Czarownica - Część 2
„Nic nie trwa wiecznie, jednak nieszczęścia ciągną się latami.”
„Czarownica” Część II „Z jednego więzienia w drugie”
Jestem więźniem Stosu. Nigdy nie przestałam nim być i nigdy się od tego nie uwolnię. Nazywam się Wiktoria Janowiec, a moje życie to piekło.
Rok dwutysięczny przyniósł ogromne zmiany. W końcu powoli wkraczamy w dwudziesty pierwszy wiek. Nowy rząd postanowił wyprać brudy poprzedniego, co między innymi wiązało się z likwidacją „Stosu”. Tak właśnie ja i garstka ludzi, którzy przeżyli to samo piekło, zostaliśmy uniewinnieni i opuściliśmy więzienie, chociaż tak naprawdę, już nigdy nie będziemy mogli nazwać się wolnymi ludźmi. Zbyt wiele złego nas spotkało.
Niektóre rany prowadzą nas prosto do śmierci, z reszta jesteśmy w stanie wygrać, wrócić do pełni sprawności fizycznej. Jednak po każdej walce zostają ślady, blizny, które nie pozwalają nam zapomnieć o przeszłości. Najokropniejsze z nich niszczą naszą psychikę, doprowadzają do szaleństwa, nie pozwalają żyć.
Są rzeczy, których nigdy nie będziemy w stanie wymazać z pamięci. Jednym z takich obrazów, który na zawsze utkwił w mojej głowie, są twarze ludzi, którzy znaleźli mnie w celi. W ich oczach widziałam przerażenie, strach i obrzydzenie. Najmłodszy z trzech mężczyzn, stojących w drzwiach do mojego świata, po prostu zwymiotował. Drugi przybrał kolor ściany, na tle której stał jak wryty, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia. Trzeci krzyknął z przerażenia i schował się za szarym murem. Wtedy nie potrafiłam zrozumieć tych reakcji. Prawdę mówiąc były mi obojętne. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to, co zobaczyli, było najprawdopodobniej najgorszym koszmarem, jaki kiedykolwiek ich nawiedził. Jestem pewna, że podobnie jak ja, nigdy nie zapomną momentu, kiedy otworzyły się ciężkie, metalowe drzwi do celi numer trzynaście. Leżałam wtedy na podłodze, w cuchnącej, lepkiej kałuży własnych odchodów. Nie byłam w stanie się poruszyć, od wielu dni nic nie jadłam. Jęczałam tylko po cichu, męczona drgawkami i omamami, z trudem oddychałam. Błądziłam we mgle. Stałam na granicy dwóch światów. Nie miałam żadnego wpływu na to, po której stronie upadnę.
Te wszystkie lata spędzone w celi sprawiły, że prawdziwym więzieniem stały się mój umysł, ciało. Słaba, przykuta do łóżka, praktycznie bez mięśni, podłączona do kilku kroplówek, nie miałam prawa przeżyć. Bałam się własnego cienia. Odurzona lekami, przez jakiś czas leżałam w szpitalu. Dookoła mnie wyczuwałam zapach chemikaliów, leków, od czasu, do czasu czułam coś, co znam bardzo dobrze, zapach śmierci, która ku zdziwieniu lekarzy, szerokim łukiem omijała moją salę. Słyszałam ich rozmowy, szeptali do siebie, porównywali mnie do bitego od narodzin psa, niewiele się mylili. Nie potrafili sobie ze mną poradzić, przerażałam ich. Nikt nie próbował mi pomóc, zrozumieć co dzieje się w mojej głowie. Łatwiej było oddalić problem i wstrzyknąć do mojego organizmu coś, co sprawiło, że przespałam prawie cały pobyt w tej strasznej placówce.
Powoli wracało do mnie życie. Każdy, kto znał chociaż w drobnej części moją historię był zdumiony, nie potrafił uwierzyć, że w ogóle oddycham, a co dopiero w to, że zaczynam podnosić się z łóżka o własnych siłach. Fizycznie nie czułam się źle, jednak moja psychika zbyt mocno ucierpiała. Cały czas bałam się najdrobniejszych hałasów, które raniły moje uszy, uderzały w nie, jak młot w kowadło. Wpadające przez wielkie okno, do przerażająco białego pokoju, promienie światła wkręcały się w głąb mojej czaszki, próbowały rozsadzić moje oczy. Najbardziej jednak przerażali mnie ludzie. Spałam pod łóżkiem, ponieważ tylko tam czułam się w pełni bezpieczna. Zamknięta we więzieniu własnego umysłu, nie potrafiłam, nie chciałam się z niego wydostać.
Pewnego ranka znalazła mnie tak pielęgniarka. Jej głośny krzyk, wołanie lekarza, przypomniały mi najgorsze chwile. Jakby jeden z oprawców wołał innych, żeby popatrzyli jak mnie krzywdzi, jak z całej siły, butem z metalowymi wstawkami, przydeptuje moją i tak już zniekształconą przez tortury dłoń, ponownie łamiąc wszystkie kości. Jak uderza mnie mocno w twarz, po czym przygniata własnym ciężarem, żeby później dobrać się do tego, co było we mnie najcenniejsze. Pierwsze dni więzienia, dawno zapomniane demony wróciły. Zaczęłam krzyczeć. Blondynka w białym fartuchu kucnęła przede mną i wyciągnęła dłoń. Była młoda i bardzo wrażliwa, starała się mi pomóc. Jednak ja widziałam zupełnie coś innego. Przed moimi oczami ukazał się potwór, który za chwilę zada mi niewyobrażalny ból. Usłyszałam stukanie butów. Lekarze biegli w stronę Sali. Ale ja w tej chwili znajdowałam się w celi numer trzynaście. Zakryłam uszy, zamknęłam oczy i kopnęłam na oślep. Potwór przewrócił się na plecy, chwytając się jakiegoś metalowego stojaka, przewracając go i robiąc ogromny hałas. Wrzeszczałam z całych sił, wszyscy ludzie będący w pobliżu, zbiegli się w jedno miejsce, gapiąc się na mnie, jak na wariatkę. Właśnie tym dla nich byłam. Nie człowiekiem, który potrzebuje pomocy. Byłam zwykła wariatką, którą trzeba uśpić, związać i zamknąć. Wyślizgnęłam się z kryjówki i stanęłam przed nimi wszystkimi. Przez łzy widziałam tłumy ludzi, tych samych, którzy byli na egzekucji mojej matki, rzucali w nią kamieniami i domagali się długiej, bolesnej i widowiskowej śmierci. Wpadłam w szał i chwyciłam leżący na ziemi stojak. Machałam nim na wszystkie strony, co chwilę czując lekki opór i słysząc krzyki, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Po krótkim czasie zrobiło się pusto, cicho. Coś wbiło się w moją chudą szyję. Obraz się rozmył i ogarnęła mnie ciemność.
Cisza, spokój, szare, puste ściany, dziwnie znajomy sufit, szerokie i twarde łóżko pod moimi plecami, chłód, który chłonęłam całym ciałem, zapach wilgoci, brak okien i ciemność. Tak wyglądał raj, w którym się znalazłam, izolatka. Wiedziałam, że szczęście nie może trwać długo. Była to tylko cisza przed burzą. Zamknęłam oczy i wyciszyłam wszystkie zmysły. Spałam jak niemowlę.
Kolorowe tapety na ścianach, dziwnie gładki, błękitny sufit, słońce walczące z pomarańczowymi zasłonami, w malutkim, białym oknie. Wąskie i miękkie łóżko, w którym czułam się, jakbym tonęła. Jak można żyć w tak obskurnym miejscu? Tylko pasy, którymi byłam przywiązana, przypominały mi o przeszłości. Byłam sama, w dziwnym, nieznajomym miejscu. Przypomniała sobie o mnie rodzina, która dawno temu wyrzekła się dwóch młodych czarownic. Przygarnęli mnie do siebie ze szpitala, kiedy tylko dowiedzieli się o odszkodowaniu, które otrzymałam za to, co spotkało mnie w „Twierdzy”. Kochana ciocia, nikt nie znęca się nad ludźmi tak jak ona. Ta staruszka o anielskiej twarzy i oczach szatana, każdego dnia starała się, żeby nie brakowało mi rozrywki. Aniela, bo tak ma na imię, uwielbia palić papierosy. Robi to bez przerwy, ale jeszcze bardziej kocha gasić je na moim ciele, szczególnie na dekolcie i brzuchu. Kiedy to robi, w jej oczach widać drobne promyki szczęścia. Ta kobieta ma sześćdziesiąt osiem lat a mimo to jest pełna energii. Wydaje mi się, że napędza ją nienawiść do świata. Mroczna siła, która nie pozwala jej się zestarzeć. Jest jeszcze wujek Antoni. Poczciwy, cichy siedemdziesięciolatek. Jego ulubiona rozrywka to wyżywanie się na mnie za swoje niepowodzenia w życiu. Nikt nie bije tak jak on. Potrafi jednym uderzeniem sprawić, że cały świat znika sprzed twoich oczu. Ogarnia cię ciemność, pustka. Wbrew pozorom jest to całkiem przyjemna chwila, w której nic nie czujesz. Żadnego bólu, cierpienia, strachu przed tym, co przyniesie jutro. Po prostu spowija cię mgła, nicość w której możesz odpocząć.
Wczoraj Staruszkowie zostawili mnie samą w domu. Postanowili wyjechać z Polski, zwiedzić Europę. Takie malutkie wakacje dwójki emerytów, sfinansowane z mojego odszkodowania. Na pożegnanie dostałam prezent. Zdziwiło mnie to, jak bardzo byli dla mnie mili, jednak szybko domyśliłam się, co znajduje się w różowym pudełku, które właśnie trzymam na kolanach, spisując ostatnie zdania mojej historii. Można to porównać do naszyjnika, w końcu ciocia, zanim zniknęła za drzwiami, powiedziała, że będzie prześlicznie wyglądał na mojej szyi.
Podobno samobójstwo to największy akt tchórzostwa. Osobiście nie zgadzam się z tą opinią. Potrzeba wielkiej odwagi, aby odebrać sobie życie. Przerwać coś, czego jeszcze nie znamy, odebrać sobie szanse na jakąkolwiek przyszłość.
Dzisiaj, dnia dziewiątego grudnia, dwutysięcznego pierwszego roku, kończy się moja opowieść. Historia napisana krwią i cierpieniem, zatoczyła koło. Żegnam się z tobą, mój drogi czytelniku, patrząc na powolnie, spokojnie bujającą się linę. Zawiązana na niej pętla przypomina mi życie. Sznur ma początek, czas, w którym przychodzimy na świat, nie będąc świadomi, tego, co nas czeka. Później idzie w dół, tak jak w dzieciństwie, kiedy wszystko jest proste i pozbawione problemów. Następnie skręca w górę, i punkt kulminacyjny, w którym wszystko się zmienia. Jak dzień, w którym zamordowano mi matkę i wtrącono mnie do więzienia. Przy samym końcu trafiamy do węzła, najbardziej zagmatwanego miejsca, gdzie działy się rzeczy straszne, o których nie chcę pisać w dniu, w którym w końcu jestem szczęśliwa, kiedy trafiłam do końca sznura.
Przetrwałam tyle lat więzienia. Nie dałam sobie rady przez rok będąc na wolności.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania