Dagmara (1)
W tamtym czasie wiele czasu spędzałem na polanie nieopodal mojego domu rodzinnego. Ja stojący na polanie, nieco wyżej — Dagmara - wspinająca się po dębowych gałęziach. Dagmara w tryplecie razem z rudymi włosami oraz drobnymi piegami na twarzy i przedramionach. Uśmiechała się w moim kierunku, chociaż nie mogłem tego widzieć. Byłem gdzie indziej. Może tak właśnie działały zmysły tego dziwnego Pana, którego podobizna widniała na obrazku wyrytym w drewnie wiszącym w przedpokoju? Światowid nazywany przez mojego ojca Swarożycem miał wiele twarzy, każdą inną. Może druga głowa patrząca do tyłu pomagała odszyfrowywać uśmiechy osób stojących poza zasięgiem wzroku pierwszej. Wtedy myślałem, że każdy człowiek ma jedno oblicze, że świat jest prosty, zaczyna się światłem, kończy ciemnością. Jeśli ktoś powie tak, nigdy nie może pomyśleć przecząco. Uśmiech Dagmary nigdy nie kłamał. Jej uśmiech nie zostawiał nawet grama wątpliwości czy zawahania się. Nigdy więcej czegoś takiego nie zobaczyłem. Szczerość jest cechą ludzi odważnych. W przypływie nadmiarowej energii pragnąłem pójść w dół polany, aby zobaczyć czy jest tam cokolwiek wartego mojej dziecięcej uwagi. Nagle usłyszałem głos z góry, jakby z samych niebios. To Dagmara krzyknęła: „tam nic nie ma, tylko ubrudzisz sobie buty”. Chciałbym teraz móc spojrzeć w dal, aby wiedzieć na co się przygotować, może powinienem poszukać dębu. Tak dawno się nie wspinałem.
Komentarze (7)
Tekst lekki, wciągający.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania