Czyściciele kamienic i nie tylko
Wiadomości telewizyjne dzisiejszego dnia były wyjątkowo interesujące, po raz pierwszy od czterech lat, nie zmieniłem dziadkowi kanału. Tylko usiadłem przed telewizorem na swoim stałym miejscu i dałem głośniej. Nawet on był początkowo tym faktem zdziwiony, lecz po chwili zrozumiał, co mnie tak bardzo zainteresowało. Nadawano obszerną relację z kamienicy z okolic centrum wielkiego miasta i przedstawiano w niej problemy lokatorów z szemranym właścicielem budynku. Sam fakt legalności nabycia budynku przez „spółkę” budził wielkie kontrowersje, dochodziła do tego symboliczna wysokość, za jaką ją nabyto.
- Nareszcie ktoś w końcu zainteresował się problemem tysięcy rodzin wyrzuconych z mieszkań przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, z budynków ulokowanych w atrakcyjnych okolicach centrum wielkich miast - wyrwało mi się z ust.
Dziadkowie mieszkali w kamienicy niedaleko centrum Warszawy, pewnego dnia pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nagle niespodziewanie odnalazł się spadkobierca byłych właścicieli. Najdziwniejsze było to, że cała rodzina przedwojennych właścicieli zginęła w obozie zagłady razem z rodziną, która ich przechowywała. Zabytkowe cenne mienie kamieniczników zostało przez okupanta zarekwirowane, a w czasie powstania i zaraz po nim budynek został zrównany z ziemią. Niedługo po wojnie w ramach komunistycznego planu odbudowy stolicy, kamienicę odbudowano zachowując jej zabytkowy charakter. Nagle ktoś po wielu latach posługując się „testamentem” i poparciem lokalnych polityków, przejął budynek. Prawie natychmiast czynsze kilkukrotnie wzrosły, lokatorzy zacisnęli zęby i płacili. Jednak w niedługim czasie pomimo wnoszonych, co miesięcznych opłat mieli odcięte media. Skargi do wszystkich możliwych instytucji i urzędów na bezprawne działanie właściciela nie przynosiły żadnego efektu. Można wręcz powiedzieć, że bezkarność jeszcze bardziej rozzuchwaliła „spadkobiercę”. Nagle dotychczas spokojna kamienica zamieniła się w dom gdzie zapanował terror, lokatorzy byli przez nieznanych sprawców bici i poniżani. Organy sprawiedliwości na skargi pokrzywdzonych nie reagowały podobnie jak w innych przejętych „legalnie” w ten sposób kamienicach. Babcia, która została zepchnięta ze schodów i miała złamaną rękę oraz dziadek po drugim pobiciu i nie wykryciu sprawców, w obawie o swoje zdrowie zdecydowali się na przeprowadzkę do córki dwie ulice dalej.
Życie dziadków wróciło do równowagi i razem w zgodzie żyło nam się przeszło siedem lat. Pierwszy zwiastun nadchodzącej burzy nadszedł z wiadomością o reprywatyzacji naszej kamienicy. Prawie natychmiast powielił się przerabiany wcześniej scenariusz, dziadek każdego dnia mówił, jaki horror czeka nas w dniu jutrzejszym. Nowi właściciele nawet nie wysilali się na jakiekolwiek innowacje w dręczeniu lokatorów, wystarczała im nabyta wprawa i stale powielali ten sam schemat postępowania. Mieszkańcy przeżywali tragedie, pisali pisma i petycje, a sprawiedliwości nie można było nigdzie się doprosić.
Prowadzony remont dachu, naszej kamienicy, polegał na jego demontażu w czasie wyjątkowo deszczowej wiosny i oporni lokatorzy wyprowadzili się jak stracili cały swój dobytek. Lokal zastępczy nam podobnie, jak innym mieszkańcom warszawskich bruków się nie należał, pozostało do spania tylko schronisko dla bezdomnych. Pomocną dłoń wyciągnął do nas wujek ojca z Łodzi, przeprowadzka na nowe miejsce była wyjątkowo uproszczona. Mieliśmy tylko ubranie na grzbiecie, a w torbach spakowane dokumenty i ocalałe pamiątki rodzinne. Sielanka nasza trwała zaledwie kilka lat i znowu za sprawą sprzedaży całego budynku w cenie jednego małego mieszkania, wylądowaliśmy na ulicy.
Pozostała nam tylko jedna możliwość zapewnienia sobie dachu nad głową, przenieśliśmy się wszyscy na ogródek działkowy. Działkę wujek taty posiadał od wielu lat i uprawiał ją razem z ciocią zanim ona nie zostawiła go dla innego faceta toteż w momencie naszej przeprowadzki była już mocno zaniedbana. Teraz ona wygląda wspaniale stara drewniana altanka została zastąpiona dużą murowaną z wszelkimi wygodami. Między stałymi mieszkańcami ogródków działkowych trwa nie pisana rywalizacja czyja posesja jest bardziej okazała.
Doskonale pamiętam pierwszą noc spędzoną w starej altance, brakowało prądu, bieżącej wody i łazienki. Toaleta znajdowała się przy kompostowniku w małym drewnianym domku. Pierwszą inwestycją było założenie gazu, w tym celu dziadek z tatą i ze mną na dokładkę poszliśmy do marketu budowlanego kupić kuchenkę turystyczną, reduktor, przewody gumowe i pustą butlę na gaz. Wszystko było dla mnie zrozumiałe oprócz tej pustej butli na gaz, ponieważ przenieśli ją do najbliższej stacji benzynowej i wymienili na starą tylko z gazem. Naszą nowiutką zostawili, nic z tej wymiany nie rozumiałem, więc zapytałem.
- Nasza nowa butla zostanie napełniona gazem i następnym razem otrzymamy ją z powrotem?
- Niestety nie, zostanie przemalowana w barwy firmy handlującej gazem, następnie napełniona gazem stanie się ich własnością – odpowiedział tato.
Pomimo tego, że chodziłem już do czwartej klasy, nie znalazłem w tej wymianie sensu. Jak można zapłacić osiemdziesiąt dziewięć złotych za coś, tylko po to żeby to stało się zgodnie z panującym prawem po przemalowaniu czyjąś własnością. Nawet nie zdążyłem wkroczyć w wiek młodzieżowy i już spotkałem się z czarną magią. Jednak z biegiem lat było znacznie więcej w moim życiu zdarzeń i rzeczy, które wykraczały poza ramy sensu i logiki.
Zaraz po zakończeniu relacji telewizyjnej z przebiegu burzenia ściany mieszkania i niszczenia drzwi wejściowych, wujek odkładając czytaną gazetę powiedział.
- Zaczyna się repolonizacja banków.
- Co to takiego? – powiedziałem, ponieważ nie znałem znaczenia użytego słowa.
- Rząd zmierza do odzyskania kontroli nad sektorem bankowym, którego pięćdziesiąt osiem procent aktywów po fali prywatyzacji znajduje się obecnie w zagranicznych rękach. Wysłali do Mediolanu prezesa PZU z zadaniem odkupienia czterdzieści procent akcji banku PKO S.A., za trzy miliardy euro. Niestety osobiście uważam, że za taką kwotę się to nie uda, ponieważ bank w pierwszym półroczu tego roku na czysto zarobił miliard dwieście sześćdziesiąt milionów złotych, a kury znoszącej złote jajka za półdarmo się nie sprzedaje – wyjaśnił emerytowany bankowiec.
- Nie o to mi chodzi, pytam się o repolonizację? – ponowiłem prośbę o wyjaśnienie.
- Jak wy młodzi mało wiecie, spróbuję tobie od początku wyjaśnić. Prywatyzację sektora bankowego przeprowadzono w sposób pospieszny, prymitywny, szkodliwy i wysoce niefachowy w sensie opłacalności oraz bardzo kosztowny dla Skarbu Państwa i wszystkich Polaków. Każdy bank przed sprzedażą najpierw oddłużano, potem dokapitalizowano i umarzano zaległości podatkowe w latach tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt cztery – tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. W czasie, kiedy prywatyzowano banki, otrzymywały one ogromną pomoc z budżetu państwa, na zasadzie specjalnych pożyczek oprocentowanych na jeden procent. W tym samym czasie przeciętny Polak płacił oprocentowanie za taki kredyt w wysokości od czterdziestu do sześćdziesięciu procent. W ten sposób sprywatyzowano m.in.: PKO S.A., Bank Handlowy i BIG Bank Gdański, Polski Bank Rozwoju i Polski Bank Inwestycyjny. Kwoty dopłacone z podatków do banków tuż przed prywatyzacją sięgały miliardów złotych, o czym zwykły, uczciwy obywatel nawet nie wiedział. Za osiemdziesiąt procent całego sektora bankowego otrzymaliśmy niecałe dwadzieścia pięć miliardów złotych – mówiąc to patrzył na mnie czy go słucham i rozumiem.
- Czym się martwić przecież został nam największy PKO BP – przerwałem mu i dodałem.
- Przykro mi, niestety nie masz racji, przy jego prywatyzacji było wiele nieprawidłowości. Prawie połowę tego banku sprzedano za siedem miliardów złotych. Zwykli obywatele zaciągnęli kredyty w kwocie blisko piętnastu miliardów złotych, po to, żeby kupić akcje tego banku, nie licząc oszczędności, które wyjęli z przysłowiowej skarpety. Potem się okazało, że jest dziewięćdziesięciu procentowa redukcja. Świadomie wprowadzano to ograniczenie dla prywatnych inwestorów, żeby zagranicznemu inwestorowi sprzedać jak najwięcej walorów banku. Na jaw wyszło również, że nie podniesiono znacząco ceny emisyjnej za akcję, pomimo dużego zainteresowania. Zadecydował o tym ówczesny premier Marek Belka i towarzystwo wzajemnej asekuracji.
- Przestańcie mówić o polityce i tak na nic nie macie w tym kraju wpływu. Jak zwykle znowu się pokłócicie – powiedziała babcia, przerywając wujkowi wypowiedź.
Przyznam się, że zaciekawił mnie temat, muszę poczytać o prywatyzacji polskich banków w Internecie, zanim nas z działek nie wyrzucą na ulicę, przecież mieszkamy tam nielegalnie.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania