Deszcz
Z perspektywy czasu tamta przygoda nie jest arcyciekawa. Po prostu – spotkało mnie urwanie chmury. Jednak w chwili przeżywania przygody – wydawała mi się ona interesująca. Zaczęło się od tego, że wyszłam z domu do pracy. I jak tylko wyszłam – zaczął padać deszcz. Podobały mi się grube krople i to, że spadają pionowo, a łąka je przyjmuje ze spokojem. Jednak, gdy szłam już przez ogromny parking – grube, gęste krople przestały wsiąkać w ziemię, a zaczęły odbijać się od kostki brukowej, podskakiwać i moczyć moje spodnie od dołu, coraz bardziej i coraz wyżej. Zerwał się wiatr. Wiał w plecy. Silniejszy deszcz zacinał z ukosa. Mokłam także z tyłu. Wody przybywało. Idąc dalej, wzdłuż remontowanego budynku, szłam po krawężniku, bo ulica zamieniła się w rzekę. I wtedy wyminęła mnie mała dziewczynka na niezbyt wypasionej hulajnodze. Po chwili – druga, trochę większa. Obie „popłynęły” ulicą, a ja poszłam ścieżką przez trawnik. Spotkałyśmy się na przejściu, na czerwonym świetle.
– Czy możemy się schronić pod kawałkiem pani parasolki? – zapytała ta mniejsza. Chciałam stanąć tak, żeby zmieściły się razem ze mną, ale nie było to łatwe. Większa dziewczynka, trochę nieśmiała, stanęła dalej, w deszczu, a mniejsza, odważniejsza, chociaż i tak przemoknięta do suchej nitki, zadbała, żeby deszcz nie moczył i tak już przemokniętego ubrania i kaptura na głowie. Chociaż – może to ta większa była odważniejsza? Co jest większym aktem odwagi – wystawienie się na ulewny deszcz, czy zbliżenie się do nieznajomej, i wejście pod jej parasolkę?
– Och, moja nowa kurtka! Była jasnozielona, a jest ciemnozielona! – westchnęła mniejsza, pokazując mi rękaw.
Dziewczynki pojechały w lewo, ja poszłam w prawo. I oto puenta całej opowieści: gdy tylko dotarłam do przystanku i schowałam się pod wiatę, deszcz ustał! Jechałam później czterdzieści pięć minut, przez całe miasto. Po drodze dosiadali się ludzie, którzy tego dnia nie widzieli ani jednej kropli deszczu. A ja siedziałam na którymś ze środkowych miejsc, trzymałam w rękach mokrusieńką kurtkę, którą z siebie zdjęłam, i mokrusieńką parasolkę, z której kapała woda. Moje nogi tkwiły w kałuży.
Komentarze (20)
To "wciąż" z kolei, które sugerowałoby, że w myślach nadal stoję na światłach, z dziewczynkami i ich hulajnogami, nawet niezłe, ale - z drugiej strony - sama kałuża nie brzmi zbyt optymistycznie. Tkwić w kałuży jest smutno.
Zostawiłam sam opis, chociaż korciło mnie, żeby dopisać jeszcze ze dwa zdania refleksji.
Może zamienię tylko słowo "nogi" na "buty". Zastanowię się.
Dziękuję za komentarze.
Historia dalej ciekawa ?
Dlatego lekarze zalecają by co czwarty prysznic brać w ubraniu...
Co do dziewczynek — zdecydowanie odważniejsza była ta mniejsza. No chyba że tamta chciała być opiekuńcza... Ja też bym mokła. Zresztą wolę moknąć niż chodzić z parasolem. :)
To których ludzi było w autobusów więcej? Uśmiech czy przestrach? Czy może autobusowa obojętność?
"Że jest na świecie tyle rzeczy, że niekoniecznie trzeba się skupiać na tej, która niespodziewanie może nas zawstydzić. "
Fajowe :)
Chyba każdy znalazł się choćby raz w podobnej sytuacji.
Przypomniał mi się opis jazdy oddziału Kozaków w powieści „Wojna i pokój”— byli zbyt przemoknięci, żeby zauważyć, że wciąż pada i tylko musieli siedzieć sztywno w siodle, bo przy najmniejszym ruchu woda się wlewała do uszu, nosa, za kołnierz…
A Ludwik Jerzy Kern w „Ferdynandzie Wspaniałym” opisał deszcz w ten sposób:
deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz
deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz
Ale okazało się, że jadąc kabrioletem, moknie się mniej!
Przednia szyba wywołuje podciśnienie, i powietrze zmiata krople znad głów pasażerów do tyłu.
Tak ciepło napisane o zimnym deszczu, podobuje ??
Nie zaznaczyłam, że deszcz był ciepły. Był ciepły.
Dzięki za komentarz!
/Czy możemy się schronić pod kawałkiem pani parasolki?/... moim zdaniem ta parasolka zupełnie nic nie znaczyła przy takiej ulewie. Chyba, że była mocna. Parasolki wyłamują się przed ochroną moknięcia. A jeszcze te dziewczynki pewnie przemoczone, ale pragnące się schowania.
/Co jest większym aktem odwagi/... chyba, to nie ma znaczenia, ja składam parasolkę w takiej chwili. I jeszcze kurtka nowa i stara w autobusie zwinięta przed spojrzeniami suchych pasażerów.
Ciekawe czterdzieści minut na rozmyślanie o deszczu... takie swoje rozmyślanie.
Pozdrawiam
Parasolka stała się ramką dla nowego, małego świata, który trwał krótką chwilę, i po chwili się rozpłynął.
I ja pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania