Destiny Rozdział 1
Rozdział 1
Dylan
Dziewięć miesięcy wcześniej...
Budzę się kompletnie niewyspany i spocony. Patrzę na zegarek, który wskazuje piątą czterdzieści trzy. To już kolejna nieprzespana noc w moim wydaniu. Położyłem się do łóżka po drugiej w nocy, kiedy skończyłem pracę. Nie pamiętam, kiedy zasnąłem, ale wiem, że sen nie nadszedł szybko. Przez ostatnie miesiące nie sypiam zbyt dobrze. Popadam w wir pracy, co nie jest dobrą odskocznią, myślę nawet, że przynosi to odwrotny skutek. Wychodzę na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc nie jest zimna, jest przyjemnie chłodna. Oddycham głęboko kilka razy, ustalając plan dnia w głowie. Przebieram się w ciuchy do treningu i zamierzam przebiegnąć się po mojej posiadłości.
Moja ziemia jest ogromna. Odziedziczyłem ją po ojcu. Dom, w którym wcześniej mieszkaliśmy, był mikroskopijny, oczywiście teraz go rozbudowałem. W kilka lat stał się dwupiętrową twierdzą. Dookoła posesji ciągnie się piękny duży ogród oraz mały lasek. Mam aż trzech ogrodników. Bardzo lubię kwiaty, owocowe drzewa, dbam też oczywiście o estetykę. W tylnej części działki znajduje się mały domek dla służby. Mieszka tam między innymi Anna, która jest gosposią tego wszystkiego. Anne zatrudnił mój ojciec już dwadzieścia lat temu Wychowywała mnie była dla mnie jak druga matka. Po jego śmierci zaproponowałem jej, aby dalej dla mnie pracowała. Darzę ją ogromnym szacunkiem, jest honorowym członkiem mojej rodziny.
Wbiegam do pobliskiego lasku i rozmyślam właściwie o swojej rodzinie. Tata zmarł siedem lat temu w wyniku złych decyzji życiowych, zginął w porachunkach mafijnych. W tym momencie ja w wieku dwudziestu trzech lat odziedziczyłem wszystko po nim. Mama odeszła do innego faceta jak miałem dziesięć lat. Nie akceptowała życia taty oraz jego decyzji. Kiedy się poznali, był zwykłym robotnikiem. Pewnego dnia poczuł, że został stworzony do większych celów, jak się potem okazało, była to kokaina.
Podziwiałem mojego ojca. Doszedł do wszystkiego sam. Sam zbudował pierwszą fabrykę, z której korzystam do dziś, zbudował nam dom oraz poznał nas z wieloma ważnymi ludźmi. Nie było łatwo zbudować coś bez pieniędzy oraz kontaktów. Mimo wszystkich przeciwności losu udało mu się podbić rynek narkotykowy. Moim celem było, aby praca ojca nie poszła na marne. Przez wszystkie lata robiłem, co mogłem, by wspinać się jeszcze wyżej. Od kiedy pamiętam, byłem zaangażowany w to całym sercem, zacząłem już w wieku siedemnastu lat obmyślać plan jak ulepszyć ten biznes. Śmierć założyciela tylko bardziej mnie do tego zmotywowała. I oto jestem. Dwudziestodziewięcioletni Dylan Arias Castillo prawie na szczycie całej drabinki. Prawie.
Nade mną z kwestii tylko teoretycznej stoi Antonio Riccardo Pancrazio. Moje imperium jest o wiele większe, posiadam również większe wpływy. Mój towar jest najczyściejszy na obecnym rynku. Moja armia, szacunek, oraz moje zasięgi również są o wiele większe. Jedyne, w czym stary Antonio mnie przewyższa to długość bycia w tym świecie. Posiada wieloletnich klientów, którzy swoje długi spłacają poprzez zakupy towaru z jego ręki. Nie ukrywam, że wkurza mnie niemiłosiernie, ale cwaniak trzyma na każdego potężnego klienta teczkę brudów, w ramach szantażu, jakby chcieli zmienić dostawcę. Gdyby tylko stracił tych klientów, byłby nikim i mógłbym spokojnie odbić jego ludzi, klientów oraz przede wszystkim teren.
Właśnie ten temat spędza mi sen z powiek przez ostanie miesiące. Ostatnio na mojej ziemi dzieją się dziwne akcje. Mam wrażenie, że ktoś bez przerwy chce mi uprzykrzyć życie, próbując włamać się do moich fabryk, w celu kradzieży recepty na towar. Na ich terenach znajduje podsłuchy, prowizoryczne bomby do straszenia moich ludzi. Były nawet próby odbicia moich dostaw, ale zanim pracownicy zdążyli złapać sprawców, znajdowali trupy. Nie mogłem nigdy zidentyfikować, dla kogo mogli pracować. Żyje w ponurym świecie, ale naprawdę nie wiem, kto może być na tyle głupi, aby próbować odebrać mi to na co tyle pracowałem.
Jestem bezlitosny. Gdy tylko dowiem się, kto to jest, na pewno będzie cierpiał długo i boleśnie, zanim spotka go śmierć. W moim mieście jestem królem. Mam szerokie kontakty oraz zasięgi. Nikt w Meksyku nawet nie mrugnie bez świadomości, że o tym nie wiem. Dlatego tak bardzo wkurza mnie fakt, że ktoś ogrywa mnie tak dobrze i nie jestem w stanie go namierzyć.
Pracują dla mnie sami najlepsi ludzie. Większość z moich współpracowników to byli żołnierze, agenci, policjanci. Najbliżej mi osoby, czyli Hugo, Alex, Luis to przyjaciele od wielu lat, z którymi powoli budowałem swoje imperium. Hugo jest moją prawą ręką oraz nieomylnym strzelcem. Alex jest wybitnym informatykiem, który zajmuje się zabezpieczeniami, monitoringiem oraz jak jest potrzeba, jest w stanie wykraść nam dane oraz otworzyć wszystkie zdane zamki nie zostawiając żadnych śladów. Jest po prostu najlepszy. Luis jest snajperem oraz strategiem. To on szkoli ludzi i ustawia wszystkie akcje. No i ja. Bezuczuciowy, zimny, zawzięty facet, który przed niczym ani nikim się nie cofnie. Moja determinacja i pewność siebie mogłyby kogoś zabić, co zresztą często się zdarza. Nie mam problemu z torturowaniem albo zabijaniem ludzi, jeśli jest taka potrzeba. Jestem po prostu bezwzględny. Razem tworzymy święta czwórkę, która sieje postrach oraz zarabia kupę pieniędzy. To moja mała rodzina, więcej na ten moment jej nie posiadam. Nie mam prawdziwego rodzeństwa, mam tylko moich braci krwi, Anne.
Zegarek na ręce wskazuje już siódmą piętnaście. Najwyższy czas kierować się w stronę domu. Wracam nieśpiesznie, rozmyślając, co jeszcze mogę zrobić, aby dobrze zabezpieczyć to, na co pracowałem całe życie, trzeba zwołać naradę. Wysyłam wiadomość do chłopaków, oczekując postępów w naszej wspólnej sprawie.
Wracam do domu, udaje się na piętro do swojej sypialni i biorę szybki prysznic. Po prawie dwudziestu minutach schodzę na dół do jadalni, poprawiając guziki w koszuli. Witam się z moją gosposią łagodnym uśmiechem. Odpowiada mi szczerym uśmiechem.
– Dzień dobry Kochanie. Tabletki oraz woda czeka na ciebie w gabinecie. – uśmiecha się i puszcza mi oczko.
– Dziękuję, bez ciebie bym zginął.– całuję ją delikatnie w czubek głowy, co powoduje u niej, szczery uśmiech, Zabieram śniadanie i kieruję się do gabinetu.
Anna wie, że nie sypiam dobrze. Zmagam się z migrenami, z tego powodu codziennie rano, przygotowuje mi jakiś wspaniały warzywny koktajl i garść tabletek. Niby śmierdzi, brzydko wygląda, ale naprawdę działa. Po skończonym posiłku udaje się, do swojego gabinetu gdzie zastaję już wszystkich.
– Witam panowie, jakieś wieści? Mamy jakiś postęp?– pytam stanowczo i retorycznie, dlatego nie otrzymuję odpowiedzi. Obdarzam każdego mętnym wzrokiem. – No dobrze. To może, chociaż mamy jakiś nowy trop?
Po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce, sądzę, że nie są to zbyt inteligentne osoby. Nie potrafią nawet wyłączyć monitoringu czy podłożyć dobrze bomby, jednak są na tyle inteligentni, aby tak się zamaskować. Przy pierwszej próbuje ataku na magazyn, dobrze się bawiliśmy, kiedy oglądaliśmy nagrania z kamer. Byli nieporadni, kłócili się i było po nich widać, że nie do końca wiedzą co robią. Dlatego też uznaliśmy, że nie są większym zagrożeniem dla nas i trochę olaliśmy temat. Nieco zbyt wcześnie…
Późniejsze ataki były dalej nieudolne, ale coraz częstsze. Bardzo przeszkadzały nam w pracy. Musieliśmy sprawdzać teren, robić częstsze obchody co opóźniało nam zajęcie się ważnymi sprawami. Stali się wrzodami na dupie i przestało to już być dla nas zabawne, przeciwne było to bardzo wkurwiające. Kiedy w końcu doszło do momentu, że napadali naszych kurierów podczas dostawy, moja cierpliwość straciła granice. Moim obecnym celem jest dorwać chociaż jednego gnoja i wyciągnąć informację dla kogo pracuje.
Domyślam się, dla kogo pracują. Potrzebuję dowodu.
Z zamyślenia wyprowadza mnie pukanie do drzwi i po chwili dosłownie wpada do nich jeden z moich ludzi.
– Szefie wybacz, że przeszkadzam, ale mamy mały problem.– podnoszę na niego wzrok. Zauważam, że jest przestraszony, na tyle, aby nawet nie spojrzeć mi w oczy. Wzdycham ciężko
– Co się stało Gustaw? - pytam lekko zmęczony i wkurzony.
– Zginęła piątka naszych. Ktoś podłożył minę wybuchową pod jeden z magazynów. Kiedy była zmiana warty, wszyscy wylecieli w powietrze. Domyślamy się, że tym razem może stać za tym ktoś inny.– Odpowiedział na jednym wdechu, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych. Ta wiadomość podniosła mi kurewsko ciśnienie.
– Ktoś inny? Co masz na myśli? – zaciskam pięści tak mocno, że czuję jak, paznokcie wbijają mi się w skórę. Kątem oka obserwuję reakcję moich przyjaciół.
Hugo jest spanikowany. Luis zaciska pięści i chodzi zdenerwowany po pokoju. Najgorzej z nas wszystkich wygląda Alex. W jednej chwili zrobił się cały blady, aby za sekundę czerwona oznaka wkurzenia zagościła na jego twarzy.
– Tym razem działanie napastników było inne, lepsze. Ktoś odłączył nam cały monitoring na dziesięć minut przed akcją. Włączył go ponownie po podłożeniu bomby, kiedy oddalił już się z magazynu. Ta akcja była zaplanowana bardzo dobrze, to już nie ta amatorka co wcześniej.
– Jakim cudem nikt nie zauważył, że kamery przez cały ten czas nie działają?! – Alex niespodziewanie wstaję, prezentując nam swój wybuch złości.– Czemu nikt mnie kurwa o tym nie poinformował?! Za pięć minut chce widzieć tego, który wczoraj pilnował kamer! – jego krzyk był tak intensywny, że Gustaw momentalnie wybiegł z pokoju, aby zająć się zadaniem.
– Hugo jedź na miejsce z innymi, przeszukajcie teren, abym nie znalazł tam więcej trupów! Sprawdź przy okazji czy wszystko dobrze z towarami. Luis też jedź. Zobacz czy nikt nie podłożył nadajników i nie grzebał przy papierach.– puszczam każdemu wściekły wzrok, czuję jak żyła na szyi, zaczęła pulsować mi od złości.
Każdy wstaje z miejsca i rusza się do pracy. Alex prawie zszedł na zawał, kiedy doszło do niego, że istnieje na świecie osoba, która potrafi obejść jego zabezpieczenia. Jego duma ucierpiała.
– Nie mam pojęcia stary, jak to jest możliwe. Co chwilę ulepszam i aktualizuję system, był nie do przejścia! – krzyczy i wali pięścią w stół.
– Zajmij się tym tak, aby nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Sprawdź każdy system, każdy monitoring w domu i na każdym magazynie.– owszem, jestem wkurzony, ale nie okazuję tego przyjacielowi. Staram się brzmieć w miarę spokojnie.
Przez ponad dziesięć lat zajmował się wszystkim zabezpieczeniami. Wiem, że nie odwaliłby fuszerki. Muszę się dowiedzieć, kto zabił aż pięciu naszych oraz kto jest w stanie przechytrzyć umiejętności Alexa.
***
Siedzimy z Alexem od dwóch godzin w gabinecie, szukając jakichkolwiek śladów osoby, która była odpowiedzialna za całe zdarzenie. Ali zrobił wszystko, co w jego mocy, aby potroić zabezpieczenia. Po chwili do mojego gabinetu wraca Gustaw z Mike'a. Mike'a był odpowiedzialny za monitoring poprzedniego wieczora. Patrzy na mnie oraz mojego towarzysza z przerażeniem w oczach.
– Możesz mi wyjaśnić, co robiłeś, kiedy cały system padł?!– unoszę się niemal automatycznie, mam ochotę go wypatroszyć, ale dam mu szansę się wytłumaczyć.
– Szefie przepraszam… J-ja nie chciałem... Nie zrobiłem tego specjalnie j-ja…
– W dupie mam twoje przeprosiny! Oczekuję konkretnej odpowiedzi, co robiłeś w tym czasie!– ściskam z całej siły blat biurka, aby jakoś rozładować gniew. Czuję jak na mojej szyi ponownie, pulsuję mi żyła od złości.
– Spałem – odpowiada z rezygnacją w głosie. Podnoszę wkurzony na niego wzrok i nie wytrzymuję.
– Spałeś ?! – kpiący śmiech opuszcza moje usta.– Twoja drzemka kosztowała śmierć pięciu dobry ludzi! Mogli nam ukraść towar! Uszkodzić transport! To są wielkie straty, a ty mówisz mi, że spałeś?!– Nie wytrzymałem. Moja bestia obudziła się właśnie w tym momencie. Niemal do niego doskakuję, łapię za szczękę i zmuszam, aby spojrzał mi prosto w oczy.
– Przepraszam... Nie mam nic na swoje...
Nie kończy zdania. Nie mam siły słuchać tego pierdolenia. Po prostu wpakowałem mu kulkę w łeb. Jestem teraz stratny sześciu ludzi w szeregach. Cholera…
Zerkam na Gustawa, który automatycznie zabiera się do posprzątania ciała. Maszeruję chwilę po pokoju, aby zebrać myśli i się uspokoić. Po kilku minutach mój telefon daje o sobie znać. Widzę na ekranie imię Hugona. Oczekuję dobrych wieści, chociaż z jego strony.
– Mam trop. Nie zgadniesz, kto był na tyle głupi, aby podłożyć bombę.– w jego głosie wyczuwam kpinę.
– No zaskocz mnie, bo raczej Mike'a nic ciekawego mi nie powie. Wyobraź sobie, że na swoją obronę miał wymówkę, że spał?!– zaciskam automatycznie pięści, na wspomnienie tych słów.
– Miał? Rozumiem, że zapadł na wieczną drzemkę. – słysząc to, biorę mocny, głęboki wdech.
– Ta, co dla mnie masz Hugo? Kto to był?
– Usiądź, jak stoisz. Pamiętasz synów Damiana?
– Romano? Oczywiście. Pozwoliłem im uciec z Meksyku.– odpowiadam spokojnie i przypominam sobie całą sytuację.
Kilka lat temu Damien mi zagrażał. Kopał dołki pode mną, próbując mnie okraść. Sprawy potoczyły się tak daleko, że nasz konflikt zakończył się jego śmiercią. To było 5 lat temu. Jego synowie- bliźniaki mieli w tamtym momencie czternaście lat. Nie dotykam dzieci to moja zasada. Poza tym nie byli niczemu winni. Pozwoliłem razem z ich matką opuścić Meksyk i nigdy nie wracać. To był mój akt łaski. Widocznie niesłusznie.
– No właśnie oni. Wydaję mi się, że nie zrozumieli rozkazu, aby nie wracali. Podejrzewam, że szukają zemsty. Najpóźniej jutro przyprowadzę ich do Ciebie, już się tym z Luisem zajęliśmy.
– Muszą dla kogoś pracować. Wątpię, aby dzieciaki zorganizowały to same. – wypowiadam swoje myśli na głos.
– Wiesz, mają już 19 lat, to nie takie dzieciaki. Pamiętaj, co my robiliśmy w ich wieku. – słyszę śmiech Hugona w słuchawce.
Tak, my w ich wieku już wspinaliśmy się po drabinie sukcesu, więc może Hugo ma rację. Czy byli na tyle inteligentni, aby opracować wszystko we dwóch? Czy ktoś im pomagał? Czy planowali mnie zabić? Musimy ich złapać, aby uzyskał odpowiedzi na wszystko pytania.
– Dzięki z info Hugo, znajdź ich i daj znać.– rozłączam się od razu, nie czekając na odpowiedź.
Alex dalej siedzi przy biurku, ogarniając wszystko na komputerze, kiedy nagle wypuszcza z siebie, hiszpańską wiązankę przekleństw. Od razu udaje się w jego stronę z grymasem na twarzy, czekając na wyjaśnienia.
– Pieprzona hermosa asesina (1) – uderzył z pięści w komputer. Wstaje pod wpływem gniewu, przewracając krzesło.
Patrzę na niego i próbuję ogarnąć, o co mu chodzi. Hermosa asesina! No tak, mogłem się domyślić, kto mógł złamać zabezpieczenia Aliego. Zaczynam niekontrolowanie się śmiać, co powoduje zakłopotanie na twarzy przyjaciela.
– Jak się czujesz, że ograła cię kobieta?– mimo tego wszystkiego, co się teraz dzieje, nie potrafię powstrzymać śmiechu.
– Z czego się śmiejesz?! Powinieneś być wkurzony i wysłać już do niej dziesięć osób, aby zniszczyli jej to pieprzone informatyczne królestwo!
Te słowa mocno we mnie uderzają. Ma on rację. Rita w tym momencie niszczy wszystko, co zbudowaliśmy. Przyłożyła rękę do śmierci w naszych szeregach. Moje nastawienie zmienia się w sekundę. Podchodzę do komputera, aby na własne oczy zobaczyć, skąd pochodzi sygnał. IP nie kłamie. Wszystko działo się z jej domu. Czuję mocny przypływ gniewu oraz żądzy krwi. Oko za oko, człowiek za człowieka. Wyciągam telefon z zamiarem zadzwonienia do Luisa. Trzeba zebrać ludzi i złożyć wizytę wspaniałej Ricie. Nie zdążyłem wybrać numeru, bo w drzwiach zauważam przyjaciela, o którym właśnie myślałem.
– No co tak na mnie patrzycie? Zbierajcie się, mamy ich!– spojrzał na Alexa i zmarszczył czoło. – A temu, co się stało, ducha zobaczył?
– Nie, on tylko przeżywa swoją przegraną walkę na kody komputerowe z kobietą. – wyraz mojej twarzy sugeruje zakończenie żartów.
– No nie gadaj, że monitoring odłączyła jakaś laleczka?! – dochodzi do nas śmiech Luisa.
– Nie jakaś tam laleczka tylko pieprzona Rita Diaz Marin! – drze się wypowiadając w dziwny sposób jej nazwisko – A teraz przepraszam, ale idę wyładować swoją złość na naszych gościach, bo widzę, że już wszyscy zapomnieli, co się wyrabia!– trzasnął drzwiami i wyszedł z pokoju. .
– Niestety, ale musisz kochana poczekać do jutra… – wypowiadam do siebie cicho te słowa.
***
Późnym wieczorem udaje się, do jednego z magazynu gdzie czekają już na mnie moi goście. Jestem porządnie wkurzony. Wchodząc do środka już w powietrzu czuć metaliczny zapach. To dobry znak, że Hugo i reszta ich nie oszczędzali. Przed wejściem na powitanie kiwa mi głową Michael.
– Jak ich złapaliście?
– Sami dali się złapać. Wrócili po kilku godzinach, aby podziwiać swoje dzieło. Musieli chyba zdać raport czy wszystko się udało. Znaleźliśmy ich chowających się między magazynami. – odpowiedział mi z lekkim uśmiechem.
W tym momencie zyskałem pewność, że pracują dla kogoś. Ktoś zlecił im, aby dokonali zamachu. Wszystko wygląda na bardzo zaplanowaną akcję. Dwóch najemników, którymi ktoś kieruję, Rita wspierająca całą akcję systemowo. Kto jest na szczycie tej drabiny? Mam nadzieję uzyskania odpowiedzi od braci.
Udaję się, do pomieszczenia gdzie się znajdują. Na środku pokoju widzę dwóch chłopców przywiązanych do krzeseł. Kai, nasz dręczyciel, zadbał o to, aby nasi goście uzyskali kilka blizn. Uśmiecham się na ich widok, podciągam rękawy i witam każdego kopnięciem w brzuch.
– No, no, no. Nie spodziewałem się, że będziecie na tyle głupi, żeby nie posłuchać mnie w sprawie powrotu do miasta. Chociaż jest plus, bo w końcu znajdujecie się w magazynie, do którego tak bardzo chcieliście się włamać.– uśmiecham się do nich, obserwując ich reakcje. Są przerażeni, jednak jeden postanawia się odezwać.
– Pierdol się Castillo – krzyknął i splunął krwią pod moje buty.
Słyszę jak Hugo i Luis śmieją się pod nosem. Zazdroszczę im, mnie do śmiechu nie jest.
– Dobrze więc który z was powie mi, dla kogo pracuje?
Daje im chwilę, na której odpowiedź nie uzyskuję. Dobrze przejdźmy do szantażu.
– Czy wasza matka jest bezpieczna w Panamie?– uśmiecham się, widząc reakcję jednego brata, który gwałtownie podnosi głowę z przerażeniem.– Tak? A wasza siostra Amelia, ma się dobrze? – powracam do swojej kamiennej twarzy.
– Kurwa mać ! Nie waż się ich tknąć!– wrzeszczy na cały magazyn.
Nigdy w życiu nie tknąłbym dziecka. Mam zasady, których się nie łamie. Jedną z nich są dzieci oraz nietykalność niewinnych członków rodziny. Na własnej skórze dwaj niemądrzy bracia powinni o tym wiedzieć po sytuacji z ich ojcem. Z drugiej strony, jeśli mogę użyć tego argumentu, aby wyciągnąć informację, nie muszę im tego przypominać.
– Hugo. Daj znać ludziom z Panamy, że najpóźniej jutro rano chcę widzieć dziewczyny w magazynie. Kto wie, może mała Amelia będzie idealną kandydatką na żonę.– uśmiecham się do braci, krzyżując ręce na piersiach. Odwracam się i kieruję w stronę wyjścia.– Luis wiesz, co robić.– puszczam mu oczko.
Wychodząc, słyszę krzyki braci. Dochodzą do mnie odgłosy bicia pomiędzy groźbami w moją stronę. Zamierzam naprawdę sprawić tutaj ich rodzinę. Mam nadzieję, że w ten sposób osiągnę swój cel.
hermosa asesina (1) - Z Hisz - Zabójcza Piękność
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania