Damian - Akt I
//jako, że na Opowi nie ma nawet czegoś tak prostego jak wyśrodkowanie tekstu zalecam czytanie wersji Google Docs: https://docs.google.com/document/d/1ZKwoKudRaar4OBhJio9XUe_8Fc6Kl-w1QS6NpXbYly8/edit?usp=sharing \\
Osoby:
*Damian w dwuosobie, czyli Damian i Damian Młody
*Irena, jego siostra
*ich Matka
*Ojciec
*Komendant
*Ksiądz
*Płaczący tłum
Wprowadzenie
"Ból i cierpienie w świetle księżyca"
Scena I
Ciemna ulica, zapalona latarnia na środku. Pod latarnią stoi mężczyzna - DAMIAN. Czarny sweter, zmęczona twarz, głowa schylona, włosy czarne, poskręcane; w nieładzie.
DAMIAN:
(podnosi głowę, wzdycha)
Ach, czymże me życie?
Jeno bólem, cierpieniem i znojem.
Otacza mnie czerń i tylko czerń widzę.
Nic więcej dostrzec nie mogę.
Wszystkie gwiazdy bowiem zostały zakryte przez chmury zawiści,
a serce me wypełniło zgorzknienie...
(odchodzi od latarni, idzie w lewą stronę względem widzów)
Ach, czy człowieka bardziej udręczonego można poznać?
Jedynie Jezus, Król Nieba, na krzyżu umierający umierał bardziej, niż ja umieram teraz.
Jego ból trwał jednak zaledwie parę godzin, a po nim nastąpiła światłość.
Ja zaś cierpię i cierpię, i wiszę na tym krzyżu zwrócony do ziemi, i miota mną wiatr, i miota,
i miota jak lalką jaką co już życia nie ma...
(zatrzymuje się; twarz zwrócona do widzów)
Bo jedyne co mi pisane to cierpienie...
Nic więcej czuć nie mogę! Nic!
Ciągłe znoje, niepowodzenia,
a jakbym uciekał!
(schyla głowę, na twarzy pojawia się diaboliczny uśmiech)
To nic! (z wybuchem)
Potknąłbym się o kamień, nogi połamał,
upadłbym i skomlał, i wołał o pomoc...
(coraz ciszej)
A ona by nie przyszła...
I bym cierpiał...
Znowu.
(podchodzi powoli do latarni; głowa nadal schylona. Stoi zwrócony do widzów, jedną ręką opiera się o latarnię, głowa spuszczona)
(mówi smutnym, cichym głosem)
Całe me życie - cierpienie.
Od kołyski po dzisiejszy wieczór.
Nic, tylko boleści mi zaznawać...
(podnosi głowę)
A jeśli już jaki promyk nadziei się zjawi;
jakaś jaskółka piękna co zwiastuje anielską jutrzenkę
i co śpiewa głosem niemalże anielskim,
to zaraz zjawi się gawron czarny
co ją popchnie, z okna zrzuci, a ona biedna
na kark upada i umiera, i ostatnie tchnienie wydaje...
Tak samo umiera we mnie dzień każdy
co pięknym być może, a piękno zabija.
(patrzy w nocne niebo)
I tak piękno umiera...
I coraz go mniej i mniej mnie dnia każdego,
bo umieram z pięknem i z pięknem cierpię,
bo doświadczyć go nie mogę...
(nadal patrzy w nocne niebo; lekki uśmiech)
(głosem łagodnym)
Ach, me życie...
Niby pełne cierpienia, ale chmur tych kiedyś nie było
i gwiazdy widziałem; piękne, srebrzyste i skrzące się na niebie.
I marzyłem kiedyś o rzeczach pięknych.
Jednak, jak sięgam pamięcią, cienie zawsze stały za drzewami...
(schyla głowę)
I tak sobie wspominam, przy tej latarni, wśród mroku.
Wspominam dawne cierpienia na ich pamiątkę
i ku pokucie, bo dawne krzywdy zawsze wracają
tak samo jak chmury co zasłaniają księżyc
pojawią się następnego dnia...
(kurtyna)
Akt I
"Wielki biały dom z zielonymi zasłonami"
Scena I
Duży, czerwony pokój. Na ścianie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z dorysowanymi rogami. Na podłodze zielony dywan. Na środku pokoju stolik, a na nim duży, stalowy krzyż. Drzwi z lewej strony.
Do pokoju wchodzą trzy osoby. MATKA - długa, biała suknia, czarne włosy, twarz blada; DAMIAN MŁODY - kilkunastoletni chłopiec, niebieskie ogrodniczki, zielona koszulka, czarne, potargane włosy; IRENA - siostra Damiana, również dziecko, czarna, krótka sukienka, długie, jasne włosy, na głowie czarny kapelusz.
MATKA wchodzi pierwsza, za nią dzieci. Klękają przed krzyżem i składają ręce; Matka jest najbliżej, Damian i Irena tuż za nią.
MATKA:
(odwracając się do dzieci)
Pamiętajcie, żeby mówić równo.
To bardzo ważne, bo Bóg słucha tylko pięknych modlitw.
(dzieci potrząsają głowami na znak zrozumienia)
IRENA:
A czy to znaczy, że Bóg nie wysłuchuje modlitw, tych którzy nie poznali słowa?
Czy człowiek nie mówiący językiem szlachetnym jest odrzucany przez Jego Serce?
A jeśli usta ma ktoś poranione, twarz rozszarpaną
i mówić już nie może jak mówić winien człowiek
to czy i jego modlitwa zostanie potępiona?
Matko, czy tak właśnie jest?
DAMIAN MŁODY:
Tak jest ma siostrzyczko, bo tak zapisano;
a Słowo Jego nigdy się nie myli.
MATKA:
(z lekką irytacją)
Dzieci! Nie czas teraz na rozmowy,
bowiem czas ten jest dla Boga.
Spójrzcie na Krzyż Jego Syna
i módlmy się:
WSZYSCY CHÓREM:
Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego
Stworzyciela Nieba i Ziemi, pogromcę Lucyfera
i tego, który odebrał Ludziom co im należne.
Wierzę we wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne,
które to stworzył Bóg Wszechmogący.
Wierzę w Jezusa Chrystusa z Nazaretu
Syna Bożego Jednorodzonego,
który to odwiódł Ludzi od Szatana
i sprawił, że zwrócili się do Boga
Bóg z Boga,
Światłość ze Światłości,
Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego.
Zrodzony, a nie stworzony,
współistotny Ojcu,
a przez Niego wszystko się stało.
On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z Nieba.
I dla naszego dobra potępił Szatana i wszystkie jego dzieci.
I za sprawą Ducha Świętego
przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem.
Ukrzyżowany również za nas
pod Poncjuszem Piłatem, sługą szatańskim, został umęczony i pogrzebany.
I zmartwychwstał trzeciego dnia,
jak oznajmia Pismo.
I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca.
I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych,
a królestwu Jego nie będzie końca.
Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela,
który od Ojca i Syna pochodzi.
Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę;
który mówił przez Proroków.
Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.
Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów.
I oczekuję wskrzeszenia umarłych
i życia wiecznego w przyszłym świecie.
I panowania Jedynego Władcy,
który to zstąpi z Dołu,
a Królestwu Jego nie będzie końca.
Amen.
(wszyscy wstają i wykonują znak krzyża; następnie każdy po kolei całuje krzyż i wychodzi; zostaje tylko DAMIAN MŁODY)
DAMIAN MŁODY:
(patrząc na krzyż)
Ach, Boże Stworzycielu Nieba,
czymże jest nasza egzystencja?
Czymże jest twoje serce,
co tak dużo cierpień zniosło
i nie ukorzyło się wobec
wszechobecnego zła?
Czymże jest twoja miłość,
co nigdy nie ustaje
i niczym najcudowniejsze ze wszystkich źródeł
uzdrawia nieustannie umęczonych pielgrzymów?
Zaprawdę nie rozumiem,
ale ześlij na mnie swoją łaskę
i na mego ojca, bo boję się,
że zboczy ze ścieżki prawości
i wystąpi przeciw Ciebie,
a tego bym nie chciał.
Miej nas wszystkich w opiece.
Amen.
(kurtyna)
Scena II
Jadalnia, słabo oświetlony pokój, na środku duży stół obstawiony jedzeniem. Wszyscy przy stole - MATKA, IRENA, DAMIAN MŁODY i OJCIEC - ubrany w łachmany, brudny, łysiejący. Drzwi z prawej strony.
MATKA:
(wstając z krzesła)
Pomódlmy się za te święte jedzenie,
które przyszło nam spożywać w rodzinnym gronie.
(dzieci również wstają)
OJCIEC:
(głośno i z wściekłością)
A idź precz kobieto z tymi pustymi modlitwami!
Nie chcę żadnych modlitw w tym domu!
Wiesz dobrze, że Bóg nic nie daje,
a tylko odbiera okrutnie.
Pomnę jeno mego dziada Bazylego...
MATKA:
(cicho i niepewnie)
Kochanie, przestań.
OJCIEC:
(nie zwracając uwagi na słowa żony kontynuuje)
...co stracił życie w imię poprawności wiary.
Pamiętacie to dobrze, kiedy to za rządów czerwonych
łapali każdego heretyka, choćby niewinnego, i palili żywcem,
co by katolickie krowy mogły nacieszyć jęzory!
(wstaje i wskazuje palcem na żonę)
I ty, Elżbieto, dobrze wiesz, że ci co Bazylego palili
modlili się tak samo i do tego samego Boga
co ty teraz się modlisz i jeszcze dzieci do tego namawiasz!
Dobrze wiesz, że i twoi krewni płonęli
kiedy ty się modliłaś razem z ich oprawcami!
MATKA:
(głośno, z pewnością siebie)
Wiem dobrze, Łukaszu, ale wiedz,
że ci czerwoni, co ogniem zabijali tych,
co pojmowali słowo inną drogą,
oni, zaprawdę oni, byli prawdziwymi gwałcicielami prawa.
To oni wystąpili przeciw Bogu i fałszywie w Jego Imię
skazywali tych, których dusze były czyste.
Ty zaś uporczywie tego nie widzisz i próbujesz wymazać Boga,
jakby to Jego wina była, że ludzie zboczyli z drogi, którą on im wskazał.
OJCIEC:
(uderzając o stół)
A ja zaś ci powiem kobieto, że gdyby Boga nie było
to i ognia nikt by nie poznał.
Wiedz bowiem Elżbieto, że pożary są winą tych co zostawiają podpałkę
na pastwę tych, którzy nie rozumieją jej zastosowania.
(wstaje od stołu i udaje się w stronę drzwi)
Nie ma dla mnie miejsca w domu fałszywej modlitwy.
Zostawiam was samych z waszym Bogiem.
(wychodzi; reszta rodziny patrzy się przez chwilę w jego stronę, po czym wraca do wieczerzy)
IRENA:
Matko, czy ojciec wróci?
MATKA:
(patrząc pusto w talerz)
Wróci, me dzieciątka,
zawsze wraca, bowiem mądry niedźwiedź nie porzuca swej jaskinii.
DAMIAN MŁODY:
Czy będziemy się modlić?
MATKA:
(patrząc w stronę Damiana)
Myślę dziecko, że po tym wszystkim
Bóg nam wybaczy, jeśli powiemy sobie zwyczajnie "smacznego"
IRENA:
Smacznego Matko.
DAMIAN MŁODSZY:
Smacznego Irenko.
MATKA:
Smacznego dzieci i żebyście rosły zdrowe.
(wszyscy członkowie rodziny przystępują do spożywania pokarmów; po dłuższej chwili kurtyna)
Scena III
OJCIEC, MATKA. Noc, sień, kompletnie ciemno; Z prawej strony wchodzi OJCIEC
OJCIEC:
(idzie przez scenę, głośne kroki; rożne hałasy, gdy już jest na środku sceny z lewej strony wchodzi MATKA z latarnią w ręku)
MATKA:
Któż to nas nawiedza tej nocy ciemnej?
Wyjdź, wyjdź z ukrycia.
OJCIEC:
To ja, to ja tylko Elżbieto.
Nie ma powodu do trwogi,
bom wrócił.
MATKA:
Trwoga dla Boga, gdy grzesznik za progiem.
OJCIEC:
(z lekką irytacją)
A ty znów o Trójcy...
Hejże kobieto!
Czyż nie winnaś mnie witać? Nie winnaś się cieszyć?
Mąż twój jak z wojennej ścieżki wraca,
nocą późną, gdy rozbójnicy grasują,
a ty jak ten rozbójnik co napaść mnie może
napadasz mnie...
MATKA:
Nie oczekuj ode mnie wdzięczności
(po chwili)
Bezbożniku.
OJCIEC:
(cofając się)
A więc to tak Elżbieto!
Rozumiem, rozumiem...
Nie ma krzyża w świątyni dla Tatara!
MATKA:
(podchodząc bliżej)
Skądże.
Dla Tatara nie ma leża;
świnie śpią w zagrodzie...
OJCIEC:
Czyli?
MATKA:
Śpię dziś sama.
OJCIEC:
(z lekkim strachem)
Nie możesz!
MATKA:
Ależ mogę, mój kochany!
Bóg nie wzbronił...
OJCIEC:
(głośniej)
Na Boga znów się powołujesz!
A to niezbyt godne tłumaczyć nim swe czyny...
Wiesz o tym dobrze.
MATKA:
Nie godne to, lecz sprawiedliwe.
Nie zrozumiesz mnie ani mego Boga,
więc nie ma tu dla ciebie miejsca...
OJCIEC:
Dobrze, niech się dzieje wola twoja...
Ja zaś odejdę, bo może inna jakaś kobieta
będzie dla mnie łaskawsza
i da mi ogień,
którego tak bardzo mi żałujesz...
MATKA:
Idź z Bogiem, panie, a raczej bez Boga,
boś niegodny nosić jego krzyż.
Nie chcesz mnie zrozumieć,
więc odejdź, bo po co mi mężczyzna,
co nie zna mego serca?
OJCIEC:
Odejdę zaś, ale nie na długo.
Wiedz bowiem, że bez Boga
też można być sprawiedliwym...
(odwraca się i schodzi ze sceny)
MATKA:
(sama)
Wybacz mi Łukaszu, boś ty Bogu nie przebaczył...
Wróć natchniony, bo serce twe ciągle bije miłością...
(kurtyna)
Scena IV
MATKA, IRENA, KOMENDANT - wysoki mężczyzna, wąsy, zwykły mundur Milicji. Ponownie sień, ranek; dźwięk pukania do drzwi
MATKA:
(wchodzi z lewej strony)
Idę, już idę!
(otwiera drzwi)
Proszę wejść.
(odsuwa się od drzwi; przechodzi na środek sceny)
KOMENDANT:
(wchodzi na scenę, zatrzymuje się przed MATKĄ)
Witam, pani Kowalska jak mniemam?
MATKA:
Tak, Kowalska.
Jaka sprawa Komendancie?
KOMENDANT:
Mąż w domu?
MATKA:
Niestety nie.
Wyszedł wczoraj i jeszcze nie wrócił.
KOMENDANT:
(do siebie)
A więc to on...
MATKA:
Co tam pan szepcze pod nosem?
KOMENDANT:
(wyprostowuje się)
Ekhem.
Pani mąż, pan Łukasz Kowalski,
zasłużony obywatel
i honorowy dawca krwi,
wziął umarł
i nie żyje.
Na amen.
MATKA:
(z przerażeniem)
Nie... Nie żyje?
KOMENDANT:
Tak, tak wygląda smutna prawda...
Znaleziono go martwego tego ranka na miejskim trawniku.
Prawdopodobnie zmarł z wyziębienia.
MATKA:
(upada na kolana)
Ja, ja go wygoniłam...
Wygnałam go na mróz, gdy zima szaleje.
Moja to wina, bo nie potrafiłam go zaakceptować.
(z uniesieniem)
Moja to wina karygodna, że nie usłuchałam jego duszy!
Ah, co ze mnie za żona, co męża swojego gorzej od psa traktuje!
Czymże jest ta nędzna istota, którą przyszło mi być!?
(z łzami w oczach)
Czymże ja jestem?
Demonem?
Otoczyłam go miłością, a potem zdradziłam jego umysł,
by wydać go srogiej matce zimie,
co ręce ma z lodu,
a serce z kamienia...
KOMENDANT:
(przerywając jej z lekkim zakłopotaniem)
Wiem, że rzecz to straszna,
ale prosiłbym by pojechała ze mną, pani, jeśli łaska
i potwierdziła tożsamość męża,
(ciszej)
bo samotny już czeka w kostnicy,
a papiery puste...
IRENA:
(wchodzi z lewej strony)
Matko,
czy to ojciec wrócił,
bo hałasy słyszę?
(spostrzega zapłakaną, klęczącą matkę)
Matko,
czemu płaczesz?
MATKA:
(wstaje i ociera łzy)
Ah, Irenko, idź do łóżka,
rano jeszcze, koguta nie słychać,
a ty matką się zamartwiasz...
IRENA:
Matko,
powiedz mi co kole twoje serce?
Jestem twoją córką, zrozumiem...
MATKA:
Nic, nic to strasznego,
co mogłoby mnie wzdrygnąć.
KOMENDANT:
Już czas.
MATKA:
Wybacz córko, wyjść muszę,
ale wrócę niebawem.
Zajmij się Damianem
do czasu mej nieobecności...
IRENA:
Matko,
ale cóż znaczy twój dramat?
Czym są twe łzy?
MATKA:
(z lekkim smutkiem)
Ah, dowiesz się kochanie
szybciej niż się spodziewasz
i boleśniej niż sądzisz,
bo przyozdobisz się w czarną suknię...
(Matka i Komendant wychodzą, Irena zostaje sama na scenie)
IRENA:
(do siebie)
Czymże są te słowa Matki,
tak bardzo mroczne i niezrozumiałe?
Czyżby zwiastowały coś czego pojąć nie mogę?
Ah, dusza ma rozdarta tego poranka…
(kurtyna)
Scena V
Cmentarz. Wszyscy Kowalscy, tj. MATKA, DAMIAN MŁODY i IRENA w towarzystwie PŁACZĄCEGO TŁUMU i KSIĘDZA. Na środku sceny drewniana trumna, za nią ksiądz, Kowalscy po lewo, płaczący tłum po prawo. Wszyscy ubrani na czarno.
KSIĄDZ:
W ten smutny, zimny dzień
żegnamy pięknego męża i ojca,
szanownego pana Łukasza Kowalskiego.
Zmarł on niespodziewanie
i wraz ze swoim odejściem
brutalnie wyrwał cząstkę naszych dusz.
Dziś grzebiemy go w ziemi,
z której wszyscy powstaliśmy,
ażeby jego ciało się z nią zjednoczyło,
a dusza dostąpiła zaszczytu
Miłosierdzia Bożego.
PŁACZĄCY TŁUM:
Amen.
KSIĄDZ:
(podnosząc ręce do góry)
Wznieśmy nasze modlitwy,
ażeby dusza tego zmarłego
poleciała niczym najlżejszy z ptaków
i dotknęła czym prędzej
najświętszego nieba!
PŁACZĄCY TŁUM:
Amen.
KSIĄDZ:
Módlmy się!
WSZYSCY CHÓREM:
Ojcze nasz, któryś jest w niebie
święć się imię Twoje;
przyjdź królestwo Twoje;
bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi;
chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
i odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom;
i nie wódź nas na pokuszenie;
ale nas zbaw od złego.
Amen.
KSIĄDZ:
Niech teraz przemówią ci,
których ta strata najboleśniej dotknęła.
Niech przemówią ci,
których serca krwawią, a łzy nie ustają.
Niech przemówią ci,
którzy przemawiali do niego w jego ostatnich chwilach.
(odsuwa się na bok)
MATKA:
(zajmuje miejsce księdza)
Ah, gdybym mogła cofnąć czas...
(lekko wzdycha, a płaczący tłum zaczyna płakać)
Gdybym mogła znów usłyszeć jego głos
i powiedzieć mu: kocham cię.
(klękając)
Tak wiele bym dała,
żeby znów oglądać twój uśmiech!
Łukaszu,
gdziekolwiek jesteś,
wybacz mi, bo nie wiedziałam, co czynię!
Łukaszu!
Znajdź ukojenie w wiecznym niebie,
a gdy tam się zjawię,
by po wieczność stać u twego boku,
proszę, wybacz mi!
PŁACZĄCY TŁUM:
(smętnie)
Proszę, wybacz mi!
MATKA:
(kontynuując)
A jeśli uznasz, że nie jestem godna
twego przebaczenia
to odetnę swoje aniele skrzydła,
bo nie ma nieba bez ciebie!
PŁACZĄCY TŁUM:
(ziewnie)
Nie ma nieba bez ciebie!
MATKA:
Proszę, wybacz mi...
IRENA:
(podchodzi do matki i również klęka przy trumnie)
Ojcze!
Nie wiem czemu odszedłeś,
nie wiem czemu twe światło zgasło.
Ojcze!
Żałuję, że nie spędziłam z tobą ostatnich chwilach,
bo ty jesteś moją prawdziwą miłością!
Ojcze!
Pamiętam te wszystkie wieczory,
kiedy razem z matką opowiadaliście mi o gwiazdach.
Ojcze!
Żałuję, że nie usłyszę już nigdy twojego ciepłego głosu,
ani też nie usłyszę żadnej twojej bajki.
Ojcze!
Nie byłeś idealny!
PŁACZĄCY TŁUM:
(pogrążony w rozpaczy)
Nie byłeś idealny!
IRENA:
(z łzami w oczach)
Nie byłeś idealny,
lecz kochałam cię,
naprawdę
i wiedz, że ciągle cię potrzebuję,
choć mówiłeś, że jestem taka mądra!
PŁACZĄCY TŁUM:
Ciągle cię potrzebuję!
IRENA:
(uderzając dłonią o trumnę)
Ojcze!
Gdybyś tylko mógł wrócić,
wróciłbyś,
a ja już nigdy bym nie puściła
twej ciepłej dłoni,
bo ona dawała mi odwagę,
której tak bardzo potrzebowałam,
by stać się silniejszą.
Ojcze...
Proszę, nie odchodź na długo.
PŁACZĄCY TŁUM:
(cicho)
Proszę, nie odchodź na długo.
DAMIAN MŁODY:
(staje koło Ireny i patrzy w niebo)
Ojcze,
nie, nie ty Łukaszu,
Ojcze Niebieski,
proszę, bądź dobrym ojcem
dla mego ojca.
Wiem, że nie był dobrym człowiekiem
ani też sprawiedliwym rodzicem,
ale proszę, ukochaj go jak niewinne dziecię.
PŁACZĄCY TŁUM:
(wylewając kolejne łzy)
Ukochaj go jak niewinne dziecię.
DAMIAN MŁODY:
Proszę,
ukochaj go tak jak nie mógł być kochany na ziemi.
Daj mu to, czego zabrakło w tym smutnym życiu,
a tym co zostali, by rozpamiętywać jego imię
daj zapomnienie o cierpieniu
i wypełnij ich wspomnienia pięknymi doznaniami.
Proszę,
daj nam, Ojcze Niebieski, ukojenie w tej wielkiej stracie.
Wzmocnij nasze serce
i napełnij nasze dusze nadzieją
na wieczne odpoczywanie.
Proszę,
bądź łaskawy tak i dla nas
jak i dla tego zmarłego,
co wyszedł ci na spotkanie.
Proszę,
ukochaj nas.
PŁACZĄCY TŁUM:
(ze wzruszeniem)
Proszę, ukochaj nas.
KSIĄDZ:
(wychodząc na środek)
Piękne to były słowa
i piękny pogrzeb.
Zaprawdę godny prawdziwego człowieka
i sprawiedliwy dla jego ulotnej duszy.
Dziękuję wam wszystkim,
że oddaliście serca zmarłemu Łukaszowi,
a szczególnie jego rodzinie,
której ta strata najbardziej dotknęła.
Dziękuję wam wszystkim
i niech będzie z wami błogosławieństwo boże
i z duszą tego poległego.
Tak nam dopomóż Bóg...
WSZYSCY CHÓREM:
Amen.
(kurtyna)
KONIEC AKTU I
//kolejne akty być może będą później; nie wiem czy je napiszę, ale mogę zdradzić, że ten pogrzeb na pewno nie będzie ostatnim :)\\
Komentarze (16)
Pozdrawiam serdecznie!
Przydałby się ukośnik i pogrubienie, a tutaj panuje XIX wiek jeszcze.
Słabo Admin. Jesteś do dupy.
Musisz poczekać, jak inni, na akceptację prezesa.
Bo nie znam i dlatego pytam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania