Czerwona kropka, cz. 1/2

(fragment nowo pisanych wspomnień z cyklu "Zza zasłony czasu")

(...)

Na następnych zajęciach WF-u z dziewczętami dwie z nich zgłosiły, że „nie możemy dzisiaj ćwiczyć, bo mamy te dni”.

 

– Jak dlatego nie możecie, to trudno, chociaż to nie choroba. – Popatrzyłem na nie. Nie miały nawet sportowych strojów. – Aż tak źle się czujecie?

 

Gorliwie pomachały głowami:

 

– Tak, tak. Dlatego nawet się nie przebrałyśmy.

 

– No trudno, biologia to biologia. – W swoim notatniku postawiłem przy ich nazwiskach po czerwonej kropce pod aktualną datą. – Siądźcie wtedy pod Leśniczówką.

 

Usiadły z zadowoleniem na ławeczce. Z pozostałymi dziewczętami udałem się w głąb parku. Zauważyłem, że kilka z nich odwróciło się jeszcze wstecz, wymieniając między sobą jakieś słowa. Nie dosłyszałem, rozmawiały zbyt cicho, zresztą nie miałem w zwyczaju podsłuchiwać czyichś rozmów.

 

Zajęcia przebiegły szybko. Po nich zebrałem w kręgu wszystkie dziewczęta, podsumowując przebieg lekcji i dodałem na zakończenie:

 

– Ustalmy jedno. Menstruacja…

 

– Coo? – wyrwało się jednej z uczennic. Wyraźnie się zdziwiła. Kilka innych zachichotało.

– Menstruacja, inaczej okres, miesiączka u kobiety. – Pokiwałem z dezaprobatą głową w stronę chichotek. – Z czego się śmiejecie? Ja też wszystkiego od razu nie wiedziałem, człek się całe życie czegoś nowego dowiaduje. Ważne, aby korzystać z wiedzy. A Mirka już będzie wiedziała i pamiętała to słowo, prawda? – Uśmiechnąłem się do mimowolnej pytającej. Pokiwała szybko, potakująco głową. – Wracając do tematu. Rozumiem, że niektóre z was mogą boleśniej przechodzić miesiączki. Której nie będzie przeszkadzała, będzie ćwiczyła. Która będzie gorzej się czuła tego dnia w czasie wuefu, to w porządku, zgłasza przy sprawdzaniu obecności. Nie będę zmuszał do zajęć ze wszystkimi. Coś wam muszę wymyślić. – To ostatnie mruknąłem już tylko siebie. – Ale, zaznaczam, wszystkie przychodzą przebrane w strój sportowy. To będzie u mnie podstawą do zaliczenia obecności.

* * *

Po tygodniu, na kolejnych zajęciach, „niemożność udziału w zajęciach z powodu dolegliwości menstruacyjnych” zgłosiło już pięć dziewczyn, w tym ponownie te dwie sprzed tygodnia. Cała piątka była przebrana w stroje sportowe, więc nie miałem wyjścia. Pozwoliłem im przesiedzieć całą godzinę na ławeczce. Niektóre z klasy znowu zazdrośnie spojrzały na nie, ale… o dziwo, nie wszystkie. Papużki-nierozłączki nawet prychnęły coś pogardliwie.

 

„Kurde, te dwie już drugi tydzień tak ciężko cierpią? – przemknęło mi przez głowę. – Ale kobyłka u płota, sam tak powiedziałem. Przyszły w strojach sportowych, zgłosiły. Nie mogę się wycofać. Słowo się rzekło. Cholera, będę miał się z pyszna, kiedy nagle większość klasy zgłosi dolegliwości – sam siebie w myśli strofowałem, stawiając piątce dziewczyn czerwone kropki w notatniku. – To już będzie epidemia”.

 

Zaniepokojony możliwością wystąpienia jednoczesnej pandemii menstruacyjnej w klasie, po zajęciach porozmawiałem z koleżankami z pracy; zasięgnąłem również informacji u znajomego lekarza. Człek się całe życie uczy, czegoś nowego dowiaduje lub uzupełnia wiedzę. Tym razem chodziło mi o specjalistyczną, której poprzednio nie miałem z braku fachowego wykształcenia do prowadzenia zajęć sportowych z prawie dorosłymi i dorosłymi już panienkami.

 

Na kolejnych zajęciach faktycznie zapanowała epidemia, tak jak się obawiałem. Do „czerwonej kropki” zgłosiło się aż dziesięcioro dziewcząt, w tym, znowu! – te dwie pierwsze. Biedne one!

 

– Oo, aż dziesięć z was? Wszystkie mają boleści? – skonstatowałem dość spokojnie, po wstawieniu każdej z nich odpowiedniego znaczka w swoim notatniku. – A wy dwie – zwróciłem się do inicjatorek zdobywania „orderu czerwonej kropki” – dziwię się, że jeszcze nie jesteście w szpitalu na OIOM-ie. Przecież przy trzytygodniowym okresie powinnyście już zapaść na anemię. Tyle krwi stracić… aż dziw, że wyglądacie normalnie, odżywione, pełne jednak krwi i werwy… tyle że nie do ćwiczeń na zajęciach – dokończyłem zgryźliwie. Poskrobałem się palcem w skroń i chwilę pomyślałem. – No dobrze, w takim razie dzisiaj będziemy mieli zajęcia nie w parku, a na naszym boisku przy internacie. Idziemy wszyscy – zakręciłem nad głową młynka ręką i lekko podniosłem głos, widząc, że niektóre zamrugały ze zdziwienia oczami i chciały coś powiedzieć. – Bez dyskusji, nikt nie zostaje na ławeczkach w parku!

cdn.

Następne częściCzerwona kropka, cz. 2/2

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Mona Demona 2 miesiące temu
    Jakieś takie kanciaste to jest.
  • Zdzisław B. 2 miesiące temu
    Każdy ma swoje preferencje literackie - jednemu kamciaste, innemu nie. Normalne i zrozumiałe.
    Słonecznego weekendu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania