Biel i Czerń: rozdział pierwszy
— Musisz wypić jeszcze co najmniej pintę krwi, Rayne, żeby…
Opierający dłonie na kolanach pochylony mężczyzna kołysał się na piętach.
— Porzygam się, Eis. — Kaszlnął.
— Pół litra i trochę, Rayne. Popatrz, jaki piękny las. — Ciemnowłosy mężczyzna w starej, wojskowej kurtce dłubał patykiem w ściółce. — Liściasty. Same dęby i jawory. A tam dalej, Rayne… — Wskazał ręką. — Akacja.
Rayne wyprostował się, sięgnął do kieszeni spranej, sztruksowej katany i wyciągnął z niej dwupintową flachę, z której pociągnął zdrowo.
Eis nie przeszkadzał. Wsłuchiwał się w łagodne dźwięki lasu: stuk dzięcioła, skrzypienie drzew… i żłopanie Rayne'a. Gdy flacha była pusta, Rayne upuścił butelkę na ziemię.
— Ej, nie śmiecimy tutaj! — Eis klepnął sztruksowe ramię.
— Rozejrzyj się.
W promieniu kilkunastu metrów od nich rozpościerały się, usypane z setek identycznych butelek, dwa półokrągłe wały wysokości człowieka.
— Jesteśmy lepsi od tych śmieciarzy, Rayne.
— Lepsi... — odpowiedział zamyślony tamten.
— Co? — nie zrozumiał Eis.
— Ty — powtórzył. — Ty jesteś “lepsi”.
Eis prychnął, podniósł butelkę i schował do kieszeni. Gdy odchodzili, kolejne liście spadały z drzew na wielkie sterty przezroczystego szkła.
Jesień, pomyślał obserwujący dwójkę z oddali Czarny Pies. I znowu to samo, od początku. Westchnął, schował trzy puste butle w kieszenie czarnego jak mrok płaszcza i odszedł w przeciwnym kierunku niż tamci.
Nadszedł czas, by naostrzyć noże i przygotować rytualne misy, pomyślał, patrząc na niebo i pozwalając lekkim podmuchom wiatru poruszać jego siwiejącymi już wąsami.
I było jak zwykle.
Gdy tylko skończył szorować i układać misy i butelki, nacierać olejem fartuch i ostrza, gotowa na śmierć sarna przyszła do niego sama. Utykająca, stara, ślepa na jedno oko… jakby tego było mało, rak zżerał jej szyję i podniebienie. Odsłonięte tkanki śmierdziały ropą i rozkładem.
Sama końcówka, pomyślał.
Skłoniła się zatrwożona, pierwszy raz w życiu widząc Kata w pełnej krasie, z narzędziami połyskującymi w promieniach zachodzącego słońca. Ów odwzajemnił ukłon, wkładając w to serce i duszę, by sarna nie poczuła się jeszcze gorzej lub, co gorsza, by nie spróbowała zrobić krzywdę im obojgu. Wyciągnął ku niej łapę.
— Jak ci na imię? — spytał.
— Agnes. — Głos sarny zabrzmiał chrapliwie, jej nogi zadrżały niekontrolowanie.
Minęła chwila, zanim podeszła bliżej i oparła głowę zdrową stroną na jego łapie.
— Oddaję twe ciało w opiekę nicości, Agnes — wyrecytował z pamięci Czarny Pies, Kat Szarego Lasu.
Trzymanym w drugiej łapie długim i cienkim, acz ostrym nożem z brązu, sprawnie spenetrował jej klatkę piersiową i rozciął serce na dwoje. Krew pociekła w dół ostrza, barwiąc szkarłatem srebro misy.
— Już, już… — powtarzał cicho, aż iskra życia w oku sarny zmatowiała i zgasła całkowicie. — To już koniec, Agnes.
Zmrok zapadł już w pełni, a on wciąż patrzył na stojącą jeszcze, martwą sarnę. Pozostawało jeszcze przelać zawartość misy do kryształu i wyryć jej duszę w odpowiednim miejscu na Korzeniach.
— Agnes — powiedział cicho, oddając ciemnej nicości również jej imię.
Nie trzeba było mówić głośno, wiedział o tym. Nicość miała doskonały słuch. Usłyszała też oddalający się trzepot skrzydeł.
Siedzący na monolitycznym głazie gawron krakał cicho, zdając relację z przebiegu ostatnich wydarzeń. Omszały, stary głaz drżał delikatnie, ilekroć ptak poruszył jakąś istotną kwestię. Ostatnio wibrował coraz częściej.
Z pewnością miała w tym udział erozja. Wystający ze skraju lasu monolit codziennie spotykał niesiony wiatrem piach, odrobinka po odrobince wycierający ledwo widoczne już symbole.
Głaz czekał.
Już się zaczęło.
Komentarze (10)
Pozdrawiam, nie oceniam :)
Podobno takim nieoficjalnym rytuałem w rzeźniach wobec nowego pracownika, jest wypicie przez niego świeżej krwi dopiero co zabitego stworzenia. Myśliwi też mają swoje zawiłe tradycje, a w czasie mszy kościelnych, to jest już pełen wypas rozmaitości :) Pzdr
To mi się spodobało:
"Omszały, stary głaz drżał delikatnie, ilekroć ptak poruszył jakąś istotną kwestię. Ostatnio wibrował coraz częściej."
Tekst ciekawy, choć wiadomo. Tu i tam bym coś wyciął lub synonimu poszukał. Ale to ja. Są długie kreski. Jest więc (może nie tyle progres) co zadbanie o tę często pomijaną stronę.
Całkiem ok, ale bardziej od pojawienia się sarny.
https://domeny.pl/whois.html wpisz opowi.pl
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania