Czarny Kryształ (1)

Jasny Brzeg był gospodą jak każda inna w Agaloth. Frapująca była jedynie nazwa, gdyż z jej okien nie było urokliwego widoku na morze, czy nawet skromne jezioro. W zasadzie w jej okolicy nie było żadnego zbiornika wodnego, nad którego brzegami mogłaby leżeć. Nawet sam właściciel nie był w stanie wytłumaczyć, skąd taka nazwa, a na każde pytanie znudzonym tonem odpowiadał, że gdy jego ojciec kupował ten przybytek, Jasny Brzeg był osławiony wśród kupców z regionu i zmiana nazwy mogłaby zwyczajowo zmniejszyć liczbę klientów. Nie było tu może wyjątkowych wygód, lecz jak na gospodę w miasteczku, jakim była Zielona Dolina nikt nie mógł się skarżyć. Od zewnątrz był to zwykły budynek wyróżniający się tylko śpiewami bardów, które niosły się również ulicami wokół niego. Wewnątrz składał się z parteru, gdzie mieszkańcy oraz przyjezdni upijali się lub poddawali innym prostym rozrywkom. Czuć było tu zapach pieczonej dziczyzny wydobywający się z kuchni, która idealnie pasowała do zimnego złocistego piwa, serwowanego przez niezbyt dokładnie okryta niewiasta. Ściany były przyozdobione w zwierzęce trofea, proste obrazy wywodzące się spod niezbyt wyszukanego pędzla oraz wszelkiego rodzaju herby państwowe Agaloth, gdyż dziad gospodarza był zasłużonym oficerem pod sztandarem władcy tego regionu. Wyżej były jeszcze dwa piętra wypełnione skromnymi, jednak wystarczająco wygodnymi pokojami, w których podróżni mogli wypocząć.

Wśród licznych nieznajomych jeden siedzący przy samym gospodarzu przykuwał spojrzenia nielicznych, lepiej zorientowanych biesiadników, gdyż ubrany był w skórzaną zbroję świętego wojownika. Była już mocno zużyta, naznaczona licznymi śladami dziesiątek stoczonych w niej potyczek, a w miejscu, gdzie powinny znajdować się insygnia zakonu było jedynie puste miejsce. Paladyn dopijał kolejny kufel, co jakiś czas, zerkając na gości grających w karty przy stole na drugiej części sali.

– Dolać jeszcze? – zapytał gospodarz, który od dłuższego czasu był zaciekawiony nieznajomym. W odpowiedzi zobaczył jedynie chłodne kiwnięcie głową oraz kilka monet rzuconych na jego blat. – Nieczęsto widuje tutaj świętych wojowników, którzy przesadzają z napitkami, ale jak wielmożny pan sobie życzy.

– Na pewno świętym nie jestem – usłyszał w odpowiedzi, gdy wypełniał kolejny kufel złocistym trunkiem. W tym czasie przy stole karcianym zaczął robić się coraz większy gwar, który po raz kolejny przykuł uwagę wojownika.

– Poznałem po zbroi, zresztą chyba nie tylko ja, widząc zaciekawienie innych klientów – powiedział gospodarz, podając napój.

– A może zabiłem, któregoś z paladynów albo ukradłem mu zbroje? – wyrzucił z siebie już lekko bełkotliwym głosem.

– Może i tak było, ale chwalenie się takim czynem zwykle przynosi kłopoty – gospodarz pogładził się po brodzie. – Widziałem, że spoglądasz w stronę tamtego stołu… Jeśli jesteś zainteresowany kartami pewnie niedługo zwolni się miejsce.

– Kartami nie – odpowiedział niemal bez emocji – raczej towarzyszem, który za bardzo lubi hazard…

W jego ton, który do tej pory był zupełnie obojętny wdały się lekkie nuty obaw oraz bezradności. Nie pozostało mu nic innego jak wziąć kolejny głęboki łyk trunku, gdy w tym samym czasie ten, o którego się martwił podbijał stawkę zakładu w kolejnym rozdaniu.

Ze wszystkich sześciu graczy to jemu sprzyjało największe szczęście, dzięki czemu zgarnął już małą fortunę. Barczysty, ciemnowłosy mężczyzna grał, jakby za każdym razem był dwa kroki przed swoimi przeciwnikami co musiało ich niesamowicie irytować.

– Dobrze panowie, jeszcze jedno rozdanie i kończę na dziś – powiedział z uśmiechem na twarzy. – Dziś zarobiłem tyle, że przez następny miesiąc nie będę musiał brać zleceń… Słyszałeś Grovan, więcej roboty dla Ciebie i znajomych. Mówiłeś, że jak się nazywa twoja drużyna?

– Łowcy Nocnych Cieni – odpowiedział człowiek siedzący po drugiej stronie stołu mocno zaciskając zęby. Widać było w jego oczach, że złość niemal nie daje mu siedzieć. Nie pozwalało mu to trzeźwo myśleć o grze, chciał się jedynie odegrać i przez to tracił kolejne monety niemal przy każdym rozdaniu.

– Nazwa głupia – skwitował ciemnowłosy wojownik – ale w machaniu mieczami jesteście całkiem nieźli, w ciągu miesiąca na pewno zbierzecie niezłą sumkę, którą oddasz mi przy kartach następnym razem…

To wystarczyło, aby w przeciwniku rozpaliła się prawdziwa furia, nie był zbyt trzeźwy jak zresztą wszyscy, a w dodatku tego wieczoru przepuścił zarobek z kilku zleceń. Złapał za stół i jednym ruchem wywrócił go przewracając przy okazji tego, który wygrywał niemal każde rozdanie. Mężczyzna padł na podłogę, a przy tym posypało się kilka znaczonych kart z jego rękawa oraz złudzenie, że wygrywa dzięki własnemu intelektowi lub odrobienie szczęścia. Monety spadające na podłogę błyskawiczne spowodowały to czego każdy mógłby się spodziewać. Wszyscy gracze i część gapiów rzucili się na skarb, który teraz według ich mniemania był niczyj. Przywódca Łowców Nocnych Cieni w przeciwieństwie do reszty rzucił się na tego, który oszukiwał go przez cały wieczór, aby wymierzyć sprawiedliwość pięściami.

Zobaczył to paladyn przy kufelku, który jednym dużym łykiem dopił co mu zostało oraz z rezygnacją wypisaną na twarzy ruszył z odsieczą. Spowodowało to reakcję łańcuchową, gdyż pozostali Łowcy Nocnych Cieni również wtrącili się do bójki, która zajęła niemal całą izbę. Ciosy były wymierzane na oślep, krew lała się na podłogę, a awantura pewnie trwałaby do białego rana, gdyby nie dźwięk bardzo donośnego krzyku.

– Kto zaczął?

Wszyscy zainteresowani spojrzeli w kierunku drzwi wejściowych, w których stał Kapitan Straży Miasta oraz kilku jego podkomendnych. W lokalu zapanowała konsternacja, lecz po chwili wszyscy oszukani gracze skierowali swoje palce w stronę wojownika o ciemnych włosach oraz jego towarzysza, którzy zdołali jedynie wstać z podłogi i lekko się otrzepać.

– Chłopcy, brać tych dwóch, z resztą policzę się jutro! – powiedział stanowczym głosem. Walka w tym przypadku byłaby kompletnie bez sensu. Strażników było znacznie więcej, byli dobrze uzbrojeni, ale najgorsze były konsekwencje w przypadku zwycięstwa lub przypadkowego uśmiercenia któregoś z nich. Zielona Dolina była miasteczkiem, w którym roboty dla najemników, takich jak oni zawsze było pod dostatkiem. Można powiedzieć, że ostatnimi czasy stała się kopalnią złota dla różnego rodzaju typów spod ciemnej gwiazdy. Strażnicy szybko otoczyli przyszłych więźniów, odebrali im broń i wyprowadzili z gospody.

Droga do garnizonu, w którym znajdowały się więzienne cele była dość długa. Wojownik przemierzał uliczki miasteczka ze spuszczoną głową, paladyn, natomiast próbował z całych sił dogadać się z kapitanem, który szedł tuż obok nich, lecz gdy już dotarli do starego, położonego na niewielkim wzgórzu budynku wydawało się, że nic z tych pertraktacji nie wyjdzie. Krata celi zamknęła się tuż za ich plecami. Wojownik usiadł na brudnej pryczy, a paladyn spróbował jeszcze raz jakoś dotrzeć do tych, którzy ich zamknęli.

– Panie Kapitanie – w jego głosie było słychać dość sporo rezygnacji. – Może nam pan powiedzieć przynajmniej, ile czasu tutaj spędzimy?

– Hmm… Wykroczenie nie było zbyt poważne, pijackie bójki w karczmie zdarzają się dość często… Myślę, że nie więcej niż jedną noc w celi, lecz to nie zależy ode mnie. Wyrok wyda sędzia jak tylko się zjawi – odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.

– A kiedy się zjawi?

– Ostatnio był tu kilka dni temu, a jeszcze wcześniej ponad miesiąc – uśmiech wyraźnie się zwiększył. – Ale nie powinniście się teraz tym martwić zupełnie, spokojnie siedźcie, odpocznijcie od trudów wędrówki, a jak sędzia przybędzie to na pewno was powiadomimy.

Kapitan wyszedł, zabierając ze sobą pochodnię, a jedynym źródłem światła została srebrna księżycowa łuna, która wpadała przez niewielkie okno odgrodzone od świata zewnętrznego kratami.

– Jak zwykle… Jak zwykle musisz nas w coś wpakować – powiedział paladyn podniesionym tonem, lecz jego towarzysz nie reagował, jedynie leżał odwrócony plecami. – Rozumiem, że nie masz nic do powiedzenia? To ja powiem… Za każdym razem jak w końcu uwierzę, że nam się poszczęściło, że zarobiliśmy trochę monet, że wychodzimy na prostą to musisz to wszystko spieprzyć, a ja razem z tobą po raz kolejny wylądować w szambie.

– Spokojnie, idź spać, a jutro coś wymyślimy – wojownik odezwał się wciąż leżąc twarzą do ściany. W jego tonie nie dało się usłyszeć ani odrobiny zmartwienia, a raczej kompletną obojętność. Słysząc te słowa stojący nad nim mężczyzna załamał ręce, oboje byli pijani, a w tych okolicznościach i tak nie pozostało im nic innego jak czas na odpoczynek.

Kolejna część nocy płynęła niezwykle wolno. Chłód wpadający przez okno skutecznie wybudzał po najkrótszej chwili snu. Paladyn patrzył na plecy swojego towarzysza, który zdawał się tym kompletnie nie przejmować. Zawinął się w swoją pelerynę i spał jak dziecko. Zupełnie, jakby nie znajdowali się w miejscu, w którym obecnie byli. Sam zasnął dopiero nad ranem, gdy słońce wypuszczało swoje pierwsze promienie, lecz i ten stan nie trwał zbyt długo, gdyż późnym porankiem usłyszał mocne stukanie w kraty ich celi.

– Noc była przyjemna? – usłyszeli po raz kolejny głos kapitana. – Założę się, że nie, ale niestety nie mogę pozwolić wam dalej spać. Macie gościa… Paladyn przez chwilę myślał, że szala się odwróciła i tym razem los się do nich uśmiechnął, a sędzia przybył szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać, lecz nie miało się wydarzyć nic podobnego. Sędziego nie było, a przed celą stała starsza kobieta, po twarzy której było widać, że wiele trudów życia ma już za sobą. Nie była zbyt wysoka, raczej chuda, a spod kaptura, który był częścią zakonnej szaty wystawały końcówki siwych włosów.

– Jestem Matka Avena, tutejsza kapłanka Melora – powiedziała, a w jej głosie czuć było spokój typowy dla jej podobnych. – Obyczaj nakazuje, że również powinniście podać swoje imiona, oczywiście, jeśli posiadacie na tyle szacunku do starszej kapłanki, by odwzajemnić uprzejmość.

Wojownik podniósł się ze swojej pryczy i podszedł do krat, wpatrując się w kapłankę. Na jego twarzy było widać mieszankę zaciekawienia oraz nadziei. Czego mogła chcieć przełożona tutejszej świątyni od dwóch więźniów, którzy jedyne, co mogli zrobić, to czekać na wyrok, który miał zapaść w bliżej nieokreślonej przyszłości?

– Jestem Tegar… A mój towarzysz to Keldan. Czym możemy służyć?

– Do tego jeszcze dojdziemy – kobieta zmarszczyła brwi. – Twój towarzysz jest doprawdy interesującą personą. Ta stara zbroja mówi, że mógł być kiedyś jednym ze świętych wojowników, lecz ta droga jest już raczej dawno za nim. Wielu zbłąkanych spotkałam w moim już i tak zbyt długim życiu. Każdemu z nich starałam się przynieść odkupienie, może i tym razem podołam temu zadaniu.

– Nie pragnę odkupienia – wyszeptał paladyn. Jego głos był ledwo słyszalny, lecz można było wyczuć w nim wielki gniew i żal. – Ani odkupienia, ani przebaczenia, ani wskazania drogi. Wiem, co oznacza odkupienie w ustach kościoła i jeśli mogę wybrać, to wybieram drogę przeklętego.

– Jeszcze mało wiesz synu, bardzo mało…

– Ale wystarczająco – przerwał jej Keldan, który wciąż leżał na pryczy odwrócony twarzą do ściany.

– Matko, marnujesz tutaj czas. W mieście są inni najemnicy, którzy z radością przyjmą twoje zadanie – powiedział kapitan straży.

– Zadanie? – w oczach Tegara widać było wyraźnie zainteresowanie.

– Tak, zadanie – potwierdziła kapłanka. – Kilka dni temu wysłaliśmy wóz zaopatrzeniowy do górniczego miasteczka na północny – wschód, stąd, które zwie się Tanehill. Woźnica wrócił wczoraj, lecz doniósł nam o pewnych niepokojących kwestiach. Według jego słów po mieszkańcach nie było śladu, a cała osada została zajęta przez mroczne siły. Z tego, co mówił, w miasteczku byli sami nieumarli. Nie wiadomo, co stało się z mieszkańcami, ale obawiam się najgorszego.

– Dodatkowo lokalna kopalnia zapewnia nam niezbędny kruszec żelaza, z którego nasi kowale wykuwają broń dla żołnierzy broniących porządku w całym regionie – wtrącił kapitan. – Żelazo co prawda nie jest najwyższej jakości, lecz bez niego na niewiele będziemy mogli sobie pozwolić.

– To niestety prawda, ale najważniejsi są ludzie – kapłanka położyła dłoń na barku kapitana, a ten kiwnął głową w geście zgody. – Również jest prawdą, że w mieście jest wielu najemników, lecz w takiej sytuacji przydałyby się nam umiejętności świętego wojownika. Powiedz synu, czy masz jeszcze w sobie światło?

– Resztki – paladyn odpowiedział wciąż z negatywnymi emocjami w głosie. – Ale nie mam zamiaru wam pomagać.

– Przemyśl to dobrze – matka Avena mimo wyraźnego braku oddania jej szacunku zupełnie nie zwracała na to uwagi, jakby była kompletnie ponad to.

– Mogę wam zaoferować wolność, zapasy oraz sowitą zapłatę… Piętnaście srebrzystników chyba powinno wystarczyć. Oczywiście pod warunkiem, że wyruszycie natychmiast.

Na twarzy Tegara pojawił się szeroki uśmiech. Wyglądał, jakby chciał skakać ze szczęścia. Taka zapłata za jedno zadanie to więcej, niż byli w stanie zarobić w ciągu najbliższych stu dni.

– No dalej, wstawaj – stał nad paladynem niemal, krzycząc mu do ucha. – Załatwimy to szybko i przez następne tygodnie będziemy robić, na co tylko będziemy mieli ochotę.

Paladyn bez pośpiechu podniósł się ze swojej pryczy, okazując w ten sposób, że przyjmuje przedstawione im warunki, a kapitan w tym czasie otworzył ich cele. Następnie odebrali zarekwirowane wyposażenie oraz dostali trochę jedzenia, magicznych mikstur i zwojów, które mogły im się przydać w wyprawie. Przed bramą koszarów kapłanka wyjęła dość ciężki mieszek i dała wcześniej umówione 15 srebrnych monet.

– Tak po prostu? – zdziwił się Tegar. – Nie chciałbym, aby wyglądało, że planujemy to zrobić, ale co jeśli uciekniemy i nie wykonamy zadania?

– Ciebie nie mogę do niczego zmusić, ale obawiam się, że od twojego towarzysza będę oczekiwała świętej przysięgi – Avena spojrzała na Keldana, a on opuścił głowę ze zrezygnowania, po czym zgiął kolano.

– Niech będzie… Ja, Keldan ślubuje wykonać swoją misję, z poszanowaniem świętych zasad, które przyjąłem ja i moi bracia. W imię honoru pokonam przeciwności i przeszkody lub padnę w chwale, którą sprowadził na mnie Arthen.

– Bardzo dobrze – skwitowała kapłanka, patrząc na wstającego świętego wojownika. – Nawet jeśli Ci się wydaje, że te słowa nic nie znaczą dla mnie są błogosławieństwem, które i na was przekaże. Wiedza, że niegdyś wybrałeś drogę patrona honoru raduje me serce. Teraz ruszajcie, droga przed wami daleka, a czas niestety nie jest naszym sojusznikiem.

 

Szlak do Tanehill nie był łatwy, miasteczko leżało u podnóża Gór Granicznych, które stanowiły naturalną barierę Białej Pustyni od reszty kraju. Pierwszego dnia wędrówki nie zamienili ze sobą niemal żadnego słowa. Tegar wyczuwał, że jego towarzysz ma do niego wciąż żal za to, co wydarzyło się noc wcześniej i nie chciał nadwyrężać jego cierpliwości. Paladyn z drugiej strony głowę miał zajętą rozmową z Matką Aveną oraz przysięgą, którą musiał złożyć. Był przekonany, że już na zawsze odciął się od kościoła, jednak to zadanie wróciło jego myśli do czasów, kiedy nie wyobrażał sobie, że to może się przydarzyć.

Nim pierwszy dzień minął zdołali przekroczyć Nurt Thelana i rozbić niewielkie obozowisko na wzgórzu, z którego ciągnął się wspaniały widok na górskie szczyty. Noc była niesamowicie spokojna, bezchmurne niebo oświetlało tysiące gwiazd oraz księżyc, który był niemal w pełni. Liśćmi na drzewach subtelnie poruszał wiatr, a bohaterowie siedzieli przy ognisku, odżywiając się tym, co otrzymali na drogę. Tegar zauważył, że Keldan bezmyślnie wpatruje się w płomienie, jakby tylko one zostały mu na tym świecie. Pomyślał, że to dobry moment na przełamanie ich impasu.

– Właściwie to o co chodzi z tą całą przysięgą? – zapytał, przełamując ciszę. – Myślałem, że takie rzeczy już od dawna nie mają dla Ciebie znaczenia.

– Bo nie mają. To tylko puste słowa, które mają znaczenia dla wyznawców bogów, którzy i tak mają nas gdzieś i nie słuchają co mamy im do powiedzenia.

– Więc jedyne, co nas prowadzi do tej górskiej osady, to zapłata i chęć utrzymania naszej nieskalanej reputacji? – Tegar, wypowiadając te słowa gładził się po lekko zaniedbanej brodzie, w której z łatwością można było wypatrzeć okruchy ostatniego posiłku.

– To i chęć zrobienia tym razem czegoś dobrego! – paladyn popatrzył się w jego stronę z lekkim uśmiechem. Kolejna część nocy minęła im równie spokojnie. Położyli się spać dość wcześnie, żeby równie wcześnie wyruszyć w dalszą drogę.

Kolejny dzień również mijał im bez większych przeszkód i nim słońce zaczęło zachodzić dotarli do swojego celu. U podnóża góry leżała, mała mieścina, na którą w zwykłych okolicznościach nikt nie zwróciłby uwagi. Kilkanaście domostw, pojedyncze większe budynki oraz obietnica spokojnego życia, które z całą pewnością niegdyś wiedli mieszkańcy tego miejsca. Bohaterowie zachowali bezpieczną odległość, aby nikt nie zauważył ich obecności, kryjąc się na niewielkiej skarpie kilkaset metrów od osady. Z daleka wyglądała na spokojną, nawet zbyt spokojną, gdyż z kominów nie unosił się dym oraz faktu, że mimo dość sporej odległości nie mogli zauważyć choćby jednego mieszkańca.

– Od której strony chcesz podejść? – zapytał Tegar.

– Raczej od północy. Widzisz tamten zagajnik? – Keldan wskazał palcem. – Zakradniemy się, nim niemal do samego miasta niezauważeni.

– W takim razie ruszajmy… Szkoda marnować czas – rzucił wojownik, lecz paladyn pozostawał niewzruszony. – No co? Idziesz?

– Lepiej poczekać, odejdźmy trochę od miasta i rozbijmy obóz na tyle daleko, aby dym ogniska nie przykuł niczyjej uwagi.

– Jesteś pewny? W nocy będziemy mieli element zaskoczenia – Tegar z powrotem przykucną obok swojego towarzysza.

– Raczej nie… – Keldan otarł czoło, na którym zaczęły pojawiać się liczne krople potu. – Ciemność nie utrudni zauważenia nas przez nieumarłych, a światło dnia powinno ich nieco osłabić. Jak pójdziemy teraz z całą pewnością stracimy tę przewagę.

– Jak uważasz… W końcu, to ty tu jesteś ekspertem od nieumarłych – zakończył wojownik, po czym bez dłuższego zastanowienia ruszyli wzdłuż gór w stronę rzeki, a gdy mrok niemal całkowicie zapanował nad niebem rozbili kolejne obozowisko.

Tym razem noc nie była tak przyjemna jak ostatnia. Wiatr niósł ze sobą nieprzyjemny lodowaty powiew. Z oddali co jakiś czas słyszeli przeraźliwe jęki oraz wycie. Było pewne, że dochodzą z miasteczka, dzięki czemu Tegar upewnił się, że decyzja o przełożeniu zbadania osady na następny poranek była dobra. W przeciwieństwie do odgłosów dochodzących z północnych regionów w ich otoczeniu było niemal całkowicie cicho. Słyszeli jedynie poruszające się na drzewach liście oraz ich własne myśli, z których najczęstszą było pytanie: Co jutro znajdą pośród starych drewnianych budynków Tanevill?

Późnym rankiem, gdy słońce w całej swojej okazałości powoli przemierzało nieboskłon, zgodnie z planem okrążyli miasteczko i podeszli do opustoszałych budynków od północy. Z bliska miasteczko wyglądało przeraźliwe niepokojąco. Domy były opuszczone w pośpiechu, na talerzach wciąż były resztki jedzenia, które zaczęły zachodzić pleśnią, przyciągając przy tym niezliczoną ilość much, których dźwięk mieszał się z szumem wiatru oraz okiennicami uderzającymi o drewniane ściany budynków. Wszelkie wieści z miasteczka zerwały się już dość dawno temu, jednak na ulicach nie było nawet najmniejszych śladów krwi czy walki, jakby wszyscy mieszkańcy nagle wstali od swoich codziennych zajęć i opuścili swój dom.

Przemierzali kolejne wąskie uliczki, gdy nagle Keldan złapał Tegara za ramię, zatrzymując go, po czym wskazał palcem na jedną z alejek. Stał tam jeden z nieumarłych. Jego skóra była blada jak ściana, gdzieniegdzie była tak cienka, że widać było przez nią jego narządy wewnętrzne, które ku zdziwieniu paladyna wciąż były sprawne. Nieraz widział nieumarłych w swoim życiu i w każdym przypadku byli jedynie pustymi skorupami, które poruszały się wyłącznie dzięki mrocznej magii, czy innym zakazanym rytuałom. Ten, jednak był inny. Nie poruszał się bez celu czekając na ofiarę, którą mógłby zaatakować, lecz stał w miejscu, jakby czegoś strzegł. Widać było wyraźnie, że światło słoneczne mu przeszkadza, jednak nie usuwał się w cień tylko znosił wszelkie niedogodności.

Bohaterowie postanowili, że podkradną się do niego i spróbują ogłuszyć stwora jednak, nim zdążyli to zrobić zostali zauważeni przez kilku kolejnych nieumarłych. Przeciwnicy rzucili się na nich, wydając z siebie przeraźliwe piski. Czas na subtelności się skończył, pozostała im jedynie walka. Keldan próbował przywołać do pomocy światłość, jednak jego wysiłki były nieskuteczne. Moc, którą jako paladyn powinien bez większych problemów władać ostatnimi czasy słabła, przez co coraz częściej zawodziła nawet w takich chwilach, jak ta. Pozostała im jedynie brutalna siła, której zwolennikiem zwykle był Tegar. Przeciwnicy byli coraz bliżej, a wojownik wziął wielki zamach swoim mieczem i jednym celnym ciosem przepołowił najbliższego przeciwnika. Spowodowało to, że pozostali wpadli w jeszcze większą furię, atakując kilofami, młotami oraz wszelkimi prowizorycznymi broniami, jakie mieli pod ręką. Walka była długa i wyczerpująca, ale w końcu ostatni z przeciwników padł.

– To wszyscy? – zapytał zasapany wojownik.

– Zdaje się, że tak, ale taka liczba wrogów nie byłaby w stanie przepędzić wszystkich mieszkańców miasteczka tej wielkości – paladyn przykucnął nad jednymi, ze zwłok uważnie je, obserwując. – To chyba górnicy z kopalni, o której wspominała kapłanka.

– Na to wygląda. Mówiłeś, że nieumarli nie przepadają za słońcem. Kopalnia byłaby najlepszym miejscem, żeby przeczekać dzień.

– Tak, tylko że oni nie wyglądają na zwykłych nieumarłych. – paladyn zmarszczył czoło. – W każdym razie cokolwiek się tu stało odpowiedzi poznamy w kopalni. Ruszajmy, nie możemy marnować dnia.

Nie mieli wiele czasu na odpoczynek. Promienie słońca mogły okazać się dla nich jedynym ratunkiem. Gdyby pod ziemią stało się coś złego zawsze mogli spróbować uciec w światło dnia. Noc nie dawała im tego komfortu. Skierowali się w stronę gór, gdzie znajdowało się zejście do kopalni. Mimo że słońce z całych sił starało się ogrzewać lokalne lasy wydawało im się, że robi się coraz chłodniej. Im dalej szli, tym bardziej drzewa były pozbawione liści, a na łysej ziemi zaczęła się pojawiać czerwona zgnilizna niczym nie z tego świata.

– Widziałeś kiedyś coś takiego – zapytał Tegar, nachylając się nad dziwną substancją i przyglądając się jej dokładnie.

– Nie – rzucił Keldan. – Lepiej tego nie dotykaj, póki się nie dowiemy, co to jest…

Nie musieli iść długo, żeby zobaczyć sporych rozmiarów rozkopany teren na pośród niego wejście do jednego z szybów kopalnianych. Nie było to miejsce ani imponujące, ani wyjątkowo niezwykłe, nie licząc czerwonej zgnilizny. W dodatku nigdzie nie było widać żywej duszy, lecz biorąc pod uwagę to, co spotkało ich w mieście było tym, czego się spodziewali. Teraz nie było już miejsca ani czasu, aby rozważać powrót. Zapalili pochodnie, które czekały przygotowane przed wejściem, jakby dla nich i ruszyli w mrok wąskich korytarzy.

Schodzili coraz niżej i niżej odczuwając wyraźnie nasilający się smród śmierci. Podziemne korytarze były wilgotne oraz momentami tak ciasne, że ledwo co byli w stanie przecisnąć się w swoich zbrojach. Z całą pewnością ciężko uzbrojony rycerz nie dałby rady zawędrować dalej niż kilka metrów od wejścia. Mijali kolejne rozwidlenia z nadzieją, że znajdą drogę powrotną, aż dotarli do sporych rozmiarów sali jak na standardy tej kopalni. Były w niej porozrzucane kilofy, młoty, łopaty oraz inny sprzęt górniczy, który był wykorzystywany pod ziemią. Chcieli się rozejrzeć, lecz, nim zdążyli cokolwiek zrobić wrogowie pojawili się znikąd. Wcześniej nie słyszeli, żeby ktoś ich śledził, czy znajdował się w niewielkiej odległości, lecz liczyli się z tym, że światło pochodni może kogoś zwabić.

Przy każdym wyjściu z pomieszczenia stało przynajmniej dwóch przeciwników, lecz ku ich zdziwieniu żaden nie zaatakował. Nie mieli nawet podniesionych broni. Wiedzieli, że muszą się jakoś przebić do wyjścia, a pozbawieni inicjatywy wrogowie mogli być łatwym celem. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, bo zanim ruszyli z ziemi zaczęły pojawiać się czarne łańcuchy kierowane mroczną magią, które szybko ich obezwładniły. Broń oraz pochodnie znalazły się na mokrej ziemi, a słabnące światło tych drugich padało delikatnie na mroczną postać w kapturze, która podtrzymywała tajemnicze zaklęcie unieruchamiające ich kończyny.

– Davar, zajmij się naszymi gośćmi – usłyszeli kobiecy głos, a jeden z nieumarłych podszedł do nich i mocnymi ciosami w głowe najpierw pozbawił przytomności wojownika, a następnie paladyna.

 

Światło ognia z pochodni niemrawo rozprzestrzeniało się po pomieszczeniu, w którym para bohaterów leżała nieprzytomna. Była to jaskinia nie większa od celi, prawdopodobnie miał to być początek nowego podziemnego korytarza, który został porzucony z nieznanych przyczyn. Wszędzie obecna była wilgoć. Krople zbierały się na sklepieniu, po czym bezwładnie spływały po stalaktytach, by z nich spadać i dźwięcznie uderzyć o równie mokrą posadzkę. Jedna z takich kropel uporczywie uderzała w twarz Tegara, wybudzając go delikatnie przy każdym kolejnym zetknięciu się odrobiny płynu ze skórą jego policzka. Otworzył oczy z grymasem niezadowolenia. Czuł się, jakby dzień wcześniej wyszedł z karczmy po wypiciu zbyt dużej ilości jakiegoś mocnego trunku. Światło obecne w pomieszczeniu nie pozwalało się przyjrzeć dokładnie okolicznościom, w jakich się obudził, lecz z ulgą w sercu udało mu się zauważyć towarzysza, który wciąż nieprzytomny leżał po drugiej części sali. Podobnie jak wojownik był pozbawiony broni, lecz nie pancerza. Tegar spodziewał się, że raczej, jeśli w ogóle się obudzą, to będą skuci, pobici i całkowicie rozbrojeni, jednak taki obrót spraw dawał pewną iskierkę nadziei. Ręce i nogi były unieruchomione więzami, lecz nie były one niczym specjalnym, a uwolnienie się z nich nie mogło zająć dużo czasu.

Wojownik wziął do rąk mały kamyk i rzucił w towarzysza. Paladyn, jednak wydawał się nieugięty w kwestii przebudzenia co spowodowało, że oberwał drugi raz, tym razem nieco większym kamieniem.

– Co jest do cholery? – niemal wykrzyczał, rozglądając się nerwowo, próbując przy tym zebrać myśli.

– Też myślałem, że się już nie obudzimy – odpowiedział wojownik. – Teraz zostało tylko pozbyć się więzów, uwolnić z tej celi, znaleźć naszą broń, pokonać nieumarłych i tę wiedźmę, znaleźć jakieś wyjście z tej cholernej kopalni i może jeszcze zdążymy przeszukać jakąś lokalną tawernę, może zostało tam coś z napitku…

– Mimo wszystko mogliśmy trafić lepiej – mina Keldana wskazywała, że nie najlepiej zareagował na ironię swojego towarzysza, którego udawany entuzjazm zginął, kiedy potężne drewniane drzwi odcinające ich od reszty kopalni zaczęły się otwierać.

W progu zobaczyli tego samego mężczyznę, który pozbawił ich przytomności. Jego ciało, wydawało się lekko nadgniłe, jednak to nie przeszkadzało mu, żeby obdarzyć swoje ofiary szerokim uśmiechem. Był dumny z tego, że powalił obu przeciwników, nie zwracając uwagi na to, że dziwna i zarazem niesamowicie mroczna magia wcześniej pozbawiła ich możliwości obrony. Nawet gdyby nie ona prawdopodobnie byłby ciężkim przeciwnikiem, gdyż wzrostem bardziej pasowałby do ogra, niż do człowieka.

– Dlaczego jeszcze żyjemy? – zapytał Keldan lekko zdezorientowanym jeszcze głosem. Mężczyzna nic nie odpowiedział, lecz zza jego pleców usłyszeli znajomy kobiecy głos

– Sama zadaję sobie to pytanie… Wy idioci… Durnie… Nawet nie wiecie, co zrobiliście i co teraz się stanie…

Wojownik z paladynem popatrzyli na siebie, gdy zza mężczyzny wyłoniła się ta sama wiedźma, która wcześniej za pomocą magii bez problemu ich rozbroiła. Po jej twarzy widać było, że trudno jej się opanować przed buzującą w jej wnętrzu wściekłością, mimo że część jej twarzy zakrywał kaptur. Była niezbyt wysoka, na pewno nie wyższa niż przeciętnego wzrostu kobieta. Jej smukłe i jędrne ciało, które miejscami wystawało spod czarnych luźnych szat zdradzało, że nie mogła być starsza niż dwadzieścia parę lat.

– Nawet nie wiem od czego zacząć – w jej tonie teraz usłyszeli nutkę bezradności jednak wciąż podsycaną ogromną złością.

– Może od tego, co robisz w tym opuszczonym mieście z całą zgrają nieumarłych? – zapytał Tegar.

– Nieumarłych? A czy ja Ci wyglądam na nekromantkę? Oni nie są nieumarli tylko przeklęci, ale do tego jeszcze dojdziemy – odpowiedziała z oburzeniem, zerkając na wojownika krytycznym spojrzeniem.

– Mówiłeś, że to nieumarli… Podobno znasz się na tym, a teraz wychodzimy na idiotów i amatorów.

– Nigdy nie mówiłem, że to nieumarli – odpowiedział paladyn. – To ludzie z Zielonej Doliny tak mówili.

– A Ty jako ekspert po zobaczeniu ich nie uznałeś, że może jednak nimi nie są?

– Podgniłe ciała, ledwo co chodzą, światło im przeszkadza… Zupełnie jak nieumarli, a ekspertem nigdy się nie nazwałem.

– Zamknijcie się obaj! – wykrzyknęła kobieta. – To nie są nieumarli, ale teraz to nie jest ważne. Najpierw gadać co tutaj robicie?

– Wynajęła nas kapłanka Melora z Zielonej Doliny – Keldan odpowiedział, krótko a w jego głosie było widać wyraźną niechęć.

– Zapłaciła dobrze, i to z góry za pozbycie się kilku nieumarłych, jednak jak widać, sprawy trochę się pokomplikowały – dodał wojownik, który był dużo bardziej wylewny, pokazując przy tym więzy na swoich rękach.

– Owszem pokomplikowały się, bo nie zaatakowaliście żywych trupów tylko mieszkańców tej wioski – wiedźma zrobiła krótką pauzę. – Chociaż z wyglądu mogą ich przypominać.

– Jak to mieszkańców wioski? - Keldan wyglądał na mocno zdezorientowanego.

– A na kogo Ci oni wyglądają? Na najeźdźców z gór? - wykrzyczała kobieta coraz bardziej zirytowana po czym zapadła chwila ciszy.

– Co zamierzasz z nami zrobić? – zapytał Tegar

– To, do czego mnie zmusiliście – wiedźma odwróciła wzrok na swojego nadgniłego towarzysza

– Davarze bądź tak dobry i rozwiąż naszych gości.

Rosły człowiek nie był zbyt chętny, lecz w przeciwieństwie do więźniów nie był zdziwiony prośbą kobiety. Wyjął nóż, który w jego dłoni wyglądał na dość mały i jednym ruchem przeciął więzy wojownika, po czym skierował się w stronę paladyna.

– Jestem Atre i niestety potrzebuje waszej pomocy, ale najpierw wyjdźmy z tego obskurnego pomieszczenia…

– A jeśli nie zgodzimy się pomóc? – powiedział pod nosem Keldan.

– To lepiej od razu odejdźcie, skazując setki jak nie tysiące istnień na śmierć – w głosie mrocznej kapłanki znów było czuć złość.

Tegar popatrzył na swojego towarzysza z lekką dezaprobatą, po czym wstał i ruszył za swoimi niedawnymi wrogami. Minęli kilka korytarzy i niezbyt dużych sal, aż w końcu doszli do sporo większej niż wszystkie poprzednie. Były w niej poustawiane stoły, a wszystko było, jakby suchsze i czystsze niż w pozostałej części kopalni. Przy kilku stołach siedzieli ludzie, których stan był podobny do tego, jaki prezentował Davar. W ogniu pochodni było widać liczne rany oraz mniejsze deformacje ich ciał, które raczej nie były spowodowane pracą w tym miejscu.

– Co im się stało? – zapytał wojownik.

– Spadła na nich klątwa. Dokładnie klątwa z mojej ręki. – Paladyn zacisnął pięść w złości, a Atre szybko to zauważyła i postanowiła delikatniej dobierać słowa. – Niestety nie miałem innego wyjścia, a oni sami stwierdzili, że wezmą na barki to ciężkie brzemię, bo widzicie, nie więcej niż tydzień temu Ci mężczyźni dokopali się do pewnej istoty i nierozsądnie ją przebudzili. Szczęście w nieszczęściu akurat przebywałam w lokalnej gospodzie i wyczułam tego stwora, lecz nim tu przybyłam zdołał opanować umysły części górników. Klątwa była na tyle potężna, że jedynym wybawieniem dla nich była śmierć. Po jej sile domyśliłam się, że to nie byle jaki stwór się tu zaczaił tylko prawdopodobnie Demoniczny Lord – podrapała się po czole, robiąc przy tym krótką pauzę. – Bez wątpienia jeden niższych w hierarchii, jednak wciąż śmiertelnie niebezpieczny.

– Skąd to wszystko wiesz? – przerwał jej Tegar.

– Twojemu przyjacielowi się to pewnie nie spodoba, ale w tej chwili mamy czas tylko na prawdę. Od lat praktykuje demonologię i zbieram wiedzę zakazaną przez kościół i prawa większości państw kontynentu.

Paladyn zareagował na te słowa z kompletną obojętnością, jakby nie słuchał swoich rozmówców tylko był w zupełnie innym miejscu.

– Skąd tutaj demon? – zapytał wojownik.

– Prawdopodobnie schował się w jakiejś jaskini wieki temu, gdy armia światła wyzwalała Tel’naer spod ich władzy… Ciężko powiedzieć, od kiedy tu siedzi, ale z całą pewnością przynosi niebezpieczeństwo na całą tę krainę.

– A skąd ta klątwa? Domyślam, się, że nie rzuciłaś jej na tych biednych ludzi przez przypadek – wtrącił Keldan.

– Demon silne oddziałuje na umysły śmiertelnych, nad tymi słabszymi przejmuje kontrolę lub sprowadza szaleństwo, silniejsze mogą mieć halucynację w jego obecności, ale na przeklętych to nie działa. Niestety nie mieliśmy tu kapłanki ani świętego wojownika, który mógłby osłonić ich umysły swoją mocą.

– A na Ciebie? – paladyn wciąż dopytywał z wyraźną nieufnością.

– Ja przez lata trenowałam umysł, żeby taka sytuacja mi się nie przydarzyła. Jak chyba rozumiesz nauka, którą studiuje czasami wymaga kontaktów z podobnymi istotami, ale to teraz nie jest istotne. Istotne jest to, że udało nam się uwięzić stwora za magiczną barierą z tym, że ona słabnie. Powiadomiłam już moich towarzyszy, żeby przybyli tu jak najszybciej, lecz przygotowania i podróż potrwają, a dzięki wam czas nagle nam się skrócił.

– Dzięki nam? My nawet nie widzieliśmy tego demona! – wtrącił Tegar.

– Ale zabiliście czterech naszych ludzi, a bariera utrzymuje się dzięki sile życiowej przeklętych. Jedno życie za jeden dzień bariery. Ci górnicy zgodzili się oddać wszystko w zamian za czas, który jest potrzebny do przybycia moich braci. Z początku było ich piętnastu, sześciu z nich się poświęciło, a wy zabiliście kolejnych czterech, przez co moi towarzysze nie zdążą przybyć tu na czas, nim bestia się wyzwoli – kobieta nagle zamilkła, patrząc na pozostałych przy życiu górników. Widać było po niej, że to, co musiała zrobić nie było łatwą decyzją.

– To co teraz? – paladyn złożył ręce na klatce piersiowej i nieprzerwanie patrzył, czekając, aż kobieta coś powie.

– Możecie odejść tak jak powiedziałam albo pomóc zabić nam demona, ale to nie będzie łatwe. Dam wam trochę czasu na zastanowienie, a Davar przyniesie wam resztę waszego ekwipunku.

Wysoki mężczyzna jedynie skinął głową i poszedł. Ciężko powiedzieć, czy to ze względu na klątwę nic nie mówił, czy też zawsze taki był. Mroczna kapłanka również uczyniła to samo zostawiając bohaterów w osamotnieniu przy jednym ze stołów.

– Myślisz, że mówi prawdę z tym demonem? – Tegar przerwał ciszę

– Myślę, że nie ma powodu, żeby kłamać, chociaż ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił w życiu to zaufał takiej osobie jak ona – paladyn wyglądał na mocno zaniepokojonego. – Jednak Ci ludzie poświęcili się nie bez powodu. Myślę, że powinniśmy to zrobić.

– Takiej osobie jak ona? – dopytał wojownik.

– Czarnoksiężnikowi… To przez takich jak ona nasz świat jest w ciągłym zagrożeniu. Dążą do potęgi za wszelką cenę, nie zwracają uwagi na późniejsze konsekwencje, ciągle igrają z mocą, której nie rozumieją…

– Czy kościół nie robi czegoś podobnego? Przynajmniej po części?

W oczach paladyna rozbłysł płomień. Od czasu odejścia z zakonu nie przejawiał zbytniej miłości do tej organizacji, jednak takie słowa nawet w nim wzbudziły złość. Tym razem zamiast wyżyć się na swoim towarzyszu wziął głęboki oddech i odrzucił ten gniew.

– Kościół zbłądził, ale to zupełnie co innego. Minęło wiele setek lat, od kiedy bogowie ostatni raz stąpali po tym świecie, a w tym czasie kapłani zapomnieli, że ich posługa to niesienie ulgi wyznawcom, a nie zbieranie bogactw… Teraz jednak to nie ma najmniejszego znaczenia, bogowie nas opuścili… jesteśmy sami – Keldan, wypowiadając te słowa wpadł w zadumę, stał się jakby nieobecny, a Tegar nie zamierzał go wyciągać z tego stanu. Mimo wszystko nie trwało to jednak długo, bo kilka chwil później dźwięk rzuconej broni na stół między nimi wybudził go z letargu. Atre znów stała nad nimi razem ze swoim rosłym towarzyszem.

– Możemy na was liczyć? – zapytała z pełną powagą.

– Wygląda na to, że tak. – Tegar odpowiedział błyskawicznie.

– Dobrze… Możecie tego nie wiedzieć, ale jest noc, więc wola demona będzie silniejsza. Atak teraz mógłby okazać się samobójstwem, więc poczekamy do rana. Odpocznijcie na tyle, na ile dacie radę. Po wschodzie słońca nie zostanie nam wiele czasu, aż bariera, za którą jest uwięziony straci swoją moc.

Nocne niebo było niemal pozbawione chmur, a liczne gwiazdy przyglądały się Keldanowi. Paladyn siedział, na niewielkim głazie tuż obok wejścia do szybu kopalnianego, w którym jak mu się zdawało spędzili niemal wieczność, która wprawdzie była jednym dniem. Czuł delikatny powiew wiatru, a wszędzie na około była jedynie cisza przerywana przez pojedyncze powiewy.

– Nie możesz spać? – powiedział, słysząc za plecami kroki.

– Dobrze wiesz, że ekscytuje się przed walką, ale jak widzę tobie tym razem też się to zdarzyło – w głosie Tegara nie było czuć strachu, czy innych negatywnych emocji, jedynie drobną dozę niecierpliwości. – Powiedz mi, przyjacielu czy jesteś pewny, że możesz współpracować z tą całą Atre? W czasie walki nie może być miejsca na wzajemną wrogość wśród sojuszników.

– Rozumiem twoje obawy, ale w takiej sytuacji to, kim jest nie ma znaczenia – skwitował krótko paladyn.

– A co do metod… Twoja światłość w takiej walce mogłaby być bardzo użyteczna. Nie będzie z nią problemu?

– To kolejna rzecz, o którą nie powinieneś się martwić – paladyn wyciągnął dłoń przed siebie, a końcówki jego palców rozjarzyły się czystym, jasnym blaskiem. – Może Arthen widzi, że jestem w potrzebie, a może to kwestia, że nie piłem od wczoraj, nie mam pojęcia, ale jestem pewny, że tym razem nas nie zawiedzie. Wojownik jedynie skinął głową w geście aprobaty oraz się uśmiechnął.

– Idę sprawdzić, jak wyglądają przygotowania naszych nowych przyjaciół. Nie każ nam za długo na siebie czekać.

Noc powoli zaczęła się rozjaśniać, a gdy pierwsze promienie słońca wyjrzały, oświetlając górskie szczyty z szybu wyłonił się jeden z przeklętych. Wyglądał na niechętnego do opuszczenia ciemnej i wilgotnej kopalni, a Keldan, widząc go od razu pomyślał, że czas już nadszedł. Było mu niezmiernie żal jego i jego braci, więc od razu ruszył do podziemi, aby biedak nie cierpiał wystawiony na światło słoneczne. Od razu skierowali się do pomieszczenia, które Atre wybrała na swoją komnatę. Tegar oraz przeklęci już na nich czekali.

Mroczna kapłanka wyglądała, jakby rzucała jakieś zaklęcie, a w dłoni trzymała tajemniczy artefakt. Pozostali jedynie przyglądali się jej z zaciekawieniem, ale gdy przybył Keldan natychmiast przestała i odwróciła się w stronę przybyłych.

– Co to było? – paladyn zapytał, a w jego tonie znów dało się usłyszeć wyraźną nieufność.

– Spokojnie – uśmiechnęła się. – Nic groźnego, to tylko serce demona zaklęte w kryształ. Takie artefakty służą mojemu bractwu do komunikacji na duże odległości.

– A można spytać, z kim się komunikowałaś? – Drążył dalej.

– Ależ oczywiście Sir. Z moim bractwem ma się rozumieć. Umawiałem miejsce spotkania, gdy to wszystko się skończy, ale jego oczywiście wam nie zdradzę. Powinniśmy ruszać, resztę doprecyzujemy po drodze.

Korytarze były wąskie, więc szli kolejno za sobą. Prowadził Davar, który zdawał się znać tą kopalnie jak własną kieszeń. Tuż za nim była Atre, Keldan i Tegar. Oddział zamykali pozostali trzej przeklęci.

– Jeszcze jedna sprawa, co się stanie z tymi górnikami, gdy to wszystko się skończy?

– Umrą – Atre odpowiedziała bez emocji. – Wiedzieli, na co się decydują. Jeśli zostaną tutaj, pod ziemią to możliwe, że zostanie im jakiś miesiąc życia. Na powierzchni w czasie dnia ten czas się skróci do nie więcej niż kilku dni. Oczywiście pozostaje jeszcze podcięcie sobie gardła i uwolnienie od cierpień natychmiast, ale to już ich decyzja.

Tegar, słysząc te słowa popatrzył na twarze swoich towarzyszów z dużym żalem w sercu, jednak oni zdawali się być zupełnie obojętni na los, jaki ich czeka. Byli skupieni na swojej misji, a to, co się z nimi stanie później nie miało najmniejszego znaczenia. Powoli zbliżali się do masywnych drzwi, przed którymi w magicznym kręgu leżał jeden z przeklętych niemal odarty z życia. Atre pochyliła się nad nim, szepcząc słowa jednak na tyle głośno, że wszyscy byli w stanie je usłyszeć.

– Uwalniam Cię od klątwy – powiedziała, wyjmując sztylet i przykładając go do szyi młodzieńca, który ledwo co mógł otworzyć oczy. Keldan chciał zareagować jednak Davar chwycił go za ramię i jednym spojrzeniem przekazał, aby tego nie robił. Kobieta przeciągnęła ostrze po szyi biedaka, a na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech.

– Tak trzeba było zrobić – powiedziała tonem niemal wypranym z uczuć. – Bariera padnie za kilka chwil. Pamiętajcie, że jedyne, co musicie zrobić, to zająć demona na tyle, żebym była w stanie dopełnić rytuał, który zniszczy jego esencje.

– Co to za rytuał? – zapytał Keldan lekko podniesionym tonem. Był mocno zaskoczony, bo wcześniej Atre nie wspomniała o nim nawet słowem.

– Wyjaśnię po walce…

– Wyjaśnisz teraz!

– No dobrze…. – mroczna kapłanka westchnęła głęboko. Wyraźnie nie była zadowolona z postawy nowego sojusznika. – Nie mamy czasu na szczegóły… Esencja to dusza demona, a rytuał ją zniszczy. W innym przypadku nie pozbędziemy się go na stałe, gdyż zabicie jego cielesnej powłoki jedyne odeśle esencje do otchłani, gdzie się odrodzi. Davar pomoże wam w zajęciu się bestią. Pozostałych dwóch będzie mnie chroniło, gdyby bestia rzuciła się na mnie. W czasie odprawiania rytuału będę całkowicie bezbronna. Ostatni z górników niestety będzie musiał poświęcić swoje życie, aby inkantacja się udała…

Keldan nie był zachwycony tym, co usłyszał, zastanawiał się, czy kobieta nie ukrywa czegoś jeszcze, lecz nie było na to czasu. Gdy tylko skończyła mówić drzwi powoli zaczęły się otwierać. Paladyn uniósł swoją dłoń, a na niego i Tegara spłynęło światło niczym od samych bogów. Mężczyzn zaczęła odsłaniać delikatna poświata, zbyt słaba, aby rozjaśnić pomieszczenie, ale na tyle mocna, aby byli dobrze widoczni. Sala przed nimi była całkowicie skąpana w mroku. Wszędzie było czuć złowrogą atmosferę.

Drużyna powolnym tempem zaczęła przekracza próg pomieszczenia, wchodząc w całkowitą ciemność, która jeszcze bardziej potęgowała ich nerwowość. W pierwszej linii szedł Tegar, ściskając w obu dłoniach swój wysłużony wielki miecz. Tuż za nim szedł Davar uzbrojony w potężny młot, którym z łatwością można było rozłupać czaszkę jednym uderzeniem, jednak w rękach tego olbrzyma wyglądał na zwykłego rozmiaru narzędzie. Po jego prawej był Keldan, który osłaniał tę flankę tarczą, a w drugiej ręce trzymał ostrze. Aura paladyna wciąż wydawała delikatne światło, lecz w tym miejscu wydawało się nieco słabsze niż przed wrotami. Za nimi po środku była Atre otoczona przez pozostałych trzech przeklętych. Gdy cała drużyna przekroczyła wrota kapłanka uniosła dłoń, szepcząc słowa w nieznanym nikomu języku, a ze ścian wokół nich zaczęły się wydobywać niewielkie zielone płomienie, które rozświetlały coraz głębsze rejony pomieszczenia. Sala była szeroka na kilka metrów i znacznie dłuższa, a po jej bokach wzdłuż ścian stały okrągłe kolumny, które wspierały dość wysoko zawieszony sufit. Z całą pewnością było to największe pomieszczenie w całej kopalni.

Trochę to trwało, lecz płomienie w końcu dotarły do końca ścian, oświetlając swą niepokojącą barwą obrzydliwego stwora, który stał do drużyny śmiałków tyłem. Posturę miał niemal ludzką, lecz znacznie większą, mimo że był mocno zgarbiony. Liczył sobie prawie trzy metry wzrostu. Część ciała była pokryta czarno-czerwoną łuską, spomiędzy której wydobywa się spaczona poświata, jakby pod skórą zamiast organów miał żywy ogień. Pozostała część pokryta była podklejonym futrem, które pokrywało tył głowy oraz plecy w miejscu, gdzie powinien znajdować się kręgosłup. Łapy były zakończone szponami, których nie powstydziłaby się żadna znana im dzika bestia. Powoli zbliżali się do niego starając się nie hałasować, lecz demon pociągnął kilka razy mocniej nosem, jakby ich zwęszył i wydał z siebie głośny ryk. Błyskawicznie odwrócił się do przeciwników, a w jego ręce, jakby znikąd pojawiło się ostrze rozżarzone demonicznym ogniem, który również rozbłysł w jego oczach. Nie tracąc chwili zaszarżował w stronę śmiałków, którzy błyskawiczne przybrali bojowe postawy.

Atre stojąca nieco dalej zaczęła za pomocą swojej laski rysować na ziemi magiczny krąg, który był niezbędny do wykonania rytuału. W jego środku znajdował się jeden z przeklętych, pozostałych dwóch strzegło kapłanki, gdy reszta śmiałków stanowiła ścianę, której potwór miał nie przekroczyć. Tegar przeturlał się po ziemi, unikając potężnego ataku, a Davar, który w tym czasie zszedł na lewą stronę wyprowadził potężny atak swoim młotem, który trafił przeciwnika prosto w głowę. Demon chwilowo stracił równowagę, przez co wyprowadzone przez niego kontruderzenie zostało zablokowane tarczą przez Keldana. Mimo że nie było tak silne jak być powinno spowodowało paladynowi i tak ogromne trudności. Tegar nie marnował czasu i zaatakował z prawej, gdy bestia była skupiona na jego pozostałych towarzyszach. Siła uderzenia była duża, jednak nie zdołał przebić łusek stwora, powodując jedynie drobne rany. Mimo dobrego początku demon szybko przejął inicjatywę i wciąż głośno rycząc wyprowadzał kolejne ataki. Kopnięciem chwilowo pozbył się Tegara z pola walki, po czym skupił się na Davarze. Olbrzym mimo swoich rozmiarów nie dorównywał mu siłą, przez co musiał szybko zejść do defensywy, w której starał się go wspierać Keldan.

W tym czasie Atre zaczęła wypowiadać inkantację. Magiczny krąg rozbłysł magiczną energią, której natura nie była mocno oddalona od spaczonej energii demona. Ten od razu zwrócił na to uwagę i uderzeniem głową ogłuszył Davara, żeby zaraz potem skierować swoje ostrze w stronę paladyna. Keldan zasłonił się tarczą przed atakiem znad głowy, ograniczając swoje pole widzenia. Cios był na tyle silny, że człowiek padł na kolano. Moment skupienia się demona na innych celach chciał ponownie wykorzystać Tegar, który wykonał mocny atak z wyskoku, lecz gdy jego miecz miał trafić demona ten rozpłynął się we mgle śmierdzącej niczym siarka. Wojownicy stanęli do siebie plecami nerwowo rozglądając się po sali. Nie wiedzieli, z której strony potwór zaatakuje, lecz on nie był nimi zainteresowany. Pojawił się tuż przy magicznym kręgu i nim przeklęci zdążyli zareagować jeden został przecięty ognistym mieczem na pół, a drugi, który znajdował się w magicznym kręgu został spopielony przed zielony płomień, który demon wypluł ze swojego pyska. Ostatni, próbował zaatakować kilofem, ale stwór był i na to przygotowany, łapiąc narzędzie za trzonek, który pod uściskiem złamał się w pół. Demon uderzył swoim mieczem od góry, odcinając człowiekowi prawą rękę z taką siłą, że ostrze wbiło się jeszcze dość głęboko, aż doszło do żeber. Górnik kupił niewiele czasu, ale na tyle, żeby Atre zdołała wyczarować barierę, która uchroniła ją przed kilkoma kolejnymi atakami, a gdy ta osłabła pozostali przy życiu sojusznicy zdołali przybiec jej z pomocą.

– Co teraz? – wykrzyczał Tegar zaspanym głosem.

– Rytuał przepadł – odpowiedziała Atre. – Nie mamy wyjścia, musimy go zabić w tradycyjny sposób.

Pozostali przy życiu natarli na potwora z całą siłą, spychając go do defensywy. Splugawiona magia Atre mocno pomagała w walce jednak kontrataki demona były niezwykle ciężkie do sparowania. Spowodowało to impas, w którym ani jedna, ani druga strona nie mogła uzyskać znaczącej przewagi, aż do momentu, gdy stworzenie znów się rozpłynęło w powietrzu. Tym razem przeniósł się, na drugą stronę sali. Wojownicy ruszyli za nim, na co bestia liczyła. Wyciągnęła dłoń do jednego z magicznych płomieni, który stworzyła mroczna kapłanka, wysysając z niego moc, po czym wystrzelił ognistą kulę spaczonego płomienia. Keldan odepchnął Tegara, by przyjąć atak na swoją tarczę. Wybuch był na tyle silny, że paladyna odrzuciło i uderzył w jedną z kolumn, krusząc jej podstawę. Tegar, widząc co spotkało jego towarzysza wpadł w bitewny szał. Jego ataki nabrały jeszcze większej siły oraz szybkości. Kolejne pchnięcia i cięcia zbrojnego sprowadziły demona do defensywy. Cały czas osłaniał go Davar, blokując część uderzeń oraz Atre, której bariera została przywołana teraz wokół wojownika.

Trójka bohaterów walczyła z całych sił, gdy Keldan leżał pozbawiony przytomności, jednak ten stan nie trwał długo. Po chwili paladyn zdołał wstać na nogi. Ujrzał, że jego sojusznicy całkiem nieźle sobie radzą, więc szybko podbiegł do ciężko rannego przeklętego i próbował go uleczyć, sprowadzając na niego moc światła. Nałożył dłonie wypełnione świętą energią, lecz rany zamiast się zamknąć rozrosły się, a ciało górnika przeszył ogromny ból.

– Co Ty robisz idioto? – wykrzyczała Atre, patrząc w jego stronę. – On już jest martwy, był martwy od tygodnia, a jeśli nie skupisz się na tym, na czym miałeś będzie jeszcze bardziej martwy, a my razem z nimi.

Słysząc te słowa święty wojownik wstał z kolan i ruszył do bitwy, a kobieta lekko się cofnęła. Popatrzyła na ledwo trzymającego się życia górnika, który miał na twarzy grymas bólu. Wyciągnęła w jego stronę rękę, wypowiadając magiczne słowa. Nagle z jego ciała zaczęła się wydobywać mroczna energia, którą kapłanka zbierała w swojej dłoni, powodując przy tym tak gigantyczny ból u człowieka, że jego krzyki przez chwilę zagłuszyły nawet demona. Wszystkich, którzy byli przy życiu ten widok przeraził, lecz w tej chwili cel uświęcał środki. Gdy Atre zdobyła całą potrzebną energię krzyk bólu ustał, a ona wypuściła tę moc w stronę demona, zadając mu poważne obrażenia i ciskając, nim w ścianę, która znajdowała się tuż za nim. Ta pod wpływem kontaktu z bestią popękała. Tę chwilę wykorzystał Davar, przyciskając szyję potwora trzonkiem swojego młota do skały. Keldan, widząc to postanowił wykorzystać swoją tarczę w tym samym celu, przyciskając jego tors oraz wbijając swoje ostrze w rękę, w której trzymał płonący miecz, przyszpilając ją. Atre wykorzystała magiczne łańcuchy, aby unieruchomić drugą rękę bestii. Tegar, wykorzystując chwile wykonał potężny zamach swoim mieczem, celując w dolne części głowy stwora. Kaldan, widząc to puścił swój miecz, wyciągając dłoń w stronę towarzysza i błogosławiąc ostrze wojownika, które spowiło się złotym blaskiem. Cios był śmiertelny, przecinając ciało potwora na wysokości brody.

– Odsuńcie się – wykrzyczała Atre, gdy ciała demona zaczął wydobywać się zielony ogień, zmieniając je w popiół. Davar wykończony walką padł niemal na kolana, ale w ostatniej chwili złapał go Tegar. Przywódca górników był wycieńczony, lecz na jego twarzy pierwszy raz od dawna zapanował spokój. Wojownik delikatnie pomógł mu usiąść, a w tym czasie Atre podeszła do tego, co zostało z demona. Magiczną siłą rozpędziła lekko popiół, w który obróciło się jego ciało odkrywając kryształ. Jego wnętrze było nasycona krwistą czerwienią, a krawędzie czarne jak sama otchłań. W dodatku wyglądały na ostre niczym dobrej jakości sztylet.

Mroczna kapłanka wyciągnęła po niego rękę, lecz, gdy już go prawie miała błyskawicznie cofnęła dłoń, jakby została porażona tajemniczą siłą.

– Co to za cholerstwo? – zapytał Tegar, rozkładając dłonie, lecz Atre zupełnie zignorowała jego pytanie.

– Sir Keldanie – powiedziała z ironią w głosie. – Możesz pomóc?

Paladyn niechętnie ruszył w jej stronę, pochylając się nad tym, co jeszcze do niedawna było ich śmiertelnym wrogiem. Kryształ wzbudził w nim spory niepokój. Nim zdołał go okazać kobieta kontynuowała swoja wypowiedź.

– To pradawna magia i sama nie dam rady jej wykonać – mówiąc to obdarzyła paladyna deprymującym spojrzeniem. – Niestety jesteś jedynym tutaj, który może pomóc w zapieczętowaniu tego artefaktu, jednak ostrzegam, że nigdy tego nie robiłam. Na początek musisz…

– Daj mi jeden powód, dla którego miałbym znów uczestniczyć w twoich nienaturalnych obrzędach.

– Tylko jeden? – w głosie Atre znów było słychać ironię. – A chcesz to tutaj zostawić? Jak sam widziałeś, lepiej nie dotykać tego ręką. Ten przedmiot może być niezwykle niebezpieczny i musimy go zapieczętować, a do tego potrzebuje, żebyś przestał być takim sztywniakiem i przyzwał nieco światłości.

– Obym tego nie żałował… – paladyn, mówiąc te słowa spuścił głowę w geście rezygnacji i wyciągnął dłoń, która znów zaczęła błyszczeć czystą, złotą energią. Nie podobało mu się to, z kim współpracuje, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Atre rozpoczęła swoje zaklęcie, które mieszało światłość oraz mrok jej magii. Wyglądała, jakby płynnymi ruchami pobierała część czystej energii z dłoni paladyna i przeplatała ją ze swoją mocą, tworząc coś, co przypominało kokon. Nagle z miejsca, w którym znajdował się kryształ wystrzelił jasny błysk, który na krótką chwilę wszystkich oślepił.

Gdy wzrok wrócił ujrzeli przed sobą czarno – złotą kulę o idealnie ociosanych, gładkich krawędziach.

– Chyba jestem tutaj jedyną kompetentną osobą, żeby to przechowywać – powiedziała, chwytając kulę w dłoń, lecz nim zdołała ją zabrać przeszkodził jej Keldan.

– Chyba nie sądzisz, że pozwolę Ci ją ot tak zabrać. Co chcesz z nią zrobić?

– To nie twoja sprawa – powiedziała podniesionym tonem, wyrywając swoją rękę z uścisku paladyna. – Zabiorę ją tam, gdzie nie będzie stanowiła zagrożenia.

– Nie licz na to – krótko spuentował paladyn.

Atre spojrzała na Tegara, ale on tylko wzruszył ramionami.

– Na mnie nie patrz – z ust wojownika było słychać obojętność.

– No dobrze rycerzyku. Powiedzmy, że oddam Ci cokolwiek, to jest i co wtedy będziesz chciał z tym zrobić?

– Zniszczyć… Cokolwiek, to jest to nie należy do naszego świata.

– Ależ oczywiście… No tak… To może pochwalisz się wszystkim, w jaki sposób chcesz tego dokonać – prześmiewczy ton kobiety, lekko frustrował Keldana, lecz ten nie chciał tego okazać.

– W Telvin jest największa świątynna biblioteka w królestwie. Tam znajdę sposób lub kogoś, kto mi w tym pomoże.

– No tak… No tak… – Atre z grymasem na twarzy wsadziła kulę w dłoń paladyna. – Jest twoja, ale chcę to zobaczyć. Do czasu zniszczenia kuli będziemy podróżować razem wspólniku.

To nie było to, co Keldan chciał osiągnąć. Spojrzał na Tegara, licząc, że ten pomoże mu pozbyć się nowej towarzyszki, lecz wojownik nie chciał się w to mieszać.

– Na mnie nie patrz – powtórzył, wzruszając ramionami po raz kolejny.

– W takim razie postanowione – powiedziała w pełni dumna z siebie. – Nie macie co liczyć, że szybko się ode mnie uwolnicie. A teraz chodźmy z tej przeklętej dziury… Mam już dość tej wilgoci…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • MKP 27.09.2023
    "Czuć było tu zapach pieczonej dziczyzny wydobywający się z kuchni, która idealnie pasowała do zimnego złocistego piwa, - że zdania wynika, że kuchnia pasuje do piwa🧐🧐"

    "potyczek, a w miejscu, gdzie powinny znajdować się insygnia zakonu było jedynie puste miejsce." - może drugie miejsce wymienić na "świeciła jedynie pustka"

    Ogólnie bardzo dobrze napisane, ale zalecam dzielić rozdziały na mniejsze kawałki😎😎
  • Tel 27.09.2023
    Dzięki za konstruktywną krytykę. Rzeczywiście jak się czyta te zdania to brzmią trochę bez sensu :) Co do dzielenia na mniejsze kawałki to wiem, że wtedy pewnie miałby większe wyświetlenia, ale nie za bardzo mi na tym zależy. Piszę, wrzucam, jak komuś się spodoba to fajnie. Jeszcze raz dzięki, że chciało Ci się czytać te wypociny :)
  • MKP 27.09.2023
    Tel jeszcze całych nie przeczytałem 😉 Ale to porządny tekst więc dokończę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania