpaść w wibracje. Czekał i analizował dane… skupiał się na tym i głównie na tym. Jego pole widzenia zawężało się tak bardzo, że tylko kątem oka wychwycił ruch po obu stronach. Bardziej wyczuł niż zobaczył, że agenci służb zbliżali się i że nie będą mieć żadnej litości.

– Nie rób nic głupiego. Wszystko będzie dobrze. – Słowa dobiegały z daleka, gdy przegryzał kapsułkę z trucizną.

Oprócz tego incydentu nic złego się nie wydarzyło. Inżynierowie w centrum sterowania popatrzyli po sobie z dumą i ulgą. Wiedzieli, że każda katastrofa albo usterka wiązała się z drobiazgowym śledztwem, po którym winnym groziła kara śmierci. Rakieta po dziesięciu minutach osiągnęła orbitę okołoziemską, potem wspomagana eksperymentalnym systemem sztucznej inteligencji zaczęła krążyć wokół ziemi.

 

Księżyc

“Ground Control to Major Tom

Take your protein pills and put your helmet on

Ground Control to Major Tom (ten, nine, eight, seven, six)

Commencing countdown, engines on (five, four, three)”23

Drzwi włazu otworzyły się, a lewitujący w stanie nieważkości Chińczycy uśmiechnęli się do swoich amerykańskich kolegów, którzy przybyli z misją naukową na mocy porozumień między Wschodnim Wybrzeżem i Chinami.

To była historyczna misja, przy której wszystkie polityczne podziały schodziły na najdalszy plan. Oba mocarstwa próbowały ukryć współpracę przed światem, a przynajmniej informować o niej jak najmniej. Sytuacja była o tyle nietypowa, że statek amerykański należał do ostatniej generacji promów. Pokazywało to dobitnie, jak bardzo Amerykanie byli wstrząśnięci po rewelacjach ujawnionych ambasadorowi kilka miesięcy wcześniej.

Mężczyźni podali sobie ręce i uściskali się wzajemnie.

– Witamy na stacji Tiangong 2. Ja jestem Zhang Fei, a to mój czcigodny kolega Guan Yu. – Prezentacja była dokonana po angielsku.

– Kapitan Willie Sharp i pułkownik Max Coldwell. Dziękujemy za zaproszenie ze strony potężnego narodu chińskiego. To dla nas wielki zaszczyt być w tym miejscu i móc poznać ludzi, którzy znani są na całym świecie – powiedział po chińsku pułkownik Sharp i przeszedł na swój język ojczysty. – Piękna piosenka.

Chińczycy uśmiechnęli się bardzo przyjaźnie, zaś pierwszy z nich odpowiedział:

– Mamy dużo pracy. Zacznijmy od odprawy i zwiedzenia naszej stacji.

– To my zapraszamy pierwsi, mamy niespodziankę i zapasy żywności.

– Doskonale.

Cała czwórka powoli popłynęła w kierunku promu.

– Tutaj mamy kabinę, miejsca do spania i toalety. Pokażę je później. Tu jest przejście do ładowni. – Sharp pokazywał kolejne elementy i w końcu wskazał na małe okienka z boku przejścia. – Proponuję spojrzeć, co przywieźliśmy.

Chińczycy nic nie odpowiedzieli, tylko z ciekawością spojrzeli na moduł umieszczony w oświetlonej ładowni promu.

– Przestrzeń jest dwa razy większa niż w Space Shuttle i mamy tam samodzielne laboratorium badawcze – powiedział jeden z Amerykanów.

– Paliwa wystarczy na piętnaście startów i lądowań sondy – dodał z dumą drugi.

– Najlepsze są jednak dopalacze, które znacznie ulepszono od czasów Freedom i Independence.

– Czyli to jest jeden z ostatnich statków?

– Tak, nasz rząd bardzo poważnie traktuje tę sprawę. I dlatego mamy tu najlepszy sprzęt stworzony przez NASA, Boeinga i inne znaczące firmy.

– Doskonale.

– Proponuję teraz przejść do ładowni.

Kamery w okularach gości cierpliwie zapisywały informacje, gdy Amerykanie z dumą pokazywali kolejne elementy, przedstawiając ich ogólne specyfikacje.

– Zapraszamy na kolację, a potem zwiedzimy nasze moduły. – Po godzinie powiedział milczący dotąd Fei.

– Doskonale.

– To jest nasz główny moduł mieszkalny, będący kręgosłupem stacji. Proponujemy kawę, zupę z batatów i ryż z mięsem wieprzowym.

– Dziękujemy. – Mężczyźni zabrali się za posiłek, po którym nastąpiła prezentacja elementów chińskich.

– Czas na odpoczynek. Dokładnie dwanaście godzin. – Pułkownik przedstawił po niej harmonogram. – Potem chcielibyśmy wysłać na powierzchnię własną sondę.

– Zgadzam się.

Zgodnie z procedurą bezpieczeństwa po wyjściu gości zamknięto właz, a obie strony z tajemnicy zaczęły przygotowywać materiały szpiegowskie do przesłania do domu.

– Co o tym myślisz? – Młodszy Amerykanin spojrzał na starszego.

– Dużo można zarzucić ruskim, ale stacje to oni potrafią budować solidne. Widziałem kiedyś zdjęcia MIRa. Było tam dużo prowizorki, ale to właśnie ona przetrwała tyle czasu.

W tym samym czasie w module mieszkalnym stacji trwała narada, którą przerwała wiadomość alarmowa wysłana na naręczne komunikatory obu Chińczyków.

„Odłączyć Ascention, zawiera bombę. Odłączyć Ascention, zawiera bombę” – Informacja była jasna, czytelna i zgodnie z procedurą napisana w nietypowym dialekcie używanym przez najstarszych mieszkańców Shangluo.

– Potwierdzić – warknął dowódca.

Yu podpłynął powoli do terminala na ścianie i spojrzał na ekran:

– To samo, kody się zgadzają.

– Na odpowiedź partii będziemy musieli czekać. Musimy działać. – Fei wiedział, że ważą się nie tylko losy jego kariery, ale również przyszłość wysiłku tylu ludzi.

– Potwierdzam. Dyrektywa jeden jeden pięć dwa?

– Tak.

Chińczycy wiedzieli, że podejmują straszliwe ryzyko, ale spojrzeli w oko wszechobecnej kamery, potem popatrzyli po sobie beznamiętnym pozbawionym uczuć wzrokiem, szybko sięgnęli do schowków po teasery i udali się w stronę luku, gdzie Amerykanie przygotowywali sprzęt do wyjścia.

Sharp i Coldwell na widok broni stanęli jak wryci, ale posłusznie podnieśli ręce.

– Co jest grane? – zapytał kapitan z teksańskim akcentem.

– Macie bombę.

Tamten zbladł i wyszeptał:

– Jeżeli tak, to nic nie wiemy.

– Wynoście się z naszej stacji. – Chińczycy patrzyli nieprzyjaźnie na niedawnych przyjaciół. – Do czasu wyjaśnienia sytuacji.

– Możemy wycofać prom zdalnie.

– Jeżeli to prawda o bombie, to ktoś to mógł zablokować.

– Kapitanie, nie mam rodziny i jestem młodszy, polecę. – Zaofiarował się pułkownik.

– Obaj macie się stąd wynosić. Stan wyższej konieczności. Przykro nam.

– Nasz rząd się o nas upomni.

– Wasz rząd jest teraz daleko stąd.

Amerykanie ciężko westchnęli, ale widząc determinację w oczach Chińczyków nawet nie próbowali walki. Młodemu nie trzeba było długo powtarzać. Przeszedł do kabiny promu i rozpoczął procedurę spuszczania powietrza po tym, jak gospodarze wrócili na stację. Trwało to dziesięć minut. Kolejne dziesięć trwało przygotowanie systemu, po którym Coldwell zameldował:

– Ascention gotowy do lotu.

– Powodzenia.

Statek zaczął się powoli oddalać.

– Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto, pięćset.

– Wprowadzam go na samodzielną orbitę wokół księżyca i przechodzę do luku, żeby założyć plecak.

To była ostatnia transmisja z pokładu. Chińczycy patrzyli przez teleskop i zauważyli, że statek przyspieszał, a młody kosmonauta wydostał się i kierował w ich stronę.

– Masz zostawić plecak i czekać na któregoś nas.

– Roger.

Tymczasem statek oddalał się. Dwa kilometry. Trzy. Pięć.

Nagle niebo niespodziewanie wybuchło.

Widać było blask i masę szczątków które zaczęły zbliżać się do stacji.

– Przygotować się do zderzenia. Pięć. Cztery… – Zaczęły wyć alarmy zbliżeniowe, a włazy zamykać się automatycznie. Chińczycy złapali się uchwytów i poczuli eksplozje pocisków systemu obrony, który próbował niszczyć kolejne zagrażające konstrukcji obiekty. Włączyły się silniki manewrowe, a stacją zaczęło rzucać.

– Trzy, dwa, jeden…

Alarmy ucichły na chwilę, czas jakby stanął w miejscu, po chwili nastąpiło kilka uderzeń i wstrząsów, i włączyły się inne, znacznie bardziej krytyczne ostrzeżenia, w całości związanie z utratą ciśnienia.

– Moduł Wientian, trzy dziury.

– Spadek ciśnienia w module…

I wtedy nagle wszystko się zatrzymało. Dwóch tajkonautów patrzyło niepewnie, ciesząc się, że moduł Tianhe był zabezpieczony najgrubszą powłoką. Młodszy z nich pierwszy otrząsnął się z szoku, podpłynął do ekranów i zaczął czytać:

– Pająki działają i pracują. Uszczelnienia zbiorników tlenu trzymają. Wypływ trzydziestu procent zapasu. Próżnia w Wientian. Nie mamy jednej baterii.

– Tak trzeba było.

– Tak.

– Monitorujmy szczątki.

– Tak jest.

Nagle głośnik odezwał się:

– Tiangong 2, Tiangong 2, odbiór.

To było niespodziewane, więc upłynęła dłuższa chwila, zanim młodszy z nich podpłynął do panelu łączności i odpowiedział:

– Tiangong 2. Odbiór.

– Tu pułkownik Sharp. Coldwell nie przeżył. Jestem w skafandrze. Mam powietrza na pięć godzin. Proszę o pozwolenie na wejście na pokład.

– Czekaj i nie zbliżaj się do stacji. – Tajkonauci z Chin wyłączyli komunikację zewnętrzną i zaczęli się zastanawiać, co zrobić dalej:

– Co teraz?

– Oznacz go jako wroga. Potem trzeba wysłać zapytanie do partii.

– Tak mu powiem.

– Dobrze, ale powiedz, że zrobimy to za godzinę.

– Rozkaz.

Yu przełączył obwód i oficjalnym głosem powiedział:

– Pułkowniku, za godzinę wyślemy zapytanie do centrum lotów. Nie może pan w tym czasie zbliżać się do stacji. Powtarzam, proszę nie zbliżać się do stacji.

– Zrozumiałem.

Dokładnie po dziesięciu minutach do centrum w Wenchang został przekazany meldunek o następującej treści:

„Ascention zadokował. 030 później ostrzeżenie o bombie. Zgodnie z 1152 wróg zmuszony do opuszczenia stacji. Ascention wybuchł 010 później. Przeżył 1. W kombinezonie i prosi o powrót na pokład. Zapas tlenu na 400, powtarzam zapas tlenu na 400. Proszę o instrukcje”.

Minuty wlekły się niczym godziny. Centrum odpowiedziało po półtorej godziny:

„Wysłać lądownik. Nakazać astronaucie wejście i wyrzucenie kombinezonu na zewnątrz. Sprawdzić wizualnie przed dokowaniem. Skuć. Wiadomość za długa. –2. Obaj”.

To było niczym grom z jasnego nieba. Yu zbladł, wiedział, że zasoby trzeba oszczędzać, ale wiedział też, że w tak ważnej misji wielokrotnie dopuszczano do wyjątków. Utrata aż dwóch punktów oznaczała, że ktoś uznał za niewskazane, że chcą ratować Amerykanina.

Ciekawe czy zdecydowała SI czy ktoś z komitetu partii. – Mężczyzna zaczął mieć wątpliwości, równocześnie dbając, żeby nie pokazać ani śladu rozczarowania na twarzy.

Jako inżynier wiedział, że system najczęściej działa sam, równocześnie podejrzewał, że pewne poprawki można wprowadzać ręcznie.

Dwa punkty mogły być naprawdę wielkim problemem dla jego synów – pomimo jego znaczenia wizerunkowego dla państwa po wprowadzeniu polityki jednego dziecka w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt siódmym, a nawet po zluzowaniu jej w dwa tysiące piętnastym w Chinach brakowało kobiet. Wszyscy wiedzieli, że miliony Chińczyków nigdy nie będą mieć żony, jeszcze więcej nie będzie z żadną niewiastą spało, no chyba, że mowa o jednej z coraz bardziej ceniących się drogich i luksusowych pań do towarzystwa.

Z tych niewesołych rozmyślań wyrwały go dopiero słowa skierowane przez dowódcę do astronauty na zewnątrz:

– Pułkowniku

Cisza w eterze mogła oznaczać wszystko, od problemów z radiem po śmierć w wyniku uszkodzenia skafandra.

– Yu, czy obcy dalej jest na radarze?

– Tak.

– Pułkowniku, wysyłamy do pana lądownik. To standardowy sprzęt. Ma pan wejść na pokład, zdjąć skafander i wyrzucić go przez śluzę. Dokowanie do stacji będzie automatyczne. Sprawdzimy wszystko wizualnie. Proszę potwierdzić.

– Potwierdzam. – Radio zatrzeszczało.

– Jak ciśnienie? – Rozpoczęli żmudną pracę.

– Jedna atmosfera i nie spada.

– Diagnostyka?

– Wszystko na zielono.

– Paliwo?

– Zatankowane na całą drogę, rezerwa dziesięć procent.

– Wysunąć lądownik. – I znowu wysunęło się ramię, które odsunęło mały statek na odległość dziesięciu metrów.

– Odczepić.

Chińczycy poczuli drżenie, gdy statek stał się samodzielną jednostką.

– Pół impulsu.

– Pół impulsu.

– Radar zbliżeniowy.

– Pięć tysięcy metrów.

– Korekta kursu.

– Silniki korekcyjne, trzy, dwa, jeden. Start. Dwa. Jeden. Stop.

– Cztery i pół tysiąca, cztery, trzy i pół, trzy, dwa i pół, dwa, tysiąc pięćset, tysiąc, pięćset.

– Hamowanie.

– Hamowanie.

– Trzysta, dwieście, sto, pięćdziesiąt. Stop.

– Świetna robota – pochwalił ich pułkownik.

– Proszę kierować się do wejścia. Jest tam duża dźwignia. Proszę ją obrócić w dół. Nie ma ciśnienia w luku.

– Widzę. Przekręcam.

– Teraz proszę ręcznie przesunąć drzwi.

– Przesuwam.

– Proszę zostawić plecak.

– Odczepiam i wchodzę.

Cała procedura przejęcia trwała godzinę, a Chińczycy nie kryli swoich wrogich spojrzeń, gdy ich gość znalazł się na pokładzie.

– To był dobry statek, a młody dopiero na dziesiątej misji – powiedział wyraźnie wstrząśnięty Amerykanin.

– Założy pan ten kombinezon i do odwołania zostanie w module Mengtian. Musimy panu skuć ręce i przypiąć.

– Oczywiście.

 

>> Księstwa <<

Londyn

Po tygodniu siedziałem w pracy, gdy nagle…

– Ewakuacja! Proszę nie używać wind! Ewakuacja! Proszę nie używać wind! Ewakuacja!

Zastygłem z filiżanką kawy w ręku. Nie czułem głębszych emocji i po chwili spokojnie odstawiłem kawę na biurko, ostentacyjnie rozglądając się wokół.

Cała sytuacja wprawdzie mnie nie wzruszyła, ale mimo ostrzeżenia nieznajomego zdecydowanie zaskoczyła.

Mimo wszystko cóż za ciekawy dzień.

Przerabiałem alarmy, lecz w Warszawie. Tutaj poczułem się jak w jakimś kiepskim filmie i chyba czekałem, aż moi nowi koledzy krzykną „Surprise” albo „We've got you” i zewsząd poleci konfetti.

Nic takiego się nie stało. Nie miałem zbyt dużo gratów, więc tylko zablokowałem komputer, zabrałem kurtkę i przeszedłem spokojnie do klatki schodowej. Ludzie zachowywali się jak na pikniku i spokojnie schodzili, rozmawiając z ogromną radością. Przed budynkiem na placu widziałem kolegów z tabliczkami z nazwami działów. Wszyscy się znali, jedynie ja nie miałem zbyt wielu kolegów i stałem sam jak ten kołek.

– Jesteś nowy? – Zainteresowała się mną w końcu jakaś panna.

Otaksowałem ją dokładnie wzrokiem. Ogniste rude włosy, stylowe okulary, spódnica i żakiet. Niespecjalnie piękna, ale lepszy rydz niż nic.

– Chcesz, to pokażę ci Londyn. – Zaczęła bez ogródek, podając mi rękę. – Tassijoni. Tyle jest tutaj ciekawych miejsc.

– Wiesz co? Może w weekend? – Podchwyciłem temat, ale przestałem mówić, gdy usłyszeliśmy tubalny głos szefa wszystkich szefów:

– Szanowni państwo. Dzisiaj macie wolne. Padła elektryka i stąd ten alarm. Możecie wejść i wziąć swoje rzeczy. Resztę znajdziecie w mailu, który roześlemy wieczorem. Dziękuję.

– To może dzisiaj? – Panna nie rezygnowała.

Pomyślałem, że można się przejść i zobaczyć, co chce powiedzieć magik od Pixela.

– Chciałbym, ale dzięki tej sprawie – Wskazałem na szefa. – będę mógł zrobić kilka rzeczy.

Panna prychnęła, a ja ruszyłem w swoją stronę. Adres był dosłownie dwie ulice dalej, więc przeszedłem się i zobaczyłem… pub, taki zwykły, najnormalniejszy w świecie klasyczny angielski pub. Nie było ich teraz tak dużo, gdyż bardzo opłacało się łączyć je z barami szybkiej obsługi.

Zamówiłem tam pintę typowego Guinessa i powoli go popijałem, gdy tamten mężczyzna pojawił się jak spod ziemi i poprosił, żebyśmy się przenieśli do loży dla VIP–ów, a następnie przeszedł od razu do rzeczy:

– Co wiesz o obecnym ustroju tu, gdzie mieszkasz?

– No, mieszkamy w królestwie londyńskim.

– Dobrze.

– A kiedy powstało?

– Po Grenfell Tower i Brexicie.

Mężczyzna był chyba zaskoczony, a ja zdziwiony, bo przecież pytanie było z tych prostych. Referowałem dalej:

– Kiedyś mieliśmy obok siebie państwa, a wewnątrz nich i pomiędzy nimi różne firmy i korporacje. Próbowano to wszystko łączyć w unie, próbowano robić rząd światowy, ale w końcu po kolejnych niepokojach wszelkie plany spełzły na niczym i w wielu miejscach wszystko się podzieliło.

– Dlaczego?

– Naturalna kolej rzeczy. Wieża. Wpierw coś się buduje, potem to coś z czasem niszczeje, rozpada i służy do budowy czegoś nowego. – Wpadłem w ton nauczyciela i zacząłem popisywać swoją wiedzą, którą na szczęście miałem, bo od zawsze interesowała mnie historia. – Wszystko zaczęło się od Korei, gdzie niepodzielnie rządził Samsung. Rząd był coraz słabszy, aż w końcu oddzielono część kraju. Tak powstało mega miasto Samsung City, które niedługo potem zaczęło się rozrastać. To było pierwsze księstwo. Za tym przykładem poszły kolejne regiony. Tak dostaliśmy na przykład kraj Basków.

– Ale dlaczego tak zrobiono?

– Żeby wyeliminować dublujące się struktury, nieudolne skorumpowane rządy i dać władzę ludziom.

– …to wersja oficjalna. – Wszedł mi w słowo. – Ludzie zbytnio się buntowali przeciwko G20, zmianom na świecie i trzeba ich było jakoś przekonać do tego, co nowe. Epidemia w dwudziestym odsłoniła wszystkie niedoskonałości starych struktur, które musiały znaleźć nowy sposób na utrzymanie władzy.

Słuchałem w milczeniu, ale w końcu nie wytrzymałem:

– Jakim znowu zmianom?

– A co wiesz o blockchainach? – Zmienił temat.

– Rozwiązały problem dowodów tożsamości i płacenia.

– A wiesz, ile energii potrzeba na ich obsługę? Wiesz jak łatwo kogoś namierzyć?

– Ale przecież to niemożliwe…

– Chciwość kolego, chciwość. Bitcoin był próbą, spodobał się wszystkim i dlatego łatwiej zaakceptowali, że nagle mają ogólnoświatowy dowód i wszędzie zostawiają dodatkowy ślad.

– No ale system jest niezawodny.

– Oczywiście, że jest. Ale pomyśl co by było, gdyby nie był, gdybyś miał tak wielką moc, że mógłbyś wszystko dekodować. Wielu to się nie podobało, więc poczyniono pewne ustępstwa, żeby ich uciszyć.

Milczałem.

– Pomyśl teraz nad swoimi portfelami. Kiedy je tracisz, to tracisz dokładnie wszystko. A jak oddajesz kopię firmie, ta pobiera myto. Kiedyś jak banknot był uszkodzony, to był wymieniany.

Dalej milczałem.

– Za darmo! – dodał z naciskiem. – A teraz? No dobrze, co wiesz o wojnie dwunastodniowej?

– Rząd Rosji chciał zagarnąć całą Europę, do konfliktu włączyły się Stany i pomogły w walce z niedźwiedziem ze wschodu, a na końcu sami obywatele przejęli władzę.

Typ popatrzył się na mnie bezczelnie i ironicznie:

– I co? Tak dobrze się żyje?

– No tak, przecież są z tego same zyski. – Szczerze się oburzyłem. – Wyeliminowano darmozjadów z rządu i zbędne urzędy, a równocześnie przejęto wiele dobrego z doświadczeń poprzedników. I tylko dlatego do pracy dojeżdżam wygodnym pociągiem, w domu mam plazmę, a w lodówce chłodzi się doskonałe piwo.

– A kiedy ostatnio miałeś osobisty kontakt z kimś z Azji czy Ameryki Północnej? Jaką masz pewność, że twoi klienci nie siedzą dwa biurka dalej, a ładnego widoku za nimi nie generuje komputer? Świat się podzielił po roku dwudziestym. Paradoksalne, że to wszystko przez wirusy, które były od zawsze. Wszystko się skurczyło. Poniekąd to dobrze, że nie ma takiego zanieczyszczenia przez transport, źle, że ogólnie zubożeliśmy.

– Ale przecież to dobrze, że każde księstwo jest wyspecjalizowane.

– Dobrze, dobrze, ale jakim kosztem? – Parsknął. – Czy wiedziałeś, że w Korei są całe obszary, gdzie woda jest zatruta? Tylko specjalne tabletki powodują, że pracownicy nie chorują. Te tabletki i jedzenie są jedyną zapłatą za pracę. To taka nowoczesna Nibylandia, gdzie całe twoje życie podporządkowane jest jednej firmie. Zaczęło się od firmowych stołówek, a skończyło właśnie na tym.

To ostatnie powiedział z głębokim niesmakiem, a ja się zamyśliłem. Zasiał w moim sercu ziarenko niepokoju… i to już po kilku minutach.

Można powiedzieć, że w większej części świata wróciliśmy do księstw, które mają wielkość dużego województwa w Polsce albo dawnego stanu w USA i najczęściej są zarządzane jak dawne korporacje.

Nie miało to wiele wspólnego z komunizmem. Każde księstwo było inne i wyspecjalizowane w innych produktach. Ludzie, rzecz jasna, poszli po najmniejszej linii oporu. W pewnym momencie przejęli dawne fabryki i zaczęli budować wokół nich tyle infrastruktury, ile tylko się dało. Są księstwa, gdzie mają praktycznie tylko serwerownie albo produkują tylko samochody czy procesory, są księstwa z piękną naturą albo najlepszymi serami… oczywiście wszędzie tam starają się też mieć własne jedzenie, lekarzy, i tak dalej.

– A co powiesz mi o Szwajcarii? – Przerwał moje rozmyślania.

– Szwajcaria? To jeden z kilku wyjątków. Konserwatywni, żyją jak kiedyś.

– No widzisz. Jeden z niewielu dowodów na to, że najlepsza jest demokracja bezpośrednia. A do tego popatrz sobie, jak większość USA teraz wygląda.

– No ale nie ma już USA.

– Celna uwaga. – Włączył na swoim telefonie jakiś film, gdzie zobaczyłem ruiny. – Zaczęło się od Detroit. Slumsy. Zniszczenia. Morderstwa. Gwałty...

– ...potomkowie niewolników, którzy byli tak głupi i słabi, że dali się złapać? Prowokowanie do zamieszek, żeby wyłapać pieniaczy i tych, którzy nie mają za grosz inteligencji?

– Między innymi. – Znów był zaskoczony, że tak dobrze znam historię. – USA miały coraz większe problemy. Zatrudniano obcokrajowców, a ci uciekali po poznaniu technologii. Obniżała się jakość w wielu firmach, więc na przykład Apple musiało zamawiać części w Azji. Korporacje walczyły nawet ze swoim prezydentem. W końcu nikt nie chciał papierowego śmieciowego dolara, a po zabiciu Kadafiego hamburgery praktycznie straciły kontrolę nad Europą. Skończyło się na tym, że zaczęli reglamentować nawet takie rzeczy jak edukacja i służba zdrowia… chociaż nie, to ostatnie ograniczali od dawna.

Tu przerwał, wypił łyka ze szklanki i spojrzał, czy obserwuję go wystarczająco uważnie:

– Wojna trwała od lat. Zobacz chociaż na sprawę Kasperskiego. Czy udowodniono, że samo oprogramowanie było używane przez Kreml? Kto na tym skorzystał? I dlaczego amerykańscy producenci? Naprawdę myślisz, że NSA nie ingerowało w ich produkty? A Huawei?

Oczy mi się lekko rozszerzały ze zdziwienia, ale nie przerywałem, tylko słuchałem tego z zapartym tchem.

– Podjęto decyzję o ataku na Rosję. Wysłano rakiety, które Rosjanie przechwycili nad Europą zachodnią. To były te wybuchy w atmosferze. To wtedy usmażono tak wiele elektroniki. Nastąpił odwet Rosji, stosunkowo mało inwazyjny, ale dotkliwy. Zginęło kilkanaście milionów. Zniszczono kilka miast. Straty dopuszczalne, ale nie w Europie. Pokazano, że to nie przelewki, choć tak naprawdę potencjał obu krajów nie został naruszony. Potem wojska amerykańskie zaktywizowały się na starym kontynencie. Ich działania zatrzymały się pod groźbą użycia kolejnych rakiet ze strony VW, Airbusa i kilku innych firm, które przejęły sprzęt wojskowy. Wojska odeszły, gdy Rosja zgodziła się na zachowanie quid pro quo. Księstwa to element tego porozumienia, efektem ubocznym był wybuch konfederacji w Ameryce.

Słuchałem tego dalej z zapartym tchem, bo ta wersja różniła się ociupinkę od oficjalnej.

– To się musiało tak skończyć. Kilka firm zagroziło globalnie Ziemi i system zaczął zapadać się sam się sobie. VW ze śmierdzącymi dieslami, Intel z błędami, Monsanto z jedzeniem.

Milczałem.

– Słyszałeś o Cykadzie?

Uśmiechnąłem się, bo kto o nich nie słyszał. To była legenda większa niż Anonymous. Elita elit. Grupa, o której wszyscy mówili, ale nikt jej nie widział. Coś jak czarna wołga czy Pan Am 914.

– A wiesz, że wiele testów na inteligencję jest ustawionych? – Zmienił temat. – Ludzie się badają, a niektórzy dostają niższy wynik niż powinni.

– Co sugerujesz?

– Nic nie sugeruję. Pomyśl tylko, czy czujesz się swojsko w tym świecie. I pomyśl, dlaczego miałeś tyle testów, gdy się tutaj przeprowadzałeś. Sprawdzano ciebie, twój charakter, psychikę, inteligencję, i to bardziej niż myślisz.

Trafił w sedno.

Od małego byłem inny.

Jako mały berbeć w wieku trzech i pół lat sam, bez opiekunów, pojechałem przez miasto. Bardzo interesowałem się tym, jak wszystko jest zbudowane, i dużo, naprawdę dużo, eksperymentowałem. Nie pamiętam, kiedy nauczyłem się czytać, ale książki też pochłaniałem w ekspresowym tempie kilkuset stron dziennie. Całe piątki przesiadywałem w bibliotekach, w których zakochałem się w zapachu staroci i kurzu, nieporównywalnym z niczym innym. Wiele również rysowałem, pisałem i liczyłem, i sprytniej niż inni wychodziłem z opałów. To mnie rozbestwiło i z roku na rok byłem coraz bardziej bezczelny w swoich psikusach i figlach.

Wielu znajomych przez to mnie nie lubiło. Dostawali gorsze oceny, mieli gorsze wyniki, zbierali cięgi za swoje i nieswoje przewinienia, a ja zawsze byłem stawiany na piedestale.

Może dlatego popadłem w samozachwyt, i oni w odpowiednim czasie założyli rodziny i mieli dzieci, a ja fruwałem i nigdy nie miałem na to wszystko czasu.

Byłem inny i to jak cholera. Bez problemu odnajdowałem się w matematyce, fizyce i informatyce, ale miałem problemy z elektroniką i nie całkiem radziłem sobie przy takich najważniejszych czynnościach w życiu jak mizdrzenie się do cipek.

Facet miał rację, ale mówił też rzeczy, które wyglądały jak wymysły chorego umysłu, jak teorie spiskowe dla tych, którzy zakładają aluminiowe czapeczki... na górze i na dole... i mają dziesięć zamków w domu, i wierzą w Elwisa, ufoludki i chemtrailsy.

Słuchałem go, ale myślałem, że nie chcę mieć z nim czy jego pomylonymi wymysłami nic wspólnego.

Z tych ponurych rozmyślań wyrwało mnie dopiero pytanie:

– Jak już tak mówisz, że kiedyś było lepiej, to powiedz mi, dlaczego policja tak ganiała wszystkich za prawa autorskie? I dlaczego wielkie korporacje tak chętnie mówiły o ochronie środowiska?

Milczałem, a on się chyba nakręcał:

– To było eliminowanie konkurencji i usuwanie starych produktów z rynku, żeby wymusić kupowanie nowych. Jak coś miało pięć lat, to miało być wymienione, bo było stare i nie spełniało którejś tam normy. Stąd ta popularność wszystkich Gret i pseudoekologów. Lubisz fantastykę?

– No jasne. – Uśmiechnąłem się.

– W „Blade Runnerze” jedne Nexusy polowały na inne, nawet jak te nikomu już nie zagrażały. To dokładnie ten sam mechanizm.

Milczałem, a on dodał cicho:

– Mamy big data. Algorytmy wpływają na nasze zachowania bardziej niż myślisz. To one decydują, co masz w najbliższym sklepie, jaki najtańszy samolot zaproponować albo, tak jak w Chinach, co masz robić krok po kroku. Nie zastanawiałeś się, dlaczego masz pepsi i wszyscy odgadują twoje pragnienia?

– Ktoś mi wmówił, że czegoś chcę?

– Nie tylko tobie. – Uśmiechał się, gdy zaczął wyliczać to na palcach. – Francuzi – wykwintna kuchnia i sztuka. Polacy i Europa wschodnia – inteligencja i tania siła robocza każdego sortu, no wiesz, hydraulicy, kierowcy i tak dalej. Rosjanie – siła i prostota. Niemcy – porządek i technika. Im dalej na wschód, tym więcej rolnictwa i burdeli. To część większego planu, który miał sprawdzić, co sprawuje się najlepiej. Nawet towarzysze z PRL wiedzieli, że nie mają szansy na nowe technologie, więc inwestowali w ludzi.

– Chów wsobny? – Musiałem mieć naprawdę mocno zdziwioną minę, bo znowu się uśmiechnął:

– Zobacz, co się działo w Niemczech Wschodnich. Co robili z zawodnikami. To było prymitywne. Polacy poszli znacznie dalej, a przy tym nie dali się ujarzmić. Przyszedł okrągły stół i te sprawy, więc zaczęto się ich bać. Niektórzy wielcy stwierdzili, że ma być ich tylko dwanaście milionów.

– To się dzieje naprawdę?

– Zobacz na niektóre kraje Ameryki Południowej, w których produkowano colę. Do produkcji jednego litra potrzeba kilka litrów wody, tej ostatniej zabrakło i ludzie mogli się tam raczyć wyłącznie napojem z cukrem24. Czy to nie eksperyment? Albo jedzenie śmieciowe w Ameryce.

– Ale to tylko niewidzialna ręka rynku.

– No dobrze, wróćmy do Rosji i Chin. Czy słyszałeś o takim samolocie jak Mig–25?

– Nie.

– No więc miał on w instalacji spirytus. Ciężko było wytłumaczyć ludziom, żeby go nie kradli. Nie udało się tego zrobić i różnych innych rzeczy. Tamten system upadł, bo nie było innej możliwości. A w Chinach zbudowano system najbardziej idealny, w którym ludzie robią to, co im się nakaże. Inne geny, dzięki którym są teraz na Księżycu. Nie Rosjanie, nie Amerykanie, tylko właśnie oni. Obudź się Dorotko. You're not in Kansas anymore.

 

>>> Ciąża <<<

Londyn

Próbowała ułożyć sobie jakoś życie. Zaczęła oczywiście od zakupu masy książek i przeglądania stron z poradami dla przyszłych mam. Nie poprawiły jej humoru. Wiele z nich skupiało się na negatywach i przestrzeganiu, więc praktycznie od razu znalazło się w koszu.

To były ciężkie dni. W jednej chwili czuła euforię, a chwilę później była w ciężkiej depresji. Dawały o sobie znać również mdłości. Koleżanki jej oczywiście pomagały, a ona nie miała odwagi powiedzieć im prawdy. Lepiej było zrzucić wszystko na faceta i wysłuchiwać narzekań na ród męski.

Solidarność jajników.

 

> Wejście <

Pekin

– Generale, proszę o raport.

– Badamy źródło wiadomości, a moje źródła na razie mówią, że to pewna nieuchwytna grupa, z którą mieliśmy już kilka razy styczność.

– Nieuchwytna? To nowy eufemizm na to, że nie potraficie ich znaleźć? To tylko ludzie. – Prezydent uderzył w dębowy stół.

– Ludzie albo jakieś maszyny.

– Ktoś je musiał zaprogramować. Czy to mógł być któryś z naszych systemów ostatniej szansy?

– Niemożliwe, są najlepsze na świecie.

– W to nie wątpię.

– Panie prezydencie, załóżmy teraz, że to są ludzie. Prawdopodobnie nie są objęci opieką naszego państwa, do tego ocalili naszą stację, być może nie pierwszy raz. Doradzam ostrożność.

Prezydent był porywczym, ale również bardzo rozsądnym człowiekiem i dlatego zamknął oczy, zastanowił się nad tym, co usłyszał, a potem powiedział:

– Ile było prób sabotażu?

– Sto dwadzieścia trzy, a anonimowych donosów mieliśmy dwadzieścia siedem. Na razie dużo sytuacji jeszcze badamy. Oprócz tego incydentu większość to była dziecinada, jakieś działania zawiedzionych pracowników, zawistnych kolegów, głupota, zmęczenie czy nawet zemsta zdradzonej kobiety.

– Dobrze, zgadzam się. Tacy potężni ludzie na pewno mają potężnych sojuszników. Czy wiemy, jak się z nimi skontaktować? Czego chcą w zamian?

– To jest najciekawsze. Transmisja została wysłana przez jednego z komercyjnych satelitów. Sygnał wyszedł bezpośrednio z ośrodka pod Rzymem. Tam nasi koledzy znaleźli logi. Potem ślad niestety się urywa. Nie ma żadnych żądań, próśb, nic, tylko dwa słowa „you welcome”.

– Ktoś zadał sobie dużo trudu.

– Złamanie naszych zabezpieczeń oznacza, że ktoś jest bardzo głupi i nie boi się odwetu…

– ...albo zrobił to pomimo możliwych konsekwencji, bo korzystniejsze było przetrwanie stacji. – Prezydent się głęboko zamyślił. – Szczerze mówiąc byłbym zdziwiony, gdyby to wiązało się z jakąś grupą myślącą tylko o dobru ludzkości. Co oni wiedzą, a czego my nie wiemy? Jaki rachunek wystawią?

– Ma pan rację, że to niepokojące.

– Proszę informować mnie o postępach śledztw. Czy Wschodnie Wybrzeże przekazało, co się oficjalnie wydarzyło?

– Dostaliśmy notę, że zawinił niesprawdzony silnik, który wybuchł z przegrzania.

– Zasłona dymna?

– Tego nie wiemy, ale nasi naukowcy potwierdzają, że przy ich napędzie może się to zdarzyć.

– Ale pan w to nie wierzy?

– Oczywiście, że nie. Problem w tym, że ich przewyższamy. Znają swoje miejsce i skoro się na to zdecydowali, to są naprawdę zdesperowani albo…

– … albo nie panują nad swoim podwórkiem. I tak źle, i tak niedobrze. Przypomina mi się upadek ZSRR, i jak za bezcen sprzedawali atomówki. – Z zadumą stwierdził prezydent, który pamiętał wygrywane przez siebie aukcje i tajne negocjacje. – Czyli Amerykanie chcieli nas zniszczyć, gdy chcieliśmy ich dopuścić do tortu.

– I co teraz? Co robimy z ich człowiekiem?

– Dlaczego ocalał tylko jeden?

– Podobno obaj byli ubrani w kombinezony i młodszy wypchnął starszego.

– Czy to wiarygodne?

– Niezbyt. Specjaliści mówią, że mógł się załamać i że zrobi to po raz drugi.

– A rząd?

– Ich flota wojenna nie robi żadnych ruchów, a nawet zaczęła wycofywać się do portów.

– Opcje?

– Zaatakować albo przemieścić większość floty i przygotować się do walki.

– Nie o to pytam, tylko o tego Amerykanina.

– Możemy zamknąć go na stacji i nakazać misję eksploracyjną z naszymi chłopcami, albo puścić jego i jednego z naszych, albo czekać na kolejną zmianę… albo… albo…

– Albo pozostaje śluza – dokończył z zadumą prezydent.

– Niestety tak. Jeżeli go zostawimy samego na stacji, to może coś zniszczyć. Jeżeli pójdzie na powierzchnię, to przynajmniej oszczędzimy stację.

– Mogą go przecież związać.

– Pułkowniku, to kosmos. Oni tam muszą ćwiczyć i robić masę innych rzeczy, bo inaczej nie przeżyją. Jeśli ma być pilnowany całą dobę, to automatycznie tracimy jednego człowieka.

– Dobrze, niech go wezmą. Amerykanom zakomunikujcie, że jedna niesubordynacja i zostanie zlikwidowany. Dajcie im możliwość wysłania krótkiego wideo, gdzie przekażą rozkaz i kod autoryzacyjny.

– A to nie jest ryzykowne? Nie znamy ich kodów. Może tam być jakiś umówiony znak nakazujący rozpoczęcie dywersji.

– Dobrze, to bez wideo. Założyć mu tylko w skafandrze odcięcie powietrza. Co ze stacją?

– Stracili jedno ogniwo i trzydzieści procent tlenu. Przebicia zostały załatane i przy trzech osobach mogą przetrwać dwa miesiące.

– Dobrze. Jaki jest margines błędu?

 

Księżyc

– Wychodzimy?

– Wychodzimy.

Mężczyźni siedzieli w skafandrach w rozhermetyzowanym lądowniku, który kilka minut wcześniej miękko wylądował w pobliżu wywierconego otworu. Obaj sprawdzili swoje systemy, a potem Amerykanin wszedł do śluzy, a właściwie do przejścia dokładnie wielkości człowieka. Drzwi zamknęły się za nim, a po chwili zostały otwarte drzwi lądownika. Zgodnie z ustaleniami wyszedł i zatrzymał się na drabince, gdzie dokładnie po chwili dołączył do niego Chińczyk.

– Mały krok dla człowieka – powiedział Fei, zeskakując z ostatniego szczebla drabinki na grunt.

– …a wielki skok dla ludzkości – dokończył pułkownik, czekając na pozwolenie.

Ten ostatni miał oczywiście chęć być pierwszym, ale w jego sytuacji dyscyplina i obowiązki wobec ojczyzny wzięły górę.

Ich oddech był dosyć równy, i chociaż na szybce wyświetlacza widzieli informacje o wysokim tętnie, to czuli się znakomicie.

To normalne w takiej sytuacji. – Fei był niesamowicie szczęśliwy i cieszył się chwilą swojego życiowego triumfu. Jestem pierwszym Chińczykiem i pierwszym człowiekiem w tej misji na powierzchni Księżyca.

Wiedział, że tak zostanie zapamiętany po wieki wieków, niezależnie od tego, co się wydarzy. Decyzję o tym podjął komitet Partii i był jej niezwykle wdzięczny.

Jakby tego było mało, to wiedział również, że transmisja z lądowania wypadła na tyle dobrze, że jego żona i dzieci będą miały zapewnione szczęśliwe życie, a synowie na pewno dostaną zdrowe kobiety, może nawet te najpiękniejsze z podwójnym genem inteligencji.

Nie rozumiał jedynie tego, dlaczego mają zbadać wejście do nieznanego obiektu z Amerykaninem. Była to niezrozumiała decyzja partii, ale z nią nie dyskutował i wypełniał to, co im rozkazano.

To miało stać się za chwilę, teraz w dalszym ciągu trzymał patrzył na moduł lądownika, który przewiózł ich kilka kilometrów od bezpiecznej stacji.

Spojrzał również w górę. Tam krążyła ich stacja, która stała się ich domem i schronieniem.

Zaczął się powoli odwracać i zrobił dwa skoki.

– Możesz iść – powiedział w końcu do pułkownika.

– Zrozumiałem – odpowiedział tamten i po chwili znajdował się na powierzchni, podobnie jak Fei rozkoszując się całą sytuacją.

– Jesteśmy na powierzchni. – Dowódca zameldował do Yu, krążącego teraz samotnie na Tiangong 2.

– Zrozumiałem. Powodzenia – odpowiedział tajkonauta, który szanował Fei, ale równocześnie mocno przeżywał gorycz porażki i do ostatniej chwili miał nadzieję, że partia jakimś cudem pozwoli jemu poprowadzić ten rekonesans.

– Flaga.

Pułkownik powoli zdjął z pleców przymocowaną do masztu flagę, a następnie z ukłonem podał ją oburącz Chińczykowi.

Ten ją wziął, rozwinął i wbił w grunt.

Obaj zasalutowali.

Flaga była oczywiście chińska i mężczyźni nie mieli flagi amerykańskiej z uwagi na ostatnie wydarzenia.

Po minucie ciszy ruszyli z powrotem do lądownika. Z jego boku przymocowane były pojemniki ze sprzętem. Całość była niezwykle przemyślana. Pojemnik był przyczepiany niczym plecak, wystarczyło ustawić się plecami do lądownika i trafić w klamry.

– Plecak?

– Wszystko na zielono.

Mężczyźni ruszyli w kierunku odwiertu, który dokładnie obejrzeli. To był pierwszy raz, gdy w tym miejscu znajdowali się ludzie. Dziura miała średnicę dziesięciu metrów. Wstawiono do niej metalową drabinkę. Pierwszy schodził pułkownik, za nim tajkonauta. Trwało to około dwudziestu minut.

– To jak tunel. – Coldwell powiedział na dole, po dokładnym rozejrzeniu się.

– Tak. Tam mamy wyraźny zawał. – Fei wskazał ręką i obrócił się. – A tam jest metal.

– Niesamowite. – To jedyne, na co było stać amerykańskiego astronautę.

– Jak dotąd wysłano tutaj robota. I zapadła wtedy decyzja, żeby eksploracją zajęli się ludzie nie tylko z Chin.

– Rozumiem – odpowiedział Amerykanin, chociaż dalej nie był przekonany, czy Chińczycy nie podejmowali różnych kroków, o których nie informowali.

– Stacja jest całkowicie sprawna. – Dowódca okazał ręką na mały nadajnik, po sprawdzeniu wskazań komputera na nadgarstku. – Będzie wszystko przekazywać. Dopóki możemy, będziemy używać łączności bezprzewodowej. Idziemy.

Podłoże nie było już takie miękkie jak powierzchnia na górze, a korytarz wyraźnie prowadził w dół do większej jaskini. Jedna z jej ścian kończyła się metalową ścianą z regularną szachownicą poziomych i pionowych linii.

Jak Pegasus – pomyślał Amerykanin, wielki fan „Star Trek”, chociaż ze ściany nie wystawały żadne elementy dające podstawy sądzić, że jest ona czymś więcej niż ścianą.

– Co to może być?

– Miasto w jaskini?

– Bardziej wygląda jak burta statku. A może to… statek kosmiczny?

– Statek? Tutaj? Niemożliwe.

– Co robimy? Tlenu mamy na trzy godziny

– Spróbujmy dokładnie obejrzeć krawędzie. Może gdzieś znajdziemy wejście.

– W prawo?

– Dobrze.

Przeszli jakieś sto metrów i Chińczyk odezwał się:

– Pułkowniku, proszę zobaczyć, na środku tego panelu jest podłużne wgłębienie.

– Śluza?

– Tak, zupełnie jakby można było tam włożyć rękę w rękawicy.

– Właśnie.

– Próbujemy? Ciągniemy czy pchamy?

– Ciągniemy.

Zrobili zarówno jedno jak i drugie, ale ściana się nie ruszyła.

– Do góry?

Tym razem poszło lepiej. Prostokąt po pchnięciu dał się podnieść, za nim widać było małe pomieszczenie z dużą płytką.

– Śluza?

– Śluza.

Właz otworzył się. Prowadził do małego pomieszczenia, w którym było całkiem ciemno. Ich reflektory na hełmach rozświetlały nagie ciemne ściany, a kamery nagrywały każdy szczegół.

– Baza, czy widzicie? To wygląda jak śluza. – Fei zameldował.

– Potwierdzam.

– Pułkowniku, tam jest dźwignia.

– Dziwne.

– Proponuję zostawić tutaj kolejny nadajnik. I zacząć rozwijać kabel.

– Zrozumiałem.

Weszli, a następnie pociągnęli za dźwignię. Nic się nie stało.

– Może w drugą stronę?

– Spróbuj.

Nic się nie wydarzyło.

– Może trzeba zamknąć zewnętrzne drzwi?

– Ale wtedy odetniemy kabel.

– Bez ryzyka nic nie ma.

–Yu, wchodzimy do środka i odcinamy łączność. Zostawiamy tylko sondę przed wejściem.

– Potwierdzam. Obraz jasny.

Mężczyźni zamknęli drzwi, chwytając w ten sam sposób uchwyt z drugiej strony.

– Yu, czy nas słyszysz?

– Tylko voice, niski bitrate.

– Dobre i to.

– Pułkowniku, może trzeba pompować?

Chwycili obaj i zaczęli poruszać dźwignią w jedną i drugą stronę. Za trzecim razem zaskrzypiało coś za ich plecami, a drzwi w środku poruszyły się odrobinę.

– Jeszcze raz.

Powtórzyli to trzy razy, a drzwi przesunęły się o kolejne milimetry. Mężczyźni spojrzeli się bez słowa po sobie i dalej pracowali, a wejście otwierało się coraz bardziej i bardziej. Nie poczuli żadnego ruchu powietrza, z zewnątrz również nic nie wyleciało.

– Brak atmosfery?

– Na to wygląda.

W końcu udało się otworzyć przejście, a pułkownik spojrzał się:

– Wchodzimy?

– Pan pierwszy.

Za drzwiami widać było ciemny korytarz, który prowadził w lewo i prawo. Ściany w kolorze aluminium nie były pomalowane, nie dało się zauważyć żadnych okien ani drzwi.

– Zamykamy? – powiedział pułkownik, pokazując na dźwignię z tej strony drzwi.

– Może lepiej nie. Zostawmy kolejny przekaźnik.

Amerykanin wyjął urządzenie z plecaka Chińczyka, przestawił w przeciwną pozycję duży włącznik na obudowie, poczekał aż zaczną świecić się trzy zielone diody, i delikatnie upuścił całość na grunt.

– Stacja sprawna. – Fei sprawdził na swoim panelu.

Zaczęli powoli iść, zaś po przejściu jakichś trzydziestu metrów nagle stanęli.

– Światło, widzę jakieś światło – odezwał się pułkownik Coldwell.

– Potwierdzam – odpowiedział Yu i dodał: – Promieniowanie w normie.

Nagle zobaczyli czarno–biały obraz, który unosił się przed nimi w powietrzu.

– Eeeee, to hologram.

– O kurwa – wyjąkał Amerykanin, który najwyraźniej rozpoznał mężczyznę z wąsikiem.

– Ogłaszam otwarcie igrzysk olimpijskich nowej ery w niemieckiej ziemi. – Usłyszeli histeryczny hipnotyzujący męski krzyk w słuchawkach, a z nim skandujące tłumy.

– Dowódco? Wykrywam jakieś dziwne transmisje. – Po chwili usłyszeli głos zdumionego Yu, ale zignorowali go, gdyż obraz się zmienił.

Zobaczyli kolorową panoramę Pekinu i otwarcie igrzysk olimpijskich z dwudziestego trzeciego. Kolejnym obrazem była ziemia, która zaczęła się oddalać. Widać było kolejne planety, a oni zaczęli komentować i pokazywać sobie palcami:

– Mars.

– A tutaj jest Jowisz.

– Cały układ słoneczny.

– Fascynujące.

– W rzeczy samej.

W pewnej chwili obraz zamigotał i zobaczyli księżyc i ich własne twarze, od których prowadziła strzałka na powierzchnię. Wszystko trwało jakieś pięć minut, potem obraz zgasł, a światło nad ich głowami stawało się coraz bardziej jasne. Korytarz zaczął ożywać.

– Niewiarygodne. – Obaj mężczyźni byli w szoku, widząc i jakimś cudem słysząc, że włączają się kolejne elementy w zasięgu ich wzroku.

Udali się do przodu i doszli do drzwi, na których wyświetliły się napisy po angielsku… I wtedy wszystko zgasło…

 

>> Szkolenie <<

Londyn

Znany mi mężczyzna usiadł na wygodnym skórzanym fotelu, potem rozłożył ręce i powiedział teatralnym głosem:

– Witamy na pustyni rzeczywistości.25

Znajdowaliśmy się w dawnym magazynie przerobionym na loft, ja siedziałem w takim samym jak on fotelu, a przede nami stał mały szklany stolik z filiżankami i czajniczkiem, i starodawny telewizor.

– Herbaty? – Mój rozmówca uśmiechnął się, a potem nalał płynu do filiżanek i zadał pytanie:

– Co wiesz o Cykadzie?

– Zespół naukowców, o których niewiele wiadomo – odpowiedziałem.

Tamten uśmiechnął się i powiedział coś, co mną wstrząsnęło:

– Ludźmi bardzo łatwo manipulować. Pokażę ci coś, oto dziesięć zasad kontroli tłumu.

Tu wziął pilota do ręki i na stojącym przed nami telewizorze wyświetlił tekst ze znanymi dziesięcioma punktami:

1. Rozpraszaj uwagę.

2. Generuj problemy i od razu proponuj rozwiązania.

3. Zmiany wprowadzaj małymi krokami.

4. Odraczaj wszystko, co tylko możliwe.

5. Mów do każdego człowieka jak do małego dziecka.

6. Skupiaj się na emocjach, a nie na racjonalności.

7. Utrzymuj wszystkich w ignorancji.

8. Na wszelkie sposoby promuj przeciętność.

9. Wzmacniaj u wszystkich poczucie winy.

10. Poznawaj ludzi lepiej niż oni sami.26

– Dlaczego pan mi to pokazuje?

– Bo widzisz, wielu myśli, że świat jest skomplikowany, tymczasem on jest bardzo prosty. Powiedz mi, co myślisz o zabójstwie Kennedy’ego? Albo WTC? Grenfell Tower?

Zamyśliłem się, podczas gdy tamten kontynuował:

– Światem od wieków kierują ci sami ludzie. Praktycznie nic nie dzieje się przez zaniedbanie. Wszystko to są igrzyska dla ludu, najczęściej coś się dzieje jak komuś na górze puszczą nerwy albo ma interes. Przypadki, gdy chodzi o bezinteresownej pchnięcie ludzkości na inne tory można liczyć na palcach jednej ręki. Ludzie nie mogą poczuć się zbyt bezpiecznie. To bydło, które musi mieć adrenalinę. A straty własne są dopuszczalne. I tak by niczego nie wymyślili.

– A wolność?

– A czymże jest wolność? Popatrz na twoją działkę. Przez tyle lat Torvalds i Stallman gadali o darmowym sofcie. I zobacz, ile dystrybucji, forków i Bóg wie czego jeszcze powstawało. Zobacz sobie, jakie problemy miał Firefox i jak wolno działał LibreOffice. I teraz porównaj to do Windows, za którym stały pieniądze i kontrola z góry. Wszyscy narzekali, ale tego używali. A MacOS? Jak pięknie działał, gdyż jedna firma kontrolowała również sprzęt. Spójrz na Androida. Google go nadzorowało, ale dawało jakiś rodzaj wolności. Zobacz, jak wszyscy zmieniali go na swoją modłę, ile wersji wisiało na xda–developers. To był jakiś koszmar. Ludzie potrzebują być brani krótko za mordę, nie za krótko, to fakt. A właściwie mówiąc, jak im dać tylko trochę swobody, to chodzą wtedy jak zegareczki. Myślisz, że mielibyśmy komórki, gdyby jedna organizacja nie wprowadzała standardów? Że byłby Internet? Że kobiety rodziłyby dzieci?

– Ale kobiety są niewolone przez mężczyzn – przerwałem.

– Dużo ma służalczą naturę i wierzy, że to dobre. To wszystko fakt. Nie czują potrzeby dominowania, chcą mieć tylko bezpieczeństwo i wygodę. A to, że mężczyźni wykorzystują je do granic możliwości, to inna sprawa.

Milczałem, a on chciał mnie chyba pognębić do samego końca:

– Jak myślisz, dlaczego wprowadzono pieniądz papierowy? Po to, żeby tacy jak my mogli dodrukować kilka zer do konta i żeby nic się nie zmieniało. Executive Order 11110 miał zmienić ten porządek i trzeba było zatrzymać Kennedy’ego.

– Ale…

– Ale co?

– Nie chodziło o izraelski program atomowy? I o to, że prezydent chciał go wstrzymać? – Chciałem go zaskoczyć znajomością teorii spiskowych.

– Nie mieszajmy do tego polityki. – Machnął ręką. – A teraz najlepsze. Cykada jest organem doradczym i rzeczywiście istnieje. Będziesz dostawać pewne narzędzia do kontrolowania rzeczywistości, mniejsze i większe. Pieniędzy ci nie zabraknie. Witaj w XXI wieku, gdzie wolność polega na tym, że wybiera się, kto ciebie szpieguje.

No tak, facet od czubków – pomyślałem, ale starałem nie dać tego po sobie poznać.

 

***

 

Leżałem na boku, w swoim łóżku. Pierwsze co zobaczyłem, to był obrazek na ścianie, który przedstawiał żaglowiec płynący pod pełnymi żaglami.

Piękne jak okręt. Pod pełnymi żaglami. Jak konie w galopie. Jak niebo nad nami27. – Dziwne, ale przypomniał mi się jakiś stary tekst. Skądś go znałem, nie byłem jednak w stanie przypomnieć sobie skąd.

Obróciłem głowę.

Na zegarku obok łóżka wyświetlona była godzina 12:2828, a deszcz obijał się o szybę.

Zaczęło świtać mi w głowie, że siedziałem z czubkiem w jakimś magazynie, a potem urwał mi się film.

Jak się tu do cholery znalazłem? – Odrzuciłem kołdrę i wstałem, żeby wziąć coś do picia z lodówki. A może to był tylko sen?

Wszystko mnie bolało, ale nie miałem widocznych ran, siniaków ani niczego innego, co by mnie zaskoczyło.

Oprócz magazynu pamiętałem część jakiegoś snu i to, że byłem w wieży, która miała siedem pięter. Szukałem tam źródła jakiegoś sygnału, a na każdym piętrze przeszkadzały mi potwory. Siedem pięter jak siedem grzechów głównych.

Pamiętałem też drugi sen, gdzie jechałem jakimś wymyślnym fidrygałkiem, francuskim autkiem dla francuskich piesków. Zostałem zatrzymany do kontroli w Warszawie. To było na moście, chyba siekierkowskim. Policjant wsiadł na fotel pasażera, co było dziwne same w sobie, i powiedział:

– Dzień dobry, kontrola drogowa…

Nie dokończył, a z tyłu zaczęli dosiadać się jacyś dziwni ludzie.

– Panie, to nie taksówka ani Uber – krzyknąłem do jednego z nich.

Tamci wzruszyli ramionami, a ja odezwałem się do policjanta:

– Co oni robią? Pomoże mi pan?

Ten wyszedł, nie uraczywszy mnie nawet spojrzeniem.

Wybiegłem z samochodu, obiegłem go i zobaczyłem, że kolejni ludkowie zaczynają rozbierać moje auto, a jeszcze kolejni pakują się do środka.

Te sny były tak realistyczne, że leżąc w łóżku doszedłem do wniosku, że pamięć płata mi figle. I pewnie bym tak dalej myślał, gdybym rano nie zobaczył kostki pamięci przy komputerze.

Uśmiechnąłem się, bo w dzisiejszych czasach każdy pędrak czy karta pamięci czy nawet dysk mogły być zmanipulowane i służyć nawet do spalenia komputera, natomiast kostki zawierały tylko łatwo odczytywane ciągi zer i jedynek. Starodawna technologia stworzona jako rozwinięcie płyt DVD okazała się najbezpieczniejsza. Jedyne zagrożenie było z nią takie, że takie coś mogło aktywować niszczycielskie działanie w kodzie, który dotarł wcześniej inną drogą na czytnik. To było możliwe, ale ja użyłem oddzielnego systemu i wyeliminowałem to ryzyko do minimum.

Na kostce znalazłem trochę materiałów, w których pokazano, jak w Stanach rozwijały się pewne rzeczy.

Wynikało z nich, że niektóre firmy budowały totalnie od podstaw swoją infrastrukturę, bo obawiały się szpiegowania. Robił tak chociażby Google, który rozwijał Non–Extensible Reduced Firmware, które w zamyśle miało wyeliminować UEFI czy Intel ME29.

Przeczytałem tam również o panu Rodzie Rosensteinie, który jasno twierdził:

„Nasze społeczeństwo nigdy wcześniej nie było w sytuacji, w której dowód przestępczego działania był całkowicie niewykrywalny, i to mimo pozyskania przez oficerów policji nakazu sądu. Jednak taką właśnie sytuację tworzą firmy technologiczne (…) mimo że nigdy nie było prawa do absolutnej prywatności. W ramach Czwartej Poprawki rozmowy mogą zostać podsłuchane, a zamknięte urządzenia otwarte, jeśli władze uwiarygodnią to, że służyły przestępstwu. Odporne na nakazy sądowe szyfrowanie łamie zaś konstytucyjną równowagę, wynosząc prywatność ponad bezpieczeństwo publiczne, czyniąc z rozmów i urządzeń strefy bezprawia, w których przestępcy i terroryści mogą działać bez obawy o wykrycie przez policję i skazanie przez sądy”30

Nie krył on się z tym, co robiono przez lata:

„Szyfrowanie ma swoją wartość. Jest ono fundamentem bezpieczeństwa danych, niezbędnym do ich ochrony przed cyberatakami. Jest kluczowe dla wzrostu i rozkwitu cyfrowej gospodarki. W pełni jej popieramy. Popieram silne i odpowiedzialne szyfrowanie”.

Kluczowe było oczywiście słowo „odpowiedzialne”, które znaczyło tyle, że wszystko miało być odkodowane dla odpowiednich, naturalnie odpowiedzialnych, organów.

Znalazłem też masę wykresów pokazujących, o ile zmniejszyły się nakłady na służbę zdrowia. Te były nawet ciekawe, bo widać było, jak usunięcie konkurencyjnych firm spowodowało, że medykom nie opłacało się przeskakiwać z gabinetu do gabinetu.

Było tam też dużo informacji o tym, jak zmniejszenie ilości operatorów komórkowych zmniejszyło ilość stacji bazowych i smog poprzez wykorzystanie częstotliwości radiowych w lepszy i bardziej efektywny sposób.

Kolejną innowacją była likwidacja więzień, a właściwie zamienienie wszystkich kar na ciężkie prace, w których obowiązywała zasada „nie pracujesz, nie jesz”.

 

>>> Nowe życie <<<

Londyn

Chciała założyć rodzinę i nie rozumiała tego, co kiedyś zrobił tamten chłopak.

Dlaczego właściwie się nie odezwał? Brak numeru nie powinien być problemem. Co mu takiego zrobiłam? – Czuła się niepewnie i źle. Jak można w ogóle traktować tak drugiego człowieka?

Dała mu przestrzeń i nie odzywała się kilka dni, żeby mógł od niej odpocząć. Przychyliła mu nieba, a on ją zostawił.

Trochę teraz czytała o świecie, najczęściej zapuszczając się w niezbadane rejony sieci. Dużo tam było chociażby o Chińczykach:

„Znaleźli artefakty obcych. Już rząd USA tuszował kontakty z obcymi. Nie pozwalał, aby wiedza o nich przedostawała się do opinii publicznej. Mówiono o ochronie ludzkości i chęci zachowania technologii tylko dla siebie.

Ale dlaczego Amerykanie przestali latać po Apollo? Czy dlatego tak działali, bo czegoś się przestraszyli? Czy zawarli jakiś układ z innymi gatunkami?

Teraz na Księżycu znaleźli się Chińczycy, którzy przejęli dawnych specjalistów z Rosji i jako jedna z trzech potęg światowych nie mają żadnych ograniczeń. Poniżej zdjęcia z tego, co znaleźli po ciemnej stronie księżyca”.

Bzdury – zamknęła z trzaskiem Hyperbooka.

 

> Przewrót <

Księżyc

Dwóch astronautów stało w tajemniczym korytarzu, bojąc się nawet poruszyć. Wokół nich zrobiło się całkiem ciemno i przestrzeń rozjaśniały jedynie awaryjne światła na hełmach i napisy z wizjerów.

– Czy widać jakieś promieniowanie? Pułkowniku?

– Nic.

– Yu? A u ciebie? Jakieś zmiany?

– Nic, żadnych innych odczytów praktycznie w całym paśmie fal elektromagnetycznych, w ogóle żadnego promieniowania ani niczego więcej.

– Czy masz zapis naszej trasy?

– Dokładnie tak. Wszystko już wysłane na ziemię. Niesamowite.

– Dobrze. Pułkowniku, ile ma pan tlenu?

– Osiemdziesiąt sześć procent.

– Poczekajmy tutaj dwie minuty. Ustawiam timer. – Fei obrócił się do amerykańskiego kolegi. – Proponuję przejść tyle, ile się da, i zawrócić.

– Zrozumiałem.

Chińczyk gorączkowo myślał nad tym, co właśnie przeżywa. Czuł, że jest to coś większego niż całe jego życie i życie jego rodziny. Był zdenerwowany, ale zamknął oczy i próbował choć trochę uspokoić oddech. Cieszył się, że to on znalazł się tu jako pierwszy z Chińczyków.

Dlaczego to mnie spotkał tak wielki zaszczyt i tak wielkie wątpliwości? Czy teraz umrzemy? – Dalej nie rozumiał partii, która wysłała z nim przedstawiciela narodu, który kilkanaście lata wcześniej przegrał wojnę celną i wielokrotnie był podejrzewany o ataki biologiczne.

– Tan tan tan tan. – Odezwał się dźwięk alarmu.

– Pułkowniku, czy wszystko w porządku?

– Tak.

Mężczyźni zaczęli iść.

– Mam wrażenie, że skręcamy.

– Tak, cały czas idziemy w lewo. Może korytarz jest zbudowany na kształcie okręgu?

– Jeżeli tak, to powinniśmy dojść do miejsca, gdzie weszliśmy.

– Tak.

– Tlenu mamy na cztery godziny.

– Przejdźmy jeszcze godzinę. I najwyżej wrócimy.

– Zrozumiałem.

Czy zastaniemy tutaj jakichś obcych czy wyginęli dawno temu? – myślał Chińczyk, a Amerykanin od razu oceniał. Broń, maszyny, obce próbki. Jak to zabezpieczyć? I czy jest tu jakiś system obronny?

– Ssss, ssss. – Ich oddechy były jedynymi odgłosami, które słychać było w słuchawkach.

– Drzwi. – Amerykanin pokazał ręką szczelinę na wewnętrznej ścianie po jakichś dziesięciu minutach.

– Potwierdzam.

– Taki sam uchwyt do otwierania.

– Potwierdzam.

– Jaka decyzja?

– Wystarczy jak na pierwszy zwiad.

– Idziemy dalej?

– Potwierdzam.

Po kilku kolejnych minutach minęli kolejne… i kolejne, a po trzydziestu doszli do swojej boi sygnałowej.

– Pułkowniku wychodzimy.

 

Waszyngton

– Czy coś wiemy? – zapytał prezydent.

– Silnik nie miał prawa zawieść. Cały czas szukamy sprawców.

– Spisek w armii?

– Możliwe.

– A nasz człowiek?

– Dostaliśmy wideo. Pułkownik Coldwell jest pokazany na tle wczorajszego wydania The Washington Post i mówi, że był na powierzchni księżyca. Brak szczegółów, a video było rozpuszczone przez filtry Gaussa.

– Czyli coś ukrywają. Wyślijcie ambasadora.

– Nie powinniśmy czekać na ich ruch?

– Ambasador ma dostać pełnomocnictwo na prowadzenie negocjacji i bezpośredni kontakt do mnie. – Prezydent zignorował radę.

– Czy powinniśmy im dawać dostęp do naszego sprzętu?

– USA sobie z nimi nie poradzili, obecnie wynik nie jest przewidywalny. O mało co nie stracili swojej stacji i są kilka kroków do przodu. Myślę, że to małe ustępstwo.

– Dziękuję generale.

– Panie prezydencie. – W odpowiedzi generał zasalutował z ogromnym szacunkiem.

 

Pekin

Zhune Liang i ambasador Kirkman siedzieli naprzeciw siebie w tym samym pokoju, w którym kiedyś odbyła się prezentacja zdjęć. Panowała między nimi niezręczna cisza, którą przerwał gospodarz:

– Ponownie się spotykamy.

– Tak. Dziękuję szanowny Liang, że zgodził się pan na to spotkanie. Mam upoważnienie od samego prezydenta, żeby przekazać przeprosiny i zapytać się, jak możemy wynagrodzić problemy związane z tą niezręczną sytuacją.

– Czy uważa pan, że wciąż macie nasze zaufanie?

– Panie ambasadorze – Amerykanin westchnął ciężko… – Prowadzimy w tej sprawie intensywne śledztwo.

– Przepraszam, że przerwę, ale to nic nie oznacza i przez to nas nie interesuje. Straciliście swoją szansę.

– A co by było, gdybym obiecał na przykład tony surowców?

– Słucham. O czym konkretnie mówimy?

– O trzydziestu tonach uranu, oczywiście przekazanego nieoficjalnie.

Ambasador chiński uśmiechnął się przyjaźnie, nagle jednak rysy jego twarzy zmieniły się nie do poznania i z lekkim ukłonem powiedział nieprzyjemnym głosem:

– Zaszły niespodziewane okoliczności. Musi pan opuścić ambasadę.

– A układ?

– Proszę sobie nie żartować.

Do pokoju weszło kilku ochroniarzy, którzy wyprowadzili zaskoczonego starszego pana do limuzyny. Obyło się bez incydentu dyplomatycznego i jego nietykalność cielesna nie została naruszona.

 

Waszyngton

– Generale, dlaczego ogłoszono DEFCON 1? – Prezydent Tyler zdjął okulary i popatrzył na ekran przenośnego wyświetlacza taktycznego, za którym stał generał Stamper i kilkunastu doradców. – I dlaczego nie idziemy do centrum decyzyjnego?

– Chińczycy wystrzelili głowicę jądrową na Waszyngton. Będzie tu za pięć minut. W centrum mamy problem z ekranami i podejrzewamy cyberatak.

– Nasza odpowiedź? – Prezydent rozejrzał się nerwowo po gabinecie owalnym.

– Trzy okręty mają rozkaz odpalić pociski hipersoniczne, gdy tamta będzie w pobliżu wybrzeża. Wcześniej kilka razy spróbujemy ją zastrzelić, procedury są już w toku.

– Ale to nie ma sensu. Nie ryzykowaliby tylko z jedną głowicą. Proszę mnie połączyć z Pekinem.

– Panie prezydencie, nie ma czasu. Trzeba podjąć decyzję.

– Proszę mnie połączyć.

– Rozkaz – potwierdził generał, po chwili jednak przycisnął słuchawkę w uchu i dodał: – Panie prezydencie, brak łączności.

W tym momencie drzwi pokoju się otworzyły i do pokoju wpadła kolejna grupa żołnierzy.

– Co tu…

– Panie prezydencie, to przewrót – odpowiedział jeden z nowo przybyłych, celując do generała z pistoletu. – Generał chciał przejąć władzę.

– To pomówienia. – Spokojnie stwierdził wieloletni szef sił zbrojnych.

Dwie grupy mierzyły do siebie, a napięcie rosło w tempie wykładniczym.

– Opuścić broń – rozkazał prezydent. – Jestem waszym szefem do cholery czy nie? – dodał po kilku sekundach, gdy nic się nie stało.

– Tak jest! – krzyknęli równocześnie generał i pułkownik.

– Proszę aresztować generała.

– Ale…

– Wyprowadzić go do pokoju obok i rozbroić jego ludzi

– Słyszeliście. – Pułkownik przejął inicjatywę, a żołnierze generała zaczęli niepewnie opuszczać broń. – Wyprowadzić tych zdrajców.

Po chwili prezydent patrzył na swojego wieloletniego przyjaciela, który stanął na baczność i zameldował:

– Panie prezydencie, melduję wykonanie rozkazu.

– Pułkowniku, proszę zostać, a reszta niech opuści pokój.

– Rozkaz – potwierdził pułkownik i powiedział do wszystkich. – Słyszeliście. Czekać na zewnątrz.

Po chwili w gabinecie zostały tylko dwie osoby.

– Will, co się dzieje?

– To co zawsze. Spisek. Chińczycy zdobywają przewagę i wojskowi chcieli ich jej pozbawić.

– Ale przecież oni założyli tam tylko stację kosmiczną.

– Nie tylko… Ale nie mamy na to teraz czasu.

– Co z pociskami Chińczyków?

– To była zmyłka… Ale mamy problem z kilkoma łodziami.

– Chcą wysłać pociski?

– Tak. Próbujemy to zatrzymać.

Prezydent dał znak, żeby jego wieloletni przyjaciel zamilkł, potem podniósł słuchawkę i rzucił krótko:

– Dawać mi tu Pekin.

Zapadła cisza, po chwili szef łączności zameldował:

– Panie prezydencie, prezydent na linii. Przełączam.

– Panie prezydencie, dziękuję, że zgodził się pan na rozmowę. Tak. Tak. Z przykrością muszę potwierdzić, że ma pan rację i że mam problem z niektórymi wojskowymi. Tak rozumiem. Dobrze. Dziękuję.

Prezydent odłożył słuchawkę i powiedział do przyjaciela:

– Rozkazać wszystkim okrętów nawodnych zatrzymanie się, a łodziom podwodnym wynurzenie. Trzymać całą broń w gotowości, wyrzutnie otwarte i tak dalej. Jeśli zrobią ruch, my też zrobimy. Ale oni mają zacząć.

– Ale…

– Nie mamy wielkiego wyboru, jeśli chcemy uniknąć trzeciej wojny światowej. Chińczycy i tak już są wkurwieni. Na razie mam zapewnienie, że odpowiedzą tylko obroną. Zagrozili zatopieniem każdej jednostki, która się nie podda. Słuchaj, nie chcę podzielić losu USA.

– Rozumiem.

– To co z tym księżycem?

– Wojskowi wpierw sabotowali ich program kosmiczny, potem wysadzili nasz prom.

Prezydent usiadł i schował głowę w rękach:

– Ale dlaczego chcieli zatrzymać Chińczyków? Przecież można im wiercić i zakładać, co tam sobie chcą.

– Panie prezydencie, wpierw chodziło o Hel 3, teraz jednak wiemy, że oni odkryli tam pozaziemską technologię.

– I nic mi nie przekazano?

– W spisek włączonych było wielu oficerów wysokiego szczebla i duża część raportów była zatrzymywana.

– i...

– Tak?

– Może to być związane z odkryciami z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku.

– O mój Boże.

 

Księżyc

„Wiadomość priorytetowa, wiadomość priorytetowa” – Obaj Chińczycy spojrzeli po sobie i wzrokiem nakazali Amerykaninowi, żeby się oddalił.

Yu patrzył na ich przymusowego gościa, a Fei zaczął czytać na ekranie laptopa:

„Sytuacja kryzysowa w Ameryce, możliwy atak. Pilnować pułkownika, ale nie zmieniać rozkładu dnia”.

Mężczyźni znów spojrzeli po sobie, a potem przywołali swojego gościa:

– Mamy spotkanie za piętnaście minut.

 

Biały

Długo po przewrocie

 

>> Podróż służbowa <<

Londyn

– Będziesz pracować w Krakowie. Papiery są już załatwione.

Zamyśliłem się głęboko. Kraków i Warszawa nigdy nie pałały do siebie miłością, do tego w tych pokręconych czasach takie transfery były niezwykłą rzadkością.

– Gdzie jest haczyk? I po co tam jadę?

– Pojedziesz, powęszysz. Jak bumerang wraca sprawa bomb walizkowych, które pozostały po Rosji. Podobno jedna wypłynęła w Krakowie i podobno ma być użyta w jakimś chorym celu.

– I co? Przyjeżdżam z Londynu i tak, ot sobie, znajduję bombę na ulicy?

– Dostaniesz transfer na dosyć wysokie stanowisko inżynierskie, na którym potrzebna jest specyficzna wiedza dotycząca specyficznego softu. Mamy nadzieję, że chodzi właśnie o soft do bomby. A tak w ogóle to masz do tej roli odpowiednie kwalifikacje, i nie mówię tylko o wpisach w papierach.

– No i co? Powiedzą mi, że to o to chodzi? Chorzy jesteście?

– Cykada zbiera informacje z wielu źródeł. Nikt nie oczekuje, że dostarczysz jakiekolwiek informacje. To typowa misja analityczna.

– Skąd pomysł na bombę atomową? Gdzie ją niby mają odpalić?

– Tego nie mogę powiedzieć, ale mam to. – Mój kontakt wyciągnął małą flaszeczkę z przeźroczystym płynem. – Ten płyn zmyli komputery Policji. Wywołuje przepełnienie stosu podczas sekwencjonowania DNA w maszynach, których używają.

Uśmiechnąłem się, że mamy takie zabawki. Nie mogłem doczekać się na więcej. Widziałem już kostki jak tracące po krótkim czasie dane, teraz okazało się, że możemy zejść głębiej… i pomyśleć, że zaczęło się od gry, w której znajdowały się matematyczne zagadki i dowody do udowodnienia.

Nie miałem żadnych skrupułów z używaniem całego tego wyposażenia. Z jednej strony żal mi było, bo miało to dziać się na terenie Polski, którą jeszcze pamiętałem. Z drugiej strony system wkładał nam piasek w tryby i nie przyjmował do wiadomości, że jest coś ponad nim.

– Dziękuję – powiedziałem.

– Zadam ci jeszcze jedno pytanie. Czy zastanawiałeś, dlaczego używamy systemu dziesiątkowego?

– No nie tylko… jestem też ósemkowy i szesnastkowy i inne.

– Są, ale dlaczego to dziesiątkowy jest najpopularniejszy?

– Bo mamy dziesięć paluchów?

– A dlaczego PI to trzy czternaście? A może trzeba zapisać ją w innym systemie i wtedy wszystkie prawa wszechświata staną się inne?

– Dlaczego mi to mówisz?

– Zobacz jak wiele ludzi przyjmuje, że zielone oznacza idź, a czerwone stop. A może powinno być odwrotnie?

– Cały czas mieszacie mi w głowie. Jeszcze tylko brakuje pytania, czy chcę wziąć czerwoną czy zieloną pigułkę.

– A chcesz?

>>> Kariera <<<

Londyn, również długo po przewrocie

Oślizgły, czerwony i paskudny.

Odrażający potwór leżał na niej i darł małego ryja.

Był wciąż połączony pępowiną i śmierdział. Cuchnął nią, ale czymś jeszcze, czymś znajomym. Nie mogła sobie przypomnieć co to było, ale kojarzyło się niezwykle miło.

Była brudna, w środku i na zewnątrz. Nie czuła cipy i cycków, z których lało się mleko. Od wrzasku bolała ją głowa. Chciała pić, palić i żeby wszyscy się od niej odpieprzyli. Chciała zakryć te małe usta i uciszyć potwora, ale nie miała siły nawet na to, żeby ruszyć ręką.

Kilka minut wcześniej poczuła ulgę, że w końcu pozbyła się tego pasożyta. Nie żałowała swoich decyzji i tego, że nie zdecydowała się na jego legalne pozbycie przez pierwszy miesiąc.

Zaczęła kolejny etap w życiu. Ciężarówka bez ładunku i faceta. Koleżanki straszyły ją, że nie będzie już trzymać, że będą szyć, że będą rozstępy i tysiąc problemów. Nie chciała o tym myśleć, chciała mieć tylko spokój. Przy zdrowych zmysłach trzymała ją tylko świadomość, że wiele kobiet przywiązuje się do swojego pasożyta, nadaje mu imię i pozwala się bawić z innymi pasożytami.

Poczuła ukłucie na ręku. W końcu zapadła błogosławiona ciemność.

 

***

 

Kilka dni po wyjściu ze szpitala postanowiła zmienić priorytety. Miała dosyć dziecka. Zostawiła go w domu pod opieką i postanowiła się przejść, i przemyśleć kolejne kroki.

Zapragnęła stabilizacji. Nie mogła patrzeć na tych wszystkich lowelasów i kolesi, którzy w piątek wieczorem potrafili tylko rzygać przed pubem.

– Ficki, fuck, bella mua. Puk puk, fiki miki.

Tylko takich spotykała od swojego przyjazdu do Londynu, a oni w ogóle nie mieli pojęcia, jak zaspokoić zdrową, normalną kobietę. To byli typowi krótkodystansowcy i jak poznało się jednego, to znało się już wszystkich.

I wtedy wszechświat odpowiedział na jej błagania. Zobaczyła obcokrajowca, który już na pierwszy rzut oka budził zaufanie. Nie szukała znajomości na siłę, ale nie mogła zdzierżyć tego, jak nie radził sobie z dzieckiem. Chłopiec był mały, zasmarkany i płakał w spacerówce, a on nieporadnie próbował wytrzeć jego buzię, uspokajając go po niemiecku. Nie mogła na to patrzeć, więc podeszła i delikatnie powiedziała w tym języku:

– Pan pozwoli. Trzeba wytrzeć i złożyć do środka, wtedy nie śmierdzi. Jak się dziecko nazywa?

– Brajanek.

O mało nie parsknęła śmiechem, ale opanowała się i dodała:

– Pomogę.

– Nie, nie, nie trzeba.

– Nalegam. – Nie patrzyła nawet na jego osłupiałą minę, tylko wyjęła z pudelka przy wózku kolejne chusteczki i wytarła małą roześmianą buzię, wypięła malucha z szelek, wzięła go na ręce i zaczęła mu nucić jedną z kołysanek, którą śpiewała jej mama:

„Z popielnika na Wojtusia

Iskiereczka mruga

Chodź opowiem Ci bajeczkę

bajka będzie długa…”

Małemu ulało się dwa razy, potem zaczął ssać kciuka, a na końcu usnął. Dopiero wtedy włożyła go do wózka i odezwała się do mężczyzny:

– Z małymi dziećmi trzeba delikatnie.

Ten popatrzył bez słowa, a potem podał jej rękę:

– Joseph. Dziękuję bardzo, nie szuka pani przypadkiem pracy?

– Eeee, czy chce pan delikatnie z liścia czy od razu pięścią?

Ten spojrzał speszony, ale od razu uśmiechnął się ze zrozumieniem:

– Aaaa, o to chodzi. Już rozumiem. Lubię kobiety z charakterem. Nie chodziło mi o nic zbereźnego ani bezpłatny staż, tylko o zwykłą, uczciwą pracę za normalne realne pieniądze.

– Mam i nie szukam.

– To może chociaż pójdziemy na kolację? Nalegam. Co pani robi jutro wieczorem?

– Ale ja mam dziecko.

– To je pani weźmie ze sobą – odparł niespeszony.

– Jutro nie mam czasu…

– Nie ułatwia pani…

– Jezu, niech mi pan przez chwilę nie przerywa. – Zirytowała się. – Mogę go znaleźć w piątek

– Doskonale, przyjadę po panią, na jaki adres?

Był cichy i patrzył czujnie zza modnych okularów. Czuć było od niego charyzmę. Pomyślała, że tak długo czekała na coś dobrego, i może właśnie teraz warto zaryzykować i pójść na żywioł:

– Westmington Street 12, o dwudziestej.

– Doskonale. – Uśmiechnął się czarująco i poszedł w swoją stronę.

Im dalej było od spotkania w parku, tym bardziej wydawało się jej, że to sen, z drugiej strony w piątek w pracy była mocno poddenerwowana, a wieczorem nie mogła znaleźć sobie miejsca. Przygotowywała się dosyć starannie do tej randki. Układanie włosów, kąpiel i makijaż. Wszystko robiło się dosłownie samo, zupełnie jakby nagle otworzyła się jej jakaś klepka w pamięci, przypominając to, co kiedyś tak mocno kochała.

O umówionej porze usłyszała, że ktoś podjechał pod jej dom. Delikatnie spojrzała zza lekko uchylonej firanki i odebrało jej mowę.

Czarna Tesla XS.

Mężczyzna wysiadł, wyciągnął z bagażnika wielki bukiet kwiatów i podszedł do drzwi wejściowych.

Ding dong. – Dzwonek słychać było w całym domu, ona jednak opanowała swoją niecierpliwość, spojrzała w lustro, przygładziła niewidzialne zmarszczki na sukience, odliczyła do dziesięciu i dopiero wtedy powoli podeszła do drzwi i je otworzyła.

Joseph spojrzał rozmarzonym wzrokiem i podał jej kwiaty, a ona uśmiechnęła się promiennie widząc, że zrobiła na nim duże wrażenie.

– Dobry wieczór. Coś pięknego dla pięknego kobiety.

– Jaki pan miły. – Nie znosiła róż, ale tym razem uznała, że można zrobić wyjątek i należy je przyjąć. – Proszę wejść.

– Zapraszam, niech się pan rozgości.

– Ładne mieszkanie – stwierdził, rozglądając się po dużym pokoju i aneksie z kominkiem.

– Dziękuję. Na dole dwa pokoje, na górze łazienka, sypialnia i jedno pomieszczenie gospodarcze. Do tego poddasze. W zupełności wystarcza. Może podać coś do picia?

– Wodę z lodem poproszę.

– Nie jestem jeszcze gotowa. Muszę pana na chwilę zostawić. – Przygotowała drinka i podała mu, a sama poszła na piętro. Nie bała się zostawić obcego mężczyznę samego, natomiast była ciekawa, co zrobi.

Zapięła na uszach małe wiszące perełki, poprawiła usta, poprawiła brwi i zmieniła zdanie zakładając szpilki z czerwonym spodem, a potem czarne satynowe rękawiczki do łokci bez palców, które miały niezwykle kuszącą pętelkę na środku wkładaną na środkowy palec.

Przeglądała gorączkowo szafę, zastanawiając się, co może pasować do tego wyrafinowanego stroju. Przerzucała swoje ciuchy i dodatki, i w końcu ostatecznie pomyślała, że skoro tego wieczoru nie będzie padać, to weźmie tylko szal. Owinęła go wokół szyi i zarzuciła na plecy, spojrzała jeszcze na makijaż w lusterku, jeszcze raz poprawiła szminkę na ustach i zeszła na dół, celowo przystając na schodach.

Mężczyzna znów spojrzał z wyraźnym zachwytem, czym sprawił jej niesamowitą radość. Stał przy kominku przy zdjęciach, więc podeszła i zaczęła wyjaśniać mu po kolei:

– To moi rodzice, a to mój mały zaraz po urodzeniu.

– A gdzie on jest?

– Został z przyjaciółką.

Widząc jego zdziwioną minę dodała szybko:

– To moja najlepsza koleżanka, za którą dałabym sobie głowę uciąć. No dobrze, komu w drogę, temu czas. Jestem gotowa i możemy iść.

– Doskonale.

Mężczyzna zaczął się rozglądać za miejscem na odłożenie szklanki, więc ją delikatnie wyjęła z jego ręki, a potem położyła na stole w kuchni.

Okazał zachowanie dawnego gentlemana, otwierając drzwi i zapraszając ją gestem:

– Panie przodem.

– Dziękuję.

Wyszła pierwsza, potem on, a drzwi zatrzasnęły się same. Klucze schowała do małej czarnej torebki i ruszyła za nim. Mężczyzna otworzył przed nią drzwi do auta i zamknął je z równie wielką elegancją, gdy wsiadła i zgrabnie przerzuciła nogi przez próg.

– Gdzie jedziemy? – zapytała, o on tylko uśmiechnął się:

– Tak piękna kobieta zasługuje na piękny wieczór.

– Pochlebia mi pan. – Zarumieniła się niczym nastolatka. Uznała, że warto poczekać i na razie obserwowała, jak przemierzają kolejne ulice. Podjechali pod luksusową restaurację… która miała dwie gwiazdki Michelin.

– To chyba jakiś żart? – Była lekko zszokowana.

– Bynajmniej, szef sali jest moim dobrym znajomym. A teraz będzie najlepsze – mruknął.

– Dobry wieczór państwu. – Młody chłopak w liberii podszedł i otworzył drzwi z jej strony, a następnie podał jej rękę. – Pani pozwoli.

Wysiadła, on zamknął drzwi i przeszedł na stronę kierowcy, delikatnie się kłaniając:

– Panie Miller.

– Cześć John, dbaj o niego proszę, tylko nie tak jak ostatnim razem.

– Tak jest. – Chłopak się zaczerwienił, jeszcze głębiej ukłonił, wsiadł do auta i odjechał.

– Pozwolisz. – Wziął ją pod rękę.

– O co tu chodzi?

– Urządzili sobie kiedyś przejażdżkę – zaśmiał się. – Zapłaciło ubezpieczenie, a ja teraz za każdym razem mogę im to przypominać.

Udali się do wejścia, gdzie wielkie drzwi zostały otwarte przez dwóch ludzi z obsługi.

– Dobry wieczór państwu. – Jeden z nich powiedział to, jakby byli co najmniej parą szejków.

– Jejku, to mała armia – stwierdziła, patrząc na kolejnego młodego człowieka w uniformie przed windą.

Wjechali na piąte piętro, gdzie przywitał ich sam kierownik sali:

– Dobry wieczór.

– Mamy rezerwację na nazwisko Miller. Sala dla VIP–ów.

– Oczywiście. Proszę tędy. – Mężczyzna ze słuchawką w uchu poczekał dwie sekundy, potem delikatnie się ukłonił i pokazał im kierunek wyprostowaną dłonią.

Przeszli przez główną salę, w której stało wiele stolików. Była oczarowana wystrojem pomieszczenia, w którym wysoki sufit i malowidła na suficie idealnie współgrały z białymi ścianami eleganckimi nakryciami. Piękna dodawały obrazy z krajobrazami.

Sala oddzielona była podwójnymi drewnianymi drzwiami, które otworzył im ich przewodnik. Znajdował się tam jeden stolik, stał kelner z kelnerką na ręku, a widok z okna na nocną panoramę miasta budził podziw.

– Tak tu pięknie – szepnęła. – To prawie jak hotel.

– Bo to jest część hotelu. A szef kuchni jest poetą – dokończył za nią, podstawiając jej krzesło i kończąc tak blisko jej ucha, że poczuła jego oddech. – I dzisiaj spróbujemy tej poezji.

– Zaproponuję państwu Cabernet Sauvignon rocznik dziewięć dziewięć. – Kelner ukłonił się, prezentując butelkę.

– Doskonale. – Mężczyzna przytaknął głową i poprosił ją. – Pani spróbuje?

– Ohhh, nie jestem znawczynią. – Uśmiechnęła się szczerze. – Proszę czynić honory.

Kelner wprawnie otworzył butelkę, nalał wina do kieliszka i podał mężczyźnie, który obejrzał napój pod światłem, wstrząsnął, ocenił jego wygląd i skosztował mówiąc:

– Doskonałe.

– Dziękuję. – Kelner ukłonił się jeszcze głębiej i nalał płynu do obu kieliszków, następnie rozłożył karty dań, podał je i dodał: – Na przystawki proponuję homary, na danie główne ośmiorniczki.

– Dziękujemy. – Mężczyzna uśmiechnął się, a ona na przemian patrzyła na niego coraz bardziej rozmarzonymi oczami i myślała Obudź się głupia pizdo. Facet chce cię tylko przelecieć. Zjedz i spieprzaj.

– A z pracą to ja na serio – powiedział, widząc jej minę, i uderzył się lekko w pierś. – Słowo harcerza.

– A haczyk?

– Nie ma haczyka.

– Nie ma nic za darmo. Wszystko ma swoją cenę albo mały druczek.

Mężczyzna westchnął, upił łyk wina z kieliszka, zamieszał czerwony płyn, popatrzył z zadumą i powiedział:

– Może przejdźmy na ty, dobrze? Wiele to ułatwi.

Kiwnęła mu głową, a on kontynuował:

– Proponuję dzisiaj zjeść dobrą kolację. Bez zobowiązań. Mam ochotę się dzisiaj dobrze bawić, mam nadzieję, że ty również. Chciałbym porozmawiać, skosztować tutejszych przysmaków i podziwiać widoki w twoim towarzystwie. Zanim jednak przejdziemy do rozmowy, wybierzmy dania, dobrze?

Ponownie kiwnęła głową i zagłębili się w lekturę, odkładając karty po kilku minutach, na co kelner podszedł, ukłonił się i zapytał:

– Czy państwo się już zdecydowali?

Mężczyzna pokazał na nią ręką, na co delikatnie się zaczerwieniła i powiedziała:

– Poproszę homary, a potem ośmiorniczki.

– Doskonały wybór, a zupa?

– Co może pan polecić?

– Może krabową?

– Służę. A pan?

– Nie mam dzisiaj aż tak wielkiej ochoty na owoce morza, może poproszę ślimaki i argentyńską wołowinę.

– A zupa?

– Złamiemy trochę zasady. Poproszę którąś z ostrych chińskich pozycji, wedle pana uznania.

– Doskonale – odparł kelner, notując wszystko na kartce papieru, potem zebrał karty i odszedł.

– Jestem menadżerem wysokiego szczebla, który został skierowany do Warszawy, gdzie pewnie spędzi kilka lat. Możesz być zatrudniona tu, ale mieszkać tam. – Przerwał panującą ciszę i przeszedł od razu do rzeczy.

– I co mam, mam niby się zgodzić na to, żeby być kochanką i fruwać za tobą po całym świecie?

Mężczyzna zastanawiał się przez dłuższą chwilę, wodząc palcem po krawędzi kieliszka, po chwili odpowiedział cicho:

– Słowo kochanka wyszło już z mody, a businesswoman jest passé. O niebo lepiej brzmi kobieta niezależna. Czy wam naprawdę wszystko musi się kojarzyć z jednym? Doznałem już przyjemności w swoim życiu, teraz szukam partnerki na dobre i na złe. Jeżeli tego nie szukasz, to przepraszam bardzo. Myślałem, że będziesz chciała pojechać i rozwinąć się, może nawet otworzyć jakąś fundację.

– I co? Mam jechać, jak tam wszystko mocno zatrute? – Wiedziała z telewizji edukacyjnej, że nawet po latach standardy Europy Wschodniej były niskie.

– Od dawna nie palą śmieciami.

– Muszę się zastanowić.

– Oczywiście, a dzisiaj po prostu bawmy się.

– Jeśli liczysz...

– Nie liczę. Pewne rzeczy dzieją się same, gdy ludzie są gotowi.

– A co z Brajankiem?

– Jest z mamą – odparł niespeszony i dodał z uśmiechem. – Słowo harcerza, że to nie mój syn.

– Byłeś kiedyś żonaty?

– Może. – Upił trochę wina i zapytał: – A jak twój mały?

Zignorowała jego pytanie i przeszła do innej kwestii:

– Skąd masz to nazwisko? Müller brzmi niemiecko.

– „Alles Müller oder was?” – nie jestem z Müllerów, tylko z Millerów. Dbam o to, żeby ludzie mogli podróżować bezpiecznie po świecie.

– Nie rozumiem.

– Branża lotnicza.

– Aha. – Słuchała jego słów coraz bardziej, myśląc o tym, że uśmiechnęło się do niej szczęście.

Tylko nie dawaj mu za dużo. Ma dzieciaka. – podpowiadał jej głos rozsądku, ale wino robiło swoje i zaczęła go kokietować, a on uśmiechał się tajemniczo.

– Może otworzymy taras? – Zaproponował w pewnym momencie i nie czekając na odpowiedź skinął na kelnera, który momentalnie zrobił to, co należy.

Do pomieszczenia wpłynęło chłodne powietrze, które idealnie komponowało się z przystawkami, podanymi dwie minuty później.

– Rzeczywiście wyborne – stwierdziła, gdy jej talerz był już pusty, a on potwierdził:

– Mają tutaj dwie gwiazdki Michelin.

– Wiesz, jak zadowolić kobietę – Uśmiechnęła się figlarnie poprawiając niesforne kosmyki włosów, a lampka alarmowa w jej głowie paliła się już cały czas.

Przystopuj głupia.

Nie skomentował, tylko odpowiedział zwyczajnie i po prostu:

– Życie jest za krótkie, żeby przejmować się drobiazgami.

– To prawda. – potwierdziła, bo wiedziała już, co zrobić.

Wieczór upłynął w miłej atmosferze, a on dalej zachował się jak gentleman, odwożąc ją do domu i całując kulturalnie w policzek.

Powinnam oddzwonić i podziękować? Czy to on ma zadzwonić? – Takie dylematy krążyły jej w głowie przez kilka kolejnych dni, gdy szukała w sieci informacji o tym, jak się zachować.

Problem rozwiązał kurier, który zostawił jej przed drzwiami bukiet pięknych róż i tulipanów z liścikiem „Kolacja jutro wieczorem o dwudziestej. Nie przyjmuję odmowy”.

Taki mężczyzna to skarb, trzeba to tylko załatwić z Elizą.

Otworzyła drzwi i zapomniała o całej sprawie, stawiając kosz przy wejściu. Przypominała sobie o wszystkim, gdy się wykąpała, umyła i załatwiła tysiąc innych spraw, a jej wzrok znowu padł na wspaniałą orgię kolorów i zapachów.

Musiał się nieźle wykosztować. – Wzięła telefon i zadzwoniła do znajomej. – Cześć. Tak. Potrzebuję, żebyś wzięła małego jutro. Tak. Tak. Dzięki.

Na wieczór założyła lepszą kreację niż ostatnio, a on ponownie pokazał, jaki jest szarmancki, nie próbując jej wykorzystać ani być natarczywy.

Może trzeba go zachęcić. – Przyszło jej do głowy, gdy mieli się żegnać. Chciał ją pocałować w policzek, więc mu podpowiedziała: – Wejdziesz na kawę?

– Kawa za śniadaniem? Już na drugiej randce? Nie za szybko? – Uśmiechnął się, a ona równie szczerze się zaśmiała i delikatnie go odepchnęła:

– Wariat i to bezczelny. O śniadaniu nie było mowy.

Szybko stali się nieodłączną parą. On okazał się czułym kochankiem i zaakceptował jej chłopaka jak swojego. Trzy miesiące później pobrali się, a potem rzeczywiście przenieśli do Krakowa, gdzie zaczęła udzielać się towarzysko i myśleć pozytywnie. Zdecydowała się tam pracować i robić wszelkie możliwe kursy i samodzielnie prowadzić gospodarstwo domowe.

W styczniu jej mąż miał wrócić z Londynu. Dzieciak spał i przygotowywała kolację, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

Cholera jasna, przecież ma klucze. Jezu! Pewnie chce, żebym wyszło, bo coś przywiózł. Może pieska? – Ruszyła podniecona do drzwi i gwałtownie je otworzyła.

– Co… – zamilkła w pół słowa, gdyż zobaczyła dwóch kolegów z pracy, którzy wpatrywali się niepewnie w ziemię.

– A wy co? – warknęła zła na samą siebie i wróciła biegiem do kuchni, krzycząc: – No wchodźcie. Czekam na Josepha. Muszę kotlety wyjąć.

– No co jest? Ogłuchliście? – krzyknęła widząc, że nie wchodzą.

Mężczyźni w końcu skorzystali z zaproszenia, a ona dodatkowo zapytała:

– Co chcecie pić?

– Usiądź proszę – powiedział wyższy z nich.

– Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.

– Usiądź. – Jego ton był dalej ciepły i serdeczny, chociaż bardziej stanowczy.

Nagle naszła ją niespodziewana przerażająca myśl. Złapała się blatu stołu i zapytała:

– Joseph?

Mężczyźni jeszcze bardziej opuścili głowy, jeden z nich lekko skinął głową i wtedy pociemniało jej przed oczami…

Ziemniaki. Ziemniaki się przypalą, a on tego nie lubi. – To była pierwsza myśl, gdy obudziła się na sofie z zimnym ręcznikiem na głowie.

Jak...? – Rozejrzała się.

– Co? Co się stało? – zapytała odruchowo, widząc kolegów z pracy.

Po chwili dotarło do niej, co jeden z nich właśnie powiedział.

Nie, to nieprawda, tylko nie on.

– Ten wasz dowcip był okrutny. Jutro pójdę do Grega. – Zerwała się i usiadła, patrząc na nich badawczo. Szukała jakiegoś drobiazgu, niewielkiego detalu, który potwierdziłby, że to jakaś horrendalna pomyłka albo głupi dowcip i legendarny brytyjski humor.

Żaden z nich się nie odezwał, tylko obaj pokręcili smutno głowami.

– Jak? – zapytała w końcu drżącym głosem.

– Samolot spadł pół godziny temu. Ekipy przeszukują szczątki. Ciągle jest szansa…

Nic nie odpowiedziała, tylko tym samym zbolałym głosem powiedziała:

– Dziękuję. On żyje, tu czy gdzieś indziej. Czuję to. Idźcie już, muszę być sama.

– Na pewno? Przyślemy lekarza.

– Nic mi nie jest, a właściwie jest wszystko. Chcę być sama. Idźcie już, zanim powiem coś, czego będę żałować.

Nerwy wzięły górę. Próbowała podeprzeć się rękoma i chciała wstać. Nie mogła i wtedy młodszy podał jej rękę i przytrzymał za plecy. Cały wieczór stał się nagle jakiś taki za mgłą. Wiedziała, że wyszli. Potem dotarło do niej, żeby zamknąć drzwi i wyłączyć gaz. Działała jak w jakimś transie, a po tym wszystkim poszła do łazienki, usiadła w kabinie prysznica i zaczęła ryczeć.

Boże, i to teraz, gdy zaczęło się układać.

Nie wiedziała nawet, jak się położyła spać, ani jak wstała następnego dnia. Było jej wszystko obojętne i nie mogła zebrać myśli, a koledzy i znajomi cały czas do niej dzwonili i próbowali wprosić z wizytą. Zaczęła ich ignorować. Oficjalne potwierdzenie przyszło dwa dni później. Zgodnie z nim musiała udać się do kostnicy, gdzie odsłonięto przed nią prześcieradło.

Jaki on spokojny, jakby spał. I jaki przystojny. – Patrzyła na twarz człowieka, który zmienił całe jej życie.

Mężczyzna ze stołu rzeczywiście wyglądał wspaniale. Był przystojny, wysoki, umięśniony i wysportowany, i na dodatek nie miał szram, skaleczeń ani przerostów, tak charakterystycznych dla nałogowych kulturystów.

Nawet po śmierci jego ciało nie straciło powabu i wdzięku, i na swój sposób faktycznie prezentowało się mocno apetycznie, jeśli wziąć oczywistą poprawkę, że było nieodwracalnie nieżywe i znajdowało się w tym stanie około trzech dni.

Efekt wzmagała ciasnota pomieszczenia, wypolerowane aluminiowe pokrywy szuflad na każdej ścianie i zespół lamp nad stołem, który oświetlał ciało strumieniami oślepiającego halogenowego światła.

– Czy to pani mąż? – Po chwili ciszy zadał pytanie koroner.

– Tak, proszę mi dać chwilę – odparła zza woalki.

– Oczywiście.

Zaczęła przypominać sobie, jak pierwszy raz zetknęli się ustami, jak przytulał ją do piersi i jak delikatnie drapała jego broda, i wreszcie jak przenikliwy miał wzrok. Trwało to kilka minut, w końcu pożegnała się w myślach i powiedziała:

– Dziękuję.

Wyszła z kostnicy i wróciła do domu, gdzie wszystko przypominało jej o mężu. Najgorsze były te wszystkie formalności związane z pogrzebem i ustaleniem jej statusu w korporacji, największą jednak niespodzianką była wizyta u adwokata na odczytaniu ostatniej woli zmarłego.

Wraz z nią znalazła się tam nieznana kobieta i młoda dziewczyna.

– Chciałbym dzisiaj otworzyć i przedstawić testament pana Josepha Millera. – Adwokat w obecności notariusza złamał pieczęcie, a następnie zaczął odczytywać: – Mojej wieloletniej partnerce pani Beacie zapisuję trzysta tysięcy funtów, naszej nieślubnej córce trzysta tysięcy funtów, a mojej żonie przekazuję kopertę, którą ma odczytać wyłącznie w obecności adwokata i notariusza.

Robiło się jej na przekór zimno i gorąco, i nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Dowiedziała się właśnie, że jej ukochany mężczyzna dał innej kobiecie pieniądze, a ona o niej nie wiedziała. Drugim ciosem było to, że nawet nie podejrzewała obecności nieślubnej córki, a trzecim, że ona nie miała z nim dziecka. Trzecim i ostatecznym okazało się to, że chyba zdecydował się ją upokorzyć.

Chciała wstać, ale adwokat poprosił ją:

– Pani Miller, zmarły bardzo nalegał, żeby pani przeczytała to, co napisał. Zapewnił, że całkowicie odmieni to pani życie.

Może jednak nie był taką kurwą. Co mi szkodzi, to tylko jeden list. – Zaintrygowało ją to, potem kiwnęła głową i poczekała, aż obie kobiety wyjdą.

– Proszę, oto list. Proszę sprawdzić, czy jest nienaruszony. – Prawnik podał jej kopertę i poczekał, aż potwierdzi, a następnie użyczył jej noża do papieru, którym otworzyła kopertę.

Odłożyła drżącą dłonią ostre narzędzie i zaczęła czytać:

„Ukochana,

Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że mnie nie ma na tym świecie. Miałem w życiu wiele kobiet, a jedna z nich gościła w nim na dłużej i pomogła mi zbudować to, czym mogę podzielić się z Tobą. Nigdy się tym nie chwaliłem, i nie utrzymywałem z nią kontaktów intymnych, odkąd spotkałem Ciebie.

Z Beatą mam nieślubną córkę. Wiem, że dziecko potrzebuje obojga rodziców, ale zapewniam, że o to też zadbałem. Często przelewałem pewne kwoty na jej wykształcenie, bo to moja krew, ale też nie chciałem o tym mówić, bo mogłabyś to źle odebrać.

Nie musisz ich znać ani się z nimi spotykać, jeśli nie chcesz.

Teraz najważniejsze – wybrałem Ciebie i Tobie zapewniam największe zabezpieczenie. Od dzisiaj masz trzy miliony funtów ulokowane przede wszystkim w złocie i metalach. Nie musisz już ciężko pracować. Masz też domek w Anglii i dożywotnie mieszkanie w Krakowie, ale to nie wszystko. Kochana, przekazuję Ci również grunt w Warszawie, na którym można budować bloki albo biurowce. To jest największa inwestycja, która liczy się bardziej niż pieniądze. Nie pytaj się jak tego dokonałem, wszystko jest legalne i Twoje od początku do końca.

Kochałem i kocham Ciebie, i zawsze będę kochał i wiem, że uczynisz z tego dobry użytek, żyjąc na poziomie i pomagając ludziom.

Załączam namiary na ludzi, którzy ci mogą pomóc w budowie.

Twój na zawsze.

Joseph”

Czytając list była coraz bardziej zszokowana. Po odłożeniu kartki papieru musiała wyglądać bardzo źle, bo notariusz podał jej bez słowa butelkę z wodą, którą oczywiście z wdzięcznością przyjęła. Wypiła wodę, myśląc gorączkowo, co dalej.

– Jakie są kolejne kroki? – zapytała ostrożnie obu mężczyzn.

– Będzie musiała pani złożyć trochę podpisów. Możemy zacząć od razu.

– Proszę mi dać kilka dni. Będę chciała skorzystać z pomocy firmowego adwokata.

– Oczywiście.

Formalności trwały kilka dni. Po nich zdecydowała się wziąć urlop na trzy tygodnie. Chciała w tym czasie zająć zamykaniem spraw w Krakowie przez tydzień, następnie obejrzeć swoje włości i zorientować się w sprawie możliwości pracy w Warszawie, a pozostałe dni spędzić na nic nierobieniu.

Udało się nawet lepiej, niż myślała. W ostatnim tygodniu sierpnia mogła spokojnie zwiedzać Kraków. Niczym nawiedzona odhaczała kolejne obowiązkowe punkty w mieście królów. Wawel, Sukiennice, Kościół Mariacki, czy nawet ołtarz Wita Stwosza po zamachu.

Wszystko się jej podobało, choć najlepszy był oczywiście zamek. Niektórzy oszołomowie mówili coś o czakramach na wzgórzu. Ona w to oczywiście nie wierzyła, ale przyznawała, że to miejsce ma coś w sobie. Po jego zwiedzaniu nabrała nieprzemożonej chęci na kawę na rynku krakowskim. Siedziała późnym popołudniem i popijała czarny pyszny płyn, gdy nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Jeden z przechodzących mężczyzn zatrzymał się i patrzył na nią zbaraniały, nie mogąc oderwać oczu.

No nie no – pomyślała. Kurwa, kurwa, i jeszcze raz kurwa. Co ja komu zrobiłam?

Wiedziała kto to i pomyślała, że chyba naprawdę naraziła się komuś w swoich poprzednim wcieleniu, skoro spotkała właśnie jego, niemniej jednak przypięła do twarzy najbardziej przyjazny służbowy uśmiech i ze sztucznym entuzjazmem powiedziała:

– Dzień dobry.

– Mogę się przysiąść? – Wydawał się nie rozumieć niezręczności swojej prośby.

Troglodyta – pomyślała i dodała jeszcze bardziej znaczącym tonem:

– Oczywiście, to wolny kraj.

Nie wyczuł, albo nie chciał wyczuć sarkazmu, i po chwili rzeczywiście się przysiadł, a potem skinął na kelnerkę i zaczął tłumaczyć:

– Słuchaj, wtedy, w Londynie…

– To nic nie znaczyło.

– Ale…

– Nie – posłała mu bardziej przyjazny uśmiech, a w tle zaczęła grać piosenka:

“There they were like the picture. There they were, they were just the same. There they were, but he walked away and her eyes could only say. Ulay, ulay, oh…”

 

> Eksploracja <

Księżyc

– Panowie, podsumujmy to, co już wiemy. – Fei zaczął ciężko kaszleć.

Znajdował się w głównym module z Yu i Amerykaninem i był połączony transmisją z kilkoma wybitnymi naukowcami, znajdującymi się teraz w Chinach.

– Nic panu nie jest? – zapytał z troską jeden z nich.

– To tylko pył. Ciągle go nanosimy, nawet zasłony ultradźwiękowe się nie sprawdziły.

– Podobno niszczy DNA.

– Nie tylko podobno. Robiliśmy badania na jednokomórkowcach i potwierdziliśmy degradację, przy człowieku na szczęście trzeba o wiele więcej czasu. – Yu zaczął znowu kaszleć. – A wracając do obiektu, to nie jest żadne miasto ani hangar. Może to być tylko statek kosmiczny.

– Statek? Na księżycu?

– Tak. Przeszliśmy przez korytarz zewnętrzny, który jest w kształcie okręgu. Jeżeli mamy rację, to szacowany promień to jakieś trzysta metrów. Udało nam się otworzyć kilka wewnętrznych drzwi i natrafiliśmy na kolejne korytarze, a w nich na pomieszczenia. Na razie mamy wielki problem z tlenem i nie możemy więcej nic zrobić, dopóki nie dostaniemy nowych zapasów.

– I dlaczego miałby to być statek?

– Wszystko jest przyczepione do ścian.

– Wszystko, czyli co?

– Znaleźliśmy coś na kształt łóżek i stolików.

– I dlatego pan twierdzi, że to statek? To niedorzeczne.

– Na wszystkich łóżkach i siedziskach są pasy.

– Żaden argument.

– Znaleźliśmy też urządzenia przenośne, które mogliśmy zabrać na stację.

– Przepraszam, że przerwę, ale może to bomby albo konie trojańskie?

– Niemożliwe. Mamy tu najlepsze sterylizatory. A wracając do przedmiotów, to były na nich napisy po angielsku.

– No w to już nie uwierzę. Przylatujemy i po prostu odkrywamy kolejne pomieszczenia jak podczas spaceru na wakacjach.

– Właściwie to zużyliśmy większość zapasów tlenu i mieliśmy chyba trochę szczęścia, że nic nie jest zawalone.

– A napisy?

– Połączenie angielskiego, egipskiego i sumeryjskiego. Opisy były dosyć uniwersalne i zawierały również obrazki. Urządzenia zostały podłączone do prądu i wtedy na ich ekranach zobaczyliśmy plany, plany tego czegoś z nazwą ASS Defiant.

– Pozwoli pan panie szanowny kolego, że przerwę. Nazwy ISS Defiant, o ile pamiętam użyto w serialu „Star Trek”.

– I dlatego, pomijając wszystko inne, to jest takie dziwne.

– Panowie, nie kłócimy się. Nazwa nie jest ważna, przedstawmy to, co ważne. Doktorze?

– A właśnie ważne, drogi kolego.

– A jeżeli ten statek jakoś wpływał na nasze zachowania, na naszą kulturę?

– Jak, czarami?

– Fale elektromagnetyczne. Mówi to panu coś? Tyle jest przenikających się motywów z różnych kultur i nawiązań do siebie.

– Wiemy, co pan zaraz powie. Że krążowniki cieni z „Babylon 5” wyglądają jak kolonia Cylonów z „Battlestar Galactica”. Że „Łowca Androidów” jest umieszczony w uniwersum „Obcego”. Że słowo Ascention pojawia się tak samo często jak Ascendention.

– Proszę sobie nie żartować. Analiza dzieł fantastyki to fascynująca praca badawcza. Myślę, że zgadzamy się z pewnymi niuansami. Podobnie jak pan twierdzę, że księżyc nie jest zbyt daleko. Teraz nie ma tam teraz zasilania, a kiedyś? Co, jak było?

– Ale…

– Czy zastanawiał się pan nad tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że nagle w jakimś miejscu pojawia się taki geniusz jak Tesla? I jaka to męka dla niego żyć wśród ludzi, którzy go nie rozumieją?

Zapadła martwa cisza.

– Ja bym wysunął teorię, że statek jest testem na sprawdzenie, czy ludzkość już dorosła do kolejnego poziomu. I właśnie dlatego nie jest całkiem kompletny. Sami mamy go skończyć. I teraz proszę sobie wyobrazić, jakby to wyglądało za czasów zimnej wojny.

– Byłoby niemożliwe.

– Tak.

– Czyli zgadzamy się, że statek nas przygotowywał do jakiejś podróży.

Nikt się ponownie nie odezwał.

– To może ja odpowiem na wcześniejsze pytanie. Niektórzy uważają, że to baza albo miasto. To prawda, że jak dotąd dotarliśmy tylko do części sekcji i idzie to bardzo wolno ze względu na brak zasilania. Najciekawszym są plany statku, które pokrywają się z tym, co zobaczyliśmy.

– Czy możemy coś zrobić z zasilaniem?

– Inżynierowie mówią, że czują się jak główny mechanik parowca na pierwszym transportowcu międzyplanetarnym31. Albo jak szef kuchni, który gotuje z nieznanych produktów. Nie mamy takich środków jak budowniczowie tego cudu i możemy jedynie sprowadzić reaktory atomowe.

– Czy wiecie, jak je podłączyć?

– Na znalezionych przedmiotach, oprócz kursu języka, znalazły się dosyć uniwersalne opisy parametrów oraz schematy pokazujące konstrukcję końcówek do nich.

– Czy odkryliśmy ten statek przez brak energii?

– Wyłączenie maskowania z jej braku to jedna z teorii, którą badamy. Statek mógł je utrzymywać do ostatniej możliwej chwili, a ponieważ mieliśmy środki, to tu dolecieliśmy.

– Badacie? Niby jak? Rozkładacie wszystko cegiełka po cegiełce?

– Metody są skomplikowane.

– Gadanie jajogłowych, którzy tylko chcą więcej pieniędzy. No dobrze. Załóżmy, że obiekt nas kontrolował, a teraz przestał. Czy danie nam tej technologii to nie jest jak danie dziecku zapałek?

– Pan wybaczy, ale sami dążymy do naszej zagłady. Już wiele lat temu nasi naukowcy przewidzieli, że będziemy eliminować mężczyzn i że nie będziemy szanować naszej planety. Może kontrola, czy jak ją nazwać, zdecydowała, że trzeba dać nam ostrzeżenie?

– Ostrzeżenie przez dolanie płonącej benzyny? To niewiarygodne. Pamiętam taką jedną książkę „Ciemny las”, gdzie ludzie się jednoczą. To utopia, co właśnie pokazaliśmy. Mamy tu cud techniki i próby jego zniszczenia. Tak robią jaskiniowcy.

– Utopia czy nie utopia. Dziwne, że nawet Clarke pisał o tym w powieści „Koniec dzieciństwa”, to samo zresztą było w „Star Trek”32.

– To przecież naturalna kolej rzeczy.

– Naturalna? Tu nie ma nic naturalnego. Traktujemy ten statek to dies irae33, chociaż może być dla nas szansą.

– Tego nie wiemy. Czy w ogóle pan wierzy w to, co mówi? Wystarczy odciąć nam tlen i można przejąć całe znalezisko, a w złych rękach, boję się nawet pomyśleć, co może się stać. Z tego co wiem, to wielkie rody chcą to zrobić.

– To tym bardziej potwierdza, że musimy kontynuować badania i dokładnie sprawdzić, która z teorii jest bardziej prawdopodobna. Ziemię dopadła stagnacja i konieczna jest nowa siła, tak jak po Nokii nastał czas iPhone, a po Intelu AMD. To jest szansa dla ludzkości, żeby zrobić coś nowego.

Zapadła cisza.

– Co jeszcze wiemy?

– Że nigdy w historii nie było tak, żeby rozwinięta cywilizacja dawała coś za darmo.

– Doktorze, proszę do tego nie wracać.

– No dobrze, środkowy moduł to sterówka.

– Tego nie wiemy, przecież się tam nie dostaliśmy.

– Myślicie, że ludzie z list to piloci?

– Nie mam pojęcia, tym bardziej dziwne, że w ogóle istnieją.

– A może ten statek koń trojański?

– I znowu do tego wracamy? Zbudowała go zaawansowana cywilizacja, która na pewno mogliby zrobić wiele innych prostszych pułapek. Z tym chyba się wszyscy zgadzamy.

– Czy nie ma pan wrażenia, że ludzkość była i jest wstrzymywana przez wieki? Ludzie wolą zajmować się pieniędzmi niż nauką, kobiety zmuszają mężczyzn do tego, żeby myśleli o normalnych rzeczach, i tak dalej.

– Co pan sugeruje?

– Jeżeli ta teoria jest prawdziwa, to skąd ten podarunek?

– Nie wiemy, czy twórcy działają logicznie. Może na przykład uznali, że zabiliśmy wystarczającą ilość słabych jednostek.

– To fakt, ale i tak nie dowiemy się co tam jest, jak nie sprowadzimy chociaż trochę ludzi z listy.

– Górny pokład jest nieukończony.

– Tak, to same ściany i to z ziemią.

– Jakby tu była katastrofa.

– Doktorze, proszę mi nie przerywać. Mam inną teorię i myślę, że to był ogród. Eden.

– Potrzeba dowodów, nie gdybania.

– Teraz najbardziej potrzeba nam energii i powietrza albo przynajmniej energii.

– Czy możliwe jest, że tego statku nie było, a pojawił się dopiero teraz? – zapytał milczący dotąd profesor z Indii o bardzo długim dziwnie brzmiącym nazwisku.

– Teleportacja?

– Jeżeli statek, czy co to jest, zbudowała zaawansowana cywilizacja, to może potrafić robić również takie cuda.

– Nie wiemy.

– A jaki jest plan na najbliższe dni?

– Jedna misja na trzy dni. Czekamy na kolejną rakietę z tlenem. W przyszłym miesiącu dołączą do nas Indie.

– Indie?

– Tak, cały czas próbują ze swoją rakietą.

– ...która nie działa. Czy ten statek mógł wyskoczyć z przestrzeni czterowymiarowej?

– Myśli pan o teorii strun i sofonach?

– Dowódco, czy mogę zadać pytanie? – Pułkownik Coldwell wtrącił się do rozmowy między naukowcami i podniósł oczy patrząc na mężczyznę, do którego czuł coraz większy szacunek.

– To zależy. Może pan spróbować.

– Dlaczego mnie oszczędzono?

– Dostaliśmy taki rozkaz.

– Cały czas zastanawiam się, dlaczego to wam udało się dokonać takich odkryć.

– Czy pamięta pan wielką tragedię pańskiego narodu?

– Którą?

– Arizona w Pearl Harbour, i to jak pańscy ludzie później ciężko pracowali, żeby przechylić szalę zwycięstwa na drugą stronę. Dostaliście impuls i go wykorzystaliście, potem Ameryka spoczęła na laurach i ciężką pracę zastąpiła pycha.

– A pański kraj?

– Moi rodzice pamiętają czasy rewolucji kulturalnej. To była tragedia, ale dała nam taki sam wielki impuls do tego, żeby zmieniać świat. Nie liczyły się pieniądze jak dla was, mieliśmy i mamy cel i sens.

– A dla nas liczą się tylko pieniądze?

– Pan spojrzy jak przez lata walczono o odszkodowania po wojnach, te rzeczywiste i wydumane. Kredyty bez pokrycia. Sprzedaż leków po zawyżonych cenach. To nie mogło się udać.

– Ale…

– Nie wiem, dlaczego ten obiekt pokazał się po przelocie naszej sondy. Może pozyskaliśmy czyjąś sympatię, może ktoś uznał, że nas system jest najlepszy, a może rzeczywiście obiekt przybył z innej przestrzeni, bo zabrakło mu energii. Nasi przywódcy w swojej niezmierzonej mądrości uznali, że należy dopuścić wszystkich i my to gorąco popieramy, nie należy jednak analizować tego co było, tylko to, co jest teraz.

 

***

 

– Tej sekcji jeszcze nie ruszyliśmy. – Pułkownik stanął przed jednym z pomieszczeń w samym środku.

– Otwieramy?

– Otwieramy.

Obaj zaczęli ciągnąć za drzwi, które w końcu otworzyli. Zobaczyli pomieszczenie z ekranami pod ścianą i setkami przycisków, a na środku długą na dwa metry tubę, na której paliło się kilka lampek.

Mężczyźni podeszli onieśmieleni. Tuba była oszroniona i wyraźnie zimna.

– Jezu. – Jeden odruchowo krzyknął i odskoczył po przetarciu pokrywy, gdy zobaczył w środku kobietę.

– I przyjdzie ta, co wszystko pomnaża34. Kobieta, co przybędzie z lodu. Zmieni wszystko… – dodał filozoficznie jego chiński kolega.

 

>> Stare śmieci <<

Polska

Przyleciałem do Krakowa, gdzie w punkcie sprawdzania paszportów celnik poprosił mnie o pokazanie jakiegoś tam kodu.

– Nie mam. – Wzruszyłem ramionami.

– Prawa bramka – odparł niewzruszony.

Przeszedłem we wskazanym kierunku, gdzie kolejny pracownik zapytał krótko:

– Pastylka czy henna? Pastylka wymaga zastrzyku, henna schodzi po dwóch tygodniach i trzeba odnawiać.

– Henna. – odburknąłem zły, że mi o tym nie powiedziano wcześniej, a młody człowiek, który od razu zrobił tymczasowy tatuaż, tylko mruknął:

– Tylko proszę nie mówić nic o znaku bestii. Jest to wygodne i oszczędza wielu problemów.

Wszyscy zawsze chcą mojego dobra – pomyślałem zgryźliwie.

Wieczorem w domu, który mu przydzielono, poszukałem odpowiedniego fragmentu:

„I sprawią, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia Bestii lub liczby jej imienia”35

Okazało się, że w pracy przydzielono mnie do testowania i pisania firmware do baterii, od tych małych do tych dużych. Potwierdzałem kilka razy przydział i pracowałem, upychałem i optymalizowałem kod, eliminowałem wyścigi wątków i dodawałem kolejne funkcje, dzięki którym ładowanie mogło być szybsze, a elementy chemiczne bardziej chronione.

Wiele testów robiłem z kolegami w terenie, miałem na przykład do dyspozycji samochody elektryczne z pełnym oprzyrządowaniem.

Któregoś dnia chciałem takim wyjechać z garażu, gdy ten zastrajkował. Sprawdziłem dokładnie sprzęt i obejrzałem wartości z modułów diagnostycznych. Znalazłem niewielkie przekłamanie w rejestrze zarządzającym prądem ładowania. To mnie naprowadziło na pewien trop, dzięki któremu odkrywałem kolejne sposoby na podpalenie baterii.

Moje zgłoszenia otrzymywały niską ważność, więc regularnie wysyłałem również raporty do Cykady. Nie odpowiadali, a ja cierpliwie robiłem swoje. Nie myślałem, co mnie czeka. O ile kiedyś eskalowałbym wszystko i myślał o pomocy ludziom, to teraz miałem wszystko w nosie i wolałem cieszyć się zabytkami, dobrym jedzeniem i zabawą w nocnych klubach. Nie tęskniło mi się do żony, która żyła w luksusie i powoli przygotowywała do przyjścia naszej fasolki na ten świat.

Tak było kilka miesięcy. W końcu pewnego pięknego dnia firma bez żadnych wyjaśnień kazała mi jechać do Warszawy. Miałem tam przeprowadzić samochód testowy i zostawić go u jednego z dealerów, a przy okazji odebrać dokumenty.

W jakiś sposób uraziło to moją dumę, ale schowałem ja do kieszeni i do zadania przygotowałem się sumiennie, wypełniając wszystkie niezbędne dokumenty podróży związane z jej celem, moim bagażem i stanem zdrowia.

Samochód był niesamowity i chociaż miał ogranicznik na prędkości, to czułem, że ta podróż będzie niesamowita. Zgodnie z niepisaną zasadą miałem jechać z drugą osobą, którą okazała się młoda koleżanka. Madzia była niezwykle zestresowana całą sytuacją i pytała mnie ze trzy razy, co ma zabrać. Pytanie to było o tyle niestosowne, że podróż została dokładnie zaplanowana do najdrobniejszego szczegółu i wiadomo było, że w stolicy mamy spędzić dokładnie tydzień.

W nocy poprzedzającej podróż pakowałem się skrupulatnie. Odwlekałem wszystko do ostatniej chwili. Wziąłem ubrania na zimne i ciepłe dni, zabrałem też takie drobiazgi jak parasolka czy szalik, trochę leków i tym podobnych pierdół.

Nie mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok i zastanawiałem, jak zareaguję na stolicę i czy będę chciał odwiedzić stare śmieci.

Wstałem o piątej, umyłem się, a następnie zszedłem do taksówki, która czekała o szóstej. Samochód stał pod pracą, koleżanka już na mnie czekała.

– Wpierw ja będę prowadził, później może się zmienimy – zakomunikowałem jej na wstępie, na co tylko kiwnęła głową.

Przy rogatkach czekała nas oczywiście kontrola. Skierowano nas tam na bok, a celnicy zaczęli dokładnie przyglądać się samochodowi i naszym bagażom. Wykonywali swoją pracę, więc bez zbędnej zwłoki i sprzeciwu dokładnie opisałem cel podróży, jak również pokazałem specjalną kartę przejazdu, która kosztowała krocie. Nie byli specjalnie przekonani, ale po jej okazaniu od razu przepuścili nas, nie kierując na tory ani nie kwestionując wyboru drogi obok Kielc i Radomia. Zdziwiła mnie trochę ta służalczość. Wyszło na to, ze nie nasza otwartość jest tu ważna, ale bardziej właśnie zakup tej karty. Okazała się pomocna niczym platynowa kredytówka, a mnie nastroiło to niezwykle optymistycznie.

Nie odzywaliśmy się do siebie z moją towarzyszką w trakcie drogi, włączyłem więc radio i po godzinie bez słowa zjechałem na postój.

– Dlaczego się zatrzymujemy? – zapytała młoda.

– Śniadanie, siusiu i krótki odpoczynek – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, nie chcąc dodawać, że potrzebuję jeszcze zgrać kolejną porcję próbek z badań nad rakiem.

– Ale ja nie mam pieniędzy – odpowiedziała strapiona.

– Firma stawia. – Uśmiechnąłem się szeroko, gdyż dostałem dosyć konkretny budżet reprezentacyjny i mogłem płacić kartą bez potrzeby wykupywania kujawiaków, radomiaków i innych dziwnych pseudo pieniędzy. – Proponuję wpierw pójść do toalety.

Rozluźniła się trochę.

Kibelki znajdowały się w budynku, zaś wejście z kasą było wspólne. Dopełniłem tam odpowiednich formalności. Korporacja została obciążona, a my przeszliśmy do swoich części, żeby załatwić to, co trzeba.

Tym razem opróżnienie pęcherza było tak szybkie, że miałem jeszcze czas, żeby dojść w mniej niż minutę.

To była taka moja tradycja, żeby robić to wszędzie.

Trening czyni mistrza.

Podobno.

Zostawiłem nienaganną czystość, podobnie starannie wyłączyłem wodę w kranie i wyrzuciłem papierowy ręcznik.

Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że po każdym użytkowniku może być robione zdjęcie. Podobno systemy testowano już w dwa tysiące siedemnastym w okolicach Świątyni Nieba w Pekinie, potem na wyspie Shamian. Zazwyczaj sprawdzały one każdy możliwy detal, a ja nie miałem ochoty się tłumaczyć.

Korzystając z terminala w aucie podłączyłem laptopa pod sieć, nawiązałem połączenie i zostawiłem.

Plakaty przed wyjściem reklamowały księstwo, w którym się znajdowaliśmy. Czytałem je około dziesięciu minut, gdy pojawiła się moja towarzyszka.

– Wiesz, że zrobimy pewnie ze dwa postoje i raczej nic więcej.

– A dlaczego?

– Jeżeli jest za dużo toalet, to pracownik jest kierowany na badania ogólne.

– Czyli powyżej trzech trzeba płacić z własnej kieszeni? – dodała domyślnie.

Podrapałem się po głowie.

Sprytna jest i chwyta wszystko w lot. To dobrze wróży jej karierze.

– No w sumie tak. To co, śniadanie?

– Jak najbardziej.

– OK, wybierasz co chcesz, a ja płacę.

Okazało się, że restauracja miała całkiem duży wybór, od pieczywa, serów i owoców, na gorącej fasolce i bekonie kończąc.

Ja zdecydowałem się na skosztowanie wszystkiego po trochu, ona na miks owocowy.

– Jak długo tu pracujesz? – zagaiłem rozmowę.

– Pierwszy miesiąc, no i ta podróż, to po prostu gwiazdka z nieba – zaszczebiotała, odruchowo poprawiając włosy.

Ponownie się zamyśliłem myśląc, że jej obecność nie jest na pewno przypadkowa, na razie jednak postanowiłem grać rolę idioty, czy jak drzewiej mówiono rolę wiejskiego głupka.

I tak sobie jechaliśmy przez dawną Polskę, rozmawiając przy tym o wszystkim i o niczym. Na każdej granicy czekało nas sprawdzanie nagrań z auta. Procedura była nieskomplikowana i trwała około trzech minut, w trakcie których sprawdzano prędkość, zajeżdżanie drogi i tysiąc innych rzeczy. Kontrolowano nie tylko przestrzeganie przepisów, ale również zużywanie energii.

Był to wynik porozumień warszawskich, które głosiły, że mandaty należy ściągać z całą surowością i że powinno to dopingować kierowców do używania trybu automatycznego, w którym auto zostawiało najmniejszy ślad węglowy. System ten był mocnym rozwinięciem Intelligent Speed Assistance i wielu innych rozwiązań, i oprócz wystawiania mandatów dbał o to, żeby kierowca miał również odbierane uprawnienia.

Wjeżdżałem do Warszawy, jakbym wchodził do znanego domu. Niewiele wprawdzie tu jeździłem samochodem, ale prawie oczy mi się zaszkliły ze wzruszenia, gdy widziałem znane sobie drogi.

W Warszawie zameldowaliśmy się w hotelu, zostawiliśmy bagaże, następnie pojechaliśmy na dawne Bemowo, gdzie dealer czekał na parkingu przy salonie.

– Dzień dobry, mieliśmy dostarczyć auto do testów. – Uśmiechnąłem się do przyjaźnie wyglądającego trzydziestolatka.

– Piękny samochód – odpowiedział z zachwytem, powoli przesuwając ręką po czerwonym lakierze i po chwili zbliżając dłoń do twarzy i strząsając z palców niewidzialny kurz. – Proszę zaparkować na miejscu dla gości. Zapraszam do mojego gabinetu

Formalności były oficjalne, nudne i pozwoliłem je zrobić młodej. Wyszliśmy stamtąd po około trzydziestu minutach, a ona zapytała:

– Co teraz?

– Spędzamy tydzień tutaj. Dzisiaj możemy zwiedzać i robić co chcemy, jutro i pojutrze mamy prezentacje, a potem bierzemy samochód z powrotem. Wychodzi to taniej niż jeżdżenie w obie strony.

– To dzisiaj mam już wolne?

– Tak, jutro śniadanie o ósmej.

– OK. – Wzruszyła ramionami.

Obróciłem się i jak kiedyś kupiłem bilet, a potem wsiadłem na chybił trafił do jednego z pociągów. Nie wiem jak to możliwe, ale trafiłem na swoje stare śmieci. Patrzyłem na budynki i ulice i wspomnienia wróciły z wielokrotną siłą. To tu się urodziłem, tu wychowałem, tu przeleciałem pierwszą cichodajkę.

Nie wiem dlaczego, ale przed oczami miałem przede wszystkim swój dom rodzinny.

Moi rodzice, którzy mimo różnicy charakterów ciężko pracowali i nie byli może tak zdolni jak ja, ale robili to, co mogli. Żal mi było szczególnie taty, który umarł samotnie w domowym łóżku. Ludzie go szanowali za wiedzę, ale nie rozumieli. Wiem jak trudno było mu za życia, gdy jeździł po szpitalach i przyjmował chemię. Całe życie obawiałem się, że był świadomy, gdy go ubieraliśmy. Że dźwięk, który wtedy usłyszałem, to nie była tylko reakcja organizmu na ruch i procesy chemiczne. Wynikałoby tak z ustaleń naukowców, którzy obecnie twierdzą, że każdy mózg funkcjonuje nawet do kilku godzin po tym, jak przestaje bić serce.

Byłem staruszkowi niesamowicie wdzięczny, że przyszedł do mnie we śnie, młody i pełen sił, i powiedział mi, że jest mu po tamtej stronie dobrze.

Myślę, że widział mój potencjał i to, że to mi pomoże. Zachował się do końca jak ktoś, kto pomimo tysiąca błędów próbuje zrobić coś dobrego i szlachetnego. Miał ten swój mądry wzrok jak wtedy, gdy przywiózł mi czerwony rower, na który przesiadłem się z żółtego rowerka. I jak wtedy, gdy załatwił mi setki starych czeskich czasopism o samolotach.

Ogarnij się. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

– Kierowniku poratuj. Piątaka dla warszawiaka. – Z rozmyślań wyrwał mnie jakiś żulik, który z terminalem płatniczym zaczepiał najwyraźniej każdego na ulicy.

– Sorki szefie, sam ledwo żyję. Nie mam nic. Pusto. – Wzruszyłem ramionami, pokazując mu lokalnego żółwika.

– A to przepraszam.

Wyglądało to komicznie, gdy podniósł ręce i w jednej z nich trzymał ten swój mały terminal. Jakoś powstrzymałem się od śmiechu, odwróciłem się na pięcie i zdecydowałem pojechać do Śródmieścia, gdzie u Gessler zamówiłem słynną wuzetkę, klasycznego ptysia i eklerkę z czarną polewą.

Pani przyniosła mi je do stolika, a ja wtedy poprosiłem jeszcze o kawę po wiedeńsku.

Tego mi było trzeba – pomyślałem, konsumując przysmaki mojego dzieciństwa, tu zrobione z prawdziwego cukru i najlepszej polskiej czekolady. To naprawdę profanacja… albo nie, raczej świętokradztwo36.

Siedziałem w tej knajpie jakieś pół godziny, słuchając z przyjemności polskiej muzyki i mowy. Patrzyłem na świat, który nie był już moim światem. Przyglądałem się pięknym polskim damom i zerkałem na kawalerów.

Weź się w garść, stary capie.

Kiwnąłem na kelnerkę. Dziewczyna podeszła, zainkasowała pieniądze i podziękowała za słony napiwek. Zaczęło padać, więc schowałem telefon i portfel do foliowej torebki, torebkę do plecaka i wyszedłem, znów bezwiednie kierując się w znane rewiry.

Dwie minuty później stałem pod Politechniką, a niebo płakało rzewnymi łzami. Zamknąłem oczy, rozłożyłem ręce i zacząłem się kręcić. Było mi i zimno, i gorąco. Każdą komórką i każdym włoskiem na skórze czułem dosłownie wszystkie krople. Kręciło mi się w głowie. Miałem w nosie czy zaraz upadnę, czy zamoknie mi telefon, czy stracę pieniądze, czy policja mnie zatrzyma. Śmiałem się jak głupi i kręciłem, a zimny deszcz działał tak niezwykle orzeźwiająco.

Wolny, jestem wolny! Wolny jak ptak!

Wszystkie moje troski nagle odeszły, jak ręką ujął. Magia Warszawy, w której znowu się zakochałem. W pewnym momencie od tego kręcenia zrobiło mi się słabo i o mało się nie porzygałem, więc stanąłem otwierając oczy. Świat wirował, w głowie dalej mi się kręciło, ale mimo to czułem się wspaniale.

To była noc muzeów, więc postanowiłem, że przejadę się jakimś starym rupieciem.

Z Placu Politechniki udałem się w stronę stacji metra, skąd pojechałem pod Pałac Kultury. Miejsce obowiązkowe dla każdej wycieczki, pamiątka czasów, gdy Polska rosła w siłę i żyła w bratniej przyjaźni z towarzyszami ze wschodu.

Dzisiaj na dawnym Placu Defilad stało kilka zabytkowych pojazdów. Kultowe Autosany H9, ogórki, Berliety, Sany, Ikarusy, kierowcy z bokobrodami, konduktorzy w mundurach z obowiązkowymi szczypcami i starodawna muzyka z różnych epok…

Mnie zwłaszcza zainteresował niepozorny archaiczny przegubowy Ikarus 280.26 z numerem bocznym 426 i czerwonym numerem linii 524. Nie wiem, co mnie do niego ciągnęło, ale odjeżdżał kilka minut później, a ja wskoczyłem do niego dosłownie w ostatniej chwili.

Kierowca rozpędzał go, zgrzytając biegami manualnej skrzyni biegów, a ja po każdym skrzyżowaniu patrzyłem z coraz większą fascynacją na GPS na nadgarstku.

Zero. Dziesięć. Dwadzieścia. Pięćdziesiąt. Zero. I znowu… pojazd warczał, jęczał, śmierdział, ale jechał. Balet powtarzał się co chwila, i byłem pełen podziwu dla kunsztu, brutalnej siły i pasji, jaką mężczyzna wkładał w to, żeby utrzymać ten piekielny wehikuł na zadanym kursie.

Wjechaliśmy na most Grota.

Pięćdziesiąt. Sześćdziesiąt. Sześćdziesiąt pięć. Siedemdziesiąt.

Wtedy zobaczyłem i poczułem, ile straciliśmy robiąc te wszystkie ograniczenia i przepisy. Stałem trzymając się rurek i myślałem, jak kiedyś musiało być fajnie siedzieć na przegubie. Ten autobus miał duszę, ryczał, warczał, drżał, ale równocześnie parł do przodu niczym nieposkromiony dziki zwierz.

– Szanowni państwo, takimi autobusami jeździliśmy w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych i dwa tysiące. Produkowano je na Węgrzech. Nie miały klimatyzacji, ale paliły stosunkowo niewiele paliwa. Były bardzo wytrzymałe i proste w obsłudze. Takie jak ten nazywano lewarami, bo miały ręczne skrzynie biegów. Teraz pojedziemy na Bródno, gdzie będą mogli się państwo przesiąść do drugiej linii metra na stacji Kondratowicza.

Podobała mi się ta przejażdżka i dbałość o historyczne szczegóły, takie jak nazywanie Targówka Bródnem.

Pojechałem do ostatniego przystanku, aż do otwartej na tę okazję, normalnie nieczynnej, pętli Bródno Podgrodzie. Patrzyłem tam na wysiadających starszych panów i panie, które z rozrzewnieniem wspominały przeszłość, patrzyłem na gówniażerię, która narzekała na niewygody, wpatrując się w świat przez wirtualne opaski, i na takich jak ja, którzy byli dziwnie zamyśleni.

Postanowiłem wrócić antykiem do centrum, i miałem radość, gdy kierowca przewiózł nas jeszcze raz do pałacu, który nawet po latach górował nad Warszawą niczym ironiczny śmiech wujka Józka.

– Józek, nie daruję ci tej nocy…

Patrzyłem na symbol minionej epoki i patrzyłem na przepiękne starodawne autobusy, gdy nagle… czerwony pan ogórek zagrzmiał dieslowskim rechotem i oznaczył teren czarną śmierdzącą chmurą.

Jak oni mogli pożałować metra rury i nie wyprowadzić wydechu na dach. – Mimowolnie zauważyłem.

Odechciało mi się wszystkiego, gdyż smród był wprost nie do zniesienia.

Za stary jestem na takie atrakcje.

Zdecydowałem się wrócić do hotelu.

Idąc zobaczyłem jeszcze jedną przykrą rzecz – wzorem krajów rozwiniętych ktoś wprawdzie wystawił pudło z książkami do wzięcia, ale dziwnym trafem nie pomyślał, że z nieba może padać.

Dzieła przesiąkały wodą, a ja przykucnąłem i wziąłem na chybił trafił pierwsze lepsze tomiszcze.

„Nowy lepszy świat” rozmiękał, gdy myślałem Dobra metafora ludzkości i jej upadku.

Wieczorem byłem w pokoju, gdy nagle z łazienki usłyszałem pukanie. Otworzyłem stojąc w szlafroku, z ręką wycierającą głowę ręcznikiem.

Przed drzwiami stała moja koleżanka ubrana w doskonale dobraną luksusową wieczorową suknię. Uśmiechała się filuternie, a ja byłem tak zaskoczony, że stanąłem z otwartymi ustami, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.

– Zaprosisz damę do siebie? – zapytała miękkim zalotnym tonem, i delikatnie popchnęła mnie jednym palcem do środka.

Znaleźliśmy się sami w pokoju, a ona zamknęła drzwi, a potem usiadła na fotelu i założyła nogę na nogę, uśmiechając się szeroko na widok mojej nie dającej się ukryć reakcji.

Rzeczywiście przyglądałem się jej z zachwytem, tym bardziej, że się postarała i miała na sobie suknię, przepiękne szpilki i ciemne rajstopy, najpiękniejszy był chyba jednak delikatny makijaż, czerwone usta i taktowna biżuteria.

– Nie wiem czy po… – zacząłem, a ona położyła palec na swoich ustach i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Dama pragnie drinka.

Dziewczyna nie sprawiała teraz wrażenia zahukanej nieporadnej dziewicy. Widać było w niej profesjonalistkę, która zawsze osiąga swój cel.

Hulijing.

Westchnąłem ciężko i wszedłem w rolę napalonego samca, który leci na każdą cipkę:

– Z lodem czy bez?

– Bez.

Odłożyłem w łazience ręcznik na drążek, spojrzałem na doskonale dobrane bokserki, następnie w samej bieliźnie w pokoju wyjąłem z szafy dwa kieliszki, otworzyłem szampana z barku, a na końcu patrząc jej głęboko w oczy podałem napój bogów:

– Cheers.

– Cheers.

Stuknęliśmy się kieliszkami, potem upiła mały łyczek zerkając hardo na mnie. Siedziała z nogą założoną na nogę, piła znacząco tego szampana i w końcu zaczęła powoli poruszać rytmicznie stópką.

– Dama chce więcej. – Przesunęła językiem po górnej wardze.

Podszedłem, wyjąłem kieliszek z jej dłoni, podałem jej własną i zmusiłem do wstania, następnie przytuliłem do siebie, objąłem i pocałowałem. Pachniała rozkosznie i wyraźnie wiedziała czego chciała. Po jednym pocałunku przyszły kolejne, po nich zaczęliśmy wzajemnie się poznawać i smakować i przeszliśmy w końcu do łóżka. Staliśmy się jednością, połączyliśmy yin i yang, potem ona zasnęła, ja też. Rano jej już nie było. Myślałem nawet, że wszystko mi się przyśniło, ale ulotne wrażenie minęło, gdy okazało się, że próbowano zalogować się do mojego komputera.

Toś ty taka ptaszyna. – Lekko gwizdnąłem i postanowiłem grać w tę jej chorą gierkę, i dlatego podniosłem słuchawkę i poprosiłem o kwiaty do jej pokoju czterysta pięćdziesiąt jeden.

Po południu w recepcji czekała na mnie koperta. Otworzyłem ją i wyciągnąłem stamtąd czerwony kartonik z czarnym napisem „Przyjdź o dwudziestej”.

– Skąd przyszedł list? – zapytałem recepcjonisty, na co ten odpowiedział:

– Nie mogę powiedzieć proszę pana. Dostaliśmy bardzo ścisłe instrukcje, żeby tylko dostarczyć panu list.

– A czy mogę dać odpowiedź?

– Jak najbardziej, proszę pana.

– Poproszę o długopis. Chcę odpowiedzieć siostrzenicy.

Recepcjonista uśmiechnął się ze zrozumieniem i dał mi do ręki przepiękne pióro Parkera, którym dopisałem „Dwudziesta druga”. Oddałem mu kartkę z piórem, ten się ukłonił i dodał:

– Przepraszam za niedogodności.

– Nie ma za co, a to oczywiście nie moja siostrzenica.

– Jak najbardziej proszę pana.

Kiwnąłem głową i wyszedłem na dwór. Dzień był burzliwy, więc wróciłem wcześniej, a po otwarciu mojego pokoju zobaczyłem, jak przy moim biurku w moim pokoju siedzi moja współpracowniczka. Zbladła, a ja podszedłem szybkim krokiem i złapałem ją za rękę:

– Kim ty jesteś u diabła? I kto cię nasłał?

Spojrzała się hardo, ale nic nie powiedziała.

– Tam mam kamerę. Chcesz problemów? – zablefowałem, wskazując głową na szafę.

– Miałam umilić ci czas i dowiedzieć się, coś ty za jeden.

– Wynoś się. – Ścisnąłem jej dłoń, zmusiłem do wstania i popchnąłem w kierunku drzwi.

Nawet nie syknęła, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to była bardzo dobra decyzja. Po jej wyjściu usiadłem ciężko na łóżko i spojrzałem na komputer, który był włączony, ale nie odblokowany. Do portu USB miał podpięte jakieś urządzenie z czerwoną diodą. Odpiąłem je i pomyślałem, że błogosławieństwem było pozostawianie sprzętu włączonego, dezaktywacja wszystkich nowych protokołów w portach37 i trzymanie najważniejszych danych w specjalnej nietypowej dystrybucji Linuxa na karcie pamięci, którą zawsze miałem przy dupie.

Że też całe życie człowieka można zapisać na plastiku wielkości paznokcia.

Wiedziony dziwnym impulsem wyjąłem portfel z kieszeni i drżącą ręką zacząłem porządkować wizytówki. Jedną z nich był kartonik mojej byłej znajomej. Obracałem go w palcach i zastanawiałem nad naszym spotkaniem.

Nie mówiła poważnie, żeby się do niej odezwać, ale do odważnych świat należy… Warto wrócić do spraw biznesowych i tego, co omawialiśmy w Krakowie. – Drżącą dłonią wykręciłem numer telefonu i przyłożyłem słuchawkę do ucha:

– Halo.

– Dzień dobry, spotkaliśmy się miesiąc temu w Krakowie na rynku głównym

W słuchawce zapadła głucha cisza, po której po dłuższej chwili usłyszałem jedynie służbowe:

– Słucham.

– Myślałem, żeby się spotkać. Jestem w tym tygodniu w Warszawie.

W słuchawce znowu zapadła głucha cisza.

– Dobrze, w czwartek o szesnastej na Bemowie w centrum na Powstańców Śląskich, naprzeciwko lotniska. Wiesz, gdzie to jest? – W końcu się odezwała.

– Tak.

– Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

W sumie zacząłem się zastanawiać nad tym, czego tak naprawdę się spodziewałem.

I tak dobrze to w sumie wyszło.

Do spotkania miałem dwa dni, a jutro czekał mnie cały dzień z niedoszłą złodziejką danych.

Byliśmy umówieni rano na śniadanie, podczas niego nie odzywaliśmy się do siebie słowem, pomijając oczywiście podstawowe uprzejmości.

Podobnie było w pracy. Przy ludziach odgrywaliśmy chłodny profesjonalizm i wspieraliśmy się nawzajem, chociaż wszystko w nas kipiało ze złości.

Najtrudniejszy moment przyszedł, gdy stamtąd wychodziliśmy.

– Słuchaj… – Zaczęła wtedy.

– Nie chcę tego słuchać. – Gwałtownie stanąłem i powiedziałem sucho w przestrzeń obok niej, gdy nikt nas nie widział.

– Nie miałam wyjścia – powiedziała smutno. – Mój mąż, przystojny szef działu, wziął młodszą dziwkę. Zabrali mi dziecko i popadłam w niełaskę.

– To nie mogłaś zmienić pracy? – Nie wytrzymałem.

– To nie takie proste, szczególnie, jak masz te, te, te... – tu rozcapierzyła palce obu dłoni i pokazała z obrzydzeniem na imponujący biust – …te melony. Nawet ich nie chciałam. Z nimi wszyscy widzą w kobiecie tylko głupią blondynkę do łóżka.

– Kurwa – przekląłem, zły chyba na siebie, świat i nie wiadomo co jeszcze, i dodałem odwracając się od niej. – Spierdalaj.

 – Każdy orze jak może. – Usłyszałem z tyłu.

Wieczór spędziłem samotnie szlajając się po knajpach w Śródmieściu. Patrzyłem tam na małolaty na koturnach i na lowelasów, którzy myśleli, że zawojują świat, bo wyrwali jakiegoś parchatego zasmarkanego lachona.

Smutne to było, a noc nie lepsza.

Nie mogłem spać, mimo że znajdowałem się w swoim mieście. Przewracałem się z boku na bok i myślałem, że będę jeszcze miał jakąś przystań w swoim życiu. Nie trzymałem w sobie żalu ani pretensji, po prostu byłem chyba zbyt wypoczęty albo zbyt naładowany kofeiną.

Nie pomogła nawet telewizja… A rano… siedziałem nieprzytomny przy śniadaniu, gdy weszła do sali i podeszła:

– Mogę?

Wzruszyłem ramionami i spokojnie jadłem dalej, a ona przyjęła to za zgodę, bo po chwili przysiadła się do mnie.

– Słuchaj… – Znowu zaczęła.

– To ty słuchaj. Gówno mnie obchodzi, co jeszcze powiesz. Tak samo nie obchodzi, komu dawałaś albo obciągałaś. Nie interesują mnie też żadne inne łzawe historyjki. Mamy robotę do zrobienia, potem trzeba odprowadzić wózek. Nie wchodźmy sobie w drogę, i tyle – powiedziałem, co miałem do powiedzenia, i spokojnie popijałem kawę i konsumowałem wspaniały wypieczony boczek i równie dobrze przygotowaną fasolkę.

Zrozumiała, że to koniec, bo więcej się nie odzywała.

 

>>> Przyjdzie kit <<<

Warszawa

Tego dnia była podwójnie opóźniona i właśnie biegła do samochodu, gdy w torebce zaczął dzwonić telefon.

Szlag. – Nie przerywając truchtu na szpilkach wykonała skomplikowaną kombinację alpejską. Równocześnie ogarnęła wściekle podwijającą się spódnicę, uciekające na wszystkie strony papiery i zapięcie torebki, co samo w sobie było prawdziwym cudem. Z tej ostatniej wyłowiła swoje podstawowe narzędzie pracy, przesunęła palcem po ekranie i nie znoszącym sprzeciwu głosem wydyszała:

– Halo. Proszę poczekać.

– Dzień dobry, spotkaliśmy się miesiąc temu w Krakowie na rynku głównym. – Usłyszała głos jakiegoś mężczyzny.

Dopasowała ton do twarzy i odruchowo zrobiła zdegustowaną minę, bo najwyraźniej nie chciał przyjąć do wiadomości, że ma poczekać, i kontynuował:

– Czy możemy się spotkać?

Gwałtownie stanęła, przyłożyła elegancki czarny telefon z czerwoną obwódką do głowy, przechyliła ją na bok i przycisnęła urządzenie do barku, i wolną ręką w końcu upchnęła niesforne papierzyska do torebki i zaczęła ją zapinać.

Ma tupet, ale i kontakty. Może się przydać. – Przebiegła jej przez głowę szybka myśl, gdy przypomniała sobie, co znalazł o nim szef jej ochrony.

– Halo, jest tam pani? Wszystko w porządku? – usłyszała i w tym momencie zdecydowała się przyjąć zaproszenie, komunikując to chłodnym i opanowanym tonem:

– Dzień dobry, tak, dobrze, w czwartek o szesnastej na Bemowie na Bemowie w centrum na Powstańców Śląskich, naprzeciwko lotniska. Wiesz, gdzie to jest?

– Tak – potwierdził.

– Do zobaczenia. – Użyła najsłodszego głosu, w myślach dodając A niech cię diabli.

– Do zobaczenia. – Rozłączył się.

Była lekko wkurwiona, ale nie włożyła go do szufladki „zapomnieć” i wpisała spotkanie w kalendarz, gdy pół godziny później siedziała przy komputerze.

Na spotkanie podjechała… No jakżeby inaczej… swoją ukochaną czerwoną Teslą.

– Ładna furka. – Od razu ją pochwalił, chyba po to, żeby przełamać lody, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. – Kwiaty dla pięknej pani.

Spojrzała krytycznym wzrokiem na wiecheć dziewięciu róż, który przyniósł, i położyła go ostrożnie na tylnym siedzeniu.

Mógłbyś się bardziej postarać.

– Ładna i całkiem niedrogo. – Uznała, że najlepiej będzie nie psuć wieczoru i udzielić konkretnej informacji. – Trzymaj się, mam nowe akumulatory ze specjalnej serii.

Tutaj puściła oczko, żeby mógł pomyśleć, że zdjęto blokady albo wgrano wyższy firmware.

Poczekała, aż zapnie pas i wcisnęła gaz w podłogę. Auto oczywiście ruszyło z kopyta i nie musiała się niczym przejmować, bo miała włączoną opcję „+10” ograniczającą prędkość do takiej nie za dużej i nie za małej. Jechało się przyjemnie, a muzyczka grała cicho.

„Radio Zet i już…” – Nagle zaczęły się wiadomości, gdzie podano informacje o rekordowej karze nałożonej na jeden z działów firmy.

Prychnęła.

– No co? – Nie zrozumiał.

– Jeśli nałożą karę, to zapłacą pracownicy albo ich klienci. – Zaczęła mu tłumaczyć, niczym małemu dziecku. – Do dupy ten świat. Gdyby wsadzano do ciupy, to każdy by myślał, co robi.

– Ale wtedy żyłby na nasz koszt.

– Do dupy z tym wszystkim – powtórzyła.

– To co? Zabijać mają?

– A dlaczego nie? Kiedyś było tak, że obcinano łapska za kradzież. Jest ryzyko, jest zabawa. Powinniśmy do tego wrócić.

– Gdzie jedziemy?

– Tutaj był WAT i tu będziemy budować nowe biurowce.

– Nudy – odpowiedział.

– A wiesz, że o tym miejscu krążą legendy? Odkryliśmy nawet bunkry, które pewnie udostępnimy zwiedzającym.

– Bunkry?

– Wyglądają jak z innej epoki. Chodź, oprowadzę ciebie.

– O, to już jest ciekawsze.

– Wiedziałam, że cię zaciekawię. – Uśmiechnęła się szczerze, bo tego dnia miała ochotę na więcej.

Znała co najmniej dwa atuty swojego ciała, ale też i swojej inwestycji. Stary gmach główny wyglądał jak budynek nie z tej epoki, a co najważniejsze niewiele się ich uchowało w Warszawie. Wiekowe mury wychowały tysiące wojskowych i cywili, i widziały co najmniej kilka pokoleń przyszłych mężów stanu i znanych naukowców.

– Dzień dobry pani kierowniczko. – Strażnik przy wejściu był konkretny jak zawsze. – Ładna pogoda.

– Wszystko w porządku?

– Tak.

Mężczyzna podniósł szlaban, a oni podjechali pod budynek i zaparkowali z boku.

– Widzę, że tu będą jakieś większe roboty. – Po raz pierwszy coś powiedział, zupełnie jakby był zaskoczony ogromem całej inwestycji.

Nie dziwiła mu się. Od wjazdu na teren widzieli co najmniej dwudziestu ludzi, a wielkie płoty z napisami „Budowa” wszystko wyjaśniały.

– Miejsce musi zarabiać na siebie. – Zaśmiała się. – Kiedyś to był wielki teren, potem przez lata państwo oddawało wszystko deweloperom. Mnie został ten budynek i wszystko w promieniu pięćset metrów. Na razie dogadujemy się z innymi, co tu zrobić razem, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Chodź.

Przeszli kilka kroków.

– Dzień dobry. – Powiedziała kolejnemu strażnikowi, który otworzył im drzwi z boku.

W środku nic nie straciło swojego uroku rodem z PRL. Była zadowolona widząc, że wielkie schody rodem z Titanica i jasna klatka schodowa robią na nim wrażenie.

– Jezu, to przecież jak Pałac Kultury.

– Prawie. – Zaśmiała się. – Przejdźmy się przez pierwsze piętro.

Weszli schodami, a potem ruszyli korytarzem o wysokości trzech metrów, w którym słońce dodawało wrażenia jasności i wielkości. Obserwowała go, jak patrzył na kolejne mijane pomieszczenia, jak marszczył brwi mijając pracowników, którzy wynosili elementy wyposażenia, i jak podziwiał najstarszy sprzęt. Spodobało się jej, że nie zadawał pytań i wyraźnie interesował się historią tego miejsca, czytając wszystkie pozostawione przez uczelnię materiały, które wciąż można było znaleźć na ścianach i w gablotkach.

– Tutaj było wejście do kancelarii niejawnej, a tu wejście – powiedziała, gdy doszli w końcu do odpowiedniej części.

– I nikt nie widział, że ludzie wchodzą i nie ma ich cały dzień?

– To była uczelnia wojskowa, w której wykonywano rozkazy. Za wtykanie nosa w nieswoje sprawy groził sąd wojskowy. Tutaj było przejście schodkami na dół do archiwum.

Pomieszczenie rzeczywiście wyglądało jak archiwum. Miało ono na oko jakieś dwadzieścia na dwadzieścia.

– I teraz najciekawsze – tamta ściana była zamurowana, a za nią znaleźliśmy drzwi, i to nie byle jakie, tylko z porządnej stali. Miesiąc się przebijaliśmy. Na wszelki wypadek weź tylko latarkę. Ja pójdę pierwsza.

Podała mu latarkę, a potem przeszli przez drzwi, które wyglądały jak w skarbcu.

– Dziwne – powiedział, patrząc na swoją rękę i świecącą na pomarańczowo opaskę.

– Dlaczego? – zapytała.

– Nie przypominam sobie takiej funkcji. Zepsuła się pewnie.

– To ją schowaj do kieszeni. – Pokazała ręką na pomieszczenie. – No i jak?

Zrobił to, co mu powiedziała, potem rozejrzał się i zapytał wskazując na generator:

– Diesel?

– Dokładnie. Mieli prądu na miesiąc, do tego zbiornik z wodą i kilka laboratoriów. Chodź, to pokażę ci dyżurkę.

Wzięła go za rękę i weszli do pokoju, w którym przy jednej ze ścian widać było stare telefony i mapy, jak również plakat „wróg czuwa” z żołnierzem, który kolbą karabinu rozgniatał karaluchy.

– Można się poczuć jak podczas wojny – powiedział.

– Dokładnie. I wiesz co? Tam mam kanapę. Kręci mnie to. – Usiadła na stole, z jedną nogą założoną na drugą, i uśmiechając się pomyślała No rusz wreszcie dupę idioto.

Podszedł, popatrzył na nią, zbliżył twarz na kilka centymetrów, potem gwałtownie złapał ręką za tył głowy i pocałował. Kolejne chwile i pieszczoty przychodziły tak naturalnie, że nie zastanawiali się, co i jak robić...

Pół godziny później przytulał ją, leżąc na łóżku, które nie było kanapą, ale porządnym małżeńskim łożem dla dwojga.

– O czym myślisz? – zapytała leżąc na jego piersi i wodząc palcem po jego klatce.

– Leżymy w bunkrze i zachowujemy się niczym nastolatki.

– Nigdy nie byłeś ciekaw, jak to było po katastrofie? Fallout mi się przypomina.

– Ktoś to jeszcze pamięta? – Szczerze się zdziwiła.

– Są całe kluby i społeczności. Wiele z tych ludzi analizuje nawet różne kody alfa i beta, żeby zobaczyć, co ta firma początkowo planowała. A tak w ogóle to co tu chcesz zrobić?

– Tutaj? W tym kompleksie?

– Tak.

– Pewnie hotel i niewielkie muzeum, może kilka budynków mieszkalnych. Mamy tu masę starych papierów. Zrobimy gabloty. Zresztą, chodź. – Pociągnęła go za rękę, wstała i obwiązała się kocem. – No chodź głuptasie.

Wstał nago. Wyraźnie widziała, że to było dla niego niesamowite przeżycie, gdy patrzył na nią i na stare papiery, które leżały w stertach. Zaczęła mówić z zaangażowaniem, pokazując rozkazy i inne podobne rzeczy:

– Tutaj jest podpis samego Jaroszewicza. A tu generała Kaliskiego.

– Czy masz również mieszkanie w Londynie? – przerwał jej.

– Tak, a chcesz adres?

Uśmiechnął się szeroko.

 

> Puszka Pandory <

Księżyc

– Czy informujemy Ziemię? – Coldwell zapytał Yu.

– Wie pan, że musimy.

– Co im powiemy?

– Że znaleźliśmy obcą formę życia i nie wiemy, czy żyje.

– To może być człowiek.

– Impossible Whopper też wygląda, jakby miał w środku steka.

 

Pekin

– Panie prezydencie, oficjalny komunikat ze strony Wschodniego Wybrzeża i księstw rosyjskich.

– Co piszą?

– Wschodnie Wybrzeże żąda transportu kapsuły na Ziemię, Rosjanie żądają opuszczenia całego miejsca. Mamy doniesienia o ruchach ich wojsk przy granicy.

– Żądać to oni sobie mogą. Generale, na razie proszę zachować spokój. Mobilizacja pod ziemią.

– Jest też raport po zbadaniu próbek z księżyca. Wieści nie są zbyt dobre. – Generał podał teczkę, która zawierała tylko dwie strony.

Prezydent przeczytał, wstał, podszedł do okna i zapytał cicho:

– Czy oni o tym wiedzą?

– Tak, ale wstępne wyniki były znacznie bardziej optymistyczne.

Przywódca narodu wiedział, że badania medyczne całej załogi robiono raz na rok. Wieści rzeczywiście nie były optymistyczne. Okazało się, że kod genetyczny dwójki tajkonautów ma pewne odchylenia od normy. Wszystko wskazywało na to, że pół roku na księżycu wystarczyło, żeby drastycznie zaczęła spadać ich płodność.

I jak możemy polecieć na inne planety, jak nie będziemy mogli mieć dzieci – pomyślał z goryczą i podjął decyzję:

– Nie informujcie ich.

– Tak jest.

– Jak wygląda ich życie seksualne?

– Czujniki potwierdzają dosyć regularne orgazmy. Nigdy nie zdarzyło się, żeby dwóch miało je w tym samym czasie.

– Dobrze. Czy badacie ich spermę?

– Nie, ale możemy zarządzić odesłanie odpowiedniej sondy z ładunkiem na ziemię.

– Myślę, że to dobry pomysł.

 

***

 

– Czy start zniszczy księżyc? Czy można poświęcić ludzkość? – Profesor w jednej z sal wykładowych najlepszego na świecie uniwersytetu Tsinghua uderzył pięścią w stół i uśmiechnął się wiedząc, że jego gest dotrze do stacji za kilka sekund, a on w tym czasie zdąży się uspokoić.

– Te czarne maszyny są jakoś związane z grawitacją, a te niebieskie z genetyką.

– A ta w środku?

– Pracujemy nad tym. To wygląda na komorę kriogeniczną, taką o jakiej zawsze marzyliśmy.

– A kobieta?

– Nie wiemy, jak obudzić Efę albo nawet jak ją zbadać.

– Efę? To ma już imię?

– Tak.

– To co chcecie z nią zrobić?

– Mamy już przygotowaną drogę na powierzchnię. Ze statku użyjemy wózka na szynach, potem podepniemy ją pod kapsułę.

– Ale po co ją przenosić? I jak planujecie przesunięcie źródła zasilania?

– Komora wydaje nie być się do niczego podłączona. A kobietę chcemy przenieść na Ziemię.

– Pan chyba żartuje. wejście w atmosferę ziemską to ogromne ryzyko.

– Pracujemy i nad tym.

– Powiedzmy, że to prawda. Przeniesiecie ją do lądownika. A co z przeciążeniami przy starcie?

– Nie powinny być zbyt duże, najwyżej 3g.

– Może lepiej zhermetyzować część statku i przygotować na nim szpital?

– I jak niby to zrobić? Powietrza przecież nie wytworzymy, nie z tego, co mamy.

– A produkcja tlenu z dwutlenku węgla?

– Metoda z folią aluminiową jest niestety wciąż bardzo nieefektywna.

– Czy ta przeprowadzka jest już przesądzona?

– Nic tu nie jest pewne.

– A skąd te nachalne informacje o stu czterdziestu czterech tysiącach ludzi? Zupełnie jak w Biblii, gdzie tylu było wybranych i zapieczętowanych, o których mówi siódmy i czternasty rozdział Apokalipsy św. Jana.

– Czy nie zastanawiał się pan nad tym, jak we wszystkich filmach pierwszego kontaktu zawsze dokonują wojskowi albo astronauci, którzy najczęściej byli wojskowymi? Może właśnie o to chodzi, żeby robili to zwykli ludzie?

– Przecież tylu nie przetransferujemy na księżyc, a ten statek… jeżeli lata, to na orbicie ziemi wywoła panikę.

– No właśnie.

– No i jak tyle ludzi może coś zmienić?

– Nie wierzy pan w amerykańskie filmy? Tam wystarczy jeden człowiek.

– A ja myślę, że mamy tu sytuację z „Battlestar Galactica” – odezwał się milczący do tej pory profesor Tarantoga.

– Coś co ludzkość zostawiła kiedyś?

– Wiem, że to naciągane, ale może to wytwór naszej wcześniejszej wersji. W serialu bardzo głupio zniszczyliśmy wszystko na końcu, tutaj może ktoś ukrył to, co się dało.

– A może to wynik podróży w czasie?

– Nie wiem. Na pewno rzadko zdarza się, żeby coś było za darmo. Jeśli to dar od kogoś, to dlaczego go zrobiono?

– Znowu wracamy do teorii konia trojańskiego?

– Ja bym bardziej myślał o tych trzech cylindrach w kształcie torusa. Naukowcy na ziemi uważają, że to nieograniczone źródło energii.

– Ale jak to włączyć, jak to działa i jakie ma skutki uboczne?

– Jest jeszcze druga hipoteza co do całości. Że to jednak ludzki twór.

– Czyli podróże w czasie albo jesteśmy jakąś młodą odnogą naszego gatunku.

– A starsza zostawiła nam coś, co nam pomoże, jak będziemy rozwinięci.

– Tak, jak rodzice dzieciom.

– Właśnie.

– Inaczej niż w „Galactica”.

– Dokładnie.

– A kobieta potwierdza tę wersję.

– W sumie nie wiemy, czy to kobieta czy jakiś inny organizm.

– Ja widzę odznaki kobiecości.

– Profesorze, proszę, większy problem mamy z bogatymi.

Zapadła martwa cisza. W Pekinie były ostatnio dwie próby przewrotu i według krążących plotek ród Rockefellerów coraz bardziej brutalnie naciskał na zbadanie wpływu niebieskich maszyn na zarodki ludzkie, i to zarówno na terenie dawnego USA, jak i Rosji.

Jak dotąd nie udało się ich uruchomić i odkryto tylko to, że maszyny mają czytniki DNA i dopuszczają tylko nielicznych, którzy jak przypuszczano byli na liście wybranych.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał profesor Jokimoto:

– Najgorsze, że nie mamy energii.

– A energia atomowa?

– I jak pan ochroni pozostałe sekcje? Ołów się nie zmieści.

– A tamten reaktor?

– Potrzebuje laserów i specjalnej energii.

– Którą sądząc z prac naukowych mieli wojskowi z dziwnego kraju w Europie.

– Tak.

– Czy to nie dziwne, że to było wiele lat temu, a ich eksperymentu nie powtórzono?

– Sugeruje pan, że coś lub ktoś nas ogranicza?

– Pamięta pan teorię sofonów?

– Ale dlaczego mieliby pomagać Polakom?

– No właśnie, dlaczego?

– A czy zauważyliście jedną ciekawą rzecz?

– Mianowicie?

– Każdy potężniejszy i szybszy napęd to więcej energii, a jak jest więcej energii, to i więcej bum.

– Czy sugeruje pan, że nie możemy zasięgnąć gwiazd, bo ktoś się obawia broni zrobionej z napędu?

– Jak nie sugeruję, ja to wiem. Dziecku nie daje się zapałek, musi dorosnąć.

– I ten statek nie ma energii po to, żebyśmy go odkrywali latami?

– Może…

– A ja mam inną teorię. Czy znacie zabawę w głuchy telefon?

– Nie.

– Mamy zbiór osób. Każda przekazuje kolejnej wiadomość, a na końcu okazuje się, że przekaz uległ zniekształceniu. Załóżmy, że kiedyś rzeczywiście coś przybyło do Układu Słonecznego. Ja widzę dwie możliwości. Homo sapiens był zwierzakiem domowym, który przeżył swoich panów i sam się rozwinął… albo… albo ludzie byli kiedyś bogami, ale przez pokolenia cofnęli się w rozwoju, bo mieli wadę, skazę, którą wprowadzono być może z premedytacją.

– To dalej jednak może być głuchy telefon.

– Właśnie.

– A cofanie się do tyłu było w końcówce „Battlestar Galactica”.

– Właśnie. Ta wersja jest najbardziej niepokojąca. Może użyto jakiegoś wirusa albo eksperymentowano nad genetyką, i to się wydostało, albo mieliśmy taki efekt cieplarniany, że zgłupieliśmy. Niektórzy zresztą mówią, że grupa krwi Rh– pochodzi od kosmitów.

– I pytanie, czy to się teraz powtórzy?

– Tak.

– Albo ten statek jest monolit od Clarke, który nas pilnował.

– To jest najprostsza opcja, tylko że wtedy nie powinniśmy mieć dostępu do systemów.

– Jak ten statek schowano na Księżycu?

– Widział pan kiedyś, jak projektuje się układy scalone?

– Nie

– Korzysta się z gotowców, w których wiele elementów w konkretnych wersjach jest bezużytecznych, ale są, bo taki projekt był tańszy albo zakładał, że przy fizycznej budowie układu mogą wystąpić błędy i po testach trzeba wybrać najlepsze z przygotowanych ścieżek.

– No ale to by znaczyło…

– Tak, to by znaczyło, że ten wielki statek jest tak mały, że nieistotny. To takie śmieciowe DNA. Proszę pomyśleć, jacy mali wobec tego my jesteśmy.

– Dobrze, mam inne pytanie. Co będzie z ludźmi, których tu przewieziemy? Przecież ten pył jest toksyczny, a nasza klimatyzacja na wyczerpaniu.

– Doktorze, nie wszystko na raz. I tak nie przewieziony tylu, ilu byśmy chcieli. Góra kilkudziesięciu, jeśli będziemy mieć miejsce.

– Kilku lub kilkunastu. Proszę być realistą. A wracając do kobiety, to jak oceniacie szanse na jej ożywienie?

– Kapsułę trzeba przetransportować na stację, a to wielka operacja logistyczna.

– To już wiemy od kilku tygodni.

– Trzeba podjąć decyzję

– Istotnie.

– A gdzie chcecie ją umieścić?

– Kolejny moduł ma być dostarczony z Ziemi.

– I co dalej robimy z tym znaleziskiem?

– Eksploracja narzuca się sama z siebie

– Ale dostaliśmy nakaz, żeby tego statku użyć do podróży

– Nakaz od kogoś, kto może nie żyje od tysięcy lat

– Tego nie wiemy, nie rozumiemy również tej technologii. Czy możemy się sprzeciwiać komuś potężniejszemu od nas?

– Czy od czasu odkrycia mieliśmy jakieś transmisję?

– No nie.

– Więc w czym jest problem?

– Astronomowie mówią, że księżyc zmienił trochę swoją orbitę. Ten statek na to wpłynął. Może miał jakieś kompensatory masy, a teraz nie działają

– To przecież science–fiction.

– Tak i teraz musimy się tego pozbyć. Trzęsienia ziemi i tsunami, nie wiadomo co nas jeszcze czeka, gdy trwale zostanie zaburzona cała równowaga.

– Trochę to naciągane.

– Trochę to mało powiedziane, niemniej jednak wolałbym się mylić niż mieć rację. Pytanie co dalej. Nasze silniki mają za małą moc, a budowa całych zespołów zajmie całe lata.

– Co z energią?

– Reaktory dalej mają jej za mało.

– Czy wiadomo, jak ten statek ukryto przed nimi?

– Nie. Zgadzam się, że to jakaś pozostałość z systemu projektowego. Tylko że ja myślę, że to może fragment jakiegoś systemu testującego i korygującego, jak nasze złącza JTAG albo bardziej układy do monitorowania temperatur.

– Duch w maszynie?

– Nawet automat, który zdecydował się naprawić rzeczywistość, bo przekroczono jakiś warunek.

– Ciekawe.

– Ciekawe to jest co innego. Jak jesteśmy mali, to wpierw wyzwaniem jest podniesienie główki, potem wstanie, poznanie pokoju, mieszkania, okolicy, kraju… z czasem jednak zmieniają się nam priorytety i jesteśmy programowani na naukę, pracę czy płodzenie dzieci.

– Co to ma do rzeczy?

– Małemu dziecku nie każe się od razu budować statku kosmicznego.

– Jeśli mamy to coś, to mamy nadzorcę i nakaz przejścia dalej?

– Może.

– Myśli pan, że dochodzimy do końca końców?

– Nie wiem.

– Dla mnie to byłoby przerażające – profesor dodał, myśląc No tak. To prawda, że kiedyś inaczej rozumiałem książki o Małej Strzale i jego miłości do Głębokiej Jamy.

– Wie pan, co jest przerażające? Im więcej umiemy i dalej brniemy, tym więcej mamy ograniczeń. To tak jak z kosmosem. Trzeba budować coraz mniejsze klitki, pilnować każdego grama, racjonować tlen, wodę, żywność, i tak dalej. Ale nawet nie, nie tylko w kosmosie tak jest. Na ziemi nie jest lepiej, bo problemy rodzą się przede wszystkich w naszych głowach. Przerażające jest zwłaszcza to, że niektórzy szukają odmiany życia w dziecku. Poznali pierwszy seks, zwiedzili okolicę, osiągnęli wszystko, co mogli, i teraz myślą, że świat się zmieni przez samą obecność ich potomka. I tak płodzą te swoje dzieci bez żadnego umiaru i są roszczeniowi tylko dlatego, bo przeszli przez ciążę. To tak jak mówić, że wszyscy powinni nas chwalić, bo oddychamy. Kiedyś dzieci to był dar, a teraz to zabawka. I to jest właśnie nasz koszmar.

 

>> Zwiedzanie <<

Londyn

Jaroszewicz. Jaroszewicz. – Nazwisko chodziło mi po głowie przez kilka dni i w końcu nie wytrzymałem i usiadłem do oficjalnej wyszukiwarki, z której już po chwili otrzymałem odpowiedni artykuł.

„Piotr Jaroszewicz. Premier rządu polskiego w latach 1970–1980, internowany w 1981, zamordowany z żoną w nocy 31 sierpnia – 1 września 1992. Torturowany w niejasnych okolicznościach przed śmiercią. Domniemani sprawcy zostali uniewinnieni w 2000 roku.”

A ten generał?

„Generał Sylwester Kaliski. Twórca polskiego programu budowy bomby atomowej. Zginął w wypadku samochodowym 16 września 1978”

Usiadłem do wyszukiwarki Cykady.

„Piotr Jaroszewicz zginął z żoną w swojej willi. Było wiele teorii na temat ich śmierci, faktem bezspornym są wielogodzinne tortury i dziwne braki w śledztwie. Policja łączyła napad z motywem ratunkowym, powstały też inne teorie.

Jedna z nich mówiła o tym, że premier znał szczegóły projektu matrioszek, czyli agentów rosyjskich podstawionych zamiast obywateli polskich. Mowa o tym w książce „Za co ich zabili?” dziennikarza Bohdana Rolińskiego z 1994.

Kolejną teoria wspominała, że Jaroszewicz posiadał obciążające szczegóły na temat głównych osób w państwie i chciał je ujawnić. Jego śmierć miała mieć podobną przyczynę jak śmierć Michała Falzmanna, Waleriana Pańko czy księdza Stefana Niedzielaka.

Inna wspominała o wydarzeniach z czerwca 1945 z pałacu w Radomierzycach pod Zgorzelcem. Według niej młody Jaroszewicz wszedł w posiadanie dokumentacji Gestapo, która mogła skompromitować polityków z różnych krajów. Cechą przemawiającą za prawdziwością tej tezy jest niewyjaśniona śmierć Tadeusza Stecia i Jerzego Fonkiewicza, którzy również uczestniczyli w tych wydarzeniach.

Ostatnia dotyczyła rzekomego wymierzenia kary za zdradę Polski albo za zdradę wywiadu rosyjskiego.

W całej sprawie niewyjaśniona jest również rola żony premiera, Alicji Solskiej. Według niektórych źródeł, wliczając w to ich syna, była ona w zmowie z bandytami. Jej śmierć według tej teorii to przypadek. Świadczyć ma o tym kołdra i poduszka, na której leżała”.

 

***

 

„Trzęsienie ziemi w dawnym Chile. Powódź na Madagaskarze”.

Coraz częściej – pomyślałem, siedząc przez spotkaniem z Cykadą. Chciałem zdać swój raport osobiście i dlatego siedziałem dwie godziny później w jednym z zabezpieczonych pomieszczeń.

– Tomasz Grzegrzółka. – Mężczyzna podał mi rękę.

– Widzieliście raporty o bateriach i nieprawidłowościach? Auta mają połączenie z siecią i elementy do wywołania zapłonu.

– To wiemy.

– Ale problem jest też w panelach słonecznych. Trzeba uważać, gdy ktoś będzie chciał, żeby wszyscy przyjechali do pracy autami.

– Sugerujesz zamach?

– Tak, może nie dojść do tragedii, ale na pewno będą przynajmniej ostre przepychanki między działami. To typowa walka o władzę.

– Rozumiem.

– Jest jeszcze coś... – Wstrzymałem na chwilę głos dla lepszego efektu. – Słyszałem, że robi się narkotyki z ciał ludzkich.

– A na jakim świecie ty żyjesz?

– I jeszcze jedno… Moja opaska zaczęła świecić się na pomarańczowo.

– Gdzie?

– Na Bemowie w Warszawie.

– A to ciekawe, ale może potwierdzać to, co podejrzewaliśmy. – Mężczyzna zaczął stukać palcem o zęby, co mogło być jego wersją wpadania w panikę. – Co wiesz o towarzyszu Gierku?

– Budował zakłady i zaciągał ogromne kredyty?

– Czy wiedziałeś, że Polska badała możliwość zbudowania bomby jądrowej?

– Coś słyszałem.

– No właśnie.

– Sugerujesz promieniowanie?

– Na pewno niegroźne.

– Wystawiliście mnie. – Nagle przyszła mi do głowy głupia myśl. – Chodziło nie o te samochody, a o bombę. To był test, czy się zaadaptuję.

– Skoro wszystko wiesz, to znaczy, że się sprawdziłeś. Z promieniowaniem to też ciekawa historia.

– Ale skąd na Bemowie?

– Słyszałeś o WAT? Oficjele PRL byli może siermiężni tak jak Gomułka, ale chcieli dobrze przede wszystkim dla swojego kraju. Ich problemem były jedynie finanse i wielki brat, który nadzorował swoich sojuszników i dbał o to, żeby za bardzo się nie rozwinęli. I właśnie dlatego pewne badania prowadzono jawnie, a pewne nie. Słyszałeś może o Marii w Świerku. To był program jawny. Był też inny, w WAT. O nim krążyły legendy. To miała być synteza termojądrowa wyzwalana laserami. Twoje odkrycie pozwala sądzić, że to, co tam było, rzeczywiście istnieje.

– Po tylu latach? I dlaczego nikt tam nie zrobił badań?

– Na to trzeba środków i pozwoleń. Między nami mówiąc, to i tak cud, że przez lata nic stamtąd nie wyciekło.

– Dlaczego?

– Przyjdzie kit i będzie git. Cały ten PRL się na tym opierał. W niektórych obszarach robili co mogli, ale nie mogli zbyt dużo. Może w końcu jakieś zabezpieczenia puściły.

– Bomba jądrowa?

– Wielu o niej mówiło.

– To dlaczego niby Polacy z niej zrezygnowali? – Zacząłem się dziwić. – Skoro byli tak blisko…

– To jedna z tych decyzji, które dziwią przez lata. Żarnowiec, Buran i inne projekty. Są na najlepszej drodze, a rezygnuje się z nich. Ale dobrze. – Klasnął w ręce. – Czy nie zastanawiało ciebie, dlaczego w Warszawie tak marnujecie prąd, a tu wpinasz dowolne urządzenie i możesz go używać jako kolejny procesor i system dosłownie do wszystkiego?

– Decyzja korporacji? – Fakt, że dziwiło mnie, że wszystko jest zrotowane i w ogóle, ale nie wnikałem.

– A myślałeś, że Polacy na to nie wpadli? Wpadli, wpadli, tylko że nie mają wiele do gadania. Pamiętasz tamtego faceta od świń? Z góry było wiadomo, że jego komputery nie zdobędą rynku. Najśmieszniejsze, że wielcy i ich politycy myślą, że kontrolują wszystko, a tymczasem wszystko jest ustalone na dwieście lat do przodu. Z góry wiadomo, która firma co wynajdzie i jaki będzie problem z daną technologią. Albo kto odpadnie z wyścigu.

– Sugeruje pan, że jakaś siła na świecie nam tego zabroniła?

 

>>> Niecierpliwość <<<

Warszawa

– Dzień dobry, coś się stało? – Dziewczyna z niepokojem spojrzała na patrol policji i saperów.

– Patrol dronów wykrył tu zagrożenia dla zdrowia. Sprawdzamy, czy to tylko azbest, czy może coś innego.

– Ale... ale... saperzy?

– Tak, znaleźliśmy ślady środków wybuchowych.

– Kierownik budowy nic nie zgłaszał. Wie pan, robimy rewitalizację.

– Nikt nie mówi tu o nieprawidłowościach. Standardowy sprzęt mógł wszystkiego nie wykryć i wolimy dmuchać na zimne.

– Rozumiem, kiedy moi pracownicy będą mogli wejść na teren?

– Może dziś coś będzie wiadomo. Potrzebujemy jeszcze kontaktu do pani prawnika.

– Prawnika? Po co?

– Chcemy potwierdzić, że nasze prace są robione zgodnie z prawem.

 

> Przebudzenie <

Waszyngton

– Panie prezydencie, mamy informacje o starcie statku Tesli z Kazachstanu. Chcą zatrzymać Chińczyków. Mamy też informację o możliwym zamachu z użyciem samolotu. Niektóre maszyny pasażerskie mają mieć zamieniony balast na taki ze zubożonego uranu.

– Czy to możliwe?

– Pierwsze wersje Jumbo Jeta miały nawet półtorej tony. Analitycy proponują wstrzymanie ruchu lotniczego.

– Cudownie. Właśnie mieliśmy poważny konflikt z Chinami, teraz ktoś chce powtórzyć 11 września. Czy wiadomo kto?

– Żona Elona, żółtki, Izrael. Lista jest długa. Mam wyliczać dalej?

 

Szwajcaria

– Co z poszukiwaniami w Polsce?

– Pod bunkrem jest pusta przestrzeń. Sprawdziliśmy radarem i jesteśmy pewni, że tam mogą być pewne materiały.

– A ta kobieta?

– Dostała duże pieniądze i zgodziła się na prace.

– Wtajemniczyliście ją?

– Nie, myśli, że finansujemy projekt z ramienia korporacji warszawskiej.

– A korporacja?

– Wiedzą, gdzie ich miejsce.

 

>> Absolut <<

Londyn

– Wody mi odchodzą – Moja żona złapała mnie za rękę.

To było drugie dziecko Coriny i moje. Natychmiast otrzeźwiałem i zerwałem się z łóżka, podbiegłem do niego z drugiej strony, odciągnąłem kołdrę i złapałem ją za ręce.

– Wstajemy kochanie, wytrzymasz?

Spojrzała i powiedziała:

– Chyba tak.

Pomogłem się jej ubrać w przygotowane ciuchy, złapałem torbę z drobiazgami, potem zaprowadziłem do windy i posadziłem na przednim siedzeniu samochodu. Była blada, ale jakoś na szczęście się trzymała. Do szpitala mieliśmy jakieś pięć minut. Nie oszczędzałem silnika, a pod szpital podjechałem przed główne wejście.

– Poczekaj tutaj – rzuciłem do niej, potem wyskoczyłem i wbiegłem do środka.

– Moja żona, rodzi – wydyszałem do pielęgniarki.

Ta nic nie odpowiedziała, tylko złapała za wózek inwalidzki i podążyła za mną. Corina siedziała przy otwartych drzwiach. Ledwo się przesiadła, a pielęgniarka powiedziała do mnie groźnie:

– Proszę przeparkować.

– Kochanie, zaraz będę. – Ucałowałem Corinę w czoło wiedząc, że jest w dobrych rękach.

Byłem roztrzęsiony, ale jakoś udało mi się zaparkować. Nie wiedziałem nawet czy zamknąłem auto, ale na porodówkę biegłem jak na skrzydłach. Ta była na siódmym piętrze. Kilka sekund oczekiwania na windę i drogi w górę było dla mnie taką wiecznością, że po wyjściu z niej wręcz wykrzyczałem w kolejnej recepcji:

– Moja żona, przed chwilą.

– Opcja srebrna?

– Tak.

– No to musi pan poczekać, zaraz ktoś pana zaprowadzi.

Po chwili jak spod ziemi pojawiła się jakaś małolatka, która zapytała z rozbrajającym uśmiechem:

– Pierwszy raz?

– Tak.

– Potrzebujemy numeru ubezpieczenia.

Podałem jej dokumenty, ona wszystko sprawdziła i dodała z uśmiechem:

– Zapraszam. Pierwszy raz?

– Tak.

Doszliśmy korytarzem do sali sto dwanaście:

– Wejdę, a pan niech poczeka.

Byłem taki podniecony i zdenerwowany równocześnie, gdy przez otwarte przez chwilę drzwi zobaczyłem personel i swoją żonę.

Po chwili dziewczyna wyszła i powiedziała:

– Zapraszam pana do pokoju obok.

– Ale ja chciałbym…

– Wszystko jest w porządku. Obecnie tylko by pan przeszkadzał. Czy chce pan coś na uspokojenie?

– Poproszę.

Podeszła do szafki w korytarzu, otworzyła ją kluczykiem, wyjęła jakiś lek, wycisnęła na moją dłoń i powiedziała z uśmiechem, pokazując ręką:

– Woda jest w pokoju.

Weszliśmy do wspomnianej sali, w której nie było nikogo. Znajdowały się tam tylko cztery fotele, dwie kanapy i stolik pośrodku. Przy jednej ze ścian zobaczyłem mały aneks kuchenny i dystrybutor wody z jednorazowymi kubkami. Pielęgniarka podeszła tam, nalała wodę i mi podała, a ja wziąłem tabletkę i ją popiłem.

W środku dalej byłem kłębkiem nerwów, a łzy same napływały mi do oczu. Od czasu wyjazdu do Krakowa i Warszawy pozostawałem przykładnym mężem i nic nie mogło oderwać mnie od żony. Z jednej strony wiedziałem, że poród to najnormalniejsza sprawa na świecie, z drugiej strony w tajemnicy przed Coriną naczytałem się tyle o możliwych powikłaniach i problemach, że moja głowa wręcz pękała.

Postanowiłem, że się czymś zajmę i dlatego wyciągnąłem telefon i próbowałem oglądać jakiś film. Nie wiedziałem, ile czasu minęło, ale w pewnym momencie poczułem wibrację i równocześnie zobaczyłem znajomą uśmiechniętą dziewczynę, która weszła do pokoju:

– Gratulacje, to chłopiec.

Zerwałem się już trochę spokojniejszy i przeszedłem z nią do pokoju obok, gdzie moja ukochana trzymała malucha na piersi. Uśmiechnęła się na mój widok i pokazała mi, że śpi. Był śliczny, a ja tylko zapytałem po cichu:

– Jak się czujesz?

– Nie musisz szeptać. Doskonale, opieka jest wprost cudowna, a chłopak dziesięć na dziesięć.

I tak oto stałem się dumnym tatusiem, który usiadł na fotelu obok i wpatrywał się w ten cud natury:

– Jeśli czegoś potrzebujesz…

– Chcę tylko, żebyś był przy mnie.

I tak trwaliśmy przy sobie, patrząc na siebie, a w końcu przyszła kolejna pielęgniarka i zaczęła mocno przepraszać, że teraz jest czas na sen i odpoczynek. Byłem na nią zły, ale po chwili przyznałem jej w duchu rację i wstałem, ucałowałem ukochaną i wyszedłem. Poczułem się głodny, a płacąc na dole w kantynie przypomniałem sobie SMSa, którego niezwłocznie przeczytałem:

„Wasze dziecko powinno być zdrowe na 92%”

Zmiąłem w ustach przekleństwo i odechciało mi się jeść, tylko od razu zadzwoniłem, gdzie trzeba:

– A wy skąd wiecie o moim dziecku?

Odpowiedziała mi cisza.

– Wy zaangażowaliście nasze spotkanie?

Znów cisza.

Rzuciłem słuchawką, którą schowałem głęboko w kurtce… i wyszedłem z budynku i ruszyłem ulicą.

Kurwa, znowu jestem dziwką na czyjejś smyczy. – Kopnąłem ze złością leżącą puszkę.

W przeciągu godziny byłem dumny, zmęczony, zniesmaczony i do głębi wkurwiony. Za dużo tego było na jednego człowieka. Stanąłem i złapałem się za głowę, w której nagle poczułem taki ból, jakby przeszywało ją tysiąc sztyletów. Stałem, a cały świat wirował wokół mnie. Nagle bardziej poczułem niż usłyszałem, że obok mnie zatrzymał się jakiś samochód.

– Wskakuj, trzeba oblać urodziny. – Usłyszałem głos, którego nie chciałem już słyszeć.

Otworzyłem oczy. Za kierownicą rzeczywiście siedział mój kontakt z Cykady, który wskazał mi miejsce za sobą. Spojrzałem na niego bez słowa i nic nie powiedziałem, ściskając zęby i powoli chowając ręce w kieszeniach.

– Nie masz co się boczyć. Usiądziemy, pogadamy przy kielichu.

Pojechaliśmy do luksusowej restauracji, gdzie również czekali ludzie z mojej pracy

– Niespodzianka. – Wszyscy mieli czapeczki, trąbki i krzyczeli niczym na przyjęciu urodzinowym.

Byłem podwójnie zły, a on wzruszył ramionami i powiedział:

– Bawmy się, zaraz wrócę.

Ludzie podchodzili do mnie, wznosili toasty, dawali prezenty, proponowali ubranka i inne drobiazgi, a moja wściekłość topniała niczym wosk.

W pewnym momencie podszedł również on i podał mi kieliszek szampana:

– Nie denerwuj się. Urodziny to naprawdę ważna sprawa,. Oni tu myślą, że to ktoś z firmy wygadał. Chwytaj chwilę. Wszystko jest opłacone. Cheers.

Stuknęliśmy się i przeszliśmy do oddzielnej strefy VIP przy barze, gdzie zaczęliśmy obalać toast za toastem. Nie były to jakieś szczególnie mocne drinki, a mnie to w sumie pasowało. W pewnym momencie on posmutniał, a ja zapytałem się wprost, o co chodzi.

– Dla takich chwil warto żyć, szkoda tylko, że to ułuda – odpowiedział.

Nie wiedziałem, o co może mu chodzić, ale alkohol najwyraźniej rozwiązał mu język, bo kontynuował:

– Jesteśmy eksperymentem. Dostajemy bodźce z zewnątrz, takie jak asteroidy czy wiatr słoneczny. Mamy rozwiązywać złożone problemy, czyli chociażby budować coraz lepsze napędy gwiezdne. Może chodzi o to, że my mamy babrać się w szlamie, a nasi mocodawcy dostaną gotowe optymalne rozwiązania… – Najwyraźniej przerwał w środku myśli, więc dodałem szybko to, co przyszło mi pierwsze do głowy:

– My będziemy ledwo dyszeć, a oni wypoczęci i nie myślący o tym, jak trudno to było uzyskać. Czego oczy nie widzą…

– Właśnie! – Podchwycił.

– Ta teoria ma jednak słaby punkt. Czy nie lepiej, żebyśmy trwali i rozwijali naszą cywilizację?

– Niekoniecznie. Niektórzy uważają, że kilka razy resetowano cały system i za każdym razem był on lepszy. Według nich zostawiono statki na księżycu, które są pozostałością po wcześniejszych „nas”.

Popatrzyłem na niego jak na idiotę.

– Zobacz na WTC. Ludzie machają z miejsc, gdzie jest ogień. Było nawet takie zdjęcie z kobietą określaną jako Edna Cintron. Niektórzy z nas uważają, że to się już stało, a później zostało powtórzone, ale z dodatkowymi ludźmi wewnątrz. Kto wie, może to dla nich jakaś forma kary albo sposób na rozrywkę? W ten sposób możnaby nawet wyjaśnić podróże w czasie. – Przerwał zamyślony. – A tak w ogóle znasz prawo horoskopu?

Spojrzałem się jeszcze bardziej wymownie.

– No tak, nie dziwię się. – Wyraźnie zrozumiał, co próbuję pokazać. – To przecież głównie domena kobiet. Sprawa jest prosta: w poniedziałek czytasz, że przez miesiąc będzie ci się powodzić. A co się dzieje we wtorek? Czytasz ten sam horoskop i jest tam napisane, że być może będzie ci się powodzić. To jest właśnie prawo horoskopu, że jak go przeczytasz, to zmienia się rzeczywistość. I według nas może to być jeden z milionów dowodów na istnienie symulacji.

– Ale to może być nasza kiepska pamięć.

– Tak, może to też być taka działalność cenzorów jak u Orwella albo złośliwe działanie jakiejś super–sztucznej inteligencji którejś z korporacji. – Przyznał mi rację. – Czy tak, czy inaczej, coś takiego raportowali ludzie na całym świecie.

 – Czyli pan sam mówi, że nie musi to być sprawka symulacji.

– Powiedziałem, że to może być jeden z dowodów, a nie, że to jest jeden z niepodważalnych dowodów.

– Czy istnieją kosmici?

– I tak, i nie. Nie wiemy, na jakich materiałach te istoty są zbudowane. Nie wiemy, dlaczego tak, a nie inaczej, nas zaprogramowały. Jedyne, co widzimy to śmieciowe DNA i to, że my eksperymentujemy z komputerami biologicznymi. Jesteśmy takim samym komputerem. Czymś w rodzaju nanitów, które mogą się rozmnażać.

– Dlaczego nie informujecie o tym innych?

– Tylko ludzie inteligentni są w stanie znieść to, że są jak muchy schwytane w lepką sieć. Lepiej tworzyć dziesiątki śmieciowych teorii i lepiej, żeby ludzie w nich grzebali. Planeta Nibiru, obcy, virtual reality, dragi i wszystko inne. Chodzi o to, żeby się naćpać mentalnie. Najlepiej, jak króliczek jest tuż tuż na wyciągnięcie ręki, ale nie można go dogonić.

– Ciekawe.

– Ciekawe jest to, ile straciliśmy przez trzymanie ludzi w obozach. Robił to Hitler, robił i Stalin. Więźniowie tracili wolę życia, nie chcieli pracować i wszystko sabotowali. Jak coś zostanie zniszczone, tego już nie ma. Lepiej dawać niepotrzebne ochłapy, piękne dziwki, które same się pchają, szmal, który jest tylko w komputerze, i patrzyć, jak wszyscy sami się kontrolują i w tym wzrastają. My tylko podrzucamy tematy i kontrolujemy, żeby coś nie szło w złym kierunku.

– Ale żeby ludzie byli tacy głupi?

– Zobacz, ilu z nich lata samolotami. A w samolotach wlot do klimatyzacji jest obok silników. To nowoczesne komory gazowe. Czy miałeś kiedyś kota czy psa?

– No tak.

– Pierwsze co się robi, to się ich uczy, żeby się załatwiały, gdzie trzeba. I to samo jest z ludźmi. Mają szkoły i mają uniwersytety. Wciskasz im w głowę metodyki, procedury i wzorki, a niszczysz ciekawość, kreatywność i samodzielność. Potem idą do pracy i pierwsze co dostają, to gówniane szkolenia, które mówią, jak piękny, bogaty świat spłaszczyć do kilku słówek. – Zaśmiał się. – Nie liczy się kreatywność, nie liczą się pomysły. Masz wkuć to, co pokazała co nieatrakcyjna pani albo członek jakiejś mniejszości. I uczysz się, że najważniejsze jest wyrabianie i zapisywanie godzin. A potem przychodzą te wszystkie ubrania, telefony, telewizory i auta, nic niewarte paciorki. A wiesz dlatego to nie działa?

– Dlaczego?

– W tym systemie ważne jest tylko to, żeby coś robić zgodnie ze wzorcem. Problem w tym, że talentów nie ma w nieskończoność i wzorce wybierają przeciętniacy. Zakłada się błędnie, że są utalentowani. Potem utalentowanych wciska się w ramki, które stworzyli przeciętni. I drugi problem, że myślą potem ci wszyscy ludzie, że są tacy przebojowi. Zamiast się rozwijać, siedzą i nie widzą, że tak naprawdę są tylko po prostu dobrze ułożonymi przeciętniakami, otoczonymi masą śmieci z plastiku.

Uniwersalne prawo jest dla pachołków38 – pomyślałem, a on wziął łyk i kontynuował:

– Ta cała emigracja z Afryki była po to, żeby rozruszać ludzi i żeby ruszyli tłuste, spasione dupy. Nie udało się z Unią, żeby rozwalić państwa narodowe, to mieliśmy uchodźców. Proste. Dzięki nim państwa zmieniły się w księstwa. Musi być kastowość. To, że czarni generalnie usługują białym. To dlatego zginął Martin Luther King. Chciał za dużo. Księstwo chińskie, gdzie rządzą nastolatkowie, a starsi zamykani są w obozach i służą tylko do rodzenia i pracy.

Milczałem, o on tylko dodał:

– Spotkaj się z nią, miłość jest najważniejsza. Czas na mnie.

Tyle mi powiedział, a potem wstał i po prostu wyszedł.

Iiiiiiiiii… Bum... – To było słychać głośno nawet ze środka

Wybiegłem. Leżał pod samochodem, a blond–włosa kierowniczka bolidu dla emerytów zawodziła roztrzęsiona, siedząc w szoku za kierownicą rozbitego Seata.

– Wszedł mi prosto pod auto. Widzieliście przecież? – jęczała niewiadomo do kogo, kiwając się w przód i tył.

Od razu zjawiła się policja.

Jakby tylko czekali na wezwanie. – Zanotowałem w myślach.

– Stary moczymorda, cholera jasna. Przykra sprawa. Panie władzo, nie mogła się zatrzymać. On krzyczał „Już, kurwa, dość”39 – referował po chwili któryś z gapiów.

Też miałem dosyć. Odwróciłem się bez słowa i przeszedłem do pobliskiego kiosku. Wyciągnąłem portfel, chcąc zapłacić za colę, i wtedy zobaczyłem w nim wizytówkę dziewczyny, która budowała coś na WAT.

Kurwa, a co mi tam. Dziecko dotarło na świat. Nic po mnie w szpitalu. – Zamówiłem taksówkę i udałem się pod wskazany adres.

Otworzyła mi drzwi, a właściwie lekko uchyliła i chciała je zamknąć, ale włożyłem w szparę nogę i sam się wprosiłem. Rozglądałem się z ciekawością. Małe standardowe mieszkanie. Duży pokój na trzydzieści metrów, balkon, oddzielna kuchnia i łazienka. Bawił się tam mały szkrab. Siedział i układał klocki, od czasu do czasu patrząc się na telewizor. Usiadłem z nim:

– Co układasz?

– Ziamek.

– A co oglądasz?

– O dwóch takich, co ukradli słońce.

Patrzyłem z fascynacją, jak buduje samolot. Widziałem, że dopiero się uczy, odkrywa sposoby łączenia elementów, rozkosz sukcesu i smak porażki, i wreszcie zadowolenie ze zrobienia czegoś lepiej niż w instrukcji od dorosłych. Podałem mu kilka elementów, a ona, choć kilka razy chciała coś powiedzieć, to w końcu się wycofała i najwyraźniej poszła robić coś do jedzenia.

– Nazywa się Adaś, jak jego tata – wyjaśniła kilka minut później, niosąc szklaną salaterkę z sałatką.

– Jego tata nazywał się Adam? To tak jak ja.

– To ty nim jesteś.

Otworzyłem ze zdziwienia usta, próbując zrozumieć, co właśnie mi przekazała.

– Czy…? – Zaczynałem kilka razy mówić, ale przerywałem, bo bałem się zapytać, nie chcąc jej urazić.

Zapadła niezręczna cisza, którą przełamała:

– Jest niezwykłym, bardzo mądrym, chłopcem. Dzięki koneksjom mojego męża byliśmy nad morzem. Opalałam się, a on nagle pobiegł do mnie i powiedział „Mamo, mamo, zobacz jakie dziwne kółeczko znalazłem”. Ja się spojrzałam, a tam… obrączka z napisem „Beatka i Marcin. Razem. Na zawsze”. Zapytałam się tylko „Gdzie ją synku znalazłeś?”, a on powiedział „Wykopałem”. Kazałam mu być cicho, a następnego dnia było jeszcze dziwniej, gdy zgubił swój łańcuszek z matką boską.

Pomyślałem, że to rzeczywiście dziwne. Kiedyś dostałem od swojej mamy srebrną bransoletkę. Jak myliśmy samochód, to jej oddałem, a później okazało się, że zginęła. Bieda czasem u nas aż piszczała, ale nigdy mi przez myśl nie przeszło, że została zabrana i sprzedana.

– Co oglądasz? – zapytałem chłopca

– Przygody Bestiana i Falkora, a później mama pozwoliła obejrzeć mi „Willow”.

Aż mnie wzdrygnęło, gdy przypomniałem sobie Sylwię i oblepione cukrem szklanki, które na jej urodzinach kojarzyły mi się z luksusem i szczytem elegancji. Przypomniał mi się również ciepły pokój w środku zimy, w którym popijałem gorące kakao Nesquick i sam śledziłem „Niekończącą się opowieść”.

– Wujku, a dlaczego ci jest tak smutno? – Szkrab zabawnie zmarszczył nosek.

– Jak ludzie są naprawdę szczęśliwi, to płaczą. Na razie wujek musi iść, ale na pewno wróci.

– Obiecujesz?

– Tak. Daj żółwika.

Otarłem ręką łzy, wystawiłem rękę i powiedziałem do niej:

– Dziękuję, że mi w końcu powiedziałaś. Dzisiaj już lepiej sobie pójdę. Muszę to wszystko ułożyć sobie w głowie.

Nie oponowała, więc się zebrałem i wyszedłem.

>>> Start <<<

Warszawa

– Chcemy pani zaproponować odszkodowanie w postaci działki w centrum. Budynek jest radioaktywny. Ktoś nie dopatrzył swoich obowiązków, a pani mąż zapłacił ogromne pieniądze.

Dziewczyna siedziała ze swoim prawnikiem na spotkaniu w urzędzie zajmującym się sprawami gruntowymi, ale nic nie powiedziała, natomiast jej prawnik zapytał wprost:

– Czy mają państwo dokumenty?

– Jak najbardziej. – Urzędnik przesunął w jego stronę teczkę z papierami.

– Musimy się z tym zapoznać.

– Oczywiście. Mają na to państwo trzydzieści dni.

– Czy są jeszcze jakieś inne opcje?

– Oczyszczenie terenu przez ekipy budowlane. Za opóźnienie dostanie pani odszkodowanie. Tutaj są dokumenty. – W rękach prawnika znalazła się kolejna teczka.

– Kiedy państwo chcieliby zacząć prace?

– Zależy od państwa decyzji. Z naszej strony nie ma nic więcej.

– Doskonale. Dziękujemy. Do widzenia.

Petenci podnieśli się, wymienili uścisk ręki z urzędnikiem i wyszli z gabinetu.

– Mamy problem, a właściwie to pani go ma. Połowa pieniędzy pani męża jest ulokowana w banku UCS. Żądają, żeby pani tam przyjechała. – Prawnik zakomunikował jej na korytarzu.

– Że co?

– Też tego nie rozumiem.

– I mam płacić za podróż?

– Częściowo.

– A co z dokumentami?

– Firma już załatwiła, pozostała kwestia ustalenia terminu.

 

Zurych

Przyleciała na lotnisko Klotten. Wpierw czekało ją spotkanie z urzędnikiem, który dokładnie wypytał ją o cel przyjazdu, skrupulatnie sprawdził jej fundusze i dopiero wtedy wydał pozwolenie na trzy dni na załatwienie spraw.

Miała rezerwację w hotelu w centrum. Zostawiła tam niewielką walizkę i od razu pojechała na Flurstrasse. W recepcji przedstawiła się swoim panieńskim nazwiskiem, dodając:

– Mam spotkanie o dwunastej.

– Pani Miller, proszę poczekać.

Zdjęła skórzane rękawiczki i usiadła w długim płaszczu na skórzanej kanapie. Budynek był cały przeszklony i wyglądał na bardzo nowoczesny. Widziała samych młodych ludzi, w typowych biurowych kreacjach.

– Dzień dobry, pani Miller. – W jej stronę zbliżał się mężczyzna w starszym wieku, który wyciągnął rękę: – Bernard Szmidt. Miło mi.

Jezu. – Spojrzała na niego, zastanawiając się, że kiedyś go już chyba widziała.

– Dzień dobry – odpowiedziała, witając się.

– Zapraszam. – Pokazał ręką windy.

Pojechali na drugie piętro, gdzie weszli do zabezpieczonej sali.

– Czego pani się napije?

– Dziękuję.

– Co pani wie o interesach swojego męża?

– Byłego męża.

– Tak.

– Kim pan jest?

– Nie rozumiem.

– Cała ta sytuacja jest wręcz nieprawdopodobna. O co tu chodzi?

– Pani mąż pracował dla nas.

– Wywiad?

– Niezupełnie. Puszczę pani coś. – Mężczyzna włączył wideo na ekranie na ścianie.

Zobaczyła swojego męża, który uśmiechnął się zawadiacko:

– Kochana, chciałem ci powiedzieć, żebyś zrobiła wszystko, co powie pan Szmidt. Pamiętasz, jak zamówiłem Cabernet Sauvignon rocznik dziewięć dziewięć za pierwszym razem? I jak to ty zaprosiłaś mnie drugiego wieczora.

Szmidt zatrzymał wideo, i spojrzał na nią znacząco.

– Takie wideo może każdy nagrać – powiedziała z przekonaniem.

– Ale nie każdy zna szczegóły. Chcę pokazać pani kilka zdjęć. Są z księżyca.

Wzięła podany jej tablet. Zaczęła przewijać galerię i oglądać zdjęcia, na których zobaczyła astronautów, jakieś kosmiczne instalacje, ale również korytarze i kilka pomieszczeń.

– Co to dokładnie jest? – zapytała z opanowaniem. – Z tego, co wiem, są tam Chińczycy.

Szmidt przytaknął głową.

– Ale jak to możliwe, że oglądam je tutaj? Przecież nikt z nimi nie współpracuje.

Mężczyzna wzruszył ramionami i dodał:

– Ważne jest, że znaleziono tam coś niezwykłego i wspaniałego. Historia z tych nieprawdopodobnych, ale stało się. Została pani wskazana jako jedna z osób, które powinny znaleźć na księżycu.

– Pan wie, jak to brzmi?

– A jak pani myśli, dlaczego zaprosiliśmy panią tutaj na miejsce? Chcemy przedstawić dowody, dać możliwość połączenia się ze stacją i zrobić kilka innych rzeczy.

– A jak nie polecę?

– Nie zmusimy pani, do tego nie wszyscy kandydaci są w stanie przetrwać taką podróż. To pokażą badania. Inna sprawa, że nie wiemy, co się stanie bez pani obecności. Proszę pomyśleć o dziecku i jego przyszłości.

Zaczęło kręcić się jej w głowie. Austria, Anglia, teraz Szwajcaria, potem może lot w kosmos. To było ponad jej siły.

– Słabo pani? – Szmidt przeszedł do konkretów.

– Nie.

– Proponuję, żeby dzisiaj poznała pani jednego z moich kolegów…

Nie muszę się zgadzać, natomiast pozwiedzać zawsze mogę.

– Dobrze. – Podjęła szybką decyzję. – Proszę mi tylko powiedzieć, o co chodzi z moim pieniędzmi.

– Są nienaruszone. Teraz natomiast zapraszam do limuzyny, która stoi przed wejściem.

Rolls–Royce rzeczywiście czekał we wskazanym miejscu. Nie wiedziała, gdzie jechali, ale podróż trwała około pół godziny. Wyjechali z miasta o niskiej zabudowie, przyjeżdżali przez wioski i pola. Potem zaczęły się coraz większe pagórki i wzniesienia.

Nie bała się mimo widocznych przepaści. Auto było masywne i poruszało się tak majestatycznie, że czuła się jak w luksusowym salonie na kółkach, wokół którego przesuwa się cały świat. Droga wiodła serpentynami, zboczami góry i tunelem, aż w końcu zjechali w bajkową dolinę.

Zatrzymali się. Patrzyła z fascynacją na kraj, który w całości zachował swoją integralność i neutralność. Wszędzie biła w oczy soczysta zieleń. Widziała ośnieżony szczyt górski i pasące się na łące na zboczu krowy z wielkimi dzwonkami, które wyglądały jak żywcem wyjęte z przewodnika dla turystów. Powietrze było tu rześkie i czyste, nieliczne kobiety ubrane w tradycyjne kolorowe spódnice z rozcięciem na obfite biusty, zaś mężczyźni w zielone spodnie, koszule z haftem i kapelusiki z piórkiem.

Chciałabym tu mieszkać. Jak tu pięknie.

– Dzień dobry. – Z uśmiechem przywitał ją gospodarz w drogim garniturze, który na pierwszy rzut oka był bardzo przystojny i niewątpliwie budził zaufanie. – Proponuję zacząć od obiadu.

– Ładne miejsce.

– Jak najbardziej. Tu obok mamy nawet klinikę dla bogaczy, w której można mieć praktycznie każdy znany ludziom zabieg.

Przeprowadził ją przez niewielki domek, w którym zaskoczyło ją połączenie klasyki z pełną nowoczesnością. Wyszli na taras z gresem na podłodze i uroczym kamiennym obramowaniem. Stał nastawiony suto stół. Stanęła jak wryta, widząc malownicze małe jeziorko i przepiękny las.

– Proponuję wino czerwone, do tego sałatkę, fondue i pyszne ciastko czekoladowe. – Udał, że nie widzi jej zachwytu. – Zaczniemy chyba od wina.

Otworzył butelkę, nalał wina do dwóch kieliszków i podał jej jeden. Bezwiednie go przyjęła i wzniosła z nim toast.

– Tutaj jest naprawdę pięknie. – W końcu wydukała.

– A jedzenie jest jeszcze lepsze. Zapraszam.

Usiadła i zaczęła konsumować, przyznając mu w duchu rację. Wszystko było świeże, w odpowiedniej temperaturze i rozpływało się wprost w ustach.

Raj na ziemi.

– Słyszała już pani co nieco. Pani mąż prowadził interesy z różnymi ludźmi, miał też niezwykłego nosa do zawierania znajomości. – Podjął rozmowę.

– Więc nasze spotkanie nie było ukartowane?

– Na pewno nie w ten sposób, o jakim pani myśli – stwierdził tajemniczo.

– Nie może pan wiedzieć, o czym myślę. Proszę mi coś powiedzieć. Mam dobre życie, dziecko i spokój, a tu nagle pojawia się historia z rodzaju „szpady i miecza”. Czy to nie naciągane?

– Ilu pani kolegów dostaje pozwolenia na podróżowanie? Ile z tych pozwoleń wydawanych jest tak szybko?

Musiała mu znów przyznać rację – ludzie z takimi możliwościami na pewno mieli ogromne środki i powiązania, i mogli mieć tysiące bardziej atrakcyjnych kobiet za znacznie mniejsze pieniądze. Tu musiało chodzić o to, żeby to akurat była ona.

– Proponuję przejść do sali kinowej.

Domek miał w podziemiach pomieszczenie na jakieś dziesięć osób z wygodnymi fotelami. Wybrała sobie miejsce oddalone od mężczyzny, tymczasem on postawił na stoliku przed sobą laptopa i kliknął coś na nim, co spowodowało wyświetlenie obrazu na ekranie na ścianie.

– Ten mały obiekt w lewej górnej ćwiartce to stacja Tiangong 2. – Zaczął objaśniać, pokazując małym wskaźnikiem laserowym. – Ujęcia są z kamer rakiety na orbicie ziemi. A tu, o tu poniżej, widać Europę. Teraz będziemy mieć odrzucenie drugiego członu.

Patrzyła z fascynacją na jakąś część, która płonąc została z tyłu. Nie słychać było żadnego dźwięku, co samo w sobie niespotykane.

– Teraz zobaczymy dokowanie.

Obraz zmienił się tak, że z czterech części zrobiła się jedna. Widziała, jak znana z reportaży stacja zbliża się coraz wolniej, i bardziej majestatycznie.

– Rakieta hamuje, robione są też ostatnie poprawki kursu.

– To można pewnie znaleźć w Internecie. – Zaczęła powątpiewać.

– Nie wiem, ale chciałem jeszcze pokazać pani księżyc. Obraz z kamery przenośnej.

Rzeczywiście po chwili zobaczyła wiele czarnych kraterów, które przesuwały się powoli. Nagle obraz zaczął się zmieniać i dostrzegła jakieś refleksy jakby na szybie, a jeszcze po chwili wszystko obróciło się i patrzyła na twarz Azjaty, który wypowiedział coś szybko po azjatycku.

– Dowódca misji Fei.

Obraz znów się przesunął i zobaczyła drugiego mężczyznę.

– To Amerykanin, pułkownik Coldwell ze Wschodniego Wybrzeża. Znajdują się w module Tiangong. – Uzupełnił. – Mam też transmisję z pierwszego spaceru już pod powierzchnią.

Po raz kolejny wszystko nagle się zmieniło. Patrzyła na jaskinię, w której widać było metalową ścianę.

– To jak tunel – powiedział po angielsku mężczyzna w kombinezonie z hełmem.

– Znów Coldwell i Fei – wyjaśnił gospodarz, zatrzymując na chwilę nagranie. – Filmuje Chińczyk, który ma kamerę przy hełmie.

– Tak. Tam mamy wyraźny zawał. – Usłyszała po chwili głos z dziwnym akcentem, a obraz się obrócił. – A tam jest metal.

– Niesamowite.

– Jak dotąd wysłano tutaj robota. I zapadła wtedy decyzja, żeby eksploracją zajęli się ludzie nie tylko z Chin.

– Rozumiem.

– Stacja jest całkowicie sprawna. – Fei na ekranie spojrzał na nadgarstek i potem pokazał ręką na małe pudełko na gruncie. – Będzie wszystko przekazywać. Dopóki możemy, będziemy używać łączności bezprzewodowej. Idziemy.

Mężczyźni poszli do przodu. Korytarz wyraźnie prowadził w dół do większej jaskini. Jedna z jej ścian kończyła się metalową ścianą z regularną szachownicą poziomych i pionowych linii.

– Co to może być?

– Miasto w jaskini?

– Bardziej wygląda jak burta statku. A może to… Statek kosmiczny?

– Statek? Tutaj? Niemożliwe.

– To co robimy? Tlenu mamy na trzy godziny

– Spróbujmy dokładnie obejrzeć krawędzie, może gdzieś znajdziemy wejście.

– W prawo?

– Dobrze.

Przeszli jakieś sto metrów i wtedy Chińczyk na filmie odezwał się:

– Pułkowniku, proszę zobaczyć, na środku tego panelu jest podłużne wgłębienie.

– Śluza?

– Tak, zupełnie jakby można było tu włożyć rękę.

– Właśnie.

– Próbujemy?

– Ciągniemy czy pchamy?

– Ciągniemy.

Zrobili zarówno jedno jak i drugie, ale ściana się nie ruszyła.

– Do góry?

Tym razem prostokąt po pchnięciu dał się podnieść. Za nim widać było małe pomieszczenie z dużą płytką.

– Śluza?

– Śluza.

Właz otworzył się. Prowadził do małego pomieszczenia, w którym było całkiem ciemno. Reflektory na hełmach rozświetlały nagie ciemne ściany, a kamery nagrywały każdy szczegół.

– Baza, czy widzicie? To wygląda jak śluza.

– Potwierdzam.

– Tam jest dźwignia.

– Dziwne.

– Proponuję zostawić tutaj kolejny nadajnik. I zacząć rozwijać kabel.

– Zgadzam się.

Weszli, a następnie pociągnęli za dźwignię. Nic się nie stało.

– Może w drugą stronę?

– Spróbuj.

Nic się nie wydarzyło.

– Może trzeba zamknąć zewnętrzne drzwi?

– Ale wtedy odetniemy kabel.

– Bez ryzyka nic nie ma.

– Yu, wchodzimy do środka i odcinamy łączność. Zostawiamy tylko sondę przed wejściem.

– Potwierdzam. Obraz jasny.

– Yu to oczywiście drugi Chińczyk – uzupełnił gospodarz, znów zatrzymując nagranie. – Dobrze, na dzisiaj wystarczy.

– Pan mi dwie rzeczy powie, bo to mnie mocno nurtuje. Załóżmy, że to wszystko to prawda. Skąd wy macie pieniądze? I co z moim synem? Na przygotowanie trzeba lat. Mam go zostawić?

Zignorował jej pierwsze pytanie i powiedział z przekonaniem:

– Rok wystarczy. Syn może pojechać z panią albo mieć bardzo dobre życie w Szwajcarii.

 

Czerwony

 

> Pamiętajcie Rossa <

Pekin

– Panie prezydencie, okręt podwodny klasy Tajfun Plus wystrzelił rakietę Thor.

– Co to za cudo?

– Broń skonstruowana jeszcze przez Putina. Rakiety balistyczne, które można wystrzelić w kosmos. Któryś z oligarchów musiał złamać kody.

– Ale dlaczego teraz?

– Może przekupiło go Zachodnie Wybrzeże? Jakie rozkazy?

– Możemy ją zastrzelić?

– Tak, ale ryzykujemy masą szczątków zagrażających Tiangong 3.

– Mobilizacja przy granicy, zgromadzić broń konwencjonalną. Rakiety atomowe trzymać w gotowości, ale tego nie okazywać. Co ten pocisk może zrobić?

– Leci w stronę księżyca. Indie chcą pomóc.

– Indie? Ich program kosmiczny poniósł wiele porażek.

– Tak, w rzeczy samej, ale mają satelitę Rosinante nad księżycem i oferują postawienie go na drodze rakiety.

– Przyjąć ofertę.

– Za jaką cenę?

– Niech myślą, że mogą odkupić trochę win po dwa tysiące dwudziestym. Ewentualnie możemy im powiedzieć, że przyjmiemy jednego człowieka, jeżeli sami go dostarczą na stację.

– Tak jest.

– Co z pojazdem na księżycu?

– Prawdopodobnie to Tesla.

– Zgłosili żądania?

– Nie, ale wydaje się, że nasłuchują nasze transmisje.

– To wszystko.

– Tak jest.

Prezydent wstał i spojrzał przez okna na świat na zewnątrz, który wyglądał inaczej niż trzydzieści siedem dni wcześniej.

– Wcześnie wstałaś – powiedział, czując kwiat jaśminu.

– Herbata i jedzenie dla ciebie, o ukochany – Kobieta postawiła tacę na biurku i podała mu filiżankę.

Wypił napar, delektując się delikatnością i aromatem. Potem wziął pałeczki i zabrał się za posiłek. Po minucie zaczął się krztusić, a ona odeszła i patrzyła z pogardą, jak łapie się za gardło.

– Co? Co się dzieje? – wykrztusił.

– Ty stary głupcze. Smakuje ci rybia główka? – Odsunęła się jeszcze bardziej, zupełnie jakby był trędowaty.

– Ty zdradliwy psie.

– Świat należy do młodych. Ciebie i dziadka zapamiętają jako wielkich przywódców, a my będziemy mieli wielki statek obcych.

– Rakiety – wyszeptał.

– Co tam mruczysz starcze?

– Rakiet może być więcej – powiedział to niespodziewanie mocnym tonem i osunął na ziemię.

– Stało się. – Zadzwoniła po dłuższej chwili z telefonu na biurku. – Co? Jakie kody? Jak to? To je zmieńcie. Ile czasu? Kurwa.

Rzuciła słuchawką.

 

***

 

– Czy jesteś gotowa na przyjęcie daru? – Jeden z członków firmy zapytał dziewczynę, która właśnie uśmierciła prezydenta.

– Tak kochany, to moje pragnienie. – Ukłoniła się.

– Położyć ją i wyjść. – Mężczyzna rozkazał swoim ochroniarzom, którzy przywiązali i unieruchomili ją na stole.

– Przysłużyłaś się sprawie, teraz dostaniesz nagrodę – rzekł do niej, rozrywając lub rozcinając na niej ubranie.

Przeniósł z ziemi na stół bogato zdobioną szkatułkę i wyjął z niej coś podobnego do ośmiornicy:

– Dzięki temu będziesz wiedzieć, kiedy robisz coś dobrze.

– Dziękuję kochany – wyszeptała i wygięła się, gwałtownie łapiąc powietrze, gdy położył zwierzę na jej łechtaczce, a ono wsunęło odnóże do pochwy i tam przywarło.

Odczekał chwilę, patrząc na nią uważnie, potem zrobił zastrzyk w oba pośladki.

Zaczęła dygotać, zupełnie jak podczas orgazmu, po minucie znowu wygięła się w pałąk i opadła zemdlona.

Mężczyzna nie cackał się, tylko odczekał kilka sekund i wymierzył jej siarczysty policzek.

– Co? Co? Co się stało? – Zaczęła krzyczeć zdezorientowana.

– Już po wszystkim.

– Służę krajowi – odpowiedziała po chwili zastanowienia, a genetycznie wyhodowane zwierzę, połączone z wyrafinowaną elektroniką i siecią 5G, przekazało jej słowa do systemu Sezam Credit, i dało jej niewielką nagrodę w postaci miłej stymulacji łechtaczki.

 

Księżyc

– Cofnijcie się, bo odpalimy ładunek – Yu krzyknął przez radio wiedząc, że tamci nie żartują i uważnie nasłuchają ich transmisji. Właściwie to był pogodzony ze śmiercią i było mu wszystko jedno, czy przeżyje czy nie.

Wolał zginąć od razu, od lasera. Nie chciał mieć świadomości, że zaraz nie będzie nic czuł. Wiedział, że przy rakiecie miał kilka sekund na reakcję, a w takich chwilach nawet bohaterowie miewają chwile słabości, z których historia rozlicza ich w nieskończoność, na nieszczęście zapominając o zasługach.

Nie obawiał się, że jego śmierć pójdzie na marne. Zadziałałyby systemy automatyczne i ludzie na statku na pewno pomściliby go. Problem tkwił w czym innym. Wszyscy byli tym zmęczeni i najgorsze było to, że mogli uruchomić pewne procedury przez przypadek.

Ataki miały miejsce zdecydowanie zbyt długo. Zaczęło się, gdy wiadomości o statku obcych przedostały się do opinii publicznej. Zamieszki, żądania tłuszczy i ataki na Azjatów na całym świecie, do tego próby uszkodzenia stacji Tiangong 3 na orbicie. To działo się jako pierwsze. Do żądnych krwi zwykłych ludzi dołączyli miliarderzy, potem doszła bratobójcza walka w Chinach, w której ci, którzy chcieli niszczyć obce artefakty niszczyli tych, którzy chcieli je wykorzystać.

Trzy miliony ludzi.

Mniej więcej tyle istnień pochłonęła ta walka. Resztki Ameryki, Europy i Azji traciły swój kruchy porządek. Wszędzie wrzało i nie widać było końca. Właściwie to wszyscy wiedzieli, że kiedyś może dojść do pierwszego kontaktu, ale nikt nie przypuszczał, że stanie się to na własnym podwórku i to tak szybko, w chwili gdy ludzie mieli własne problemy.

Robot, który zatrzymał się około trzech kilometrów dalej, należał do jednej z kilku korporacji. Yu wiedział, że jest za mały na obecność ludzi, nie miał jednak wątpliwości, że była to jedna z kolejnych prób w planie wrogiego przejęcia znalezisk dla któregoś z miliarderów.

Obecna panowała krucha równowaga sił. To był dziwny wyścig z czasem, w którym każda ze stron bardziej próbowała zmylić przeciwnika niż marnować swoje skromne zasoby.

Załoga na statku obcych rozpaczliwie próbowała uruchomić część systemów, takich jak instalacje do wytwarzania tlenu. Chiny pracowały nad dostarczaniem im zasobów, a korporacje usiłowały do tego nie dopuścić. Atakujący mieli do wyboru zabicie obrońców w otwartej walce, odcięcie ich dostaw albo czekanie na to, aż ci popełnią błąd i sami zginą. Pewnych rzeczy nie mogli robić zbyt otwarcie i dokuczliwie, gdyż obrońcy szantażowali wszystkich groźbą wysadzenia artefaktu.

 

Pekin

Generał spojrzał na członków korporacji, którzy po śmierci prezydenta stanowili nieoficjalny rząd tymczasowy:

– Czy możemy wystrzelić rakietę w najbliższym miesiącu?

– Tak, możemy też wysłać dwóch żołnierzy z najnowszą nano–technologią.

– Ale będą przy tym zużywać zasoby.

– Ci żołnierze są gotowi na misję samobójczą. Wystarczy wdrożyć program siedem trzy jeden.

– Doskonale.

>> Barcelona <<

Miałem znowu lecieć do Warszawy. Mój lot do Londynu miał prowadzić przez Zurych, co było dziwne samo w sobie, ale nie oponowałem.

Największą niespodzianką czekała mnie przy wejściu do samolotu, gdzie bramka nie chciała mnie przepuścić.

– Herr Gniazdowski?

– Ja.

– Bitte warten hier für meine Kollegen40. – Pani z obsługi z nieodgadnioną miną pokazała mi miejsce.

Zrobiłem zdziwiony wyraz twarzy, na co dodała:

– Bitte sitzen und warten. Wir haben Information für Sie aus Ihrer Firma.41

Bla bla bla – pomyślałem, ale zająłem wskazane miejsce i zacząłem czytać jedną z książek.

Ludzie wchodzili do samolotu, w końcu przy bramce nie było nikogo i już miałem się podnieść, ale Helga gestem ręki pokazała mi, żeby dalej czekać.

Zacząłem się denerwować.

Bramka została zamknięta, zaś po dziesięciu minutach podszedł do mnie pan z ochrony i poprosił mnie ze sobą.

– Nic nie rozumiem. – Próbowałem coś wyjaśnić, ale on nie chciał nic słuchać i poprowadził mnie tylko do kolejnego patrolu ochroniarzy.

– Herr Gniazdowski? Bitte mit uns42.

Co ja znowu do cholery zrobiłem?

Wsiadłem posłusznie. Jakoś nie myślałem, że coś złego może mnie spotkać. Z Klotten wyjechaliśmy na autostradę, z autostrady przez Zürich Affoltern, Oerlikon i dalej w stronę Zug, aż dojechaliśmy do małego lotniska.

Jeden z panów otworzył mi tam drzwi, zaś na spotkanie wyszedł mój kontakt z Cykady, pan młody, jak go wcześniej nazywałem.

– Dzień dobry – odezwał się o dziwo po polsku. – Zastanawiasz się pewnie, po co tu jesteś. Chodzi o twoje odkrycie z Warszawy. Pod głównym budynkiem WAT był bunkier, a nawet zespół bunkrów. Nikt o nim nie wiedział przez lata i to stanowiło o jego sile. I co najciekawsze tej tajemnicy nie udostępnili nawet żołnierze, którzy tam stacjonowali.

Patrzyłem na niego jak na wariata, on zaś wtedy dodał bez zająknięcia:

– Kaliski był jednym z nas, podobnie Jaroszewicz. Należeli do cykady i tobie przypadnie w udziale ogłoszenie ich badań.

– Tak mnie zastanawia coś. O klubie Bilderberg mówi się wszędzie, a o nas nic. Czy nie powinniśmy się ukrywać?

– Sami chcieli być na świeczniku. Pozerzy. – Machnął ręką. – W twoim wypadku zrobimy to tak, żeby nas z tym nie łączyć.

– I ja mam się zgodzić? Nie mam ochoty na taką popularność.

– Spokojnie. – Znów machnął ręką. – Nie będziesz stratny.

– Ale... Ale... – Zacząłem się jąkać czując, że ogarnia mnie gorąco na myśl o czekających konsekwencjach. – Ale nawet wolę stać z boku.

– Nie zawsze robimy to, co lubimy – uciął dyskusję.

– A czy Jaroszewicz to nie ten premier, który zginął, bo chciał ujawnić szczegóły tego programu? – Mój niewyparzony język dał o sobie znać, i od razu żałowałem tego, co powiedziałem, on jednak zaczął spokojnie wyjaśniać:

– Wprost przeciwnie. On właśnie nie chciał wydobycia dokumentów dotyczących tego programu. Dlatego go torturowano i dlatego zginął. A jego żona była przy tym, więc też musiała odejść. Chciano na nich wywrzeć presję, ale wierz mi, nie zginęli na darmo. Jest w ogóle tu jest pewna ciekawa rzecz. Wiesz, dlaczego Rosjanie nie weszli do Polski w osiemdziesiątym pierwszym?

– No dlaczego?

– Bali się, że Polska ma swoją Wunderwaffe43.

– No dobrze, i tych dokumentów nie miał nikt inny? I nikt inny nie powtórzył tych badań przez lata?

– Obaj byli mocno podejrzliwi, wręcz obsesyjnie i paranoicznie bronili wszystkich tajemnic. Eksperyment Focus z siedemdziesiątego trzeciego to tylko część tego, co im się udało. To wtedy Polska uzyskała po raz pierwszy neutrony z plazmy z lasera. Eksperymenty prowadzono dalej i w siedemdziesiątym siódmym kraj był w stanie inicjować syntezę ładunkami wybuchowymi. To jednak tylko część. Zespół Kaliskiego osiągnął rezultaty pozwalające wątpić w spójność materii. Dziś wiemy, że prawdopodobnie był krok od otwarcia mostu do innego wymiaru.

Popatrzyłem na niego znów jak na wariata.

– Mówi się, że Tesla był geniuszem. Niby znamy jego prace i osiągnięcia, ale wielu rzeczy nie potrafimy odtworzyć. Z pracą Kaliskiego jest tak samo. Jaroszewicz na szczęście nikomu nie zdradził, gdzie schował archiwum, gdzie jak sądzono były informacje o tych eksperymentach. Myślimy, że WAT zawiera te informacje, i właśnie te informacje będą nam teraz potrzebne na Księżycu.

– Na księżycu?

– A tak, jest jeszcze jedna rzecz44. Nie mówiłem? – Zaśmiał się, jakby opowiedział mi doskonały dowcip albo zrobił najlepszego pod słońcem psikusa. – Lecisz tam.

– COOOO? – krzyknąłem.

– O tym później. – Machnął ręką. – Popatrz sobie lepiej na to cacko.

– Ale... Ale... – Jak zawsze w sytuacjach kryzysowych, zacząłem się jąkać i powtarzać.

– Całe życie szukałeś nowych wyzwań. Skoki ze spadochronem i inne przyjemności. Nie każdy dostaje propozycje lotu w kosmos. Nie spieprz tego. Znasz ten model?

– Ale to przecież Spitfire – odpowiedziałem machinalnie, patrząc na legendarną maszynę, którą właśnie wytoczono z hangaru.

– W rzeczy samej. Dokładniej mówiąc Spitfire MK XIV. Mamy ich około sto dwadzieścia.

– Ale skąd?

– Birma. Wszystkie w stanie fabrycznym. Podwędziliśmy je Davidowi Cundallowi. To dobra lokata kapitału i mimo wszystko spora siła zbrojna. Ten tu na przykład jest całkowicie sprawny, choć przeleżał w skrzynkach jakieś osiemdziesiąt lat.

– Przecież to niemożliwe.

– A czy wiesz, że w Japonii po czterdziestym piątym znaleziono dwanaście tysięcy ukrytych samolotów? Że w Niemczech przez dziesiątki lat odkrywano zdatne do lotu ME–262? Kto wie, co się tam jeszcze kryje...

– Dlaczego pan mi to mówi? I dlaczego Szwajcaria?

– Zaiste. Szwajcaria, tylko tutaj można osiągnąć coś wielkiego. A wiesz, dlaczego w Szwajcarii tak jest trudno o pozwolenie na pracę i o sama pracę? Bo dobrobyt niszczy, a tymi wszystkimi ograniczeniami odsiewa się jednostki mniej odporne. Selekcja, która powoduje, że nie mieszka tam byle kto. A z drugiej strony to jest najlepszy dowcip na świecie, że stawia się ludziom niezwykle wysokie wymagania tylko po to, żeby zająć im czas.

– A gdzie w tym wszystkim jest Bóg?

– Na to nie znam odpowiedzi. Nikt nie zna odpowiedzi. Ale trzeba wierzyć, że wszystko jest z planem, inaczej życie traci sens. Nie mam to oceniać, czy potrzeba nam złych i trudnych doświadczeń, i cierpienia…

– Czy jesteśmy eksperymentem?

– Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o Rosji? Pokażę ci coś, co podobno napisano już wieki temu.

Wyjął telefon i przeczytał:

– Ogniste włócznie uderzą w zdrajców. Zapłoną całe miasta. Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza45. Wierzysz w proroctwa? Załóżmy, że to nie jasnowidzenie, tylko z góry zaplanowany plan. A tak w ogóle znasz efekt McGurka?

– Nie.

– Nasz umysł żyje we własnym Matrixie, czasem sam z siebie sobie tworzy iluzje. Jak widzisz coś podskakującego, to sam dodajesz sobie dźwięk. I tak dalej.

– Czyli ten nasz świat wokół to jednak ułuda?

– Istnieje coś takiego jak efekt Mandeli.

– Nie słyszałem.

– Wiele ludzi wierzy w coś, co nigdy nie miało miejsca. Ludzie ci nie potrafią tego zrobić nawet wtedy, gdy dostają niezbite dowody. I nieświadomie potem to wszystko kopiują.

– Coś jak prawo Conwaya?46

– Właśnie.

– To jesteśmy eksperymentem czy nie?

Mężczyzna spoważniał:

– Większość z nas działa według planu niczym lemingi, a my w Cykadzie próbujemy nie dopuścić do tego, żeby się pozabijali. I tylko niektórzy z nich docierają do miejsc takich jak Szwajcaria, gdzie wchodzą na kolejny poziom. Corpus supremum.47

– Zapytam jeszcze razem. Nie jest tak, że wszystko jest symulacją?

– Dużo na to wskazuje, nie ma jednak całkowitej pewności.

Zamilkł, jakby coś rozważał, po dłuższej chwili zaczął znowu mówić:

– Wszystko ma jakiś cel i sens w życiu. Niektórzy tak uważają i święcie w to wierzą. Że dobro i zło to takie zera i jedynki jak w komputerach, i coś lub ktoś ciągle nas programuje do tego, żebyśmy szukali najlepszej drogi...

– ...ale jest dobór naturalny. – Wszedłem mu w słowo.

– A tak, ale on nie wyjaśnia niechęci do jednostek wybitnych, nie pasujących do podstawowego wzorca. W teorii symulacji mówi się, że zajmują zbyt dużo zasobów albo są wynikiem przekłamań, a program nie potrafi ich obsłużyć i uruchamia jakiś bezpiecznik.

– A kobiety i mężczyźni?

– Co z nimi?

– No że nie ma kolejnych płci.

– W wielu kręgach byś właśnie został wyklęty. – Zaśmiał się. – To jest dobre pytanie. Dlaczego nie mamy trzech płci? Ciekawe, prawda? To zdaje się rozważano w książce „Równi Bogom”. Jest, co jest. Jednej rzeczy nie daj tylko sobie wmówić. Że kobiety są głupie. Są mądrzejsze niż myślisz, ale nie są tak mądre, jak one myślą48. Tylko tyle i aż tyle.

– Nigdy o tym tak nie myślałem

– I ta walka. Kobiety są silne i szukają silniejszego, chcą, żeby je poniewierać i łamać. Siła i słabość. Jeden i zero. Zawsze tylko jeden i zero. Czy to nie straszne? Zwierzęce. Bezduszne. Nawet to, że szukają mężczyzn tylko po to, żeby im wmówić, że ci potrzebują dziecka. Albo, że będą mieli co najwyżej kilka minut przyjemności za ogromną górę kasy.

– Kobiety są najwspanialsze na świecie – przerwałem mu prowokacyjne.

– Są. Ciężko jest wytrzymać z tym, że przez dziewięć miesięcy w brzuchu rośnie pasożyt. Ciężko jest wytrzymać z hormonami. One to potrafią, ale coś za coś. Są najwspanialsze, ale i najbardziej chaotyczne. Nawet jak się nudzą, to machają nóżką niczym kundel ogonem. Powtórzę. Wiele z nich to wyłącznie dwunogie pasożyty nastawione na kasę, dla których dzieci są tylko środkiem do zatrzymania faceta. Zawsze chcą, żeby ich był z wyższej od nich półki. Nie mają uczuć wyższych. Nie mają myślenia abstrakcyjnego. Liczą się dla nich tylko podstawowe potrzeby, takie jak ładny zapach i wygląd. W wielu momentach nie myślą perspektywicznie. Takie są statystyki. Nie ma co z nimi dyskutować. Obserwowałem ciebie i myślę, że jesteś właściwym kandydatem, żeby kontynuować moje dzieło. I myślę, że w ten sposób zamknę pewne sprawy z przeszłości.

– Czy pan jest moim ojcem?

Mężczyzna wzruszył ramionami i milczał, ale jego wzrok był na tyle wymowny, że poczułem jak bardzo to możliwe.

Nie dziwiłem się, że nie chce się przyznać. Jego majątek najwyraźniej był wyceniany na miliony i na pewno miał już niejedną sprawę o ojcostwo.

– A teraz popatrz na moją prywatną kolekcję, zapraszam cię na dół.

I zeszliśmy do piwnicy jego wilii, a on zaczął przedstawiać kolejne eksponaty:

– Telefon RWT. Radio UNITRA Sabina R610, UNITRA Eltra Dana i Jubilat. Maszyna do szycia Łucznik. Odkurzacz Predom–Zelmer. Pralka Polar PS 663P BIO i poczciwa „frania”. Termowentylator Farel, czyli „farelka”. Radioodbiornik Światowid. Telewizor Ametyst 102, Ametyst 1012, Neptun 424, Neptun m515p i Neptun 120. Magnetofon szpulowy UNITRA ZK–246. Magnetofon Kasprzak RMS303 i RMS451.

Patrzyłem na kolejne urządzenia, które kiedyś były szczytem marzeń, i w końcu nie wytrzymałem:

– Co mi tu pan będzie pieprzył o jakichś starociach. Dlaczego pan zostawił moją matkę?

Mężczyzna ciężko westchnął:

– Nic nie potwierdzam. Dziecko, powiem tylko, że „kiedyś marzyła mi się ładna i mądra. Potem jurna i małomówna. Wreszcie jakakolwiek, która potrafiłaby pojąć, czym jest moja służba”49.

– Zjedzmy.

Przeszliśmy do jadalni, gdzie czekał już zastawiony dla dwojga stół. Zaczęliśmy jeść, a on kontynuował:

– Mamy na ciebie oko. Cieszymy się, że masz dzieci. I mamy dla ciebie propozycję. Ich bezpieczeństwo za twój lot na księżyc. Odnaleziono tam statek, na statku nagranie, w którym byłeś również ty. Ty i tysiące innych ludzi. Wideo mówiło nam, że wszyscy macie zostać zgromadzeni, a badania potwierdzają, że w jakiś sposób statek sprawdza waszą obecność.

– Statek?

– Właściwie prawdę powiedziawszy trochę złom, prawdopodobnie budowany przez nasze wcześniejsze kopie. Niektórzy widzą w nim możliwość ucieczki z naszego więzienia. Współpracujemy z Chińczykami, którzy przeniosą tam takich jak ty.

– Jak w „2012”.

– Właśnie, małe sprytne chińskie rączki doprowadzą do sukcesu ludzkości. Sądzimy, że życie oparte na węglu to podstawa. Może to krzem? A ktokolwiek tam jest na górze, to eksperymentuje właśnie na węglu? My próbujemy budować maszyny biologiczne. Może dla tego kogoś to jest poszukiwanie drogi, żeby miliardy małych komputerków z własnym losowym programem rozplenionych niczym pchły na całej planecie zamienić na małe przewidywalne komputerki oparte na DNA, które mieszczą się w pokoju?

Widziałem, że facet ma wyraźne problemy ze sobą, a on stwierdził:

– Widzę, że myślisz, że powinienem znaleźć się u czubków. To są właśnie skutki dobrobytu. Jak masz wszystko, to zaczynasz szaleć i szukać czegoś kolejnego i kolejnego, brać dragi i wydziwiać nawet w łóżku. Aż w końcu dajesz sobie spokój. Trzeba się cieszyć. Samo szukanie powinno dawać szczęście. To Szwajcaria, gdzie prostota i surowość przeplatają się z nowoczesnością, gdzie broń jest na widoku dziennym, i gdzie nikogo nie dziwi drut kolczasty i kamera zamiast dziadka ochroniarza na budowie… Bo tu ludzie tak nie kradną, bo nie muszą…

Trochę miał z tym racji. Czytałem kiedyś książkę rosyjskiego pisarza, który napisał:

„Kara tylko człowieka rozdrażnia, on się nie przyznaje i dalej uważa się za niewinnego, a uczy się w tej sytuacji tylko kombinować, do tego chowa swoją złość na tego, kto go ukarał, nawet jeśli sprawiedliwie. Żeby człowiek naprawdę okazał skruchę, musi poczuć dokładnie to samo, i tak samo, jak ten, komu zaszkodził. Ale to skomplikowane i długotrwałe, a nazywa się to wychowaniem. A wychłostać pasem po tyłku albo nakrzyczeć – to jest szybkie i przynosi ulgę pokrzywdzonemu”50.

Z tym w ogóle była związana ciekawa historia. Kiedyś ktoś mi powiedział „Tę książkę mogę ci pożyczyć, albo nie, pożyczę ci ją kiedyś”, rozbudzając moje zainteresowanie.

Pamiętałem też słowa z innej książki, gdzie jasno powiedziano o roli dobrego otoczenia:

„Nie wyobrażam sobie, żeby moi ludzie mieli pracować w jakimś koszmarnym biurze podzielonym na klitki. Zbuntowaliby się. Muszę dysponować otwartym studiem z wysokim sufitem i odlotową atmosferą. To jest naprawdę bardzo ważne, jeśli chcesz zachęcić ludzi do pracy na najwyższym poziomie”51

– Dobro i zło. Zero i jeden. Popatrz na wszystkie religie. Mówią o niebie i piekle. Jeśli się sprawdzisz, to dostaniesz nagrodę. I właśnie dlatego całe to życie tutaj to trening i sprawdzian, czy jesteś użyteczny czy nie. Czy możesz przejść reinkarnację czy nie. A z innych mniej przyziemnych rzeczy – czy słyszałeś może o projekcie Walleye?

– Tak jak Wally z kreskówki?

– Prawie. Swego czasu w Indiach w kilku wioskach wszczepiono ludziom chipy z biblioteką różnych książek. Tak im to wytłumaczono, że to nowoczesne. Każdy z nich miał mieć przy sobie wszystkie dzieła świata. Ale nikt nie powiedział im jednego. Że jak będą wkładać dłonie do czytników, to czasami niektóre z tych dzieł zostaną delikatnie zmieniane. Trwało to rok. Przez ten czas oczywiście usunięto stamtąd Internet i telewizję, i wszelkie papierowe książki. Ten eksperyment wykazał coś przerażającego. Ludzie ci zaczęli działać nieracjonalnie. Stracili swoje zdanie, przestali zadawać pytania i opierali się na wypaczonych tekstach, zapominając o oryginałach.

– Jak w Orwellu.

– Właśnie. Ludziom można dużo wmówić. I stąd chipowanie z „Zagubionych w kosmosie” na Netflixie i wiele innych rzeczy.

– Dlaczego pan mi to mówi?

– A pamiętasz projekt Facebooka, żeby wysyłać im nagie zdjęcia, to je łaskawie oznaczą jako niebezpieczne? Projekt wymagał wysyłania samych zdjęć.

– Ale...

– Tak. Wystarczyłoby, żeby użytkownicy podawali same hashe. Czy to nie straszne? Proponowali, żebyś za darmo został dziwką na własne życzenie.

– Czy pan sugeruje?

– Pan nic nie sugeruje i nic im nie udowodniono, ale prawda jest taka, że całość była podejrzana.

– To co teraz?

– Teraz polecisz do Warszawy, a tam zajmą się tobą agenci. Kierowca odwiezie cię na lotnisko. Masz lot do Warszawy. Nie dziw się niczemu.

Pożegnanie było krótkie. Uścisnęliśmy sobie dłoń, wypiliśmy pożegnalną lufę i tyle.

Na lotnisku w Centralnym Porcie Komunikacyjnym zatrzymało mnie dwóch smutnych panów:

– Pan Gniazdowski?

– Tak. Ale o co chodzi? – Nie kryłem zdziwienia, bo funkcjonariusze na pewno sprawdzili już wszystko w dawnej bazie biometrycznej Unii Europejskiej, i znali moje dane.

– Pójdzie pan z nami – Jeden z nich machnął legitymacją.

– Ale ja nic nie rozumiem.

– Nie chodzi o artykuły. – Mężczyźni uśmiechnęli się od ucha do ucha.

 

>>> Przeznaczenie <<<

Księżyc

Poruszyła ręką i wycisnęła trochę wody z plastikowej torebki. Ciecz zmieniła się w kulkę, która zaczęła lewitować.

Zabawne – zmarszczyła nos, gdy łapała życiodajną ciecz. Że aż tak tu śmierdzi.

Nie lubiła tego miejsca. Było tu ciasno, bez żadnej intymności, a do tego cały czas dziwnie pachniało.

Jakby pójść na dyskotekę, tańczyć z pięcioma chłopakami, a każdy niewłaściwie śmierdział.

Wiedziała, że musiała tu być. Klamka zapadła i na późno było na powrót. Chińczycy bardzo dużo zainwestowali w jej podróż, teraz zużywała masę wody, powietrza i jedzenia… i miejsca, które w lądowniku przekładało się na paliwo. Pomimo dostawy to ostatnie było na wyczerpaniu i widać to było zwłaszcza po jej przybyciu – teoretycznie miała być wysłana na powierzchnię zaraz po przylocie, w praktyce czekała kilka tygodni, musząc zadowalać się kilkunastoma metrami przestrzeni.

W sumie to nawet ich trochę podziwiała, że z tak niewielkimi środkami porwali się na tak wielkie przedsięwzięcie. Jak dotąd przegrywali, bo nie udało się uruchomić dużej części statku ani zbudować takiej przystani, która pozwoliłaby na nieskrępowaną pracę. Odpierali ataki, nie tracąc wiary i nadziei. Było tacy precyzyjni, nieludzcy i chłodni, kalkulujący tylko ryzyko i ślepo wierzący w słowa przywódców.

W związku z tym obawiała się dwóch rzeczy. Znajdowali się tutaj sami mężczyźni, którzy nie kryli lekceważenia do białych kobiet. Nie obawiała się ciąży, ale czuła przez skórę, że gwałt jest jak najbardziej możliwy… mogli zrobić z nią, co chcieli… i chyba jedyne, co ich powstrzymywało, to świadomość, że przynależny do tajemniczej grupy wybranych.

Naukowcy nie bardzo wiedzieli, dlaczego chodziło akurat o nich, jaka była ich rola ani znaczenie. Nikt nie potrafił przewidzieć, czy ich skrzywdzenie może wiązać się z niekonsekwencjami. Jak dotąd, była jedyna na stacji i prawdopodobnie również to powstrzymywało Chińczyków, żeby sobie ulżyć.

Wiedziała, że wszystko mogło się zmienić w każdej chwili. Po przybyciu innych mogła już nie być tak użyteczna, również sama partia mogła zmienić zdanie i zatuszować jej śmierć albo przedstawić ją jako nieszczęśliwy wypadek. Miała tego pełną świadomość i dlatego starała się wypełniać rozkazy gospodarzy co do joty i schodzić im z oczu, gdy to tylko możliwe.

Był oczywiście też Amerykanin, ale ten praktycznie się z nią nie widział i jak zauważyła, również nie miał specjalnych praw.

– Warning. Proximity alert. Warning. – Rozległy się sygnały ostrzeżenia, które w module Tianhe na szczęście były po angielsku.

Wraz z nią na stacji przebywały teraz trzy osoby. Włazy między modułami zamykały się automatycznie, a ona chwyciła się uchwytu i już po chwili poczuła znajome drżenie od działek obrony.

Zginę sama w chińskiej stacji.

W próżni nie słychać było nic, ale tu w środku alarmy mieszały się z jęczeniem systemu wymiany powietrza, buczeniem elektroniki i gwałtownym ruchami powłoki po każdym odpaleniu silnika czy większej rakiety.

I nagle wszystko się uspokoiło.

– Raport – krzyknął dowódca przez interkom.

– Wientian OK – zgłosił jeden z Chińczyków.

– Miengtian przecieki.

– Tianhe OK – dodała, gdyż nie słyszała ani nie widziała nic podejrzanego.

Te ataki powtarzały się dosyć regularnie i miały na celu zużycie ich zapasów energii i amunicji. Tyle wiedziała i było to wielce niepokojące.

> Twardowsky <

Księżyc

Dwadzieścia metrów dalej dowódca stacji Zhao Bao zamknął na chwilę zmęczone oczy i po raz kolejny przypomniał sobie ostatnią rozmowę, którą odbył z centrum na ziemi.

– Wysyłamy rakietę. Nie wiemy, co będzie dalej. Amerykanie zatopili nasz lotniskowiec 001 – powiedział wtedy szef misji i łączność się gwałtownie urwała.

W Chinach trwały wewnętrzne walki o władzę. Po śmierci prezydenta przez chwilę do głosu doszły skrajnie prawicowe środowiska, które domagały się rozbrojenia Chin i przekazania całego arsenału jądrowego Wschodniemu Wybrzeżu. Niektórzy próbowali uaktywnić opracowywaną od lat specjalną funkcję systemu Sesame Credit, który miał przejąć kontrolę i dowodzić niczym Skynet czy Chiński Kwant 220. Jeszcze inni usiłowali podzielić kraj środka na księstwa. To wszystko były oczywiście mrzonki, ale i tak sytuacja stała się niezwykle groźna.

Amerykańscy politycy w obronie swojej floty zatopili zbuntowany chiński lotniskowiec i zestrzelili uszkodzony testowy samolot hipersoniczny drugiej generacji stwierdzając, że Chiny śledzą ich kraj. To była ewidentna eskalacji chowanych od dwa tysiące dwudziestego uraz.

Bao rozumiał, że walki trwały, ale Pekin na pewno ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, a brak łączności wynika z zagłuszania sygnałów laserowych.

Jedyna niepokojącą sprawa ostatnich dni był rozbłysk pomiędzy ziemią i księżycem. Wyglądało to na eksplozję, ale ludzie na stacji nawet na materiałach wideo nie do końca widzieli, o co może chodzić. Owszem, dało się tam zauważyć jakby pocisk i zderzenie z innym obiektem, ale nic więcej.

Dokowanie rakiety zostało zaplanowane za osiem godzin. Telemetria i relacje załogi pocisku zgodnie potwierdzały, że nie ma powodu do obaw. Stacja miała dostać siódmy moduł, zapasy powietrza, żywności i wody i trzech nowych pasażerów – dwóch wojskowych i mężczyznę z tajemniczej grupy stu czterdziestu czterech tysięcy.

Ten transport mógł zmienić wszystko na ich korzyść, mógł być też ostatnim. Każda nowa osoba uszczuplała ich szanse na przeżycie, w przenośni i dosłownie podcinając gałąź, na której siedzieli.

Zhang Fei od kilku miesięcy siedział z trzyosobowym zespołem na dole, nie miał jednak z naukowcami tak dużych sukcesów, jak początkowo planowano. Tu chodziło o badanie obcych rozwiązań i nie można było przyspieszyć pewnych spraw. Najlepiej byłoby oczywiście wszystko transportować po kawałeczku na ziemię, ale Chińczycy nie mieli takich możliwości. Trzeba było pracować pod powierzchnią, w większości w grubych rękawicach i niewygodnych kombinezonach. Nie pomagało nawet rozwinięcie balonów z niewielką ilością powietrza, gdyż większą część zużyli na budowę szklarni, a sam materiał okazał się dosyć nietrwały.

Na górze sytuacja dalej była patowa. Trzy pojazdy korporacji nie ryzykowały bezpośredniego starcia, tylko co trzydzieści trzy minuty wysyłały sondę za sondą i pozorowali lub przeprowadzali samobójczy atak. Ludzie ze stacji niszczyli je i samo w sobie nie stanowiłoby problemu, gdyby nie zużywanie cennej energii, która była przecież potrzebna przy eksploracji obiektu.

Żądanie tamtych było jasne, dla większego upodlenia przekazane tygodnie wcześniej przez młodą kobietę, która nie miała dla nich szacunku i żuła gumę:

– Chcemy reaktor.

– Jaką mamy pewność, że nas nie przejmiecie?

– Żadnej.

Bao wrócił do rzeczywistości, gdy poczuł uścisk ręki na ramieniu. Wokół wyły alarmy i trzeba było podjąć jakieś decyzje, które mogły decydować o ich przeżyciu.

„Utrata szczelności, spadek poziomu paliwa”. – Czytał na ekranach, równocześnie wyłączając włącznik syreny.

– Miengtian przecieki. Dowódco, jaka decyzja? – Yu najwyraźniej zachował zimną krew i kontrolował wszystko, gdy on oddał się na kilka sekund rozmyślaniom.

– Wyjdźcie z Amerykaninem. Wpierw paliwo. Jest go mniej.

– Rozkaz.

Dwóch ludzi zaczęło przygotowywać się bez słów do spaceru kosmicznego. Mieli skok adrenaliny i pracowali szybko, ale metodycznie i dokładnie. Założyli nie tylko skafandry, ale również elementy naprawcze i plecaki odrzutowe, które miały być użyte w przypadku odłączenia się od stacji.

– Kontrola łączności. – Pułkownik przekazał przez radio.

Yu podniósł rękę i powiedział:

– Raz. Dwa. Trzy.

– Wychodzimy, pan pierwszy.

– Zrozumiałem.

Pułkownik przez kilkanaście miesięcy zdążył zdobyć zaufanie gospodarzy na tyle, że miał pewną samodzielność.

– Przypinam się – zameldował po minucie.

Yu dołączył do niego. Osłona stacji z zewnątrz wyglądała na brudną i zanieczyszczoną, nie to jednak budziło obawy, tylko przecieki tlenu i wypływ paliwa.

– Paliwo.

– Rozumiem.

Tajkonauci zaczęli przemieszczać się, łapiąc się szczebli.

– Rura. Tam.

– Widzę.

– Zamknij zawór.

Ta część zadania była na szczęście łatwa i wystarczyło zakręcić zawór w jednej z linii dostawczych.

– Idziemy do modułu Miengtian.

– Zrozumiałem.

Trzeba było się spieszyć. Ich oddechy były przyspieszone, hełmy jak na złość parowały, a adrenalina buzowała.

– Tam. – Pułkownik Coldwell wskazał po kilku minutach.

– Widzę. – Yu potwierdził. – Największa łata?

– Tak.

Amerykanin sięgnął po kawałek metalu wielkości metr na metr i zaczął zbliżać się w kierunku otworu, przez który uciekały resztki powietrza.

– Tu potrzeba co najmniej dwie łaty.

– Tak. Zajmij się prawą stroną, ja lewą.

– Zrozumiałem.

Mężczyźni byli wyszkoleni i znali procedurę, która polegała na przyłożeniu łaty i zaspawaniu jej małym palnikiem. Większość prac była już wykonana, gdy nagle stacja zaczęła się obracać.

– Pociski. – Bao przekazał beznamiętnie przez radio, a systemy obrony tym razem zaczęły strzelać z laserów.

Jak tu cicho. – Zdążył pomyśleć Yu, gdy po raz kolejny czuł tylko ruch, ale nie widział żadnych promieni.

– Odpadam. – Amerykanin zameldował po chwili. – Mam przebicie w skafandrze.

Mężczyzna zaczął trzymać się za nogę, ale po kilku sekund znieruchomiał, odpływając z przestrzeń.

– Fei, włącz system powrotu do domu.

– Zrozumiałem.

Plecak miał system autonomiczny, który można było włączyć w takich sytuacjach. Amerykanin zdążył wyrównać lot… i powoli zaczął kierować się w stronę włazu, ale tylko przez trzy sekundy.

– Trafienie w plecak. – Yu usłyszał głos dowódcy, gdy tamten zaczął obracać się bezwładnie wokół własnej osi.

– Spróbuję go złapać.

– Nie! Mogą cię trafić laserem.

– Chociaż spróbuję.

– Yu, zabraniam. To rozkaz.

Tajkonauta zacisnął pięść w bezsilnej złości. Wiedział, że dowódca nie przeżył tyle z tym człowiekiem. Z jednej strony mu się nie dziwił, z drugiej strony gorączkowo myślał, czy coś jeszcze może zrobić.

Harpun.

W wielu filmach kosmonauci mieli bosak, w rzeczywistości było to coś bardziej jak wielka ogromna packa z klejem. Mężczyzna zaczął przeliczać parametry i po chwili wycelował broń w stronę kolegi. Linka wyskoczyła i zaczęła rozwijać się, ale nie dosięgła celu.

– Widzę – stwierdził cicho jego dowódca. – Pierwszy Polak, który pozostał na księżycu.

– Co?

– Nie wiedziałeś? Miał polskie korzenie. Oni nazwaliby go Twardowskim.

>> Połączenie <<

Droga na księżyc

Siedziałem przy wielkim zbiorniku paliwa w małym ciasnym kosmicznym autobusie, w którym miliony elementów tylko czekały na to, żeby zaiskrzyć, odpaść, stopić się czy odkształcić. Nie było tu nic do roboty i mogłem tylko spać, czytać i patrzeć przez okno, za którym niewiele się działo. Od czasu do czasu miałem ochotę uderzyć w ścianę albo przebić okno i zakończyć tę mordęgę, ale po chwili zawsze wracał mi rozsądek.

Teraz patrzyłem na daleką kropkę za szybą i wracałem myślami do pewnej rozmowy, którą odbyłem na ziemi z człowiekiem z Cykady.

– Rosjanie wstrzymali Polaków po misji Apollo 20. Wierzyli, że ci mogą mieć klucz do kontaktu z innym wymiarem – tłumaczył mi cierpliwie.

– Ale Apollo nie latało po siedemnastce – oponowałem.

– Amerykanie przekazali plany Rosjanom i ci zbudowali kopię ich modułów. Dlatego też powiodły się misje Salut. Nie wiem, czy pamiętasz „Kosmicznych kowboi”…

– ...panel ukradziony z archiwum szefa?

– Tak.

– Ale jak ukryć start rakiety w kosmos?

– A mało to możliwości? Milczenie i dezinformacja, zamykanie opornych, ośmieszanie, mówienie, że coś jest misją bezzałogową. Wyliczać dalej?

– To ja zadam jeszcze pytanie. Dlaczego według pana upadło ZSRR?

– Wierchuszka w swoim zadufaniu nie przewidziała ogromu skutków Czarnobyla i tego, że program Buran będzie się opóźniał. Oni święcie wierzyli, że uda się polecieć na księżyc i zgarnąć część tego, co widzieli, niestety nie zdążyli.

– A może Amerykanie ich sabotowali.

– Kto wie. – Wzruszył ramionami.

– Mówi pan, że coś widzieli. A gdzie to się podziało? I czy Chińczycy położyli na tym rękę?

– Nie wiem. – Rozłożył bezradnie ręce. – Prawda jest jednak taka, że księżyc kryje wiele tajemnic.

Wspomniałem tę rozmowę wielokrotnie. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Wiedziałem, że jest za bardzo zmęczony życiem, żeby ze mną polecieć. Owszem, może mógł sobie to załatwić, ale pewnie nie chciał, bo bał się, że nie wytrzyma mu serce czy coś takiego.

Cykada zapewniła mi przerzucenie do Małego Tokio w Wólce Radzymińskiej. Tam poznałem inny świat, państwo w państwie, w którym potraktowano mnie po wojskowemu, jak towar, który trzeba sprawdzić, zważyć, zmierzyć i przewieźć bez uszkodzenia z punktu A do punktu B. Nie było zbyt miłe nawet to, gdy jeden z moich nowych opiekunów pobierał ode mnie krew.

– Udało nam się namierzyć jeszcze dwóch – powiedział tamtego dnia do swojego kolegi, a ja przezornie trzymałem język za zębami.

Kolejne dni były dla mnie jak za mgłą, zupełnie jakbym dostawał jakieś narkotyki. Najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak z przyzwyczajenia w pociągu poprosiłem o podwójną kawę po wiedeńsku, na co jeden z konwojentów zrobił mocno zdegustowaną minę. Tak mnie tak zdziwiło, że zapytałem jadącego ze mną naukowca:

– O co może mu chodzić?

– Bo w Chinach każdy zakup jest zapisywany w systemie Sesame Credit. Kiedyś tylko oceniano zdolność kredytową, potem poglądy, w końcu to, czy każdy jest ekologiczny, czy dużo jeździ, czy je zdrowe rzeczy.

– No ale to nie różni się od płatności kartą. Firmy przecież też nas profilują.

– Ale nie uzależniają od tego, czy możemy być leczeni, a przynajmniej nie tak ostentacyjnie. Taka kawa to jedna setna punktu na minus. Wielu Chińczyków ma na tym punkcie obsesję i dlatego nie piło jej od lat.

– Co pan nie powie?

– A wie pan, że nawet posiadanie dzieci się do tego wlicza? Chłopak minus dwieście punktów, dziewczynka minut sto.

– To jak samochody, klasa A albo B – mruknąłem zszokowany.

– Tak.

– Czy to nie straszne?

– Nie odpowiem. – Spojrzał speszony. – Sam pan wie, jak zmieniło się oblicze ziemi, gdy metan zaczął parować. Lepiej trzymać z wygranymi.

Zrozumiałem wtedy po raz kolejny, że muszę nauczyć się wielu rzeczy, a co najważniejsze, trzymać język za zębami.

Zabrano nam wszelkie zachodnie urządzenia i dano chińskie odpowiedniki. Nie były tak szybkie, a do mnie dotarło, że moje poprzednie życie prawdopodobnie się skończyło na dobre.

– Ciekawe, że żadne z nich nie ma procesora Intela ani AMD. – Rzuciłem komentarz do mojego współtowarzysza.

– A czy wiesz, dlaczego?

– Nie.

– Jeden z projektów DARPA przewidywał stworzenie tylnego wejścia do każdego większego systemu na wypadek ataku obcych. Kody do tego są chronione jak guzik atomowy.

– Można to wykorzystać do szpiegowania… – zacząłem.

– ...albo jako idealne narzędzie do stworzenia największego superkomputera w dziejach – dokończył. – Do wyboru, do koloru. Były nawet próby wbudowania tam pewnej dozy sztucznej inteligencji.

Podczas lotu do Chin spotkała mnie niespodzianka. Ktoś przygotowujący samolot wykazał się niezłym humorem. Dzięki temu mogłem oglądać, jak w „Star–Trek Enterprise” kopalnia startuje z księżyca, a potem jak zaginiona Atlantyda odlatuje z ziemi w „Stargate Atlantis”. Miałem już wtedy jakieś pojęcie o tym, co mnie czeka, i mogłem się tylko pośmiać. To było dobre i bardzo potrzebne.

Po przyjeździe nie widziałem zbyt dużo nowości. Zamknięto nas w hotelu i potem poddano tylko krótkiemu przeszkoleniu. Na nim pokazano, jak wygląda praca w próżni. Nie mieliśmy wolnej ręki, a każde wyjście przez następne kilka dni najwyraźniej było wyreżyserowane i miało pokazać, że system jest idealny.

Mają rozmach skurwysyny. – Nie musieli nas indoktrynować i wbijać złotych myśli z czerwonej książeczki. Ich metoda była znacznie skuteczniejsza, a ja tak często czułem się tak niezwykle mały, gdy widziałem wielkość wszystkich budowli i przedsięwzięć wokół.

Przypuszczałem, że każdy z nas jest oceniany. Zajęcia zaczęliśmy w różnym tempie. Zaczęło się od pływania w kombinezonach w basenie, potem doszły sprawdziany medyczne, ćwiczenia na siłowni inne aktywności. Bardzo podobała mi się zwłaszcza wizyta w wielkiej komorze, gdzie ekrany na ścianach symulowały wygląd kosmosu, a próżnia pozwalała sprawdzić, jak wygląda poruszanie się przy braku powietrza.

Kolejnym przeżyciem był dzień, w którym nie zjadłem śniadania, za to bez słowa zostałem zawieziony na lotnisko. Zaczęto mnie tam zaznajamiać z zasadami używania kombinezonu lotniczego, następnie bez żadnych wyjaśnień włożono go na mnie i zaprowadzono do samolotu, który wyglądał jak jedna z chińskich kopii Mig–29.

Pilot znał zaledwie kilka słów po angielsku, ale wyglądał na starszego i doświadczonego, więc nie miałem zbytnich obaw. Po przypięciu mnie w środku poczułem adrenalinę i gorące piekące słońce. Nie było tu już taryfy ulgowej. Samolot wystartował z pełną prędkością, potem wzniósł się gwałtownie i zaczął robić beczki, przewroty, immelmany, pętle i inne figury, a na końcu bez żadnego ostrzeżenia skierował się pionowo ku ziemi, żeby wyrównać kilka tysięcy metrów nad nią.

Mężczyzna miał niezłą zabawę, patrząc na moje reakcje, i tylko co jakiś czas pytał „OK?”, a mój brak sprzeciwu wzbudzał w nim coraz większy podziw. Nie wiem, jakie przeciążenia mi wtedy zaaplikował, ale naprawdę czułem, że to nie jest zabawa.

Maszyna wyglądała na starą i spracowaną, ale potrafiła dać w kość. Po wyjściu z niej upadłem na płytę lotniska, co wzbudziło ironiczne uśmiechy obsługi. Nie poddałem się jednak, i nie dałem tym żółtym pokurczom dalszych powodów do radości. Przez minutę uspokajałem oddech, a potem wstałem i jak gdyby nigdy nic odtrąciłem rękę jednego z żołnierzy, który najwyraźniej chciał mnie podtrzymać. Adrenalina ciągle dodawała mi nadludzkich sił, a napięcie opadło dopiero wieczorem, co wywołało okropny ból głowy i zmęczenie.

– Zakładali się, czy zwymiotujesz i będziesz narzekał – powiedział mi potem opiekun. – Nie zrobiłeś tego i zdobyłeś ich szacunek.

Taki był początek ostrych ćwiczeń praktycznych, które z dnia stawały się coraz cięższe. Wirówka i loty myśliwcem były przeplatane basenem, również takim, w którym pracowałem w kombinezonie z hełmem otoczonym ekranami symulującymi kosmos.

Zauważyłem też, że z dnia na dzień jedzenie stawało się coraz podlejsze i mniej zróżnicowane.

– Przyzwyczajamy was do diety, jaka jest tam na górze. – Tyle usłyszałem.

Wszystko to trwało dokładnie trzydzieści długich dni, po których napakowano we mnie masę pigułek i wpakowano do wielkiej rakiety. Teraz byłem tylko bagażem. Miałem jedynie przeżyć i wytrzymać lot. Nikt się z tym nie krył, ale i ja nie miałem nic przeciwko. Otumanienie pozwalało lepiej znieść fakt, że w każdej sekundzie mogę wyparować, że muszę wytrzymać i nie ma tu przycisku „stop”, że mogą mnie zabić nawet reakcje mojego własnego organizmu.

Start okazał się najdłuższymi i najcięższymi chwilami mojego życia. Byłem głodny, a mój żołądek ściśnięty. Siedziałem na kopniętym do tyłu fotelu, dokładnie przywiązany i ściśnięty pasami. Dodatkowo miałem skrępowane ręce i nogi. Patrzyłem się w górę, na przód kokpitu, gdzie piloci dokonywali ostatnich czynności. Nie mogłem nic zrobić, nawet podrapać się w nos, bo kombinezon mnie uciskał, utrudniał oddychanie i otulał niczym skorupa gorsetu.

Najgorsze okazały się chyba myśli. Wiedziałem, że mogę się udusić, gdy system wentylacji przestanie dostarczać powietrze, że nie poczuję swojej własnej śmierci albo będę jej tak samo świadomy, jak nieszczęśnicy w osiemdziesiątym szóstym. Gospodarze nie dali mi żadnej pigułki na samobójstwo, ale może to i lepiej, bo zabiłbym się przypadkiem ze strachu.

Doprowadzało mnie to tak samo do szaleństwa, jak brak zrozumienia, co się dokładnie dzieje. Chińczycy używali swojego języka. Nagle bez ostrzeżenia poczułem, że jestem wręcz wtłaczany w oparcie fotela. Wszystko się trzęsło i to było znacznie gorsze uczucie niż w samolocie do Londynu. Cały czas atakowały mnie różne stuki i gwałtowne zmiany przyspieszenia. Rakieta leciała, ja ledwo widziałem i cokolwiek rozumiałem, i modliłem się tylko, żeby to już się skończyło.

To chyba odpadnięcie kolejnego członu. – Miałem nadzieję, że sekwencja „hałas, hamowanie i nagłe przyspieszenie” jest normalna i zgodna z procedurą.

Pierwszą oznaką bycia w kosmosie była lekkość, drugą zamiana jasności za oknem z boku w czerń. Nie miałem możliwości, żeby się wypiąć. Mogłem tylko cierpliwie czekać na to, co będą ze mną robić. Nagle przed moimi oczami ściana z przodu odpadła, a mnie zamarło z przerażenia serce.

To przecież zamierzone. – Na szczęście po sekundzie wrócił mi zdrowy rozsądek. Poznałem oczywiście procedury, ale jak widać „znać, a pamiętać” to dwie całkiem różne rzeczy.

Rakieta miała odstrzeliwany spiczasty czubek. Na Ziemi stała pionowo i składa się z potężnej dyszy i pierwszego członu, wyżej znajdował się drugi i trzeci człon napędowy, potem zbiornik z paliwem, moduł z ludźmi i ładunkiem i czubek. W kosmosie pozbywano się pierwszego i drugiego członu, jak również czubka.

Lot do stacji był długi, ale już nie tak bardzo uciążliwy. Na orbicie po raz pierwszy przeżyłem szok, gdy przez okno zobaczyłem ziemię. To, o czym słyszałem tylko z opowieści i co czułem jedynie w trakcie niedoskonałych ćwiczeń, nagle stało się realne i było dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Yes, this is Earth. Yes, you're on the spaceship52.

Dotarło do mnie w końcu, że od nicości i pełnej pustki dzieli mnie wyłącznie tafla szkła czy cienkiego metalu. Każdy ruch sam z siebie nigdy się nie kończył, a do tego dochodziły widoczne wpływy grawitacji różnych ciał. Nagle stałem się pełen podziwu dla tych wszystkich, którzy zdecydowali się tu być. Mogła zabić mnie nawet zwykła woda albo niedokładnie zamknięta rura spustowa klozetu, nakładana na mój wrażliwy organ. Ubrany byłem w kapsułę i odtąd miałem do dyspozycji jedynie kilka metrów sześciennych przestrzeni, masę ograniczeń, ściśle wyznaczone procedury na sranie, spanie i pierdzenie, a moje życie dramatycznie wpływało na innych.

– To szok kosmiczny. Będziesz chciał się zabić, może nawet spróbujesz. Twoja psychika zostanie wystawiona na ciężkie próby. Najgorzej będzie, gdy od śmierci będą dzielić cię sekundy. – Cierpliwie tłumaczył mi w trakcie ćwiczeń łamaną mową moich przodków lekarz o skośnych rysach, który kiedyś latami pracował w Polsce.

– A jak często tak się dzieje?

Na to już nie odpowiedział, wymownie opuszczając wzrok. Nie wiem, czy był tam na górze, ale od tego momentu podejrzewałem, że te słowa to nie tylko słowa skryptu, który kazano mu przeczytać.

W trakcie tego lotu zobaczyłem na swoje oczy po raz pierwszy inne obiekty, takie jak Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Chińczycy monitorowali ich ruch i uważnie je obserwowali. Zgodnie z moimi obserwacjami obawiali się, że czeka nas jakaś przykra niespodzianka z ich strony. To nie było miłe, szczególnie, że na ziemi państwa zajadle ze sobą walczyły, a tu w górze normalnie trwało nieformalne zawieszenie broni, z rzadka tylko przerywane jakimś incydentem.

Połączenie odbyło się bez większych ekscytacji. Choć miałem w głowie myśl, że wystarczy jeden meteor, kilka milimetrów źle dopasowanej uszczelki czy jeden zły ruch, to nie bałem się. Uspokajała mnie chyba powolność tego procesu i delikatność, z jaką to wszystko się odbyło.

Dokowaliśmy jedną dobę do Tiangong 3, w tym czasie patrzono na mnie niezwykle uważnie i pilnowano na każdym kroku. Byłem zafascynowany algami i trawami, wypchaniem przestrzeni przez różne przyrządy, toaletą, a nawet paskudnym jedzeniem. O ile rakieta na zewnątrz i w środku pozostawała piękna i lśniąca, zupełnie jakby miała zostać gwiazdą kronik filmowych, to stacja miała być głównie funkcjonalna i wygląd często był tu drugorzędny. I owszem, dbano oczywiście o komfort pracy ludzi, ale o estetykę już niezbyt. Stacja pachniała jeszcze świeżością, ale piękne czyste proste przestrzenie nie miały tu racji bytu, a oczy mogły odpocząć i cieszyć się wrażeniami wizualnymi tylko po założeniu gogli 3D.

To było dla mnie zupełnie coś nowego. Czułem ekscytację, wręcz podniecenie, coś co na pewno czuli pierwsi odkrywcy, którzy przeszli przez pierwszy strach i trudy podróży i mogli z większym spokojem ducha zająć się podziwianiem swojego otoczenia.

Odlot z orbity ziemskiej nie był już tak uciążliwy. Wnętrze rakiety znałem, skafander zaczął mi się kojarzyć z czymś dobrym, procedury też nie sprawiały problemu. Zostaliśmy znów stłoczeni w małej kabinie w cztery osoby, potem zamknięto właz, przeprowadzono krótką procedurę startową i uruchomiono silnik. Nie było żadnego długiego odliczania, masy pozwoleń na start, i tym podobnych rzeczy. Przeciążenie i efekty nie okazały się, rzecz jasna, tak mocne jak w atmosferze i stąd teraz leciało się zupełnie inaczej. Łatwizna.

Problem pojawił się kilka godzin później. Normalnie nie miałem klaustrofobii, tu jednak poczułem się jak w wynajmowanych przez niektórych niskich mieszkaniach, budowanych normalnie chyba dla krasnoludków.

– Masz brać te tabletki. – Lekarz przed odlotem pokazał mi, w jaki sposób mogę sobie pomóc, zwlekałem z tym jednak do ostatniej chwili.

Praktycznie cały czas siedzieliśmy na naszych miejscach, a rakieta zbliżała się do celu. Nikt tu za bardzo nie dbał o naszą wygodę, pozostawało mi spanie, rozmyślanie i oglądanie zapomnianej klasyki ze złotej ery fantastyki, takiej jak „Dark Angel”, „Seaquest”, „Earth 2”, „Farscape”, „Earth final conflict”, „Sliders” czy „Andromeda”. Chyba tylko to ostatnie trzymało mnie przy zdrowych zmysłach. Wspaniałe dzieła przeplatałem podziwianiem pięknej Caitriony Balfe w serialu „Outlander” i wieloma innymi obrazami, które poniekąd przypominały mi, że dla naszej planety warto zrobić wszystko.

Po dwóch dniach moja równowaga była na szczęście zachowana. Miałem w sobie podekscytowanie, ciekawość, pasję i dumę, że jako Polak osiągnąłem tak dużo. Patrzyłem z zaciekawieniem na wielką szarą kulę księżyca i stację, którą widać było przez ekrany i okrągły właz z przodu.

Nagle rozległ się sygnał alarmu.

– Przypiąć się pasami – zarządził po angielsku dowódca tej misji, Tseng Tue.

Było to niepotrzebne, bo i tak wszyscy siedzieli. Mogłem tylko patrzeć, jak z powierzchni wystartował mały obiekt, który powiększał się z zatrważającą prędkością i leciał prosto w naszą stronę.

Nagle zahamowaliśmy.

Cholera, tylko nie to. – Wróciły wspomnienia z samolotu do Londynu. Dlaczego wszystko, co dobre, nie może być proste, łatwe i przyjemne?

Chińczycy znów przeszli na swój szczekliwy język i zaczęli zmieniać kurs, a ja siedząc prawie w drugim rzędzie miałem okazję podziwiać na ekranach drugi obiekt, który zderzył się z intruzem. Obraz z kamer pokazał tylko niewielki wybuch. Nie było, rzecz jasna, charakterystycznego gromu. Widziałem, że na zewnątrz coś się zapaliło i tyle. Jasne światło rozświetliło kosmos, a po chwili nie było już nic.

Rakieta albo mała sonda.

Wróciliśmy na pierwotny kurs i znów widziałem, jak kierujemy się w stronę Tiangong 2.

– Dziesięć metrów, dziewięć, osiem, siedem... – Pomiar odległości wskazywał, że się zbliżamy do włazu.

Czułem delikatne hamowanie i niewielki wstrząs, gdy rakieta połączyła się z modułem z boku stacji. Jeden z Chińczyków odpiął się i przepłynął w kierunku włazu, uważnie popatrzył, sprawdził wyniki pokazywane na różnych przyrządach i wydał serię szczekliwych ostrych komend po chińsku. Usłyszałem syk i poczułem przepływ powietrza.

– Można się odpiąć.

Przepłynąłem tunelem i zatrzymałem jak wryty. Widziałem dziewczynę ze snów, dziewczę z Londynu i Warszawy. Niewiasta na moich oczach odmłodniała i wypiękniała, a ja wpatrywałem się w nią ze zdumieniem.

– Dziękuję – szepnęła niewiadomo do kogo.

– A nasz syn? – zapytałem wystraszony.

– Bezpieczny. – Uśmiechnęła się szeroko.

Ta noc należała tylko do nas. Jej zwiędłe łono zaczęło znowu tętnić życiem, a ona na końcu powiedziała coś, czego zupełnie nie zrozumiałem:

– To nie jest jeszcze koniec. Jest dla was jeszcze nadzieja, czekaj na znak… Kocham ciebie i tylko ciebie.

Oboje przeszliśmy do innego poziomu duchowego.

>>> Dziewczyna <<<

Księżyc

Przybycie rakiety było wielkim wydarzeniem. Wiedziała o wszystkim już kilka dni przed tym. Na dwie godziny przed planowaniem połączeniem, dowódca misji nakazał jej ponowne sprawdzenie, czy wszystko jest pochowane i przygotowane, a godzinę przed miała czekać, przypięta do fotela w module Tianhe. Planowana trajektoria była wyświetlona na ekranie na ścianie, i jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem… do momentu, gdy znowu poczuła znajome drżenie i usłyszała sygnał alarmu, którego nienawidziła.

Zamknęła oczy.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

Z trudem przypominała sobie słowa modlitwy, której nie odmawiała od dobrego roku.

…święć się imię twoje…

Działka przestały w końcu strzelać. Otworzyła oczy. Punkcik na ekranie wciąż tam był i zmienił swój kierunek, po dwóch minutach wrócił na pierwotny kurs. Skończyła się modlić i patrzyła, jak rakieta zbliża się coraz bardziej i bardziej.

– Dokowanie za pięć minut! – Dowódca przekazał informację przez głośniki wewnętrzne. – Trzy minuty! Minuta!

Sekundy upływały w nieskończoność. W końcu poczuła wstrząs i zobaczyła, że włazy modułów stacji znowu się otwierają.

Zamknęła oczy, i zaczęła spokojniej oddychać. Nie spieszyła się nigdzie. Nie musiała. Nie była tu przecież żadnym oficerem ani członkiem załogi, tylko bagażem.

Wypięła się powoli z pasów i równie niespiesznie odbiła w stronę modułu środkowego, gdzie zatrzymała się u wejścia.

Dokładnie wtedy wydarzył się cud. Mężczyzna, który przyleciał rakietą, nie wyglądał jak u niej w mieszkaniu ani nawet jak w bunkrze. Nie był już zagubionym małym chłopcem, tylko dojrzałym, pewnym siebie przystojnym mężczyzną, który dokładnie wie, czego chce. Podchwycił jej wzrok i zatrzymał się, nie mogąc oderwać od niej oczu.

Chińczycy, którzy się z nim witali, przerwali zdziwieni w pół słowa.

Uśmiechnęła się lekko, odruchowo obciągnęła kombinezon i poprawiła włosy.

– Dziękuję – szepnęła do Boga, który najwyraźniej miał plan, żeby ich połączyć.

– A nasz syn? – zapytał z wahaniem w głosie, zbliżając się do niej.

– Bezpieczny. – Uśmiechnęła się szeroko.

Tej nocy przytuliła się do niego, gdy zostali sami w module Tianhe. Delikatnie złożyła głowę na jego piersi, a on złożył pocałunek na jej ustach. Nie spieszył się z niczym, delikatnie wodząc rękami po jej plecach i oferując jej kolejne delikatne muśnięcia ust na szyi i policzkach.

Delikatnie westchnęła, czując wzbierającą w niej chęć na coś więcej. Był taki męski, taki mocny... I delikatny zarazem. Traktował ją jak damę... To było coś innego niż ostatnio. Nie czuła się jak wtedy, gdy miała chęć na takiego samca wśród surowych wojskowych ścian, który nabije ją na pal i brutalnie wytrząśnie z niej wszystkie siły życiowe.

Zadrżała, gdy jego usta zaczęły schodzić w dół, a dłonie zajęły się suwakiem kombinezonu. Delikatnie popchnął ją na łóżko i odsunął się, żeby ją podziwiać. Czuła za plecami materiał, zaś na sobie jego zachwycony wzrok. Rozpiął jej stanik. Zbliżył głowę do lewego sutka i delikatnie ścisnął. Zrobiło się jej słabo, a on kontynuował, nie dając jej szansy na zebranie myśli…

Ta noc należała tylko do nich. Jej zwiędłe łono zaczęło znowu tętnić życiem.

– To nie jest jeszcze koniec. Jest dla was jeszcze nadzieja, czekaj na znak… Kocham ciebie – szepnęła, wiedziona nagłym niespodziewanym impulsem.

Poczuła więź na innym poziomie duchowym.

> Nowy porządek <

Księżyc, tydzień później

Trzech astronautów ze stacji kilkaset metrów poniżej omawiało problem z zasilaniem:

– Te trzy maszyny rozkładają materię, jest jednak problem z jej ponownym złożeniem. Mysz numer jeden nie miała głowy.

– Czy może to wynikać z braku energii?

– Tak, brakuje nam dokładnie jeden przecinek dwadzieścia dwa gigawata.

– Czy to urządzenie działa? Czy Polak przywiózł wszystko?

– Tak.

Nie mamy wyboru – pomyślał Yu i nacisnął guzik.

Początkowo nie się nie stało, po chwili jednak wszystkie panele rozbłysły zielonym światłem.

 

***

 

Turyści w Rzymie w środku dnia zamarli, widząc, że Koloseum zaczyna się zmieniać. Szpary w starych murach zaczęły zanikać, uszkodzone fragmenty były zastępowane równym murem. Wszystkich ogarnęła panika, potęgowana tym, że niektórzy nagle znaleźli się w zamkniętych pomieszczeniach albo stali się częścią budowli. Ludzie zaczęli uciekać, krzycząc i tratując się nawzajem.

Na Florydzie zameldowano obecność rakiety Saturn–1B na miejscu historycznego stanowiska startowego LC–34, zaś w Żarnowcu zaczęły świecić światła wokół działającej elektrowni atomowej. Nie było również kopuły wokół reaktora w Czarnobylu, zupełnie jakby wypadek bloku czwartego nigdy nie nastąpił.

Cały świat zastygł w szoku i nikt nawet nie próbował nawet żartować, że do szczęścia brakuje jeszcze tylko Titanica...

>> Sobieski <<

Gdzieś w kosmosie, lata później

Miałem zamknięte oczy. Coś zaszumiało. Poczułem przenikliwe zimno i zadrżałem szczękając zębami, a potem zwinąłem się w kłębek. Pozycja płodowa dawała uczucie bezpieczeństwa i ciepło, a nieprzyjemne dreszcze trwały tylko kilka sekund i po chwili minęły.

Trzeba kaloryfery rozkręcić.

Zacząłem ziewać, ciągle leżąc z zamkniętymi oczami.

Czas do pracy. Rachunki same się nie zapłacą. I dlaczego ten cholerny telefon mnie nie obudził?

– Nie otwieraj oczu.

Obcy. Niebezpieczeństwo Willu Robinson. Ai, ai, Scotty. Jestem twoim ojcem. Nieeeee…

Poczułem mrowienie na skórze, jakby ze strachu stanęły mi dęba wszystkie włoski. Te męskie głosy w mojej głowie... były takie nieludzkie i mechaniczne. Przeraziły mnie, a mimo to po chwili przyszło odprężenie.

Ton miłego kobiecego głosu zadziałał wprost przeciwnie, i jakimś cudem uspokajał i obiecywał niewyczerpaną głębię przyjemności.

Miałem wrażenie, że wszystko mi się miesza. Poczułem się równocześnie jak przy matce, i jak przy seksownej kobiecie, na myśl o której każdy zdrowy mężczyzna ma wzwód.

Tracę zmysły, cholera jasna, kurwa jego mac, tracę zmysły.

Byłem w ogóle jakiś taki otępiały. Moje oczy pozostawały zamknięte, a uszy zaczęły rejestrować szum i cykanie podobne do tego, jakie wydaje rozmrażająca się lodówka.

Coś tu mocno nie gra, przecież ją wyłączyłem.

Nie brzmiało to jak wiatr, deszcz ani nawet jak kafeterka, ale jakoś się tym nie przejąłem i zacząłem się przeciągać i jeszcze mocniej ziewać.

Cholera, może kaloryfer przecieka. Oj ti ti. Staryś, a głupiś – pomyślałem leniwie. To na pewno sobota, a ty chciałeś zapieprzać do pracy.

Znów usłyszałem ten sam przyjazny przyjemny głos:

– A teraz spróbuj podnieść rękę.

No dobra, dziwna ta gra wstępna. Musiałeś ostro zabalować.

Nie pamiętałem poprzedniej nocy, ale oddałem się hipnotyzującemu tonowi i wypełniłem jakże uprzejmą prośbę. Zacząłem pracować prawą dłonią, próbowałem też otworzyć oczy i błyskawicznie je zamknąłem, gdyż wszystko wokół świeciło tak jasno, że aż nie do zniesienia.

– Prosiłam, żeby ich nie otwierać. To dla twojego dobra. – Głos był pełen troski. Jego ton przypominał ton, którego używa matka odnosząc do ukochanego niesfornego syna, który właśnie stłukł pupę albo ukłuł się w palec. – Nie bój się. Nic złego się nie stało. Czy wiesz, gdzie jesteś?

Coś mi zaczęło świtać, że jednak nie znajduję się w swoim mieszkaniu. Nie czułem znajomego zapachu poduszki, powietrze również było jakieś takie dziwne, jak, jak, jak w…

W szpitalu! Jestem w szpitalu!

Zaczęły wracać pojedyncze obrazy i dokładnie wtedy przypomniałem sobie centrum lotów kosmicznych w Chinach.

Miałem wypadek!

– Jestem członkiem tajnej misji eksploracyjnej. – Poczułem się, jakbym ktoś z boku wypowiadał za mnie z góry narzuconą kwestię.

– Dobrze, a gdzie jesteś?

– W Londynie? – rzuciłem z głupia fant, przekornie chcąc sprawdzić reakcję na głupią odpowiedź.

– Nie.

– Na księżycu?

– Też nie. Dolecieliście do celu. Twoje wspomnienia przez chwilę mogą się mieszać. Możesz myśleć, że siedzisz w Londynie, po chwili widzieć Warszawę czy Kraków. To minie. Czy czujesz się dobrze?

– Tak.

– Czy jesteś głodny?

– Nie.

– Czy chce ci się pić?

– Tak.

Usłyszałem szum i na wardze poczułem słomkę. Złapałem ją ustami i zacząłem pić słodki płyn, coś jakby połączenie miodu z lekko gazowaną wodą. Było mi coraz cieplej i lekko na duszy.

– Czy masz jakieś pytania?

Dotarło do mnie, że rzeczywiście mogę być w zimnym i nieprzyjaznym kosmosie.

Zbierz tyle informacji, ile się da.

– Jak długo spałem?

– Wasza misja trwa trzysta lat ziemskich.

– I nie zestarzałem się?

– Masz ciało w dokładnie takim stanie jak w trakcie wylotu.

– Jak to możliwe?

– Zostałeś sklonowany.

Coś mną wstrząsnęło, ale o dziwo przyjąłem to bez większych emocji, bo zapytałem bez chwili wahania:

– Jestem klonem?

– Idealną kopią.

– A co się stało z oryginałem?

– Zginął w trakcie procedury.

Chyba dostałem jakieś psychotropy, bo mnie to nie wzrusza – pomyślałem i zapytałem o to, co mnie najbardziej nurtowało:

– Co się stało z Ziemią?

– Wiele wydarzyło się, gdy spałeś53. Teraz musisz odpoczywać.

– Ale…

– Dobranoc.

 

***

 

Dziwne jest nie żyć, a potem być powołanym do istnienia. Jak to się dzieje, że od jakiegoś momentu coś widzimy i pamiętamy? Że nas nie ma, a potem jesteśmy?

Moje najdawniejsze wspomnienie dotyczy starej komunistycznej przychodni. Zbudowano ją na kształcie prostokąta. Jednopiętrowy budynek miał mały ogródek i patio w środku, wiecznie zamknięte i niedostępne. Na zewnątrz prostokąta znajdowały się gabinety i pokoje zabiegowe, w środku zaś umieszczono korytarze z szybami na całej wysokości.

Właśnie w tych korytarzach spędziłem najwięcej czasu i o nich mogę najwięcej opowiedzieć. Rzędy krzeseł przy oknach, każde z metalowymi nóżkami i drewnianymi siedziskami i oparciami. Małe stoliki z miejscem do przebierania dla niemowląt. Czarny zeschnięty kit na oknach, brudne firanki, głupie prymitywne plakaty o chorobach i ostry smród tanich środków do sprzątania i cerat wątpliwej jakości, którymi wyłożono twarde przebieraki.

To pamiętam, ale rzecz jasna nie z pierwszej wizyty, bo wtedy byłem za mały. Mój obraz tamtego miejsca składa się z wielu wspomnień ze wszystkich odwiedzin, które zostały złożone w jedną spójną przestrzenną opowieść przez mózg.

Pewne jest jedynie to, że moje pierwsze wspomnienie dotyczy właśnie tamtej przychodni. W mojej pamięci wyrył się wściekły ton głosu pielęgniarki i jej mocny, męski, pozbawiony uczuć ludzkich dotyk, jak również ból od wbitej po chamsku w ramię igły.

Czy ona jeszcze żyje? Czy w ogóle mogła przypuszczać, kim będę?

Zabawne, że przeżył to mój przodek, a mnie się wydaje, jakbym to był ja sam.

Mój przodek. Jak to ładnie brzmi. Tak po ludzku, chociaż dla wielu nie byłbym człowiekiem, tylko dziwadłem albo przerażającym potworem.

Inne wspomnienie to biało–czerwony tramwaj z wielkimi prostymi blachami i ostrymi krawędziami. Wychodzę z niego. Biegnę do autobusu. W nim wdrapuję się po ogromnych schodach, a potem trzymam rurek przy przegubie, żeby nie upaść.

Ten bieg był najlepszy, bo biegłem machając rękami. Wyobrażałem sobie, że dobry pan kierowca na mnie poczeka. Poczekał, pewnie dlatego, bo od zawsze byłem dzieckiem szczęścia. Nie wiem, czy mnie widział, ale w głowie malutkiego dziecka tak to właśnie wyglądało. Zobaczyłem to w myślach i po chwili się stało.

Pamiętam jak ja, czyli on, przechodził potem z dorosłymi przez ulicę i jak szedł z dala od nich, żeby go nie wzięli za rękę i gdzieś nie wciągnęli. To było piękne, bo za wszelką cenę postanowił wykonać misję i choć się bał, to zrobił to, bo chciał pomóc mamusi. A na końcu tego wszystkiego u wujostwa w bloku był czarny automat telefoniczny na korytarzu. I wielka bura.

Te wszystkie okruchy życia mojego pierwowzoru wracały do mnie, gdy spałem i nabierałem sił.

Zabawne!

Pamiętałem takie szczegóły jak ten, że siedziałem na dywanie w sklepie, mówiąc wszystkim, że został już kupiony.

Pełno mam takich drobnych przebłysków.

Tak wyglądają bardzo dobre wspomnienia i te złe, jak płakał albo robiono mu krzywdę. Wiem, że go nie lubiono, bo bywał mądrzejszy. Wiem, że raz włożono mu lufę pistoletu do ust. Różne rzeczy się z nim działy, a dziś dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.

To wszystko jest jak sen, i nim jest i nie jest. Komputer mi już tłumaczył, że to nowe ciało jest jak silnik i wymaga pewnego dotarcia.

– Nic w przyrodzie nie ginie. – Dokładnie takich słów użył.

Zabawna analogia. Nie ma człowieka, jest człowiek.

 

***

 

Minęło kilka dni, odkąd się obudziłem albo bardziej powstałem z martwych. Cały czas tkwiłem w kabinie, czy tez bardziej klatce, o wielkości góra trzy na trzy metra. Dużo leżałem w kapsule, w której powołano mnie do życia. Moje mięśnie były tam stymulowane elektrycznie przez tysiące drobnych igieł. Czułem się niczym bydło, którego razi elektryczny pastuch. Nie narzekałem, bo to było potrzebne.

Miałem też łóżko, szafę z ubraniami, łazienkę, kuchenkę, laptopa i ekran na ścianie, na którym często oglądałem człowieka, który wysłał mnie w tę podróż.

– Synu, pamiętasz, jak ci mówiłem o kobietach? Wiele z nich to czysty chaos, przeciwieństwo męskiej logiki. Są takie jak świat – nieczyste, robiące wszystko w bólach, dające życie i tak niepewne tego, co jest właściwe. Córka Trumpa nienawidzi mnie i wszystkiego, co reprezentuje Cykada... Myśli, że to my wstrzymywaliśmy Melanię.

Zabawne, że nazywa mnie synem. Chociaż może rzeczywiście jestem jego synem, nie biologicznym, ale zawsze… może to on zapłacił moim rodzicom, żeby mnie przyjęli i wychowali jak swego syna.

Takie sesje powtarzały się co kilka godzin.

Sen. Wideo. Jedzenie.

Komputer dawkował wszystko, a ja jak dotąd nie zobaczyłem jeszcze innych ludzi. Byłem słaby i wciąż musiałem nabierać sił.

 

***

 

– Jaka jest nazwa waszego statku?

– Sobieski – odpowiedziałem bez wahania, patrząc na bota na ekranie.

– Gdzie go wysłano?

– Z Księżyca do układu Alfa Centauri.

– Jaki jest cel misji?

– Miał za zadanie dokonać rekonesansu i dotrzeć do granic znanego wszechświata.

– Dobrze.

Mój elektroniczny trener był chyba zadowolony, bo zobaczyłem kolejne wideo ze znanym już mężczyzną:

– Kobiety myślą, że prawdziwi mężczyźni wiedzą, co robią. Wspierają oczywiście swoich wybranków, ale najbardziej marzą o silnych samcach alfach, który nie cofną się przed nim. Pamiętaj, że nie zawsze to siła jest najważniejsza i słuchaj czasami tego, co ma do powiedzenia twoja Efa.

Efa? Jaka Efa? – Miałem trochę kobiet w swoim życiu, ale nie pamiętałem, żeby któraś tak się nazywała. Przychodziły i odchodziły, zaspokajały swoje zachcianki albo moje potrzeby. Kilka z nich zostało nawet podesłanych przez Chińczyków, którzy pozwolili mi robić z nimi, co tylko chcę. Nie chciałem sprawdzać, do czego mogę się posunąć, ale jeden z moich gospodarzy zasugerował, że życie ludzkie potrafi być tanie. Ostatnia z ich kobiet przyszła do mnie dzień przed opuszczeniem ziemi. Była bardzo luksusowa i znała się na rzeczy. Przeżyłem coś jeszcze później, ale nie mogłem sobie przypomnieć co…

 

***

 

– Jak właściwie się tu znalazłem? – Z dnia na dzień mój trener skłonny był udzielać coraz więcej informacji, a ja korzystałem z tego bez najmniejszych skrupułów.

– Twój statek powstał z wraku statku z księżyca. Ma kształt płaskiego okręgu. Jego środek jest nieruchomy i zawiera drukarki genów i materii. Ich zadaniem było wyhodowanie załogi po przybyciu na miejsce i przekazanie im wspomnień oryginałów. Ta procedura zajęła około pół roku ziemskiego.

– Ale jak udało się zmienić ten wrak w statek?

– Ziemia miała to, czego potrzebowaliście. Powietrze, uran, żywność. Wymieniliście to za jeden oryginalny reaktor.

– I oddali to wszystko?

– Udało się uruchomić systemy obronne statku i przekonać ich do tego.

– Jak to się dzieje, że jest tu grawitacja?

– Mamy generator.

– I co dalej?

– Jesteś już wystarczająco silny, żeby wyjść. Przejdziesz teraz do kabiny obok.

Drzwi do mojego małego więzienia otworzyły się, a ja poczułem nieprzemożny strach. To było tak niespodziewane. Bałem się ludzi i chyba tego, jak zareagują na mój wygląd, zapach i zachowanie.

– Boisz się? – Padło pytanie z ekranu.

– Tak.

– To normalne. Moja ocena pokazuje, że jesteś gotowy na kolejny etap stawania się człowiekiem.

Ciekawe, że użył tego określenia. Szkoda, że ma rację.

Z dnia na dzień rzeczywiście stawałem się coraz silniejszy i brakowało mi żywej osoby. Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z pokoju. Nogi miałem jak z waty. Znalazłem się w zaciemnionym korytarzu, z wieloma drzwiami. Obok mojego pokoju zobaczyłem jeszcze jedne otwarte drzwi. Światło ze środka padało na korytarz. Podszedłem i zobaczyłem sylwetkę ludzką.

To była kobieta, ubrana w skromną sukienkę. Zacząłem się zbliżać, a ona rzuciła się w moje ramiona.

– Mówili mi z ekranu, że jesteś tu ze mną i że jestem jedyną kobietą na pokładzie.

Objąłem ją bez słowa i tuliliśmy się do siebie bez końca. Powoli przypominałem sobie wszystko. Myślałem o chwilach, gdy chciałem ją zaprosić na romantyczną kolację o północy, gdy pragnąłem kąpać się razem nago w świetle księżyca albo pojechać do Rzymu, delikatnie musnąć jej ucho na Piazza Navona i szepnąć „Bella ragazza”.

– Pamiętam.

– Co kochanie?

– Wszystko. – Spojrzałem jej głęboko w oczy.

Znów marzyłem, żeby zobaczyć, jak się budzi, jak siada na sedesie i którą ręką je. Pragnąłem widzieć, jak otwiera się na cały świat i rozkwita tylko dla mnie, jak rozkłada swe pąki i listki, jak objawia się wszystkim niczym najrzadszy, najprzecudowniejszy kwiat. Chciałem o niej myśleć i ją ubóstwiać, szaleć za nią do bólu i widzieć, że chce mnie u swojego boku, mnie i tylko mnie. Kochałem ją, szalałem i czułem, że połączyło nas coś więcej niż tylko przeznaczenie. I wtedy po moim policzku spłynęła łza.

– Dlaczego płaczesz? – zapytała z ufnością.

– To ze szczęścia. Kocham cię. – To sztuka dawać kobiecie rozkosz i poczucie bycia wyjątkową, pieścić jej zmysły, ale tak po troszeczku, na raty. Jeszcze większą jest doprowadzenie do tego, żeby trwała w przekonaniu, że sama z własnej, nieprzymuszonej woli pragnie tego samego. Wiedziałem, że jestem gotów podjąć to wyzwanie i ćwiczyć się w nim do końca moich dni.

 

***

 

– Mamy pewne postępy w zrozumieniu tego, jak działa reaktor torusowy. Może nawet będziemy mogli go odtworzyć. – Po raz kolejny patrzyłem na człowieka, który zapewne już nie żył... o ile nie wynaleziono niczego, żeby ludzie żyli trzysta lat. Wiedziałem, że były kiedyś takie plany dotyczące zamykania mózgów w słoju i skoro myślano o nich już kilkaset lat temu, to może się udały. – Kobiety z kapsuły nie udało się obudzić. Zginęła, gdy statek został zaatakowany z orbity. Późniejsze badania wykazały, że maszyny do tworzenia replikantów czasami wykazują drobne problemy. Podjęto decyzję o zamrożeniu Efy i umieszczeniu jej w tej samej kapsule. Synu, po to żyjesz. Opiekuj się swoją kobietą do końca świata, a nawet dzień dłużej.

Zabawne słowa. Co tak naprawdę myślał nagrywając to wideo? Czy był dumny? Jakie problemy ukrywał? Czy tak naprawdę wierzył w całą misję?

 

***

 

– Czy możemy nawiązać komunikację z Ziemią?

– Sto trzydzieści siedem lat po naszym wylocie komputery zasygnalizowały, że w miejscu Układu Słonecznego zaczyna tworzyć się czarna dziura.

– Nikt nie przeżył?

– Nie wiemy, czy zdążyli skonstruować odpowiedni napęd.

Przyjąłem to bez większych emocji.

 

***

 

– Witajcie. – Uniosłem dłoń i spojrzałem z uśmiechem na pierwszych mężczyzn, których widziałem od czasu obudzenia. – Adam.

Podaliśmy sobie rękę.

To wydarzenie nastąpiło tydzień później. Statek nas do tego drobiazgowo przygotowywał. Wiedzieliśmy bez zbędnych słów, kto jest kapitanem, kto pierwszym oficerem, jakie są nasze obowiązki i co nas czeka. Wśród załogi nie znalazło się dwóch żołnierzy, którzy dołączyli do nas po śmierci prezydenta Chin. Wiązała się z tym jakaś tajemnica, ale choć wstyd przyznać, nie pamiętałem, dlaczego tak ważne było ich usunięcie z pokładu.

– Co z naszym otoczeniem? – Najstarszy stopniem usiadł w fotelu dowodzenia.

– Jesteśmy w małym układzie gwiezdnym. – Rozpoczęła się normalna praca operacyjna. – Niewielkie słońce i jedna planeta bez księżyców. I… radary wariują, gdy próbujemy zbadać przestrzeń za planetą. Zupełnie jakby była tam ściana, a połowa planety została w nią wpuszczona.

– A sama planeta przed nami?

– Nie wiadomo czy to planeta, czy po prostu półkula zbudowana na ścianie ogromnej sfery. Mamy do niej jeden dzień drogi.

– Czyli Sfera Dysona?

– Może.

– Spróbujmy się zbliżyć.

– Rozkaz.

– Na mostku zostaje pilot, reszta ma odpocząć.

– Rozkaz.

 

***

 

– Odpalić silnik.

– Rozkaz.

Siedziałem na fotelu obserwatora pod ścianą i patrzyłem na holograficzny obraz w środku sterówki. To było dzień później po naszym pierwszym wspólnym spotkaniu. Trzymałem Efę za rękę i nie przeszkadzałem właściwej załodze.

– Kapitanie ogień.

Laserowy strzał z naszego statku z łatwością unicestwił dosyć prymitywny laser na orbicie.

– Podchodzimy.

Patrzyłem na zbliżającą się planetę, wokół której krążyły setki satelitów.

– Odbieramy sekwencje dźwięków na różnych częstotliwościach. Automatyczny tłumacz rozpoznaje nawet coś, co wygląda na obraz telewizyjny.

– Pokazać.

Przylatujemy i odnajdujemy sygnał zgodny z naszymi systemami. Przecież to niedorzeczne.

Na ekranie na ścianie pokazało się normalne miasto. Obraz był lekko zamazany, ze śnieżeniem, ale mimo to dosyć czytelny.

– Wypuścić sondę. Obejrzymy wpierw nasz pojazd.

– Rozkaz.

Zobaczyliśmy statek z zewnątrz. Wyglądał jak latający spodek stworzony z zewnętrznego torusa i płaskiego okręgu, które na górze połączono przebiegającym przez średnicę torusa tunelem. Na samym środku tego tunelu znajdowała się niewielkie koliste wybrzuszenie, gdzie jak przypuszczałem mógł zostać umieszczony nasz mostek. Wszystko było takie gładkie i błyszczące, i miałem wrażenie, jakby dopiero wyszło z fabryki.

To wygląda jak sekcja spodka USS Discovery. – zauważyłem.

– Obrócić się w stronę planety.

Po chwili widziałem lądy i oceany, a kształt kontynentów poniekąd przypominał Ziemię.

– Wejść w atmosferę.

Sonda zaczęła zbliżać się do powierzchni. W pewnym zaczęliśmy bez ostrzeżenia widzieć na ekranie ogień i obraz zwyczajnie zanikł.

– Sonda w atmosferze. Czekamy na wznowienie połączenia.

Sekundy upływały w milczeniu. Nikt nie wiedział, jak to się skończy. Dziesięć sekund. Dwadzieścia. Minuta. Dwie. Trzy. Nagle na ekranie zobaczyłem zieleń.

– To lasy. – Efa szepnęła do siebie i ścisnęła mnie za rękę.

– Dwadzieścia dwa procent tlenu. Pozostały skład podobny jak na Ziemi. – Zaczęły spływać dane z czujników.

– Przelećmy się w stronę najbliższego miasta.

Sonda poruszała się nad lasem, który z wyglądu nie różnił się od tego z naszej ojczystej planety. Nie dostrzegłem zwierząt, ale w pewnym momencie zobaczyłem drogę, taką jakby asfaltową. Krajobraz zmieniał się i w końcu na ekranie pokazało się miasto, dosyć łudząco podobne do tego, co opuściliśmy.

– Wylądować i wypuścić drony. Może tam. – Kapitan wskazał kursorem duży plac.

Urządzenie przeleciało nad budynkami, następnie z gracją opadło na plac, wyglądający dosyć podobnie do Placu Czerwonego. Natychmiast po wylądowaniu obraz podzielił się na cztery części – jedną z kamery obracającej się po okręgu na samej sondzie i trzech z małych mobilnych jednostek latających.

Dalej nigdzie nie widać było żadnych zwierząt. Drugim zaskoczeniem było to, że wszystko tu wyglądało na wysprzątane i przygotowane na przyjęcie mieszkańców.

Przystrzyżone rośliny. Wysprzątana powierzchnia. Brak zwierząt. Coś tu nie gra.

– Ruch z kamery numer cztery.

Obraz został automatycznie powiększony w odpowiedniej ćwiartce. Zobaczyliśmy mały niski samochodzik, który poruszał się niespecjalnie szybko i najwyraźniej sprzątał czystą ulicę.

– Podlećcie do tamtych wysokich biurowców. – Kapitan pokazał na grupę budynków, które rzeczywiście wyglądały na typowe wieżowce.

Jednostka numer dwa zaczęła lecieć w stronę pierwszego z nich. Widzieliśmy coraz większe szklane powierzchnie i coraz więcej zaskakujących szczegółów.

– Tam w środku nie ma zbyt wiele. – W końcu ktoś to powiedział na głos.

W środku rzeczywiście znajdowały się tylko czyste białe ściany i betonowe podłogi, zupełnie jakby biuro było dopiero przeznaczone do wynajęcia i najemca nie zdążył się jeszcze wprowadzić.

– Jak w mieście duchów. – Ktoś rzucił.

To również była prawda. Słyszałem o ogromnych niezamieszkałych kompleksach, budowanych w wielu miejscach Chin. Budynki powstały, ale nigdy nie zostały zasiedlone i prawdopodobnie nie będą. Wszystko przygotowano, potem zapłacono ciężkie pieniądze wykonawcom, na końcu jednak zabrakło mieszkańców… bo potencjalnych klientów nie stać było na horrendalnie drogie miejsca o nieadekwatnej do ceny jakości.

– Drugi budynek.

Drona zmieniła położenie, niemniej jednak dalej wyglądało to tak samo. Proste, nieskomplikowane kształty. Brak ornamentów i napisów. Nieobecność zwierząt.

Wszystko tak, jak w starych filmach. – Przypomniała mi się klasyczna „Planeta Małp” i wiele innych produkcji, gdzie miasta przyszłości były tak samo gładkie i wręcz sterylnie czyste.

– Ruch. – Głos Chińczyków jak zawsze brzmiał beznamiętnie.

Zobaczyliśmy jakiś automat, który przesuwał się po ścianie budynku i najwyraźniej go mył.

– Oblećcie budynek. Powiększcie prawy górny róg.

Na ekranie widać było grupę urządzeń wielkości niewielkiej położonej teczki, które poruszały się po czymś, co wyglądało jak ulica.

– Wystarczy na dziś. Niech drony wracają do sondy, a sonda spróbuje do nas wrócić.

– Rozkaz.

Ta część nie była już tak ciekawa, ale na szczęście dla nas odbyła się bez przykrych niespodzianek. Kolejne kilka dni spędziliśmy na analizowaniu danych, oglądaniu podobnych obrazków i wysuwaniu różnych hipotez. Na razie wiedzieliśmy, że wszystko wyglądało podobnie jak świat, który został przez nas kiedyś opuszczony. Ciekawe było to, że nigdzie nie znaleźliśmy żywych ani martwych zwierząt. Mieliśmy tu do czynienia wyłącznie z królestwem roślin, a organizmy w próbkach były wielkości dosłownie mikrometrów. Wszelkie automaty wydawały się nas ignorować i nie widzieliśmy w tej sytuacji większych zagrożeń.

– Jaki jest sens dalej wysyłać sondy? Ciągle to samo. Zróbmy coś innego. – Te głosy słychać było coraz częściej.

– Czyli?

– Wylądujmy promem.

– A czy to niebezpieczne?

– Trzy osoby, w tym jedna z listy. – Tu Bao wskazał na mnie. – Nie wiemy, jak automaty zareagują, a nasi goście nie są tutaj przecież bez powodu. Zwiększmy nasze szanse na powodzenie.

– A jeśli stracimy wszystkich?

– Dowódco, bez ryzyka nie ma odkryć. Poniosą chwalebną śmierć, a my na pewno będziemy w stanie ich pomścić. – Chińczyk wzruszył ramionami, a we mnie aż się zagotowało.

– Kto oprócz Adama?

– Żołnierz do pilotażu i Yu jako dowódca. Wszyscy wezmą tylko proste aparaty oddechowe, żeby urządzenia miały szansę zidentyfikować gatunek.

– Może potrzebujemy jeszcze kilka skanów – bąknąłem niepewnie.

– Wiemy już, że ta planeta to sztuczny twór i że automaty raczej nie robią nic nieprzyjaznego. – Dowódca najwyraźniej podjął już decyzję.

Miał oczywiście rację. Nasze sondy rzeczywiście rozbijały się o niewidzialną barierę, a właściwie dolatywały do niej i zatrzymywały się, chociaż ich silnik dalej działał. Słówko „raczej” jednak niespecjalnie mnie uspokajało i gdzieś z tyłu głowy chodziła mi niepokojąca myśl, że zawsze jest ten pierwszy raz.

– Może zróbmy tak. – Dodał dostrzegając w końcu moją wkurwioną minę. – Wyśpijcie się i wypocznijcie. W tym czasie będziemy wysyłać sondę za sondą i monitorować sytuację. Wystartujecie za dwanaście godzin, w trakcie dnia.

– Rozkaz.

 

***

 

Te kilka godzin na odpoczynek minęło niezwykle szybko. Spędziłem je oczywiście z ukochaną Efą, która na pożegnanie dała mi całusa, a potem sama zamknęła hełm mojego lekkiego skafandra. Potem usiedliśmy w niewielkim module lądownika, przy czym ja został sam, samotny jak kołek, w ładowni, a dwójka Chińczyków znalazła się w sterówce.

Procedury trwały jakieś piętnaście minut. W tym czasie przypiąłem się i zamknąłem oczy.

Wędrowiec jeden. – Chyba tak nazwałbym ten pojazd. A może skoczek?

Nie zastanawiałem się nad niczym i w sumie nie bałem się. Nic wokół nas nie przejawiało wrogich zamiarów i jak na razie na pokładzie Sobieskiego mieliśmy zapasy na pół roku. Sztuczna planeta wydawała się zdatnym do zamieszkania rajem, jedyna na pokładzie kobieta miała na mnie ochotę i nic nie zapowiadało, że będę miał konkurentów.

– Wchodzimy w atmosferę. – W końcu zaczęły docierać do mojej świadomości kolejne komunikaty ze sterówki.

– Rozkaz.

– Podchodzimy.

– Tysiąc. Osiemset. Siedemset. Sześćset. Pięćset. Sto. Pięćdziesiąt. Dziesięć.

Poczułem wstrząs i usłyszałem, jak pilot melduje:

– Wszystko w normie.

– Pozostań, miej oczy szeroko otwarte i jakby co startuj.

– Rozkaz.

– Właz.

Otworzyłem oczy. Malutka pozioma szczelina przy suficie powiększała się, gdy klapa opadała. Było coraz jaśniej i przyjemnie.

Moja pierwsza obca planeta.

Poczułem ekscytację, adrenalinę i delikatny ruch powietrza na twarzy. Choć bezpośrednio nim nie oddychałem, to ogarnęła mnie niesamowita błogość. Odpiąłem się z pasów i ruszyłem w stronę wyjścia. Znajdowaliśmy się na tym samym placu, na który wylądowała po raz pierwszy nasza sonda. Zakręciło mi się w głowie, bo co innego oglądać wszystko na ekranie, a co innego poczuć to całym sobą. Nie było cicho, bo wciąż szumiały silniki naszego promu. Wydawało mi się przez chwilę, że znalazłem się na placu Defilad w Warszawie, choć to była oczywiście nieprawda. Wiedziałem przecież, że są tu te niby lotniska, niby samochody, niby mieszkania, i miasta, w których nie znaleźliśmy żadnego żywego organizmu. Co najciekawsze, dopiero teraz uderzył mnie brak napisów, jakie normalnie znajdują się w podobnych miejscach. Nie było oznaczeń ulic, nie było cyfr, nie było nic.

– Idziemy do najbliższego budynku – powiedział do mnie Yu.

– Rozkaz.

Ruszyliśmy z naszymi niewielkimi plecakami. Dziwne to wszystko było, takie ludzkie i zarazem obce, i na dodatek tak złudne. W tych miastach brakowało oświetlenia nocą, ale obecność automatów sugerowała, że podłączono je do źródeł energii.

Podeszliśmy do najbliższego z biurowców, jak je nazywałem w myślach. Szklana bryła budynku lśniła, odbijając promienie lokalnego słońca. Widzieliśmy wyraźną drogę wśród trawnika prowadzącą do czegoś, co wyglądało na recepcję. Zbliżyliśmy się… i wtedy jedna ze ścian przesunęła się w bok, najwyraźniej zachęcając nas do wejścia.

– Fascynujące – mruknąłem.

– Najwyraźniej reaguje na organizmy żywe – potwierdził Yu.

W środku było wyraźniej chłodniej. Kolejnym zaskoczeniem okazał się symbol na ścianie. Skierowałem na niego oko kamery, a komputer bez chwili wahania przetłumaczył go jako „Jahwe”. Stanąłem zdezorientowany i bez słowa pokazałem dowódcy ekran urządzenia. Nie skomentował tego, tylko pokazał ręką, żebyśmy przeszli w stronę pomieszczenia z lewej, które znajdowało się przy ścianie.

– Czy to nie za dużo? – Ośmieliłem się go zapytać.

– Spróbujmy obejść miejsca, z których widać krajobraz wokół budynku. Ważne, żeby były tam duże przestrzenie i było jasno. Nie będziemy się zapuszczać w obszary w trzonie wieży ani do podziemi.

Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i ruszyłem za nim. Wszystkie drzwi albo były otwarte albo otwierały się, gdy do nich podeszliśmy. W kilku miejscach dało się zauważyć inne symbole w języku hebrajskim, które zdaniem komputera również oznaczały imię Boga. Zwiedzanie zajęło to nam mniej więcej godzinę i ostatecznie okazało się tak ekscytujące jak flaki z olejem.

W drodze powrotnej na plac chciałem napić się wody. Wyjąłem bidon z odpowiednią końcówką i szedłem spokojnie, gdy nagle usłyszałem w słuchawkach:

– Ruch z tyłu.

Odwróciliśmy się gwałtownie z Yu i zobaczyliśmy mały płaski automat, który zmierzał do papierka.

Musiałem go upuścić.

Obserwowaliśmy z fascynacją, jak urządzenie podjeżdża do śmietka, najeżdża na niego, przez chwilę się zatrzymuje i jedzie dalej, pozostawiając tylko czystą powierzchnię. Na tym skończyła się nasza pierwsza wyprawa. Wystartowaliśmy bez problemu.

 

***

 

Kolejne wycieczki wyglądały w sumie podobnie. Spacerowaliśmy wokół budynków i wchodziliśmy do nich, znajdując symbole różnych ziemskich religii. Zbieraliśmy próbki flory, ale te powiedziały tylko tyle, że rośliny, warzywa i owoce mogą nadawać się do jedzenia. Sprawdzaliśmy wodę, powietrze, radiację i nigdzie nie znaleźli niczego niepokojącego. Zapuszczaliśmy się nawet w ciemne obszary i podziemia, tam jednak było tak samo nudno i pusto jak i na górze.

Kilka razy zdecydowaliśmy się na drobny wandalizm, taki jak zbicie szyby. Nie spotkało to się z większą reakcją niż ta, którą już widzieliśmy. Planeta wyglądała na całkiem opustoszałą i jedyny ruch pochodził ze strony różnych automatów. Odpowiedniki naszych samolotów latały, samochody jeździły, fabryki produkowały, odpady przetwarzano. Wszystko było naprawiane i konserwowane. Panele słoneczne wymieniano nowymi, do sklepów dostarczano jakieś odpowiedniki żywności, sprzątano ulice, naprawiano budynki, konserwowano mosty. Kilka razy widzieliśmy start niszczących inne miejsca rakiet, ta jednak nie dokonały zbyt wielu zniszczeń i z czasem wszystko odbudowywano.

Nikt nas się nie czepiał i mieliśmy mnóstwo czasu na prowadzenie długich dysput. Wyglądało na to, że kiedyś ktoś tu mieszkał. Nieznani obcy musieli zbudować te wszystko, najwyraźniej jednak bali się zbytniej samodzielności i dali im tylko możliwość naprawy i pewne opcje optymalizacji. Widać było to, że na planecie wytworzyła się specyficzna równowaga. Nikt nikomu nie wchodził w drogę, ale nie było też żadnego rozwoju.

Po miesiącu natrafiliśmy na coś, co wyglądało na bibliotekę i skład dzieł. Znajdowały się one w podziemiach jednego z biurowców. Chodziliśmy tam po kolejnych salach i podziwialiśmy obrazy krajobrazów i elementów zabudowy. Zaskakujący był brak jakichkolwiek portretów i obecność wielu sześcianów.

– Te kostki to prawdopodobnie lokalny odpowiednik pamięci – stwierdziłem z przekonaniem jako informatyk, a reszta załogi się ze mną zgodziła. – Weźmy kilka. Mogą tam być jakieś wskazówki, czy obcy zginęli z powodu klimatu.

Dowództwo się zgodziło na mój. Spakowaliśmy kilka sześcianów i ledwo wyszliśmy na światło dzienne, gdy nagle Bei zaczęło oblepiać coś czarnego, coś co pojawiło się dosłownie z powietrza.

– Nie mogę się ruszać. – Zdążył powiedzieć, zanim czarna maź zasłoniła go całego do wysokości ust.

Poruszał się jeszcze przez chwilę, a potem znieruchomiał w swojej skorupie. Patrzyłem na to z przerażeniem i sam czułem się jak sparaliżowany, gdy wokół mnie zaczęły wyrastać ściany przezroczystego walca. Zaczął się on wypełniać czymś przeźroczystym, chyba jakąś cieczą. Nie chciałem tego, ale wyglądało to tak, jakby coś zaczęło mnie zalewać, coraz wyżej i wyżej.

Chcę żyć dłużej, skurwielu.54 – pomyślałem ostatkiem sił.

 

Epilog

Tylko spokojnie, tylko spokój może nas uratować.

Śniłem. Zrozumiałem, że planeta była muzeum, lepem przyciągającym wszystkie istoty inteligentne, a my daliśmy się podejść i zostaliśmy eksponatami.

Jesteście jak muchy w sieci. Gdy wyrastacie, to znajdujecie statek, którym dolatujecie do końca. Tu jesteście niszczeni i budowani od nowa. Inni. Lepsi. Mocniejsi. Mądrzejsi. Będziecie świadectwem tego, co się nie udało. Zakonserwowani po wieki. – Głos w mojej głowie oznajmił to tak, że nie miałem wątpliwości, że nie chce dla mnie źle.

Czy mogę się uczyć?

Tak.

Nie wiedziałem nawet, czy mówię, czy tylko śnię.

Początkowo buntowałem się przeciwko mojej sytuacji, po kilku dniach jednak usłyszałem bliską mi istotę. Efa dołączyła do mnie, a ja poczułem ciepło w sercu, a właściwie tym, co mi z niego zostało.

W spokoju zaczęliśmy poznawać ten system, rozumiejąc, że staliśmy się kimś na wzór dwóch biblijnych postaci. Nie wiem dlaczego, ale najbardziej przy tym wspominałem planetę Solaris, gdzie również sugerowano, że miejsce na końcu znanej przestrzeni jest kolebką Boga. To było ciekawe doświadczenie. Dawno temu wiedziałem, że dwie osoby nie mogły dać początek całemu gatunkowi, bo to było za mało do dostarczenia wystarczającej puli genów. Jeśli tu był jakiś system, to wszystko stawało się bardziej jasne. Zero i jeden to zawsze zero i jeden, i z nich spokojnie można budować.

Zrozumieliśmy, że ludzie mieli coraz mniej, a w kosmosie musieli walczyć nawet o powietrze i tlen. Taki z nas przegrany gatunek, że każde pokolenie było średnio mniej inteligentne o siedem punktów, bo promowało średniaków. To musiało się źle skończyć.

Teraźniejszość była co najmniej zastanawiająca. Widziałem linie w przestrzeni, wiele linii. Próbowałem sięgać po wiele z nich. Obserwowałem wszystko w teraźniejszości, ale również ludzi z innego czasu. Widziałem ich codzienność i wybuch, który odmienił świat.

To wtedy, dokładnie w trakcie tych wędrówek, w końcu coś zrozumiałem. W Trójkącie Bermudzkim była torusowa elektrownia Atlantydy, niestety nastąpił wybuch i od tamtego czasu miejsce łączyło się z przestrzenią, gdzie się znajdowałem. To nie mitycznie obcy zamknęli nas w środku i zrobili symulację, tylko my w swej próżności stworzyliśmy miejsce, gdzie nasze mniejsze kopie wykonują za nas czarną robotę… bo nam nie chce się myśleć.

Oglądałem tysiące projekcji. Statek na księżycu pojawił się w wyniku tego, że lata wcześniej wysadzono WTC i miliardy na całym świecie skupiły się ma myśleniu o tym wydarzeniu. Nie stało się to od razu, bo sygnał musiał przedostać się do przekaźnika.

„All of this has happened before and will happen again”55

Zrozumiałem, że trzeba będzie ukryć na księżycu nowy statek i zbudować przodków, a właściwie następców. Nie wiedziałem, jak skorzystać z nowej mocy, ale zacząłem eksperymentować… Widziałem, że system uległ uszkodzeniu przez miliony lat i należało wypełniać pewne luki, brakowało mu również pamięci i dane zaczęły się mieszać.

Zabrałem się do tego wszystkiego najlepiej, jak umiałem. Efa pomagała mi, jak tylko mogła. Patrzyła na wszystko swoją ufnością, łączyła się ze mną i uciekała, dawała mi inspirację i krytykowała za złe decyzje.

I pomyśleć, że teoria programów pozwala na podróże w czasie zarówno w przyszłość, jak i w przeszłość. Bo w przeszłość wystarczy wrócić przez savegame, a podróż w przyszłość to zapis stanu jakiegoś fragmentu i odtworzenie go, gdy wszystko wokół jest zmienione. Chyba popełniam bluźnierstwo – pomyślałem strapiony. Coś wymyślę. Jak zawsze.

Zaśmiałem się do swoich myśli, że kiedyś byłem zwykłym programistą, a teraz zostałem stwórcą.

„Teraz stałem się śmiercią, niszczycielem światów”56

I chyba wiedziałem, jak dostać się wyżej...

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Clariosis 14.06.2020
    Hej!
    Dobra rada: na tym portalu, gdy masz bardzo długi tekst, mądrze jest go podzielić na części, które dodaje się np. raz na dzień, albo raz na kilka dni, bo niestety w tej formie szanse na to, że ktoś to przeczyta, są bardzo nikłe. A szkoda, bo książka może być ciekawa i nie warto potencjalnych odbiorców odstraszać. :) Ale postąpisz już jak chcesz.
    Pozdrawiam.
  • Raven18 14.06.2020
    Zgadzam się z Clariosis. Najlepiej jeśli to co już masz, podzielisz na kilka czy kilkanaście części i wrzucisz po kawałku :) wtedy grono czytelników na pewno będzie większe
  • Rafał Łoboda 15.06.2020
    Widziałem na Nowej Fantastyce dyskusję z autorem niniejszego "dzieła". Arogancki, nieuprzejmy i zadufany w sobie. Kilkanaście wrzuconych opowiadań, gdzie oczekuje komentarzy. Liczba skomentowanych opowiadań innych osób: zero.
    Zapewne znajdziesz tu autorze, Czytelników. Wystarczy podzielić tekst na mniejsze części. Nie sądzę, żebyś znalazł ludzi, którzy wejdą z tobą w polemikę na temat owego dzieła. Myślę, że straciłeś swoją szansę na NF bezpowrotnie. Twój wybór.
  • tommy 15.06.2020
    Panie Zanais, prosiłem o nierobienie osobistych wycieczek, a Pan żeś ich nie zrobił na NF, ale na Opowi już jak najbardziej. Jeżeli Pan masz coś do mnie osobistego, to zapraszam na maila.
  • Rafał Łoboda 15.06.2020
    tommy
    Skoro potrzeba konkretów to proszę bardzo = jak wspomniano przez Clariosis i Raven, podziel tekst na części i dawaj co kilka dni kolejną. Inaczej tu utonie w zalewie wierszy - wiem, co mówię, bo przez to przechodziłem. Trudno tu przebić się z prozą.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania