D'Angelo Morgan - Jestem Legendą. Wstęp

Czy kiedykolwiek czułem się niedoceniany? Wiem co nakręcały media. Ja sam nigdy tego nie powiedziałem, a to było jednym z powodów nienawiści, która zaczęła się po tym, jak po trzech latach wróciłem na ring. Jak przecież mogłem komukolwiek zarzucać, że mnie nie docenia? Jestem zwykłym bandytą, który dopiero co wyszedł z więzienia. Jestem ćpunem i damskim bokserem. Pobiłem własną siostrę i to do nieprzytomności. To oczywiście musiała być prawda, bo jej koleżanki tak zeznały.

Z taką łatką powróciłem do zawodostwa. Z rekordem 35-0, w tym 35 nokautów zawitałem ponownie jako trzydziesto trzy latek między liny. Tego dnia nie zapomnę już nigdy.

12 października 2033 roku około godziny 20.30 czekałem w szatni na zapowiedź do ringu. Trener, wtedy już Charles Butch ciągle studził mój zapał i mówił żebym wyszedł tam pokorny. Powiedziałem mu: "Pieprzyć pokorę. Kochają mnie, jestem przecież ich mistrzem!". Powtarzałem to wiele razy. Byłem podekscytowany jak nigdy wcześniej. Kto by w końcu nie był? Po kilku latach przerwy wracasz do swojej pasji. Czułem się wtedy jakbym znowu zjadł uwielbiane przeze mnie ciasto z jagodami, które piekła matka. Pamiętam, że myślałem też o tym wtedy. I po raz pierwszy nie zapłakałem.

Gdy dowiedziałem się, że mam walczyć ze Scottem Richardsonem, uznałem to za kiepski żart. Charles powiedział mi, że nie mam co wybrzydzać, bo wiem, jakie trudności były przy samej organizacji walki. Rzeczywiście - przez cały rok odmawiali mi wstępu na ring. WBO i WBC nie miało zamiaru brać mnie pod uwagę jako ewentualnego pretendenta. Wszyscy wiedzieli, że i tak jestem mistrzem, ale zwyczajnie mnie tam nie chcieli. Początkowo same organizacje, potem przeniosło się to też na kibiców. Zwyczajnie nie chcieli mnie więcej oglądać bo byli przecież nowi - Marcus Hank, Ever Williams, Doug Donovan. Teraz ta trójka się liczyła, mimo, że przed moim pójściem siedzieć sprawnie uciekali przed pojedynkiem ze mną. A szczekali najwięcej. Każdy wiedział, że byłem ponad ich wszystkich, ale nie mówiono o tym. Chciano o mnie zapomnieć. Najchętniej wypisaliby nazwisko "D'Angelo Morgan" z kart historii boksu. Nie pozwoliłem im na to. Cała trójka, która po mojej przerwie panowała w wadze ciężkiej wreszcie mnie spotkała. Wtedy też, każdy na własnej skórze odczuł powrót mistrza. Prawdziwego mistrza.

Scott Richardson przed walką ze mną miał rekord 14-3, przy siedmiu nokautach. Trener i cały sztab wmawiali mi, że to jedynie walka na przetarcie, ale ja im mówiłem, że chcę od razu mistrzostwa. Allen Cavendish, mój promotor powiedział, że nie ma takiej możliwości. Był znaczącą osobą w boksie, i nawet jemu nie udało się załatwić mi walki o pas. Umówmy się - gość z bilansem 35-0, który pasy stracił przez pakę powinien móc od razu je odebrać.

Na początku miałem w ogóle odmówić walki z Richardsonem i rzucić boks w cholerę. Nie wierzyłem, że odbuduję wizerunek i nazwisko, i że jestem już skończony. Głównie za sprawą mojego taty zdecydowałem się wrócić. Wlał we mnie naprawdę wiele entuzjazmu. To mu faktycznie wyszło.

Podpisałem walkę z Richardsonem i powiedziałem sobie, że im wszystkim pokażę. Ten dupek prowokował mnie na wszystkich konferencjach, wypominając najczęściej, że jestem bandytą i moje miejsce jest w więzieniu. Znany był ze swojego dżentelmeństwa i szacunku do kobiet, toteż ludzie tymbardziej stali za nim murem. Ja nie odpowiadałem na jego zaczepki, tak jak doradził mi Allen.

Na oficjalnym ważeniu, 24 godziny przed walką już wiedziałem jak to będzie wyglądało. Strach w jego oczach był niesamowicie wyraźny. Myślę, że to był moment, w którym obaj znaliśmy wynik.

 

Do ringu wyszedłem przy gwizdach i buczeniu. Cały mój entuzjazm z szatni opadł. Słyszałem ciągle z trybun "damski bokser". Postanowiłem, że teraz został już tylko ring, ja i Richardson. Wyłączyłem inne myśli.

Mój rywal wszedł przy akompaniamencie oklasków i pisków. Wygłupiał się wchodząc, udawał że tańczy, wymachiwał rękoma. Ta cała otoczka minęła, gdy sędzia kazał nam podejść. Podał rutynowe instrukcje i kazał stuknąć rękawice. Poczułem, jak wracam do życia. Wiedziałem, że tym razem nie mogę go zmarnować.

Richardson od początku praktycznie latał w ringu. Stał na miękkich nogach i miał szczelnie domkniętą gardę. Atakował krótkimi prostymi, a ja czekałem na odpowiedni moment.

Na minutę i trzydzieści sekund do końca rundy, trafiłem go prawym sierpem. Zachwiał się i opuścił lewą rękę. Poprawiłem lewym prostym, a sędzia go wyliczył.

To był ten dzień.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Kocwiaczek 27.04.2020
    Drugie, trzecie i czwarte zdanie są nieco niezrozumiałe. Wiem o co ci chodzi ale spróbuj je może jakoś przeredagować. Zwłaszcza trzecie - jest ciut przydługie.

    tymbardziej - tym bardziej//

    // To dobry wstęp. Nakreśla nam charakter boksera. Ciekawe, że ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza zarzutom. Intryguje mnie wątek rodzinny. Siostra musi być ta zła, może zazdrosna, a ojciec kochany i wspierający. Mam nadzieję, że wyjaśnisz jak to w tej rodzinie faktycznie jest. Czekam na pierwszy rozdział :)
  • Johnny2x4 28.04.2020
    Wciąga, a to dobrze nastraja.
  • DEMONul1234 30.04.2020
    Zabiorę się za czytanko ^^)
  • Shogun 30.04.2020
    Jak to się stało, że przeczytałem już dawno, a nie skomentowałem?
    Nadrabiam więc :D
    Będzie czytane.
    Czekam na pierwszy rozdział :D
    Pozdrawiam ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania