Da się żyć
Wstęp
Rok 1990. Mam czternaście lat.Ciepły,bezpieczny dom,szkoła,rodzice,starszy brat.Zwykła codziennośc.Przerwana nagłym,ostrym bólem.Jeden ruch,zastygam w nim.Bezruch...Coś rozdziera mi plecy,krzyż,pośladki.Maaamooo!!!Zaalarmowana,pełna niepokoju,kochana...przybiega z kuchni,chce mi pomóc lecz jakakolwiek próba ruchu kończy się moim wyciem.Nigdy się tak nie zachowuję,jestem twardą sztuką ale to mnie przerasta.Leki przeciwbólowe,odpuszcza na tyle,żeby się ruszyć.wizyta u lekarza,seria badań,diagnoza : "duże skrzywienie kręgosłupa,niezrośnięte jądra kostnienia,wada w budowie kostnej". Niby nic wielkiego ale skąd ten ból?Intensywna rehabilitacja,ciągłe ćwiczenia,pływanie.Przechodzi,zapominam,jest dobrze.Życie przede mną. Hura!
Jestem szczęściara.Tak właśnie uważam.Mam kochanego męża,wspaniałego syna i wiele życzliwych osób wokół.Postanowiłam opowiedzieć swoją historię nie po to,żeby wylewać swoje żale.Mam potrzebę przelania na papier wszystkiego,co wydarzyło się w moim życiu przez ostatnie lata.Moje plany na życie były zupełnie inne.Ale los bywa przewrotny i nigdy nie wiemy co jeszcze przed nami...
Jeśli choć jedna osoba po jej przeczytaniu odzyska wiarę w sens życia-będę szczęśliwa.Jeśli choć jednej osobie pomoże przetrwać ciężkie,bolesne chwile-będzie to dla mnie ogromną satysfakcją.Jeśli dzięki temu tekstowi choć na jednej twarzy pojawi się uśmiech-moje serce również się uśmiechnie.To historia prawdziwa.Wydarzenia,które nauczyły mnie jak trzeba cieszyć się i doceniać drobne,codzienne proste rzeczy.Bo jutro możemy nie miec okazji.
Uśmiecham się. Mimo wszystko uśmiecham się.Do wspomnień,do przeszłości,mimo bólu i niepewnego jutra.Jestem dobrze nastawiona do tego,co przede mną i pełna pokory do tego,co za mną.Kocham ludzi,kocham życie,inaczej nie da się racjonalnie podejść do tego,co przyniesie jutro.
Jestem położną.Odkąd zdobyłam zawód pracowałam przy łóżku pacjentki w jednym z warszawskich szpitali.Byłam świadkiem wielu cudów narodzin,wielu magicznych i pięknych chwil jak równiez smutnych i trudnych.To było równiez moje życie,moje uczucia,moje dni i noce.Tel pracy nie sposób zostawić "za drzwiami".
Życie rodzinne,szpital,pochłaniały mnie bez reszty.Dwa lata po urodzeniu syna wróciłam do ukochanego zawodu.Radość,ogrom obowiązków ale i wielka satysfakcja uśpiły moją czujność.Coś takiego jak czas dla siebie nie istniało.Pęd codzienności,dyżury,brak snu i przewlekłe zmęczenie.W nielicznych wolnych chwilach ulubiona praca w ogrodzie.Zwłaszcza wiosną.I właśnie w którąś z tych pięknych,wiosennych chwil-traaach! Ból w plecach, biodrach,pośladkach-ratunku-jakaś siła rozrywa mi miednicę.Nie,tylko nie to.W jednej chwili wraca wspomnienie sprzed lat.No tak,coś tam było zle zbudowane,no tak-i to "coś" zostało zaniedbane.Masa leków przeciwbólowych...działa...ufff to dobrze bo muszę jechać na dyżur.Pewnie postraszyło i przejdzie.Na pewno przejdzie.Przecież za kilka tygodni komunia mojego syna.Przygotowania,praca,zaproszeni goście,muszę być na chodzie.Muszę,ale mój kręgosłup nie słucha.Leki działają na krótko.Po kilku" bohaterskich"tygodniach trafiam do lekarza.Doktor J.-pomocny,dobry człowiek. Jako "pierwszy kontakt" błyskawicznie organizuje badania.Szpital,krótka diagnostyka i wszystko jasne.Dyskopatia jak byk,przy takiej budowie kręgosłupa nie wróży nic dobrego.Próba rehabilitacji...koszmar bólowy,nie jestem w stanie wytrzymać zabiegów.Podjęte leczenie nie daje poprawy.Dojrzewam do wizyty u specjalisty.Wybieram ortopedę w mojej rodzinnej miejscowości.Doktora W.pamiętam z czasów mojego nastoletniego życia.Leczył moją babcię i mieszkał blisko moich rodziców.
Denerwuję się...bardzo...Boli...bardzo...Pierwsza wizyta,wchodzę do gabinetu i...spotyka mnie oaza spokoju.Nerwy-nieobecne.Strach w jednej chwili gdzieś się podział.Wita mnie uśmiech,zainteresowanie i ogrom troski w oczach.Badanie,potwierdzona diagnoza i długa rozmowa,która działa jak balsam dla duszy.Zmiana leków,zalecen.Ustalony termin kontroli.Wracam do domu naładowana pozytywną energią i po raz pierwszy od dawna ufam,że to minie.W uszach dźwięczą mi słowa doktora W.-" niech pani uwierzy,że możliwe jest życie bez bólu".Wtedy jeszcze mogłam uwierzyć...
Jestem zdyscyplinowaną pacjentką.Sumiennie wykonuję wszystkie zalecenia.Tylko w głowie cały czas:"co ja powiem w pracy?".Kolejny miesiąc zwolnienia...Podjęte leczenie w końcu przynosi efekty.Po czterech miesiącach terapii i rehabilitacji dostaję pozwolenie na powrót do pracy.Z radością i nadzieją wracam do normalności.Obiecuję sobie,że zwolnię tempo.Będę mniej pracować.Zacznę się oszczędzać.Będę...tyle postanowień,myśli,rozsądnych decyzji...Rozpędzam się na tej karuzeli życia.Po raz kolejny wpadam po uszy w pęd codzienności.Syn ma już dziewięć lat,żyjemy bez większych problemów.To dobry czas.Wspólnie z mężem podejmujemy decyzję o rozpoczęciu budowy nowego domu.Może drugie dziecko...Może wszystko się uda...Szybko mijają dwa lata.Wymarzony dom stoi gotowy do wykończenia.Wszystko się układa.Tylko coraz częściej coś mnie niepokoi w plecach...coś jakby chciało wrócić...nie proszę...tylko nie to...
Ból...ciągły,rozrywający ból...Tabletki,zastrzyki,diagnostyka i...zero rozsądku.Jadę do pracy na dyżur nocny.Jutro mam umówioną wizytę u doktora W.Dam radę.W pracy nie ma ze mnie pożytku.Ledwo chodzę.Koleżanki jak anioły pomagają jak mogą.Jak ja wrócę do domu?Niezliczona ilość leków przeciwbólowych pozwala mi się jakoś doczołgać.Mąż zawozi mnie do pani doktor G.Nie wiem jak do niej trafił ale znów czuję się "zaopiekowana".Tomografia na cito.Mąż prowadzi mnie jak dziecko.Boże,jaki ból...Jest mi wszystko jedno.Doktor G.czeka na mnie i prowadzi prosto do kierownika oddziału.Mój pierwszy kontakt z panem doktorem M.Spokojny,rzeczowy i bardzo konkretny.Profesjonalista w każdym calu.Badanie kliniczne,analiza wykonanej tomografii.Krótka rozmowa bez zbędnych słów i raczej decyzja niż propozycja:
-W poniedziałek przyjedzie pani do szpitala,we wtorek operujemy-mówi doktor M.
-To niemożliwe-słyszę własny głos.Musi być jakieś inne wyjście.Operacja?Nie,nie zgadzam się.
Mina lekarza mówi wszystko...
-Ona jest położną,nie przyjedzie tu w poniedziałek z pidżamą,nie masz na co liczyć-pani doktor G. czyta w moich myślach...
-Jeśli nie podda sie pani tej operacji,będzie pani kaleką-wizyta u szefa oddziału dobiega końca...
-Pani doktor,co teraz?-jestem bliska płaczu.Chyba pierwszy raz w życiu nie wiem,co robić.Mąż przerażony.Doktor G.zmienia leki i daje mi dwa tygodnie.Jeśli nie będzie poprawy,mam wrócić.Dostaję zastrzyk,żeby przetrwać drogę do domu i oczywiście kolejne długie zwolnienie z pracy.
Z podarowanych dwóch tygodni wytrzymuję cztery dni.Mam dość.Jeszcze nigdy tak nie bolało.Nie ma pozycji,która przynosiłaby ulgę na chwilę . Nie pamiętam kiedy przespałam choć godzinę bez przerwy.Od tego nie ma ucieczki,nie ma odpoczynku.Dzwonię do "swojego" doktora W.
-Panie doktorze,tomografia jest w systemie w klinice,proszę niech pan zobaczy...dłużej nie wytrzymam-staram się ze wszystkich sił,żeby nie wybuchnąć płaczem.
Następnego dnia telefon-widziaLem badanie,pani Małgosiu,przykro mi ale tego nie da się wyleczyć zachowawczo.Potrzebna jest operacja i to szybko.Umówiłem panią do kolegi,który się tym zajmie-doktor W.mówi dalej.Ja dalej nie słyszę.Jak automat zapisuję termin i miejsce wizyty.Nie,nie płaczę...skąd te łzy?Jest mi wszystko jedno,żeby tylko uwolnić się od tego przeklętego bólu.Dni do wizyty dłużą się niemiłosiernie.Prawie nie jem.Jakoś funkcjonuję.Bez snu,bez jedzenia,bez wiedzy o tym,co się dzieje wokół mnie.Mąż pilnuje wszystkiego.Mnie również...Syn przechodzi przyspieszony kurs dorastania.Zakupy,sprzątanie,gotowanie...jestem a jakby mnie nie było.Zmuszam się,żeby wstać po nieprzespanej nocy,żeby się umyć,ubrac i cokolwiec zjeść.W sklepie nie ma takiej rzeczy,na którą miałabym ochotę.Mój czas odmierzają godziny przyjmowania leków przeciwbólowych.Nadchodzi dzień wizyty w klinice.Nie pamiętam nazwiska lekarza do którego zostałam umówiona.Ledwo idę...Za biurkiem siedzi...doktor M. od którego uciekłam przed dwoma tygodniami.Tylu pacjentów,na pewno mnie nie pamięta...
-Witam pacjentkę sprzed dwóch tygodni.Dojrzałam do operacji?-już nie mam złudzeń.
-Panie doktorze,przepraszam,zgadzam się na wszystko.Zawsze sądziłam,że jestem twarda baba ale to mnie przerasta...-sama nie wiem,skąd mi się wzięły te słowa,co on sobie o mnie pomyśli? Szczerze mówiąc jest mi wszystko jedno,byleby tylko przestało tak boleć...Mam czekać na telefon z terminem operacji.Czekam.Wracam do swojego codziennego,lekowego rytuału.
Życie domowe toczy się jakby beze mnie.Mąż w pracy,syn w szkole,zaprzyjaźniony elektryk z ekipą pracuje w nowopowstającym domu.
-Małgosiu,jesteś potrzebna.Trzeba zdecydować o rozmieszczeniu kontaktów i gniazd elektrycznych.Chodź,zobaczysz -M. wyrywa mnie z mojego marazmu.Idę...Parter przechodzi gładko.Zgadzam się nie bardzo świadomie na rozmieszczenie instalacji.Teraz piętro.Trzeci schodek i...koniec...nie dam rady,z bólu robi mi się słabo.Zamiast nóg mam dwa kołki,którymi z trudem poruszam.Plecy rozrywa mi na kawałki.Wracam,prosząc M.żeby piętro zrobił tak,jak dla siebie...
To nie tak miało być! To nasz dom,nasze sprawy.Powinnam się cieszyć tym,że mogę decydować gdzie co ma być.A tymczasem nie mogę nawet wejść na górę.Płacz...Dzieje się coś nowego,ból rozlewa się na podbrzusze.Nie mogę oddać moczu.Co teraz,pogotowie? Jestem sama w domu.Przebłysk rozsądku,dwie iniekcje przeciwbólowe w jedno udo,dwie rozkurczowe w drugie.Nie mam szans aby obrócić się do pośladka.Wchodzę pod prysznic...po kilkudziesięciu minutach ulga.Boże,dziękuję ci,że jestem położną!
Nareszcie telefon ze szpitala,operacja za tydzień.Cieszę się,jakbym została zaproszona na wymarzony bal.Nadzieja...Cokolwiek się zdarzy,będzie lepsze od tej wegetacji.Wyniki badań słabe.nic dziwnego,prawie nie jem.Morfologia grubo poniżej normy...żeby tylko chcieli mnie znieczulić..
Przychodzi dzień zabiegu.Żegnam sie z synem,mąż odwozi go do szkoły,wraca po mnie.Płaczę.Boję się,tak bardzo się boję...jedziemy do szpitala.Przyjęcie,przygotowanie,dostaję łóżko,koszulę.Gdzie jest mój doktor M.?Ufff...jest.Ostatnia rozmowa,badanie.Mój kochany,zawsze opanowany mąż ma nerwy napięte jak postronki.Przewrotność-ja już się nie boję.Marzę tylko aby ten koszmarny ból już się skończył.Sala operacyjna,przemiły anestezjolog.Głaszcze mnie po głowie,uspokaja.Proszę,żeby jak najszybciej mnie uśpił.
-Pani Małgosiu,już po operacji,proszę otworzyć oczy.Gdzie ja jestem?Pomału zaczynam kojarzyć fakty.Co się stało? Ja...leżę na plecach?To niemożliwe.nie pamiętam,kiedy tak leżałam! Nie boli! Ze szczęścia chce mi się krzyczeć.Rana na plecach to nic,taki ból to naprawdę nic.Gdzie mój doktor? Chcę podziękować!
Następnego dnia w asyście doktora M. wstaję z łóżka.Jedna noga "nieposłuszna",żyje swoim życiem.To nic,z pewnością wróci.Po kolejnej dobie wracam do domu.Mam leżeć przez dwa tygodnie,to naprawdę nic.Teraz przetrwam wszystko! Szczęście...
Wizyta kontrolna,miesiąc w szpitalu rehabilitacyjnym,wszystko jest w porządku.Po półrocznym zwolnieniu dostaję zgodę na powrót do pracy.Życie wraca na swoje miejsce...Radość,szczęście,codzienność.Przeprowadzka do nowego domu.Przyjemne zmęczenie.Dzień za dniem ucieka szybko.
Mijają trzy lata,nadchodzi kolejna,wyczekana wiosna.Codzienne domowe obowiązki,w oddziale dużo pracy.Dbam o formę,codziennie ćwiczę,często pływam,nie dźwigam.Mimo to...znów coś mi spędza sen z powiek.Mąż namawia mnie na wizytę u doktora W. Dzieje się coś niedobrego,w oczekiwaniu na rezonans ból rozkręca sie na dobre...Ponownie zmusza mnie do pozostania w domu,kolejne zwolnienie...boję się,że stracę pracę...Po wykonanym badaniu trafiam do "mojego" doktora M. Strach przytłumiony ogromnym bólem.
-Nie mam dla pani dobrych wiadomości.Jest zmiana poniżej operowanego wczesniej miejsca.Trzeba wyciąć...
Mój świat na chwilę się zatrzymuje.Cholerne deja vu...Nie będę czekać i upierać się jak poprzednio.Mam pełne zaufanie do tego człowieka.Zgadzam się.
Trafiam do szpitala w samym środku tej pięknej wiosny.Scenariusz operacyjny podobny do poprzedniego.Po zabiegu szybko dochodzę do siebie.Ciepłe,pachnące świerzością powietrze wpada na szpitalną salę przez otwarte tarasowe drzwi.Kiedy odwiedza mnie koleżanka,żartuję-"może mnie stad zabierzesz?"Czy to nieśmialy plan ucieczki? Jeśli tak,to moja psychika potrzebuje pomocy.Nareszcie wypis do domu.Rehabitacja.Po wakacjach mam wrócić do pracy.
Upalny lipiec,niedługo mam wizytę kontrolną.To dobrze,bo jakiś znajomy ból rodzi się po drugiej stronie pleców...nie wierzę...Pan doktor wita mnie z uśmiechem...jak mam mu to powiedzieć?
Smutek mój,smutek lekarza,kolejna diagnostyka.Spogląda na monitor,system przesłał badanie.Widzę w jego oczach troskę i niepokój...to niemożliwe. Dostaję nowe leki i miesiąc na rozwój sytuacji.Jeśli się nie uspokoi,mam zadzwonić.Czekanie...wsłuchiwanie się w siebie...Za bardzo nie muszę się wsłuchiwać bo kręgosłup nie daje o sobie zapomnieć.Chcę odwołać zaplanowany wyjazd wakacyjny.Mamy wyjechać z przyjaciółmi-zastęp położnych z rodzinami.Mąż namawia mnie na zmianę otoczenia.Zna mnie najlepiej,widzi co się ze mną dzieje.Jedziemy nad morze na tydzień,dłużej nie dam rady.Zbieram siły do kolejnego starcia.Moja głowa trochę odpoczywa,ciało cierpi coraz bardziej.Po powrocie dzwonię do dotora M.,umawiamy się na termin trzeciej operacji...Znowu czekam.Nie mogę się skupić na niczym.Ciągły ból działa niezwykle destrukcyjnie.Prawie nie jem.Bezsenne noce.Co z pracą? Co z naszym życiem? Nie jestem typem "jęczącym".Raczej zamykam się w swojej skorupie i czekam.
Mąż-anioł-pełen troski,kochany,cierpliwy. Syn-cudowny,rozsądny młody człowiek. I przyjaciółki,niezastąpione,drogie mi dziewczyny.Bez tych ludzi,nie dałabym rady.
Po wakacjach po raz kolejny trafiam do kliniki na zaprzyjaźniony oddział.Znajomy scenariusz,procedury,przygotowanie do operacji.Cała ta "oprawa" już nie robi na mnie wrażenia.Poddaję się wszystkim zabiegom,składam wymagane podpisy.Jeśli w szpitalu można czuć się dobrze,to tak właśnie sie czuję.Czy sie boję? Tak,lecz ten strach to nic nowego.Towarzyszy mi od dawna i stale,z różnym tylko natężeniem.Znajome twarze,ta sama topografia,chwila oczekiwania na bloku operacyjnym i znów jest po wszystkim.Sala pooperacyjna,błogostan spowodowany wlewem z morfiną.Po dobie staję na nogi.Po kolejnej jestem w domu.Pomału dochodzę do siebie.Mój organizm ma dośc,potrzebuję więcej czasu.Zdarza mi się zasłabnąć.Rodzina obchodzi się ze mną jak z jajkiem.Na nic nie mam siły.Od nowa uczę się używać własnych nóg.Półroczne zwolnienie zakończone. Otrzymuję zasiłek rehabilitacyjny,mam pół roku,żeby się zregenerować.Kolejny długi pobyt w szpitalu rehabilitacyjnym,kolejny miesiąc poza domem.To źle na mnie działa.
Mija zima,nadchodzi czas powrotu do pracy.Czy będę mogła wrócić? Lekarz medycyny pracy bacznie mi się przygląda.
-Trzy operacje? Pani taka młoda.To ciężka praca,da pani radę na oddziale?-z troską zasypuje mnie pytaniami. Wychodzę szczęśliwa,dostaję pozwolenie.
Na oddziale rzeczywiście dużo pracy,niewiele się zmieniło.Jestem w swoim żywiole.Oddziałowa,koleżanki-jak zastęp aniołów.Pilnują mnie na każdym kroku,nie dopuszczają do cięższych zajęć.Początkowo czuję się trochę nieswojo...przecież pracujemy na tych samych warunkach.Dużo czasu mija zanim uczę się prosić o pomoc...Dziewczyny sa cudowne,jakby czytały w moich myślach.Dyskretnie i taktownie ale niezwykle skutecznie organizują pracę bezpiecznie dla mnie.Nie zasługuję na taką pomoc...jak dziękować...? To najlepsza ekipa jakąmogłam spotkać na swojej drodze.Jest mi dobrze...
Pewnego dnia telefon-zaprzyjażniony doktor A. Prowadzi gabinet niedaleko mojego miejsca zamieszkania.Otrzymuję propozycję dodatkowej pracy.Zgadzam się,chętnie,czuję się dobrze,podołam wszystkiemu!
Zawieram nowe znajomości,lubię to miejsce,pacjentki chetnie wracają. A.jest wspaniałym człowiekiem więc trudno sie dziwić. Często też przy moim biurku opowiadają swoje historię,moją rolą jest słuchanie. Może to nieprofesjonalne ale uważam,że bardzo potrzebne i takie..."ludzkie".Czasem wystarczy chwila zainteresowania,rozmowy aby komuś pomóc czy poprawić nastrój.Dla mnie to wielka przyjemnośc i satysfakcja.Aż chce się żyć!
Czas oszalał...Kalendarz pokazuje rozpoczęcie nowego tygodnia,miesiąca,roku...
Dom,rodzina,praca...mnóstwo pracy.Nadchodzą wakacje. Jesienią syn rozpoczyna naukę w szkole średniej. Wspaniały,dorastający młody człowiek. Ze stałą drużyną wyjeżdżamy nad morze. Odpoczynek,słońce,piasek...cudowne chwile...spacery,tańce,beztroska...Tylko...czasem cos mnie rwie w nodze.Upalne dni, podróż,wracamy. To pewnie efekt długiego siedzenia w samochodzie. Tracę czujność. W kilka dni później rodzinne wesele na Podlasiu,dla mnie intensywny czas. Prawa noga daje wyrażny sygnał...dość...Odpoczywam,boli coraz bardziej. Mam zapas leków. Po urlopie wracam do pracy ze złotą opalenizną,uśmiechem na twarzy i...pośladkami pokłutymi od ciągłych iniekcji. Leczę się sama...mądra położna. Mam nadzieję,że to tylko stan zapalny. Jednak nadchodząca jesień przynosi mi nowe doznania. Prawa stopa żyje swoim życiem. Zdarza mi się potykać na równej drodze. I do tego ten rwacy ból w łydce. Bez odpoczynku jestem w stanie przejść kilkadziesiąt metrów. Mam problem z prowadzeniem samochodu. Z trudem wytrzymuję w pracy. Po kolejnym intensywnym dniu zasypiam. Głowa otępiała po sporej dawce leków przeciwbólowych. w środku nocy budzi mnie ból. Ból? Sama nie wiem co to jest.Nie mogę się ruszyć. Chce mi się wyć. Przyjmuję następną dawkę silnych leków. Mąż pomaga mi się dowlec do łazienki. Nie jestem w stanie samodzielnie się umyć i ubrać. Idę do przychodni-doktor J. przerażony. Zwolnienie lekarskie,nowe recepty...Dzwonię do "mojego "ortopedy. Doktor M. konkretnie:
-Bez aktualnego rezonansu się do pani nie dotknę...
W porządku,za dwa dni mam wynik badania,umawiam się na wizytę.Nie widzieliśmy się ponad rok a mam wrażenie jakbym nigdy nie opuściła tego gabinetu. Rozmowa,badanie,dyskietka ląduje w komputerze. Na monitorze skany mojego kręgosłupa.
-No nie...pani mnie wykończy-komentarz doktora nie pozostawia złudzeń. Kolejna,duża przepuklina...być może przerośnieta blizna po poprzednich zabiegach...Sprawa przesądzona...To nie będzie łatwe,trudny dostęp,zrosty,zmiany pooperacyjne,blisko rdzeń...Nie mam wyjścia...zgadzam się. Nie czuję nóg,nie mam chwili ulgi. To coś rozrywa mi plecy,pośladki,blokuje nogi. Nie potrafię samodzielnie funkcjonować. z trudem wykonuję podstawowe czynności...wegetuję...
Moi kochani mężczyźni prowadzą dom bez mojego udziału. Jestem ale jakby mnie nie było. Przyjaciółki,cudowne dziewczyny przyjeżdżają,sprzątają,gotują. Codziennie ktoś dzwoni,troszczy się,oferuje pomoc. Rodzice,znajomi,przyjaciele... Skąd wokół mnie tylu życzliwych,dobrych ludzi? Czy mnie byłoby stać na takie gesty? Mam dług wdzięczności na całe życie. I mnóstwo czasu na przemyślenie. kolejna lekcja pokory,życie nabiera innej wartości...
Telefon ze szpitala.Mam przyjechać 1 listopada.Rano w dniu Wszystkich Świętych wychodzimy z domu.Mąż jak zwykle dodaje mi otuchy,próbuje żartować. Odwracam głowę w stronę domu,patrzę na okna pokoju w którym śpi mój syn. Mam dziwne przeczucie. Takie,jakiego jeszcze nigdy nie miałam. A może ten dzień tak mnie nastraja...Odganiam od siebie natrętne,złe myśli. Musi być dobrze,za kilka dni będę w domu. Byleby tylko już uwolnić się od tego przeklętego bólu...
Szpital...Drogę na oddział mogę pokonać z zamkniętymi oczami. powitanie z personelem jak z dobrymi znajomymi. To dla mnie tak wiele znaczy. Czuję się bezpiecznie. Nie boje się.Tylko to ciągłe uczucie...
Nastepnego dnia jestem przygotowana. Obchód lekarski. Na czele "mój" doktor M. wyraz jego twarzy mówi wszystko...Wspaniały,dobry człowiek,profesjonalista w każdym calu ale...aktor kiepski ( mam nadzieję,że mi wybaczy te słowa). Ma przed sobą trudne zadanie. Za kilka godzin spotykamy się na bloku operacyjnym. poddaję się...dla mnie to jakby chwila. Nie wiem kiedy zasypiam. Moment i jakiś miły głos wyrywa mnie z tego anestetycznego snu. Dla mnie moment...minęły ponad trzy godziny pracy lekarzy,trzy godziny walki o moje zdrowie. Jest mi błogo. Ląduję w ciepłym łóżku na sali pooperacyjnej. Błogo...wlew z morfiny robi swoje...
Nowy dzień,wracam na "swój" oddział. Po południu ponowna nauka chodzenia. Wszystko takie trudne lecz jakie znajome.Czy człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić?
Wtorek. Na piątek przewidywany jest powrót do domu. Radość!...jakże przedwczesna...Kolejna szpitalna noc. Wybudza mnie ból, okropny ból rozrywający łydkę. Co sie dzieje,to niemożliwe. Na pewno minie,może zbyt dużo chodziłam. Przecież to pierwsze doby po operacji więc może tak być. Pocieszam sama siebie. Czuję,że cos jest nie tak...
Na porannym obchodzie doktor M. zaniepokojony. Postawa wyczekująca,leki,leżenie.Kolejny dzień nie przynosi poprawy tylko kolejną niespodziankę. Nie mogę ruszać palcami. Stopa robi co chce. I ten ból...zmiana leczenia,mam zostać do poniedziałku. Oddaję mężowi ulubione crocs'y-nie mogę ich utrzymać na nodze...Strach...
Jestem najmłodszą pacjentką na sali.Moje współtowarzyszki niedoli przesympatyczne. Pełne troski choć same zbolałe i wymagajace wsparcia. Pomagam w miarę możliwości.W pewien sposób się uzupełniamy. Tu życie toczy się zupełnie innym,własnym rytmem. Świat poza szpitalem jest tak odległy,jakby nieosiągalny. Wiem na bieżąco co się dzieje w domu, w pracy ale to wszystko jest poza mną. Skupiam się na tym co tu i teraz.
Nowy tydzień nie wnosi nic pozytywnego. Rozmawiam z doktorem M. Może to tylko obrzęk nerwu albo jakiś uciskający krwiak. Niedowład,brak możliwości kontroli własnego ciała...bezradność...straszne uczucie. Rezonans potwierdza podejrzenia lekarzy. Jakaś wredna struktura uciska nerw i odpowiada za to co się dzieje. Oczekiwanie. Jeśli w kolejnym badaniu nie będzie poprawy to....trzeba otworzyć...
-Panie doktorze,nie wierzę,że to się dzieje naprawdę,to niemożliwe...-nie potrafię racjonalnie myśleć.
-Spokojnie,zobaczymy,zaczekajmy na wyniki,niech pani myśli pozytywnie-kochany człowiek,próbuje mnie uspokoić, lecz jego spojrzenie mówi mi wszystko.Nie jest dobrze. Myśleć pozytywnie? Gdybym tak nie myślała to już dawno musiałabym korzystać z pomocy innego specjalisty...
Cholera,wolałabym być laikiem. Nie mieć takiego analitycznego umysłu,nie wiedzieć za dużo. Ale "obciążenia" zawodowego nie da się oszukać. Wystarczą strzępki informacji a czasem spojrzenie. Wiedza i intuicja w takich sytuacjach to przekleństwo ale...nie wyobrażam sobie inaczej. Jestem realistką do bólu i zawsze cenię sobie jasność sytuacji i konkret. Lubię wiedzieć z czym mam do czynienia i czego mogę się spodziewać.
Ponowny rezonans,wynik bez zmian. Ruchu w stopie brak. Chodzę niepewnie. Rozrywający ból w nodze. Podpisuję zgodę. Operacja pojutrze. Piąte podejście...Nie wierzę. Nie płaczę. Wiem,że jestem w najlepszych rękach. Trudno mi pozbierać myśli. I tylko...smutno jakoś...
Znów leżę na pooperacyjnym. Próbuję poruszyć palcami...jest ruch! Niewielki ale jest! Ulga. Jestem zmęczona,nie mam siły,żeby się cieszyć. Przychodzi doktor M. Nigdy tu nie przychodził...na jego twarzy również ulga.Rozmawiamy.
-Powinno być dobrze-to zdanie łagodzi wszelki ból.
Czuję się "zaopiekowana" ale w tym wszystkim jest mi tak bardzo źle...chyba mam dość.
Dwie doby leżę w łóżku. Marzę o prysznicu. Błahe rzeczy,których normalnie nie doceniamy. Nie narzekam. Do pionizacji dostaję tym razem gorset. Pod czujnym okiem pani rehabilitantki rozpoczynam to swoje życie w pionie. Jest nieźle,chodź słabo sobie radzę. Boję się,tak zwyczajnie się boję,że znów coś pójdzie źle. Jestem tu trzy tygodnie,mam nadzieję,że limit wyczerpałam. Tyle się wydarzyło. W przyszłym tygodniu może wypis. Boję się cieszyć.
Nowy,szpitalny tydzień. Jest dobrze. To nic że słabo,to nic że marnie wygladam,sporo schudłam,na twarzy odciśnięty ból i emocje...to nic. Mam niespełna czterdzieści lat. Moje ciało obecnie czuje się na dużo więcej ale w tym umęczonym ciele jest duch. I to jaki! Wychodzę do domu!
Pod czułą opieką rodziny powoli dochodzę do siebie.Z trudem zbieram siły. Nauka wszystkiego po raz kolejny. Wszystko...po raz kolejny.
Z każdym dniem nabieram sił. Czuję się lepiej. I myślę...Co teraz będzie? Czy będę sprawna,jak dam radę wrócic do pracy? Nie wyobrażam sobie życia bez niej...ale też nie wyobrażam sobie powrotu do tak intensywnego życia. To co teraz traktuję jako stan przejściowy. Martwi mnie małosprawna noga. Cierpliwie czekam na kontrol u doktora M.
-Pani musi przejść na rentę-po badaniu nie mam złudzeń, "cudu" nie będzie.
-Jest pani jeszcze młoda ,za wcześnie na to wszystko ale nie ma wyjścia-sam zatroskany obserwuje moją reakcję.
Świat na chwilę się zatrzymuje. Przyjmuję to spokojnie,przełykam tą wiadomość...tylko ta gula w gardle...Ale przecież żyję,poruszam się,świat się zatrzymał ale nie skończył! Udźwignę! Pomału układam sobie w głowie wszystkie "za" i "przeciw".Kurcze,tych "za" jest niewiele. Najbardziej boli świadomość,że nie będę robić tego,co kocham najbardziej.Chodzi mi o pracę zawodową. Nie będę uczestniczyć w życiu "swojego" oddziału,już nigdy nie dostąpię zaszczytu witania nowego życia...Już tęsknię za tymi emocjami,radością,podyżurowym zmęczeniem. Nigdy nie myślałam takimi kategoriami,zawsze wiedziałam,że wrócę. Teraz-koniec. Mam wrażenie jakbym ogladała kiepski film ze swoim udziałem. Jakby to wszystko nie dotyczyło mojej osoby. Tylko każda konsultacja lekarska uświadamia mi,że mam spory problem. Orzecznictwo przyznaje mi drugą grupę inwalidzką...nie dociera to do mnie...
Z trudem motywuję sie do codziennych ćwiczeń. Rehabilitacja na zawsze. Basen,elektrostymulacja,masaże. To nie jest trudne czy nieprzyjemne. Cierpliwie czekam na rezultaty. Nogo-wróć! Piekący ból inny niż dotychczas. Mam nadzieję,że to efekt regeneracji nerwu...Wkrótce kontrolny rezonans i wizyta u doktora M. Jestem pełna nadziei. Mimo wszystko da się żyć...i tak bardzo chce się żyć! Przyszłość niepewna,rokowania trudne. Jak długo się da,chcę żyć normalnie. Już i tak wiele z tej normalności mnie ominęło. Doceniam każdy dzień,szanuję każdą chwilę i walczę dalej,bo nigdy nie wiadomo co szykuje przewrotny los.
Komentarze (1)
Mam następujące zastrzeżenia:
"pracy,niewiele się zmieniło.Jestem w swoim"
Tu i wielu innych miejscach jest bałagan z odstępami.
W kilku miejscach jest "sie"zamiast "się".
Proponuję przeczytać kilka razy tekst przed publikacją.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania