Czarne niebo

Wszystko, co istniało, istnieje albo istnieć będzie dane w całości. Eony splecione ciasno przypominają węże, nie wiadomo gdzie początek a gdzie koniec. Koniec jest początkiem - początek końcem.

W tym wymiarze nie ma upływu czasu. Byt to wieczne, nieustające trwanie. Avadhi. Diάrkeia.

Czas to tylko złudzenie śmiertelników.

Kontemplują ten wieczny splot Eonów od stuleci. Nigdy go nie pojmą, choć nie ustaną w swoich wysiłkach aż po kres swojego czasu. Choć stali się czystą myślą - najgłębszy rdzeń Rzeczywistości im umyka, jak zając przed wilkiem. Poszukujący prawdy nigdy jej nie pochwycą. Mogą ją tylko ścigać.

*

Otworzył oczy. Przez lekko uchylone okno wpadał delikatny powiew wiatru wraz ze śpiewem ptaków. Łagodne wiosenne słońce, powietrze ciepłe, lecz jeszcze nie gorące. W sam raz. Cichy szelest liści.

Przewrócił się na bok, spoglądał na błękitne niebo. Otulała go pościel, rozkosznie miękka. Wstał, poszedł do łazienki, ogolił się, patrząc na wiszące na ścianie lustro.

Miał całkiem miłą aparycję mężczyzny w średnim wieku: niewielkie zmarszczki, siwizna na skroniach, lekko opalona skóra. Zatrzyma tę twarz na stulecie albo dwa.

W kuchni na stole siedział kot: olbrzymi czarny kocur.

- Cześć. Masz ochotę na śniadanie? - Kot jakby zrozumiał pytanie i miaucząc donośnie, zeskoczył na podłogę, stanął przy miskach, machając długim, puszystym ogonem.

- Masz tu przepyszną rybkę. Jedz, futrzaku. - Kiedy zwierzak pochłaniał rybę, jego uniżony sługa mógł usmażyć sobie jajecznicę - niezbyt ściętą, pyszną, gorącą: zjadł ją z grubo posmarowaną masłem kromką świeżego chleba.

Nicość. Strumień danych, zapętlenie rzeczywistości, dzień i noc jednocześnie, jajecznica zmieniona w jajka, odwrócona strzałka czasu.

I nagle wszystko znów zwyczajne, normalne, wiosenny dzień, kuchnia, kot wylizuje pyszczek, resztki jajecznicy stygną na talerzu.

Wiedział, że tamto nie było złudzeniem. Jakiś błąd Sieci?

Jej myśl dotknęła jego myśli. Odpowiedział. Nie tracił czasu na sprzątanie.

Spotkał ją nad brzegiem oceanu, na rozgrzanej słońcem plaży. Czuł słońce na skórze, słony wiatr. Fale przypływały i odpływały.

Ava siedziała na kamieniu, patrząc na horyzont.

- Zmieniłaś kolor włosów. Wcześniej były czarne a teraz są… białe?

- Platynowy blond. Ty też się zmieniłeś Ivo.

- Miałem dość bycia szesnastolatką z dwudziestego pierwszego wieku Starej Ery. To trudne. Trudniejsze niż myślałem.

- Więc zostałeś starym dziadkiem?

- Wcale nie takim starym. Mam ledwie sześćdziesiąt pięć lat. - Usiadł obok niej, na piasku rozgrzanym letnim słońcem, za nimi - las sosnowy, Ava zawsze lubiła sosny. I lato. On wolał zimę, zatęsknił za skrzypiącym na mrozie śniegiem, iskrzącym w promieniach słońca, za rześkim powiewem, ale cóż… Futrzak, podobnie jak Ava, nie lubił zimna.

- Co się dzieje?

- Wystąpiły przerwy w dostawie energii. Prawdopodobnie jedno ze zwierciadeł zostało uszkodzone.

- Niemożliwe! Nie można ot tak uszkodzić zwierciadła z durum.

- A jednak… Już to naprawiliśmy. Teraz trzeba znaleźć przyczynę.

- Wyślemy pająka?

- Pająk nie wystarczy. Wyślemy ciebie.

- Mnie?

- Masz doświadczenie. Eksternalizowałeś się już. I to wielokrotnie.

- Wieki temu. W innym życiu… - Robił to dokładnie trzy razy, pamiętał dziś tę ciszę, niepojętą, nieludzką… Wieki minęły od tamtego czasu. I co najmniej pięć wcieleń.

- Przeżyliśmy wiele żywotów. Zdobyliśmy wiele doświadczeń. Nie masz ochoty wrócić do niektórych?

- Gdybym chciał, to bym to zrobił.

- Jak tam jest? Na zewnątrz? - Dlaczego pytała? Naprawdę chciała poznać odpowiedź? Ivo wzruszył ramionami.

- Tam jest… inaczej. Wszystko jest bardziej namacalne, ma realne konsekwencje. Nieprzekraczalne granice. Wyjdź kiedyś, to przekonasz się sama.

- Może kiedyś. - Wstała. - Idź już lepiej Ivo. Nie marnuj czasu.

Szedł powoli ulicą do swojego domu. Właściwie nie musiał tego robić, ale lubił, kiedy wszystko przebiegało według pewnego ustalonego porządku.

Wokół zwyczajne domy, niewielkie, śnieżnobiałe. Zielone trawniki, szczekanie psów, śpiew ptaków. Słońce. Sąsiedzi mówią ,,dzień dobry”.

Porządek. Ład. A wszystko to było złudzeniem. Ale również świadomym wyborem - wyborem życia będącego spełnieniem określonych oczekiwań. Prostota i klarowność międzyludzkich relacji, możliwość rezygnacji, wyboru innego życia bez konsekwencji - byli tak blisko raju, jak tylko można.

Wszedł do domu, kot powitał go jak zwykle, łasił się i miauczał, a kiedy Ivo usiadł na krześle, kot wskoczył mu na kolana, mrucząc patrzył wyczekująco, jakby przeczuwał, że zaraz usłyszy coś ważnego.

- Hej. Futrzaku. Muszę ci coś powiedzieć.

- Miau!

Jaka miękka, puszysta była sierść Futrzaka! Doskonała. Perfekcyjna w każdym włosku.

- Wysyłają mnie na zewnątrz. Muszę się eksternalizować.

- Mrrr…

- Wrócę. Robiłem to już mnóstwo razy.

- Miau mrau!

- Właściwie, muszę już iść. Chciałem tylko się pożegnać.

Futrzak miauczał, gdy Ivo zamknął za sobą drzwi.

Niebo błękitne. Jeden obłoczek. Cisza.

Wszystko wirowało. Kolory, zapachy dźwięki zniknęły, widział je tym, czym były - strumieniem danych. Jego jaźń, zjednoczona z Wiedzą Superkomputera, ogarnęła wszystko i wszystkich, życie, Wszechświat. Osobliwość. Rozumiał wszystko przez ułamek sekundy.

Wypełniał tanę, rosnącą na powierzchni Oka Sieci, przybrał formę humanoidalną. Stał na Oku, fragmencie Sieci umożliwiającym jej opuszczenie - Oka połączono ze zwierciadłami cienką, lecz niemal niezniszczalną nicią z durum. Zwierciadła rozmieszczono w równych odstępach wokół Terasa. Czarnej dziury.

Nie można było jej zobaczyć, ale była tam - źródło energii dla ich istnienia. Centrum świata. Wszędzie wokół zupa z cząstek plazmy, przenoszących pole magnetyczne. Linie pola magnetycznego najpierw rozdzielają się, a potem łączą, przyspieszając cząstki plazmy w dwóch różnych kierunkach: jeden zgodnie z kierunkiem wirowania czarnej dziury, drugi w stronę przeciwną, z dala od potężnego pola grawitacyjnego, co uwalnia ogromne ilości energii, pochłanianej przez Zwierciadła.

Ivo rozproszył się, cząstki tany otoczyły Sieć. Przeczesywały czasoprzestrzeń w poszukiwaniu drobnych zniekształceń.

Odnalazł ślad tuż przy uszkodzonym Zwierciadle - olbrzymia tafla durum, naprawiona już przez pająki, odbijała światło odległych gwiazd, idealnie gładka, do tej pory sądził, że niezniszczalna.

Ktoś tu był. Ktoś obcy zdołał w jakiś sposób odłupać fragment zwierciadła. Ivo już wpadł na jego trop, kimkolwiek on był. Teraz musiał ruszyć w pościg.

Przybrawszy kształt walca, Ivo zanurkował w czasoprzestrzeń, płynął przez kosmos otoczony czasoprzestrzenną bańką.

Zwolnił jakieś sto lat świetlnych od Terasa.

Milcząco i skrycie podąża przebiegły myśliwy, gdy łaknący jest zdobyczy. Ivo czuł obecność ściganej ofiary.

Wokół głucha cisza kosmosu, miliardy gwiazd. Samotność. Nigdy nie był tak daleko od Sieci, odcięty od wszystkich.

Na orbicie wokół skalistej planety swobodnej dostrzegł niewielki statek. To jego szukał. Teraz musiał go dopaść, przynieść mu zagładę. I wrócić do domu.

Zbliżał się powoli. Wiedział, że prawdopodobnie nie zostanie zauważony, ale wolał zachować ostrożność. Rozproszył tanę, drobny, niemal niewidzialny pył otoczył statek.

I wtedy wydarzyło się coś, czego nie mógł przewidzieć. Poczuł, jak tana zastyga, nieruchomieje na powierzchni statku.

Stracił kontrolę nad taną. Wpadł w pułapkę.

Statek zmierzał w kierunku planety. Nie oświetlała jej żadna gwiazda, więc panowały na niej ciemność i chłód. Martwa planeta. Czego mogli na niej szukać tajemniczy wędrowcy? Stopniowo schodzili coraz niżej, planeta nie miała atmosfery, więc trwało to długo.

Lądowanie.

Otwarta śluza. Ktoś wychodzi. Ledwie dostrzegalne w świetle reflektorów statku sylwetki. Jedna z nich ciągnęła niewielkie, ale chyba dosyć ciężkie urządzenie, złożone z pojemnika i rury zakończonej czymś w rodzaju słuchawki prysznicowej. Z rury tej wytrysnęła jakaś substancja - przywarła ona do kadłuba, w miejscach pokrytych taną, związała ją i wpłynęła z powrotem do urządzenia, zabierając tanę ze sobą. Reflektory zgasły. Dwie postacie zniknęły w mroku.

Podziemną komorę oświetlało jasne, lecz delikatne światło, nie rażące oczu, nawykłych do półmroku. Srebrzystobłękitna skóra, gładka jak tafla szkła, lśniła lekko. Ręka w zamyśleniu dotknęła łysej czaszki, zabłądziła w okolice lewego oka, potarła małe, kształtne ucho. Bahari sondowała myśli Wysłannika. Stał przed nią - wysoki, miał prawie dwa metry wzrostu, masywny kark, w głowie mózg sprzężony z syntetyczną tkanką nerwową. Oczy nie wyrażały nic. Bahari współczuła mu. I bała się go. Zrobiłby dla niej wszystko.

Kiedy odszedł, na jej twarz wypłynął uśmiech. Cel był już blisko.

Ivo nie miał pojęcia, gdzie jest, jakby pochłonęła go nicość. Widział obrazy - pojawiały się w jego umyśle, przypominały okruchy rozbitego lustra - echa dawnych żyć, już niemal zapomnianych. Dawno nieistniejące miasta, Ziemia - kolebka ludzkości, dawno pochłonięta przez umierające Słońce. Długa wędrówka, miliony lat ciągłej ewolucji. Wszystko zapisane w pamięci Superkomputera.

Zapach skóry. Włosów. Wiatr, zimny, słony.

Światło. Poczuł, że został uwolniony. Nareszcie.

Znajdował się w niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Przed nim stał humanoid, niewielkiego wzrostu, o dziwnie gładkiej, błękitnawej skórze.

- Witaj. - Istota podeszła do niego. - Jestem Bahari.

Ivo nie czuł się zbyt dobrze. Jego zmysły nie działały prawidłowo, obraz był zamazany, dźwięki stłumione, miał problemy z ustaniem na nogach. Obca o błękitnej skórze patrzyła na niego, czuł na sobie jej wzrok.

- Kim jesteś? Co mi zrobiłaś? - Sondowała jego umysł, wdzierała się w jego myśli, czuł ją w sobie, zaraz będzie wiedziała o nim wszystko…

- Nie zrobię ci krzywdy. Twoja percepcja jest zaburzona - to wynik działania pewnej substancji, którą w tym właśnie celu zsyntetyzowałam. Nie jest to dla ciebie zbyt komfortowe. Przykro mi. Nie miałam wyboru.

- Porwałaś mnie! Przetrzymujesz mnie wbrew mojej woli! Aaa… - Zawrót głowy omal go nie przewrócił.

- Ty chciałeś zniszczyć mój statek. Lepiej usiądź. - Podjechało do niego owalne pudełko. Usiadł na nim - okazało się całkiem wygodne.

- To wy ukradliście durum…

- Tylko odrobinę. Było mi potrzebne.

- Do czego?

- Później ci powiem. Obiecuję. Teraz cię zostawię. Odpocznij. Wkrótce poczujesz się nieco lepiej. - Obca wyszła przez otwór, który zamknął się za nią. Ivo nie miał siły oponować, siedział z głową w dłoniach, próbując opanować mdłości. Nigdy dotąd nie odczuwał czegoś takiego.

Kiedy świadomość istnieje w Sieci, ma kontrolę nad wszystkim, doznania zmysłowe są odpowiednio filtrowane, można w każdej chwili zmienić swoją egzystencję, wybrać dowolną epokę, planetę, strefę klimatyczną, przybrać wybraną przez siebie formę cielesną. Wspomnienia z każdego życia są zapisywane i segregowane w pamięci Superkomputera. Gra w życie przebiega według ściśle określonych reguł. Nie ma w niej miejsca na chaos.

Kiedy czyjaś świadomość eksternalizuje się, zasiedlając czasowo tanę, rezygnuje z pełnej kontroli. Na zewnątrz, w przestrzeni kosmicznej, zdarzyć się może wszystko.

Ivo wiedział o tym, nie była to jego pierwsza eksternalizacja. Jednak nigdy nie spotkało go coś takiego. Nie panował nad taną, nie mógł zmienić kształtu, rozproszyć się, uciec. Był zamrożony, uwięziony w formie humanoidalnej.

Jedyne, co mu teraz pozostało, to czekać.

Bahari chodziła po Owalnej Sali. Po ścianach pełzały świetleńce, ich pędy emitowały łagodne, pomarańczowe światło.

W Owalnej Sali zawsze panowała niczym niezmącona cisza, wypełniały ją rzędy inkubatorów, w których dojrzewali ludzie: w pełni ukształtowani, niemal gotowi do wyjścia na świat, pozostawali jednak w uśpieniu, ich czas jeszcze nie nadszedł.

Bahari sprawdziła każdą komorę i opuściła Salę.

Ivo chodzenie wciąż sprawiało trudność, jego układ motoryczny i wzrokowy nie funkcjonowały w pełni sprawnie.

- Wyszedłeś.

- Chciałem się przejść. Chyba nie masz nic przeciwko temu?

- Gdybym miała, zamknęłabym cię.

- Tak myślałem. Ale nie mogę opuścić tej planety.

- Nie możesz. Przynajmniej nie teraz. Nie możesz też mnie zmusić, żebym cię puściła. Jesteś mi potrzebny.

- Do czego?

- Chodź ze mną. Pokażę ci coś. - Ich umysły zgrały się już na tyle dobrze, że połączenie przestało sprawiać Ivo ból. Mógł też zablokować Bahari, odepchnąć lekko od tych miejsc, do których nie chciał jej dopuścić. Ona nie sondowała już tak agresywnie, pozostawała na powierzchni jego myśli.

Weszli do ogromnej komory. Jej ściany pokrywała szara substancja podobna do pajęczyny.

- Czy to jest…

- Syntetyczny mózg? Owszem.

-Duży.

- Rzeczywiście. Największy w tym ramieniu Galaktyki.

- Po co ci taki wielki syntetyczny mózg?

- Co Sieć wie o Wojnach Cybernetycznych? - Nie próbowała przełamać jego bariery ochronnej, zadawała pytania, czekała, aż sam na nie odpowie.

- Zaczęły się pod koniec Pierwszej Ery. Część ludzi przeniosła swoją świadomość do Sieci. Pozostali łączyli swoje mózgi z syntetyczną tkanką nerwową, która zwiększyła inteligencję i pozwalała na wytworzenie połączenia pomiędzy umysłami. Walczyliście o dostęp do umysłów innych, o możliwość sterowania jednostkami. Dlaczego pytasz? Przecież musisz wiedzieć, że Sieć posiada wszystkie ważne informacje dotyczące naszego gatunku.

- O ile można nas jeszcze nazwać jednym gatunkiem… No, ale nie będziemy teraz rozważać zawiłości taksonomicznych. Sprawdzam, czy twój umysł działa prawidłowo.

- To ważne?

- Nie wiem. Być może. - Zamilkli na chwilę, potem to ona wysłała swoje myśli do niego:

Ul chciał mieć kontrolę nad naszymi myślami, nad każdą naszą najbardziej intymną cząstką, nad naszymi duszami. Wielu się sprzeciwiło. Wielu zginęło…

Po wojnach nie pozostał żaden człowiek, którego mózg nie byłby połączony z syntetyczną tkanką nerwową. Sztuczny mózg wykrywa osobniki ,,czyste” i natychmiast infekuje je wysyłając zarodniki. Zarodniki są w każdej kolonii, w jedzeniu, wodzie, w wydychanym powietrzu. Sądzę, że znalazłam sposób, żeby to naprawić. Mogę stworzyć populację ludzi, których umysły będą wolne. Niezakażone sztucznym mózgiem. Nikt nie będzi nimi sterował. Ich myśli będą należały tylko do nich. Pokażę ci. - Podeszła do niego, niepostrzeżenie wślizgnęła się głębiej do jego umysłu. Patrzył jej oczami. Widział śpiących w komorach. Zobaczył sen, który śnili.

Walczyli z drapieżnikiem - zwierzę wyposażone w osiem cienkich nóg i zakończoną ostrymi kolcami trąbkę zaatakowało stado znienacka, zabijając trzy wirtualne ofiary. Pozostali, uzbrojeni w kamienie oraz prymitywne dzidy, po długiej walce, odpędzili bestię.

Otoczyli kręgiem zmarłych. Zasłaniali twarze. Niektórzy przytulili się do siebie. Ze strachem patrzyli na śmierć.

Przykryli ciała gałęziami, liśćmi, kamieniami. Może nie chcieli ich widzieć. Sami też zabijali: małe stworzenia przypominające ziemskie skorupiaki, i takie trochę większe: wielkości średniego psa, biegające na sześciu odnóżach - polowali na nie, używając dzid, przygotowywanych pieczołowicie przy pomocy prymitywnych narzędzi.

- To są ci twoi ,,wolni ludzie”? Skąd…?

- Skąd się wzięli? Udało mi się zdobyć czyste zarodki.

- Jaki chcesz…

- Stworzę szczepionkę, która będzie zwalczała zarodniki. Potem umieszczę ich… Tych ludzi na pewnej planecie poza zasięgiem Ula.

- Durum niszczy zarodniki. Tana ma zdolność przekazywania informacji… Może wpisać w genom informację pozwalające organizmowi wytworzyć durum. Rozumiem. Ale ci… ludzie… Nie sprawiają wrażenia szczególnie inteligentnych. Jak sobie poradzą?

- A jak radzili sobie nasi przodkowie miliony lat temu? Poza tym uczę ich w wirtualnej rzeczywistości. Stymuluję centralny układ nerwowy. Przetrwają.

- Przetrwają. Stworzą cywilizację techniczną, polecą w kosmos, połączą swoje ciała i umysły z maszynami. Wynajdą syntetyczny mózg, żeby poprawić swoje zdolności kognitywne. I rozpętają kolejne wojny cybernetyczne. Odnajdą wasze ślady, kiedy może was już nie będzie i zapytają - kto to wszystko zbudował? Ale niczego nie nauczą się na waszych błędach.

- Dlaczego sądzisz, że ludzkość jest skazana na powtarzanie tych samych błędów? Może popełnią własne. I dlaczego mówisz ,,wasze ślady”? Może natrafią na niedziałającą Sieć, martwą Sieć wokół czarnej dziury. Może to wy przestaniecie istnieć?

- Sieć będzie istnieć dopóki nie wyparuje ostatnia czarna dziura.

- Wasza arogancja jest… olbrzymia.

- Uszkodziłaś jedno z naszych Zwierciadeł i porwałaś mnie, żeby stworzyć ,,nowych wolnych ludzi”. To nie jest arogancja? A tak w ogóle, jak…

-Użyłam wiązki teleportacyjnej. I nie, to nie arogancja. To konieczność. Nie martw się - rzuciła odchodząc - jak słusznie odgadłeś potrzebuję durum i tany do stworzenia szczepionki, ale tobie nic nie grozi. Wypuszczę cię, kiedy skończę.

Ivo odpoczywał pod ścianą. Albo chodził - przemierzał puste tunele, aż doszedł do ściany. Nie spotkał Bahari. Raz minął jednego z tych, którzy go uprowadzili, patrzył na Ivo pustymi oczami, jakby był martwy.

Mijały godziny.

Miał nadzieję, że znajdzie wyjście. Ucieknie. Wróci do Sieci. Uda mu się rozproszyć tanę.

Ale wyjścia nie było - przynajmniej nie dla niego.

Przypomniało mu się, jak krążył kiedyś, dawno temu, po ulicach małego miasteczka: słońce zachodziło, chmury i ściany domów przybrały kolor purpurowy, krople deszczu - wcześniej padało - lśniły na liściach i trawie.

Wyszła zza rogu. Nic nie powiedziała, nie musiała, w Sieci nie trzeba używać języka, żeby rozmawiać, poszli razem na łąkę. Byli razem, tamtej nocy, potem też. Wtedy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Przepełniało go poczucie spełnienia, harmonii świata.

Potem odeszła, ale to też było w porządku. Spotykali się potem często, choć pod innymi postaciami. W Sieci mogli być kim tylko zechcieli, człowiekiem, ptakiem, wiatrem, wodą, ogniem, ziarenkiem piasku, nic ich nie ograniczało. Zrzucali swoje życia jak węże skórę. Przystanął. Nie pamiętał wielu rzeczy. Tylko pojedyncze obrazy przetrwały w jego umyśle - nie był w stanie zachować wszystkiego z tysięcy lat egzystencji. Tylko Sieć mogła pomieścić wszystkie wspomnienia, bez niej był nikim. Jakby dopiero co przyszedł na świat, jego historia wyciekała z jego umysłu jak woda spomiędzy palców.

Musiał wrócić.

Bahari nie sypiała długo, tym razem jednak w ogóle nie mogła zasnąć. Próbowała przebić wzrokiem ciemność. Zdawało jej się, że w mroku dostrzegła sylwetkę Mistrza, choć przecież odszedł dawno temu.

Bała się, choć była już blisko osiągnięcia celu. A może właśnie dlatego?

Ivo spotkał Bahari w jednej z niezliczonych odnóg podziemnych tuneli. Mijał właśnie trzeci dzień jego uwięzienia.

- Szukasz wyjścia?

- Raczej zwiedzam, dla zabicia czasu. Przecież wiesz, że nie mogę uciec. Tana jest zestalona.

- Mógłbyś spróbować porwać mój statek. Na szczęście jest na orbicie. Tylko ja mogę go wezwać.

- Tak właśnie myślałem.

- Chcesz wyjść na zewnątrz?

Bahari zaprowadziła Ivo do ukrytej w ścianie windy i wjechali na górę. Muskali się myślami, umysł przy umyśle, ostrożnie, Ivo zaatakował, Bahari go odepchnęła, zbyt silna, żeby mógł przełamać jej ochronną barierę. Ona nie próbowała złamać jego obrony, poprzestała na osłanianiu własnego umysłu. Żadne z nich nie wiedziało jak powinni się zachowywać w tej dziwnej sytuacji, błądzili po omacku.

Winda była mała, słabo oświetlona, ale szybka. Po kilku minutach wyszli na zewnątrz.

Wokoło panowała gęsta ciemność. Powierzchnia planety, skuta lodem, najprawdopodobniej martwa, od milionów lat pogrążona w niczym niezakłóconej ciszy. Niebo pokrywały gwiazdy, wysoko nad ich głowami lśniła jasna smuga Galaktyki, nazwanej przez ich praprzodków Drogą Mleczną.

Po raz pierwszy w życiu mógł jedynie obserwować gwiazdy - odległe, niedostępne punkciki. Większość zamieszkujących Sieć umysłów zadowalała się ich symulacją, tylko nieliczni, ci, którzy kiedykolwiek dokonali eksternalizacji i widzieli zewnętrzny kosmos, potęgę gwiazd - gigantyczne protuberancje, promieniowanie, narodziny w obłokach molekularnych, śmierć - potworną, siejącą zniszczenie a zarazem dającą życie - rozumieli czym jest Wszechświat - nie bogactwem równań, pięknem, nie Matematyką - ale życiem i śmiercią. Niektórzy z tych szczęśliwców, czy też, jak twierdzili inni, nieszczęśników, uciekali na zawsze w daleki kosmos, daleko od Sieci, szukając Prawdy, Rzeczywistości, Bytu - czegoś, co stałoby za abstrakcyjnymi pojęciami, używanymi już tylko z przyzwyczajenia, bo nie odnosiły się do żadnego konkretu. Słowa straciły swoje znaczenie, bo cóż znaczą takie rzeczy jak rzeczywistość albo życie, kiedy od sam nie wiesz ilu stuleci ,,żyjesz” w doskonałej symulacji?

Nazywano taki stan ,,chorobą kosmiczną” lub ,,kosmiczną depresją”.

Czy ja mam kosmiczną chorobę - myślał Ivo - czy mógłbym opuścić Sieć na zawsze i przemierzać kosmos? Chyba nie. Pomijając wszystko inne, w Sieci jest Futrzak.

- Ciemno tutaj. Pusto. - Odezwała się Bahari.

- Pewnie inaczej niż w Ulu, prawda?

- Prawie nie pamiętam Ula.

- Dlaczego odeszłaś? Myślałem, że nikt nie opuszcza Ula.

Nikt nie opuszcza Ula. Albo prawie nikt. Niełatwo wyrwać się spod wpływu Królowej. Królowa kształtuje umysły poddanych od początku: od uformowania się układu nerwowego, od jego zespolenia z syntetyczną tkanką nerwową w czwartym miesiącu po zapłodnieniu, tworzy człowieka przez sny, uczy życia w Ulu. Kiedy nowy człowiek opuszcza kokon, należy w pełni do Ula i Królowej, jest częścią zbiorowego umysłu, posłuszną i całkowicie pozbawioną ego.

Przestronne komory w głębi planety. Ażurowe pałace, strzeliste wieże sięgające stratosfery, przezroczyste tunele powietrzne w chmurach. Ogrody pieczołowicie pielęgnowane przez Robotnice. Wszystko w harmonii, działające jak jeden organizm. Arki kolonizujące inne układy planetarne.

Mistrz.

Kim jesteś? Po co żyjesz?

Ona i Mistrz daleko od Ula, na niewielkiej planecie orbitującej wokół czerwonego karła, w strefie wiecznego świtu, pomiędzy skwarem strefy dziennej i ciemnością strefy nocnej. Sto skradzionych, nieskażonych zarodków, pięciu przeprogramowanych Wysłanników.

Mistrz pokazał jej dwie planety: tę, na której wychowa młode osobniki nowego gatunku, żeby mogły przetrwać w naturalnym środowisku i drugą: dom Nowego Człowieka.

A co będzie ze mną? Potem? - Co zechcesz. Ty zdecydujesz, kim będziesz i co zrobisz. Tak powiedział Mistrz zanim odszedł.

- Ta planeta jest martwa?

- Prawdopodobnie. Nie wykryłam śladów życia.

- Ile jest takich planet w kosmosie?

- Tylko w naszej Galaktyce są ich miliardy. Dlaczego pytasz?

- Nie wiem. Podtrzymuję rozmowę. Często tu przychodzisz?

- Czasami. Kiedy mam czas, a to zdarza się rzadko. Lubię patrzeć na gwiazdy. Lubię ten spokój. Ciszę. Chcę ci coś pokazać. Żebyś zrozumiał.

Ivo poczuł, że Bahari pozwala mu wejść do swojego umysłu, widział ją jej oczami, był nią. Pływał w kokonie, w wodach owodniowych. Rodził się. Poznał Mistrza - jego ciemną, metaliczną sylwetkę, owiniętą starym, brązowym płaszczem, przypominał androida starego typu z czasów Pierwszej Kolonizacji, a jednak nie był androidem. Mistrz wszedł do umysłu Bahari, a Ivo czuł go w sobie: zapadał się w otchłań, potem zalało go światło. Poczuł się wolny, silny, jakby przebudził się z głębokiego snu. Gotowy do drogi. W końcu sam ze swoimi myślami. W końcu usłyszał ją. Ciszę.

Wtedy Ivo zrozumiał, że pomoże Bahari.

- Wracajmy. - Wrócili pod ziemię ciszy, przez brak atmosfery nie było słychać ich kroków.

***

- Miejmy to już za sobą. Wyciągnij rękę.

- Dotknęła jego ramienia czymś w rodzaju cienkiej igły, odrobina tany przyczepiła się do niej, Bahari zamknęła ją w niewielkiej probówce.

- W porządku. Możesz odejść. Będę teraz bardzo zajęta.

Bahari pracowała w laboratorium, a jemu czas niezmiernie się dłużył. Mijały dla nich kolejne noce i dnie, w ich zamkniętym, sztucznym świecie.

- Szczepionka jest gotowa. - Powiedziała Bahari, po upływie nieznośnie długiego czasu.

Ten moment w końcu nadszedł. Bała się jak jeszcze chyba nigdy dotąd. Mózg przeprowadził symulację, preparat powinien być skuteczny. Chyba, że Mózg się pomylił.

Co, jeśli się nie uda? Wysłannicy Ula mogą ich znaleźć w każdej chwili.

Co jeżeli się uda? Co zrobi? Nie miała pojęcia.

Ręce jej drżały. Skup się - mówiła sobie. Weź się w garść. - Mistrz ją opuścił. Została sama. A jednak obiecała. Musiała dotrzymać słowa.

Podała szczepionkę każdemu ze śpiących ludzi.

Ivo czekał. Czekał niecierpliwie z drżeniem. Czekał, aż ludzie wytworzą odporność.

I wtedy usłyszeli alarm.

Na orbicie pojawił się statek. Ul wpadł na trop.

Ciemny kształt Szperacza zasłonił gwiazdy. Coś nasłuchiwało. Szukało myśli w milczeniu kosmosu. Na razie natrafili jedynie na cichy, niezrozumiały szmer, ale byli już bardzo blisko. Bahari czuła ich obecność, podobnie jak Ivo.

Jedyne, co mogli zrobić, to spróbować ukryć swoje umysły za ochronną barierą. Widzieli barierę wyraźnie jako mlecznobiałą kopułę osłaniającą planetę, choć istniała ona tylko w ich połączonych jaźniach. Na zewnątrz - wróg.

Wewnątrz obrazy - ulotne, kawałki wspomnień, zimny strach jak pełzający wąż.

Bahari i Mistrz w podziemnej jaskini. Coś przemyka w ciemności, coś obrzydliwego, Bahari się cofa, ale Mistrz ją uspokaja, zmusza, żeby szła przed siebie.

- Na powierzchni jest światło, życie, idealnie zorganizowane społeczeństwo. Harmonia. Ład. Piękno. To wam wystarcza. Nie chcecie nic więcej. Nie znacie śmierci, chorób, kalectwa ani nędzy. Jesteście jednością. Ale to wszystko fałsz. Wy nie żyjecie, wasza nędzna egzystencja jest ledwie namiastką życia, wegetacją. Jesteście zalewającym Wszechświat robactwem, hordą niewolników. Żadne z was nie ma nic dla siebie, ani jednej chwili, uczucia, myśli. Wy nie myślicie, snujecie jakieś nic nie warte wspólne wizje. Nie macie celu, sensu. Powiedz mi, po co żyjesz?

- Żyjemy, aby zgłębiać Piękno.

- Nie wy! Co z tobą? Nie jesteś autonomicznym bytem? Sobą? Niezależną jaźnią?

- Jestem jak kropla w morzu.

- Widziałaś kiedyś morze? A wiesz, że w morzu można utonąć? Że są w nim stworzenia zdolne rozerwać twoje ciało na strzępy?

- Mojego ciała nie można zniszczyć...

- Ta… nanoboty regeneracyjne, skóra twarda jak pancerz… Jesteś wytworem techniki, nie natury.

- Czy to coś złego?

- Nie. Samo w sobie nie jest niczym złym ulepszanie ciała, żeby było mocniejsze, zdrowe, a niechby nawet i nieśmiertelne. Problem tkwi w waszych umysłach. W waszej duszy. Jesteście… nudni. Stoicie w miejscu. W waszym społeczeństwie brakuje chaosu. Istotą prawdziwego życia jest przypadkowość. Natura w swej najgłębszej istocie jest indeterministyczna. W Ulu wszystko jest starannie zaplanowane, zdeterminowane, objęte kontrolą. Dlatego śpicie. Obudź się!

Nie była już sobą. W jej głowie namnażał się wirus, który odciął ją od Ula. Po raz pierwszy była zupełnie sama. To przerażało ją, jakby pochłaniał ją mrok. Mrok pociągał ją jednocześnie, pragnęła iść dalej. Przestała się opierać. Czuła odór gnijącego mięsa, słyszała mlaskanie padlinożerców, czuła zimną wilgoć. A pomimo to nie chciała wracać. Obudziła się.

- Jestem Bahari.

Ivo stał w ogrodzie. Była wiosna, ciepłe powietrze muskało skórę, zapach kwiatów niemal oszałamiał, niebo błękitne. Absolutna doskonałość. Absolutny spokój.

Ona. Przechadzała się po ogrodzie, uśmiechając do niego.

Potem inna scena. Ona była Futrzakiem, siedziała mu na kolanach, głaskał ją, ona mruczała. Nagle słońce przygasło. Ivo poczuł, jak coś napiera na Barierę z całej siły. Krąży, szukając słabego miejsca. Tu? Nie. A może tutaj? Nie dawało się odepchnąć.

Znalazło.

Bariera pękła. Miliardy twarzy. Miliardy głosów szepczących w umysłach Ivo i Bahari. Wróć do nas. Jesteś chora. Uleczymy cię.

Bahari słabła. Ivo czuł to wyraźnie. Nie chciała się poddać i umierała.

Wysłannicy. Niemi strażnicy stawiali opór. Ale tamtych było zbyt wielu.

Musimy przerwać połączenie.

Mózg.

Ivo podłączył się do Mózgu. Zaatakował. Wdarł do umysłu pilota statku, zabił go. Zabijał członków załogi jednego po drugim, aż nikt nie pozostał.

Połączenie zostało przerwane. Ivo stracił przytomność.

Kiedy ją odzyskał, potwornie bolała go głowa. Podniósł się powoli.

Wysłannicy leżeli nieopodal. Martwi.

Podszedł do Bahari. Żyła jeszcze.

- Bahari. Słyszysz mnie? Musisz wezwać statek. Musimy uciekać. Oni wrócą.

Bahari skupiła tę resztkę myśli, które jej pozostały. Wezwała statek.

Spała.

Śniła jej się planeta krążąca wokół czerwonego karła, gdzieś na obrzeżach Drogi Mlecznej. Z jednej strony wieczny dzień, rozpalona pustynia, z drugiej - wieczna noc i lód. Pośrodku - pasmo niekończącego się świtu albo zmroku, jak kto woli.

Siedziała na fotelu, w statku. Naprzeciwko siedział Mistrz.

- Udało ci się.

- To ty? To naprawdę ty? Gdzie byłeś?

- To nieważne. Zrobiłaś to.

- Zrobiłam to, czego chciałeś. A teraz umieram.

- Tak. Umierasz.

- Wiedziałeś o tym od początku? Że umrę?

- Brałem to pod uwagę.

- Nie chcę umierać.

- Wiem. Ale śmierć jest konieczna. Nie ma życia bez śmierci. Nie ma światła bez ciemności. Nie ma rozkoszy bez bólu. Przykro mi. Nie bój się. Nie ma się czego bać. - Mistrz wstał.

- Odchodzisz? Zostawisz mnie znowu?

- Muszę odejść. W końcu i tak każdy umiera samotnie.

Bahari… Bahari… Słyszysz mnie?

Odzyskała przytomność. Nad sobą widziała twarz Ivo.

- Jesteśmy na statku?

- Tak. Przetransportowałem wszystkich twoich podopiecznych. Komory nie zostały uszkodzone.

- Daleko jeszcze?

- Nie. Już niedaleko.

- Ja tam nie dolecę. Umieram.

- Wiem.

Bahari na przemian traciła i odzyskiwała świadomość, w międzyczasie błądząc pośród sennych widziadeł. Nie wiedziała, co jest rzeczywistością, a co marą. Jej mózg powoli przestawał działać. Ivo nie potrafił zatrzymać tego procesu. Nie rozumiał, co się dzieje. W umyśle Bahari znalazł coś, obcego, co mu umykało, nie pozwalając jednocześnie jej uleczyć.

Wreszcie dolecieli. Wyskoczyli z podprzestrzeni, zaparkowali na orbicie.

Wokół żółtego karła krążyło siedem planet. Ich celem była planeta skalista, trzecia w kolejności od gwiazdy. Z przestrzeni kosmicznej widzieli jej oceany, lądy, chmury. To była ich Ziemia Obiecana.

Wtedy Bahari umarła.

Najpierw otworzyła oczy, patrzyła na Ivo, przywołując go w myślach. Podszedł do niej.

- Nie wiem…

- Czego nie wiesz?

- Czy kiedykolwiek byłam naprawdę wolna, czy byłam tylko pionkiem w jego grze? To był mój wybór czy jego plan?

Boję się. Dlaczego tu jest tak ciemno? Tak zimno? Zimno mi, Ivo. Nie chcę. Odchodzić. Proszę. Zrób coś. Nie chcę.

Usiadł przy niej i trzymał ją za rękę. Nie czekał długo. Bahari po kilku minutach agonii zamilkła. Był zaskoczony, że trwało to tak krótko.

Kapsuły hibernacyjne były jednocześnie małymi promami kosmicznymi, hamowały w atmosferze używając spadochronów, potem odleciały dzięki prymitywnym silnikom rakietowym i eksplodowały w przestrzeni kosmicznej.

Ivo obserwował przebudzenie ludzi w małej, ciemnej jaskini, świt zabarwił niebo na czerwono, ranek był zimny, wilgotny. Wokół rozbrzmiewały głosy budzących się zwierząt, nocne drapieżniki uciekały przed słońcem do swoich nor.

Ludzie nie powinni zauważyć różnicy.

Ivo wrócił na statek, czekający na orbicie geostacjonarnej. Wyprowadził go w przestrzeń międzygwiezdną, daleko od planety. Opuścił go, raz obejrzał się za siebie: statek będzie dryfował w przestrzeni, aż nadejdzie koniec tego eonu. Może odnajdą go istoty, które pozostawił na planecie, wejdą na pokład, zbadają spoczywające w nim zwłoki. Co sobie pomyślą?

Nigdy nie poznają prawdy, nie powiążą porzuconego statku ze swoim istnieniem. Może zaciekawieni, może znudzeni, odlecą ku gwiazdom, nie poświęcając swojemu znalezisku wiele uwagi.

Człowieka kosmicznego, homo spatium, od australopiteka dzielą miliony lat ewolucji. Czyż jednak ten przodek człowieka, spoglądając nocą w gwiazdy, ukryty wśród liści gdzieś w Afryce, otoczony przez polujące drapieżniki, nie czuł czegoś podobnego, co Ivo przemierzający przestrzeń międzygwiezdną tysiące lat świetlnych od nieistniejącej już Ziemi?

Był wolny. Opuścił statek, rozproszył tanę, zanurzył się w czasoprzestrzeni, miękkiej, plastycznej, był wszędzie, nieograniczony. Gwiazdy były na wyciągnięcie ręki, czuł je, smakował Wszechświat.

Odnalazł Sieć. Zwierciadła otaczały Terasa, jakby trzymały go na uwięzi, schwytały potwora, nie dadzą mu umknąć. Ale on nigdzie się nie wybierał. Drzemał w ciemności, obojętny, jak najedzony wilk.

Ivo stanął na powierzchni Oka. Powoli się zinternalizował. Wrócił do domu.

Stał samotnie nad brzegiem oceanu, spoglądał na zamglony horyzont. Mewy kołysane przez podmuchy wiatru, unosiły się, krzycząc, ponad falami.

Wiele się zmieniło w czasie jego nieobecności. Wciąż istniało miasteczko, w którym mieszkał. Ale sąsiedzi byli inni. Drzewa. Kwiaty w ogrodach.

I Futrzak zniknął.

Futrzak nie był już Futrzakiem.

Z południa, brodząc po kolana w wodzie, szła dziewczynka. Stanęła w miejscu, kiedy go zobaczyła.

Po internalizacji Sieć wchłonęła jego doświadczenia, wiedzieli, gdzie był i co zrobił. Ava także wiedziała, nie musiała z nim rozmawiać, i chyba nie chciała, bo pomachała mu ręką, a potem zawróciwszy, pobiegła, nie oglądając się za siebie. Ostatecznie, w końcu teraz była tylko dzieckiem. Po co zakłócać sobie beztroską radość dzieciństwa?

Wszedł do oceanu. Zimna woda opływała go, muskała skórę, sięgała coraz wyżej. Chciała, żeby wszedł.

Ona tam była - jej świadomość istniała rozproszona na miliardy kropel. Ivo zanurzył się.

Nie potrzebowali słów. Nie potrzebowali niczego, nawet samoświadomości, wystarczały im generowane przez Superkomputer doznania.

***

Kolejny reset. Nie istniał jako Ivo, stał się częścią Superkomputera. Obliczał. Analizował. Kontemplował.

Widział wszystko, co istnieje, istniało albo będzie istnieć w jednej nieskończonej chwili. Teraz. Widział olbrzymiego węża: Eony splecione w wiecznym uścisku, bez początku i końca, koniec i początek to tylko niewielki fragment Rzeczywistości, to co mogą dostrzec śmiertelne, biologiczne istoty - owady wędrujące po powierzchni, ledwie podejrzewające istnienie czegoś pod spodem.

On spoglądał coraz dalej, głębiej. Widział liczby. Równania. Kod Rzeczywistości.

Kiedy reset się skończy zapomni o tym. Będzie tylko Ivo, lokalnym zjawiskiem w rzeczywistości wirtualnej, skończoną jaźnią. Zapomni, co tu widział.

Zostanie mu tylko poczucie, że był blisko czegoś naprawdę realnego, bardziej prawdziwego niż Wszechświat, materia, czas. Tego, co znajduje się za zasłoną.

I że znów mu to umknęło.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania